Laetitia Burke
AutorWiadomość
Laetitia Burke
Data urodzenia: 18 stycznia 1937
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: posiadłość w Durham
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wzrost: 169 centymetrów
Waga: 59 kilogramów
Kolor włosów: kruczoczarne
Kolor oczu: czarne i błyszczące niczym onyksowe kamienie
Znaki szczególne: nienaturalnie blada, sprawiająca wrażenie bliskiej omdlenia; koloru jej anemicznej aparycji dodaje karminowy specyfik z Indii, którym każdego dnia starannie barwi swe usta; często widywana z naręczem ksiąg w wątłych ramionach
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: posiadłość w Durham
Czystość krwi: czysta szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wzrost: 169 centymetrów
Waga: 59 kilogramów
Kolor włosów: kruczoczarne
Kolor oczu: czarne i błyszczące niczym onyksowe kamienie
Znaki szczególne: nienaturalnie blada, sprawiająca wrażenie bliskiej omdlenia; koloru jej anemicznej aparycji dodaje karminowy specyfik z Indii, którym każdego dnia starannie barwi swe usta; często widywana z naręczem ksiąg w wątłych ramionach
10 i pół cala, tarnina, jad akromantuli, wyjątkowo nieelastyczna
Hogwart, Slytherin
brak
nieskończoną toń wodną
fiołkiem, anyżem i lukrecją oraz aromatem pierwszych majowych piwonii
całą swoją rodzinę wolną od wszelkich, genetycznych schorzeń
leczniczym właściwościami roślin oraz fizjologicznymi mechanizmami działania ludzkiego organizmu, a w szczególności mózgu.
nie interesuje mnie sport
pogłębiam wiedzę na temat ludzkiego organizmu, trenuję szermierkę
Shostakovich'a oraz Brahms'a
Kariny Taranowicz
Moja matka, Elvira, nieczęsto zwykła wspominać jeden ze styczniowych, wyjątkowo ponurych dni, będącym jak się okazuje, również i dniem moich narodzin. Dżdżysta aura w połączeniu z nieznośnym brakiem słońca oraz ogrodami pozbawionymi choć grama soczystej zieleni, musiały działać nań co najmniej deprymująco. Nic więc dziwnego, że przyjście na świat kolejnej latorośli nie wykrzesało zeń więcej radości, niż półuśmiech, który pojawił się na krótko na jej wybladłej twarzy. Nazwano mnie Letycją; imię to w rzymskiej mitologii stanowi uosobienie wdzięku i wesołości, co mnie do tej pory zdaje się ponurym żartem. Bo czyż to nie ironia nazwać Burke’a uosobieniem wesołości? Owe imię nadano mi jednak na cześć mej prababki ze strony mateczki, kobiety równie ekscentrycznej co i ambitnej. Rodzinne tradycje, jak widać, posiadają odrobinę humoru.
Pierwsze lata mojego życia upłynęły wyjątkowo spokojnie. Nie byłam dzieckiem wymagającym ogromnej ilości uwagi. W porównaniu do starszego rodzeństwa stanowiłam cichy, wręcz niepokojący ewenement. Tak w każdym razie powiedziała mi jedna z zajmujących się mną opiekunek, kiedy już nieco odrosłam od ziemi. Choć w naszym domu poskąpiono czułości oraz uczuciowej wylewności, nigdy nie odczułam, by działało to na mnie krzywdząco. Taka już nasza natura. Pierwsze oznaki magicznych umiejętności pojawiły się już pomiędzy trzecim a czwartym rokiem mojego życia — zachwycona widokiem szermierczych, ostro zakończonych szpad, sprawiłam, że w ułamku sekundy wzniosły się one ku sufitowi, by zaraz, opaść z łoskotem na kamienną posadzkę. Całe szczęście, przy owym incydencie nikt nie ucierpiał, a broń została w odpowiedni sposób zabezpieczona by na przyszłość zapobiec podobnym zdarzeniom. Wtedy też zaczęłam uczestniczyć we wspólnych wieczerzach, stanowiących niewątpliwie tradycję naszego rodu. Z wypiekami na twarzy słuchałam opowieści rodziców i rodzeństwa, chłonęłam wiedzę i czerpałam z ich doświadczeń. Niedługo to trwało, nim w naturalny sposób wyklarował się mój stosunek do mugoli i szlam. Sącząca się z ust ojca pogarda i nienawiść względem wszystkiego, co wiązało się z niemagicznym światem, wykiełkowała prędko w moim umyśle. Nigdy nawet nie pomyślałam, by kwestionować poglądy rodziny, uznając je za jedynie słuszne.
Guwernantki wynajęte przez ojca zadbały o to, bym prędko posiadła umiejętność czytania i rachowania, a także nabyła wiedzę kluczową w dalszych etapach mojego rozwoju intelektualnego. Już od najmłodszych lat interesował mnie świat magicznej flory. Przedziwne rośliny przedstawiane na rycinach budziły mój zachwyt i jednoczesne przerażenie. Czytanie o nich było przyjemnością jeszcze większą, a szkice, za pomocą których uwielbiałam je przedstawiać nie raz wywołały uśmiech na twarzy mojego ojca. Moją absolutnie ulubioną aktywnością w latach wczesnego dzieciństwa stanowiły spacery po ogrodzie mateczki, czemu towarzyszyła zwykle seria pytań o kształty liści i symetrię kwiatów, kierowanych w stronę umęczonych guwernantek. Choć nigdy nie miały ze mną łatwo, nie śmiały okazać choć grama irytacji czy znużenia; ojciec z całą pewnością nie przyjąłby tego ze spokojem.
Fascynacja względem świata magicznych roślin straciła na sile wraz z dniem, gdy ojczulek postanowił po raz pierwszy zabrać mnie na polowanie. Widok przerażonej zwierzyny wydającej ostatnie tchnienie z całą pewnością zostanie ze mną po kres mych dni. Nie byłam przerażona. Do tej pory ciężko jest mi opisać uczucie, które ogarnęło moje kruche, dziewięcioletnie ciało. Z zachwytem przyglądałam się ojcu, który z ogromną precyzją i cierpliwością rozcinał skórę jelenia, by po kwadransie mozolnej pracy wcisnąć mi do rąk ociekające czerwonobrunatną krwią, jeszcze ciepłe serce stworzenia. Właśnie w tamtej chwili zrozumiałam, że najbardziej interesuje mnie to, co znajduje się wewnątrz powłoki ciała. Co można wyciąć i zbadać, by zrozumieć sens i istotę działania. Od tamtego dnia uczestniczyłam niemal w każdym, rodzinnym polowaniu. Nigdy jednak nie fascynowała mnie gonitwa za ofiarą. Dopiero w chwili, gdy martwe ciało z głuchym dźwiękiem opadało na ziemię, moje spojrzenie zaczynało wyrażać jakiekolwiek zainteresowanie. Podczas jednej z takowych wypraw, przez własną nieuwagę oraz brak ostrożności zsunęłam się z siodła wpadając do rwącego nurtu rzeki, co z pewnością skończyłoby się tragedią, gdyby nie mój starszy brat, Quentin. Uratowała mnie z jego błyskawiczna reakcja i niebywałe opanowanie, jakim się wykazał, skacząc za mną do wody. Dzięki niemu, cały incydent skończył się jedynie na kilku miesiącach kaszlu, gorączki i nieznośnych dusznościach, które utrudniały mi wertowanie woluminów opiewających mechanikę działania ciała ludzkiego. Od tamtego dnia panicznie boję się wody — zarówno morza jak i górskiego potoku, czy nawet spokojnej tafli jeziora o zmierzchu. Wydaje mi się to niewielkim uszczerbkiem na moim zdrowiu psychicznym w porównaniu do tego, co mogłoby się tamtego dnia stać, gdyby nie mój brat. Uporawszy się z konsekwencjami swojej bezmyślności, mogłam na nowo powrócić do poszerzania swoich intelektualnych horyzontów. Tym razem moje myśli porwały parujące eliksiry i maści o zapachu orientalnych ziół. Bardzo mnie zaciekawiło, jak mieszanina konkretnych składników, które same nie mają uzdrawiających właściwości, daje miksturę skłonną pokonać katar czy inne, zdecydowanie bardziej groźne choroby. Przebrnęłam przez kilka najważniejszych w tej dziedzinie tytułów z pomocą guwernantek, które cierpliwie wyjaśniały mi nieznane dotąd pojęcia.
Codzienność w Durham należała do cichych i spokojnych. Poranki spędzane na nauce fechtunku, a następnie długie godziny przedpołudniowe, podczas których nauczycielki starały się przekazywać mi dzieje magicznego świata prędko nauczyły mnie pokory i cierpliwości. Popołudnia były chwilą na wertowanie dostępnych w rodzinnej bibliotece woluminów; próbowałam przyswoić jak najwięcej informacji na temat ludzkiego ciała. Pragnęłam znać wszystkie mechanizmy i każdy najdrobniejszy szczegół. Zachowywałam się jak na młodą damę przystało, choć nie poświęcałam wieczorów na haftowanie ozdobnych chusteczek czy regularne ćwiczenie gry na pianinie. Często zabierałam głos w czasie rodzinnych wieczerzy, rozmawiając z ojcem i rodzeństwem o interesujących mnie kwestiach magicznego świata. Kolejne dni zapewne upływały by bez cienia zmartwień, gdyby nie moja siostra, Edera. Choć każde z mojego rodzeństwa darzyłam miłością absolutnie bezwarunkową, trudniej było mi zjednać sobie me siostry. Może przez wzgląd na moje dziwaczne zainteresowania? A może raczej fakt, że spośród wszystkich córek ojciec zdecydowanie faworyzował mnie? Do tej pory ciężko mi to określić. Serce mojej starszej siostry, porwane równie namiętnym co i bezmyślnym uczuciem, nastręczyło naszej rodzinie nie lada problemów. Płacz i bzdurne błagania wprawiły w irytację nawet największą ostoję spokoju, jaką był mój ojciec. Całe szczęście nie zamierzał on pobłażać mojej siostrze; był absolutnie nieugięty w swoim ultimatum. Rodzina albo miłość życia, jak mówiła o swoim wybranku. Nie widziałam jej od czasu, gdy z płaczem pobiegła do sypialni. Wybrała inne życie, z dala od rodziny i w tym właśnie momencie przestała stanowić nasze zmartwienie.
Drugie nieszczęście przyszło niedługo po ucieczce mej siostry. Tym razem los odebrał życie jednemu z moich braci, podczas gdy ten wykonywał swoje obowiązki. Stało się to zaledwie na kilka dni, przed moją pierwszą podróżą do Hogwartu, co znacząco przełożyło się na mój nastrój w ciągu pierwszych kilku miesięcy. Wbrew początkowym oczekiwaniom, Tiara Przydziału, zastanawiała się kilka chwil nad odpowiednim dla mnie domem, wahając się pomiędzy Ravenclawem a Slytherinem. Ostatecznie, stałam się dumną członkinią domu Węża. Nieprędko zaskarbiłam sobie sympatię rówieśników, o ile w ogóle można za to uznać zdawkowe wymiany zdań. Stroniłam od bezmyślnych pogaduszek, za najbliższe mi w szkole osoby mając rodzeństwo. Skupiłam się na nauce, a na wyniki mojej ciężkiej pracy nie musiałam długo czekać. Stałam się ulubienicą profesorów, choć nigdy usilnie nie zabiegałam o ich uwagę. Nie miałam sobie równych w Zielarstwie. Eliksiry i Opieka nad Magicznymi Stworzeniami również nie sprawiały mi problemów. Absolutnym utrapieniem była z kolei Historia Magii i Transmutacja, los poskąpił mi talentu do owych dziedzin, toteż stosunkowo wysokie wyniki w tych dziedzinach zawdzięczałam długim godzinom spędzonym z nosem w zakurzonych księgach.
Na czas wakacji chętnie wracałam do rodzinnej posiadłości. Chwila odpoczynku od szkolnego zgiełku pozwalała mi uspokoić umysł i zregenerować ciało, a także dawała szansę na naukę nowych niesamowitości świata magii. Z przyjemnością wracałam do świata roślin i eliksirów jak i anatomicznych tajników ludzkiego ciała, jednak centrum moich zainteresowań należało do dziedziny, stanowiącej połączenie owych trzech - magii leczniczej. Felerna choroba po niespodziewanej kąpieli w rzece odcisnęła na mnie piętno w postaci owej fascynacji, która została ze mną po dziś dzień. Zagłębiałam zarówno sposoby leczenia konkretnych chorób, jak i ich diagnostykę. Czytałam chętnie o chorobach przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a także o magifarmaceutykach mających na celu zahamowanie objawów danego schorzenia.
Wraz z upływem lat oswajałam się z hogwardzkimi zwyczajami, zupełnie odmiennymi od tych, które wyniosłam z domu. Radosny świergot uczennic przestał mnie irytować; istnienie uczniów, których krew nie należała do najczystszych i najszlachetniejszych puszczałam w niepamięć. Nie zaskarbiłam sobie jednak w czasie edukacji bliskiego przyjaciela, czy choćby powiernika intrygujących pomysłów. Egzystowałam w odosobnieniu skupiając się na swojej edukacji. Hogwart pod rządami Grindelwalda bardzo się zmienił. Rygor i dyscyplina, tak obce niektórym z wychowanków szkoły, wywołały wiele nieprzychylnych reakcji. Choć sama nawykłam do stonowanego, raczej milczącego zachowania, nie potrafiłabym powiedzieć, że podobało mi się to, co działo się w szkole. Nauczanie Czarnej Magii miało oczywiście swoje zalety i niewątpliwie wzbudziło moje zainteresowanie ową dziedziną, jednak sama osoba dyrektora budziła we mnie wstręt.
Otrzymanie odznaki prefekta przed rozpoczęciem piątego roku było dla mnie jedynie formalnością. Boleśnie odczuwałam brak nauczanej w szkole dziedziny anatomii i fizjologii a także magii leczniczej, które były tak blisko memu sercu. Każdą wolną chwilę spędzałam zaczytując się w opasłych księgach wygrzebanych z najbardziej zakurzonych regałów szkolnej biblioteki. Wciąż było mi mało. SUMy poszły zgodnie z moimi myślami. Bez większego wysiłku osiągnęłam najwyższe lokaty w Zielarstwie, Eliksirach i Opiece nad Magicznymi Stworzeniami. Przez dwa kolejne lata nauki w Hogwarcie moje zainteresowanie czarną magią stanowczo wezbrało na sile, co nieznacznie odbiło się na wynikach uzyskanych z Owutemów. Dwa Wybitne z Zielarstwa i Eliksirów w pełni jednak mnie usatysfakcjonowały. W czasie wakacji regularnie ćwiczyłam z Quentinem czarnomagiczne zaklęcia, które udało mi się poznać w szkole. Zaczytywałam się w polecanych przez brata, opasłych woluminach opiewających najokrutniejsze klątwy znane magicznemu światu. Choć z natury nigdy nie byłam skłonna do przemocy, zachwycały mnie wizje posiadania tak dużej władzy nad losem drugiego człowieka. Nigdy ich oczywiście na nikim nie użyłam, nie śmiałabym. Owa świadomość posiadanej przeze mnie wiedzy i umiejętności dawała mi jednak dziwne, wręcz niepokojące poczucie spokoju. Dla Burke'ów znajomość mroczniejszej, zdecydowanie bardziej okrutnej strony świata magii nie była niczym niezwykłym; mnie jednak, jako zwykłemu podlotkowi, nie dziewczęciu, ale jeszcze nie pannicy, zwyczajnie nie było wolno, by się owymi umiejętnościami afiszować. Robiłam co mogłam, by się dokształcić, choć zupełnie by mnie można o to nie podejrzewać. Na tym też polegała cała sztuczka.
Po ukończeniu szkoły powróciłam do rodzinnej posiadłości, gdzie do dnia dzisiejszego poszerzam swoją wiedzę na temat na temat ludzkiego ciała pod opieką najlepszych nauczycieli. Praca w szpitalu Świętego Munga byłaby zdecydowanie ujmą dla osób o moim nazwisku, dlatego też ojciec uznał, że najlepszym wyjściem z owej, newralgicznej sytuacji będzie kontynuowanie edukacji w domowym zaciszu. Sesje naukowe nie wyglądały wcale tak sielankowo, jak można by to sobie wyobrażać. Moim naukowym mentorem od ostatnich ośmiu miesięcy jest emerytowany uzdrowiciel, przyjaciel ojca z dawnych lat. Długie godziny spędzałam jednak na zaznajamianiu się z zaklęciami leczniczymi, ingrediencjami eliksirów zmniejszających obrzęki czy magicznymi artefaktami mającymi zastosowanie w lecznictwie. Centrum mego skupienia, zamiast anatomicznych zagwozdek, zaczęły stanowić wyjątkowe przypadki magicznych schorzeń, szczególnie tych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Wrodzona ciekawość i upór nie pozwoliły mi przejść obojętnie obok starań mego nauczyciela. W tym czasie znacząco wychudłam i nabrałam niezdrowo bladego odcienia cery, jako, że zdecydowaną większość czasu spędzałam z nosem w książkach, czy zapalczywych dyskusjach z moim belfrem, zapominając nieraz o jedzeniu czy śnie. Z każdym dniem jednak moja wiedza poszerzała się, a ja mogłam brnąć dalej, chcąc w końcu połączyć owe trzy dziedziny: anatomię i fizjologię ludzkiego ciała oraz magiczne choroby (głównie genetyczne), by móc w niedalekiej przyszłości dobiegać ich przyczyn, dokładnego przebiegu a nawet mam nadzieję, leczenia.
Patronus: Letycja nie potrafi wyczarować Patronusa.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 1 | 1 (rożdżka) | |
Zaklęcia i uroki: | 5 | 0 | |
Czarna magia: | 4 | 2 (rożdżka) | |
Magia lecznicza: | 17 | 2 (rożdżka) | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Eliksiry: | 8 | 0 | |
Sprawność: | 3 | Brak | |
Zwinność: | 3 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
angielski | II | 0 | |
francuski | II | 2 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Anatomia | III | 25 | |
Historia Magii | I | 2 | |
Retoryka | II | 10 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Zielarstwo | III | 25 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Malarstwo (tworzenie) | I | 0.5 | |
Muzyka (gra na pianinie) | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Taniec balowy | I | 0.5 | |
Szermierka | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 2 |
Ostatnio zmieniony przez Laetitia Burke dnia 20.02.19 19:23, w całości zmieniany 2 razy
Laetitia Burke
Zawód : aspirująca magiuzdrowicielka od chorób genetycznych
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Fear not old prophecies. We defy them. We make our own heaven and our own hell.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
Choć ród Burke rządzi się swoimi zasadami i trudno w nim mówić o cieple czy wylewności, Laetitia od najmłodszych lat wyrastała na panienkę niezwykle głodną wiedzy i to w sposób zupełnie inny niż większość dziewcząt w jej wieku. Zamiast uczyć się malować czy haftować wytrwale poznawała sekrety zielarstwa, eliksirów a nawet polowań, odkrywając niezwykłą fascynację tym, co znajduje się wewnątrz ciała. Kiedy inne panny plotkowały o sukienkach i podwieczorkach, ona zagłębiała się w zakurzone woluminy poświęcone tajnikom anatomii. Również w Hogwarcie nie zaprzestała nauki, szybko dając się poznać jako utalentowana uczennica. Poszerzanie wiedzy wydawało się ciekawsze niż angażowanie się w życie towarzyskie. Jak wielu członków jej rodziny poznała również czarną magię, upajając się poczuciem władzy i możliwości, które dawała ta złowroga moc, a którymi jako młoda lady nie mogła się afiszować. Nie wypadało także kalać szlachetnych dłoni pracą, więc po ukończeniu Hogwartu kontynuowała pobieranie uzdrowicielskich nauk w domowym zaciszu, dowiadując się kolejnych ważnych informacji na temat chorób genetycznych trapiących błękitną krew, także jej krewnych. Kto wie, może nadejdzie taki dzień, kiedy to młoda, pełna pasji Laetitia odkryje lekarstwo na którąś z nich? Ze swoim intelektem mogła jeszcze wiele dokonać.
Kartę sprawdzał: Ramsey Mulciber
Różdżka, sowa
ELIKSIRY - Nazwa (X porcje, stat. x)
INGREDIENCJE posiadane: -
BIEGŁOŚCI -
HISTORIA ROZWOJU [23.02.19] Karta postaci, -50 PD
Laetitia Burke
Szybka odpowiedź