Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Równie dobrze jako właścicielkę tego rejonu Pokątnej 22/3 można uznać Tuilelaith Meadowes: ona tę kuchnię przedekorowała, wyposażyła i, siłą rzeczy, używa jej o wiele częściej niż sama Caileen. Findlayówna co najwyżej robi sobie tu herbatę, którą potem wypija patrząc przez kuchenne okno na dachy innych kamienic czarodziejskiego Londynu.
stąd
Pokątna 22/3 trwała w niemal niezmiennym stanie od czasu, gdy Meg Attenberry ostatni raz postawiła tu nogę. Kaja nie lubiła bawić się w przemeblowania, a namawiającą ją do tego niemal bez przerwy Tujkę uciszała w miarę umiejętnie. Stałość w życiu, mimo wszystko, była dla Królowej dosyć ważna i jeśli jej praca, edukacja oraz wszystkie marzenia nie mogły być wybitnie stałe, to chciała chociażby iluzję tego widzieć we własnym mieszkaniu: w klaustrofobicznej niemal liczbie szafek i bibelotów zdobiących sypialnię, w skrupulatnie poustawianych w kuchni naczyniach i w dziesiątkach ubrań porozwieszanych w różnorakich, niekoniecznie nadających się do tego zadania miejscach. Oczywiście nie można zapominać o tym, że za niemal wszystkie obecne dekoracje i tak odpowiadała Tuilelaith, ale to już sprawy dla ich niedoszłego małżeństwa. Chyba w każdym takim związku umiejscowienie jednego krzesła potrafi zrodzić niemałą sprzeczkę.
– Pisanie to świetny pomysł – stwierdziła Caileen, zamykając za Meg drzwi i naprędce pozbywając się wierzchniej warstwy ubrań – Doświadczenia mugola w takiej sytuacji mogą zrobić naprawdę niemałą burzę w czarodziejskim świecie. A co dopiero w mugolskim – dodała, znikając na moment w sypialni, aby zostawić tam gitarę. Niedługo potem znowu była w korytarzu, odbierała od Meg zakupy i znikała z nimi w kuchni, dając dziewczynie czas na ogarnięcie swoich spraw. Zanim tam się spotkały, Kajka zdołała wstawić wodę na herbatę i wertowała już szafki w poszukiwaniu upragnionej przez Attenberry lawendy. Nie była jej jednak w stanie znaleźć: wszystko dlatego, że gdy blondyneczka zagościła w kuchni, masa przedmiotów zaczęła ni z tego, ni z owego lewitować. Wśród nich był też czajnik, co niebywale Kajkę poirytowało.
– Panie, pan sobie nie pozwala, co? – powiedziała do niewzruszonego jej słowami naczynia, łapiąc je za rączkę i starając się sprowadzić w całej jego niesforności z powrotem na palnik. Nie było to, rzecz jasna, najprostsze zadanie, a przerośnięta nim Findlayówna spojrzała na Meg niemal błagająco.
– Ogarniesz resztę? – spytała, pokazując głową dryfujące w powietrzu ścierki, garnki i tym podobne drobiazgi. Może rzeczywiście trzeba się było zastanowić nad przygarnianiem tej dziewczyny z powrotem pod swój dach? Przynajmniej narzekanie na nudę nie miało w tym przypadku racji bytu.
Pokątna 22/3 trwała w niemal niezmiennym stanie od czasu, gdy Meg Attenberry ostatni raz postawiła tu nogę. Kaja nie lubiła bawić się w przemeblowania, a namawiającą ją do tego niemal bez przerwy Tujkę uciszała w miarę umiejętnie. Stałość w życiu, mimo wszystko, była dla Królowej dosyć ważna i jeśli jej praca, edukacja oraz wszystkie marzenia nie mogły być wybitnie stałe, to chciała chociażby iluzję tego widzieć we własnym mieszkaniu: w klaustrofobicznej niemal liczbie szafek i bibelotów zdobiących sypialnię, w skrupulatnie poustawianych w kuchni naczyniach i w dziesiątkach ubrań porozwieszanych w różnorakich, niekoniecznie nadających się do tego zadania miejscach. Oczywiście nie można zapominać o tym, że za niemal wszystkie obecne dekoracje i tak odpowiadała Tuilelaith, ale to już sprawy dla ich niedoszłego małżeństwa. Chyba w każdym takim związku umiejscowienie jednego krzesła potrafi zrodzić niemałą sprzeczkę.
– Pisanie to świetny pomysł – stwierdziła Caileen, zamykając za Meg drzwi i naprędce pozbywając się wierzchniej warstwy ubrań – Doświadczenia mugola w takiej sytuacji mogą zrobić naprawdę niemałą burzę w czarodziejskim świecie. A co dopiero w mugolskim – dodała, znikając na moment w sypialni, aby zostawić tam gitarę. Niedługo potem znowu była w korytarzu, odbierała od Meg zakupy i znikała z nimi w kuchni, dając dziewczynie czas na ogarnięcie swoich spraw. Zanim tam się spotkały, Kajka zdołała wstawić wodę na herbatę i wertowała już szafki w poszukiwaniu upragnionej przez Attenberry lawendy. Nie była jej jednak w stanie znaleźć: wszystko dlatego, że gdy blondyneczka zagościła w kuchni, masa przedmiotów zaczęła ni z tego, ni z owego lewitować. Wśród nich był też czajnik, co niebywale Kajkę poirytowało.
– Panie, pan sobie nie pozwala, co? – powiedziała do niewzruszonego jej słowami naczynia, łapiąc je za rączkę i starając się sprowadzić w całej jego niesforności z powrotem na palnik. Nie było to, rzecz jasna, najprostsze zadanie, a przerośnięta nim Findlayówna spojrzała na Meg niemal błagająco.
– Ogarniesz resztę? – spytała, pokazując głową dryfujące w powietrzu ścierki, garnki i tym podobne drobiazgi. Może rzeczywiście trzeba się było zastanowić nad przygarnianiem tej dziewczyny z powrotem pod swój dach? Przynajmniej narzekanie na nudę nie miało w tym przypadku racji bytu.
- Raczej nie chcę pisać dosłownie o tym co się zdarzyło. - nie miała pociągu do faktów nawet, kiedy te fakty nosiły znamiona magiczności, lub gdy udowadniały że magia jest czymś całkowicie innym niż to o czym marzyła przez większość swojego życia. Choć chwilami kusiło ją napisanie wszystkiego, stworzenie jakiegoś rodzaju manifestu lęku, pokazanie czarodziejom, że to co się dzieje dookoła jest dramatem nie tylko dla nich. Nie sądziła jednak by wiele osób to obeszło. Nie sądziła by wiele osób sięgnęło po coś napisanego przez mugolkę. I wiedziała, że utonęłaby w falach przemyśleń. Nie, potrzebowała odskoczni, historii, własnej magiczności. - Muszę to dokładnie przemyśleć.
Ruszyła prosto do kuchni, rozglądając się choć znała to miejsce już całkiem dobrze. Siadła na stołku czekając na Caileen, w tej chwili jednak magia wokół niej znów zaczęła wariować. Westchnęła ciężko patrząc jak Kajka walczy z czajnikiem, ona sama podniosła się żeby wyłapać szklanki, kubki, miski i generalnie to co może się potłuc, kiedy zawirowania grawitacyjne nagle znikną. Miała już wprawę w przewidywaniu takich rzeczy. Wpychała je do szafki, w późniejszej kolejności łapiąc za garnki i trwalsze przedmioty.
- Tęskniłaś za tym, co? - mruknęła w chwili, kiedy ostatnie rzeczy, których nie zdążyła złapać spadły na ziemię. Wzięła się więc za zbieranie ich zupełnie jakby cała ta sytuacja była w pełni normalna. Właściwie to to zaczynała być jakiegoś rodzaju norma.
W końcu postawiła dwa kubki na stole. Jeden, który przez jakiś czas zaczął już nosić miano jej kubka - biały z wymalowanymi koniczynkami. Zaraz nasypała do nich także lawendy. Uwielbiała jej zapach. Był taki delikatny i uspokajający.
- Coś się zmieniło odkąd byłam tu ostatnio? - spytała jeszcze. Bo minęło trochę czasu. Znów siadła na stołku. Chyba lubiła to miejsce. Było jakąś taką ostoją we wszystkim co działo się dookoła, w tym popieprzonym szaleństwie. Choć nawet tu nie czuła się do końca bezpiecznie wiedząc, że jej obecność to zagrożenie wszędzie, gdzie tylko się pojawia.
Ruszyła prosto do kuchni, rozglądając się choć znała to miejsce już całkiem dobrze. Siadła na stołku czekając na Caileen, w tej chwili jednak magia wokół niej znów zaczęła wariować. Westchnęła ciężko patrząc jak Kajka walczy z czajnikiem, ona sama podniosła się żeby wyłapać szklanki, kubki, miski i generalnie to co może się potłuc, kiedy zawirowania grawitacyjne nagle znikną. Miała już wprawę w przewidywaniu takich rzeczy. Wpychała je do szafki, w późniejszej kolejności łapiąc za garnki i trwalsze przedmioty.
- Tęskniłaś za tym, co? - mruknęła w chwili, kiedy ostatnie rzeczy, których nie zdążyła złapać spadły na ziemię. Wzięła się więc za zbieranie ich zupełnie jakby cała ta sytuacja była w pełni normalna. Właściwie to to zaczynała być jakiegoś rodzaju norma.
W końcu postawiła dwa kubki na stole. Jeden, który przez jakiś czas zaczął już nosić miano jej kubka - biały z wymalowanymi koniczynkami. Zaraz nasypała do nich także lawendy. Uwielbiała jej zapach. Był taki delikatny i uspokajający.
- Coś się zmieniło odkąd byłam tu ostatnio? - spytała jeszcze. Bo minęło trochę czasu. Znów siadła na stołku. Chyba lubiła to miejsce. Było jakąś taką ostoją we wszystkim co działo się dookoła, w tym popieprzonym szaleństwie. Choć nawet tu nie czuła się do końca bezpiecznie wiedząc, że jej obecność to zagrożenie wszędzie, gdzie tylko się pojawia.
The member 'Meg Attenberry' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
– Literatura faktu to nie przelewki – trwała przy swoim – Warto ludzi uświadamiać. Ale nie jestem tu po to, żeby cię do czegokolwiek zmuszać – zakończyła, uśmiechając się do Meg z całym swoim wrodzonym ciepłem i wróciła do poprzednich zajęć. Szczerze wierzyła w słuszność mówienia na głos prawdy i nie uważała, żeby akurat prawda oznaczona nazwiskiem Attenberry miała się w szerokim świecie okazać mniej wartościową niż jakakolwiek inna. Oczywiście – w Wielkiej Brytanii istniało na to z każdym dniem coraz więcej dowodów, ale kto inny jak nie Kajeczka miałby je ignorować i na każdym kroku trzymać się swojego idealizmu?
Choć walka z czajnikiem była dosyć wymagająca, gospodyni znalazła parę chwil na posłanie przyjaciółce dziękczynnego spojrzenia w związku z jej heroiczną postawą wobec szklanek, kubków i całej reszty. Jej prześmiewczy komentarz zagonił na twarz Findlayówny w miarę szeroki uśmiech, który ta starała się jednak stłumić, bo przecież jeśli trzy czwarte całej zastawy miały się teraz ot tak potłuc, Tujka by ją prędko zamordowała. Niełatwo byłoby to wszystko w tej chwili naprawić: co, jeśli Reparo zmieniłoby się nagle w Bombarda maxima? Oczywiście Kaja nie miała najmniejszego zamiaru się tym przejmować i chciała podjąć to ryzyko, zwłaszcza gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk roztrzaskujących się naczyń. Czajnik opadł hałaśliwie z powrotem na palnik, Szkotka ciężko westchnęła, a mieszkanie na moment się uspokoiło, podczas gdy gospodyni zaczęła zbierać odłamki i układać je w jedną grupę na w miarę pustej szafce.
– To te Czekoladowe Żaby. Gorzej niż z amortencją – oświadczyła – W sensie, z eliksirem miłości – poprawiła się naprędce, biernie obserwując, jak Meg wyciąga wśród dwóch kubków ten, który najwidoczniej niezmiennie uznawała za swój ulubiony. Kącik jej ust ponownie powędrował nieco do góry, zaś ona sama stanęła tyłem do blatu, oparła się o niego i czekała na nagrzanie się wody.
– Prawie nic. Tylko pani Willoughby z mieszkania wyżej regularnie przychodzi sprawdzać, czy u mnie wszystko w porządku. Nie powiem, narobiłaś tamtą akcją niezłego zamie... – zawiesiła głos, spoglądając z przerażeniem na usychające niemal same z siebie rośliny, dotychczas zdobiące kuchenny parapet – ...szania? – dokończyła piskliwie, a jej twarz wygięła się żałośnie. Zerwała się z miejsca i podbiegła do doniczek, mamrocząc do siebie różnorakie, często niezrozumiałe zdania. Tylko jedno było nadzwyczaj wyraźne: "Tujka mnie zamorduje!" Trwała tak w rozpaczy przez kilka dłuższych chwil, wymachując rękoma i próbując delikatnym dotykiem naprawić szkody, aż w końcu zwiesiła głowę i prawie w pełnej prędkości uderzyła nią o parapet. Zza gęstej kurtyny czesanych wiatrem włosów wydobył się tylko jeden, długi, żałosny jęk, który w końcu ustąpił głębokiemu westchnięciu. Tym razem, podnosząc się znowu do pionu, Kaja mamrotała do siebie, że ze wszystkim sobie poradzi.
– Chyba jesteś na mnie zła – myślała na głos, choć nie była w stu procentach poważna – Najpierw naczynia, potem kwiatki... – dodała, wracając na swój poprzedni posterunek przy prawie wrzącym już czajniku.
Choć walka z czajnikiem była dosyć wymagająca, gospodyni znalazła parę chwil na posłanie przyjaciółce dziękczynnego spojrzenia w związku z jej heroiczną postawą wobec szklanek, kubków i całej reszty. Jej prześmiewczy komentarz zagonił na twarz Findlayówny w miarę szeroki uśmiech, który ta starała się jednak stłumić, bo przecież jeśli trzy czwarte całej zastawy miały się teraz ot tak potłuc, Tujka by ją prędko zamordowała. Niełatwo byłoby to wszystko w tej chwili naprawić: co, jeśli Reparo zmieniłoby się nagle w Bombarda maxima? Oczywiście Kaja nie miała najmniejszego zamiaru się tym przejmować i chciała podjąć to ryzyko, zwłaszcza gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk roztrzaskujących się naczyń. Czajnik opadł hałaśliwie z powrotem na palnik, Szkotka ciężko westchnęła, a mieszkanie na moment się uspokoiło, podczas gdy gospodyni zaczęła zbierać odłamki i układać je w jedną grupę na w miarę pustej szafce.
– To te Czekoladowe Żaby. Gorzej niż z amortencją – oświadczyła – W sensie, z eliksirem miłości – poprawiła się naprędce, biernie obserwując, jak Meg wyciąga wśród dwóch kubków ten, który najwidoczniej niezmiennie uznawała za swój ulubiony. Kącik jej ust ponownie powędrował nieco do góry, zaś ona sama stanęła tyłem do blatu, oparła się o niego i czekała na nagrzanie się wody.
– Prawie nic. Tylko pani Willoughby z mieszkania wyżej regularnie przychodzi sprawdzać, czy u mnie wszystko w porządku. Nie powiem, narobiłaś tamtą akcją niezłego zamie... – zawiesiła głos, spoglądając z przerażeniem na usychające niemal same z siebie rośliny, dotychczas zdobiące kuchenny parapet – ...szania? – dokończyła piskliwie, a jej twarz wygięła się żałośnie. Zerwała się z miejsca i podbiegła do doniczek, mamrocząc do siebie różnorakie, często niezrozumiałe zdania. Tylko jedno było nadzwyczaj wyraźne: "Tujka mnie zamorduje!" Trwała tak w rozpaczy przez kilka dłuższych chwil, wymachując rękoma i próbując delikatnym dotykiem naprawić szkody, aż w końcu zwiesiła głowę i prawie w pełnej prędkości uderzyła nią o parapet. Zza gęstej kurtyny czesanych wiatrem włosów wydobył się tylko jeden, długi, żałosny jęk, który w końcu ustąpił głębokiemu westchnięciu. Tym razem, podnosząc się znowu do pionu, Kaja mamrotała do siebie, że ze wszystkim sobie poradzi.
– Chyba jesteś na mnie zła – myślała na głos, choć nie była w stu procentach poważna – Najpierw naczynia, potem kwiatki... – dodała, wracając na swój poprzedni posterunek przy prawie wrzącym już czajniku.
- Pomyślę o tym. - musiała zdecydować. Manifest kusił ją przez wszystko co tłumiła w sobie, przez poczucie że ci wszyscy ludzie dookoła nie mają pojęcia o tym co się dzieje zaraz obok nich i przez jaki koszmar z ich winy przechodzą tłumy kompletnie bezbronnych, bezradnych mugoli.
Sprzeciwów zdawało się być jednak równie wiele począwszy od jej braku wiary na to, że wpłynie na kogokolwiek. Ostatecznie pewnie siądzie z kartką i piórem i zacznie podejmować decyzje, budując konkretny szkielet z uzbieranych myśli.
Ostatecznie to nie jest dobry moment na przemyślenia - przedmioty lewitują, trzeba je łapać, odstawiać, pilnować, a ostatecznie zbierać resztki tych które jednak trzasnęły o ziemię. I zaparzyć wreszcie lawendę.
- Nie wiem jak można połączyć najdoskonalszy z wynalazków jakim jest czekolada z motywem formy która przypomina żywe stworzenie. Nie dość że zabawa dla socjopatów to jeszcze ucieka i psuje fryzury. - pokręciła głową, choć więcej w jej tonie było zaczepki, niż faktycznego niezadowolenia. Choć ostatecznie zjadanie tych skaczących stworzonek wydawało jej się całkiem brutalne - no bo jak to tak, żywcem? - Jak odgryza się takiej głowę to przestaje się ruszać jak prawdziwa zdekapitowana żaba?
Dopytała jeszcze, chcąc poznać poziom psychopatii tej magicznej zabawy.
Wzruszyła ramionami i już miała zamiar zacząć marudzić, że ciekawe jak by się Kajka zachowała gdyby ona przy niej padła jak długa, do tego sztywna jakaś taka i zimna. Co miała poradzić, kiedy nie można normalnie lekarzy wezwać? Wzywała więc pomoc gdziekolwiek, najlepiej magiczną. No, ale nie dane jej było marudzić, bo Kajka swoje marudzenie przerwała wpół słowa i zaczęła się dziwnie zachowywać, a Attenberry potrzebowała kilku chwil żeby zrozumieć co się dzieje. Kiedy głowa panny Findlay uderzyła o parapet w akompaniamencie jęków i ogólnie pojmowanej żałości, Meg dostrzegła kompletnie martwe kwiatki, które zapewne jeszcze chwilę temu były całkiem żywe.
- No nie wiem. Może to groźba. - już dawno przestała przepraszać za każda szkodę jaką sprowadzała. Było ich zbyt wiele. W większości sytuacji z resztą miała je gdzieś, w końcu to czarodzieje sprowadzili na takich jak ona anomalie, czemu ona ma za nie przepraszać? Z Kajką było inaczej, nie mogła być zła na kogoś, kto próbuje jej sytuację ułatwić i tak właściwie to ratuje ją przed włóczeniem się po pełnym anomalii niemagicznym Londynie lub pełnym czarodziejów i innych zagrożeń Londynie Magicznym. Ostatecznie jednak nie miała na to wpływu i choć nie chciała Szkotce niczego niszczyć, nie mogła nic poradzić na to jak funkcjonuje. Zamiast tego uśmiechnęła się lekko, trochę zaczepnie, bo w sumie to było jej głupio i jakoś chyba próbowała obrócić to w żart. - Zaczynam od niewielkich zniszczeń ale pamiętaj że mam już kilkumiesięczne doświadczenie w sianiu chaosu.
Sprzeciwów zdawało się być jednak równie wiele począwszy od jej braku wiary na to, że wpłynie na kogokolwiek. Ostatecznie pewnie siądzie z kartką i piórem i zacznie podejmować decyzje, budując konkretny szkielet z uzbieranych myśli.
Ostatecznie to nie jest dobry moment na przemyślenia - przedmioty lewitują, trzeba je łapać, odstawiać, pilnować, a ostatecznie zbierać resztki tych które jednak trzasnęły o ziemię. I zaparzyć wreszcie lawendę.
- Nie wiem jak można połączyć najdoskonalszy z wynalazków jakim jest czekolada z motywem formy która przypomina żywe stworzenie. Nie dość że zabawa dla socjopatów to jeszcze ucieka i psuje fryzury. - pokręciła głową, choć więcej w jej tonie było zaczepki, niż faktycznego niezadowolenia. Choć ostatecznie zjadanie tych skaczących stworzonek wydawało jej się całkiem brutalne - no bo jak to tak, żywcem? - Jak odgryza się takiej głowę to przestaje się ruszać jak prawdziwa zdekapitowana żaba?
Dopytała jeszcze, chcąc poznać poziom psychopatii tej magicznej zabawy.
Wzruszyła ramionami i już miała zamiar zacząć marudzić, że ciekawe jak by się Kajka zachowała gdyby ona przy niej padła jak długa, do tego sztywna jakaś taka i zimna. Co miała poradzić, kiedy nie można normalnie lekarzy wezwać? Wzywała więc pomoc gdziekolwiek, najlepiej magiczną. No, ale nie dane jej było marudzić, bo Kajka swoje marudzenie przerwała wpół słowa i zaczęła się dziwnie zachowywać, a Attenberry potrzebowała kilku chwil żeby zrozumieć co się dzieje. Kiedy głowa panny Findlay uderzyła o parapet w akompaniamencie jęków i ogólnie pojmowanej żałości, Meg dostrzegła kompletnie martwe kwiatki, które zapewne jeszcze chwilę temu były całkiem żywe.
- No nie wiem. Może to groźba. - już dawno przestała przepraszać za każda szkodę jaką sprowadzała. Było ich zbyt wiele. W większości sytuacji z resztą miała je gdzieś, w końcu to czarodzieje sprowadzili na takich jak ona anomalie, czemu ona ma za nie przepraszać? Z Kajką było inaczej, nie mogła być zła na kogoś, kto próbuje jej sytuację ułatwić i tak właściwie to ratuje ją przed włóczeniem się po pełnym anomalii niemagicznym Londynie lub pełnym czarodziejów i innych zagrożeń Londynie Magicznym. Ostatecznie jednak nie miała na to wpływu i choć nie chciała Szkotce niczego niszczyć, nie mogła nic poradzić na to jak funkcjonuje. Zamiast tego uśmiechnęła się lekko, trochę zaczepnie, bo w sumie to było jej głupio i jakoś chyba próbowała obrócić to w żart. - Zaczynam od niewielkich zniszczeń ale pamiętaj że mam już kilkumiesięczne doświadczenie w sianiu chaosu.
The member 'Meg Attenberry' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Kajka ciągle nie była w stanie zrozumieć, dlaczego Meg tak się uczepiła tych żab. Zgadywała, że akurat to był najsilniejszy przejaw kulturowego szoku, jakiego musiała przez swoją niemagiczność doznawać, ale żeby tak bardzo się tego trzymać? Skrzyżowała ręce i przechyliła głowę nieco na bok, stwierdzając, że chwilowe droczenie się powinno rozwiązać ów problem.
– No nie, nie przestaje – odparła – To zaczarowana czekolada, a nie zaczarowana żaba. Odgryź jej wszystkie kończyny, a będzie się wiła jak wąż, byleby tylko zwiać. A jak połkniesz ją w całości, to jeszcze cię połaskocze po przełyku, cały czas, aż dotrze do żołądka. Napisałam kiedyś list do wytwórni, żeby wprowadzili żaby z nadzieniem. Wtedy już zupełnie byłoby wrażenie jedzenia czegoś żywego – zakończyła, uśmiechając się szeroko i przerażająco. Meg sama się o to prosiła, więc dostała, co chciała. Byleby tylko nie zwiała po raz kolejny, bo głupio byłoby znowu szukać jej po całym Londynie (tak jak to Kaja już raz musiała robić: tylko nie wpadła na to, że Meg nie była w stanie wydostać się nawet z ulicy Pokątnej).
Tak jak Attenberry przestała przepraszać za każdą szkodę, tak Findlayówna przestała tych przeprosin oczekiwać. Rozumiała już od jakiegoś czasu, że mugole nie mają na te magiczne cyrki wpływu, więc to tak, jakby mieli ludzi przepraszać już za własne istnienie. Czyli bez sensu.
– Tsa, groźba – prychnęła pobłażliwie – Nad zaczarowaną czekoladą się litujesz, ale jak daję ci dach nad głową, to mi grozisz? – prowokowała z cwaniackim uśmiechem od ucha do ucha, zanim zdjęła wreszcie czajnik z ognia i zalała oba kubki z lawendą. Gdy tylko odstawiała go z powrotem na kuchenkę, usłyszała znamienne kichnięcie. Jęknęła krótko i, zanim jeszcze poczuła drżenie energii w powietrzu, rzuciła się na pobliskie sagany, chcąc własnym ciałem odwieść je od wzniesienia się pod sam sufit. Kilka długich chwil musiało minąć, zanim jasnym stało się, że to fałszywy alarm. Gospodyni odetchnęła z ulgą i odkleiła się od naczyń, siadając przy stoliku i już wstępnie szukając różdżki, żeby ochłodzić napój. Dopiero po chwili zorientowała się, że to pewnie nienajlepszy pomysł i odpuściła go zupełnie. Długo gapiła się na różowawą ciecz, niechybnie zamierzając czekać, aż ostygnie sama z siebie, ale w końcu i to jej się znudziło.
– Co za życie – bąknęła – Może po prostu chodźmy rozłożyć twój materac, co? – zaproponowała zaraz, krzyżując ramiona raz jeszcze i opierając się nimi o blat.
– No nie, nie przestaje – odparła – To zaczarowana czekolada, a nie zaczarowana żaba. Odgryź jej wszystkie kończyny, a będzie się wiła jak wąż, byleby tylko zwiać. A jak połkniesz ją w całości, to jeszcze cię połaskocze po przełyku, cały czas, aż dotrze do żołądka. Napisałam kiedyś list do wytwórni, żeby wprowadzili żaby z nadzieniem. Wtedy już zupełnie byłoby wrażenie jedzenia czegoś żywego – zakończyła, uśmiechając się szeroko i przerażająco. Meg sama się o to prosiła, więc dostała, co chciała. Byleby tylko nie zwiała po raz kolejny, bo głupio byłoby znowu szukać jej po całym Londynie (tak jak to Kaja już raz musiała robić: tylko nie wpadła na to, że Meg nie była w stanie wydostać się nawet z ulicy Pokątnej).
Tak jak Attenberry przestała przepraszać za każdą szkodę, tak Findlayówna przestała tych przeprosin oczekiwać. Rozumiała już od jakiegoś czasu, że mugole nie mają na te magiczne cyrki wpływu, więc to tak, jakby mieli ludzi przepraszać już za własne istnienie. Czyli bez sensu.
– Tsa, groźba – prychnęła pobłażliwie – Nad zaczarowaną czekoladą się litujesz, ale jak daję ci dach nad głową, to mi grozisz? – prowokowała z cwaniackim uśmiechem od ucha do ucha, zanim zdjęła wreszcie czajnik z ognia i zalała oba kubki z lawendą. Gdy tylko odstawiała go z powrotem na kuchenkę, usłyszała znamienne kichnięcie. Jęknęła krótko i, zanim jeszcze poczuła drżenie energii w powietrzu, rzuciła się na pobliskie sagany, chcąc własnym ciałem odwieść je od wzniesienia się pod sam sufit. Kilka długich chwil musiało minąć, zanim jasnym stało się, że to fałszywy alarm. Gospodyni odetchnęła z ulgą i odkleiła się od naczyń, siadając przy stoliku i już wstępnie szukając różdżki, żeby ochłodzić napój. Dopiero po chwili zorientowała się, że to pewnie nienajlepszy pomysł i odpuściła go zupełnie. Długo gapiła się na różowawą ciecz, niechybnie zamierzając czekać, aż ostygnie sama z siebie, ale w końcu i to jej się znudziło.
– Co za życie – bąknęła – Może po prostu chodźmy rozłożyć twój materac, co? – zaproponowała zaraz, krzyżując ramiona raz jeszcze i opierając się nimi o blat.
Uniosła brwi, kiedy Caileen postanowiła pokazać jej, że potrafi być prawdziwą babą jagą. W sumie można było się tego spodziewać, prawda? Pokręciła głową na całą tę wypowiedź, z tonu Kajki i całej jej postawy spodziewała się, że to żart, jednak po czarodziejach nigdy nie wiadomo. Oni wszyscy są trochę psychopatami ostatecznie.
- Rany, ty na prawdę jesteś chora psychicznie. Robisz też wywary z niemowląt? Ile czasu trzeba takie gotować, żeby przerobić na dobry krem przeciwzmarszczkowy, co? - prychnęła, kręcąc głową lekko skrzywiona, bo ciągle myślała o tym że te żaby na prawdę mogłyby mieć jakieś udające flaczki nadzienie. No i jej mugolskiemu móżdżkowi trudno było przyjąć, że coś co się rusza i próbuje uciekać może tak na prawdę, na prawdę, w stu procentach nie mieć czucia. Zachowywały się przecież jak prawdziwe, żywe żaby! Nic dziwnego, że potem głupie dzieciaki przypalają mrówki szkłem powiększającym. A nie, to mugolskie dzieciaki, magiczne pewnie robią to jakimiś magicznymi dziwactwami albo polewają te mrówki kakaem i zjadają.
- Żaba jest biedna i niewinna, a ty ją zjadasz, nie zasługujesz na ani trochę litości. - stwierdziła na całą tę prowokację, siadając zaraz do stolika, kiedy poczuła znów charakterystyczne swędzenie w nosie. Westchnęła ciężko, starała się nawet to powstrzymać, choć wiedziała już, że tak na prawdę to tego powstrzymać się nie da. Kichnęła w końcu, a powietrze dookoła zawibrowało, jednak... nie stało się nic więcej. Odetchnęła z niemałą ulgą. Przez chwilę jeszcze było dziwnie, jakby w powietrzu było jakieś napięcie, magia? Dziwna energia w końcu jednak opadła, nie wywołując żadnej katastrofy, a Attenberry pokręciła głową na widok Kajki trzymającej kredens.
- To bardzo szlachetne że w chwili niewiadomego zagrożenia chronisz kubki, a nie własną głowę. Na prawdę, szanuję, doceniam i popieram. - stwierdziła, przysuwając sobie kubek z przyjemnie pachnącą cieczą. Pochyliła się lekko, przymykając oczy i po prostu rozkoszując się zapachem, który najzwyczajniej w świecie dobrze na nią wpływał. Jeśli Meg miałaby wskazać mugolski eliksir, lawenda na pewno miałaby jakieś uspokajające właściwości.
Tak czy inaczej - nad swoim kubkiem siedziała jeszcze dość długo. I chyba cieszyła się, że tu w końcu wróciła.
zt x 2 <3
- Rany, ty na prawdę jesteś chora psychicznie. Robisz też wywary z niemowląt? Ile czasu trzeba takie gotować, żeby przerobić na dobry krem przeciwzmarszczkowy, co? - prychnęła, kręcąc głową lekko skrzywiona, bo ciągle myślała o tym że te żaby na prawdę mogłyby mieć jakieś udające flaczki nadzienie. No i jej mugolskiemu móżdżkowi trudno było przyjąć, że coś co się rusza i próbuje uciekać może tak na prawdę, na prawdę, w stu procentach nie mieć czucia. Zachowywały się przecież jak prawdziwe, żywe żaby! Nic dziwnego, że potem głupie dzieciaki przypalają mrówki szkłem powiększającym. A nie, to mugolskie dzieciaki, magiczne pewnie robią to jakimiś magicznymi dziwactwami albo polewają te mrówki kakaem i zjadają.
- Żaba jest biedna i niewinna, a ty ją zjadasz, nie zasługujesz na ani trochę litości. - stwierdziła na całą tę prowokację, siadając zaraz do stolika, kiedy poczuła znów charakterystyczne swędzenie w nosie. Westchnęła ciężko, starała się nawet to powstrzymać, choć wiedziała już, że tak na prawdę to tego powstrzymać się nie da. Kichnęła w końcu, a powietrze dookoła zawibrowało, jednak... nie stało się nic więcej. Odetchnęła z niemałą ulgą. Przez chwilę jeszcze było dziwnie, jakby w powietrzu było jakieś napięcie, magia? Dziwna energia w końcu jednak opadła, nie wywołując żadnej katastrofy, a Attenberry pokręciła głową na widok Kajki trzymającej kredens.
- To bardzo szlachetne że w chwili niewiadomego zagrożenia chronisz kubki, a nie własną głowę. Na prawdę, szanuję, doceniam i popieram. - stwierdziła, przysuwając sobie kubek z przyjemnie pachnącą cieczą. Pochyliła się lekko, przymykając oczy i po prostu rozkoszując się zapachem, który najzwyczajniej w świecie dobrze na nią wpływał. Jeśli Meg miałaby wskazać mugolski eliksir, lawenda na pewno miałaby jakieś uspokajające właściwości.
Tak czy inaczej - nad swoim kubkiem siedziała jeszcze dość długo. I chyba cieszyła się, że tu w końcu wróciła.
zt x 2 <3
The member 'Meg Attenberry' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Kuchnia
Szybka odpowiedź