Randall Liam Lupin
Nazwisko matki: Diggory
Miejsce zamieszkania: dom na obrzeżach Londynu
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: były policjant, aktualnie przechodzi szkolenie aurorskie
Wzrost: 1,82 m
Waga: 87 kg
Kolor włosów: ciemny blond
Kolor oczu: niebieskozielony, odcień różni się w zależności od padającego światła
Znaki szczególne: kilka drobnych blizn na obu dłoniach, podłużna szrama na plecach, prawym udzie oraz obojczyku - wszystkie zrobione na skutek bójek lub w trakcie pościgu
sierść przyczajacza w drewnie świerkowym, 16 cali, dość sztywna
Gryffindor
border terrier
zmasakrowane ciała rodzeństwa
świeżo skoszona trawa, impregnowane drewno, dym tytoniowy, wanilia
cała rodzina, włącznie z Betty, wspólnie siedząca przy stole i śmiejąca się; u boku Randy’ego kobieta z rozmazaną twarzą; wszyscy świętują wygranie wojny
ściganie przestępców, trening fizyczny, techniki maskujące, magia obronna
Harpie z Holyhead
latanie na miotle, pływanie, łyżwiarstwo, treningi fizyczne
country, rock’n’roll
Garrett Hedlund
Z dzieciństwa pamiętał rozległe pola oraz pastwiska ciągnące się zielenią po sam horyzont. Pasły się na nich magiczne odmiany bydła - krowy dające czekoladowe mleko, krowy niebieskie, byki o trzech rogach i wreszcie całkowicie zwyczajne konie. Zaś na środku wśród bezkresnych połaci stał dom wraz ze stajniami i oborami - na tle ogromnych, pustych terenów wyglądał na ledwie niewielką chatynkę po środku niczego. W oddali majaczył las i rozlazłe jezioro. Okolice wyglądały, jakby stworzone były dla nich - ich rodziny. Jakby żyli w państwie, którego byli jedynymi obywatelami.
Ojciec był rolnikiem. Zajmował się gospodarstwem hodując zwierzęta oraz siejąc magiczne rośliny uprawne. Sprzedawał je później sklepom oraz czarodziejom indywidualnie. Posiadał całkiem niezłą smykałkę do biznesu, ale za bardzo cenił sobie ciszę i spokój w otoczeniu malowniczej okolicy żeby mieszkać w mieście. Jego żona była prawdziwą panią domu całymi dniami gotując oraz piekąc, czasem podrzucając swoje wyroby do najbliższych cukierni. Hobbystycznie pisała bajki - Randall uwielbiał słuchać miękkiego, matczynego głosu wypełniającego dziecięcy pokoik. Wraz z Lyall’em kładli się po obu jej stronach wtulając w krągłe, ciepłe ciało. Pamiętał, że był wtedy szczęśliwy. Mieli swój świat, swoją rzeczywistość malowaną pastelowymi barwami. Prawdziwie magiczna rodzina - w każdym rozumieniu tego zwrotu.
Urodzili się bliźniakami. On i Lyall, zawsze razem. Ciężko pracowali od najmłodszych lat, gdyż musieli pomagać ojcu. Praca w gospodarstwie nigdy nie była prosta, rzadko też przyjemna. Wynoszenie gnoju, pielęgnacja koni, karmienie zwierząt, sianie i wykopywanie warzyw, przycinanie owocowych gałęzi; można byłoby wymieniać w nieskończoność. Pomimo napiętego grafiku okraszonego również nauką latania na miotle czy podstawowych rzeczy jak pisanie i liczenie, zawsze mieli siły na psoty. Walki z drewnianymi mieczami były codziennością, tak samo jak zabawa w chowanego i wdrapywanie się na drzewa. Przy czym on, starszy z bliźniąt, umiał coś więcej - zmieniać swoją twarz, ciało. Nie było to w żaden sposób kontrolowane i często zamiast kaczego dzioba, na głowie pojawiały się fioletowe włosy, to stanowiło nie lada atrakcję dla bawiących się braci. Ten czas był czasem siniaków, skaleczeń, przemian oraz guzów, ale to właśnie to czyniło dzieciństwo pięknym.
Magia (pomijając dar metamorfomagii) obudziła się w Randy’m tradycyjnie - czyli niespodziewanie. Miał cztery latka kiedy samoistnie podpalił szarżującego na niego byka, którego zresztą chwilę wcześniej dla zgrywy drażnili z bratem. Koniec końców zwierzę przeżyło ten nagły wybuch czarodziejskich mocy, ale ojciec solidnie przetrzepał synom tyłek za skandaliczny wybryk.
Rok po tym zdarzeniu na świecie pojawiła się Bettina, urocza Betty. Była malutka, różowa i pomarszczona, ale pokochali nowego członka rodziny całym sercem. Randall ciągle wypytywał kiedy jego siostra wreszcie będzie mogła iść się z nimi pobawić, ale musiało minąć kilka długich lat nim dziewczynka stała się godnym kompanem wszelkich zabaw. Niestety i tak większość czasu spędzała z mamą - jako przyszła pani domu musiała przecież umieć gotować, sprzątać czy cerować ubrania. Jednak wspólnie spędzane we troje chwile były jednymi z piękniejszych, jakie ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.
Do szczęścia nie brakowało mu następnego rodzeństwa, ale krótko przed wyjazdem bliźniaków do Hogwartu na świat przyszła ostatnia latorośl państwa Lupin - Ida, słodki berbeć, którego przez różnicę wieku Randy nie zdążył właściwie poznać. Jednak wracając na wakacje do domu starał zajmować się nie tylko pracą, ale też rozpieszczaniem dwóch małych sióstr roztapiających nawet najtwardsze serca.
Dzień jedenastych urodzin był dniem zarezerwowanym na zakupy - Pokątna skrywała w sobie wiele interesujących, magicznych sklepów. Kociołki, różdżki, książki - wszystko kosztowało podwójnie, ale państwo Lupin nie narzekali na niedostatek. Gospodarstwo prosperowało dobrze i nic nie zwiastowało tego, że pomyślne wiatry w każdej chwili mogły zmienić swój kurs. Niestety oczekiwanie od grudnia do września na pierwszy dzień szkoły okrzyknięto czasem Wielkiej Niecierpliwości, któremu towarzyszyło niebywałe napięcie, u Randalla odzywające się w postaci coraz częstszych zmian kolorów włosów. Jak na złość miesiące wlekły się w nieskończoność i nawet stare zabawy nie sprawiały tyle radości. Jedyną uciechą w mroźne dni były wypady na łyżwy; obaj bracia śmigali na zamarzniętym, okolicznym jeziorze. Raz Randy niemal wpadł do środka przez pęknięty lód, ale na szczęście w pobliżu był Lyall. Zawsze był, na wyciągnięcie ręki. Aż trudno uwierzyć, że ten stan mógłby się kiedykolwiek zmienić.
Nic nie mogło trwać wiecznie - nawet suche miesiące Wielkiej Niecierpliwości. Pierwszy września wreszcie wystąpił przed szereg, zaś bliźniacy ochoczo wpakowali się do Hogwart Express. Ściganie się we wszystkim było nieodłącznym elementem życia braci i nie zmienił tego nawet fakt, że wstępowali właśnie w nowe środowisko. Razem. Jak zawsze. Dobre humory nie opuszczały uśmiechniętych, chłopięcych twarzy - nastolatkowie od razu nawiązali kilka pociągowych znajomości dzieląc się z innymi dziećmi swoimi zapasami słodyczy, przy czym Randall trzymał na wodzy chęć popisania się swoim darem, który szlifował pod czujnym okiem matki w domu. Od zawsze weseli oraz koleżeńscy, szybko zyskali sobie sympatię innych. Przynajmniej tych, którzy nie nadymali się jak rozdymki w obecności osób o nieczystej krwi. Ale opinia tych drugich nigdy nie miała żadnego znaczenia. Nie dla Lupinów.
Gryffindor! - rozległ się wrzask Tiary Przydziału, dwukrotnie obwieszczając ten sam werdykt. Jednak te kilka sekund niepewności między jednym bratem a drugim doprowadziły do mini zawału serca, uspokajającego się dopiero wraz z zajęciem miejsca przy stole odważnych Gryfonów. Obaj szybko nawiązali nić porozumienia ze swoimi kolegami, z jakimi mieli dzielić dormitorium oraz pokój wspólny. Byli dość lubiani wśród rówieśników - zawsze weseli, skłonni do realizacji najbardziej absurdalnych pomysłów, życzliwi i przyjacielscy. Stereotypowo wdający się w utarczki ze Ślizgonami szerzącymi takie herezje, że więdły uszy. Żaden z Lupinów nigdy nie dyskryminował nikogo ze względu na czystość krwi; za to chętnie walczyli z tymi, którzy mieli całkowicie odmienne poglądy. Co gorsza wyrażane w sposób werbalny i siłowy. Zaciekłe pojedynki z wrogami tolerancji zawsze kończyły się wytarganiem za ucho oraz co zmyślniejszymi szlabanami - czyszczenie pucharów, zapisywanie kilometrowych rolek pergaminu, szorowanie podłogi na niekończących się korytarzach to tylko ułamek kreatywności nauczycieli. Randy ją doceniał, prace społeczne kształtowały charakter. A że zwykle oblewali się wtedy z Lyallem wodą z wiadra, dźgali piórami albo pojedynkowali na puchary? Cóż, nawet Wielcy Bohaterowie potrzebowali chwili wytchnienia!
Poza scysjami ze zwolennikami czystości krwi szkoła nie była taka zła. Randall uczył się pilnie, chociaż głównie tego, co sam uważał za istotne. Na pierwszym miejscu ukochał sobie transmutację, której zrozumienie pozwalało mu na bieglejsze panowanie nad przemianami metamorfomagii. Zresztą, kiedy podszkolił się w niej dostatecznie, zdarzało mu się robić psikusy co wredniejszym Ślizgonom. Na przykład zamieniał się w jednego z nich i robił później głupie rzeczy dając się na tym nakryć prefektom. Czasem mu się udawało, czasem nie, ale zawsze świetnie się przy tym bawił. Przynajmniej dopóki prefekt naczelny nie przyłapał go na samej przemianie - od tamtej pory wszędzie węszył podstęp i świetna zabawa musiała odejść na boczny tor.
W międzyczasie do placówki przyszła Betty, krucha Krukonka Betty. Zawsze przygotowana, mądra i uśmiechnięta. Ona również stała się obiektem kpin ze strony uczniów domu Węża, dlatego bracia musieli roztoczyć nad nią ochronną kopułę. Przynajmniej do czasu ukończenia szkoły.
Zajęcia praktyczne z zaklęć oraz obrony przed czarną magią także sobie ukochał. Warzenie eliksirów również nie było jakieś szczególnie trudne, ale nie był orłem z tego przedmiotu. Profesor Slughorn nie zachwycił się wywarami Lupina - były po prostu przeciętne. Tak samo zresztą jak znajomość historii magii, chociaż do niej musiał porządnie zakuwać. Za to zgrozę przeżywał na każdych zajęciach z zielarstwa, opieki nad magicznymi stworzeniami i astronomii, do których nie miał ani talentu, ani zacięcia. Nie wspominając o wróżbiarstwie oraz innych zajęciach jakich próbował. SUM-y były więc momentem tragicznym w życiu Randy’ego, który musiał zarwać wiele nocy w celu pozdawania uciążliwych przedmiotów. Przeszedł na następny rok, ale z ledwością. OWuTeM-y okazały się rajem w porównaniu do SUM-ów właśnie przez to, że młody czarodziej sam mógł wybrać interesujące go przedmioty. Powstawało jednak pytanie: co on właściwie chciał robić w życiu?
Tym różnili się z Lyallem. On od początku wiedział, którą drogą chce podążać. Stanowił chyba uzupełnienie wad drugiego bliźniaka, gdyż świetnie radził sobie z astronomią oraz zielarstwem, a z magicznych stworzeń był po prostu mistrzem - przynajmniej w ocenie starszego brata. Randall zazdrościł mu tej pewności co do wizji przyszłości jaka zakwitła w jego głowie. Brygadzista. To brzmiało dumnie i ambitnie, ale co ty chciałeś robić, Randy? Długo się nad tym zastanawiał. Tak naprawdę decyzję podjął dość impulsywnie i późno - nie chciał być gorszy, dlatego wybrał dla siebie ścieżkę aurorską. Głównie na podstawie przedmiotów, które szły mu naprawdę dobrze. Świetnie też latał na miotle i grał w domowej drużynie Quidditcha na pozycji ścigającego, ale chłopak z marszu odrzucił zawodowstwo. Łapanie czarnoksiężników brzmiało jak życiowa misja.
Spełnił jej pierwsze założenia kiedy zdał zaklęcia, obronę przed czarną magią, historię magii, eliksiry i transmutację na Powyżej Oczekiwań. Tyle wystarczyło do szczęścia oraz ruszenia w dorosłość - mawiają, że największą życiową przygodę.
Znacie to uczucie, kiedy udaje wam się zrealizować wszystkie nakreślone wcześniej plany? Randall też nie. Starcie z rzeczywistością w świecie dorosłych bolało bardziej niż przypuszczał. Dobre oceny z OWuTeM-ów nie wystarczyły do zakwalifikowania się na kurs aurorski. Test z zakresu sprawności fizycznej poszedł jak z płatka, ale podchodząc do egzaminu z odporności psychicznej Lupin za bardzo się zestresował. Był przecież podrostkiem ledwie kończącym magiczną edukację, nie był zaznajomiony w brutalności dorosłego życia. Nie przyjęto go, a kiedy pomyślał o Wiedźmiej Straży, zapisy były już zamknięte. Jedyną rozsądną opcją w tej sytuacji było aplikowanie do magicznej policji i tak też zrobił. Przeszedł egzamin, przeszedł też szkolenie, chociaż entuzjazm znacząco podupadł. Niby dawał z siebie wszystko i do rodzinnego domu wracał potwornie zmęczony, ale wewnętrzny płomień jaki gorzał w sercu Randy’ego coraz mocniej przygasał. Po roku będąc już pełnoprawnym funkcjonariuszem czarodziej taplał się w swoim zgorzknieniu oraz niechęci. Nie cieszył się sympatią ani przełożonych, ani współpracowników uchodząc za gbura uważającego się za lepszego od innych. Najgorszym było to, że stracił także zainteresowanie rodziną - nie interesował go rozwój młodej Idy, postępy w nauce Betty i samopoczucie rodziców. Co więcej, odczuwał ogromną zazdrość w stosunku do szczęśliwego Lyalla - za pół roku jego miał zostać upragnionym brygadzistą. Bez końca zastanawiał się nad tym co teraz, jak ma żyć? i dlaczego to jemu się nie udało. Bliźniacy oddalili się od siebie, gdyż Randall nie mógł znieść widoku zadowolenia na twarzy ukochanego brata. Usunął się więc w cień, beznamiętnie podchodząc do każdej sprawy. Łapanie złodziei, pilnowanie porządku - dni zlewały się w jedno, dłużąc niemiłosiernie. Tęsknił za młodością i beztroską. Za swoją rodziną; najbardziej za młodszym o kilka minut Lupinie. Policjant popadł w trudny do wyleczenia marazm i otępienie. Ten stan trwał dobry rok.
Aż wreszcie przełożeni przydzielili mu bardziej doświadczonego partnera, od którego miał zdobywać wiedzę oraz doświadczenie. Co tu dużo mówić - był z niego kawał twardego skurwiela. Wiecznie wściekły i wiecznie niezadowolony dał Randy’emu prawdziwą szkołę życia. Poganiał go dosłownie ze wszystkim - z raportami, podczas pościgów i treningów, nawet z nalewaniem kawy. Poranne poparzenie gorącym napojem stało się już właściwie codziennością, tak jak nieustające wrzaski oraz tyrady na temat popełnionych błędów. Młody mężczyzna czuł się każdego dnia jeszcze bardziej wykończony niż na kursie. Jednak ta pozornie tragiczna zmiana okazała się strzałem w dziesiątkę - z biegiem lat Lupin zmężniał, przestał użalać się nad swym losem i rozwinął wiele nowych umiejętności. Chociaż nadal nienawidził swojego partnera ze wszystkich sił, to był mu wdzięczny za to co zrobił. Przede wszystkim częściej zabierał Randalla do prawdziwych zadań, nieopiewającego jedynie w smętne kręcenie się po bocznych uliczkach miasta lub spisywanie zeznań świadków. Obaj zresztą szybko odkryli, że Randy był dobry w dwóch rzeczach: pościgach i inwigilacji. Miał naturalny dryg do ukrywania się nie tylko pod maską obcej twarzy, ale także przemykania niezauważonym, skrywając się w cieniu wywiadu. Najczęściej był kierowany do spraw związanych z przemytami w celu zdobycia informacji oraz do patroli, podczas których mógł wykazać się niezgorszym refleksem i niezłą skutecznością. Niestety w zastraszaniu od zawsze był beznadziejny, dlatego ten aspekt zostawiany był bardziej doświadczonemu funkcjonariuszowi.
Kariera wreszcie zaczynała nabierać tempa, a wraz z nim polepszały się rodzinne i zawodowe relacje. Lupin przestał być zgorzkniałym dupkiem i pokazał swoją beztroską, przyjemną twarz współpracownikom; zakopał niewidzialny topór wojenny z Lyallem i znów zaczął słać listy. Głównie do małej Idy, która mierzyła się właśnie ze szkolnymi trudami. Zapytywał również o rodziców oraz Betty - młodą pannę na wydaniu. Sam raczej był bawidamkiem wyrywającym kobiety na jedną noc, gdyż chciał korzystać z życia. Nie miał zresztą czasu na dłuższe związki, całkowicie oddał się pracy i rodzinie, jedynie od czasu do czasu pozwalając sobie na hedonistyczne życie bez zobowiązań. Jedynym przejawem rozsądku u niego było skrupulatne odkładanie części pieniędzy na kupno domu. Nie chciał całe życie siedzieć na garnuszku u rodziców.
Nienawidził go. Tego frajera, którego przedstawiła przy rodzinnym obiedzie Betty. Randall miał wielokrotnie do czynienia ze wszelkiej maści złoczyńcami i rozpoznawał ich już na kilometr. Widział w spojrzeniu mężczyzny dokładnie to samo, co widział w oczach skazanych więźniów. Nikt mu nie wierzył - przecież Irving był szarmancki, wygadany i dowcipny, zaś Lupin przewrażliwiony. Zboczenie zawodowe, mówili. Nikt nie sprzeciwił się ich małżeństwu oprócz niego. Pamiętał zalaną łzami siostrę oraz te wszystkie parszywe rzeczy jakie mu wtedy powiedziała. Nie zaprosiła go na ślub. Patrzył z oddali na ceremonię w głuchym milczeniu. Krótko po tym wydarzeniu postanowił z pomocą rodziców kupić wreszcie ten dom. Na cholernym zadupiu, z dala od centrum Londynu, jakaś zdezelowana chatynka. Wziął wtedy urlop i odremontował ją niemalże sam. Lyall wpadał do niego w czasie wolnym, tak samo ojciec. To były długie miesiące, ale miejsce wkrótce zaczęło nadawać się do zamieszkania.
Paradoksalnie w domu Irvingów wszystko zaczęło się psuć. Poobijana Betty coraz częściej zostawała na kilka dni w rodzinnym domu, ale mąż zawsze potrafił uzyskać jej wybaczenie. Bliźniacy próbowali wyciągnąć ją z tego koszmaru, namawiali na zostawienie drania - ale kobieta była na to zbyt słaba. Pomyliła miłość z uzależnieniem; w końcu przestała przyjeżdżać do Lupinów. Znosiła kata we własnych czterech ścianach milcząc i licząc, że kiedyś ten koszmar się skończy. Randy miał ochotę utłuc tego zwyrodnialca gołymi rękoma, ale zawsze zaszlochana siostra powstrzymywała ich przed bójką. Zresztą słusznie, obaj z Lyallem mogliby mieć z tego powodu problemy. Interwencje jednak nie przynosiły żadnego rezultatu, Bettina była zbyt zastraszona i zbyt uległa w celu przeciwstawienia się mężowi tyranowi. Randall coraz częściej zabierał ją do siebie, żeby przynajmniej na kilka godzin odetchnęła z tego koszmaru. Szczególnie, że okazało się, że miał zostać wujkiem. Starał się więc na nią chuchać i dmuchać, odwiedzał Irvingów częściej niż dotychczas, ale miał też swoje obowiązki. Nie mógł pilnować Betty na okrągło. Czego szybko pożałował.
Dostali interwencję do jej domu. Początkowo podejrzewano, że doszło po prostu do włamania. Sąsiedzi widzieli wybite okno i uciekającego przez nie mężczyznę. Nie powiedział nikomu o tym, że doskonale zna adres miejsca, do którego się udali we dwóch z partnerem. Jednak to, co zastali wewnątrz chaty przerosło najgorsze scenariusze jakie Randy mógł kiedykolwiek tkać w swoich wyobrażeniach. Zobaczył w kuchni swoją ciężarną siostrę - zakrwawioną, powyginaną od czarnomagicznych zaklęć; nawet do tego ten bydlak się posunął. Stał tam jak sparaliżowany kiedy drugi z policjantów wezwał aurorów. Miał wrażenie, że jego świat osunął się w przepaść, a on mógł go zatrzymać. I nie zrobił nic. Powinien wyszarpać Betty ze szponów drania siłą i uwięzić ją w swoim domu do czasu, aż znalazłby powód na przymknięcie tego łajdaka.
Ale nie zrobił nic.
Zapaławszy oczywistą żądzą zemsty postanowił, że go odnajdzie - nawet jeśli miałby go wydobyć z czeluści piekieł. Próbował go namierzyć, ale policja nie posiadała tak wielu informacji i możliwości jak biuro aurorów. To właśnie dlatego postanowił w końcu spróbować na nowo. Najpierw jednak musiał się wyciszyć, żeby na pewno zdać egzaminy. To, że zależało mu na tym za bardzo, paradoksalnie mogłoby stać się dla Randalla poważną przeszkodą.
Po kilku miesiącach nauczył się dbać o pozory. Z łatwością przywoływał na świat nic nieznaczący uśmiech, zaczął nawet sypać żartami na prawo i lewo. Tylko po to, żeby pod koniec sierpnia wziąć udział w trzydniowym egzaminie na aurora. Wyjątkowo nie przerażała go myśl, że zaczynał wszystko od nowa i zostawiał całe dotychczasowe życie za sobą. Przecież robił to dla niej, dla pamięci kochanej Betty i bezpieczeństwa wciąż młodziutkiej Idy. Przysięgając sobie, że nie da już nikogo skrzywdzić - a przynajmniej zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby tak się nie stało. Wszak miał przed oczami jasny cel. Bardzo powoli do niego zmierzał.
Podczas prób wyczarowania cielesnego patronusa Lupin przypomina sobie wspaniałości dzieciństwa. Beztroskę, braterstwo oraz szczęśliwe siostry. Przede wszystkim Betty, chociaż to wspomnienie ma smak słodko-gorzki. Wszystko jednak oscyluje wokół szczęścia z młodości, gdyż im później sięga pamięć, tym więcej Randy odnajduje nieszczęścia. Chociaż punktem zwrotnym może być przejście egzaminu wstępnego na aurora, czyli spełnienie jego wielkiego marzenia - możliwe więc, że i to wspomnienie zdoła wzbudzić w różdżce trudne zaklęcie.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 23 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +2 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 5 | +3 (różdżka) |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 7 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Astronomia | I | 2 |
Historia magii | I | 2 |
Kłamstwo | I | 2 |
Perswazja | I | 2 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Ukrywanie się | III | 25 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Wytrzymałość fizyczna | II | 5 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Zakon Feniksa | I | 3 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Majsterkowanie niemagiczne | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Latanie na miotle | II | 7 |
Pływanie | I | ½ |
Łyżwiarstwo | I | ½ |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (metamorfomag) | - | 10 (+20) |
Reszta: 2 |
Różdżka, sowa
[bylobrzydkobedzieladnie]
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Ostatnio zmieniony przez Randall Lupin dnia 03.02.19 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Tristan Rosier
- Czuwający Strażnik (1 porcja, stat. 12)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 12)
- Eliksir niezłomności (1 porcja, stat. 20, moc +10)
- Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20, moc +5)
[16.07.19] Wydarzenie "Oczy są ślepe", +150 PD, +3 PB organizacji
[16.07.19] Wejście na poziom I biegłości Zakonu Feniksa, +3 statystyki OPCM