Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
Jugosławia, 15-22. 09. 1956 r.
AutorWiadomość
Z powodu braków w notatkach dotyczących rakii, Anthony Macmillan postanowił wybrać się w podróż, która ma na celu zapełnienie brakujących luk. Opowiadanie związane z wykonywaniem zawodu.
Anthony Macmillan
zwolnienie z opłaty
I show not your face but your heart's desire
Długo myślał nad chociaż chwilowym powrotem do swojego ulubionego miejsca, w którym poznał i spróbował najwięcej alkoholi. Tym razem nie zamierzał zatrzymywać się tam na długo. Nie chodziło bowiem o samą przyjemność związaną z poznawaniem nowych smaków i miejsc, a o to, żeby zająć się problemem, który go dręczył i nie pozwalał na podzielenie się swoją wiedzą dotyczącą alkoholi z rodziną. W notatkach brakowało mu paru informacji związanych z wytwarzaniem i mieszaniem rakii z innymi smakami. Nie był pewien jak powinien zapełnić tę lukę. Postanowił więc jeszcze raz przyjrzeć się całemu procesowi wytwarzania. Najlepiej to zrobić tam, gdzie alkohol ten produkowany jest niemal w każdym domu.
Musiał więc udać się w podróż. O swojej decyzji szybko poinformował jednego z wujków, którzy zajmowali wyższą pozycję w przedsiębiorstwie Macmillan’s Firewhisky niż on. W swoim planie podróży miał kilka ważnych punktów. Po pierwsze chciał odwiedzić pewną starszą kobietę, wiedźmę, która często wykorzystywała mugolskie pomysły. Kobieta wiedziała wiele na temat eliksirów i mieszania niektórych składników, na pewno więcej niż on sam. Co prawda nie oznaczało to, że na pewno wykorzysta jej idee, ale zawsze mógł zaproponować to swojej rodzinie. Anthony poznał ją podczas swojej wieloletniej podróży. Mimo znajomości nie korespondowali ze sobą. Macmillan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszelkie podejrzane listy przenoszone sową mogłyby wzbudzić zbyt wielkie podejrzenia mieszkańców małej wioski w zachodniej Hercegowinie. Inna sprawa, że tym samym musiałby pozbyć się sowy na kilka dni. Dalej, w swoim planie, zakładał zwiedzenie tych zakątków półwyspu, do których nie zdołał jeszcze zajrzeć (o ile jeszcze istniało dla niego coś, co nie zostało odkrytego… a tym były tylko alkohole).
Przygotował wszystko, czego potrzebował. Najważniejszy był jego notes i (rzecz jasna) piersiówka. Z pełną motywacją opuścił dom i zdecydował się na krótką podróż. Pierwszym problemem z jakimś musiał się zmierzyć, okazał się sposób transportu. Anomalie, jakie grasowały w Wielkiej Brytanii zupełnie wykluczyły możliwość swobodnego przemieszczania się na terytorium wysp. Na dokładkę od sierpnia obowiązywał stan wojenny, który także stawiał pod wielkim pytaniem jego krótką wyprawę, związaną z jego chęcią otrzymania nowej inspiracji. Na szczęście, Anthony był na to przygotowany. Z pomocą przyszło mu poręczenie napisane przez starszego wuja. Status szlachcica także okazał się wyjątkowo przydatny i przyśpieszający procedurę przekraczania granicy.
Pierwszy dzień minął spokojnie na podróży z Wielkiej Brytanii do Francji. Przepłynięcie kanału la Manche przypomniało mu o wydarzeniach sprzed dziesięciu lat i o swojej pierwszej, długiej wyprawie, która zakończyła się w czerwcu tego roku. Na szczęście, anomalie nie działały poza Anglią. To wyraźnie uspokoiło Macmillana, ale dało mu też poczucie, że może bezpieczniej byłoby znaleźć się poza jego rodzonym krajem… gdyby nie rodzina, której nie zamierzał już nigdy więcej opuszczać na dłużej niż na dwa tygodnie.
Podróż z Francji w stronę Bałkanów była znacznie przyjemniejsza i szybsza. W przeciwieństwie do podróży z końca maja, nie miał już tyle czasu, żeby korzystać z pociągów. Niestety dotarcie do centrum Bałkanów za pomocą tego środka transportu zajęłaby mu kilka dni (tak samo jak dotarcie z Bałkanów do Francji zajęło mu tyle samo, gdy wracał do domu), choć odległość wcale nie była taka wielka (choć to pojęcie było względne). Mugolska wojna mocno zniszczyła część torów, a odbudowa na niektórych odcinkach, jak się zdawało, miała potrwać całkiem długo. Korzystał więc ze swoich umiejętności teleportacyjnych, o ile tylko mógł i potrafił. Granicę przekraczał kulturalnie przy pomocy dokumentów. Nie mógł przy tym przepuścić odwiedzenia kilku barów po drodze, bo czym byłaby wyprawa związana z alkoholami, bez spróbowania dawnych smaków.
Tak też drugiego dnia udało mu się przekroczyć granicę z Jugosławią. Na jego twarzy, po przekroczeniu granicy, natychmiast pojawił się uśmiech. Wyjątkowo dobrze wspominał ten kraj, także i ludzi, którzy go zamieszkiwali – zarówno mugoli, jak i czarodziejów. Zdawało mu się, że tutaj wszystko jest lepsze i przyjemniejsze, choć nic nie równało się z domem. Nie było tutaj wojny, wszyscy byli jakoś wyjątkowo przyjaźni (co poniekąd wprawiało go w podejrzenie). Czarodzieje także byli jakoś… bardziej entuzjastycznie nastawieni. Zresztą, gdyby nie oni, nigdy nie nauczyłby się podstaw najbardziej używanego języka w tym kraju. Ta umiejętność znacznie ułatwiała mu kontakt z miejscowymi.
Musiał jednak uważać na to gdzie się teleportuje, biorąc pod uwagę to, że czarownica, którą miał zamiar odwiedzić w pierwszej kolejności, mieszkała w jednej wiosce z mugolami. Wybierał więc czasem sieć fiuu, żeby być pewniejszym gdzie trafia, resztę drogi pokonywał pieszo lub przy pomocy konwencjonalnych środków transportu. Z zachowaniem ostrożności znalazł się przed jej domem dopiero pod koniec dnia, starając się przy tym nie wywoływać zamieszania w związku z pojawieniem się kogoś „innego” w wiosce.
Kobieta miała około sześćdziesięciu lat. Mieszkała sama. Zawsze służyła pomocną dłonią i chętnie przyjmowała gości a jeszcze chętniej udzielała im jakiejkolwiek pomocy. W tym przypadku Anthony liczył na to, że podpowie mu od kogo mógłby dowiedzieć się jak dobrze destylować rakiję, by potem, o ile znajdzie jeszcze czas, mógł do niej wrócić po informacje o to co mogłoby zostać dobrze powiązane z tym rodzajem alkoholu.
– Wybacz te nagłe odwiedziny – zwrócił się do niej zaraz po wyjątkowo ciepłym powitaniu. – Ale mam pewien problem. Miałem taki pomysł, żeby przenieść rakiję na nasz grunt, do Anglii. Sama mi mówiłaś, że w niektórych przypadkach bardzo dobrze działa, pamiętasz? – Zapytał, a ta kiwnęła głową i zaczęła przypominać sobie, co wtedy mówiła. – Problem w tym, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje. Nie mam dokładnego przepisu na rakiję. Znasz kogoś, kto mógłby mi go podać?
Kobieta chwilę myślała, ale szybko odnalazła w głowie nazwisko jednego z mieszkańców wioski, która znajdowała się po drugiej stronie gór. W pobliżu miał znajdować się winograd. Właściciel zajmował się głównie wyrobem wina, ale w mniejszym stopniu także i rakii, choć ją produkował bardziej dla siebie i sąsiadów. Przy czym ostrzegła, że człowiek ten ma specyficzne zachowanie, a przy tym jest trochę szorstki, choć chętnie dzieli się swoją wiedzą.
Następnego dnia Anthony postanowił udać się właśnie tam, razem z jednym z krewnych czarownicy, którą wcześniej prosił o pomoc. Musiał jednak przy tym zachowywać się wyjątkowo dyskretnie, co to by siebie nie zdemaskować jako czarodzieja, szczególnie gdy właściciel winogradu był mugolem. Po pierwszych uściskach dłoni i całusach w policzek od każdego domownika, Anthony poczuł się jak kilka lat temu. Na drzwiach od razu otrzymał mały kieliszek wyjątkowo mocnej rakii, która mocno zapiekła jego gardło. Nie trzeba było długo czekać, żeby pan domu zabrał go do odpowiedniego pomieszczenia, w którym znajdowały się wszystkie potrzebne przyrządy… choć wyjątkowo domowej roboty (przynajmniej w oczach Anthoy’ego, który nawykł do wielkich i wyjątkowo zadbanych destylatorów w rodzinnym przedsiębiorstwie). Macmillan, mimo to, z wyjątkowym zainteresowaniem przyglądał się im wszystkim, a przy tym zachwalał mugolskie rozwiązania. Miał nadzieję, że niczego nie popsuje swoją obecnością wśród mugolskich wynalazków. Gospodarz, bardzo dumny, ze swojego gospodarczego pomieszczenia także chciał, żeby Anthony przyjrzał się wszystkiemu. Widać było, że mugol pragnął pokazania się z jak najlepszej strony, jak gdyby był mistrzem wytwarzania alkoholu, a nie małym producentem, a przed sobą miał nie zwykłego Macmillana, a szefa kompanii.
– Słuchaj mnie, bre, Angliku jeden – zaczął mężczyzna takim tonem, jak gdyby chciał powiedzieć prawdę objawioną przez siły wyższe. – Jak chcesz zrobić dobrą rakiję, to nie możesz tego robić z tymi waszymi beznadziejnymi owocami bez słońca. Nie możesz, rozumiesz? To muszą być dojrzałe owoce, a te wasze słońce, majku vam, nic nie daje. Nasze owoce są najlepsze. E, próbuj, próbuj – mówił mu właściciel, a pod nos podsunął winogrono, zmuszając tym samym do spróbowania. Nie brzmiał dość przyjaźnie, ale nie zachowywał się tak, jak gdyby chciał wyjątkowo obrazić Macmillana. Pod nos zresztą podsuwał mu to winogrono, to jabłka. – Dobre, prawda? – Pytał, gdy Anthony przeżuwał kolejne owoce, nie dając mu tym samym szansy na odpowiedź. – To jest winogrono, a nie jakieś wypierdki z waszych stron. Jak masz takie piękne, dojrzałe owoce, to możesz zabrać się za produkcję, ale jak nie masz, to nawet nie próbuj, żeby nie przynosić wstydu. Rakija to święta rzecz, poważna sprawa. – Tu wymachiwał dłońmi, chcąc najwyraźniej podkreślić wagę swoich słów. – Jak już masz owoce, to przechodzisz do miazgi. Wiesz, co to znaczy czy nie wiesz, Angliku? – Macmillan tylko kiwnął głową, choć co chwilę zerkał na krewniaka czarownicy, jak gdyby oczekując od niego tłumaczenia niektórych słów, gubił się trochę przy swojej znajomości języka, a tempo z jakim mówił gospodarz było zastraszające. Nie czuł się zbyt przyjemnie. Właściciel winiarni wyjątkowo mocno uwielbiał przeklinać i stosować nazewnictwo, które chyba znane było tylko dla niego. – E, super, robisz miazgę. Najlepiej jak pozwolisz, żeby dzieci to robiły. One to lubią. Wiesz, dla nich stąpanie po owocach to frajda. Masz dzieci, co nie? – Anthony pokręcił głową. – Boże dopomóż, to co ty robisz w tej całej Anglii. Słuchaj, dzieci to podstawa. Kto ci gotuje, na miłość… – mężczyzna pewnie by dalej rozwodził się nad bzdurami, gdyby nie to, że krewny czarownicy opamiętał go i nawrócił do właściwego tematu. – Dobra, potem wsypujesz miazgę do beczki i tam pozostawiasz, żeby miazga się sfermentowała. E, tylko uważaj, żeby nie wsypać zbyt wiele, zostaw trochę miejsca, to chyba wiesz. Czekasz aż cukier całkowicie wymiesza się z alkoholem. Jak się nie wymiesza, to rakija nic a nic nie jest dobra. Jak już wszystko zostanie sfermentowane, to musisz natychmiast przejść do destylacji, nie ma czekania, bre. To chyba wiesz. Trochę jak z wódką. A potem możesz pić. Tylko pamiętaj, żeby szanować rakiję, a nie chlać ją jak kloszar. To nie wódka, rakiją trzeba się rozkoszować.
Anthony kiwnął jedynie głową. Skupiał się jedynie na zrozumieniu, co mówi do niego mężczyzna i zapamiętaniu procesu, który opisywał. Uśmiechał się co chwila, jak gdyby nie chciał urazić gospodarza. Rzecz jasna, po chwili został nawet oprowadzony po winiarni, a i zatrzymał się przy beczkach, w których fermentowała się miazga. Nie obyło się też bez dalszej degustacji, przy której Macmillan musiał przyznać, że rzeczywiście alkohol był dobrej jakości, choć wyjątkowo mocny, jak to rakija, którą próbował i w poprzednich latach.
Na nieszczęście upił się, przy akompaniamencie miejscowej muzyki, ale wszystko dobrze zapamiętał. Po powrocie do domu czarownicy wszystko dokładnie spisał w swoim dzienniku, a i przy tym zapełnił brakujące informacje. Czarownicę z kolei wypytał o możliwe dobre powiązania owoców i o to, co ona dodałaby z magicznych roślin w celu polepszenia smaku. Przygotował nawet list, choć jeszcze go nie wysłał, chcąc zaczekać aż trafi do miejsca, w którym znajdują się tylko czarodzieje. Potem ze wszystkimi informacjami wrócił do Anglii.
|zt
Musiał więc udać się w podróż. O swojej decyzji szybko poinformował jednego z wujków, którzy zajmowali wyższą pozycję w przedsiębiorstwie Macmillan’s Firewhisky niż on. W swoim planie podróży miał kilka ważnych punktów. Po pierwsze chciał odwiedzić pewną starszą kobietę, wiedźmę, która często wykorzystywała mugolskie pomysły. Kobieta wiedziała wiele na temat eliksirów i mieszania niektórych składników, na pewno więcej niż on sam. Co prawda nie oznaczało to, że na pewno wykorzysta jej idee, ale zawsze mógł zaproponować to swojej rodzinie. Anthony poznał ją podczas swojej wieloletniej podróży. Mimo znajomości nie korespondowali ze sobą. Macmillan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszelkie podejrzane listy przenoszone sową mogłyby wzbudzić zbyt wielkie podejrzenia mieszkańców małej wioski w zachodniej Hercegowinie. Inna sprawa, że tym samym musiałby pozbyć się sowy na kilka dni. Dalej, w swoim planie, zakładał zwiedzenie tych zakątków półwyspu, do których nie zdołał jeszcze zajrzeć (o ile jeszcze istniało dla niego coś, co nie zostało odkrytego… a tym były tylko alkohole).
Przygotował wszystko, czego potrzebował. Najważniejszy był jego notes i (rzecz jasna) piersiówka. Z pełną motywacją opuścił dom i zdecydował się na krótką podróż. Pierwszym problemem z jakimś musiał się zmierzyć, okazał się sposób transportu. Anomalie, jakie grasowały w Wielkiej Brytanii zupełnie wykluczyły możliwość swobodnego przemieszczania się na terytorium wysp. Na dokładkę od sierpnia obowiązywał stan wojenny, który także stawiał pod wielkim pytaniem jego krótką wyprawę, związaną z jego chęcią otrzymania nowej inspiracji. Na szczęście, Anthony był na to przygotowany. Z pomocą przyszło mu poręczenie napisane przez starszego wuja. Status szlachcica także okazał się wyjątkowo przydatny i przyśpieszający procedurę przekraczania granicy.
Pierwszy dzień minął spokojnie na podróży z Wielkiej Brytanii do Francji. Przepłynięcie kanału la Manche przypomniało mu o wydarzeniach sprzed dziesięciu lat i o swojej pierwszej, długiej wyprawie, która zakończyła się w czerwcu tego roku. Na szczęście, anomalie nie działały poza Anglią. To wyraźnie uspokoiło Macmillana, ale dało mu też poczucie, że może bezpieczniej byłoby znaleźć się poza jego rodzonym krajem… gdyby nie rodzina, której nie zamierzał już nigdy więcej opuszczać na dłużej niż na dwa tygodnie.
Podróż z Francji w stronę Bałkanów była znacznie przyjemniejsza i szybsza. W przeciwieństwie do podróży z końca maja, nie miał już tyle czasu, żeby korzystać z pociągów. Niestety dotarcie do centrum Bałkanów za pomocą tego środka transportu zajęłaby mu kilka dni (tak samo jak dotarcie z Bałkanów do Francji zajęło mu tyle samo, gdy wracał do domu), choć odległość wcale nie była taka wielka (choć to pojęcie było względne). Mugolska wojna mocno zniszczyła część torów, a odbudowa na niektórych odcinkach, jak się zdawało, miała potrwać całkiem długo. Korzystał więc ze swoich umiejętności teleportacyjnych, o ile tylko mógł i potrafił. Granicę przekraczał kulturalnie przy pomocy dokumentów. Nie mógł przy tym przepuścić odwiedzenia kilku barów po drodze, bo czym byłaby wyprawa związana z alkoholami, bez spróbowania dawnych smaków.
Tak też drugiego dnia udało mu się przekroczyć granicę z Jugosławią. Na jego twarzy, po przekroczeniu granicy, natychmiast pojawił się uśmiech. Wyjątkowo dobrze wspominał ten kraj, także i ludzi, którzy go zamieszkiwali – zarówno mugoli, jak i czarodziejów. Zdawało mu się, że tutaj wszystko jest lepsze i przyjemniejsze, choć nic nie równało się z domem. Nie było tutaj wojny, wszyscy byli jakoś wyjątkowo przyjaźni (co poniekąd wprawiało go w podejrzenie). Czarodzieje także byli jakoś… bardziej entuzjastycznie nastawieni. Zresztą, gdyby nie oni, nigdy nie nauczyłby się podstaw najbardziej używanego języka w tym kraju. Ta umiejętność znacznie ułatwiała mu kontakt z miejscowymi.
Musiał jednak uważać na to gdzie się teleportuje, biorąc pod uwagę to, że czarownica, którą miał zamiar odwiedzić w pierwszej kolejności, mieszkała w jednej wiosce z mugolami. Wybierał więc czasem sieć fiuu, żeby być pewniejszym gdzie trafia, resztę drogi pokonywał pieszo lub przy pomocy konwencjonalnych środków transportu. Z zachowaniem ostrożności znalazł się przed jej domem dopiero pod koniec dnia, starając się przy tym nie wywoływać zamieszania w związku z pojawieniem się kogoś „innego” w wiosce.
Kobieta miała około sześćdziesięciu lat. Mieszkała sama. Zawsze służyła pomocną dłonią i chętnie przyjmowała gości a jeszcze chętniej udzielała im jakiejkolwiek pomocy. W tym przypadku Anthony liczył na to, że podpowie mu od kogo mógłby dowiedzieć się jak dobrze destylować rakiję, by potem, o ile znajdzie jeszcze czas, mógł do niej wrócić po informacje o to co mogłoby zostać dobrze powiązane z tym rodzajem alkoholu.
– Wybacz te nagłe odwiedziny – zwrócił się do niej zaraz po wyjątkowo ciepłym powitaniu. – Ale mam pewien problem. Miałem taki pomysł, żeby przenieść rakiję na nasz grunt, do Anglii. Sama mi mówiłaś, że w niektórych przypadkach bardzo dobrze działa, pamiętasz? – Zapytał, a ta kiwnęła głową i zaczęła przypominać sobie, co wtedy mówiła. – Problem w tym, że czegoś mi w tym wszystkim brakuje. Nie mam dokładnego przepisu na rakiję. Znasz kogoś, kto mógłby mi go podać?
Kobieta chwilę myślała, ale szybko odnalazła w głowie nazwisko jednego z mieszkańców wioski, która znajdowała się po drugiej stronie gór. W pobliżu miał znajdować się winograd. Właściciel zajmował się głównie wyrobem wina, ale w mniejszym stopniu także i rakii, choć ją produkował bardziej dla siebie i sąsiadów. Przy czym ostrzegła, że człowiek ten ma specyficzne zachowanie, a przy tym jest trochę szorstki, choć chętnie dzieli się swoją wiedzą.
Następnego dnia Anthony postanowił udać się właśnie tam, razem z jednym z krewnych czarownicy, którą wcześniej prosił o pomoc. Musiał jednak przy tym zachowywać się wyjątkowo dyskretnie, co to by siebie nie zdemaskować jako czarodzieja, szczególnie gdy właściciel winogradu był mugolem. Po pierwszych uściskach dłoni i całusach w policzek od każdego domownika, Anthony poczuł się jak kilka lat temu. Na drzwiach od razu otrzymał mały kieliszek wyjątkowo mocnej rakii, która mocno zapiekła jego gardło. Nie trzeba było długo czekać, żeby pan domu zabrał go do odpowiedniego pomieszczenia, w którym znajdowały się wszystkie potrzebne przyrządy… choć wyjątkowo domowej roboty (przynajmniej w oczach Anthoy’ego, który nawykł do wielkich i wyjątkowo zadbanych destylatorów w rodzinnym przedsiębiorstwie). Macmillan, mimo to, z wyjątkowym zainteresowaniem przyglądał się im wszystkim, a przy tym zachwalał mugolskie rozwiązania. Miał nadzieję, że niczego nie popsuje swoją obecnością wśród mugolskich wynalazków. Gospodarz, bardzo dumny, ze swojego gospodarczego pomieszczenia także chciał, żeby Anthony przyjrzał się wszystkiemu. Widać było, że mugol pragnął pokazania się z jak najlepszej strony, jak gdyby był mistrzem wytwarzania alkoholu, a nie małym producentem, a przed sobą miał nie zwykłego Macmillana, a szefa kompanii.
– Słuchaj mnie, bre, Angliku jeden – zaczął mężczyzna takim tonem, jak gdyby chciał powiedzieć prawdę objawioną przez siły wyższe. – Jak chcesz zrobić dobrą rakiję, to nie możesz tego robić z tymi waszymi beznadziejnymi owocami bez słońca. Nie możesz, rozumiesz? To muszą być dojrzałe owoce, a te wasze słońce, majku vam, nic nie daje. Nasze owoce są najlepsze. E, próbuj, próbuj – mówił mu właściciel, a pod nos podsunął winogrono, zmuszając tym samym do spróbowania. Nie brzmiał dość przyjaźnie, ale nie zachowywał się tak, jak gdyby chciał wyjątkowo obrazić Macmillana. Pod nos zresztą podsuwał mu to winogrono, to jabłka. – Dobre, prawda? – Pytał, gdy Anthony przeżuwał kolejne owoce, nie dając mu tym samym szansy na odpowiedź. – To jest winogrono, a nie jakieś wypierdki z waszych stron. Jak masz takie piękne, dojrzałe owoce, to możesz zabrać się za produkcję, ale jak nie masz, to nawet nie próbuj, żeby nie przynosić wstydu. Rakija to święta rzecz, poważna sprawa. – Tu wymachiwał dłońmi, chcąc najwyraźniej podkreślić wagę swoich słów. – Jak już masz owoce, to przechodzisz do miazgi. Wiesz, co to znaczy czy nie wiesz, Angliku? – Macmillan tylko kiwnął głową, choć co chwilę zerkał na krewniaka czarownicy, jak gdyby oczekując od niego tłumaczenia niektórych słów, gubił się trochę przy swojej znajomości języka, a tempo z jakim mówił gospodarz było zastraszające. Nie czuł się zbyt przyjemnie. Właściciel winiarni wyjątkowo mocno uwielbiał przeklinać i stosować nazewnictwo, które chyba znane było tylko dla niego. – E, super, robisz miazgę. Najlepiej jak pozwolisz, żeby dzieci to robiły. One to lubią. Wiesz, dla nich stąpanie po owocach to frajda. Masz dzieci, co nie? – Anthony pokręcił głową. – Boże dopomóż, to co ty robisz w tej całej Anglii. Słuchaj, dzieci to podstawa. Kto ci gotuje, na miłość… – mężczyzna pewnie by dalej rozwodził się nad bzdurami, gdyby nie to, że krewny czarownicy opamiętał go i nawrócił do właściwego tematu. – Dobra, potem wsypujesz miazgę do beczki i tam pozostawiasz, żeby miazga się sfermentowała. E, tylko uważaj, żeby nie wsypać zbyt wiele, zostaw trochę miejsca, to chyba wiesz. Czekasz aż cukier całkowicie wymiesza się z alkoholem. Jak się nie wymiesza, to rakija nic a nic nie jest dobra. Jak już wszystko zostanie sfermentowane, to musisz natychmiast przejść do destylacji, nie ma czekania, bre. To chyba wiesz. Trochę jak z wódką. A potem możesz pić. Tylko pamiętaj, żeby szanować rakiję, a nie chlać ją jak kloszar. To nie wódka, rakiją trzeba się rozkoszować.
Anthony kiwnął jedynie głową. Skupiał się jedynie na zrozumieniu, co mówi do niego mężczyzna i zapamiętaniu procesu, który opisywał. Uśmiechał się co chwila, jak gdyby nie chciał urazić gospodarza. Rzecz jasna, po chwili został nawet oprowadzony po winiarni, a i zatrzymał się przy beczkach, w których fermentowała się miazga. Nie obyło się też bez dalszej degustacji, przy której Macmillan musiał przyznać, że rzeczywiście alkohol był dobrej jakości, choć wyjątkowo mocny, jak to rakija, którą próbował i w poprzednich latach.
Na nieszczęście upił się, przy akompaniamencie miejscowej muzyki, ale wszystko dobrze zapamiętał. Po powrocie do domu czarownicy wszystko dokładnie spisał w swoim dzienniku, a i przy tym zapełnił brakujące informacje. Czarownicę z kolei wypytał o możliwe dobre powiązania owoców i o to, co ona dodałaby z magicznych roślin w celu polepszenia smaku. Przygotował nawet list, choć jeszcze go nie wysłał, chcąc zaczekać aż trafi do miejsca, w którym znajdują się tylko czarodzieje. Potem ze wszystkimi informacjami wrócił do Anglii.
|zt
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jugosławia, 15-22. 09. 1956 r.
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże