Franz Mark Diggory
Data śmierci: 4 marca 1916
Okoliczności śmierci: poszedłem jako mięso armatnie na front, zabili mnie pod Verdun
Nazwisko matki: Spouth
Miejsce zamieszkania: kawiarnia w Londynie
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: tułam się po świecie, a dawniej byłem ekspresjonistą i tułałem się po kawiarniach
Wzrost: 180 + jak lewituję to jestem trochę wyższy
Kolor włosów: ciemne
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: mam na sobie zawsze ten sam strój: strój żołnierza a na piersiach trzy dziury po kulach i jedną w brzuchu
Hufflepuff
Koń
Dementor
farba olejna, papierosy bez filtra i kawa
Wystawa moich prac w Londynie
Niegdyś malowanie, obecnie nawoływanie do rewolucji i narzekanie na system
mistrz sprzed 50 lat
Uprzykrzanie życia żyjącym, planowanie rewolucji
Głównie jazz
Alain Delon
Po śmierci wcale nie zyskuje się całej wiedzy na swój temat. Nigdy nie dowiedziałem się, kto do mnie strzelał, tak samo jak nie wiem co się stało z moją sąsiadką z dzieciństwa. Nie opowiem wam, dlaczego moi rodzice postanowili mnie począć i co tak na prawdę stało za przyczyną tego, że nigdy nie poznałem ciotki Avery.
Połowę swojego życia myślałem, że jestem dziwolągiem.
W klasie dla chłopców prowadzonej przez profesora Finnegarda byłem uważany za dziwaka. Trzy lata, które spędziłem na uczeniu się czytania i pisania, tak na prawdę były trzema latami w których udowadniałem kolegom z klasy, że jestem jeszcze dziwniejszy niż im się wydaje. Przebierałem się w kolorowe stroje, nieprzypominające mundurka, często lądowałem na dywaniku u Finnegarda i nigdy, przenigdy nie przychodziłem do szkoły w tym samym humorze. Z dumą zaświadczam, że do dwunastego roku życia wykształciłem w sobie blisko 700 humorów.
Sąsiadkę z dzieciństwa pamiętam jak przez mgłę. Miała długie warkocze i okropnie krzywe zęby. Jednego wieczoru zmusiła mnie do złożenia obietnicy, że zostanę jej przyjacielem do końca jej dni. Musiałem złożyć przysięgę, ale kolejnego dnia zniknęła i nigdy więcej jej nie spotkałem.
Do szkoły magii trafiłem mając świadomość o własnych umiejętnościach. Mój ojciec pochodził z rodziny magicznej, wziął sobie moją matkę i wcale nie dlatego, że chciał komuś zrobić na złość. Poznał ją po prostu jednego dnia w klubie jazzowym i zauroczył się w jej pięknej buzi. Wciągnął ją w swój świat, więc nie musieliśmy ukrywać przed mamą, kim jest jej syn. Na list czekałem grzecznie, chociaż w ostatnim roku nauki przy gimnazjum dla młodzieńców pana Finnegarda psociłem ile się dało, aż wreszcie ojciec pozwolił mi nie chodzić od świąt Bożego Narodzenia na zajęcia. Po tym jak trzy razy zaatakowały moich kolegów latające nożyczki, każdy ojciec by tak zrobił.
Moim domem został dom w którym najważniejsza była poczciwość serca. Najwyraźniej miałem jej aż nadto, bo pod koniec piątego roku wybrano mnie na Prefekta Domu Hufflepuff. Nie wyróżniałem się jednak niczym specjalnym na tle moich rówieśników, właściwie to nie wiem skąd pomysł, żebym został Prefektem czegokolwiek. Pewnie nikt inny nie chciał użerać się z obowiązkami, a ja miałem najmniej innych zajęć i tak zostało. Nie znosiłem tego obowiązku, bo ograniczał mi czas wolny. A w czasie wolnym siedziałem w pokoju i malowałem obrazy. Małe, bo i tak smrodziłem niesamowicie olejami moim współlokatorom. Do malowania nie używałem magii, wydawałoby mi się to sztuczne.
Po szkole chciałem pracować w sklepie z dziwnościami naprzeciwko Esów i Floresów, ale odezwał się mój przyjaciel z lat dziecięcych. Był rok 1910, a on obiecywał mi, że pokaże mi w Niemczech rzeczy niesłychane. Pojechałem z nim pod samo Monachium, dotarliśmy tam po roku balowania w Paryżu. Zapoznałem się z całą grupą ekspresjonistów, pokazałem im swoje maziaje, a oni uradowani zarazili mnie swoimi myślami. Stałem się katastrofistą, bo zawsze byłem podatny na wpływy. Dlatego na przykład nie lubię pogróżek, bo się nimi zarażam.
Od pierwszego spotkania z moimi nowymi przyjaciółmi, do ostatniego tchnienia byłem ekspresjonistą. Zainteresowałem się polityką, uczestniczyłem w gorących dyskusjach - żaden z moich szkolnych kolegów by mnie nie poznał.
Jednocześnie zatracałem się w tej beznadziei, katastrofie wiszącej ponad moją głową, chciałem rewolucji, w wojnie widziałem jedyne słuszne narzędzie oczyszczenia społeczeństwa. Magii nie używałem w ostatnich trzech latach życia, później na wojnie już nawet nie wiedziałem jak to się robi. Powiesz, że to niemożliwe. No to spróbuj spamiętać życie sprzed wielkiej wojny, jeżeli masz pod nosem zapach krwi i błota, spróbuj się skupić i pamiętać nazwy i imiona. Próbowałem machać patykami, bo różdżkę posiałem, ale przed moimi oczami wciąż pojawiały się postacie bez twarzy, dementory wszędzie. Gdyby udało mi się przeżyć Verdun, to znów trafiłbym do szpitala psychiatrycznego, tak jak przed tą wyprawą. Tam mnie przekonali, że magii nie ma, że przeszłość to nie to co mi się wydaje.
Życie skończyłem w błocie na polach pod Verdun. Z czterema kulami, trzema w piersiach i jedną w brzuchu. Do ostatniej chwili wierzyłem w moje ideały.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Franz Diggory dnia 21.07.15 13:24, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot