Wejście/przedpokój
AutorWiadomość
Przedpokój
Duże okno wychodzące na ulicę Pokątną rozświetla wąski korytarz prowadzący do reszty pokoi. Pomieszczenie to jest nieduże, ale mieści się w nim drewniana szafa, komoda, a nawet krzesło i malutki stolik na listy. Po wejściu do mieszkania można wyczuć delikatną woń kwiatów czy to sezonowych czy suszonych ziół. Miejsce to chociaż umeblowane skromnie i niezbyt bogato, zawsze jest schludne i czyste.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 03.04.19 18:09, w całości zmieniany 1 raz
|5 września, wieczór, po spotkaniu Zakonu
Jej obecność na spotkaniu wbrew wszystkiemu czego chciał poruszyła struny niepokoju, niezadowolenia. Myślał, że mają to już za sobą, że te strzępy wiążącej ich relacji nie niosą ze sobą już takiego znaczenia. Spotkali się się przecież. Przypadkiem, lecz jednak. Było dziwnie. Prawdopodobnie wiele niewypowiedzianych słów zawisło w ciszy sali munga tamtego dnia. Nieco żalu ukrywało się za pozornie zwykłymi wypowiedziami, zaiskrzyła beztroska dawnych dni, lecz to tak, jak oni zdawało się być już przeszłością. Opuścił Munga tak jak kiedyś ich. Dni wrócił do swojego codziennego rytmu. Nie kontaktował się z nią, chociaż parę razy złapał się na tym by sporządzić list. Co miał jednak w nim zawrzeć? Nie było niczego czego mógł od niej chcieć, nie potrafił jej zaoferować niczego od siebie, przeprosić. Milczał więc i znikną po raz kolejny. Wystarczyło mu tylko wiedzieć, że jej, a właściwie im, się wiedzie. Potem zaś pojawiła się na spotkaniu. Niosące się pod skórą echo wrażenia jakie to na nim wywarło cichło, głuchło, lecz nie milkło. Niby więc w zobojętnieniu zlał się z tłumem karczmy czekając aż zejdzie z sali na poddaszu. Nie wiedział, czy miała iść do domu, czy do pracy. Śledził ją więc, a gdy się upewnił, że kroki jej kierują się w stronę mieszkania podążał za nią nie wychylając się by koniec końców skończyć pod jej kamienicą. Wciąż się skrywał miotając się w niezdecydowaniu, a czas mijał mu na przyglądaniu się jak jej sylwetka migocze w prześwicie niedociągniętej zasłony. Gdy w oknie pojawiło się światło, nogi mu zesztywniały, a papierośnica opustoszała poruszył się. Zwlekanie niczego nie mogło ułatwić. Poruszył się więc. Wdrapał się na piętro i po chwilowym zawahaniu zapukał.
- Musimy pogadać - zakomunikował na dzień dobry, gdy tylko drzwi się uchyliły. To było oczywiste, że pojawił się tu przez to, że była tam dziś. Czy gdyby nie to, to kiedykolwiek pojawiłby się pod jej drzwiami? Nie wiedział.
Jej obecność na spotkaniu wbrew wszystkiemu czego chciał poruszyła struny niepokoju, niezadowolenia. Myślał, że mają to już za sobą, że te strzępy wiążącej ich relacji nie niosą ze sobą już takiego znaczenia. Spotkali się się przecież. Przypadkiem, lecz jednak. Było dziwnie. Prawdopodobnie wiele niewypowiedzianych słów zawisło w ciszy sali munga tamtego dnia. Nieco żalu ukrywało się za pozornie zwykłymi wypowiedziami, zaiskrzyła beztroska dawnych dni, lecz to tak, jak oni zdawało się być już przeszłością. Opuścił Munga tak jak kiedyś ich. Dni wrócił do swojego codziennego rytmu. Nie kontaktował się z nią, chociaż parę razy złapał się na tym by sporządzić list. Co miał jednak w nim zawrzeć? Nie było niczego czego mógł od niej chcieć, nie potrafił jej zaoferować niczego od siebie, przeprosić. Milczał więc i znikną po raz kolejny. Wystarczyło mu tylko wiedzieć, że jej, a właściwie im, się wiedzie. Potem zaś pojawiła się na spotkaniu. Niosące się pod skórą echo wrażenia jakie to na nim wywarło cichło, głuchło, lecz nie milkło. Niby więc w zobojętnieniu zlał się z tłumem karczmy czekając aż zejdzie z sali na poddaszu. Nie wiedział, czy miała iść do domu, czy do pracy. Śledził ją więc, a gdy się upewnił, że kroki jej kierują się w stronę mieszkania podążał za nią nie wychylając się by koniec końców skończyć pod jej kamienicą. Wciąż się skrywał miotając się w niezdecydowaniu, a czas mijał mu na przyglądaniu się jak jej sylwetka migocze w prześwicie niedociągniętej zasłony. Gdy w oknie pojawiło się światło, nogi mu zesztywniały, a papierośnica opustoszała poruszył się. Zwlekanie niczego nie mogło ułatwić. Poruszył się więc. Wdrapał się na piętro i po chwilowym zawahaniu zapukał.
- Musimy pogadać - zakomunikował na dzień dobry, gdy tylko drzwi się uchyliły. To było oczywiste, że pojawił się tu przez to, że była tam dziś. Czy gdyby nie to, to kiedykolwiek pojawiłby się pod jej drzwiami? Nie wiedział.
Find your wings
Drogę do domu pokonała niemalże machinalnie. Jej głowa była zbyt zajęta przytłaczającymi, atakującymi ją zewsząd myślami. Chciałaby mieć jakąkolwiek pewność, że postępuje właściwie. Może nawet chciałaby usłyszeć od kogoś, że zrobiła dobrze pojawiając się na spotkaniu Zakonu Feniksa, że nie zachowała się pochopnie mieszając się w to wszystko. Nie wiedziała czy powinna być wdzięczna czy przeklinać kuzyna za to, że powiedział jej o tym wszystkim.
Chociaż Melanie była jeszcze zbyt mała by zrozumieć prawa rządzące ich światem, Rose już teraz starała się wpajać jej pewne zasady, rozróżnienie między dobrem, a złem. Tak samo jak robiła to jej matka, gdy ona miała zaledwie kilka lat. Teraz pamiętała wyraźnie słowa matki, chociaż przeplatane były wieloma znacznie mniej wyraźnymi wspomnienia. Niemniej jednak pamiętała. I chciała, żeby Melanie też pamiętała.
Jak jednak mogła uczyć swoje dziecko dobra i zła? Jak mogła jej wpajać jakiekolwiek zasady, gdy sama nie potrafiła ich przestrzegać? Jak miała czelność uczyć córkę czegokolwiek, podczas gdy. sama nie potrafiła przestrzegać tych zasad? Gdy sama postępowała w nieodpowiedni sposób?
Tym właśnie w oczach Roselyn była bezczynność. Odwracanie wzroku też było złe. Z drugiej strony w tym wszystkim nie chodziło o jej kompas moralny, ani o jej czyste sumienie. Była matką, a córkę wychowywała samotnie. Powinna postawić właśnie to ponad wszystko. By jej córka miała matkę. Być może nieważnym było czy była dobrą osoba czy tchórzem. Być może liczyło się tylko to, że po prostu była.
Zobaczenie tam Anthony’ego jeszcze bardziej spotęgowało uczucie rozdarcia. Dziwne, bo przecież Skamander nie miał mieć już żadnego wpływu na jej życie. Jednak był tam. Przez myśl przeszło jej czy chociaż przez chwilę miał podobne rozterki co ona i doszło do niej, że on nie musiał. Nie musiał przejmować rolą ojca, bo jej nie pełnił. Rose zaś musiała ją pełnić za dwoje. Nie chciała odgrywać ofiary, nie chciała nią być, ani się nią czuć, ale mimo wszystko tak właśnie się czuła za każdym razem, gdy jakieś wspomnienie z nim związane czy Skamander we własnej osobie przecinał jej ścieżkę. Nie żałowała. Paradoksalnie, jednak brakowało jej teraz osoby, z którą mogłaby dzierżyć ten ciężar. Teraz, gdy sama nie wiedziała co ma myśleć efekt ten był spotęgowany.
Być może powinna się go spodziewać. Z drugiej strony jednak już od bardzo dawna nie wiedziała czego w ogóle powinna spodziewać się po Anthonym. Zdawało jej się, że go znała. Jednak on udwodnił jej jak bardzo się myliła. Nie sądziła więc, żeby ich spotkanie w jakikolwiek sposób na niego wpłynęło. Jak widać ponownie popełniła błąd w jego ocenie.
Nie potrzebowała dużo czasu, by rozpoznać jego twarz. Wiedziała, że cienki materiał drewnianych drzwi przepuszcza każde skrzypnięcie podłogi. Więc prawdopodobnie samo podejście i zerkniecie przed judasza zdradziło jej obecność. Być może była w tym momencie odrobinkę niedojrzała, bo nie chciała, aby pomyślał, że w jakiś sposób ją zestresował. Nie chciałaby aby pomyślał, że tak obawia się spotkanie, że sterczy przed drzwiami i zastanawia się czy go wpuścić.
Dlatego też otworzyła drzwi szybko, witając nieproszonego gościa krótkim, niezręcznym skinieniem głowy.
- A mamy o czym? - zapytała, nieco zgryźliwie w odpowiedzi na jego słowa.
Mieli o czym porozmawiać. Oczywiście, że mieli. Jednak miesiące milczenia z jego strony i świadomość, że był przez ten czas w Londynie powodowały uczucie frustracji i złości. Była na niego wściekła. Nawet bardziej niż wcześniej, chociaż maskowała to stoicką pozą, bo wpojoną miała potrzebę zachowania spokoju. Cokolwiek by się nie działo zawsze starała się być opanowana.
Mimo to odchyliła drzwi, aby mógł wejść do środka, bo wiedziała że mimo własnej zgryźliwości mają o czym rozmawiać.
Chociaż Melanie była jeszcze zbyt mała by zrozumieć prawa rządzące ich światem, Rose już teraz starała się wpajać jej pewne zasady, rozróżnienie między dobrem, a złem. Tak samo jak robiła to jej matka, gdy ona miała zaledwie kilka lat. Teraz pamiętała wyraźnie słowa matki, chociaż przeplatane były wieloma znacznie mniej wyraźnymi wspomnienia. Niemniej jednak pamiętała. I chciała, żeby Melanie też pamiętała.
Jak jednak mogła uczyć swoje dziecko dobra i zła? Jak mogła jej wpajać jakiekolwiek zasady, gdy sama nie potrafiła ich przestrzegać? Jak miała czelność uczyć córkę czegokolwiek, podczas gdy. sama nie potrafiła przestrzegać tych zasad? Gdy sama postępowała w nieodpowiedni sposób?
Tym właśnie w oczach Roselyn była bezczynność. Odwracanie wzroku też było złe. Z drugiej strony w tym wszystkim nie chodziło o jej kompas moralny, ani o jej czyste sumienie. Była matką, a córkę wychowywała samotnie. Powinna postawić właśnie to ponad wszystko. By jej córka miała matkę. Być może nieważnym było czy była dobrą osoba czy tchórzem. Być może liczyło się tylko to, że po prostu była.
Zobaczenie tam Anthony’ego jeszcze bardziej spotęgowało uczucie rozdarcia. Dziwne, bo przecież Skamander nie miał mieć już żadnego wpływu na jej życie. Jednak był tam. Przez myśl przeszło jej czy chociaż przez chwilę miał podobne rozterki co ona i doszło do niej, że on nie musiał. Nie musiał przejmować rolą ojca, bo jej nie pełnił. Rose zaś musiała ją pełnić za dwoje. Nie chciała odgrywać ofiary, nie chciała nią być, ani się nią czuć, ale mimo wszystko tak właśnie się czuła za każdym razem, gdy jakieś wspomnienie z nim związane czy Skamander we własnej osobie przecinał jej ścieżkę. Nie żałowała. Paradoksalnie, jednak brakowało jej teraz osoby, z którą mogłaby dzierżyć ten ciężar. Teraz, gdy sama nie wiedziała co ma myśleć efekt ten był spotęgowany.
Być może powinna się go spodziewać. Z drugiej strony jednak już od bardzo dawna nie wiedziała czego w ogóle powinna spodziewać się po Anthonym. Zdawało jej się, że go znała. Jednak on udwodnił jej jak bardzo się myliła. Nie sądziła więc, żeby ich spotkanie w jakikolwiek sposób na niego wpłynęło. Jak widać ponownie popełniła błąd w jego ocenie.
Nie potrzebowała dużo czasu, by rozpoznać jego twarz. Wiedziała, że cienki materiał drewnianych drzwi przepuszcza każde skrzypnięcie podłogi. Więc prawdopodobnie samo podejście i zerkniecie przed judasza zdradziło jej obecność. Być może była w tym momencie odrobinkę niedojrzała, bo nie chciała, aby pomyślał, że w jakiś sposób ją zestresował. Nie chciałaby aby pomyślał, że tak obawia się spotkanie, że sterczy przed drzwiami i zastanawia się czy go wpuścić.
Dlatego też otworzyła drzwi szybko, witając nieproszonego gościa krótkim, niezręcznym skinieniem głowy.
- A mamy o czym? - zapytała, nieco zgryźliwie w odpowiedzi na jego słowa.
Mieli o czym porozmawiać. Oczywiście, że mieli. Jednak miesiące milczenia z jego strony i świadomość, że był przez ten czas w Londynie powodowały uczucie frustracji i złości. Była na niego wściekła. Nawet bardziej niż wcześniej, chociaż maskowała to stoicką pozą, bo wpojoną miała potrzebę zachowania spokoju. Cokolwiek by się nie działo zawsze starała się być opanowana.
Mimo to odchyliła drzwi, aby mógł wejść do środka, bo wiedziała że mimo własnej zgryźliwości mają o czym rozmawiać.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Drewniane deski zaskrzypiały. Nie była to jednak jego sprawka. Dźwięk dochodził zza drzwi zbyt cienkich by oprzeć się zdradliwemu odgłosowi, a tym bardziej mniej subtelnej sile czy odpowiedniemu urokowi. Świadomość tego nie poprawiała paskudnego humoru. Przynajmniej była w domu. Czekając aż łaskawie uchyli drzwi piorunował z determinacją judasza nie wierząc, że pojawiła się na spotkaniu. Wówczas, w tamtej chwili udawał, że nie zrobiło to na nim wrażenia, ignorował traktując jak kogoś nieznajomego. Nie wszedł z nią w żadną reakcję ani przed, ani chwilę po spotkaniu chociaż kusiło go by chwycić ją za ramię i wyprowadzić za drzwi. Nie była mu obojętna. Nie bał się tego. To co budziło w nim niepokój to myśl o tym, jak ktoś mógłby to wykorzystać.
- Nie udawaj niemądrej. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że mamy - jeżeli swoją zgryźliwością chciała go zirytować to chłodny powiew niezadowolenia, którym ją owiał miał ją przekonać, że osiągnęła sukces. Miał nadzieję, że była z siebie dumna bo tego wieczoru chciał ją uświadomić, że to mogło być jedyne osiągnięcie mogące napawać ją dziś dumą.
- Kto cię przekonał do wzięcia w tym udziału? Benjamin, Hannah...? Tylko nie mów mi, że podjęłaś decyzję sama - Wsunął się przez uchylone drzwi zatrzymując się zaraz jednak tuż za nimi. Nie zagłębiał się w pomieszczenie. Miał ku temu wiele powodów, a nawet jeden całkiem niewielki z którym konfrontować się nie chciał. Dlatego też gdy Roselyn zamknęła drzwi chciał wiedzieć, kto z jej rodziny był na tyle bezmyślny i nieodpowiedzialny. Zawsze uważał ją za rozsądną. Nawet pomimo tego, że jej nazwisko było synonimem impulsywności i nieokrzesania. Tak właściwie dzięki temu kontrastowi wydawała mu się jeszcze bardziej wyjątkowa, zachwycająca. Krwi najwyraźniej nie dało się jednak oszukać. Tak samo jego. Miał nadzieję, że miała to na uwadze i nie zamierzała nawet próbować czegoś podobnego - Co miałaś w głowie decydując się tam pojawić, Ros? - nigdy na nią ie podniósł głosu, lecz w tym momencie walczył ze sobą. Ostatecznie jedynie wysyczał przez zęby pytanie smakujące zimną stalą bo naprawdę chciał wiedzieć.
- Nie udawaj niemądrej. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że mamy - jeżeli swoją zgryźliwością chciała go zirytować to chłodny powiew niezadowolenia, którym ją owiał miał ją przekonać, że osiągnęła sukces. Miał nadzieję, że była z siebie dumna bo tego wieczoru chciał ją uświadomić, że to mogło być jedyne osiągnięcie mogące napawać ją dziś dumą.
- Kto cię przekonał do wzięcia w tym udziału? Benjamin, Hannah...? Tylko nie mów mi, że podjęłaś decyzję sama - Wsunął się przez uchylone drzwi zatrzymując się zaraz jednak tuż za nimi. Nie zagłębiał się w pomieszczenie. Miał ku temu wiele powodów, a nawet jeden całkiem niewielki z którym konfrontować się nie chciał. Dlatego też gdy Roselyn zamknęła drzwi chciał wiedzieć, kto z jej rodziny był na tyle bezmyślny i nieodpowiedzialny. Zawsze uważał ją za rozsądną. Nawet pomimo tego, że jej nazwisko było synonimem impulsywności i nieokrzesania. Tak właściwie dzięki temu kontrastowi wydawała mu się jeszcze bardziej wyjątkowa, zachwycająca. Krwi najwyraźniej nie dało się jednak oszukać. Tak samo jego. Miał nadzieję, że miała to na uwadze i nie zamierzała nawet próbować czegoś podobnego - Co miałaś w głowie decydując się tam pojawić, Ros? - nigdy na nią ie podniósł głosu, lecz w tym momencie walczył ze sobą. Ostatecznie jedynie wysyczał przez zęby pytanie smakujące zimną stalą bo naprawdę chciał wiedzieć.
Find your wings
Chłód wpłynął do pomieszczenia wraz niespodziewanym gościem. Zdawało jej się, że już o tym zapomniała, a może po prostu jedynie pragnęła wyprzeć to z pamięci jak każde wspomnienie z nim związane - tylko Anthony potrafił obdarzyć spojrzeniem tak lodowatym, że przeszywało ją to aż do kości. Podobnie jak ona nie był skłonny do wybuchów złości, krzyków, robienia głośnych awantur. Nie potrzebowała tego, aby wiedzieć, że coś obudziło jego gniew. Wystarczyło, że popatrzył na nią w sposób w jaki spoglądał na nią teraz.
Otworzyła usta, aby mogło wypłynąć z niej odrobinę złośliwości, jadu. Trzymała go w sobie od tak długiego czasu i oczekiwała dnia, gdy w końcu będzie mogła dać temu upust. Szczerze pogardzała tą częścią siebie. Tą Roselyn pragnącą wbijać szpileczki i obserwować czy wywołują ból. Była wściekła od tak bardzo dawna i od tak bardzo dawna dusiła to w sobie, że sądziła że ma do tego święte prawo. Jednak stojąc teraz przed nim, zacisnęła wargi w cienką linię, zatrzymując swoją małostkową uwagę tylko dla siebie.
Zauważyła, że nie wszedł do środka, a jedynie zajął miejsce przy drzwiach. Świadoma, że prawdopodobnie nie odważy się się tego zrobić, stanęła w drugim końcu pomieszczenia, krzyżując ręce na piersiach. Skryła się tam przed nim, bo jego obecność tutaj ją przytłaczała. - A czy to ważne kto? - zapytała, wpatrując się w niego i zaciskając skryte przez jego wzrokiem dłonie w pięści. Nie miała zamiaru odpowiadać mu na te pytanie. To była sprawa między Benjaminem, a nią. Już szczególnie nie chciała udzielać tej informacji właśnie Anthony’emu.
- Podejrzewam, że dokładnie to samo co ty, Anthony - odpowiedziała mu twardo, nie spuszczając z niego wzroku. Wiedziała, że być może jest irytująca. Odpowiada pytaniem na pytanie, nie daje żadnej klarownej odpowiedzi. Robiła to celowo, licząc że to ona wyprowadzi go z równowagi. Nie na odwrót. Nie chciała ułatwiać mu tej rozmowy, wypełnienia celu tej wizyty.
Czuła niezdrową ciekawość. Zastanawiało ją czy okażę się mieć taki tupet, aby przychodzić tu po tym wszystkim i ją oceniać. Poprzez intymność, którą kiedyś dzielili miał do tego prawo. Mógł krytykować, osądzać, decydować. Zrezygnował jednak z tego prawa. Nie chciał go. I nie miała zamiaru dawać mu dyspensy ze względu na okoliczności dzisiejszego wieczoru. Słuchać tego czego sama się obawiała wypowiedzianego za pomocą jego słów. Nie chciała żadnej krytyki z jego ust, bo zbyt wiele miała do niego żalu, aby znieść to godnie. Czuła, że aby wybuchnąć potrzebowała jednego niefortunnie złożonego zdania. - Zanim powiesz coś czego oboje pożałujemy, zastanów się czy na pewno nie powinieneś tego zachować tylko dla siebie.
Otworzyła usta, aby mogło wypłynąć z niej odrobinę złośliwości, jadu. Trzymała go w sobie od tak długiego czasu i oczekiwała dnia, gdy w końcu będzie mogła dać temu upust. Szczerze pogardzała tą częścią siebie. Tą Roselyn pragnącą wbijać szpileczki i obserwować czy wywołują ból. Była wściekła od tak bardzo dawna i od tak bardzo dawna dusiła to w sobie, że sądziła że ma do tego święte prawo. Jednak stojąc teraz przed nim, zacisnęła wargi w cienką linię, zatrzymując swoją małostkową uwagę tylko dla siebie.
Zauważyła, że nie wszedł do środka, a jedynie zajął miejsce przy drzwiach. Świadoma, że prawdopodobnie nie odważy się się tego zrobić, stanęła w drugim końcu pomieszczenia, krzyżując ręce na piersiach. Skryła się tam przed nim, bo jego obecność tutaj ją przytłaczała. - A czy to ważne kto? - zapytała, wpatrując się w niego i zaciskając skryte przez jego wzrokiem dłonie w pięści. Nie miała zamiaru odpowiadać mu na te pytanie. To była sprawa między Benjaminem, a nią. Już szczególnie nie chciała udzielać tej informacji właśnie Anthony’emu.
- Podejrzewam, że dokładnie to samo co ty, Anthony - odpowiedziała mu twardo, nie spuszczając z niego wzroku. Wiedziała, że być może jest irytująca. Odpowiada pytaniem na pytanie, nie daje żadnej klarownej odpowiedzi. Robiła to celowo, licząc że to ona wyprowadzi go z równowagi. Nie na odwrót. Nie chciała ułatwiać mu tej rozmowy, wypełnienia celu tej wizyty.
Czuła niezdrową ciekawość. Zastanawiało ją czy okażę się mieć taki tupet, aby przychodzić tu po tym wszystkim i ją oceniać. Poprzez intymność, którą kiedyś dzielili miał do tego prawo. Mógł krytykować, osądzać, decydować. Zrezygnował jednak z tego prawa. Nie chciał go. I nie miała zamiaru dawać mu dyspensy ze względu na okoliczności dzisiejszego wieczoru. Słuchać tego czego sama się obawiała wypowiedzianego za pomocą jego słów. Nie chciała żadnej krytyki z jego ust, bo zbyt wiele miała do niego żalu, aby znieść to godnie. Czuła, że aby wybuchnąć potrzebowała jednego niefortunnie złożonego zdania. - Zanim powiesz coś czego oboje pożałujemy, zastanów się czy na pewno nie powinieneś tego zachować tylko dla siebie.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
- Nie, pytam bo nie ma to dla mnie żadnego znaczenia - ironizował bo drażniła go swoja postawą. Nie rozumiał czemu miała służyć i w którym momencie swojego życia stała się tak ofensywna. I złośliwa. Naciągną ku sobie brwi w niedowierzaniu kiedy odsunęła się na skraj pomieszczenia. Chciał z nią porozmawiać. Być może zabierał się za to w sposób wyjątkowo niewłaściwie nie potrafiąc pojąć, że dużo lepiej by mu to wyszło gdyby przespał się ze swoimi myślami zanim pojawił się tutaj. Ona jednak niczego mu nie ułatwiała. Wręcz przeciwnie - znała go na tyle by wiedzieć, gdzie go ukłuć by to poczuł. Jak na razie wychodziło jej to z chirurgiczną precyzją. Nie lubił gdy wymijano jego pytania, jak podważano ich istotność, jak zarzucano mu nie autonomiczność myśli, a teraz odkrył dodatkowo że najgorsze w tym wszystkim było to znała sposób wytyczanych przez niego granic i w tym momencie wykorzystywała je przeciwko niemu. W jakiś pokrętny sposób szanował jej mir domowy. Był jej. Mógł być ich, lecz go odrzucił. Nie miał prawa zapuszczać się w głąb jej życia. Mentalna bariera stała się dla niego realną, którą nie tyle co nie mógł przekroczyć co przekroczyć się obawiał.
- Czy ty robisz to specjalnie? - oczywiście, że robiła. Postąpił dwa kroki w głąb tak by futryna drzwi znalazła się za jego plecami. Chwilę wcześniej przecież sam był światkiem tego, jak niewiele trzeba było by dźwięk się niósł, a ta rozmowa miała być ich, a nie całej kamienicy - Nie możemy pomówić normalnie? To nie jest nasze pierwsze spotkanie, Roselyn. Przecież już udowodniliśmy, że umiemy. W szpitalu - zmienił nieco retorykę widząc, że niekoniecznie ma przewagę, a chciał ją jakoś uspokoić. Wtedy wymienili kilka zdań by zaraz po tym rozejść się w swoje strony. Było to dziwne, jednak dla niego bardzo wygodne. Czemu teraz, dziś jednak nie mogło?
Poruszył palcami jednej z dłoni tak, jakby pocierał jakieś niewidzialne sukno w geście zmieszania jej ostrzeżeniem na które nie potrafił odpowiedzieć i może to dobrze. Co prawda otworzył usta, lecz zaraz zamknął spuszczając spojrzenie. Był co prawda przekonany, że nie ma niczego czego mógłby pożałować to jednak wolał nie kusić jej do udowadniania, że jest inaczej. Podparł się o ścianę - W porządku - przyznał jej rację po przeciągającej się ciszy - Ty mi więc coś powiedz, Ros. Cokolwiek. Widząc, że tu przyszedłem wiedziałaś, że będę pytał, a jednak mimo to mnie wpuściłaś. Czemu się więc mijasz się z odpowiedziami. Igrasz ze mną?
- Czy ty robisz to specjalnie? - oczywiście, że robiła. Postąpił dwa kroki w głąb tak by futryna drzwi znalazła się za jego plecami. Chwilę wcześniej przecież sam był światkiem tego, jak niewiele trzeba było by dźwięk się niósł, a ta rozmowa miała być ich, a nie całej kamienicy - Nie możemy pomówić normalnie? To nie jest nasze pierwsze spotkanie, Roselyn. Przecież już udowodniliśmy, że umiemy. W szpitalu - zmienił nieco retorykę widząc, że niekoniecznie ma przewagę, a chciał ją jakoś uspokoić. Wtedy wymienili kilka zdań by zaraz po tym rozejść się w swoje strony. Było to dziwne, jednak dla niego bardzo wygodne. Czemu teraz, dziś jednak nie mogło?
Poruszył palcami jednej z dłoni tak, jakby pocierał jakieś niewidzialne sukno w geście zmieszania jej ostrzeżeniem na które nie potrafił odpowiedzieć i może to dobrze. Co prawda otworzył usta, lecz zaraz zamknął spuszczając spojrzenie. Był co prawda przekonany, że nie ma niczego czego mógłby pożałować to jednak wolał nie kusić jej do udowadniania, że jest inaczej. Podparł się o ścianę - W porządku - przyznał jej rację po przeciągającej się ciszy - Ty mi więc coś powiedz, Ros. Cokolwiek. Widząc, że tu przyszedłem wiedziałaś, że będę pytał, a jednak mimo to mnie wpuściłaś. Czemu się więc mijasz się z odpowiedziami. Igrasz ze mną?
Find your wings
To prawda. Wcześniej taka nie była. Złośliwość, skłonność do atakowania nie były dla niej czymś naturalnym, czymś co wykształciło się w niej już w dzieciństwie czy za czasów wczesnej młodości. Tego nauczyła się znacznie później, a dokładnie na przestrzeni ostatnich trzech lat. Musiała znaleźć sposób by poradzić sobie z zrzuconym nad nią ciężarem, znaleźć metodę by wyleczyć rany, które pozostawiła po sobie obecność Anthony’ego w jej życiu. Obecność i jego zniknięcie. Nie była idealna, niemalże bosko czysta czy dobra. Nie. Nigdy. Zawsze wiele jej brakowało do osiągnięcia perfekcji, Niezmiennie jednak starała się być lepszą osobą niż była. Po prostu być lepszym człowiekiem. Sztuka ta była jednak tak bardzo trudna w obliczu licznych cierpień i niepowodzeń jakie fundowało jej życie. Czasami doskwierał jej ból, smutek, zawód, tęsknota, jednak znacznie łatwiej było piastować negatywne emocje. Łatwiej było nienawidzić, złościć się, złorzeczyć niż przyznać do słabości. Taka właśnie czuła się w obecności Anthony’ego. Głupia. Naiwna. Niemądra. Wtedy, kilka miesięcy temu w Mungu. I teraz gdy swoim przyjściem naruszył jej poczucie wewnętrznego bezpieczeństwa. Jak bardzo nie uprościłoby to sprawy, to nie nienawidziła go, nie życzyła mu wszystkiego co najgorsze. Czuła jednak wewnętrzną potrzebę, aby się przed nim bronić, bo kiedyś czuła się przy nim bezpieczna, ufała mu, polegała na nim. Teraz był swojego rodzaju zagrożeniem jej duchowego spokoju przed którym nie potrafiła się bronić. Dlatego atakowała, złościła go, bo chciała wywołać na powierzchnię jego słabości. Zmieniła się. To prawda. Paradoksalnie swoją nieobecność on ją zmienił.
Zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby chciał zrobiłby to. Dowiedziałby się tego na własną rękę, zaglądając w jej umysł. Mogła mieć tylko nadzieję, że do tego nie dojdzie. Że tym razem on nie zdecyduje się na taką złośliwość. Że nie zrobi czegoś wbrew jej woli. - W takim razie, pozwól że ja zapytam ciebie, dlaczego chcesz to wiedzieć? Jakie to ma dla ciebie znaczenie?
Obserwowała go, nie spuszczając z niego wzroku. - Byliśmy w Mungu, a ty przyszedłeś do uzdrowiciela, aby cię wyleczył. Wcale nie rozmawialiśmy normalnie. Moim zdaniem nie rozmawialiśmy w ogóle - odpowiedziała na jego słowa. Wiedziała, że pod tym względem był tak bardzo wygodnym człowiekiem. Nie chciał słyszeć tego co ona miała tak naprawdę do powiedzenia. Znacznie łatwiej było mu pojawić się i zniknąć, zamienić kilka nic nieznaczących słów, bez zbędnego ładunku emocjonalnego. Udać, że nigdy nic się nie stało. Tym razem jednak nie chciała czynić mu żadnych dogodności. Przyszedł tu. W jakimś celu tutaj przyszedł i tym razem nie miała zamiaru godzić się na to, aby tylko jej spokój został zakłócony.
Parsknęła cichym, ponurym śmiechem. - Ja z tobą igram, Anthony? - zapytała, patrząc na niego i doszukując się w nim człowieka, którego znała czy też wydawało jej się, że tak było. - Przychodzisz tutaj. Tutaj. Po trzech latach i czego oczekujesz? Że przesłuchasz mnie, zdobędziesz potrzebne ci informację i znów wyjdziesz? Czego oczekujesz po mnie? Że przyjmę to wszystko ze spokojem? Wierz mi. Chciałabym być spokojna, ale nie jestem. I być nie potrafię. Wpuściłam cię. I sama sobie nie potrafię odpowiedzieć dlaczego. Domyślam się po co tutaj przyszedłeś i jeśli chcesz mnie w jakiś sposób ocenić, pamiętaj że nie masz prawa. Bo nie było cię tutaj. Już nie wiesz nic o mnie czy o Melanie - zakończyła nagle, aby złapać powietrze. Słowa te wypowiedziane były szybkim, aczkolwiek cichym tonem. Czuła jednak, że już dalej mówić nie może, bo jego brak zainteresowania córką bolał bardziej niż wszystko inne.
Zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby chciał zrobiłby to. Dowiedziałby się tego na własną rękę, zaglądając w jej umysł. Mogła mieć tylko nadzieję, że do tego nie dojdzie. Że tym razem on nie zdecyduje się na taką złośliwość. Że nie zrobi czegoś wbrew jej woli. - W takim razie, pozwól że ja zapytam ciebie, dlaczego chcesz to wiedzieć? Jakie to ma dla ciebie znaczenie?
Obserwowała go, nie spuszczając z niego wzroku. - Byliśmy w Mungu, a ty przyszedłeś do uzdrowiciela, aby cię wyleczył. Wcale nie rozmawialiśmy normalnie. Moim zdaniem nie rozmawialiśmy w ogóle - odpowiedziała na jego słowa. Wiedziała, że pod tym względem był tak bardzo wygodnym człowiekiem. Nie chciał słyszeć tego co ona miała tak naprawdę do powiedzenia. Znacznie łatwiej było mu pojawić się i zniknąć, zamienić kilka nic nieznaczących słów, bez zbędnego ładunku emocjonalnego. Udać, że nigdy nic się nie stało. Tym razem jednak nie chciała czynić mu żadnych dogodności. Przyszedł tu. W jakimś celu tutaj przyszedł i tym razem nie miała zamiaru godzić się na to, aby tylko jej spokój został zakłócony.
Parsknęła cichym, ponurym śmiechem. - Ja z tobą igram, Anthony? - zapytała, patrząc na niego i doszukując się w nim człowieka, którego znała czy też wydawało jej się, że tak było. - Przychodzisz tutaj. Tutaj. Po trzech latach i czego oczekujesz? Że przesłuchasz mnie, zdobędziesz potrzebne ci informację i znów wyjdziesz? Czego oczekujesz po mnie? Że przyjmę to wszystko ze spokojem? Wierz mi. Chciałabym być spokojna, ale nie jestem. I być nie potrafię. Wpuściłam cię. I sama sobie nie potrafię odpowiedzieć dlaczego. Domyślam się po co tutaj przyszedłeś i jeśli chcesz mnie w jakiś sposób ocenić, pamiętaj że nie masz prawa. Bo nie było cię tutaj. Już nie wiesz nic o mnie czy o Melanie - zakończyła nagle, aby złapać powietrze. Słowa te wypowiedziane były szybkim, aczkolwiek cichym tonem. Czuła jednak, że już dalej mówić nie może, bo jego brak zainteresowania córką bolał bardziej niż wszystko inne.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
- Nie wiem czy zauważyłaś, lecz twojego kuzyna obdarli żywcem z twarzy, a kuzynce wyłupili oko. Być może pierwszy raz słyszysz też o tym, że przestajemy być anonimowi, lecz ja nie. Szczytem twoich umiejętności jest wciąż zwykłe protego...? - zgadywał - Do tego mieszkasz sama... - tu już stwierdził po tym, jak wzrokiem omiótł wiszące płaszcze oraz zebrane na stojaku buty. Wszystkie były damskie. Dwa do dwóch umiał dodać - Chcę wiedzieć kto chce ryzykować nie tylko twoim życiem - nie myślisz chyba, że ją oszczędzą tylko dlatego, że jest dzieckiem, prawda? - I dlaczego na to pozwalasz. Mogę? - można było mu wiedzieć? Kto postanowił wziąć na siebie odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo. Być może mógł być ostatnią osobą, która powinna się tym interesować, a jednak musiał przyznać, że na swój sposób nie chciał by ktoś wyrządził jej krzywdę. By mogła żyć w miarę spokojnym życiem. Miała na to szanse. Nie była z mugolskiej rodziny. Nie miała też na szczęście jego nazwiska. Ledwie pojawił się w Londynie i już próbowano po kilkakroć zaavadować, wmieszał się w śledztwo przeciw śmierciożercy, a niedługo miał zabłysnąć swoją sylwetką w Stonehenge. A jednak rezygnowała z tego wszystkie wychylając się z bezpiecznego zacisza. Dlaczego.
Wywrócił oczami odnosząc wrażenie, że miała mu za złe jego zachowanie w Mungu. On sam nie widział w nim niczego złego. Było co prawda nieco krępujące, jednak ostatecznie odnosił wrażenie, że oboje zachowali się profesjonalnie, dorośle. A może tak też to postrzegał dla własnej wygody. Tak samo jak robił to zadając pytania, oczekując prostych odpowiedzi, traktując tę rozmowę jak przesłuchanie. W tym był dobry, w ten sposób czuł się pewniej i niekoniecznie chciał to zmieniać. Roselyn ku jego panice ciągnęła rozmowę w tę przyziemną stronę w której nie chciał się próbować odnaleźć. Tu każda oczywista odpowiedź zdawała się być niewłaściwa, prowokująca, pułapką. Nic dziwnego, że otworzył usta by zaraz zamrzeć i się z tego zamiaru wycofać. Rzadko zdarzało się by zbrakło mu w ustach słów, a jednak tak właśnie w tym momencie było. We wszystkim tym miała rację, lecz to wyrzuty dotyczące jego córki dotknęły go bardziej.
- Odsyłałaś moje przelewy - wypalił więc nieco bezmyślnie w kontrze na oskarżenia jako dowód na to, że przecież nie były mu obojętne. Obie. Nie szczędził im przecież galeonów chcąc by mogły sobie pozwolić na to co najlepsze. Tak to widział. Chociaż prawdopodobnie nie było to coś co czarownica chciała usłyszeć.
Wywrócił oczami odnosząc wrażenie, że miała mu za złe jego zachowanie w Mungu. On sam nie widział w nim niczego złego. Było co prawda nieco krępujące, jednak ostatecznie odnosił wrażenie, że oboje zachowali się profesjonalnie, dorośle. A może tak też to postrzegał dla własnej wygody. Tak samo jak robił to zadając pytania, oczekując prostych odpowiedzi, traktując tę rozmowę jak przesłuchanie. W tym był dobry, w ten sposób czuł się pewniej i niekoniecznie chciał to zmieniać. Roselyn ku jego panice ciągnęła rozmowę w tę przyziemną stronę w której nie chciał się próbować odnaleźć. Tu każda oczywista odpowiedź zdawała się być niewłaściwa, prowokująca, pułapką. Nic dziwnego, że otworzył usta by zaraz zamrzeć i się z tego zamiaru wycofać. Rzadko zdarzało się by zbrakło mu w ustach słów, a jednak tak właśnie w tym momencie było. We wszystkim tym miała rację, lecz to wyrzuty dotyczące jego córki dotknęły go bardziej.
- Odsyłałaś moje przelewy - wypalił więc nieco bezmyślnie w kontrze na oskarżenia jako dowód na to, że przecież nie były mu obojętne. Obie. Nie szczędził im przecież galeonów chcąc by mogły sobie pozwolić na to co najlepsze. Tak to widział. Chociaż prawdopodobnie nie było to coś co czarownica chciała usłyszeć.
Find your wings
Słowa Anthony’ego cięły z charakterystyczną dla niego dokładnością i precyzją. Owszem. Myślała o tym. O wszystkich poruszonych przez niego kwestiach, o okrucieństwach jakich doznawali Zakonnicy, przecież słyszała o tym na dzisiejszym spotkaniu. Rozważała, że sama nie jest wojowniczką, tylko uzdrowicielką przywykłą do bezpiecznych murów Munga, w których nie musiała walczyć nawet z anomaliami. Wiedziała, że jest sama i nikt jej nie ochroni. I myślała w tym wszystkim o Melanie. Właściwie żaden ze wspomnianych wcześniej argumentów nie miałby takiego znaczenia, gdyby nie ona. Jej obowiązkiem było dbanie o jej bezpieczeństwo i swoje własne. Te rozterki dręczyły ją i byłaby gotowa wejść w tę polemikę, gdyby ta nie była sprowokowana właśnie przez niego. Gdyby jego słowa tak boleśnie nie godziły w jej dumę. Kwestionował ją jako matkę, jako czarownicę, a to wszystko po tak długiej nieobecności w życiu Roselyn. Sromotnie się mylił, jeśli jego zdaniem przemawiał jej do rozsądku. W tym momencie jedynie utwardzał jej opór. Nie chciała słuchać tych słów akurat z jego ust. Być może gdyby wypowiedziane były przez kogoś innego w bardziej dyplomatyczny sposób, usłuchałaby go. Wyraziła swoją frustrację, niepewność. Jednak sposób w jaki Anthony nakreślił jej sytuację powodował złość i sprawiał, że cały żal, który do niego miała przeradzał się w gniew.
Nie chciała się awanturować. Nauczyła się zawzięcie milczeć. Wszkaże na przestrzeni tych trzech lat miała tak wiele okazji, by wtajemniczyć go w swoje odczucia. Nie było problemem wysłanie mu sowy czy odnalezienie go w Biurze Aurorów. Zresztą działało to w dwóch kierunkach. Dlatego też nigdy nie zdecydowała się by się do niego odezwać. Czuła, że próbując się z nim skontaktować jeszcze bardziej by się poniżyła. I dzisiaj też nie chciała dać ponieść się emocjom, pokazywać swoje rozchwianie emocjonalne, a przecież właśnie to jej dzisiaj sugerował. Że była słaba. Wiedziała, że jeśli odpowie na jego słowa, sprowokuje jego kolejne, a te zrodzą następne i następne…
- Nie, nie możesz - niemalże wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby, czując jak krew napływa do jej policzków. Odbiła się od ściany i zrobiła kilka kroków w jego kierunku z zamiarem wyproszenia go stąd. Nie miała sił na dalszą rozmowę. I prawdopodobnie zrobiłaby to grzecznie, zachowując pozornie stoicki spokój, gdyby do jej uszu nie doszło znaczenie jego słów.
Złość jaką poczuła, gdy otrzymała od niego pieniądze obudziła się w niej na nowo. W tej chwili żałowała, że zachowała się wtedy na tyle honorowo i nie napisała mu w aneksie gdzie powinien je sobie wsadzić, po tym jak je otrzyma z powrotem. - Ty… Okrutny… Nieludzki… Draniu - wyrzuciła z siebie, uderzając go w pierś z każdym wypowiedzianym słowem. - Ja nie jestem twoją utrzymanką. Melanie nie jest jakimś bękartem, na którego musisz łożyć, bo zobowiązuje cię do tego twój wątpliwy honor! - kontynuowała, popychając go ze złością za każdym razem, gdy musiała nabrać powietrza, by wycedzić kolejne słowa. Właśnie to znaczyły dla niej jego pieniądze. O to była ona — kobieta, z którą niegdyś sypiał, mieszkał, a nawet nazywał swoją narzeczoną. Zrobił jej dziecko. Po wszystkim ulotnił się, a dobre wychowanie wymagało od niego, by wspomógł ją finansowo. Tak właśnie poczuła się otrzymując jego przelew. Nie potrzebowała jego pieniędzy. Potrzebowała wtedy jego obecności, a tego nie mogła kupić za galeony, które jej wysłał. Być może miał dobre zamiary, jednak sposób w jaki okazał swój brak obojętności był zły, obrażający ją i w końcu raniący.
Nie chciała się awanturować. Nauczyła się zawzięcie milczeć. Wszkaże na przestrzeni tych trzech lat miała tak wiele okazji, by wtajemniczyć go w swoje odczucia. Nie było problemem wysłanie mu sowy czy odnalezienie go w Biurze Aurorów. Zresztą działało to w dwóch kierunkach. Dlatego też nigdy nie zdecydowała się by się do niego odezwać. Czuła, że próbując się z nim skontaktować jeszcze bardziej by się poniżyła. I dzisiaj też nie chciała dać ponieść się emocjom, pokazywać swoje rozchwianie emocjonalne, a przecież właśnie to jej dzisiaj sugerował. Że była słaba. Wiedziała, że jeśli odpowie na jego słowa, sprowokuje jego kolejne, a te zrodzą następne i następne…
- Nie, nie możesz - niemalże wycedziła te słowa przez zaciśnięte zęby, czując jak krew napływa do jej policzków. Odbiła się od ściany i zrobiła kilka kroków w jego kierunku z zamiarem wyproszenia go stąd. Nie miała sił na dalszą rozmowę. I prawdopodobnie zrobiłaby to grzecznie, zachowując pozornie stoicki spokój, gdyby do jej uszu nie doszło znaczenie jego słów.
Złość jaką poczuła, gdy otrzymała od niego pieniądze obudziła się w niej na nowo. W tej chwili żałowała, że zachowała się wtedy na tyle honorowo i nie napisała mu w aneksie gdzie powinien je sobie wsadzić, po tym jak je otrzyma z powrotem. - Ty… Okrutny… Nieludzki… Draniu - wyrzuciła z siebie, uderzając go w pierś z każdym wypowiedzianym słowem. - Ja nie jestem twoją utrzymanką. Melanie nie jest jakimś bękartem, na którego musisz łożyć, bo zobowiązuje cię do tego twój wątpliwy honor! - kontynuowała, popychając go ze złością za każdym razem, gdy musiała nabrać powietrza, by wycedzić kolejne słowa. Właśnie to znaczyły dla niej jego pieniądze. O to była ona — kobieta, z którą niegdyś sypiał, mieszkał, a nawet nazywał swoją narzeczoną. Zrobił jej dziecko. Po wszystkim ulotnił się, a dobre wychowanie wymagało od niego, by wspomógł ją finansowo. Tak właśnie poczuła się otrzymując jego przelew. Nie potrzebowała jego pieniędzy. Potrzebowała wtedy jego obecności, a tego nie mogła kupić za galeony, które jej wysłał. Być może miał dobre zamiary, jednak sposób w jaki okazał swój brak obojętności był zły, obrażający ją i w końcu raniący.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Obserwując kompletny brak reakcji na jego słowa miał ochotę zgrzytać zębami. Czemu musiała być taka uparta. Co z tego miała. Czy nie mówił prawdy? Czy każdy wypowiedziany argument nie był wykładanym na stół asem? Nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć. Powoli kończyły mu się argumenty, którymi mógłby ją przycisnąć. Czemu nie mogła po prostu przyznać mu racji. Zapowiedzieć, że się przynajmniej nad tym wszystkim zastanowi, przemyśli. Chciał by chociaż jakiś cień zawahania będący efektem jakiejś refleksji przemknął po jej twarzy. Nic takiego jednak się nie stało. Miał ochotę wyjść z siebie, stanąć obok i spróbować to wszystko powtórzyć od początku. Emanująca od niej aura zaciętości sprawiła, że jedynie utkwił w niej spojrzenie ponurego pracownika prosektorium zdając sobie sprawę, że to bezsensu. Zaraz po tym mu odmówiła. Fantastycznie. Nie miał kompletnie kontroli nad tą rozmową. Co gorsze - nie podobał mu się kierunek w którym zmierzała. Do tego dał się zaskoczyć. Nie spodziewając się z jej strony podobnie agresywnej ofensywy. Odjęło mu mowę. Faktycznie już o niej nic nie wiedział. O nich. Nie potrafił odeprzeć jej ataków. Nie był pewien czy chciał się tłumaczyć ze swojego postępowania. Czy w ogóle zrozumiałaby go kiedy kipiała w cichej złości? Chciał się jednak mimo wszystko spróbować wybielić. Pokazać, że przecież nie był obojętny. Chciał je jakoś wesprzeć. Może nie umiał poprzez swoją obecność to jednak galeony wciąż mogły być medium łączącym go z Roselyn, jak i Melanie. Ona go z tej możliwości obdzierała. Do tego miała mu to jeszcze za złe. Nie rozumiał jej wtedy. Nie rozumiał też teraz, kiedy zapłonęła żywą już furią. Kobieca pięść z dudnięciem odbijała się raz po raz z każdym od jego piersi. To wszystko było nie tak. Zamknął jej nadgarstki w uścisku własnych dłoni gdy przymierzała się do drugiego popchnięcia. Pierwsze zmusiło go do postąpienia krok w tył.
- Rose...przestań - nakazał szorstko. Nie chciał jej skrzywdzić. Użył takiej siły by zachować jej dłonie w zawieszeniu - Po prostu przestań - powtórzył ponownie. Tym razem z wyraźnym zrezygnowaniem, poddaństwem. Nie chciał być wodą na ten młyn - Wyjdę - zapewnił ją nie potrzebując więcej sygnałów by być przekonanym, że tego prawdopodobnie chciała - by zniknął z jej teraz oczu. Sam przynajmniej tego chciał. Nie chciał ociekających jadem sów. Nie chciał jej tłumaczyć, jak się myli. Przecież nawet by go nie posłuchała. Przynajmniej nie teraz - Chciałbym jednak wrócić. Do tej rozmowy - doprecyzował patrząc na nią z dziwnym zmieszaniem. Nie wiedział czy powinien również się złościć, dalej kłócić, czuć skruchę, czy może żal - Źle ją zaczęliśmy...- stwierdził cicho, uwalniając jej dłonie i cofając się o kolejny krok w tył wiedząc, że to nie był ich jedyny problem dzisiejszego nieporozumienia. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że wychodząc powinien przeprosić, lecz ostatecznie zamknął za sobą drzwi w ciszy z którą się oddalił.
|zt
- Rose...przestań - nakazał szorstko. Nie chciał jej skrzywdzić. Użył takiej siły by zachować jej dłonie w zawieszeniu - Po prostu przestań - powtórzył ponownie. Tym razem z wyraźnym zrezygnowaniem, poddaństwem. Nie chciał być wodą na ten młyn - Wyjdę - zapewnił ją nie potrzebując więcej sygnałów by być przekonanym, że tego prawdopodobnie chciała - by zniknął z jej teraz oczu. Sam przynajmniej tego chciał. Nie chciał ociekających jadem sów. Nie chciał jej tłumaczyć, jak się myli. Przecież nawet by go nie posłuchała. Przynajmniej nie teraz - Chciałbym jednak wrócić. Do tej rozmowy - doprecyzował patrząc na nią z dziwnym zmieszaniem. Nie wiedział czy powinien również się złościć, dalej kłócić, czuć skruchę, czy może żal - Źle ją zaczęliśmy...- stwierdził cicho, uwalniając jej dłonie i cofając się o kolejny krok w tył wiedząc, że to nie był ich jedyny problem dzisiejszego nieporozumienia. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że wychodząc powinien przeprosić, lecz ostatecznie zamknął za sobą drzwi w ciszy z którą się oddalił.
|zt
Find your wings
Miała się za osobę zdolną do rozsądnego myślenia i kierująca się podobnymi zasadami w życiu codziennym. Przynajmniej w większości wypadków. Starała się nie rzucać słów na wiatr, nie mówić tego co ślina przyniesie jej na język. Siliła się na to, aby najpierw myśleć, a potem przemawiać (czego niestety nie zaprezentowała dzisiaj), jednak upór… Upór miała po ojcu. Lubiła myśleć, że to wytrwałość w dążeniu do celu, pewnego rodzaju nieustępliwość, która sprawiała że nie poddawała się z łatwością. Prawda była jednak taka, że była po prostu uparta. Czasami jak przysłowiowy osioł. I w tym momencie do głosu dochodziła ta właśnie cecha. Uparła się by nie słuchać jego słów i uparła się, aby nie okazywać przed nim nawet najmniejszego zawahania nawet jeśli wszystko to co powiedział przemknęło przez jej myśli. Sprawy między nimi nie zostały nigdy rozwiązane, a ich widmo kładło się na aktualną sytuację. Jak długo nie przygotowywałaby się do rozmowy z nim, nadal nie była na nią gotowa o czym świadczyła sytuacja, w której teraz się znaleźli. To nie była ona. Ona nie sięgała do bezsensownej przemocy, by dać upust złości. Emocje wzięły nad nią górę i nie była z siebie dumna.
Paradoksalnie jego spokój budził jeszcze większy gniew. Nie podobało jej się, że ją zatrzymał, że wcale nie musiał krzyczeć, aby jego słowa odcisnęły piętno. Nie chciała przestawać, bo on jej tak kazał. Jeszcze przez krótką chwilę próbowała zadawać ciosy, zanim dotarło do niej że najzwyczajniej w świecie nie da rady, że to bez sensu. Skapitulowała. I gdy moment furii minął poczuła wstyd.
Owszem, źle zaczęli. Wiedziała, że nie prędko będzie gotowa aby do niej wrócić, być może nigdy - nie był to rodzaj rozmów, na które można było się nastawić psychicznie i w pełni zrealizować zamierzony plan. Jednak chciała to zrobić jeszcze raz. Inaczej. Dla spokoju własnego sumienia.
Gdy tylko puścił jej dłonie, opatuliła się szalem, krzyżując ręce na piersiach jakby chciała ukryć dowody swojej zbrodni. - Tak - rzekła niemalże bezgłośnie. Nie wiedziała co powiedzieć, bo cała ta sytuacja przytłoczyła ją. Po chwili Anthony wyszedł i zostawił za sobą ciszę, a Rose jeszcze dłuższą chwilę stała w przedpokoju, próbując wyciągnąć wnioski by kolejny raz nie popełnić tych samych błędów.
/zt
Paradoksalnie jego spokój budził jeszcze większy gniew. Nie podobało jej się, że ją zatrzymał, że wcale nie musiał krzyczeć, aby jego słowa odcisnęły piętno. Nie chciała przestawać, bo on jej tak kazał. Jeszcze przez krótką chwilę próbowała zadawać ciosy, zanim dotarło do niej że najzwyczajniej w świecie nie da rady, że to bez sensu. Skapitulowała. I gdy moment furii minął poczuła wstyd.
Owszem, źle zaczęli. Wiedziała, że nie prędko będzie gotowa aby do niej wrócić, być może nigdy - nie był to rodzaj rozmów, na które można było się nastawić psychicznie i w pełni zrealizować zamierzony plan. Jednak chciała to zrobić jeszcze raz. Inaczej. Dla spokoju własnego sumienia.
Gdy tylko puścił jej dłonie, opatuliła się szalem, krzyżując ręce na piersiach jakby chciała ukryć dowody swojej zbrodni. - Tak - rzekła niemalże bezgłośnie. Nie wiedziała co powiedzieć, bo cała ta sytuacja przytłoczyła ją. Po chwili Anthony wyszedł i zostawił za sobą ciszę, a Rose jeszcze dłuższą chwilę stała w przedpokoju, próbując wyciągnąć wnioski by kolejny raz nie popełnić tych samych błędów.
/zt
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Wejście/przedpokój
Szybka odpowiedź