Wejście do lokalu
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wejście do lokalu
Wejście do lokalu zwraca uwagę, w jego witrynie zawsze coś się dzieje. Jednego dnia jest to mecz Quidditcha rozgrywany przez piernikowych zawodników, innego bal tańczących ludzików wykonanych z jadalnych kasztanów. Miejsce przyciąga nastrojem beztroski, kolorami, które biją z wnętrza i zapachem ciast i ciasteczek, które świeżo pieczone są każdego dnia.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:32, w całości zmieniany 2 razy
Kiedy z ust ciemnoskórego mężczyzny padła sugestia, uśmiechnął się szeroko, jakby Shafiq właśnie powiedział całkiem niezły żart. Dla niego faktycznie trochę tak było, w jego głowie odbył się przez chwilę bieg goblinów za nim i jego ewentualnym pracownikiem. Choć sama myśl o goblinach od jakiegoś czasu automatycznie ścierała mu z twarzy jakikolwiek uśmiech.
- Póki co niestety nie mam takiej możliwości. - stwierdził jedynie. W sumie to mógł po prostu poprosić kogoś o pomoc, jednak od pewnego czasu przyjmował ją od bliskich i znajomych. Prawda była jednak taka, że młodociany Bott nie miał nawyku przewidywania problemów, czy negatywnych konsekwencji tak banalnych czynności jak wieszanie szyldu w burzy, na miotle, przy nie-pełnej sprawności.
Tak czy inaczej zaprowadził swego gościa lub swoją ofiarę - jak kto woli - do lokalu. Faktycznie wyjął jedną z puszek, nasypał do filiżanki herbaty, by zgodnie z zamówieniem przyrządzić mocniejszy napar. Sobie przygotował kawę, jak zwykle czarną i bez dodatków. Przyda mu się trochę rozgrzać, zanim wróci do pracy.
- Ah. To będzie magiczna cukiernia. Jakiś czas temu zacząłem sprzedawać swoje słodycze, w sumie bardzo szybko się to rozkręciło, stały się całkiem popularne. Trochę to daje mi nadzieję, że ten lokal ma szansę się rozwinąć. - przyznał, znów zaczynając żywo gestykulować i nabierając pewnej dozy ekscytacji, kiedy opowiadał o tym miejscu. - Pokątna to świetne miejsce do czegoś takiego. Sporo tu ludzi i jest szansa, że choćby po drodze ktoś będzie wpadał, zawsze to dobre na początek. Choć lokale tutaj mają koszmarne ceny.
Wbrew pozorom nie ufał temu człowiekowi w pełni. W chwili w której rozpoznał w nim Shafiqa, wolał uważać, dobrze jednak wiedział że jego wizerunek pojawił się już w gazetach wraz z Fasolkami i cokolwiek by nie robił, nie uniknie rozpoznania jeśli ktokolwiek skojarzy jego nazwisko lub twarz z Zakonem. A to się stanie prędzej czy później, jak bardzo tego nie chciał, tak wiedział że to po prostu się stanie.
- No, ale liczę że się zwróci. - wzruszył lekko ramionami. Uniósł swoją filiżankę. - A ciebie co tu dzisiaj sprowadza?
- Póki co niestety nie mam takiej możliwości. - stwierdził jedynie. W sumie to mógł po prostu poprosić kogoś o pomoc, jednak od pewnego czasu przyjmował ją od bliskich i znajomych. Prawda była jednak taka, że młodociany Bott nie miał nawyku przewidywania problemów, czy negatywnych konsekwencji tak banalnych czynności jak wieszanie szyldu w burzy, na miotle, przy nie-pełnej sprawności.
Tak czy inaczej zaprowadził swego gościa lub swoją ofiarę - jak kto woli - do lokalu. Faktycznie wyjął jedną z puszek, nasypał do filiżanki herbaty, by zgodnie z zamówieniem przyrządzić mocniejszy napar. Sobie przygotował kawę, jak zwykle czarną i bez dodatków. Przyda mu się trochę rozgrzać, zanim wróci do pracy.
- Ah. To będzie magiczna cukiernia. Jakiś czas temu zacząłem sprzedawać swoje słodycze, w sumie bardzo szybko się to rozkręciło, stały się całkiem popularne. Trochę to daje mi nadzieję, że ten lokal ma szansę się rozwinąć. - przyznał, znów zaczynając żywo gestykulować i nabierając pewnej dozy ekscytacji, kiedy opowiadał o tym miejscu. - Pokątna to świetne miejsce do czegoś takiego. Sporo tu ludzi i jest szansa, że choćby po drodze ktoś będzie wpadał, zawsze to dobre na początek. Choć lokale tutaj mają koszmarne ceny.
Wbrew pozorom nie ufał temu człowiekowi w pełni. W chwili w której rozpoznał w nim Shafiqa, wolał uważać, dobrze jednak wiedział że jego wizerunek pojawił się już w gazetach wraz z Fasolkami i cokolwiek by nie robił, nie uniknie rozpoznania jeśli ktokolwiek skojarzy jego nazwisko lub twarz z Zakonem. A to się stanie prędzej czy później, jak bardzo tego nie chciał, tak wiedział że to po prostu się stanie.
- No, ale liczę że się zwróci. - wzruszył lekko ramionami. Uniósł swoją filiżankę. - A ciebie co tu dzisiaj sprowadza?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na jego twarzy nie zachodziły żadne specyficzne zmiany, gdy słuchał kulawego czarodzieja. Przez myśli przebiegła jedynie krótka sugestia co do możliwego sponsorowania całej inwestycji przez osobę trzecią, lecz nie miał sposobności, by skłaniać się ku rozważaniom tego rodzaju. Zwyczajowym gestem przytaknął zwięzłej odpowiedzi, jakby wysłuchiwał pacjenta tłumaczącego się z własnej bezmyślności. Towarzyszył mu przy tym lekki skurcz mięśni w obronnej reakcji po niedawnym wypadku, jednak i to zachował całkowicie dla siebie. Dalsze brnięcie w tym kierunku nie miało większego sensu.
W ciszy czekał na herbatę. Im mocniejsza, tym więcej czasu mógł jej poświęcić, prowadząc przy tym pobieżne obserwacje powstającego lokalu. Tkwił w chłodnej ciekawości, dostrzegając zmagania czarodzieja, dobrze wiedząc, że był tym kim był. Określenie to ostatecznie odepchnął; nie był w stanie wkraczać na wojenną ścieżkę samodzielnie, nie miał także takiego zamiaru. Był zaledwie obserwatorem, a przede wszystkim ofiarą, której w jakiś sposób sprawca musiał wynagrodzić cierpienie. Położenie to traktował jako fortunny przypadek, zrządzenie losu pozwalające wykazać się nie tylko na polu magicznego uzdrawiania ran i dolegliwości. Pozostawał z resztą gościem, zapewne pierwszym, który został powitany w tak czuły sposób, wieczorem mogąc wykorzystać bez najmniejszych skrupułów służącą obdarzoną dłońmi stworzonymi do masażu. Oraz parzenia prawdziwej, egipskiej herbaty.
Posiadał w sobie dość dystansu do filiżanki z naparem. Wiedział zbyt dobrze, że Brytyjczycy podawali ją w sposób całkowicie odmienny, niektórzy z całkowitą ignorancją dla mocy płynącej z zasuszonych ziół czy wręcz arogancją wobec odwiecznych zasad wiążących ziołolecznictwo z piciem herbaty. Nie umiał w pełni winić ich za to. Nie zdawali sobie sprawy, choć powinni, upominał siebie nie raz tymi słowy, za każdym razem sięgając po filiżankę pełną ciemnego napoju, czyniąc to samo także teraz; wpierw chłonąc aromat sparzonych ziół, dopiero po chwili biorąc niewielki łyk, smakując naparu w sobie znanym rytuale. Pominął werbalne jak i mimiczne reakcje. Udzielanie komentarza, wystawianie noty potraktował jako szczegół zbędny i niepotrzebny. Zamiast tego powiódł wzrokiem po lokalu, przyglądając się z zainteresowaniem w oczach temu, co już wkrótce miało zostać otwarte.
— Cukiernia — powtórzył cicho, z zainteresowaniem przyglądając się czarodziejowi. — Z pewnością znajdziesz amatorów swoich wyrobów... Być może i ja zechcę ich wkrótce spróbować — dodał, zastanawiając się, w jaki sposób zostanie odebrana wypowiedziana sugestia. Nie dookreślił momentu, w którym miałoby to nastąpić. Wyrażał jedynie cichą nadzieję, że nastąpi jeszcze jedno spotkanie. — Czy otwieranie kolejnego lokalu nie jest nazbyt ryzykowne w obliczu tak wielkiej konkurencji? Być może spróbują w jakiś sposób zaszkodzić — wyraził spostrzeżenie, po upiciu kolejnego łyku herbaty i smakowaniu gorącej goryczy na języku, dając sobie dostatecznie dużo czasu na dobranie odpowiednich słów. Nie znał rynkowych zmagań Londynu ani Pokątnej. Znał za to ludzi i wiedział, do czego byli zdolni, gdy poczuli zagrożenie, nawet to najmniejsze. Nie miał w głosie troski; jedynie suche, pozbawione wszystkiego prócz ciekawości, stwierdzenie.
— Wielka odwaga, ponosić takie ryzyko, lecz i głupota — odpowiedział cicho, wiedząc, że mężczyzna odnosił się do niego z dystansem. Jak każdy, kto był świadom, kim był Zachary; a przynajmniej wiedział o nim to, co wszyscy.
— Sprawy Świętego Munga — odparł gładko, biorąc niewielki łyk herbaty. — Jak widać uzdrowiciele pracują także poza murami szpitala — uzupełnił, zerkając ku witrynie, za nią upatrując celu, który go tu przygnał.
W ciszy czekał na herbatę. Im mocniejsza, tym więcej czasu mógł jej poświęcić, prowadząc przy tym pobieżne obserwacje powstającego lokalu. Tkwił w chłodnej ciekawości, dostrzegając zmagania czarodzieja, dobrze wiedząc, że był tym kim był. Określenie to ostatecznie odepchnął; nie był w stanie wkraczać na wojenną ścieżkę samodzielnie, nie miał także takiego zamiaru. Był zaledwie obserwatorem, a przede wszystkim ofiarą, której w jakiś sposób sprawca musiał wynagrodzić cierpienie. Położenie to traktował jako fortunny przypadek, zrządzenie losu pozwalające wykazać się nie tylko na polu magicznego uzdrawiania ran i dolegliwości. Pozostawał z resztą gościem, zapewne pierwszym, który został powitany w tak czuły sposób, wieczorem mogąc wykorzystać bez najmniejszych skrupułów służącą obdarzoną dłońmi stworzonymi do masażu. Oraz parzenia prawdziwej, egipskiej herbaty.
Posiadał w sobie dość dystansu do filiżanki z naparem. Wiedział zbyt dobrze, że Brytyjczycy podawali ją w sposób całkowicie odmienny, niektórzy z całkowitą ignorancją dla mocy płynącej z zasuszonych ziół czy wręcz arogancją wobec odwiecznych zasad wiążących ziołolecznictwo z piciem herbaty. Nie umiał w pełni winić ich za to. Nie zdawali sobie sprawy, choć powinni, upominał siebie nie raz tymi słowy, za każdym razem sięgając po filiżankę pełną ciemnego napoju, czyniąc to samo także teraz; wpierw chłonąc aromat sparzonych ziół, dopiero po chwili biorąc niewielki łyk, smakując naparu w sobie znanym rytuale. Pominął werbalne jak i mimiczne reakcje. Udzielanie komentarza, wystawianie noty potraktował jako szczegół zbędny i niepotrzebny. Zamiast tego powiódł wzrokiem po lokalu, przyglądając się z zainteresowaniem w oczach temu, co już wkrótce miało zostać otwarte.
— Cukiernia — powtórzył cicho, z zainteresowaniem przyglądając się czarodziejowi. — Z pewnością znajdziesz amatorów swoich wyrobów... Być może i ja zechcę ich wkrótce spróbować — dodał, zastanawiając się, w jaki sposób zostanie odebrana wypowiedziana sugestia. Nie dookreślił momentu, w którym miałoby to nastąpić. Wyrażał jedynie cichą nadzieję, że nastąpi jeszcze jedno spotkanie. — Czy otwieranie kolejnego lokalu nie jest nazbyt ryzykowne w obliczu tak wielkiej konkurencji? Być może spróbują w jakiś sposób zaszkodzić — wyraził spostrzeżenie, po upiciu kolejnego łyku herbaty i smakowaniu gorącej goryczy na języku, dając sobie dostatecznie dużo czasu na dobranie odpowiednich słów. Nie znał rynkowych zmagań Londynu ani Pokątnej. Znał za to ludzi i wiedział, do czego byli zdolni, gdy poczuli zagrożenie, nawet to najmniejsze. Nie miał w głosie troski; jedynie suche, pozbawione wszystkiego prócz ciekawości, stwierdzenie.
— Wielka odwaga, ponosić takie ryzyko, lecz i głupota — odpowiedział cicho, wiedząc, że mężczyzna odnosił się do niego z dystansem. Jak każdy, kto był świadom, kim był Zachary; a przynajmniej wiedział o nim to, co wszyscy.
— Sprawy Świętego Munga — odparł gładko, biorąc niewielki łyk herbaty. — Jak widać uzdrowiciele pracują także poza murami szpitala — uzupełnił, zerkając ku witrynie, za nią upatrując celu, który go tu przygnał.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bertie choć nie był ufny w stosunku do rozmówcy, nie miał w sobie także obaw. Cukiernia będzie ostatecznie otwarta dla wszystkich i każdy kto zechce będzie mógł wejść i zapoznać się dokładnie z jej wnętrzem. Każdy, nawet nie posiadający tak popularnego nazwiska jak jego rozmówca, a przecież wśród rycerzy znajdują się także i cichsi ludzie o których zapewne nikt nie ma pojęcia. Wojna nie należy do ludzi strachliwych, podobnie jak podejmowanie jakichkolwiek działań noszących znamiona publicznych. W tym wytwarzanie rzeczy mających przynieść sławę, tworzenie lokalu mającego stać się popularnym.
Bott w cukierni podawał to, czego ludzie chcieli. Karta lokalu miała być dość bogata, może nie z samym otwarciem, z czasem jednak na pewno. Nie zamierzał też z nikim spierać się o nazewnictwo. Sam z resztą pozostawał fanem czarnej, mocnej kawy w miejsce herbat, co ostatecznie nie należało do najbardziej popularnych gustów.
- Na pewno. - na twarzy Botta pojawił się nieznaczny uśmiech. Jeśli są dziedziny w jakich był absolutnie pewny siebie, może nawet trochę nadęty, było to cukiernictwo. Po prostu był w tym dobry i o ile gusta są różne i mało jest ludzi którym smakuje to samo, przez długi czas zbierał dla swoich wyrobów niemal wyłącznie najlepsze opinie. - Zapraszam. Śmiem twierdzić, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Z resztą już za chwilę półki będą pełne i z czasem pewnie sam się przekonasz.
Nawet gdyby chciał, nie mógłby zamknąć lokalu dla konkretnych osób, starał się po prostu nie łączyć tej części swojego życia z innymi.
- Ludzie potrzebują osłody w mrocznych czasach. - spojrzał uważnie na swojego rozmówcę, zaraz na jego twarzy znów pojawił się łagodny uśmiech. - Tak wnioskuję. Pracowałem już w cukierniach i były nie raz zatłoczone, nie sądzę żeby obecna konkurencja mogła mnie nie dopuścić. Ludzie są ciekawscy, a ja jestem dobry w tym co robię.
W jego tonie pobrzmiewała pewność. Owszem, był przekonany do tego biznesu, inaczej nie zapożyczał się na olbrzymie pieniądze u goblinów, u Skamandera, częściowo u Matta. Cholera, to musi się udać albo na prawdę będzie z nim źle.
- No i moje wyroby są inne. To będzie... - zastanowił się chwilę jak opisać to co robi, nie rozgadując się choć raz zbyt mocno. - magia w słodkim opakowaniu. Słodka ma zwykłe cukiernictwo, Fortescue to lody, więc raczej znajdę miejsce. - nie musiał się z tym kryć. Za trzy dni wielkie otwarcie i wtedy wszyscy zobaczą co robi. I niech się w tym zakochają. Do sugestii że inne cukiernie mogłyby chcieć mu zaszkodzić się nie odnosił. Jego rozmówca nie miał potrzeby wiedzieć o ich przyjaźni, ani o tym że w sumie konkurencja całkiem aktywnie wspierała go w tworzeniu tego miejsca.
- Możliwe. - słowa dotyczące głupoty trochę go nawet rozbawiły. Cóż, było to coś co można powiedzieć o całej jego rodzinie, co na pewno wychwyciłby ktoś bliższy. Teraz jednak ponownie Bertie nie rozwijał się nad tematem zbyt mocno. - Chyba lubię ryzyko.
Spojrzał na swojego rozmówcę, unosząc własną filiżankę - choć zdecydowanie preferował kubki. Musi zorganizować tu także kubki, byle duże.
- Trudno się temu dziwić od pewnego czasu. Choć poza Mungiem to także wymaga odwagi. - przyznał. Wiedział że Mung jest chroniony przed anomaliami, poza nim jednak każde zaklęcie może tak samo pomóc jak i zaszkodzić.
Bott w cukierni podawał to, czego ludzie chcieli. Karta lokalu miała być dość bogata, może nie z samym otwarciem, z czasem jednak na pewno. Nie zamierzał też z nikim spierać się o nazewnictwo. Sam z resztą pozostawał fanem czarnej, mocnej kawy w miejsce herbat, co ostatecznie nie należało do najbardziej popularnych gustów.
- Na pewno. - na twarzy Botta pojawił się nieznaczny uśmiech. Jeśli są dziedziny w jakich był absolutnie pewny siebie, może nawet trochę nadęty, było to cukiernictwo. Po prostu był w tym dobry i o ile gusta są różne i mało jest ludzi którym smakuje to samo, przez długi czas zbierał dla swoich wyrobów niemal wyłącznie najlepsze opinie. - Zapraszam. Śmiem twierdzić, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Z resztą już za chwilę półki będą pełne i z czasem pewnie sam się przekonasz.
Nawet gdyby chciał, nie mógłby zamknąć lokalu dla konkretnych osób, starał się po prostu nie łączyć tej części swojego życia z innymi.
- Ludzie potrzebują osłody w mrocznych czasach. - spojrzał uważnie na swojego rozmówcę, zaraz na jego twarzy znów pojawił się łagodny uśmiech. - Tak wnioskuję. Pracowałem już w cukierniach i były nie raz zatłoczone, nie sądzę żeby obecna konkurencja mogła mnie nie dopuścić. Ludzie są ciekawscy, a ja jestem dobry w tym co robię.
W jego tonie pobrzmiewała pewność. Owszem, był przekonany do tego biznesu, inaczej nie zapożyczał się na olbrzymie pieniądze u goblinów, u Skamandera, częściowo u Matta. Cholera, to musi się udać albo na prawdę będzie z nim źle.
- No i moje wyroby są inne. To będzie... - zastanowił się chwilę jak opisać to co robi, nie rozgadując się choć raz zbyt mocno. - magia w słodkim opakowaniu. Słodka ma zwykłe cukiernictwo, Fortescue to lody, więc raczej znajdę miejsce. - nie musiał się z tym kryć. Za trzy dni wielkie otwarcie i wtedy wszyscy zobaczą co robi. I niech się w tym zakochają. Do sugestii że inne cukiernie mogłyby chcieć mu zaszkodzić się nie odnosił. Jego rozmówca nie miał potrzeby wiedzieć o ich przyjaźni, ani o tym że w sumie konkurencja całkiem aktywnie wspierała go w tworzeniu tego miejsca.
- Możliwe. - słowa dotyczące głupoty trochę go nawet rozbawiły. Cóż, było to coś co można powiedzieć o całej jego rodzinie, co na pewno wychwyciłby ktoś bliższy. Teraz jednak ponownie Bertie nie rozwijał się nad tematem zbyt mocno. - Chyba lubię ryzyko.
Spojrzał na swojego rozmówcę, unosząc własną filiżankę - choć zdecydowanie preferował kubki. Musi zorganizować tu także kubki, byle duże.
- Trudno się temu dziwić od pewnego czasu. Choć poza Mungiem to także wymaga odwagi. - przyznał. Wiedział że Mung jest chroniony przed anomaliami, poza nim jednak każde zaklęcie może tak samo pomóc jak i zaszkodzić.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zastanawiał się, ile talentu musiał mieć w sobie Bott, by być tak pewnym odniesienia sukcesu. Nie wietrzył spisku; jego szczere oddanie dla podniesionego tematu nic takiego mu nie sugerowało, a robił to umysł Zechariaha pełen świadomości, kim rozmówca był i jakim sprawom oddawał się, gdy przestawał słodyczą swoich wyrobów mamić ludzi. Być może posiadanie lokalu na ulicy Pokątnej nie miało nic wspólnego z Zakonem – może miało wszystko i stanowiło kolejny, wyjątkowo śmiały krok ku dalszemu sianiu chaosu. Nie wiedział tego; wiatr przyszłości sam rozwieje mgłę wokół, obnażając każdą tajemnicę skrywaną przez kulawego czarodzieja. Liczył na to, doskonale wiedząc, ile informacji skrywał cień.
Przytaknął lekkim skinieniem, odstawiając filiżankę na moment. Ciepło naczynia rozgrzało go wystarczająco, by zaczęło swój nieprzyjemny, parzący pochód na skórze dłoni Shafiqa, odwracając jego uwagę od toczącej się rozmowy. Nie chciał tego, toteż jak najszybciej zapobiegł zbędnemu rozproszeniu. Trzymając na uboczu sprawy Świętego Munga oraz własne przemyślenia, skupiał się na kolejnych słyszanych słowach.
— Liczę na... hojne przyjęcie — zasugerował, nie mogąc oprzeć się lordowskim doświadczeniom przyjęć, salonowych rozmów oraz rautów sprzyjających zawieraniu długofalowych znajomości. Nie sądził jednak, aby to miejsce sprostało wybrednym gustom szajcha, wszak dotychczas traktowany był jak jeden z nich, pospólstwo w najbardziej solidnym wydaniu, którym pogardzał, od którego trzymał się z dala. Dopiero teraz podjął myśl, czy czarodziej wiedział, kim Zachary był. Czy powiązał charakterystyczną twarz z nazwiskiem; w końcu nie przedstawił mu się, nawet nie zająknął własnym imieniem. Wiedział, pamiętał doskonale, jak ostatnim razem zniewaga tego rodzaju została zakończona. Wtedy jednak miał do czynienia z najgorszym przejawem szlamu stąpającego po tych ziemiach, a dziś toczył dysputę z czarodziejem wyglądającym na obytego w sprawach, które zwykłego cukiernika nie powinny interesować. Oczywiście Bott nie był zwykły; jego przynależność do Zakonu jasno określała wszystkie aspekty, którymi Zachary był zainteresowany. I to w istocie stanowiło wystarczającą informację. Przynajmniej na obecną chwilę.
— Obecna pogoda zdaje się sprzyjać ludzkiej ciekawości — odpowiedział, nieco zbaczając z tematu słodkich smakołyków. Choć wielbił przysmaki serwowane na arystokratycznych stołach, równie mocno ukochał sobie wytrawność kwaśnych i ostrych, niekiedy pełnych goryczy dań. Nie miał pojęcia, co też nowatorskiego mógł zaproponować tutaj – chciał wiedzieć.
— Jak bardzo inne? — zapytał wiedziony wzbudzoną ciekawością, zastanawiając się, jakie konkretne smaki zamierzał zaproponować prócz tego, o czym wspomniał. Nie sądził, by było to coś powszechnie znanego. Nie zakładałby własnego lokalu, aby wyrabiać i sprzedawać produkt istniejący na rynku. Nie dawało mu to odpowiedzi. Świat kulinarnych oraz cukierniczych dokonań oglądał jedynie znad talerza, chełpiąc się przywilejem udzielenia pochwały znaczącej, niemal z miejsca podnoszącej status lokalu, w którym spożywał posiłek. Tutaj zapewne zostałby zignorowany, wygłaszając potencjalną rekomendację. Wizja ta szybko zagościła w jego myślach, pnąc się w górę niczym winorośl przeznaczona na spalenie.
— Czy to nie ryzyko pozbawiło cię stopy? — postawił kolejne pytanie z wyraźnym przekąsem, sięgając ponownie po filiżankę. Dwa soczyste łyki były wystarczające, by opróżnić filiżankę, zostawiając na jej dnie garstkę fusów, którym posłał jedynie uśmiech, przypominając sobie o wróżbiarskich sztukach. Być może któryś powinien zerknąć w jego przyszłość, stwierdzić, czy kształtowała się w Świętym Mungu, do którego bezsprzecznie przynależał, przemilczając dalszy wywód, co też takiego dla szpitala robił.
Przytaknął lekkim skinieniem, odstawiając filiżankę na moment. Ciepło naczynia rozgrzało go wystarczająco, by zaczęło swój nieprzyjemny, parzący pochód na skórze dłoni Shafiqa, odwracając jego uwagę od toczącej się rozmowy. Nie chciał tego, toteż jak najszybciej zapobiegł zbędnemu rozproszeniu. Trzymając na uboczu sprawy Świętego Munga oraz własne przemyślenia, skupiał się na kolejnych słyszanych słowach.
— Liczę na... hojne przyjęcie — zasugerował, nie mogąc oprzeć się lordowskim doświadczeniom przyjęć, salonowych rozmów oraz rautów sprzyjających zawieraniu długofalowych znajomości. Nie sądził jednak, aby to miejsce sprostało wybrednym gustom szajcha, wszak dotychczas traktowany był jak jeden z nich, pospólstwo w najbardziej solidnym wydaniu, którym pogardzał, od którego trzymał się z dala. Dopiero teraz podjął myśl, czy czarodziej wiedział, kim Zachary był. Czy powiązał charakterystyczną twarz z nazwiskiem; w końcu nie przedstawił mu się, nawet nie zająknął własnym imieniem. Wiedział, pamiętał doskonale, jak ostatnim razem zniewaga tego rodzaju została zakończona. Wtedy jednak miał do czynienia z najgorszym przejawem szlamu stąpającego po tych ziemiach, a dziś toczył dysputę z czarodziejem wyglądającym na obytego w sprawach, które zwykłego cukiernika nie powinny interesować. Oczywiście Bott nie był zwykły; jego przynależność do Zakonu jasno określała wszystkie aspekty, którymi Zachary był zainteresowany. I to w istocie stanowiło wystarczającą informację. Przynajmniej na obecną chwilę.
— Obecna pogoda zdaje się sprzyjać ludzkiej ciekawości — odpowiedział, nieco zbaczając z tematu słodkich smakołyków. Choć wielbił przysmaki serwowane na arystokratycznych stołach, równie mocno ukochał sobie wytrawność kwaśnych i ostrych, niekiedy pełnych goryczy dań. Nie miał pojęcia, co też nowatorskiego mógł zaproponować tutaj – chciał wiedzieć.
— Jak bardzo inne? — zapytał wiedziony wzbudzoną ciekawością, zastanawiając się, jakie konkretne smaki zamierzał zaproponować prócz tego, o czym wspomniał. Nie sądził, by było to coś powszechnie znanego. Nie zakładałby własnego lokalu, aby wyrabiać i sprzedawać produkt istniejący na rynku. Nie dawało mu to odpowiedzi. Świat kulinarnych oraz cukierniczych dokonań oglądał jedynie znad talerza, chełpiąc się przywilejem udzielenia pochwały znaczącej, niemal z miejsca podnoszącej status lokalu, w którym spożywał posiłek. Tutaj zapewne zostałby zignorowany, wygłaszając potencjalną rekomendację. Wizja ta szybko zagościła w jego myślach, pnąc się w górę niczym winorośl przeznaczona na spalenie.
— Czy to nie ryzyko pozbawiło cię stopy? — postawił kolejne pytanie z wyraźnym przekąsem, sięgając ponownie po filiżankę. Dwa soczyste łyki były wystarczające, by opróżnić filiżankę, zostawiając na jej dnie garstkę fusów, którym posłał jedynie uśmiech, przypominając sobie o wróżbiarskich sztukach. Być może któryś powinien zerknąć w jego przyszłość, stwierdzić, czy kształtowała się w Świętym Mungu, do którego bezsprzecznie przynależał, przemilczając dalszy wywód, co też takiego dla szpitala robił.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Na pewno. - Bott ponownie się uśmiechnął, czy raczej na chwilę poszerzył uśmiech z reguły przyklejony wręcz do jego twarzy. Obserwował swojego rozmówcę. Cóż - bardzo charakterystycznego zarówno pod względem samego wyglądu, jak i ubioru. Są postaci, które jakkolwiek by chciały nie znikną w tłumie i Shafiq do takich zdecydowanie należał w Anglii pełnej podobnych Bottowi jasnoskórych osobników. Najpewniej przywykł do innego zachowania względem jego osoby, choć Bertie nie do końca znał się na tych sprawach. Znał co prawda trochę wyżej urodzonych, jednak natura ich relacji sprawiała że nie przejmował się podobnymi konwenansami. Jego rozmówca z resztą także nie zdawał się być obrażony jego zachowaniem. Zachowywał się względnie swobodnie.
- Myślę, że się nie zawiedziesz.
Ostatecznie Prewett zdawał się być zachwycony jego wyrobami, a jego gusta na pewno także wyrobiły znacznie droższe cukiernie, czy produkty przygotowywane specjalnie dla niego. Możliwe, że Bertie za wiele pochwał ostatnimi czasy słyszał, jednak pewność siebie w tej dziedzinie póki co mu nie szkodziła, a wręcz kierowała go ku nowym odkryciom, nowym próbom. Podobnie jak panujący wokół chaos - słodycze były miłą odskocznią, jednym z wielu Bertowych sposobów na trzymanie się własnej normalności z całych sił.
- Możliwe że tak jest. Ludzie często nudzą się w deszczu. - przyznał. Coś mogło w tym być, a może Bertie po prostu chciał widzieć dodatkowy omen świadczący o tym, że jego plany ułożą się po jego myśli i wielkie otwarcie faktycznie będzie WIELKIE, że lokal przyciągnie wielu klientów i da im odskocznię od szarości, deszczu i lęków.
- Hm. - pytanie z jednej strony było dość oczywiste, z drugiej zaś choć Bertie miał plan i przeczucia, nie zastanawiał się nad dobieraniem ich w słowa. Między najbliższymi nie musiał, ci po prostu wiedzieli co robił, obcy jak dotąd nie interesowali się tym głębiej. - Chcę dać więcej... rozrywki? Wiele z moich słodyczy będzie powiązanych z niewielką grą, zabawą czy żartem. Nie wszystkie będą magiczne, jednak taka ma być ich przeważająca część.
Wyjaśnił w końcu. Słodka trzymała się klasyki, tam także było trochę magii, cukiernia była jednak dość spokojna i bardzo przewidywalna. Bertie chciał czegoś bardziej magicznego. O wiele bardziej magicznego.
- W niemagicznych przepisach bawię się po prostu smakami. Myślę, że niektóre mogą być dość zaskakujące. - nuta ostrości czy goryczy w słodyczach nie odpowiadała wszystkim, zwolennicy klasycznych ciastek także mają znaleźć tu coś dla siebie. Bertie miał głowę pełną przepisów i pomysłów. Możliwe, że chciał aż za wiele, szczególnie że w jego głowie czaił się już pomysł na kolejne i kolejne rzeczy mimo iż w tej chwili przede wszystkim walczył ze sobą, by zawalczyć o spójność tego miejsca.
- Myślę, że najlepiej jeśli sam się przekonasz. Już tylko trzy dni do otwarcia. - mówił to z entuzjazmem, choć nie bez poczucia że niewiele już czasu zostało mimo, że nadal ma dość dużo do zrobienia. Wiedział jednak, że da radę. Po prostu nie było innej opcji.
- Oczywiście. - stwierdził, wzruszając przy tym ramionami. Gdyby grał tamtej nocy wedle zasad, zapewne wyszedłby z tego w o wiele lepszym stanie. - Ale nie żałuję. Jak większości innych ryzykownych sytuacji. Nie można zawsze wygrywać z losem.
Jemu i tak udawało się to zadziwiająco często i wdzięczny był za to jakiemuś wrodzonemu szczęściu, które nie chciało go opuścić mimo niekiedy jawnie głupich zachowań.
- Myślę, że się nie zawiedziesz.
Ostatecznie Prewett zdawał się być zachwycony jego wyrobami, a jego gusta na pewno także wyrobiły znacznie droższe cukiernie, czy produkty przygotowywane specjalnie dla niego. Możliwe, że Bertie za wiele pochwał ostatnimi czasy słyszał, jednak pewność siebie w tej dziedzinie póki co mu nie szkodziła, a wręcz kierowała go ku nowym odkryciom, nowym próbom. Podobnie jak panujący wokół chaos - słodycze były miłą odskocznią, jednym z wielu Bertowych sposobów na trzymanie się własnej normalności z całych sił.
- Możliwe że tak jest. Ludzie często nudzą się w deszczu. - przyznał. Coś mogło w tym być, a może Bertie po prostu chciał widzieć dodatkowy omen świadczący o tym, że jego plany ułożą się po jego myśli i wielkie otwarcie faktycznie będzie WIELKIE, że lokal przyciągnie wielu klientów i da im odskocznię od szarości, deszczu i lęków.
- Hm. - pytanie z jednej strony było dość oczywiste, z drugiej zaś choć Bertie miał plan i przeczucia, nie zastanawiał się nad dobieraniem ich w słowa. Między najbliższymi nie musiał, ci po prostu wiedzieli co robił, obcy jak dotąd nie interesowali się tym głębiej. - Chcę dać więcej... rozrywki? Wiele z moich słodyczy będzie powiązanych z niewielką grą, zabawą czy żartem. Nie wszystkie będą magiczne, jednak taka ma być ich przeważająca część.
Wyjaśnił w końcu. Słodka trzymała się klasyki, tam także było trochę magii, cukiernia była jednak dość spokojna i bardzo przewidywalna. Bertie chciał czegoś bardziej magicznego. O wiele bardziej magicznego.
- W niemagicznych przepisach bawię się po prostu smakami. Myślę, że niektóre mogą być dość zaskakujące. - nuta ostrości czy goryczy w słodyczach nie odpowiadała wszystkim, zwolennicy klasycznych ciastek także mają znaleźć tu coś dla siebie. Bertie miał głowę pełną przepisów i pomysłów. Możliwe, że chciał aż za wiele, szczególnie że w jego głowie czaił się już pomysł na kolejne i kolejne rzeczy mimo iż w tej chwili przede wszystkim walczył ze sobą, by zawalczyć o spójność tego miejsca.
- Myślę, że najlepiej jeśli sam się przekonasz. Już tylko trzy dni do otwarcia. - mówił to z entuzjazmem, choć nie bez poczucia że niewiele już czasu zostało mimo, że nadal ma dość dużo do zrobienia. Wiedział jednak, że da radę. Po prostu nie było innej opcji.
- Oczywiście. - stwierdził, wzruszając przy tym ramionami. Gdyby grał tamtej nocy wedle zasad, zapewne wyszedłby z tego w o wiele lepszym stanie. - Ale nie żałuję. Jak większości innych ryzykownych sytuacji. Nie można zawsze wygrywać z losem.
Jemu i tak udawało się to zadziwiająco często i wdzięczny był za to jakiemuś wrodzonemu szczęściu, które nie chciało go opuścić mimo niekiedy jawnie głupich zachowań.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przez moment przemknęła mu myśl, jak tak wiele dobrego nastroju mogło znajdować się w jednym człowieku. Mimo wypadku na miotle, mimo braku posiadania stopy, mimo całej tej aury otaczającej ich wokół nie potrafił pojąć, jak mógł być zadowolony; okrutnie wesoło uśmiechnięty. W jego oczach zachowywał się tak, jakby nie dostrzegał nic poza własnymi, ograniczonymi możliwościami pojmowania świata. Nie komentował tego zachowania. Wiedział, że na nic zdadzą się reprymendy czy uwagi wygłaszane uzdrowicielskim tonem. Grzecznie przemilczał własne myśli, siląc się jedynie na stonowane przytaknięcie mające być wyrazem akceptacji.
— Mam nadzieję — odparł krótko. Nie miał żadnych życzeń związanych z tym, co mógłby tu zastać. Żadnych wymagań, którym można by sprostać. Pustka w tej materii była dla niego czymś naturalnym, obrzydliwie oczywistym równie mocno jak kaprysy spełniane przez oddaną mu służbę. Tutaj dostałby jedynie to, co byłoby dostępne na wystawie. Nie sądził, nie śmiał snuć przypuszczeń, że w tak pospolitym miejscu jak Pokątna znajdowałoby się coś przeznaczonego jedynie dla luksusowej i wymagającej klienteli. Brał pod uwagę pomyłkę, błędny osąd, lecz znaczniej więcej uwagi przykładał własnemu doświadczeniu na angielskich ziemiach nabywanemu nieprzerwanie od pierwszego dnia swojego pobytu na Wyspie.
— Rozrywka? — uniósł brew w wyraźnym zdziwieniu, nie domagając się jednak wyjaśnień. Usłyszał już wystarczająco dużo i nie umiał pojąć, jak gonienie za czekoladowym ciastkiem miałoby być rozrywką. Prawdziwą przyjemnością było wszak jego zjedzenie; rozkoszowanie się słodkim, kakaowym smakiem na języku, nie ocieranie strużek potu jak po łowach za dziką zwierzyną; ale wywodził się z zupełnie innych sfer, całkowicie znacznie bardziej cywilizowanych, obdarzonych dużo większym intelektem – miał całkowicie zasadne prawo tego nie rozumieć. Wolał czegoś nie rozumieć niż świadomie ignorować. Umiał powstrzymać chęć poznania, będąc samowolnie związanym zasadami, których nikt inny nie rozumiał i było mu z tym wystarczająco dobrze, aby aktualny stan utrzymywać dalej.
— Zatem za trzy dni — powtórzył dzień, w którym miało odbyć się otwarcie lokalu, zapamiętując je jako ważną datę. Nie przypuszczał, by Bott zapewnił sobie dostateczny rozgłos. Nie oczekiwał tłumów, choć byłby niewątpliwie zawiedziony, gdyby ich nie było. Chciałby zobaczyć tych wszystkich fanów jego cukierniczych wyrobów, lecz prawdopodobnie nie będzie miał takiej okazji. Przy ilości pełnionych obowiązków nie istniały zbyt duże szanse na to, by trafił z odpowiednią ilością wolnego czasu w to miejsce. Chociaż nie zakładał nic z góry, to nie pokładał wielkich nadziei w sprzyjający los. Sam, na miarę posiadanych możliwości kształtował własny i decydował – jeśli rzeczywiście zapragnie tu powrócić, zrobi to, choćby tylko po to, żeby poobserwować gości smakujących cukierniczych wyrobów w tutejszym lokalu, samemu woląc cierpki, herbaciany napar, którego mu zabrakło oraz z którego brakiem spotkanie to miało dobiec końca. Nie było potrzeby dłużej bawić w miejscu opustoszałym. Zgodnie z własnym życzeniem został ugoszczony. Jako tako, jak przebijała się główna myśl, gdy po raz wtóry wodził wzrokiem po cukierni.
— Pora na mnie. Pacjenci czekają — rzucił w odpowiedzi, prostując się, wciąż odczuwając lekkie skurcze w mięśniach poturbowanych upadkiem czarodzieja. Odstawił filiżankę i powoli ruszył ku wyjściu, tuż przed progiem odwracając się w stronę Botta — Dziękuję za herbatę — powiedział cicho, po czym wyszedł na ulicę i ruszył w dalszą wędrówkę, wolno zmierzając w stronę szpitala. Pogoda nie sprzyjała spacerom. Wiedział o tym tak samo, jak o wielu rzeczach, których się dowiedział. Teraz należało je tylko przekazać w odpowiednie ręce. Swoimi własnymi nie mógł zdziałać więcej.
| z/t x2
— Mam nadzieję — odparł krótko. Nie miał żadnych życzeń związanych z tym, co mógłby tu zastać. Żadnych wymagań, którym można by sprostać. Pustka w tej materii była dla niego czymś naturalnym, obrzydliwie oczywistym równie mocno jak kaprysy spełniane przez oddaną mu służbę. Tutaj dostałby jedynie to, co byłoby dostępne na wystawie. Nie sądził, nie śmiał snuć przypuszczeń, że w tak pospolitym miejscu jak Pokątna znajdowałoby się coś przeznaczonego jedynie dla luksusowej i wymagającej klienteli. Brał pod uwagę pomyłkę, błędny osąd, lecz znaczniej więcej uwagi przykładał własnemu doświadczeniu na angielskich ziemiach nabywanemu nieprzerwanie od pierwszego dnia swojego pobytu na Wyspie.
— Rozrywka? — uniósł brew w wyraźnym zdziwieniu, nie domagając się jednak wyjaśnień. Usłyszał już wystarczająco dużo i nie umiał pojąć, jak gonienie za czekoladowym ciastkiem miałoby być rozrywką. Prawdziwą przyjemnością było wszak jego zjedzenie; rozkoszowanie się słodkim, kakaowym smakiem na języku, nie ocieranie strużek potu jak po łowach za dziką zwierzyną; ale wywodził się z zupełnie innych sfer, całkowicie znacznie bardziej cywilizowanych, obdarzonych dużo większym intelektem – miał całkowicie zasadne prawo tego nie rozumieć. Wolał czegoś nie rozumieć niż świadomie ignorować. Umiał powstrzymać chęć poznania, będąc samowolnie związanym zasadami, których nikt inny nie rozumiał i było mu z tym wystarczająco dobrze, aby aktualny stan utrzymywać dalej.
— Zatem za trzy dni — powtórzył dzień, w którym miało odbyć się otwarcie lokalu, zapamiętując je jako ważną datę. Nie przypuszczał, by Bott zapewnił sobie dostateczny rozgłos. Nie oczekiwał tłumów, choć byłby niewątpliwie zawiedziony, gdyby ich nie było. Chciałby zobaczyć tych wszystkich fanów jego cukierniczych wyrobów, lecz prawdopodobnie nie będzie miał takiej okazji. Przy ilości pełnionych obowiązków nie istniały zbyt duże szanse na to, by trafił z odpowiednią ilością wolnego czasu w to miejsce. Chociaż nie zakładał nic z góry, to nie pokładał wielkich nadziei w sprzyjający los. Sam, na miarę posiadanych możliwości kształtował własny i decydował – jeśli rzeczywiście zapragnie tu powrócić, zrobi to, choćby tylko po to, żeby poobserwować gości smakujących cukierniczych wyrobów w tutejszym lokalu, samemu woląc cierpki, herbaciany napar, którego mu zabrakło oraz z którego brakiem spotkanie to miało dobiec końca. Nie było potrzeby dłużej bawić w miejscu opustoszałym. Zgodnie z własnym życzeniem został ugoszczony. Jako tako, jak przebijała się główna myśl, gdy po raz wtóry wodził wzrokiem po cukierni.
— Pora na mnie. Pacjenci czekają — rzucił w odpowiedzi, prostując się, wciąż odczuwając lekkie skurcze w mięśniach poturbowanych upadkiem czarodzieja. Odstawił filiżankę i powoli ruszył ku wyjściu, tuż przed progiem odwracając się w stronę Botta — Dziękuję za herbatę — powiedział cicho, po czym wyszedł na ulicę i ruszył w dalszą wędrówkę, wolno zmierzając w stronę szpitala. Pogoda nie sprzyjała spacerom. Wiedział o tym tak samo, jak o wielu rzeczach, których się dowiedział. Teraz należało je tylko przekazać w odpowiednie ręce. Swoimi własnymi nie mógł zdziałać więcej.
| z/t x2
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Wejście do lokalu
Szybka odpowiedź