Dalszy ogród
AutorWiadomość
Dalszy ogród
Miejsce zabaw dzieci, rozległa jego część, ciągnąca się aż do najbliższej drogi. Teren jest dosyć płaski, ale gdzieniegdzie pojawiają się owocowe drzewa, które rosną dziko, niezbyt zadbane.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
| 08.09
Willow za namową Marcelli została w domu rodziny Figgów przez dwa dni. Kiedy już uprzedziła rodzinę i otrzymała list zwrotny była spokojniejsza, a nie chciała, by tata i siostra zobaczyli ją taką – wymizerowaną, niezdrowo bladą i wychudłą niczym roślina trzymana w ciemności. Okazało się, że Figgowie byli naprawdę miłymi i pomocnymi ludźmi, którzy przyjęli niespodziewanego gościa ciepło i troskliwie. Willy chętnie zabawiała ich opowieściami o zwierzętach i o podróżach z ojcem, a kiedy ktoś próbował wypytywać ją o to, co jej się przytrafiło w sierpniu, zmieniała temat, choć czuła się coraz bardziej niezręcznie, a wiedziała, że gdy wróci do domu i do pracy usłyszy takie pytania jeszcze nie raz. Ojcu i siostrze musiała powiedzieć prawdę – ale co z innymi? Wymyślenie wiarygodnej bajeczki przychodziło jej teraz jakoś trudniej, ale nigdy wcześniej nie miała do ukrycia czegoś takiego. To nie była próba przemycenia do domu przygarniętego stworzenia albo wyjaśnienie nauczycielowi Hogwartu, dlaczego wałęsa się po jakichś dziwnych zakamarkach szkoły, tylko coś o wiele poważniejszego.
To był jeden jedyny minus czekającego ją powrotu – wiedza o tym, że ludzie będą rzucać jej uważne, może współczujące spojrzenia, zadawać pytania i dociekać, dlaczego jej nie było. A ona będzie musiała ich okłamywać lub zbywać, wstydząc się swoich przeżyć, w których nie widziała nic wartego opowiadania o nich ani obarczania nimi innych. Miała w zanadrzu tyle ciekawszych i milszych opowieści, które nie wiązały się ze strachem i bólem. Niemniej jednak radość z perspektywy powrotu do domu przeważała nad obawami, o których póki co starała się jeszcze nie myśleć.
Przez te dwa dni siniaki zdążyły zblednąć, więc rankiem ósmego września podjęła decyzję o tym, że musi wracać do domu. I tak nadużyła (w swoim mniemaniu) gościnności Figgów i nie chciała dłużej być dla nich kłopotem. Jakiś czas po śniadaniu Marcella mogła ją zastać przy jednym z luster, jak stała tam i próbowała nadać swoim włosom oraz skórze twarzy zdrowy wygląd, który nie przestraszy bliskich. Podczas okresu pozbawienia wolności jej dar pod wpływem stresu i traumy zaczął szwankować, ale radość z uwolnienia sprawiła, że jej włosy znów zaczęły samoistnie zmieniać kolory.
Gdy zauważyła Marcellę, jasna czupryna nagle stała się pomarańczowa jak włosy panny Figg.
- Muszę już wracać do domu, dzisiaj – zaczęła, patrząc w lustrze na nietypowy kolor kosmyków na swojej głowie. – Naprawdę dziękuję wam za przygarnięcie mnie pod swój dach i zaopiekowanie się mną, gdy zjawiłam się tutaj bez niczego, ale nie mogę tego nadużywać, poza tym wiem, że tata i siostra na mnie czekają. – Już wiedzieli, że żyła, ale na pewno pragnęli ją zobaczyć. Ona też tego chciała. Nie mogła się doczekać, kiedy radosnym krokiem wbiegnie do domu i rzuci się w ramiona czekających bliskich. Może oprócz taty i siostry będzie czekał ktoś jeszcze, miała w końcu sporo krewnych. – Odprowadziłabyś mnie do miejsca, gdzie mogłabym złapać Błędnego Rycerza? Jeśli, oczywiście, masz teraz chwilę czasu – poprosiła, zmieniając kolor włosów z powrotem na blond. Nie miała różdżki, poza tym nie znała drogi prowadzącej do najbliższego miejsca gdzie kursował magiczny środek transportu mogący ją zabrać do domu.
Willow za namową Marcelli została w domu rodziny Figgów przez dwa dni. Kiedy już uprzedziła rodzinę i otrzymała list zwrotny była spokojniejsza, a nie chciała, by tata i siostra zobaczyli ją taką – wymizerowaną, niezdrowo bladą i wychudłą niczym roślina trzymana w ciemności. Okazało się, że Figgowie byli naprawdę miłymi i pomocnymi ludźmi, którzy przyjęli niespodziewanego gościa ciepło i troskliwie. Willy chętnie zabawiała ich opowieściami o zwierzętach i o podróżach z ojcem, a kiedy ktoś próbował wypytywać ją o to, co jej się przytrafiło w sierpniu, zmieniała temat, choć czuła się coraz bardziej niezręcznie, a wiedziała, że gdy wróci do domu i do pracy usłyszy takie pytania jeszcze nie raz. Ojcu i siostrze musiała powiedzieć prawdę – ale co z innymi? Wymyślenie wiarygodnej bajeczki przychodziło jej teraz jakoś trudniej, ale nigdy wcześniej nie miała do ukrycia czegoś takiego. To nie była próba przemycenia do domu przygarniętego stworzenia albo wyjaśnienie nauczycielowi Hogwartu, dlaczego wałęsa się po jakichś dziwnych zakamarkach szkoły, tylko coś o wiele poważniejszego.
To był jeden jedyny minus czekającego ją powrotu – wiedza o tym, że ludzie będą rzucać jej uważne, może współczujące spojrzenia, zadawać pytania i dociekać, dlaczego jej nie było. A ona będzie musiała ich okłamywać lub zbywać, wstydząc się swoich przeżyć, w których nie widziała nic wartego opowiadania o nich ani obarczania nimi innych. Miała w zanadrzu tyle ciekawszych i milszych opowieści, które nie wiązały się ze strachem i bólem. Niemniej jednak radość z perspektywy powrotu do domu przeważała nad obawami, o których póki co starała się jeszcze nie myśleć.
Przez te dwa dni siniaki zdążyły zblednąć, więc rankiem ósmego września podjęła decyzję o tym, że musi wracać do domu. I tak nadużyła (w swoim mniemaniu) gościnności Figgów i nie chciała dłużej być dla nich kłopotem. Jakiś czas po śniadaniu Marcella mogła ją zastać przy jednym z luster, jak stała tam i próbowała nadać swoim włosom oraz skórze twarzy zdrowy wygląd, który nie przestraszy bliskich. Podczas okresu pozbawienia wolności jej dar pod wpływem stresu i traumy zaczął szwankować, ale radość z uwolnienia sprawiła, że jej włosy znów zaczęły samoistnie zmieniać kolory.
Gdy zauważyła Marcellę, jasna czupryna nagle stała się pomarańczowa jak włosy panny Figg.
- Muszę już wracać do domu, dzisiaj – zaczęła, patrząc w lustrze na nietypowy kolor kosmyków na swojej głowie. – Naprawdę dziękuję wam za przygarnięcie mnie pod swój dach i zaopiekowanie się mną, gdy zjawiłam się tutaj bez niczego, ale nie mogę tego nadużywać, poza tym wiem, że tata i siostra na mnie czekają. – Już wiedzieli, że żyła, ale na pewno pragnęli ją zobaczyć. Ona też tego chciała. Nie mogła się doczekać, kiedy radosnym krokiem wbiegnie do domu i rzuci się w ramiona czekających bliskich. Może oprócz taty i siostry będzie czekał ktoś jeszcze, miała w końcu sporo krewnych. – Odprowadziłabyś mnie do miejsca, gdzie mogłabym złapać Błędnego Rycerza? Jeśli, oczywiście, masz teraz chwilę czasu – poprosiła, zmieniając kolor włosów z powrotem na blond. Nie miała różdżki, poza tym nie znała drogi prowadzącej do najbliższego miejsca gdzie kursował magiczny środek transportu mogący ją zabrać do domu.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Marcella próbowała sugerować Willow, że lepiej byłoby zgłosić całą sprawę, ale gdy zauważyła, że nie daje to żadnych efektów - zrezygnowała. Nie miała zamiaru zmuszać jej do niczego, nawet jeśli w środku gotowała się niesamowicie. Nie cierpiała takiej bezczynności, a wiedziała, że mogłaby coś zdziałać w tej sprawie. Cokolwiek, naprawdę! Ostatecznie zrezygnowała mimo strasznego bólu w środku. Nawet pomogła Lovegood w znalezieniu w miarę prostej wymówki na swoje zniknięcie, takiej, by była dla ludzi takich jak ona w miarę wiarygodna i nie zbudzała podejrzeń albo chociaż, by domyślili się, że nie warto nawet pytać. Ucieczka z domu była właśnie taką wymówką - będą dopytywać, ale sama mina zmarnowanej Willy powinna wystarczyć.
Macocha Marcelli oraz Constance, jej najstarsza siostra przyjęły dziewczynę z największymi honorami. Blondynka mogła całymi dniami bawić się z dzieciakami w ogrodzie, a nawet wczoraj upiekły ciasto gruszkowe z przetworów. Zazwyczaj nie robiły tego ot tak sobie, to była miła odmiana, chociaż przez pracę Figg trafiła dopiero na zimne. I tak, całkiem dobrze było mieć sobie co przegryźć do herbaty. Już nie mówiąc o całkiem przyzwoitym obiedzie złożonym z ciepłej pieczeni, bo wszyscy pogardzili zdrowymi sałatkami Marcelli. Nawet Arabella! Prawdziwy Brutus, a podobno były bliźniaczkami. Z tego co widziała, jej lepsza połowa również polubiła Willow. Nastapiło tylko kilka małych wybuchów anomalii, z których z resztą było więcej śmiechu niż strachu, a dzieciaki znowu zaczęły przezywać charłaczkę wybuchającą ciotką.
Marcella zeszła z piętra, ze swojego pokoju, na spotkanie pannie Lovegood. Wiedziała, że dzisiaj będą wyczekiwać już jej powrotu, a oczy dziewczyny nabrały dość radości i ciepła, że mogła uchodzić za osobę w pełni zdrową, nawet jeśli kolor jej skóry nadal pozostawiał trochę do życzenia. W dłoni miała gruszkę, którą gryzła sobie powolnie. Bardzo lubiła te owoce, zwłaszcza prosto z ogrodu Figgów.
- Mówisz, jakbyś się stresowała. - przyznała rudowłosa i uśmiechnęła się z rozbawieniem widząc jaki kolor przybrały teraz włosy dziewczyny. Miała cichą nadzieję, że ten kolor zawsze będzie się jej kojarzył z letnimi zachodami słońca. Nie z jakąś jedną ciapowatą czarownicą. - Jasne, przejdę się z Tobą. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Złapała za jeden ze swoich swetrów zalegających na kanapie i włożyła go na siebie. O dziwo, mimo iż trwało lato, nie było tak ciepło jakby sobie to życzyła. Na szczęście słońce nadal zachodziło na pomarańczowo. - Pożegnałaś się z tymi szatanami?
Nie trzeba było tłumaczyć o kogo może chodzić, tylko o jej dwóch siostrzeńców, małych łobuzów.
Macocha Marcelli oraz Constance, jej najstarsza siostra przyjęły dziewczynę z największymi honorami. Blondynka mogła całymi dniami bawić się z dzieciakami w ogrodzie, a nawet wczoraj upiekły ciasto gruszkowe z przetworów. Zazwyczaj nie robiły tego ot tak sobie, to była miła odmiana, chociaż przez pracę Figg trafiła dopiero na zimne. I tak, całkiem dobrze było mieć sobie co przegryźć do herbaty. Już nie mówiąc o całkiem przyzwoitym obiedzie złożonym z ciepłej pieczeni, bo wszyscy pogardzili zdrowymi sałatkami Marcelli. Nawet Arabella! Prawdziwy Brutus, a podobno były bliźniaczkami. Z tego co widziała, jej lepsza połowa również polubiła Willow. Nastapiło tylko kilka małych wybuchów anomalii, z których z resztą było więcej śmiechu niż strachu, a dzieciaki znowu zaczęły przezywać charłaczkę wybuchającą ciotką.
Marcella zeszła z piętra, ze swojego pokoju, na spotkanie pannie Lovegood. Wiedziała, że dzisiaj będą wyczekiwać już jej powrotu, a oczy dziewczyny nabrały dość radości i ciepła, że mogła uchodzić za osobę w pełni zdrową, nawet jeśli kolor jej skóry nadal pozostawiał trochę do życzenia. W dłoni miała gruszkę, którą gryzła sobie powolnie. Bardzo lubiła te owoce, zwłaszcza prosto z ogrodu Figgów.
- Mówisz, jakbyś się stresowała. - przyznała rudowłosa i uśmiechnęła się z rozbawieniem widząc jaki kolor przybrały teraz włosy dziewczyny. Miała cichą nadzieję, że ten kolor zawsze będzie się jej kojarzył z letnimi zachodami słońca. Nie z jakąś jedną ciapowatą czarownicą. - Jasne, przejdę się z Tobą. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Złapała za jeden ze swoich swetrów zalegających na kanapie i włożyła go na siebie. O dziwo, mimo iż trwało lato, nie było tak ciepło jakby sobie to życzyła. Na szczęście słońce nadal zachodziło na pomarańczowo. - Pożegnałaś się z tymi szatanami?
Nie trzeba było tłumaczyć o kogo może chodzić, tylko o jej dwóch siostrzeńców, małych łobuzów.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Willow była bardzo oporna i niechętna wszelkim formalnościom, przekonana że chłodni, pozbawieni empatii urzędnicy i tak nie zrozumieją jej przeżyć ani nie będą mogli zrobić nic w sprawie, o której w gruncie rzeczy nie wiedziała najważniejszego, czyli gdzie znajdowało się miejsce, z którego dzięki anomalii uciekła. Była młoda i oderwana od rzeczywistości, ale słyszała co nieco o ministerstwie od krewnych, jej tata często mówił o urzędniczej opieszałości i bezduszności, i choć z pewnością nie wszyscy tacy byli, to system był, jaki był. Dlatego Lovegoodowie woleli żyć spokojnie swoim życiem i unikać styczności z tym środowiskiem pełnym układów. Poza tym pragnęła wierzyć, że anomalia, która ją zabrała, zniszczyła to okropne miejsce i uwolniła też inne ofiary tak jak ją. Przydałoby się potwierdzenie, ale to wydawało się zbyt straszne i skomplikowane, biorąc pod uwagę, że ich światy działały tak odrębnie.
Ucieszyła się, kiedy Marcella przestała naciskać. Zamiast martwić się tak nieprzyjemnymi sprawami wolała skupić się na rzeczach przyjemniejszych. Z chęcią pomagała domownikom w różnych czynnościach, ciesząc się jak dziecko nawet z tak prostych rzeczy, jak pomoc w pieczeniu ciasta. Co prawda niespecjalnie umiała piec, ale nauka wyrabiania oraz posmarowanie ciasta dżemem gruszkowym przed upieczeniem nie należało do szczególnie trudnych zadań. Mimo swoich doświadczeń, kiedy już przekonała się do Figgów, była wobec nich otwarta, bo stęskniła się ogromnie za ludzką życzliwością i była jej spragniona równie mocno, jak wolności. Podobała jej się tutejsza życzliwa, domowa atmosfera przypominającą tą, która panowała w jej domu za życia mamy i Mikaela, kiedy byli wszyscy w komplecie.
Zaciekawiła się również bliźniaczką Marcelli, charłaczką. Mimo niezbyt ciekawych doświadczeń z mugolami wypytywała Arabellę o różne rzeczy. Gdyby nie to, że chciała zobaczyć bliskich, z chęcią zostałaby tutaj dłużej, bo czuła, że mogłaby się zaprzyjaźnić z rodziną Figgów. Pobyt wśród nich był jak balsam dla jej nadwątlonej psychiki i z pewnością podziałał skuteczniej, niż ministerialne formalności czy nawet trafienie przed oblicze specjalisty. Figgowie dali jej wszystko to, czego nie miała przez ostatni miesiąc, i umożliwili powrót do domu.
Rankiem ósmego września przy śniadaniu była zauważalnie żywsza i weselsza niż dwa dni temu, kiedy pojawiła się tu taka zmarnowana, brudna i wystraszona. I choć wspomnienia nie zniknęły, czuła się lżej na duchu, pokrzepiona bezinteresowną dobrocią i sympatycznością tutejszych mieszkańców.
- Bo trochę się stresuję – przyznała, uśmiechając się lekko i bezwiednie pociągając za swoje kosmyki. – Ale i cieszę, bo bardzo za nimi tęskniłam. Mam wyrzuty sumienia, że musieli tyle czasu czekać. – Zwłaszcza po tym, jak umarła mama. Jej twarz posmutniała na myśl o mamie. To był dla ich wesołej, beztroskiej rodziny duży cios, a ona zadała kolejny, znikając nagle bez żadnych wieści. Po chwili jednak znowu się uśmiechnęła. Mama na pewno nie chciałaby, żeby było jej smutno i żeby miesiącami rozpaczała.
- Dzięki – powiedziała, po czym nagle sobie coś przypomniała. – Rozmawiałam z nimi przy śniadaniu, ale skoro już wychodzimy, pożegnam się raz jeszcze. – Zniknęła na chwilę, idąc pożegnać się z domownikami. Wróciła po jakichś kilku minutach. – Możemy iść. Chyba muszę was jeszcze kiedyś odwiedzić, jeśli oczywiście chcecie. To były... naprawdę miłe dwa dni, których nie zapomnę – odezwała się znowu, kiedy już wyszły z domu Figgów, kierując się w stronę ogrodów. Marcella zapewne wiedziała, którędy dojść do najbliższej drogi, więc Willy pozostawało iść za nią. – Macie tu naprawdę ładnie. Chyba polubię krajobrazy Szkocji, tu jest tak... malowniczo i spokojnie.
Ucieszyła się, kiedy Marcella przestała naciskać. Zamiast martwić się tak nieprzyjemnymi sprawami wolała skupić się na rzeczach przyjemniejszych. Z chęcią pomagała domownikom w różnych czynnościach, ciesząc się jak dziecko nawet z tak prostych rzeczy, jak pomoc w pieczeniu ciasta. Co prawda niespecjalnie umiała piec, ale nauka wyrabiania oraz posmarowanie ciasta dżemem gruszkowym przed upieczeniem nie należało do szczególnie trudnych zadań. Mimo swoich doświadczeń, kiedy już przekonała się do Figgów, była wobec nich otwarta, bo stęskniła się ogromnie za ludzką życzliwością i była jej spragniona równie mocno, jak wolności. Podobała jej się tutejsza życzliwa, domowa atmosfera przypominającą tą, która panowała w jej domu za życia mamy i Mikaela, kiedy byli wszyscy w komplecie.
Zaciekawiła się również bliźniaczką Marcelli, charłaczką. Mimo niezbyt ciekawych doświadczeń z mugolami wypytywała Arabellę o różne rzeczy. Gdyby nie to, że chciała zobaczyć bliskich, z chęcią zostałaby tutaj dłużej, bo czuła, że mogłaby się zaprzyjaźnić z rodziną Figgów. Pobyt wśród nich był jak balsam dla jej nadwątlonej psychiki i z pewnością podziałał skuteczniej, niż ministerialne formalności czy nawet trafienie przed oblicze specjalisty. Figgowie dali jej wszystko to, czego nie miała przez ostatni miesiąc, i umożliwili powrót do domu.
Rankiem ósmego września przy śniadaniu była zauważalnie żywsza i weselsza niż dwa dni temu, kiedy pojawiła się tu taka zmarnowana, brudna i wystraszona. I choć wspomnienia nie zniknęły, czuła się lżej na duchu, pokrzepiona bezinteresowną dobrocią i sympatycznością tutejszych mieszkańców.
- Bo trochę się stresuję – przyznała, uśmiechając się lekko i bezwiednie pociągając za swoje kosmyki. – Ale i cieszę, bo bardzo za nimi tęskniłam. Mam wyrzuty sumienia, że musieli tyle czasu czekać. – Zwłaszcza po tym, jak umarła mama. Jej twarz posmutniała na myśl o mamie. To był dla ich wesołej, beztroskiej rodziny duży cios, a ona zadała kolejny, znikając nagle bez żadnych wieści. Po chwili jednak znowu się uśmiechnęła. Mama na pewno nie chciałaby, żeby było jej smutno i żeby miesiącami rozpaczała.
- Dzięki – powiedziała, po czym nagle sobie coś przypomniała. – Rozmawiałam z nimi przy śniadaniu, ale skoro już wychodzimy, pożegnam się raz jeszcze. – Zniknęła na chwilę, idąc pożegnać się z domownikami. Wróciła po jakichś kilku minutach. – Możemy iść. Chyba muszę was jeszcze kiedyś odwiedzić, jeśli oczywiście chcecie. To były... naprawdę miłe dwa dni, których nie zapomnę – odezwała się znowu, kiedy już wyszły z domu Figgów, kierując się w stronę ogrodów. Marcella zapewne wiedziała, którędy dojść do najbliższej drogi, więc Willy pozostawało iść za nią. – Macie tu naprawdę ładnie. Chyba polubię krajobrazy Szkocji, tu jest tak... malowniczo i spokojnie.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czasami wydawało jej się, że ten dom, jej rodzinny dom jest kompletnie odcięty od reszty świata. Gdy tutaj wracała, odzyskiwała spokój ducha i wydawało się, że każde nieszczęście mija właśnie ten mały ogród. Zupełnie jakby jakaś siła broniła to, co było dla niej najważniejsze. Być może to siła nostalgii. Na przestrzeni wielu lat zmieniło się wiele - ubyło nieco drzew. Jedna z jej ulubionych jabłonek została zdmuchnięta przez wichurę w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym. Wydawałoby się, że to tak niewielka sprawa, jednak policjantce prawie złamała serce. Wszystko przez ciepłe wspomnienia - te w których jako mała dziewczynka potrafiła wspiąć się na drzewo po najniższych gałęziach i urządzać bitwy na jabłka wraz siostrą i bratem. Jaka była dumna, gdy jedno z niedojrzałych, zielonych owoców trafiło Kenty'ego prosto w nos. Nie, żeby miała później wyrzuty sumienia, gdy chłopak z płaczem postanowił pobiec do macochy i poskarżyć się na okropne zachowanie panny Figg. Z powodu tego nałogowego łobuza? Nigdy!
Gdy wyszły do ogrodu, ich oczom ukazał się krajobraz urokliwy. Był dopiero początek września i w powietrzu nadal było czuć lato, a przyroda tym obfitowała. Urokliwe, zielone liście nie zdążyły spaść z drzew. Temperatura też była przyjazna. Chociaż noce i poranki nie rozpieszczały ciepłem, to gdy słońce wychodziło zza horyzontu powracało ciepło. Grzało delikatnie w piegowaty nos rudowłosej blondynki. Kierowała się najbliższą drogą w stronę miejsca, do którego dojeżdżał Błędny Rycerz.
Wprawdzie nie powinna, ale trochę martwiła się o Willy. Była dorosłą dziewczyną, zapewne też nie miała problemu z odpowiedzialnością za swoje czyny, ale gdy odnalazła ją w takim stanie, w jakim znalazła, poczuła odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo. Nie będzie jednak mogła towarzyszyć dziewczynie w podróży i to było trochę denerwujące... Z drugiej strony, to była również krótka przygoda. Nawet jeśli jej siostrzeńcy, siostra i macocha zdążyły przywyknąć do obecności Willow, ona musiała wrócić do swojego życia. Tak musiała się ta przygoda zakończyć.
- Odwiedzaj nas kiedy chcesz. Jestem pewna, że wszyscy będą bardzo zadowoleni. - Uśmiechnęła się lekko. Sama chciałaby co jakiś czas wiedzieć o słychać u Willow, jak się czuje i jak udaje jej się ponownie wdrożyć w codzienne życie. - Napisz list, kiedy wrócisz i dowiesz się co słychać u ojca i siostry. - Chociaż Marcy nigdy nie poznała rodziny Lovegood, słuchała o nich od dziewczyny i chciałaby dowiedzieć się jak im się układa. Wydawali się naprawdę przyjaznymi ludźmi z perspektywy dziewczyny.
Gdy wyszły do ogrodu, ich oczom ukazał się krajobraz urokliwy. Był dopiero początek września i w powietrzu nadal było czuć lato, a przyroda tym obfitowała. Urokliwe, zielone liście nie zdążyły spaść z drzew. Temperatura też była przyjazna. Chociaż noce i poranki nie rozpieszczały ciepłem, to gdy słońce wychodziło zza horyzontu powracało ciepło. Grzało delikatnie w piegowaty nos rudowłosej blondynki. Kierowała się najbliższą drogą w stronę miejsca, do którego dojeżdżał Błędny Rycerz.
Wprawdzie nie powinna, ale trochę martwiła się o Willy. Była dorosłą dziewczyną, zapewne też nie miała problemu z odpowiedzialnością za swoje czyny, ale gdy odnalazła ją w takim stanie, w jakim znalazła, poczuła odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo. Nie będzie jednak mogła towarzyszyć dziewczynie w podróży i to było trochę denerwujące... Z drugiej strony, to była również krótka przygoda. Nawet jeśli jej siostrzeńcy, siostra i macocha zdążyły przywyknąć do obecności Willow, ona musiała wrócić do swojego życia. Tak musiała się ta przygoda zakończyć.
- Odwiedzaj nas kiedy chcesz. Jestem pewna, że wszyscy będą bardzo zadowoleni. - Uśmiechnęła się lekko. Sama chciałaby co jakiś czas wiedzieć o słychać u Willow, jak się czuje i jak udaje jej się ponownie wdrożyć w codzienne życie. - Napisz list, kiedy wrócisz i dowiesz się co słychać u ojca i siostry. - Chociaż Marcy nigdy nie poznała rodziny Lovegood, słuchała o nich od dziewczyny i chciałaby dowiedzieć się jak im się układa. Wydawali się naprawdę przyjaznymi ludźmi z perspektywy dziewczyny.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Willy podobnie myślała o swoim domu, który zawsze jawił jej się jako odcięta od rzeczywistości enklawa, mimo że mieścił się zaledwie kilkanaście kilometrów od Londynu, na obrzeżach jednego z podmiejskich miasteczek. Będąc tam można było jednak odnieść wrażenie oderwania i odosobnienia, większość problemów tam nie docierała – aż do pierwszego maja tego roku. Poprzednia wojna nie zmąciła spokoju żyjących w swoim świecie Lovegoodów, ale anomalie nie ominęły żadnego miejsca w Anglii. Pierwszy maja 1956 roku był momentem przełomowym dla nich, bo zewnętrzny świat upomniał się o swoje, a przewrotny los postanowił nadrobić lata szczęśliwości.
Może właśnie dlatego tak dobrze poczuła się u Figgów, bo atmosfera panująca w ich domu oraz to oderwanie od trosk zewnętrznego świata przypominała jej własny, i przez te dwa dni mogła zapomnieć o tym, że jakiś zewnętrzny świat istnieje, że i czarodzieje i mugole przeżywają swoje dramaty w cieniu anomalii oraz rosnących między światami uprzedzeń. Ci ludzie byli po prostu mili i zadbali o to, by chwilowy gość czuł się tu dobrze. To było dobre miejsce, by dojść do siebie przed powrotem do rodziny. To były przyjemne, regenerujące chwile, ale musiały dobiec końca, bo musiała wrócić do siebie, do czekających na nią krewnych i czuła, że i tak kazała im czekać zbyt długo – ale niewątpliwie chętnie tu jeszcze kiedyś wpadnie w odwiedziny.
Podobało jej się także otoczenie domu Figgów – odludne, spokojne i zwyczajnie miłe, z sadem pełnym drzew owocowych. Pogoda także była dziś całkiem przyjemna, kalendarzowe lato nadal się nie skończyło, choć tegoroczne było wyjątkowo nietypowe, bo naznaczone anomaliami, przez co pogoda nie była taka, jaka powinna być. Ale choć Willow nietypowość lubiła i ciekawiło ją wszystko, co inne, wiedziała że anomalie nie są nietypowe w ten dobry, ciekawy sposób.
Tak czy inaczej rozkoszowała się teraz zapachem świeżego powietrza i dotykiem promieni słońca na swojej skórze. Bardzo jej się to podobało i cieszyła się z okazji do spaceru na świeżym powietrzu. Musiała rozchodzić zastałe mięśnie i przywyknąć na nowo do ruchu, dobrze jej to zrobi.
- Chętnie skorzystam z zaproszenia. Zdążyłam was polubić – zarumieniła się lekko. Kto wie, może pojawiając się akurat u Figgów zyskała niechcący nowe znajomości? – Oczywiście, napiszę zaraz jak dotrę do domu, oczywiście już po przywitaniu z bliskimi. Coś czuję, że będę musiała wysłać całe mnóstwo listów, by uspokoić dalszą rodzinę i znajomych...
Znowu uświadomiła sobie, że powrót nie będzie taki łatwy. Że to, co ją spotkało, jeszcze długo będzie rzucać cień na jej codzienność, a wspomnienia nie odejdą tak łatwo. Teraz była radosna, wciąż w euforii po uwolnieniu oraz szczęśliwa z perspektywy rychłego zobaczenia bliskich, ale co będzie później, kiedy te emocje już opadną? Nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji.
- No cóż, najważniejsze że wracam – odezwała się po chwili milczenia, niestrudzenie idąc za Marcellą. – Jeśli bywasz w Londynie, zawsze możesz kiedyś do nas wpaść. Albo zahaczyć o ogród magizoologiczny, pracowałam tam... I zamierzam wrócić, jeśli nadal będą mnie chcieli. – Miała nadzieję, że tak. Że pozwolą jej wrócić, a jeśli nie, to może kuzynka Susanne wkręci ją do pracy w lecznicy magicznych stworzeń.
Może właśnie dlatego tak dobrze poczuła się u Figgów, bo atmosfera panująca w ich domu oraz to oderwanie od trosk zewnętrznego świata przypominała jej własny, i przez te dwa dni mogła zapomnieć o tym, że jakiś zewnętrzny świat istnieje, że i czarodzieje i mugole przeżywają swoje dramaty w cieniu anomalii oraz rosnących między światami uprzedzeń. Ci ludzie byli po prostu mili i zadbali o to, by chwilowy gość czuł się tu dobrze. To było dobre miejsce, by dojść do siebie przed powrotem do rodziny. To były przyjemne, regenerujące chwile, ale musiały dobiec końca, bo musiała wrócić do siebie, do czekających na nią krewnych i czuła, że i tak kazała im czekać zbyt długo – ale niewątpliwie chętnie tu jeszcze kiedyś wpadnie w odwiedziny.
Podobało jej się także otoczenie domu Figgów – odludne, spokojne i zwyczajnie miłe, z sadem pełnym drzew owocowych. Pogoda także była dziś całkiem przyjemna, kalendarzowe lato nadal się nie skończyło, choć tegoroczne było wyjątkowo nietypowe, bo naznaczone anomaliami, przez co pogoda nie była taka, jaka powinna być. Ale choć Willow nietypowość lubiła i ciekawiło ją wszystko, co inne, wiedziała że anomalie nie są nietypowe w ten dobry, ciekawy sposób.
Tak czy inaczej rozkoszowała się teraz zapachem świeżego powietrza i dotykiem promieni słońca na swojej skórze. Bardzo jej się to podobało i cieszyła się z okazji do spaceru na świeżym powietrzu. Musiała rozchodzić zastałe mięśnie i przywyknąć na nowo do ruchu, dobrze jej to zrobi.
- Chętnie skorzystam z zaproszenia. Zdążyłam was polubić – zarumieniła się lekko. Kto wie, może pojawiając się akurat u Figgów zyskała niechcący nowe znajomości? – Oczywiście, napiszę zaraz jak dotrę do domu, oczywiście już po przywitaniu z bliskimi. Coś czuję, że będę musiała wysłać całe mnóstwo listów, by uspokoić dalszą rodzinę i znajomych...
Znowu uświadomiła sobie, że powrót nie będzie taki łatwy. Że to, co ją spotkało, jeszcze długo będzie rzucać cień na jej codzienność, a wspomnienia nie odejdą tak łatwo. Teraz była radosna, wciąż w euforii po uwolnieniu oraz szczęśliwa z perspektywy rychłego zobaczenia bliskich, ale co będzie później, kiedy te emocje już opadną? Nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji.
- No cóż, najważniejsze że wracam – odezwała się po chwili milczenia, niestrudzenie idąc za Marcellą. – Jeśli bywasz w Londynie, zawsze możesz kiedyś do nas wpaść. Albo zahaczyć o ogród magizoologiczny, pracowałam tam... I zamierzam wrócić, jeśli nadal będą mnie chcieli. – Miała nadzieję, że tak. Że pozwolą jej wrócić, a jeśli nie, to może kuzynka Susanne wkręci ją do pracy w lecznicy magicznych stworzeń.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odległość od ogniska całego konfliktu, stolicy państwa, była dla tego miejsca zbawienna. Odległości liczono nieco inaczej w magicznym świecie - nawet mimo awarii Sieci Fiuu, co znacznie utrudniało im podróżowanie, czy też problemów z teleportacją, nadal istniały świstokliki i szybkie środki transportu. Błędny Rycerz, miotły, nadal to nie był poziom mugoli, dla których przejechanie z Londynu do Newton Steward zajmowało kilka godzin najszybszym środkiem transportu. Mimo to odległość sprawiała, że dom w okolicy miasta Bargaly był ostoją spokoju. Miał tez bardzo ciekawą historię - został kiedyś przekazany do zamieszkania dziadkowi Marcelli - jego wybranką została czarownica z rodziny Parkin, oni zaś byli założycielami drużyny Quidditcha z niedalekiego Wigtown. Figgowie nie hodowali żadnych zwierząt, a poza małym ogródkiem należącym do Constance, nie mieli żadnych upraw, jednak całymi sercami wsiąknęli w tę szkocką ziemię. To dało się odczuć na każdym kroku tych ludzi. Traktowali te ziemie jak swoje, dbali o nie, mimo iż w okolicy nie mieszkali od wieków. Podobno Marcella miała tez dalekich kuzynów w szkockim Ayr, jednak nigdy ich nie poznała, nie było więc co spekulować. Wiadomym było to, że tutaj był jej dom, jej miejsce.
Nie mogła zatrzymywać tutaj dziewczyny, jeśli ta chciała iść. Musiała wyrwać się z objęć traumy, która ją spotkała i iść dalej, niestrudzenie do przodu. Marcy byłaby naprawdę dumna, gdyby udało jej się wyjść z tego dołka, chociaż byłaby jeszcze bardziej szczęśliwa, gdyby dziewczyna postanowiła pozwolić sobie pomóc mimo wszystko. Trudno było myśleć o tym, że posiada się moc sprawczą, ale i tak nie można nic zrobić w sprawie, do których przecież była przydzielana każdego dnia... Bo kto jak nie ona ma to zrobić?
- Bardzo mi miło. Wszyscy również Cię polubili. Nawet Arabella! - powiedziała rozbawiona, chociaż to nie było wcale aż tak trudne jak się wydawało. Jej bliźniaczka była kochaną osobą, tylko mogła wydawać się trudna, bo lubiła wkręcać innych.
- Wiesz, pracuję zazwyczaj w Londynie, więc bywam tam często. Może kiedyś uda mi się znaleźć wolną chwilę, żeby do was wpaść! - Przyznała pogodnie. Bardzo chciała poznać Lovegoodów, wydawali się niesamowicie ciepłymi ludźmi. - Jakiś czas Cię nie było, ale może będą wyrozumiali. Jeśli nie, mogę pomóc Ci znaleźć pracę. Mam trochę znajomości tu i ówdzie.
Nie były to jakieś niesamowicie szerokie kontakty, ale powinny wystarczyć, żeby pomóc Willow w znalezieniu chociaż dorywczej pracy w podobnym zawodzie. Później sobie poradzi, skoro przeszła przez tyle nieprzyjemności i nadal była cała... Musiało coś w tym być.
Nie mogła zatrzymywać tutaj dziewczyny, jeśli ta chciała iść. Musiała wyrwać się z objęć traumy, która ją spotkała i iść dalej, niestrudzenie do przodu. Marcy byłaby naprawdę dumna, gdyby udało jej się wyjść z tego dołka, chociaż byłaby jeszcze bardziej szczęśliwa, gdyby dziewczyna postanowiła pozwolić sobie pomóc mimo wszystko. Trudno było myśleć o tym, że posiada się moc sprawczą, ale i tak nie można nic zrobić w sprawie, do których przecież była przydzielana każdego dnia... Bo kto jak nie ona ma to zrobić?
- Bardzo mi miło. Wszyscy również Cię polubili. Nawet Arabella! - powiedziała rozbawiona, chociaż to nie było wcale aż tak trudne jak się wydawało. Jej bliźniaczka była kochaną osobą, tylko mogła wydawać się trudna, bo lubiła wkręcać innych.
- Wiesz, pracuję zazwyczaj w Londynie, więc bywam tam często. Może kiedyś uda mi się znaleźć wolną chwilę, żeby do was wpaść! - Przyznała pogodnie. Bardzo chciała poznać Lovegoodów, wydawali się niesamowicie ciepłymi ludźmi. - Jakiś czas Cię nie było, ale może będą wyrozumiali. Jeśli nie, mogę pomóc Ci znaleźć pracę. Mam trochę znajomości tu i ówdzie.
Nie były to jakieś niesamowicie szerokie kontakty, ale powinny wystarczyć, żeby pomóc Willow w znalezieniu chociaż dorywczej pracy w podobnym zawodzie. Później sobie poradzi, skoro przeszła przez tyle nieprzyjemności i nadal była cała... Musiało coś w tym być.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Lovegoodowie teoretycznie byli blisko centrum magicznego świata w Anglii, ale tylko fizycznie, bo mentalnie pozostawali odlegli, żyjąc w swoim własnym świecie i zajmując się swoimi sprawami. Kiedy wielu ludzi cierpiało w wyniku poprzedniej wojny, oni zachwycali się nowymi odkryciami w dziedzinie magizoologii i planowali kolejne podróże – a Willy była zbyt mała, by posiadać jakiekolwiek wyraźne wspomnienia wskazujące na to, że ich życie w tamtym okresie wyglądało jakoś inaczej, bo rodzice dbali o to, by dzieci niczego nie odczuły i żeby nic nie zakłóciło ich spokojnego dorastania i odkrywania świata. Przynajmniej tak było kiedyś, bo rzeczywistość zweryfikuje, jak potoczy się ich życie teraz, a już zdążyli ucierpieć. Jej mama umarła w wyniku anomalii, a ona sama została porwana przez mugoli badających niewyjaśnione zjawiska nękające ich świat. Wszystko się zmieniało, także u Lovegoodów.
Willy czuła to wyraźniej niż kiedykolwiek. Straciła matkę i przeżyła rzeczy, które nigdy nie stałyby się jej udziałem, gdyby nie anomalie. W jej kolorowej bańce mydlanej pojawiły się spore dziury, przez które wyglądał zewnętrzny świat, wcale nie tak barwny jak ten, w którym dorastała. To był świat, w którym szerzyły się podziały, a ludzie krzywdzili innych. Zapewne przez najbliższy czas nadal będzie w głębi duszy przeżywać ten wstrząs towarzyszący zderzeniu z rzeczywistością, nawet jeśli na jej jasnej twarzy widniał lekki uśmiech, pod którym ukrywała gonitwę myśli i błąkające na skraju świadomości obawy, które nie targały jej umysłem nigdy wcześniej, bo jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie zakładałaby, że w jej życiu może mieć miejsce coś takiego, i że mogłaby paść ofiarą czegoś tak złego.
Póki co wciąż odpychała to od siebie, upojona szczęściem z powodu uwolnienia i rychłego powrotu do domu, ale jak długo uda się skutecznie ignorować to wszystko? Niemniej jednak musiała iść dalej. Lovegoodowie byli uważani za ekscentryków, ale na swój własny, dziwaczny sposób byli silni i potrafili znosić przeciwności, może właśnie dzięki swojemu optymizmowi, nadziei lub temu, co złośliwi nazywali szaleństwem? Willow, choć tak młoda, wiele zniosła i zaskakująco dobrze się trzymała.
- Cieszę się – odezwała się. – I naprawdę będzie mi miło, jak jeszcze się kiedyś zobaczymy. Jak będziecie mieć możliwość, zabierzcie dzieciaki do ogrodu magizoologicznego, chętnie pokażę im zwierzęta na żywo, o ile nadal będę tam pracować. A nawet jeśli nie, to i tak warto go zobaczyć, jeśli nie miały okazji tam być. – Mówiła o tym zaskakująco beztrosko, ale w głębi duszy trochę się obawiała, nawet jeśli wiedziała, że w ogrodzie bardzo potrzebowano umiejętnych rąk do pracy i jej powrót powinien być raczej witany z entuzjazmem, bo nie każdy czarodziej miał rękę do zwierząt, a w obchodzeniu się z nimi ważne było odpowiednie podejście. Willow miała dobre podejście zarówno do stworzeń, jak i do zwiedzających. – No cóż, pozostanie mi przeprosić ich za nieobecność. Wiem, że potrzebują chętnych do pracy ze zwierzętami, a ja naprawdę chcę wrócić. Wiele się tam nauczyłam przez te dwa lata, odkąd skończyłam Hogwart. – Nie planowała tam spędzać reszty życia, bo podejrzewała, że dusza Lovegooda będzie ją gnać w szeroki świat i będzie chciała na poważnie pójść w ślady ojca, ale póki była młoda i się uczyła, było to miejsce idealne.
Willy czuła to wyraźniej niż kiedykolwiek. Straciła matkę i przeżyła rzeczy, które nigdy nie stałyby się jej udziałem, gdyby nie anomalie. W jej kolorowej bańce mydlanej pojawiły się spore dziury, przez które wyglądał zewnętrzny świat, wcale nie tak barwny jak ten, w którym dorastała. To był świat, w którym szerzyły się podziały, a ludzie krzywdzili innych. Zapewne przez najbliższy czas nadal będzie w głębi duszy przeżywać ten wstrząs towarzyszący zderzeniu z rzeczywistością, nawet jeśli na jej jasnej twarzy widniał lekki uśmiech, pod którym ukrywała gonitwę myśli i błąkające na skraju świadomości obawy, które nie targały jej umysłem nigdy wcześniej, bo jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie zakładałaby, że w jej życiu może mieć miejsce coś takiego, i że mogłaby paść ofiarą czegoś tak złego.
Póki co wciąż odpychała to od siebie, upojona szczęściem z powodu uwolnienia i rychłego powrotu do domu, ale jak długo uda się skutecznie ignorować to wszystko? Niemniej jednak musiała iść dalej. Lovegoodowie byli uważani za ekscentryków, ale na swój własny, dziwaczny sposób byli silni i potrafili znosić przeciwności, może właśnie dzięki swojemu optymizmowi, nadziei lub temu, co złośliwi nazywali szaleństwem? Willow, choć tak młoda, wiele zniosła i zaskakująco dobrze się trzymała.
- Cieszę się – odezwała się. – I naprawdę będzie mi miło, jak jeszcze się kiedyś zobaczymy. Jak będziecie mieć możliwość, zabierzcie dzieciaki do ogrodu magizoologicznego, chętnie pokażę im zwierzęta na żywo, o ile nadal będę tam pracować. A nawet jeśli nie, to i tak warto go zobaczyć, jeśli nie miały okazji tam być. – Mówiła o tym zaskakująco beztrosko, ale w głębi duszy trochę się obawiała, nawet jeśli wiedziała, że w ogrodzie bardzo potrzebowano umiejętnych rąk do pracy i jej powrót powinien być raczej witany z entuzjazmem, bo nie każdy czarodziej miał rękę do zwierząt, a w obchodzeniu się z nimi ważne było odpowiednie podejście. Willow miała dobre podejście zarówno do stworzeń, jak i do zwiedzających. – No cóż, pozostanie mi przeprosić ich za nieobecność. Wiem, że potrzebują chętnych do pracy ze zwierzętami, a ja naprawdę chcę wrócić. Wiele się tam nauczyłam przez te dwa lata, odkąd skończyłam Hogwart. – Nie planowała tam spędzać reszty życia, bo podejrzewała, że dusza Lovegooda będzie ją gnać w szeroki świat i będzie chciała na poważnie pójść w ślady ojca, ale póki była młoda i się uczyła, było to miejsce idealne.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nigdy nie miała do czynienia z zamkniętą bańką swoich przekonań. Nie, była otwarta na świat, który nieraz kopał ją mocniej niż mogłoby się wydawać. Najczęściej z powodu jej własnych, głupich błędów. Dwa lata temu zaczęła wszystko od nowa - otarła łzy goryczy po nieudanym epizodzie i dała sobie drugą szansę, mniej egoistyczną i o wiele bardziej altruistyczną. Nie odnalazła w niej spokoju, ale ponowną radość. Pytanie tylko czy kobieta naprawdę chciała spokoju. Jej postępowania na to nie wskazywały. Ceniła sobie chwile wytchnienia, jednak czas biegł coraz szybciej i odpoczynek wydawał się już stratą czasu, który mogła poświęcić na coś lepszego. Bardziej męczącego, ale satysfakcjonującego. Jak rozwój samej siebie! Miała długą drogę przed sobą, żeby w końcu powiedzieć, że jest z siebie tak dumna jak to możliwe. Na razie nie była dumna w ogóle. Oby przyszłość pisała się nieco lepiej.
Pomoc młodej dziewczynie na pewno pomagała w ustaleniu sobie priorytetów. Każdy Figg by to zrobił, nawet, a może nawet zwłaszcza, głupi Kenty, jej brat, który nie nadawał się nigdy na mistrza taktu. Na szczęście nie mieszkał już z nimi, a na jakiejś własnej ruderze. Znaczy w sumie miał ładne mieszkanie, ale nieważne. Jest po prostu niemiłym człowiekiem. Niemiłym dla Marcy.
Mimo wszelkich sporów i różnych sytuacji jednak ich rodzina była całkiem zgrana. Zabawnym było, kiedy synowie Constance uwieszali się na Kenty'm, a on nie mógł nawet się ruszyć. Bo z jakiegoś powodu dzieciaki strasznie go lubiły... Pewnie dlatego, że był całkiem rozrywkowym gościem, cholernie pozytywnym i charyzmatycznym. Szkoda tylko, że lubił sobie randomowo pojechać po swojej siostrze...
- Z chęcią! Moja wiedza na temat magicznych zwierząt ostatnio mocno ucierpiała, więc mogłabyś mi o nich więcej opowiedzieć. Na pewno by mi się to przydało. - przyznała zupełnie obiektywnie. Powinna więcej o tym czytać, jednak ostatnio niewiele miała na to czasu. Ciągła praca zjadała jej zdecydowaną większość.
Szosa już majaczyła na horyzoncie i spacer miał niedługo dobiec końca. Ona naprawdę nie chciała końca tego spaceru. Równie dobrze byłaby w stanie powiedzieć Willow, że może zmienić nazwisko na Figg i zostać z nimi. Takimi byli ludźmi, kiedy ktoś im się przypodobał nie mieli żadnego problemu z tym, żeby go przygarnąć. A Lovegood zaskarbiła sobie przychylność dosłownie wszystkich. Bhaltaira nie było już między nimi... Ale on pewnie i tak by tego nie zatrzymywał. - Odwiedzimy Cię któregoś dnia, możesz być pewna. Dzieciaki też powinny się już uczyć, kto wie, może ich zainspirujesz.
Pomoc młodej dziewczynie na pewno pomagała w ustaleniu sobie priorytetów. Każdy Figg by to zrobił, nawet, a może nawet zwłaszcza, głupi Kenty, jej brat, który nie nadawał się nigdy na mistrza taktu. Na szczęście nie mieszkał już z nimi, a na jakiejś własnej ruderze. Znaczy w sumie miał ładne mieszkanie, ale nieważne. Jest po prostu niemiłym człowiekiem. Niemiłym dla Marcy.
Mimo wszelkich sporów i różnych sytuacji jednak ich rodzina była całkiem zgrana. Zabawnym było, kiedy synowie Constance uwieszali się na Kenty'm, a on nie mógł nawet się ruszyć. Bo z jakiegoś powodu dzieciaki strasznie go lubiły... Pewnie dlatego, że był całkiem rozrywkowym gościem, cholernie pozytywnym i charyzmatycznym. Szkoda tylko, że lubił sobie randomowo pojechać po swojej siostrze...
- Z chęcią! Moja wiedza na temat magicznych zwierząt ostatnio mocno ucierpiała, więc mogłabyś mi o nich więcej opowiedzieć. Na pewno by mi się to przydało. - przyznała zupełnie obiektywnie. Powinna więcej o tym czytać, jednak ostatnio niewiele miała na to czasu. Ciągła praca zjadała jej zdecydowaną większość.
Szosa już majaczyła na horyzoncie i spacer miał niedługo dobiec końca. Ona naprawdę nie chciała końca tego spaceru. Równie dobrze byłaby w stanie powiedzieć Willow, że może zmienić nazwisko na Figg i zostać z nimi. Takimi byli ludźmi, kiedy ktoś im się przypodobał nie mieli żadnego problemu z tym, żeby go przygarnąć. A Lovegood zaskarbiła sobie przychylność dosłownie wszystkich. Bhaltaira nie było już między nimi... Ale on pewnie i tak by tego nie zatrzymywał. - Odwiedzimy Cię któregoś dnia, możesz być pewna. Dzieciaki też powinny się już uczyć, kto wie, może ich zainspirujesz.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Willow aż do niedawna nie kopał. Jej dzieciństwo było tak bajkowe jak tylko mogła sobie wymarzyć. Pierwszym mocniejszym ciosem wymierzonym jej przez rzeczywistość, poważniejszym niż trywialne szkolne konflikty, była śmierć starszego brata. Kolejnym – utrata matki, i w końcu uprowadzenie. Mimo to nadal uważała, że warto żyć, bo oprócz tych smutnych, nieprzyjemnych chwil w jej życiu więcej było tych dobrych, niosących pociechę wtedy, gdy było źle, i sprawiających że wierzyła w to, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Teraz też wyjdzie, prawda? Właściwie już zaczęło wychodzić w momencie, kiedy obudziła się w ogrodzie Figgów. Teraz zaś dzieliło ją już naprawdę niewiele od znalezienia się w domu z rodziną.
- Bardzo chętnie ci opowiem wszystko, co tylko będziesz chciała – przytaknęła z entuzjazmem. – Lubię opowiadać o zwierzętach, to moja największa pasja, choć oczywiście nie jedyna. – Willow miała naprawdę dużo zapału, jeśli chodzi o opowieści o swoich pasjach, zarówno dorosłym, jak i dzieciom. W Hogwarcie miewała aż tendencje do przesadzania, dlatego niektórzy uważali ją za dziwaczkę, bo o magicznych stworzeniach naprawdę mogłaby mówić godzinami i nigdy jej się to nie nudziło. Willy zresztą ogólnie lubiła mówić, o ile akurat nie bujała w obłokach zbyt daleko od rzeczywistości i swoich rozmówców. Dlatego też nawet podczas pobytu u Figgów członkowie rodziny, która ją tymczasowo przygarnęła, usłyszeli już trochę historii, ale miała nadzieję, że jeszcze nie mieli dość, bo w końcu nie widzieli najciekawszego, czyli ogrodu magizoologicznego. Poza tym, to jej trajkotanie miało odciągnąć ich uwagę od innej kwestii, a mianowicie tego, co się z nią działo zanim obudziła się w ich ogrodzie.
Ale niedługo później dotarły do szosy, więc zbliżał się moment pożegnania. Również trochę żałowała tego momentu, ale wiedziała, że to rozstanie było konieczne by mogła wrócić do domu i zobaczyć wytęsknionych bliskich.
- Będę czekać – odrzekła na jej słowa. – I do zobaczenia, mam nadzieję, że już wkrótce.
Uniosła rękę wiodącą, by przywołać Błędnego Rycerza. Gdy po pewnym czasie środek lokomocji zmaterializował się na szosie, uściskała Marcellę na pożegnanie i wsiadła do środka, obiecując na odchodne, że jak dotrze do domu to wyśle jej list.
Teraz pozostawało zastanowić się, co i jak powie ojcu i siostrze, kiedy już niedługo się zobaczą. To z pewnością nie będzie tak miła historia jak te o zwierzętach.
| zt.
- Bardzo chętnie ci opowiem wszystko, co tylko będziesz chciała – przytaknęła z entuzjazmem. – Lubię opowiadać o zwierzętach, to moja największa pasja, choć oczywiście nie jedyna. – Willow miała naprawdę dużo zapału, jeśli chodzi o opowieści o swoich pasjach, zarówno dorosłym, jak i dzieciom. W Hogwarcie miewała aż tendencje do przesadzania, dlatego niektórzy uważali ją za dziwaczkę, bo o magicznych stworzeniach naprawdę mogłaby mówić godzinami i nigdy jej się to nie nudziło. Willy zresztą ogólnie lubiła mówić, o ile akurat nie bujała w obłokach zbyt daleko od rzeczywistości i swoich rozmówców. Dlatego też nawet podczas pobytu u Figgów członkowie rodziny, która ją tymczasowo przygarnęła, usłyszeli już trochę historii, ale miała nadzieję, że jeszcze nie mieli dość, bo w końcu nie widzieli najciekawszego, czyli ogrodu magizoologicznego. Poza tym, to jej trajkotanie miało odciągnąć ich uwagę od innej kwestii, a mianowicie tego, co się z nią działo zanim obudziła się w ich ogrodzie.
Ale niedługo później dotarły do szosy, więc zbliżał się moment pożegnania. Również trochę żałowała tego momentu, ale wiedziała, że to rozstanie było konieczne by mogła wrócić do domu i zobaczyć wytęsknionych bliskich.
- Będę czekać – odrzekła na jej słowa. – I do zobaczenia, mam nadzieję, że już wkrótce.
Uniosła rękę wiodącą, by przywołać Błędnego Rycerza. Gdy po pewnym czasie środek lokomocji zmaterializował się na szosie, uściskała Marcellę na pożegnanie i wsiadła do środka, obiecując na odchodne, że jak dotrze do domu to wyśle jej list.
Teraz pozostawało zastanowić się, co i jak powie ojcu i siostrze, kiedy już niedługo się zobaczą. To z pewnością nie będzie tak miła historia jak te o zwierzętach.
| zt.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Musiała popracować nad tym jak szybko przyzwyczajała się do czyjejś obecności. Dom pewnie znów będzie wydawał się pusty po odjeździe dziewczyny, mimo iż przecież była tam Connie, jej dzieci, macocha, Arabella... Całkiem spora gromadka nawet jak na zwyczajne standardy. Willow zapewne szybko wróci do codziennego życia. Wydawała się dobrze radzić z nową sytuacją, a nawet jeśli tak nie będzie, to już tylko do niej należy czy poprosi o pomoc.
Błędny Rycerz pojawił się jak zwykle otoczony tumanami szarego kurzu pochodzącymi z wiejskiej drogi. Marcella splotła ręce na piersi i obserwowała jak drobna dziewczyna znika we wnętrzu pojazdu. Posłała jej łagodny uśmiech, gdy ta zajęła miejsce zaraz po opłaceniu biletu i pomachała powoli i spokojnie na pożegnanie. Miała cichą nadzieję, że Lovegood uda się odnaleźć spokojną, nową ścieżkę, bez potrzeby powrotu do dawnych wydarzeń. Nawet jeśli Figg ich nie znała, wiedziała, że stało się coś złego, coś co powinno ją zmartwić. Zapewne właśnie dlatego nie otrzymała na ten temat informacji. Na pewno by interweniowała, a Willy wydawała się tego nie chcieć. Poznała ją jednak prywatnie. Nie ograniczały jej kodeksy. Bardzo starała się, żeby praca jak najmniej oddziaływała na jej decyzje w codziennym życiu, więc nie nalegała. Na pewno mogła powiedzieć jedną rzecz, bardzo ważną w tej chwili - zyskała nowego przyjaciela.
Gdy Błędny rozpłynął się w kolejnej chmurze kurzu, odetchnęła cicho i powoli się odwróciła. Objęła wzrokiem ogród oraz majaczącą w jego środku wierzę Figgów, widoczną z ogromnej odległości. Rozważała dłuższy spacer, tak dla dotlenienia płuc. Nie miała ostatnio zbyt wiele czasu na takie rozrywki, a skoro już wyszła z domu, czemu z tego nie skorzystać. Zastanawiała się jednocześnie, czy w jej przepełnionym przeróżnymi zajęciami życiu nie zabraknie miejsca na nowych przyjaciół. Czasami brakło go dla tych starych... Ogarneła ją chłodna melancholia, gdy ruszyła powoli ścieżką, przypominając sobie do ilu to ludzi powinna wysłać sowy w najbliższym czasie. Spytać chociaż co słychać...
| zt
Błędny Rycerz pojawił się jak zwykle otoczony tumanami szarego kurzu pochodzącymi z wiejskiej drogi. Marcella splotła ręce na piersi i obserwowała jak drobna dziewczyna znika we wnętrzu pojazdu. Posłała jej łagodny uśmiech, gdy ta zajęła miejsce zaraz po opłaceniu biletu i pomachała powoli i spokojnie na pożegnanie. Miała cichą nadzieję, że Lovegood uda się odnaleźć spokojną, nową ścieżkę, bez potrzeby powrotu do dawnych wydarzeń. Nawet jeśli Figg ich nie znała, wiedziała, że stało się coś złego, coś co powinno ją zmartwić. Zapewne właśnie dlatego nie otrzymała na ten temat informacji. Na pewno by interweniowała, a Willy wydawała się tego nie chcieć. Poznała ją jednak prywatnie. Nie ograniczały jej kodeksy. Bardzo starała się, żeby praca jak najmniej oddziaływała na jej decyzje w codziennym życiu, więc nie nalegała. Na pewno mogła powiedzieć jedną rzecz, bardzo ważną w tej chwili - zyskała nowego przyjaciela.
Gdy Błędny rozpłynął się w kolejnej chmurze kurzu, odetchnęła cicho i powoli się odwróciła. Objęła wzrokiem ogród oraz majaczącą w jego środku wierzę Figgów, widoczną z ogromnej odległości. Rozważała dłuższy spacer, tak dla dotlenienia płuc. Nie miała ostatnio zbyt wiele czasu na takie rozrywki, a skoro już wyszła z domu, czemu z tego nie skorzystać. Zastanawiała się jednocześnie, czy w jej przepełnionym przeróżnymi zajęciami życiu nie zabraknie miejsca na nowych przyjaciół. Czasami brakło go dla tych starych... Ogarneła ją chłodna melancholia, gdy ruszyła powoli ścieżką, przypominając sobie do ilu to ludzi powinna wysłać sowy w najbliższym czasie. Spytać chociaż co słychać...
| zt
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Dalszy ogród
Szybka odpowiedź