Brzeg stawu
AutorWiadomość
Brzeg stawu
Krańce ogrodu Lovegoodów z jednej strony przylegają do niewielkiego, ale urokliwego stawu, idealnego do przesiadywania nad brzegiem, a niekiedy i letnich kąpieli w jego wodach. Ojciec Willow niekiedy przechowuje tam też wodne stworzenia. Szczególnie urokliwie wygląda o zachodzie słońca, kiedy jego czerwone promienie barwią wodę.
Od maja 1956 roku staw ma też nieco smutną wymowę, bo to niedaleko brzegu umarła rozszczepiona anomalią matka Will. Młoda Lovegood pielęgnuje to miejsce, regularnie zanosząc tam jej ulubione kwiaty.
Od maja 1956 roku staw ma też nieco smutną wymowę, bo to niedaleko brzegu umarła rozszczepiona anomalią matka Will. Młoda Lovegood pielęgnuje to miejsce, regularnie zanosząc tam jej ulubione kwiaty.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 05.10
Wybrała się na Pokątną, by zrobić drobne zakupy i spotkać się ze znajomą w jednej z tutejszych kawiarni. Szła spokojnie ulicą, poprawiając od niechcenia zsuwający się z ramienia pasek torby. Miała na sobie spódnicę i sweterek niezbyt trafnie dopasowane kolorystycznie, a włosy rozpuściła. Nagle jednak w okolicy szyi poczuła dziwne ukłucie. Syknęła, po czym sięgnęła dłonią do szyi, odnajdując drobną kropelkę krwi i dziwną strzałkę. Rozejrzała się po otoczeniu, doszukując się winnego, ale nie dostrzegła niczego podejrzanego... zauważyła za to ją.
I wszystko inne nagle straciło na znaczeniu, bo najważniejsza była właśnie ona, jasnowłosa piękność jawiąca jej się w tej chwili jako eteryczna nimfa ze snów. Nie rozumiała, co się z nią dzieje bo nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego, ale niewątpliwie było to coś absolutnie wyjątkowego i niespotykanego. Na moment zapomniała nawet, kim właściwie była i po co w ogóle przyszła na Pokątną. Jej wzrok rozmarzył się, bezwiednie ruszyła w kierunku kobiety, której spojrzenie napotkała jako pierwsze po ugodzeniu strzałką. Podeszła do niej i jak gdyby nigdy nic zaczęła mówić, urzeczona jej urokiem i zupełnie nie przejmująca się, co też kobieta może sobie pomyśleć, bo przecież to było takie nieważne w obliczu tego, co czuła, prawda? Ciekawe, czy i ona czuła się teraz podobnie?
Nie miała żadnego problemu w tym, by zaproponować wypad w rodzinne strony, gdzie mogłaby dokończyć swoją opowieść, pokazać ulubione miejsca i może nawet podarować temu zjawisku jakąś ładną pamiątkę. Była tak zaaferowana że wszelka racjonalność odsuwała się na dalszy plan, mogła tylko mówić, mówić i jeszcze raz mówić, co jakiś czas chichocząc i nawet nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co się z nią działo.
W okolice domu Lovegoodów dojechały Błędnym Rycerzem; podczas drogi Willy wciąż mówiła. Gdy wysiadły, poprowadziła ją w kierunku drogi wiodącej do lasku okalającego jej dom; stamtąd mogły zajść prosto nad staw.
- I jak ci się podoba? – zapytała z promiennym uśmiechem. – Chodź, tu niedaleko jest ładne miejsce, gdzie będziemy mogły obejrzeć zachód słońca igrający na powierzchni wód stawu. Jest naprawdę niezwykły, jestem pewna, że ci się spodoba. – Wspólne obejrzenie zbliżającego się zachodu słońca wydawało jej się niezwykle pociągającą i romantyczną perspektywą. – Lubisz zachody słońca? Mają przepiękne kolory, prawda? Jakie kolory lubisz? Nic o tobie nie wiem, a bardzo chciałabym się czegoś dowiedzieć. – dopytywała, gdy dotarły już do stawu, w którego pobliżu leżał przewrócony pień, na którym często lubiła przysiadać, i również teraz wydał jej się odpowiedni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wybrała się na Pokątną, by zrobić drobne zakupy i spotkać się ze znajomą w jednej z tutejszych kawiarni. Szła spokojnie ulicą, poprawiając od niechcenia zsuwający się z ramienia pasek torby. Miała na sobie spódnicę i sweterek niezbyt trafnie dopasowane kolorystycznie, a włosy rozpuściła. Nagle jednak w okolicy szyi poczuła dziwne ukłucie. Syknęła, po czym sięgnęła dłonią do szyi, odnajdując drobną kropelkę krwi i dziwną strzałkę. Rozejrzała się po otoczeniu, doszukując się winnego, ale nie dostrzegła niczego podejrzanego... zauważyła za to ją.
I wszystko inne nagle straciło na znaczeniu, bo najważniejsza była właśnie ona, jasnowłosa piękność jawiąca jej się w tej chwili jako eteryczna nimfa ze snów. Nie rozumiała, co się z nią dzieje bo nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego, ale niewątpliwie było to coś absolutnie wyjątkowego i niespotykanego. Na moment zapomniała nawet, kim właściwie była i po co w ogóle przyszła na Pokątną. Jej wzrok rozmarzył się, bezwiednie ruszyła w kierunku kobiety, której spojrzenie napotkała jako pierwsze po ugodzeniu strzałką. Podeszła do niej i jak gdyby nigdy nic zaczęła mówić, urzeczona jej urokiem i zupełnie nie przejmująca się, co też kobieta może sobie pomyśleć, bo przecież to było takie nieważne w obliczu tego, co czuła, prawda? Ciekawe, czy i ona czuła się teraz podobnie?
Nie miała żadnego problemu w tym, by zaproponować wypad w rodzinne strony, gdzie mogłaby dokończyć swoją opowieść, pokazać ulubione miejsca i może nawet podarować temu zjawisku jakąś ładną pamiątkę. Była tak zaaferowana że wszelka racjonalność odsuwała się na dalszy plan, mogła tylko mówić, mówić i jeszcze raz mówić, co jakiś czas chichocząc i nawet nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co się z nią działo.
W okolice domu Lovegoodów dojechały Błędnym Rycerzem; podczas drogi Willy wciąż mówiła. Gdy wysiadły, poprowadziła ją w kierunku drogi wiodącej do lasku okalającego jej dom; stamtąd mogły zajść prosto nad staw.
- I jak ci się podoba? – zapytała z promiennym uśmiechem. – Chodź, tu niedaleko jest ładne miejsce, gdzie będziemy mogły obejrzeć zachód słońca igrający na powierzchni wód stawu. Jest naprawdę niezwykły, jestem pewna, że ci się spodoba. – Wspólne obejrzenie zbliżającego się zachodu słońca wydawało jej się niezwykle pociągającą i romantyczną perspektywą. – Lubisz zachody słońca? Mają przepiękne kolory, prawda? Jakie kolory lubisz? Nic o tobie nie wiem, a bardzo chciałabym się czegoś dowiedzieć. – dopytywała, gdy dotarły już do stawu, w którego pobliżu leżał przewrócony pień, na którym często lubiła przysiadać, i również teraz wydał jej się odpowiedni.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Ostatnio zmieniony przez Willow Lovegood dnia 27.07.19 21:32, w całości zmieniany 1 raz
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Piątego października, w ten dość chłodny i wietrzny dzień, choć słoneczny, pojawiła się na ulicy Pokątnej, aby uzupełnić zapasy pasty Fleetwooda. Odkąd kupiła najnowszą miotłę (miała ochotę spać z nią w łóżku) miała obsesję na punkcie pielęgnacji swojego nowego skarbu i chciała zadbać o nią jak najlepiej, aby służyła jej jak najdłużej. Nie mogła się doczekać najbliższego meczu, gdy będzie mogła się na niej zaprezentować szerszej publiczności. O tym zakupie wiedzieli na razie najbliżsi przyjaciele Maxine i drużyna Harpii z Holyhead.
Zapomniała jednak, że zmierzała do sklepu miotlarskiego, zapomniała o paście Fleetwooda i swoim nowym nabytku (to już prawdziwy wyczyn). Zapomniała w chwili, gdy poczuła ból w okolicach karku. Syknęła z niezadowoleniem i sięgnęła dłonią do szyi, ze zdziwieniem odkrywając, że tkwi w niej drobna, zabawkowa strzałka. W pierwszej chwili pomyślała, że to dzieci stroją sobie żarty (czy to naprawdę pora na żarty, gdy wszyscy wokół snują się ponurzy i smutni?), zamiast jednak sprawcy całego tego zamieszania ujrzała...
... najpiękniejszą istotę jaka kiedykolwiek stąpała po tej ulicy. Ba! Po całej ziemi.
Wszystkie plany, zamierzenia i inni odeszli na dalszy plan. Potrafiła myśleć tylko o tej pięknej blondynce, przywodzącej jej na myśl anioła, najprawdziwszego anioła. Miała tak delikatne, łagodne rysy, a złociste włosy okalały miękko jej twarzy. Poczuła, że musi do niej podejść. Nieznane dotąd uczucie zmusiło ją do uczynienia kilku kroków w kierunku dziewczyny, musiała poznać jej imię, musiała zdobyć jej zainteresowane - inaczej umrze. Tak, była pewna, że umrze, jeśli nie zwróci na siebie uwagi młódki.
Sądziła kiedyś, że szczerze kochała - teraz wiedziała już, że była w błędzie. Maxine dopiero teraz poczuła czym jest smak prawdziwej miłości, tego była już pewna. Serce Harpii zabiło niespokojnie, wyrywało się ku blondynki, która zechciała z nią porozmawiać. Wszystko potoczyło się szybciej i łatwiej niż przypuszczała. Rozmowa przychodziła im tak naturalnie - jak gdyby znały się od lat! Wspomnienia z lat dziecięcych bolały, ale Desmond czuła, że tej niebiańskiej istocie może powierzyć wszystkie swoje tajemnice.
Jak to się stało, ze wsiadła z nieznajomą do Błędnego Rycerza i zabrała ją gdzieś... Właściwie nie wiadomo gdzie? Nieistotne. Wystarczyło, by Willow chwyciła ją za rękę, a Maxine podążyła za nią potulnie jak owieczka.
- Zachód słońca jest piękny, ale nie tak piękny jak ty, Willy - odrzekła Maxine, wpatrując się w ten promienny, wlewający ciepło w serce uśmiech, a nie jakiś tam zachód słońca. Zachody słońca miała na co dzień. - Jakie kolory lubię? Niebieski. Najbardziej lubię niebieski - bo twoje oczy są niebieskie, błękitne jak to niebo w samo południe, czyste i niewinne. Dotychczas jej ulubioną barwą było złoto - jak pieniądze, puchary i Gryffindor - ale to zmieniło się w chwili, gdy spojrzała w te oczy - niewinne i świeże. - Czego dokładnie? Najważniejsze jest to, że... Och, zapomniałam co miałam powiedzieć. Jesteś tak piękna - wyrzekła chrapliwie, podążając za dziewczyną w kierunku pnia, by na nim przysiąść. - Gram w quidditcha - i ty chyba jesteś moim zniczem. Jeśli wiesz co mam na myśli.
Zapomniała jednak, że zmierzała do sklepu miotlarskiego, zapomniała o paście Fleetwooda i swoim nowym nabytku (to już prawdziwy wyczyn). Zapomniała w chwili, gdy poczuła ból w okolicach karku. Syknęła z niezadowoleniem i sięgnęła dłonią do szyi, ze zdziwieniem odkrywając, że tkwi w niej drobna, zabawkowa strzałka. W pierwszej chwili pomyślała, że to dzieci stroją sobie żarty (czy to naprawdę pora na żarty, gdy wszyscy wokół snują się ponurzy i smutni?), zamiast jednak sprawcy całego tego zamieszania ujrzała...
... najpiękniejszą istotę jaka kiedykolwiek stąpała po tej ulicy. Ba! Po całej ziemi.
Wszystkie plany, zamierzenia i inni odeszli na dalszy plan. Potrafiła myśleć tylko o tej pięknej blondynce, przywodzącej jej na myśl anioła, najprawdziwszego anioła. Miała tak delikatne, łagodne rysy, a złociste włosy okalały miękko jej twarzy. Poczuła, że musi do niej podejść. Nieznane dotąd uczucie zmusiło ją do uczynienia kilku kroków w kierunku dziewczyny, musiała poznać jej imię, musiała zdobyć jej zainteresowane - inaczej umrze. Tak, była pewna, że umrze, jeśli nie zwróci na siebie uwagi młódki.
Sądziła kiedyś, że szczerze kochała - teraz wiedziała już, że była w błędzie. Maxine dopiero teraz poczuła czym jest smak prawdziwej miłości, tego była już pewna. Serce Harpii zabiło niespokojnie, wyrywało się ku blondynki, która zechciała z nią porozmawiać. Wszystko potoczyło się szybciej i łatwiej niż przypuszczała. Rozmowa przychodziła im tak naturalnie - jak gdyby znały się od lat! Wspomnienia z lat dziecięcych bolały, ale Desmond czuła, że tej niebiańskiej istocie może powierzyć wszystkie swoje tajemnice.
Jak to się stało, ze wsiadła z nieznajomą do Błędnego Rycerza i zabrała ją gdzieś... Właściwie nie wiadomo gdzie? Nieistotne. Wystarczyło, by Willow chwyciła ją za rękę, a Maxine podążyła za nią potulnie jak owieczka.
- Zachód słońca jest piękny, ale nie tak piękny jak ty, Willy - odrzekła Maxine, wpatrując się w ten promienny, wlewający ciepło w serce uśmiech, a nie jakiś tam zachód słońca. Zachody słońca miała na co dzień. - Jakie kolory lubię? Niebieski. Najbardziej lubię niebieski - bo twoje oczy są niebieskie, błękitne jak to niebo w samo południe, czyste i niewinne. Dotychczas jej ulubioną barwą było złoto - jak pieniądze, puchary i Gryffindor - ale to zmieniło się w chwili, gdy spojrzała w te oczy - niewinne i świeże. - Czego dokładnie? Najważniejsze jest to, że... Och, zapomniałam co miałam powiedzieć. Jesteś tak piękna - wyrzekła chrapliwie, podążając za dziewczyną w kierunku pnia, by na nim przysiąść. - Gram w quidditcha - i ty chyba jesteś moim zniczem. Jeśli wiesz co mam na myśli.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Willy czuła się bardzo, bardzo dziwnie, jakby to był jakiś sen. Kto by pomyślał, że może poczuć coś podobnego? Jej serce nigdy nie biło tak szybko dla kogoś. Jedyna miłość, jaką znała to taka do rodziny lub do swoich ukochanych pasji, ale zakochanie – to było coś zupełnie innego i nowego, wprawiającego ją w stan najwyższej euforii. W ogóle nie myślała o niczym innym, bo liczyła się tylko ta złotowłosa piękność, którą pragnęła za wszelką cenę poznać i porozmawiać z nią. Choćby miała za nią biec przez całą Pokątną, pragnęła jej towarzystwa i nie liczyły się już żadne inne dzisiejsze plany. Tylko ona.
Jak się okazało, obiekt jej nagłego zauroczenia był chętny do rozmowy. Co więcej, kobieta, która przedstawiła się jako Maxine, po niedługiej wymianie zdań, która toczyła się tak zgrabnie i przyjemnie, jakby znały się całe życie, zgodziła się przyjąć zaproszenie w rodzinne strony Willy, co sprawiło, że jej serce niemal podskoczyło z radości. Zgodziła się!
Wymiana opowieści z lat młodości przychodziła lekko i naturalnie. Willy nie miała problemu, by opowiadać o rodzicach i rodzeństwie, a także o zwierzętach i wyprawach z ojcem, zwłaszcza kiedy już dotarły na miejsce i szły ścieżką w stronę stawu, który uznała za najbardziej romantyczne miejsce do spotkania, zwłaszcza o tej porze dnia. Czy było coś bardziej romantycznego niż zachód słońca odbijający się w tafli wody? Brakowało tu chyba tylko jednorożców i gruchających na drzewie gołąbków do dopełnienia obrazka, ale tak naprawdę w tym momencie wystarczała jej tylko Maxine, która w tym momencie, podczas dzisiejszego zachodu słońca była centrum jej świata, a Willy starała się zabawiać ją rozmową. Nie musiała nawet się specjalnie wysilać, żeby zjednać sobie jej zainteresowanie – Maxine również wydawała się zafascynowana. Zupełnie, jakby obie nagle uświadomiły sobie to samo, choć wcześniej się nie znały. Dziwne, prawda?
- Och, to takie miłe, co mówisz – westchnęła, kręcąc z rozbawieniem głową. Uśmiechała się promiennie, a jej spojrzenie zatrzymało się na pięknej twarzy Maxine. – Też lubię niebieski – wyszeptała, wpatrując się w jej modre tęczówki. – I złoty. Jak twoje włosy. – Wyciągnęła dłoń, by chwycić jeden z kosmyków. Nawinęła go sobie na palec, zachwycając się barwą i miękkością, po czym puściła, chichocząc cicho. – Ty też jesteś piękna. Och, tak bym chciała cię naszkicować, by utrwalić ten niezwykły moment. Albo zabrać ze sobą choćby i na koniec świata, gdzie byłybyśmy tylko we dwie i nikt by nas nie znalazł – mówiła wciąż, przelotnie zerkając na zaczerwienioną od zachodzącego słońca wodę. Drzewa poza nią wydawały się natomiast ciemne, ich zieleń widoczna w świetle dnia gdzieś znikła.
- Och, lubię quidditcha, a teraz polubiłam go jeszcze bardziej – szepnęła; w rzeczywistości nie była jakąś zapaloną fanką, choć czasem lubiła pooglądać mecze lubianych drużyn. Zamroczona uczuciami jakoś przegapiła też fakt, że przecież lubiła mecze Harpii i widywała Maxine na miotle; ale nie znały się osobiście, widywała ją tylko z daleka, więc w pierwszej chwili nie skojarzyła zwinnej miotlarki ze złotowłosą pięknością, która siedziała tuż obok. I w tej chwili zdała sobie sprawę, że quidditch stał się jej nową fascynacją. – Co prawda średnio latam, ale dla ciebie chętnie nauczę się robić to lepiej. Ty jesteś dla mnie jak... jak rzadki, mityczny okaz magicznego stworzenia, którego poszukiwałam od lat i wreszcie znalazłam – zaśmiała się cicho na to porównanie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jak się okazało, obiekt jej nagłego zauroczenia był chętny do rozmowy. Co więcej, kobieta, która przedstawiła się jako Maxine, po niedługiej wymianie zdań, która toczyła się tak zgrabnie i przyjemnie, jakby znały się całe życie, zgodziła się przyjąć zaproszenie w rodzinne strony Willy, co sprawiło, że jej serce niemal podskoczyło z radości. Zgodziła się!
Wymiana opowieści z lat młodości przychodziła lekko i naturalnie. Willy nie miała problemu, by opowiadać o rodzicach i rodzeństwie, a także o zwierzętach i wyprawach z ojcem, zwłaszcza kiedy już dotarły na miejsce i szły ścieżką w stronę stawu, który uznała za najbardziej romantyczne miejsce do spotkania, zwłaszcza o tej porze dnia. Czy było coś bardziej romantycznego niż zachód słońca odbijający się w tafli wody? Brakowało tu chyba tylko jednorożców i gruchających na drzewie gołąbków do dopełnienia obrazka, ale tak naprawdę w tym momencie wystarczała jej tylko Maxine, która w tym momencie, podczas dzisiejszego zachodu słońca była centrum jej świata, a Willy starała się zabawiać ją rozmową. Nie musiała nawet się specjalnie wysilać, żeby zjednać sobie jej zainteresowanie – Maxine również wydawała się zafascynowana. Zupełnie, jakby obie nagle uświadomiły sobie to samo, choć wcześniej się nie znały. Dziwne, prawda?
- Och, to takie miłe, co mówisz – westchnęła, kręcąc z rozbawieniem głową. Uśmiechała się promiennie, a jej spojrzenie zatrzymało się na pięknej twarzy Maxine. – Też lubię niebieski – wyszeptała, wpatrując się w jej modre tęczówki. – I złoty. Jak twoje włosy. – Wyciągnęła dłoń, by chwycić jeden z kosmyków. Nawinęła go sobie na palec, zachwycając się barwą i miękkością, po czym puściła, chichocząc cicho. – Ty też jesteś piękna. Och, tak bym chciała cię naszkicować, by utrwalić ten niezwykły moment. Albo zabrać ze sobą choćby i na koniec świata, gdzie byłybyśmy tylko we dwie i nikt by nas nie znalazł – mówiła wciąż, przelotnie zerkając na zaczerwienioną od zachodzącego słońca wodę. Drzewa poza nią wydawały się natomiast ciemne, ich zieleń widoczna w świetle dnia gdzieś znikła.
- Och, lubię quidditcha, a teraz polubiłam go jeszcze bardziej – szepnęła; w rzeczywistości nie była jakąś zapaloną fanką, choć czasem lubiła pooglądać mecze lubianych drużyn. Zamroczona uczuciami jakoś przegapiła też fakt, że przecież lubiła mecze Harpii i widywała Maxine na miotle; ale nie znały się osobiście, widywała ją tylko z daleka, więc w pierwszej chwili nie skojarzyła zwinnej miotlarki ze złotowłosą pięknością, która siedziała tuż obok. I w tej chwili zdała sobie sprawę, że quidditch stał się jej nową fascynacją. – Co prawda średnio latam, ale dla ciebie chętnie nauczę się robić to lepiej. Ty jesteś dla mnie jak... jak rzadki, mityczny okaz magicznego stworzenia, którego poszukiwałam od lat i wreszcie znalazłam – zaśmiała się cicho na to porównanie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Ostatnio zmieniony przez Willow Lovegood dnia 27.07.19 21:33, w całości zmieniany 1 raz
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Maxine wydawało się, ze poznała smak miłości. Miała na karku dwadzieścia pięć lat, a choć w obliczu długich dekad, jakie mogli przeżyć czarodzieje dzięki magii leczniczej i eliksirom (odkrycie jak wiekowi potrafią być ludzie obdarzeni talentem magicznym, jak o wiele bardziej są odporni od mugoli na choroby i urazy, których średnia długość życia była dużo, dużo niższa, była dla Desmond prawdziwym szokiem, gdy zaczęła odkrywać świat magii) dwadzieścia pięć lat to bardzo niewiele, to zdążyła się zakochać. Tak na zabój. A przynajmniej tak dotąd sądziła. Wtedy wydawało się Maxine, że uczucie do tamtego mężczyzny było silne i prawdziwe. Mocniej, niż na nim, zależało jej dotąd jedynie na Jean, młodszej siostrze, za którą skoczyłaby w ogień. Długo nie mogła przeboleć krzywdy jaką jej wyrządził, wypłakała chyba całe morze słonych łez, w którym pragnęła go utopić. Wierzyła, że to była prawdziwa miłość, ale teraz wiedziała, że się myliła. To było jedynie chwilowe zauroczenie. Nędzna namiastka.
Prawdziwe uczucie spadło na nią właśnie piątego października, gdy ujrzała złotowłosego anioła na ulicy Pokątnej. Nigdy nie sądziła, że mogłaby zakochać się w ten sposób w kobiecie. Własna płeć nie była dla niej dotąd obiektem seksualnego pożądania, ale najwyraźniej nie spotkała odpowiedniej kobiety. Wystarczyło, ze spojrzała na Willow, a zapragnęła jej tak mocno, jak jeszcze nikogo innego na świecie. Zapragnęła zarówno jej duszy, jak i jej ciała. Słodkich, delikatnych ust, przywodzących na myśl płatki róż, albo dojrzewające maliny.
- Chciałabyś mnie narysować? Bardzo proszę, byłabym zachwycona - odpowiedziała z rozczuleniem; a więc jej ukochana miała w sobie artystyczną duszę? Cóż za radość, co za szczęście! Czy Willow także uważała ją za piękną? Serce Maxine było niespokojnie, gdy młodsza dziewczyna zachwalała jej włosy i oczy. Nie potrafiła się powstrzymać - wyciągnęła ręce, aby zamknąć w swych dłoniach delikatne rączki Willow. - Wiesz, możemy gdzieś uciec, jeśli chcesz. Pójdę za tobą wszędzie, gdzie tylko zechcesz, choćby i na koniec świata, jeśli takie właśnie masz pragnienie - zapewniła ją gorąco; nie czuła najmniejszego choćby zawahania! Rzuciłaby dla panny Lovegood wszystko. Quidditcha, dom, Jean, Zakon Feniksa. Wszystko, byleby Willow tylko ją kochała.
- Nauczę cię latać na miotle, o nic się nie martw! - obiecała, z uśmiechem na ustach; to byłoby rozkoszne, gdyby mogła poinstruować ją w czymś, w czym sama była dobra. Zaimponowałaby jej, miała przynajmniej taką nadzieję. Usta Maxine rozciągnęły się w rozczulonym uśmiechu, gdy Willow nazwała ją rzadkim okazem mitycznego stworzenia. - To najpiękniejszy komplement jaki w życiu usłyszałam, Willow. Jesteś dla mnie za dobra - westchnęła, świdrując dziewczynę maślanym spojrzeniem. Nie potrafiła się powstrzymać. Pragnienie ucałowania tych słodkich ust było od niej silniejsze. Musiała ich posmakować, inaczej nie wytrzyma; pragnęła Willow całą sobą. Pochyliła się i złożyła na dziewczęcych, niewinnych ustach pełen pasji pocałunek, nie wiedząc, czy był on dla Lovegood pierwszym, czy też nie - nie szkodzi, będzie miała dobrą nauczycielkę.
Prawdziwe uczucie spadło na nią właśnie piątego października, gdy ujrzała złotowłosego anioła na ulicy Pokątnej. Nigdy nie sądziła, że mogłaby zakochać się w ten sposób w kobiecie. Własna płeć nie była dla niej dotąd obiektem seksualnego pożądania, ale najwyraźniej nie spotkała odpowiedniej kobiety. Wystarczyło, ze spojrzała na Willow, a zapragnęła jej tak mocno, jak jeszcze nikogo innego na świecie. Zapragnęła zarówno jej duszy, jak i jej ciała. Słodkich, delikatnych ust, przywodzących na myśl płatki róż, albo dojrzewające maliny.
- Chciałabyś mnie narysować? Bardzo proszę, byłabym zachwycona - odpowiedziała z rozczuleniem; a więc jej ukochana miała w sobie artystyczną duszę? Cóż za radość, co za szczęście! Czy Willow także uważała ją za piękną? Serce Maxine było niespokojnie, gdy młodsza dziewczyna zachwalała jej włosy i oczy. Nie potrafiła się powstrzymać - wyciągnęła ręce, aby zamknąć w swych dłoniach delikatne rączki Willow. - Wiesz, możemy gdzieś uciec, jeśli chcesz. Pójdę za tobą wszędzie, gdzie tylko zechcesz, choćby i na koniec świata, jeśli takie właśnie masz pragnienie - zapewniła ją gorąco; nie czuła najmniejszego choćby zawahania! Rzuciłaby dla panny Lovegood wszystko. Quidditcha, dom, Jean, Zakon Feniksa. Wszystko, byleby Willow tylko ją kochała.
- Nauczę cię latać na miotle, o nic się nie martw! - obiecała, z uśmiechem na ustach; to byłoby rozkoszne, gdyby mogła poinstruować ją w czymś, w czym sama była dobra. Zaimponowałaby jej, miała przynajmniej taką nadzieję. Usta Maxine rozciągnęły się w rozczulonym uśmiechu, gdy Willow nazwała ją rzadkim okazem mitycznego stworzenia. - To najpiękniejszy komplement jaki w życiu usłyszałam, Willow. Jesteś dla mnie za dobra - westchnęła, świdrując dziewczynę maślanym spojrzeniem. Nie potrafiła się powstrzymać. Pragnienie ucałowania tych słodkich ust było od niej silniejsze. Musiała ich posmakować, inaczej nie wytrzyma; pragnęła Willow całą sobą. Pochyliła się i złożyła na dziewczęcych, niewinnych ustach pełen pasji pocałunek, nie wiedząc, czy był on dla Lovegood pierwszym, czy też nie - nie szkodzi, będzie miała dobrą nauczycielkę.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
W Hogwarcie Willy niespecjalnie interesowała się miłostkami, żyjąc w swoim świecie, ale okazało się, że najwyraźniej dużo traciła, nie pozwalając swemu sercu się zakochać. A może po prostu musiała czekać na ten właśnie dzień? Jako Lovegood miała otwarty umysł i cechowała się dużą tolerancją, więc perspektywa zakochania w kobiecie jej nie przerażała ani nie brzydziła, właściwie to nigdy nie zastanawiała się mocniej nad swoimi preferencjami w tym względzie, bo trudno było jej sobie wyobrazić jakikolwiek związek, jej umysł był zbyt zajęty innymi rzeczami. Jej serduszko zabiło jednak dla kobiety, więc mimo zdziwienia przyjęła to z radością i entuzjazmem, bo widocznie tak miało być, może to było jej pisane. Niech społeczeństwo myśli sobie co chce, ona chciała zaprosić Maxine do siebie i pokazać jej swoje ulubione zakątki, bo była przekonana, że się w niej zakochała i że to ta jedyna.
- Z przyjemnością utrwaliłabym twoje piękno na papierze – wyszeptała. – Musiałabym tylko skoczyć na chwilę po szkicownik i ołówki, ale tak żal mi cię zostawiać samą nawet na moment.
Przez jej dłonie przemknął przyjemny dreszcz, kiedy Maxine zamknęła je w swoich. Jej dotyk był naprawdę miły, a dotąd nikt nie trzymał jej za ręce w taki sposób.
- Jest tyle pięknych miejsc, które mogłybyśmy razem zobaczyć. Wolisz raczej ciepłe, czy chłodniejsze zakątki? – zapytała. Willy jak na Lovegooda przystało marzyła o niezwykłych podróżach, a jeśli miałaby je przeżywać z kimś tak wyjątkowym, to tym lepiej. Mogłaby nauczyć Maxine radzenia sobie z magicznymi zwierzętami, podczas gdy ona nauczyłaby ją lepiej latać na miotle. – Właściwie to mogłybyśmy przemierzać świat na miotłach, oczywiście już po tym, kiedy nauczysz mnie lepiej latać. Nie chciałabym w końcu pozostawać daleko za tobą, bo jak wtedy mogłabym cieszyć się twoim towarzystwem?
Wyciągnęła dłoń, by znowu pobawić się jednym z jej kosmyków, chichocząc cicho. Zachód słońca wydobywał ze złotych pasm lekko miedziane refleksy, a ona sama wydawała się jeszcze bardziej urodziwa.
- Bo to prawda. Jesteś dla mnie właśnie jak jedno z tych rzadkich stworzeń, które zawsze pragnęłam zobaczyć i nie wiedziałam, że okażą się aż tak niezwykłe – zapewniła, wlewając w te może nieco ekscentryczne słowa swoje uczucia, które teraz wypełniały jej drobne ciałko po brzegi. Nadal czuła coś w rodzaju motylków w brzuchu, zwłaszcza gdy Maxine nagle zmniejszyła dystans i przysunęła się do niej. Willy nie była pewna, co się zaraz stanie, ale kiedy usta kobiety dotknęły jej ust, z ich głębi wyrwało się zaraz stłumione „ooooch”. Nigdy w życiu się nie całowała, ale teraz czuła, że to cudowne i że chce to robić, poznać smak różanych ust Maxine. Odwzajemniła pocałunek, zapewne czyniąc to dość nieporadnie, ale był to jej pierwszy – i okazało się, że to bardzo ekscytujące. Jednocześnie dłońmi objęła kobietę, chcąc poczuć jej ciepło, a jedną z rąk po chwili wplotła w jej włosy.
Gdy się od siebie odsunęły (choć wydawało jej się, że pocałunek trwał znacznie dłużej niż w rzeczywistości, ale zatracona w tym straciła poczucie czasu), jej policzki były całe czerwone z przejęcia, a włosy nagle zaczęły mienić się tęczą.
- Nie wiedziałam, że całowanie jest takie... ekscytujące! – pisnęła z zachwytem, wciąż omotana czarem eliksiru, który na nią działał, a o czym nie miała pojęcia. – Ale... jeśli chcesz, to może pójdę po ten szkicownik. I mogę ci podarować jakiś szkic, żebyś miała ode mnie pamiątkę, co ty na to?
- Z przyjemnością utrwaliłabym twoje piękno na papierze – wyszeptała. – Musiałabym tylko skoczyć na chwilę po szkicownik i ołówki, ale tak żal mi cię zostawiać samą nawet na moment.
Przez jej dłonie przemknął przyjemny dreszcz, kiedy Maxine zamknęła je w swoich. Jej dotyk był naprawdę miły, a dotąd nikt nie trzymał jej za ręce w taki sposób.
- Jest tyle pięknych miejsc, które mogłybyśmy razem zobaczyć. Wolisz raczej ciepłe, czy chłodniejsze zakątki? – zapytała. Willy jak na Lovegooda przystało marzyła o niezwykłych podróżach, a jeśli miałaby je przeżywać z kimś tak wyjątkowym, to tym lepiej. Mogłaby nauczyć Maxine radzenia sobie z magicznymi zwierzętami, podczas gdy ona nauczyłaby ją lepiej latać na miotle. – Właściwie to mogłybyśmy przemierzać świat na miotłach, oczywiście już po tym, kiedy nauczysz mnie lepiej latać. Nie chciałabym w końcu pozostawać daleko za tobą, bo jak wtedy mogłabym cieszyć się twoim towarzystwem?
Wyciągnęła dłoń, by znowu pobawić się jednym z jej kosmyków, chichocząc cicho. Zachód słońca wydobywał ze złotych pasm lekko miedziane refleksy, a ona sama wydawała się jeszcze bardziej urodziwa.
- Bo to prawda. Jesteś dla mnie właśnie jak jedno z tych rzadkich stworzeń, które zawsze pragnęłam zobaczyć i nie wiedziałam, że okażą się aż tak niezwykłe – zapewniła, wlewając w te może nieco ekscentryczne słowa swoje uczucia, które teraz wypełniały jej drobne ciałko po brzegi. Nadal czuła coś w rodzaju motylków w brzuchu, zwłaszcza gdy Maxine nagle zmniejszyła dystans i przysunęła się do niej. Willy nie była pewna, co się zaraz stanie, ale kiedy usta kobiety dotknęły jej ust, z ich głębi wyrwało się zaraz stłumione „ooooch”. Nigdy w życiu się nie całowała, ale teraz czuła, że to cudowne i że chce to robić, poznać smak różanych ust Maxine. Odwzajemniła pocałunek, zapewne czyniąc to dość nieporadnie, ale był to jej pierwszy – i okazało się, że to bardzo ekscytujące. Jednocześnie dłońmi objęła kobietę, chcąc poczuć jej ciepło, a jedną z rąk po chwili wplotła w jej włosy.
Gdy się od siebie odsunęły (choć wydawało jej się, że pocałunek trwał znacznie dłużej niż w rzeczywistości, ale zatracona w tym straciła poczucie czasu), jej policzki były całe czerwone z przejęcia, a włosy nagle zaczęły mienić się tęczą.
- Nie wiedziałam, że całowanie jest takie... ekscytujące! – pisnęła z zachwytem, wciąż omotana czarem eliksiru, który na nią działał, a o czym nie miała pojęcia. – Ale... jeśli chcesz, to może pójdę po ten szkicownik. I mogę ci podarować jakiś szkic, żebyś miała ode mnie pamiątkę, co ty na to?
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Tak mocno bolała ją zdrada mężczyzny, rana, którą zadał, choć sądziła, że łączy ich prawdziwe i szczere uczucie; wykorzystał jednak jej zaufanie i uderzył w najczulszy punkt, niczym czarnomagicznym zaklęciem - że przestała wierzyć w prawdziwą miłość. Tak przynajmniej jej się wydawało. Broniła się później przed zauroczeniem, uciekała, gdy zaczynało jej zależeć, wzbraniała się przed nawiązywaniem bliższych relacji - nie chciała więcej już cierpieć. Teraz była sobie wdzięczna, och, jakże była sobie wdzięczna! Popełniłaby ogromny błąd, gdyby związała się z kimś, kto nie mógł być jej prawdziwą miłością - bo nią była przecież Willow. Maxine nigdy wcześniej nie czuła takiej pewności drugiego człowieka jak właśnie w tym momencie, tak ogromnej fascynacji i pożądania, które wypełniało ją od czubka głowy, aż do samych koniuszków palców stóp. Nawet gdyby nosiła teraz na palcu obrączkę (miała lat dwadzieścia pięć, więc według społeczeństwa powinna przecież), to zdjęłaby ją natychmiast, byleby pozostać z panną Lovegood.
Czy to możliwe, by i ona naprawdę ją tak pokochała?
Trudno było Maxine uwierzyć we własne szczęście; dotąd życie wcale jej nie rozpieszczało, raczej nieustannie poddawało wszelakim próbom i testowało jej wytrzymałość psychiczną.
- Nie chcę, byś znikała choćby i na moment - jęknęła z żalem. Może dom Lovegoodów był niedaleko, ale na samą myśl, że blondynka mogłaby zniknąć jej z oczu wprawiał Maxine w drżenie z lęku i szczery żal. Nie chciała się z nią rozstawać. - Co za cudowny pomysł. Tak wspaniała idea mogła narodzić się tylko w twojej mądrej główce, najdroższa - wyszeptała wzruszona; oczyma wyobraźni widziała je już obie, wysoko na miotłach, szybujące w przestworzach - oczywiście w stronę romantycznie zachodzącego słońca. - Zdecydowanie cieplejsze, choć ciężko mi stwierdzić jak bardzo gorące... Nie opuszczałam Europy - wyznała jej po chwili wahania. Wciąż czuła wstyd na myśl, że kiedyś była wyjątkowo uboga - gorąco pragnęła zaimponować Willow, choć coś mówiło Desmond, ze jej złotowłosy anioł nie ma w sobie nic z materialisty.
- Pójdę za tobą wszędzie, Willy, przysięgam. Zwiedzimy cały świat! Na miotłach, och tak, na miotłach, to będzie wspaniałe. Odwiedzimy każdy kraj jaki zapragniesz i odnajdziemy każde zwierzę, które kiedykolwiek pragnęłaś ujrzeć. Obiecuję ci to, a zrobię dla ciebie wszystko - zapewniała ją gorączkowo, wciąż trzymając delikatne dłonie dziewczyny we własnych - szorstkich od trzymania trzonka miotły i ciężkiej pracy.
Pocałunek, jakim obdarzyła swoją ukochaną, był słodki w swej niewinności; Willow całowała nieporadnie, lecz jakże uroczo. Maxine była dla niej delikatna i subtelna.
- To... to był twój pierwszy pocałunek? - wyszeptała z mocno bijącym sercem, gdy Willow pisnęła z ekscytacją. Czy naprawdę przypadł jej w udziale ten zaszczyt? Maxine nie mogła wprost to uwierzyć. - Nikt nigdy nie całował wspanialej niż ty - westchnęła z rozmarzeniem. Uniosła dłonie blondynki do twarzy i obdarzyła wierzch prawej dłoni przelotnym całusem. - Idź po ten szkicownik, wracaj jednak szybko i nie każ mi czekać zbyt długo, bo uschnę z tęsknoty.
Czy to możliwe, by i ona naprawdę ją tak pokochała?
Trudno było Maxine uwierzyć we własne szczęście; dotąd życie wcale jej nie rozpieszczało, raczej nieustannie poddawało wszelakim próbom i testowało jej wytrzymałość psychiczną.
- Nie chcę, byś znikała choćby i na moment - jęknęła z żalem. Może dom Lovegoodów był niedaleko, ale na samą myśl, że blondynka mogłaby zniknąć jej z oczu wprawiał Maxine w drżenie z lęku i szczery żal. Nie chciała się z nią rozstawać. - Co za cudowny pomysł. Tak wspaniała idea mogła narodzić się tylko w twojej mądrej główce, najdroższa - wyszeptała wzruszona; oczyma wyobraźni widziała je już obie, wysoko na miotłach, szybujące w przestworzach - oczywiście w stronę romantycznie zachodzącego słońca. - Zdecydowanie cieplejsze, choć ciężko mi stwierdzić jak bardzo gorące... Nie opuszczałam Europy - wyznała jej po chwili wahania. Wciąż czuła wstyd na myśl, że kiedyś była wyjątkowo uboga - gorąco pragnęła zaimponować Willow, choć coś mówiło Desmond, ze jej złotowłosy anioł nie ma w sobie nic z materialisty.
- Pójdę za tobą wszędzie, Willy, przysięgam. Zwiedzimy cały świat! Na miotłach, och tak, na miotłach, to będzie wspaniałe. Odwiedzimy każdy kraj jaki zapragniesz i odnajdziemy każde zwierzę, które kiedykolwiek pragnęłaś ujrzeć. Obiecuję ci to, a zrobię dla ciebie wszystko - zapewniała ją gorączkowo, wciąż trzymając delikatne dłonie dziewczyny we własnych - szorstkich od trzymania trzonka miotły i ciężkiej pracy.
Pocałunek, jakim obdarzyła swoją ukochaną, był słodki w swej niewinności; Willow całowała nieporadnie, lecz jakże uroczo. Maxine była dla niej delikatna i subtelna.
- To... to był twój pierwszy pocałunek? - wyszeptała z mocno bijącym sercem, gdy Willow pisnęła z ekscytacją. Czy naprawdę przypadł jej w udziale ten zaszczyt? Maxine nie mogła wprost to uwierzyć. - Nikt nigdy nie całował wspanialej niż ty - westchnęła z rozmarzeniem. Uniosła dłonie blondynki do twarzy i obdarzyła wierzch prawej dłoni przelotnym całusem. - Idź po ten szkicownik, wracaj jednak szybko i nie każ mi czekać zbyt długo, bo uschnę z tęsknoty.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Do tej pory miłość była czymś, co znała z opowieści i kart książek, ale nie z własnego życia. Pod wieloma względami była oderwana od rzeczywistości, bujająca w obłokach, skupiona na pogoni za marzeniami i fascynacjami – przez co najwyraźniej pozbawiła się czegoś tak niezwykłego, ale co się odwlecze to nie uciecze, prawda? Miała dopiero dwadzieścia lat i całe życie przed sobą, a w tym roku poznała wiele jego aspektów nieznanych wcześniej, niestety w większości smutnych. Poznała smak smutku, strachu, bólu i niepewności – ale jak się okazało, także zakochania. I był to smak wyjątkowo nęcący, sprawiający że te przykre odchodziły w niepamięć, bo jej ciało po brzegi wypełnione było euforią i szczęściem.
Reszta świata mogłaby nie istnieć, nawet gdyby teraz zawołał ją ojciec lub siostra zignorowałaby to, uznając to za zupełnie nieważne. Dziś chciała być tylko z Maxine, z nikim innym.
- Ja też tego nie chcę – odezwała się cicho. – Zawsze możemy pójść razem, by nie tracić cennych minut swojego towarzystwa. Choć pewnie będziemy mieć ich jeszcze wiele, kiedy już wsiądziemy na miotły i polecimy daleko stąd. – W tym momencie to było bardzo, ale to bardzo kuszące. Uciec daleko od anomalii, od konfliktów targających świat zarówno czarodziejów jak i mugoli, od trosk i niepokojów. Znaleźć sobie bezpieczną przystań w jakimś ciepłym, urokliwym zakątku, koniecznie pełnym żyjących w okolicy magicznych stworzeń, które mogłaby badać i opisywać, oraz przestrzeni do latania na miotle, gdzie nie nakryłby ich żaden mugol.
- Więc poszukamy czegoś ciepłego i wybierzemy miejsce idealne dla nas dwóch, co ty na to? – podchwyciła entuzjastycznie. – To nie ma znaczenia, w końcu mamy przed sobą całe życie by zobaczyć wszystko co tylko chcemy, prawda? Z ojcem zwiedziłam kilka krajów, ale także głównie w Europie, choć kilka miesięcy temu byliśmy razem w Ameryce, również miała swój urok. – Willy nie zawracała sobie jednak głowy sprawami materialnymi, nigdy nie przykładała wagi ani do krwi, ani do bogactw swoich znajomych. A teraz, w euforii zakochania, nie mogłoby jej to obchodzić mniej, nie myślała też o trudnościach z realizacją takiego planu. Racjonalność pozostawała teraz poza jej zasięgiem, wydobywając z umysłu całe pokłady marzycielstwa i fantazji, które miała ochotę wcielić w życie, choć kiedy przyjdzie oprzytomnienie, nawet ona zda sobie sprawę, jak bardzo odbiegła od rzeczywistości. Niemniej jednak, nawet bez oparów eliksiru przyćmiewającego umysł na pewno podekscytowałaby się wizją podróżowania po świecie, nieważne, czy na miotłach czy na czymkolwiek, byle poszerzać swoje horyzonty i odkrywać nowe.
- A ja pójdę na każdy twój mecz i będę pojętną uczennicą latania, pasje nas obu będą tak samo ważne – obiecała również.
Ale potem nastąpił ten niezwykły, jedyny w swoim rodzaju moment – jej pierwszy pocałunek, podczas którego otoczenie straciło na znaczeniu jeszcze bardziej. Były tylko one dwie i to niesamowite uczucie, podczas którego Willow tak bardzo starała się pokazać z jak najlepszej strony, nie jako nieopierzona smarkula która nie potrafiła całować, bo byłoby jej wstyd przed Maxine.
- Tak – wyszeptała, płoniąc rumieńcem. – Tym bardziej wyjątkowy, bo przeżyty z kimś takim jak ty. – Och, jak żal było jej odchodzić choć na chwilę! Ale nie miały wiele czasu do końca dnia, słońce zaraz zajdzie i dzienne światło powoli, ale nieuchronnie zniknie. – Będę za chwilę, obiecuję! – zapewniła starannie, i jak obiecała, tak najszybciej jak potrafiła pobiegła do domu i odnalazła swój szkicownik oraz parę ołówków, a następnie niemalże w podskokach wróciła nad staw. Kiedy otworzyła szkicownik, ze środka wypadł jeden z luźnych szkiców. Podniosła go, po czym wyciągnęła w stronę Maxine. – Zatrzymaj, będziesz miała na pamiątkę, a ja będę się cieszyć, że wzięłaś ze sobą cząstkę mnie – powiedziała. Był to jeden ze starych szkiców, tworzonych jeszcze za życia brata, ale upojona miłością chciała podarować pannie Desmond naprawdę wyjątkowy rysunek. – Nie mamy wiele czasu zanim zrobi się ciemno, ale może zdążę wykonać chociaż szybki szkic ołówkiem? – zastanowiła się. Chciała jednak utrwalić urok Maxine, by móc na nią patrzeć gdy już się rozstaną.
Reszta świata mogłaby nie istnieć, nawet gdyby teraz zawołał ją ojciec lub siostra zignorowałaby to, uznając to za zupełnie nieważne. Dziś chciała być tylko z Maxine, z nikim innym.
- Ja też tego nie chcę – odezwała się cicho. – Zawsze możemy pójść razem, by nie tracić cennych minut swojego towarzystwa. Choć pewnie będziemy mieć ich jeszcze wiele, kiedy już wsiądziemy na miotły i polecimy daleko stąd. – W tym momencie to było bardzo, ale to bardzo kuszące. Uciec daleko od anomalii, od konfliktów targających świat zarówno czarodziejów jak i mugoli, od trosk i niepokojów. Znaleźć sobie bezpieczną przystań w jakimś ciepłym, urokliwym zakątku, koniecznie pełnym żyjących w okolicy magicznych stworzeń, które mogłaby badać i opisywać, oraz przestrzeni do latania na miotle, gdzie nie nakryłby ich żaden mugol.
- Więc poszukamy czegoś ciepłego i wybierzemy miejsce idealne dla nas dwóch, co ty na to? – podchwyciła entuzjastycznie. – To nie ma znaczenia, w końcu mamy przed sobą całe życie by zobaczyć wszystko co tylko chcemy, prawda? Z ojcem zwiedziłam kilka krajów, ale także głównie w Europie, choć kilka miesięcy temu byliśmy razem w Ameryce, również miała swój urok. – Willy nie zawracała sobie jednak głowy sprawami materialnymi, nigdy nie przykładała wagi ani do krwi, ani do bogactw swoich znajomych. A teraz, w euforii zakochania, nie mogłoby jej to obchodzić mniej, nie myślała też o trudnościach z realizacją takiego planu. Racjonalność pozostawała teraz poza jej zasięgiem, wydobywając z umysłu całe pokłady marzycielstwa i fantazji, które miała ochotę wcielić w życie, choć kiedy przyjdzie oprzytomnienie, nawet ona zda sobie sprawę, jak bardzo odbiegła od rzeczywistości. Niemniej jednak, nawet bez oparów eliksiru przyćmiewającego umysł na pewno podekscytowałaby się wizją podróżowania po świecie, nieważne, czy na miotłach czy na czymkolwiek, byle poszerzać swoje horyzonty i odkrywać nowe.
- A ja pójdę na każdy twój mecz i będę pojętną uczennicą latania, pasje nas obu będą tak samo ważne – obiecała również.
Ale potem nastąpił ten niezwykły, jedyny w swoim rodzaju moment – jej pierwszy pocałunek, podczas którego otoczenie straciło na znaczeniu jeszcze bardziej. Były tylko one dwie i to niesamowite uczucie, podczas którego Willow tak bardzo starała się pokazać z jak najlepszej strony, nie jako nieopierzona smarkula która nie potrafiła całować, bo byłoby jej wstyd przed Maxine.
- Tak – wyszeptała, płoniąc rumieńcem. – Tym bardziej wyjątkowy, bo przeżyty z kimś takim jak ty. – Och, jak żal było jej odchodzić choć na chwilę! Ale nie miały wiele czasu do końca dnia, słońce zaraz zajdzie i dzienne światło powoli, ale nieuchronnie zniknie. – Będę za chwilę, obiecuję! – zapewniła starannie, i jak obiecała, tak najszybciej jak potrafiła pobiegła do domu i odnalazła swój szkicownik oraz parę ołówków, a następnie niemalże w podskokach wróciła nad staw. Kiedy otworzyła szkicownik, ze środka wypadł jeden z luźnych szkiców. Podniosła go, po czym wyciągnęła w stronę Maxine. – Zatrzymaj, będziesz miała na pamiątkę, a ja będę się cieszyć, że wzięłaś ze sobą cząstkę mnie – powiedziała. Był to jeden ze starych szkiców, tworzonych jeszcze za życia brata, ale upojona miłością chciała podarować pannie Desmond naprawdę wyjątkowy rysunek. – Nie mamy wiele czasu zanim zrobi się ciemno, ale może zdążę wykonać chociaż szybki szkic ołówkiem? – zastanowiła się. Chciała jednak utrwalić urok Maxine, by móc na nią patrzeć gdy już się rozstaną.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Wizja dalekich podróży z panną Lovegood, życia spędzonego z tą niebiańską istotą, zdawała się Maxine w tym momencie naprawdę rozkoszna - i jakże realna! Cóż to był wszak za problem, aby porzucić wszystko i uciec ze swą prawdziwą miłością? W Anglii nie były bezpieczne. Willow nie była bezpieczna. Tak delikatna, niewinna, młodziutka... Tak bezbronna w obliczu wojny. Martwiła się o nią i chciała ją przed nią obronić, przed wojenną zawieruchą i krzywdą, którą za sobą nieuchronnie niosła. Robiła co mogła w Zakonie Feniksa, ale to wciąż za mało. Musiała ukryć Willow przed całym światem - nie zniosłaby przecież jej straty.
- Możemy wyruszyć gdziekolwiek zechcesz choćby i jutro, najdroższa - wyszeptała z rozczuleniem; z przyjemnością słuchała blondynki, obserwowała entuzjazm jaki wzbudziła w niej wizja wspólnych, dalekich podróży.
Z niechęcią wypuściła ze swego czułego uścisku dłonie Willow. Miała je tak delikatne, tak miękkie, jej skóra była niezwykle przyjemna w dotyku... Chciała ściskać je cały czas. Dotykać ciepłej skóry dziewczyny. Z żalem patrzyła jak ukochana biegnie w stronę swego rodzinnego domostwa i westchnęła ciężko. Niby trwało to wszystko zaledwie kilka chwil, a dłużyło się Maxine jakby wieczność. Sekundy zmieniły się w minuty, a minuty w godziny. Wierciła się na starym pniu drzewa, na którym siedziała, niecierpliwie, usychała z tęsknoty,wciąż wypatrywała sylwetki Willow niczym złotego znicza podczas meczu. W końcu wyłoniła się z drzwi i wróciła do niej. Dopiero wtedy uśmiech powrócił na usta Maxine. Ciężko było przetrwać te chwile bez panny Lovegood obok. Wyciągnęła rękę, by wziąć szkic, który wypadł z notesu, Willow w swej dobroci podarowała go Max na zawsze. Spojrzała na rysunek z zachwytem: wszystko, co wyszłoby spod jej utalentowanych palców, wprawiłoby ją w podziw.
- Jest wspaniały, dziękuję - wyrzekła ze wzruszeniem; starannie złożyła kartkę i wsunęła ostrożnie do wewnętrznej kieszeni szaty, tak, aby się nie zniszczył. - Pamiątki jednak są po to, aby pamiętać o czymś, co się utraciło, a ja nie chcę cię tracić - powiedziała z nutką w paniki w głosie, jaka zabrzmiała przez myśl, że mogłyby się rozstać - to nie mogło się stać. Nigdy.
W czasie, gdy Willow szukała notatnika, to Maxine, wiercąc się niecierpliwie, gorączkowo poprawiała elementy swej aparycji. Rozczesała włosy, aby opadały ładniej na ramiona, uszczypnęła się w policzki, by były bardziej rumiane, skropliła nadgarstki perfumami, których flakon nosiła w torebce. Jeśli panna Lovegood miała ją narysować, chciała wyglądać dobrze.
- Na pewno. Powiedz mi proszę jak mam usiąść? Tak będzie dobrze? - spytała niepewnie; pozowała do zdjęć, a nie rysunków. Usiadła bokiem do Willow na pniu, wyciągając nogę, by wydała się dłiuższa; wyprostowała się i uniosła wyżej brodę, wyprostowana i dumna sylwetka wyglądała znacznie lepiej.
- Możemy wyruszyć gdziekolwiek zechcesz choćby i jutro, najdroższa - wyszeptała z rozczuleniem; z przyjemnością słuchała blondynki, obserwowała entuzjazm jaki wzbudziła w niej wizja wspólnych, dalekich podróży.
Z niechęcią wypuściła ze swego czułego uścisku dłonie Willow. Miała je tak delikatne, tak miękkie, jej skóra była niezwykle przyjemna w dotyku... Chciała ściskać je cały czas. Dotykać ciepłej skóry dziewczyny. Z żalem patrzyła jak ukochana biegnie w stronę swego rodzinnego domostwa i westchnęła ciężko. Niby trwało to wszystko zaledwie kilka chwil, a dłużyło się Maxine jakby wieczność. Sekundy zmieniły się w minuty, a minuty w godziny. Wierciła się na starym pniu drzewa, na którym siedziała, niecierpliwie, usychała z tęsknoty,wciąż wypatrywała sylwetki Willow niczym złotego znicza podczas meczu. W końcu wyłoniła się z drzwi i wróciła do niej. Dopiero wtedy uśmiech powrócił na usta Maxine. Ciężko było przetrwać te chwile bez panny Lovegood obok. Wyciągnęła rękę, by wziąć szkic, który wypadł z notesu, Willow w swej dobroci podarowała go Max na zawsze. Spojrzała na rysunek z zachwytem: wszystko, co wyszłoby spod jej utalentowanych palców, wprawiłoby ją w podziw.
- Jest wspaniały, dziękuję - wyrzekła ze wzruszeniem; starannie złożyła kartkę i wsunęła ostrożnie do wewnętrznej kieszeni szaty, tak, aby się nie zniszczył. - Pamiątki jednak są po to, aby pamiętać o czymś, co się utraciło, a ja nie chcę cię tracić - powiedziała z nutką w paniki w głosie, jaka zabrzmiała przez myśl, że mogłyby się rozstać - to nie mogło się stać. Nigdy.
W czasie, gdy Willow szukała notatnika, to Maxine, wiercąc się niecierpliwie, gorączkowo poprawiała elementy swej aparycji. Rozczesała włosy, aby opadały ładniej na ramiona, uszczypnęła się w policzki, by były bardziej rumiane, skropliła nadgarstki perfumami, których flakon nosiła w torebce. Jeśli panna Lovegood miała ją narysować, chciała wyglądać dobrze.
- Na pewno. Powiedz mi proszę jak mam usiąść? Tak będzie dobrze? - spytała niepewnie; pozowała do zdjęć, a nie rysunków. Usiadła bokiem do Willow na pniu, wyciągając nogę, by wydała się dłiuższa; wyprostowała się i uniosła wyżej brodę, wyprostowana i dumna sylwetka wyglądała znacznie lepiej.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Willow także bała się tego, co mogło się wydarzyć, niedawno przeżyła coś naprawdę strasznego, a parę miesięcy temu anomalie zabiły jej mamę. Jakże kusząca wydawała się więc wizja ucieczki od tych okropności i lęku w towarzystwie osoby, którą jak wierzyła, kochała i przy której będzie mogła czuć się bezpiecznie? Maxine jawiła jej się właśnie tak – jako ktoś, przy kim nie musiała się niczego obawiać. Zdawała się znakomitym uzupełnieniem cech Willy, kobietą silną, charakterną i niezwykle zaradną, a jednocześnie piękną i troskliwą.
- Dokładnie tak – zapewniła. – Choć muszę pożegnać się z bliskimi, nie mogłabym tak zniknąć bez słowa... – W końcu w sierpniu znikła na miesiąc bez żadnego uprzedzenia. I zdecydowanie nie zafundowałaby im tego strachu i niepewności o jej los po raz drugi, ale prawdziwa miłość z pewnością zrozumie. – I muszę zabrać moje ulubione rzeczy, a także wygrzebać na strychu jakąś starą miotłę.
Wróciła ze szkicownikiem naprawdę szybko, wciąż niesiona na skrzydłach ekscytacji. Eliksir nadal na nią działał, każąc jej wierzyć, że jest do szaleństwa zakochana w Maxine, oczekującej na jej powrót nad brzegiem stawu. Nie kazała jej czekać długo, po nie więcej jak pięciu minutach była z powrotem, już z przyborami, którymi chciała uwiecznić ją na papierze. I przy okazji, widząc szkic, który wypadł, zapragnęła go jej podarować, przekonana, że Maxine powinna mieć ze sobą jakiś wytwór jej dłoni, w końcu zbliżała się noc i niestety będą musiały się rozstać, choć wierzyła, że niedługo, może rzeczywiście już jutro, zobaczą się znowu, a potem będą mieć dla siebie mnóstwo czasu, kiedy już ruszą na miotłach przez świat, zostawiając wstrząsaną anomaliami i konfliktami Anglię za sobą.
- Ja też nie chcę – zapewniła, patrząc na nią z nieskrywanym zachwytem. – Wyglądasz cudownie, i myślę że tak jak siedzisz będzie w sam raz, możesz się obrócić lekko tak, żeby zachodzące słońce padało na ciebie z boku, oświetlając twoją sylwetkę. O, teraz jest idealnie!
Ustawiła ją odpowiednio, a potem usiadła naprzeciwko i zaczęła szkicować. Spieszyła się, bo z każdą minutą słońce chowało się coraz bardziej, ale na szczęście potrafiła szkicować dość szybko, bez grzebania się godzinę nad każdym detalem. Naprawdę chciała skończyć zanim zrobi się zupełnie ciemno, bo spiesząc się przy szukaniu szkicownika i ołówków zapomniała, że chyba powinna zabrać też ze sobą latarenkę z zamkniętą w środku świecą, która mogłaby jej rzucić więcej światła.
Co jakiś czas odgarniała na bok pasmo włosów wpadające do oczu i przygryzała w skupieniu usta, a rysunek nabierał szczegółowości. Linie stopniowo układały się w ładne rysy Maxine, i choć szkicując ołówkiem nie mogła oddać barwy jej włosów czy oczu, starała się nadać im głębi. Ale w końcu słońce zniknęło całkowicie.
- Patrz – szepnęła jednak, wskazując na barwy znaczące niebo, odcienie pomarańczowego i błękitu, a nawet czerwieni i fioletu, które wyżej przechodziły coraz intensywniej w ciemny niebieski, a potem, na wschodzie, w granatowy. Ciemnych barw stopniowo przybywało, a jasne zanikały. – Prawda, że piękny? A teraz będzie mi się kojarzył z tobą – zapewniła. – Jest już za ciemno, by szkicować, ale chyba skończyłam. Więc... co chcesz teraz robić?
Znowu chwyciła jej ręce, patrząc na nią skąpaną w półmroku. Kiedy słońce zaszło, zrobiło się nie tylko ciemniej, ale i chłodniej.
- Dokładnie tak – zapewniła. – Choć muszę pożegnać się z bliskimi, nie mogłabym tak zniknąć bez słowa... – W końcu w sierpniu znikła na miesiąc bez żadnego uprzedzenia. I zdecydowanie nie zafundowałaby im tego strachu i niepewności o jej los po raz drugi, ale prawdziwa miłość z pewnością zrozumie. – I muszę zabrać moje ulubione rzeczy, a także wygrzebać na strychu jakąś starą miotłę.
Wróciła ze szkicownikiem naprawdę szybko, wciąż niesiona na skrzydłach ekscytacji. Eliksir nadal na nią działał, każąc jej wierzyć, że jest do szaleństwa zakochana w Maxine, oczekującej na jej powrót nad brzegiem stawu. Nie kazała jej czekać długo, po nie więcej jak pięciu minutach była z powrotem, już z przyborami, którymi chciała uwiecznić ją na papierze. I przy okazji, widząc szkic, który wypadł, zapragnęła go jej podarować, przekonana, że Maxine powinna mieć ze sobą jakiś wytwór jej dłoni, w końcu zbliżała się noc i niestety będą musiały się rozstać, choć wierzyła, że niedługo, może rzeczywiście już jutro, zobaczą się znowu, a potem będą mieć dla siebie mnóstwo czasu, kiedy już ruszą na miotłach przez świat, zostawiając wstrząsaną anomaliami i konfliktami Anglię za sobą.
- Ja też nie chcę – zapewniła, patrząc na nią z nieskrywanym zachwytem. – Wyglądasz cudownie, i myślę że tak jak siedzisz będzie w sam raz, możesz się obrócić lekko tak, żeby zachodzące słońce padało na ciebie z boku, oświetlając twoją sylwetkę. O, teraz jest idealnie!
Ustawiła ją odpowiednio, a potem usiadła naprzeciwko i zaczęła szkicować. Spieszyła się, bo z każdą minutą słońce chowało się coraz bardziej, ale na szczęście potrafiła szkicować dość szybko, bez grzebania się godzinę nad każdym detalem. Naprawdę chciała skończyć zanim zrobi się zupełnie ciemno, bo spiesząc się przy szukaniu szkicownika i ołówków zapomniała, że chyba powinna zabrać też ze sobą latarenkę z zamkniętą w środku świecą, która mogłaby jej rzucić więcej światła.
Co jakiś czas odgarniała na bok pasmo włosów wpadające do oczu i przygryzała w skupieniu usta, a rysunek nabierał szczegółowości. Linie stopniowo układały się w ładne rysy Maxine, i choć szkicując ołówkiem nie mogła oddać barwy jej włosów czy oczu, starała się nadać im głębi. Ale w końcu słońce zniknęło całkowicie.
- Patrz – szepnęła jednak, wskazując na barwy znaczące niebo, odcienie pomarańczowego i błękitu, a nawet czerwieni i fioletu, które wyżej przechodziły coraz intensywniej w ciemny niebieski, a potem, na wschodzie, w granatowy. Ciemnych barw stopniowo przybywało, a jasne zanikały. – Prawda, że piękny? A teraz będzie mi się kojarzył z tobą – zapewniła. – Jest już za ciemno, by szkicować, ale chyba skończyłam. Więc... co chcesz teraz robić?
Znowu chwyciła jej ręce, patrząc na nią skąpaną w półmroku. Kiedy słońce zaszło, zrobiło się nie tylko ciemniej, ale i chłodniej.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Już dawna działy się naprawdę straszne rzeczy i pytanie nie brzmiało czy to przytrafi się mnie?, a kiedy wydarzy się mnie? Kiedy wojenna zawierucha dotknie mnie albo moich bliskich? To było przecież nieuniknione. Każde zaklęcie ochronne można przełamać, każdego można znaleźć, jeśli tylko szukało się odpowiednio uważnie i cierpliwie. Desmond wiedziała już, że druga strona, strona, która odpowiadała za te potworności - pożar w Ministerstwie Magii, uwolnienie więźniów w Azkabanie, morderstwa i szerzenie czarnej magii - nie była ani głupia, ani mało utalentowana. Dysponowali potężną, silną magią, nie wahali się sięgać po najbardziej plugawe zaklęcia. W Wielkiej Brytanii nikt nie był już bezpieczny. Willow wydawała się taka delikatna i bezbronna. Pragnęła ją pod tym uchronić.
- Ja mam młodszą siostrę, za którą... - jestem odpowiedzialna, czuła się odpowiedzialna, choć Jean już ukończyła siedemnasty rok życia i była pełnoletnia. Nie dokończyła jednak. - Może zgodzi się polecieć z nami? Jest ciekawa świata - zastanowiła się z wyraźną nadzieją. To brzmiało jak pobożne życzenie. Dwie najważniejsze kobiety jej życia - siostra i ukochana - na miotłach wraz z nią, przed nimi ciekawe przygody, a za nimi śmierć i nieszczęścia. - Kupię ci nową miotłę! To będzie mój prezent za ten rysunek, dobrze? Kiedy masz urodziny? Nieważne zresztą! Najchętniej dałabym ci wszystko, czego tylko pragniesz - stwierdziła nienaturalnie entuzjastycznym tonem. Nie liczyło się w tym momencie, że jej zarobki nie były wciąż imponujące, bo dopiero pięła się po szczeblach sportowej kariery.
Jeśli jednak naprawdę zamierzały z Willow rzucić wszystko i wyruszyć w podróż, ukryć się przed wojenną zawieruchą i krzywdą, jaką za sobą niosła, będzie musiała o tym zapomnieć. Coś zakuło ją boleśnie w piersi. Quidditch to największa pasja Maxine, dotąd - największa miłość, lecz ona bladła w obliczu uczucia jakie zaczęła żywić do panny Lovegood. Zamroczona działaniem Amortencji była gotowa rzucić dla niej wszystko. Była gotowa uciec, choć ucieczka to nie jej styl. Wstąpiła do Zakonu Feniksa, aby walczyć o lepsze jutro, teraz przede wszystkim musiała troszczyć się o dobro Willow. Nie mogła ochronić i jej, i Jean. Czuła wewnętrzny opór, jej natura Gryfonki buntowała się przed taką ucieczką, lecz uskrzydlone eliksirem serce rwało się do blondynki, która własnie szkicowała jej portret.
Maxine pozowała czarownicy cierpliwie, słuchała poleceń i przekręciła się tak, aby Willow było jak najłatwiej ją naszkicować. Wpatrywała się jednocześnie w skupione oblicze ukochanej i w myślach podziwiała każdy najdrobniejszy szczegół jej aparycji, pragnęła zapamiętać go na zawsze. Uroczy nosek, różane niewinne usta, nieco płochliwe spojrzenie. Gdy skończyła spojrzała we wskazanym przez Willow kierunku.
- Tak, naprawdę piękny, cieszę się, że mogę tu być razem z tobą. To przepiękne miejsce - westchnęła Maxine z rozczuleniem, zachwycając się malowniczym zachodem słońca tego jesiennego wieczora; powróciła jednak spojrzeniem do blondynki - to ją pragnęła dziś podziwiać. Zamknęła w swojej dłoni jej dłoń. - Przejdźmy się. Porozmawiajmy. Opowiesz mi o sobie więcej - wyszeptała Desmond i poprowadziła ukochaną brzegiem stawu.
Spędziły ze sobą jeszcze trochę czasu. Maxine mogłaby słuchać Willow jeszcze przed długie godziny, wiedziała jednak, że Jean będzie się martwić, jeśli nie wróci na noc. Serce krwawiło, ale musiały się rozstać. Maxine obiecała, że spotkają się jutro, lecz gdy przebudziła się rankiem, a działanie Amortencji minęło - miała szczerą ochotę uderzyć głową w ścianę.
| zt x2
- Ja mam młodszą siostrę, za którą... - jestem odpowiedzialna, czuła się odpowiedzialna, choć Jean już ukończyła siedemnasty rok życia i była pełnoletnia. Nie dokończyła jednak. - Może zgodzi się polecieć z nami? Jest ciekawa świata - zastanowiła się z wyraźną nadzieją. To brzmiało jak pobożne życzenie. Dwie najważniejsze kobiety jej życia - siostra i ukochana - na miotłach wraz z nią, przed nimi ciekawe przygody, a za nimi śmierć i nieszczęścia. - Kupię ci nową miotłę! To będzie mój prezent za ten rysunek, dobrze? Kiedy masz urodziny? Nieważne zresztą! Najchętniej dałabym ci wszystko, czego tylko pragniesz - stwierdziła nienaturalnie entuzjastycznym tonem. Nie liczyło się w tym momencie, że jej zarobki nie były wciąż imponujące, bo dopiero pięła się po szczeblach sportowej kariery.
Jeśli jednak naprawdę zamierzały z Willow rzucić wszystko i wyruszyć w podróż, ukryć się przed wojenną zawieruchą i krzywdą, jaką za sobą niosła, będzie musiała o tym zapomnieć. Coś zakuło ją boleśnie w piersi. Quidditch to największa pasja Maxine, dotąd - największa miłość, lecz ona bladła w obliczu uczucia jakie zaczęła żywić do panny Lovegood. Zamroczona działaniem Amortencji była gotowa rzucić dla niej wszystko. Była gotowa uciec, choć ucieczka to nie jej styl. Wstąpiła do Zakonu Feniksa, aby walczyć o lepsze jutro, teraz przede wszystkim musiała troszczyć się o dobro Willow. Nie mogła ochronić i jej, i Jean. Czuła wewnętrzny opór, jej natura Gryfonki buntowała się przed taką ucieczką, lecz uskrzydlone eliksirem serce rwało się do blondynki, która własnie szkicowała jej portret.
Maxine pozowała czarownicy cierpliwie, słuchała poleceń i przekręciła się tak, aby Willow było jak najłatwiej ją naszkicować. Wpatrywała się jednocześnie w skupione oblicze ukochanej i w myślach podziwiała każdy najdrobniejszy szczegół jej aparycji, pragnęła zapamiętać go na zawsze. Uroczy nosek, różane niewinne usta, nieco płochliwe spojrzenie. Gdy skończyła spojrzała we wskazanym przez Willow kierunku.
- Tak, naprawdę piękny, cieszę się, że mogę tu być razem z tobą. To przepiękne miejsce - westchnęła Maxine z rozczuleniem, zachwycając się malowniczym zachodem słońca tego jesiennego wieczora; powróciła jednak spojrzeniem do blondynki - to ją pragnęła dziś podziwiać. Zamknęła w swojej dłoni jej dłoń. - Przejdźmy się. Porozmawiajmy. Opowiesz mi o sobie więcej - wyszeptała Desmond i poprowadziła ukochaną brzegiem stawu.
Spędziły ze sobą jeszcze trochę czasu. Maxine mogłaby słuchać Willow jeszcze przed długie godziny, wiedziała jednak, że Jean będzie się martwić, jeśli nie wróci na noc. Serce krwawiło, ale musiały się rozstać. Maxine obiecała, że spotkają się jutro, lecz gdy przebudziła się rankiem, a działanie Amortencji minęło - miała szczerą ochotę uderzyć głową w ścianę.
| zt x2
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Brzeg stawu
Szybka odpowiedź