Pokój dzienny
AutorWiadomość
Pokój dzienny
To główne pomieszczenie domu, jak przystało na charakter Lovegoodów - nieco chaotyczne. Nie wszystkie elementy do siebie pasują, a na ścianach wiszą obrazy namalowane niegdyś przez matkę Willow. Odkąd umarła, wnętrze wydaje się jakby mniej radosne i barwne, choć wciąż czuć tu Lovegoodową duszę i swego rodzaju przytulność i przyjazność. Chodząc po nim trzeba uważać, by nie potknąć się o jakiś element wyposażenia, i absolutnie nie zrażać się artystycznym chaosem i dużą ilością roślinności oraz figurek magicznych stworzeń.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
13.11
Liście szeleściły mu pod butami. Symfonia z rodziny tych, którym przysłuchiwał się w Ministerstwie Magii. Tamtejszy szum był jednak znacznie donośniejszy i zwykle towarzyszyły mu agresywniejsze rozwiązania harmoniczne. Mahler. Ministerstwo starało się komponować utwory imitujące monumentalne dzieła Mahlera; podczas gdy ostatki obumarłego listowia zdawały się śpiewać łagodny, nęcący lament. Lacrimose. Wargi chłopaka wykrzywiły się na samą myśl o mszy żałobnej. Znał każdy fragment, każdą sekundę zastraszającego utworu. Dlaczego matka musiała uprzeć się akurat na Lacrimose? Na wieku wieków, obrzydzić synowi Mozarta, wytatuowanym w pamięci wyraźnym wspomnieniem pustej trumny - sunącej w powietrzu przy akompaniamencie najsmutniejszej pieśni na świecie.
Zatrzymawszy się, impulsywnie zerknął pod nogi. Brązowe oksfordki zdecydowanie wymagały naprawy. Zroszone piaskiem, podniszczone i nieco zdarte nie zdawały się pasować szanowanemu urzędnikowi. Coriander lubił tak o sobie myśleć. Żył w przekonaniu, iż gdyby tylko czarodzieje postanowili zejść ze swego wyimaginowanego piedestału; dostrzegliby jak złożony świat zbudowali sobie mugole. Jak bardzo należy pielęgnować relacje magicznych z tymi, którym owych mocy przewrotny los pożałował.
Przez parę nieśpiesznych chwil Lovegood napawał się ciszą. Zdominowała przestrzeń, wyłącznie raz na jakiś czas dopuszczając do głosu świst jesiennego wiatru - wchodzącego w leniwy dialog z ukrywającym się na drzewach ptactwem. Po niespełna dwóch minutach Cory dążył zapomnieć dlaczego zrobił sobie mały przystanek na ostatniej prostej. Kilka kroków dalej, jeszcze jeden zakręt i przed błękitnymi oczyma powoli zaczynała malować się znajoma posiadłość. Kąciki ust bezwiednie podciągnął ku górze.
Rzadko kiedy odnajdywał spokój w czyimś towarzystwie, lecz kuzynostwo z Sevenoaks zdecydowanie wpisywało się w niedługi szereg wyjątków. Wizyty u wuja wydawały się niebywale rozwijające. Może i młoda Willow dopiero wkraczała w dorosłość, ale w oczach Cory'ego już była znacznie mądrzejsza od większości dorosłych. Niezwykle wrażliwa, piekielnie inteligentna. Dostrzegająca więcej i odczuwająca mocniej. Tym samym, konwersacje z nią okazywały się bardziej zajmujące od niejednej dyskusji przeprowadzanej z teoretycznie "dojrzalszą" osobą z grona znajomych z pracy. Chociaż blondyn niekoniecznie pozostawał w pełni obiektywny. Willy to jego ulubienica. Od pierwszych, obślinionych uśmiechów jakimi go obdarowywała jako osesek. Od pierwszego "Wujek!" - słowa wypełnionego prawdziwą magią. Coriander nosił je niczym najbardziej szanowany tytuł.
W drzwi wystukał krótką, chaotyczną melodyjkę z której trudno byłoby zawyrokować czy to tylko skłonności do muzykowania czy już nerwica natręctw. Dłoń, w naturalnym odruchu, powędrowała mu ku zmęczonym ślepiom. Niestety, smukłe palce nie dotarły do celu i zamiast przetrzeć ociężałą powiekę - uderzyły w usadowioną na nosie, parę okularów. Zdążył wsunąć je do kieszeni płaszcza jeszcze zanim podwoje otworzyły swe gościnne ramiona. W drzwiach ukazał się nie kto inny, jak mała Willow.
- Nie jestem za wcześnie? - prędko przyzezował na wystając spod rękawa nadgarstek, objęty skórzanym paskiem. Palcem wskazującym postukał w cyferblat, tym samym zmuszając wskazówki do ponownego ruszenia. "Wyszedłem z domu nieco wcześniej niż zwykle." zostało jednym z TYCH zdań. Tych wyszeptanych w myślach, choć samemu Lovegoodowi wydawało się, iż wypowiedział je na głos.
Gość
Gość
Pogoda była wyjątkowo smutna nawet jak na listopad. Willow po powrocie z ogrodu magizoologicznego z ulgą zrzuciła z siebie przemoczony płaszcz oraz buty, które również zdążyły przemoknąć do tego stopnia że chlupotała w nich woda. Zostawiła to wszystko w przedpokoju, a po drodze zrzuciła jeszcze mokre skarpetki i dalej ruszyła już boso, prawie potykając się o kota, który akurat wysunął się z pokoju dziennego i przekrzywił łebek nieco na bok, spoglądając na nią. Zwierzak należał do jej mamy, a teraz był własnością wszystkich domowników, choć wyraźnie nadal tęsknił za swoją panią, bo szczególnie chętnie przebywał w jej pokoju lub leżał w jej ulubionym fotelu.
Willow nachyliła się i pogłaskała go. Kot miauknął i spojrzał w stronę zamkniętych drzwi ulubionego pokoju mamy, w którym malowała, warzyła proste eliksiry i oddawała się innym zajęciom.
- Wiem, ja też za nią tęsknię – powiedziała cicho. Niedawno minęło pół roku odkąd umarła. Pierwszy maja był tragicznym dniem dla wielu, także dla ich rodziny.
Zastanawiała się właśnie czy nie pójść sobie zrobić herbaty i jakiegoś prowizorycznego obiadu, usłyszała pukanie do drzwi. Nie jakieś zwyczajne, a charakterystyczne, budzące skojarzenie z jedną konkretną osobą. Wujek Coriander. Choć prawdopodobnie ich stopień pokrewieństwa był nieco inny, z racji różnicy wieku dla Willow to zawsze był wujek Coriander. Albo Cory. Odkąd sięgała pamięcią pałała do niego sympatią i choć był okres, kiedy wyjechał i długo się nie widywali, to gdy tylko nauczyła się pisać pierwsze koślawe listy i rysować pierwsze rysunki zwierząt domowa sowa Lovegoodów często musiała nosić je do wujka Cory’ego, a on z kolei wysyłał jej różne podarki, z których wiele zachowała i miała do tej pory. Pokój Willy był tak pełny różnych skarbów zbieranych przez lata, że nawet sama właścicielka miała problem się w tym połapać i czasem odkrywała je na nowo, znajdując je gdy akurat szukała czegoś innego.
Kiedy wujek Cory już wrócił na łono rodziny, Willow była nastolatką i większość roku spędzała w Hogwarcie, ale i z niego nadsyłała listy (już dużo lepiej nakreślone niż te dziecinne), a w wakacje chętnie go odwiedzała oraz cieszyła się z jego wizyt w swoim domu. Z biegiem lat przepaść wiekowa była coraz mniej odczuwalna.
Otworzyła drzwi i zadarła głowę lekko do góry. Na jej jasnej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech.
- Nie – odpowiedziała marzycielskim tonem. – Proszę, wejdź – przesunęła się, nie chcąc by stał na tym zimnie i deszczu dłużej niż konieczne. Zaprosiła go do ciepłego i przytulnego domostwa już na pierwszy rzut oka zdradzającego, że zamieszkiwała go dość nietuzinkowa rodzina. – Taty jeszcze nie ma, na razie jestem tylko ja. Jeśli chcesz, zrobię nam obu herbatę i porozmawiamy. Może w pokoju dziennym? Opowiesz mi, co ciekawego ostatnio robiłeś – zaproponowała. – Brzydka pogoda, prawda? Od prawie dwóch tygodni ciągle pada, grzmi i ani na moment nie widać słońca. Tęsknię za nim, a ty? – zaczęła trajkotać, prowadząc go do pokoju dziennego. Wciąż była boso, a jej kostki omiatał brzeg zielonej spódnicy, dość niefortunnie zestawionej kolorystycznie z niebieskim swetrem, ale Willy się tym nie przejmowała. Jej włosy były rozpuszczone i wciąż lekko wilgotne, wróciła niedawno.
Willow nachyliła się i pogłaskała go. Kot miauknął i spojrzał w stronę zamkniętych drzwi ulubionego pokoju mamy, w którym malowała, warzyła proste eliksiry i oddawała się innym zajęciom.
- Wiem, ja też za nią tęsknię – powiedziała cicho. Niedawno minęło pół roku odkąd umarła. Pierwszy maja był tragicznym dniem dla wielu, także dla ich rodziny.
Zastanawiała się właśnie czy nie pójść sobie zrobić herbaty i jakiegoś prowizorycznego obiadu, usłyszała pukanie do drzwi. Nie jakieś zwyczajne, a charakterystyczne, budzące skojarzenie z jedną konkretną osobą. Wujek Coriander. Choć prawdopodobnie ich stopień pokrewieństwa był nieco inny, z racji różnicy wieku dla Willow to zawsze był wujek Coriander. Albo Cory. Odkąd sięgała pamięcią pałała do niego sympatią i choć był okres, kiedy wyjechał i długo się nie widywali, to gdy tylko nauczyła się pisać pierwsze koślawe listy i rysować pierwsze rysunki zwierząt domowa sowa Lovegoodów często musiała nosić je do wujka Cory’ego, a on z kolei wysyłał jej różne podarki, z których wiele zachowała i miała do tej pory. Pokój Willy był tak pełny różnych skarbów zbieranych przez lata, że nawet sama właścicielka miała problem się w tym połapać i czasem odkrywała je na nowo, znajdując je gdy akurat szukała czegoś innego.
Kiedy wujek Cory już wrócił na łono rodziny, Willow była nastolatką i większość roku spędzała w Hogwarcie, ale i z niego nadsyłała listy (już dużo lepiej nakreślone niż te dziecinne), a w wakacje chętnie go odwiedzała oraz cieszyła się z jego wizyt w swoim domu. Z biegiem lat przepaść wiekowa była coraz mniej odczuwalna.
Otworzyła drzwi i zadarła głowę lekko do góry. Na jej jasnej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech.
- Nie – odpowiedziała marzycielskim tonem. – Proszę, wejdź – przesunęła się, nie chcąc by stał na tym zimnie i deszczu dłużej niż konieczne. Zaprosiła go do ciepłego i przytulnego domostwa już na pierwszy rzut oka zdradzającego, że zamieszkiwała go dość nietuzinkowa rodzina. – Taty jeszcze nie ma, na razie jestem tylko ja. Jeśli chcesz, zrobię nam obu herbatę i porozmawiamy. Może w pokoju dziennym? Opowiesz mi, co ciekawego ostatnio robiłeś – zaproponowała. – Brzydka pogoda, prawda? Od prawie dwóch tygodni ciągle pada, grzmi i ani na moment nie widać słońca. Tęsknię za nim, a ty? – zaczęła trajkotać, prowadząc go do pokoju dziennego. Wciąż była boso, a jej kostki omiatał brzeg zielonej spódnicy, dość niefortunnie zestawionej kolorystycznie z niebieskim swetrem, ale Willy się tym nie przejmowała. Jej włosy były rozpuszczone i wciąż lekko wilgotne, wróciła niedawno.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przez dłuższą chwilę obdarzał dziewczynę przeciągłym spojrzeniem. Nie ukrywając troski, badawczo przesunął tęczówkami po całej twarzyczce, wzdłuż ramion w kierunku dłoni; aby ostatecznie wrócić do intensywnego wpatrywania się w zerkające na niego ślepia. Nie znalazłwszy żadnych niepokojących śladów świadczących o zakorkowanej, spinającej ciało żałobie, nieco poszerzył uśmiech. Od śmierci cioci balansował na granicy. Starał się mieć nad Willy pieczę równocześnie nie traktując jej niczym jajko. Czuwał. Nie z powinności, a nade wszystko miłości, jaką szczodrze obdarowywał swą młodziutką kuzynkę. Wiedząc co może dziać się w środku jej umysłu, próbował być jak największym wsparciem podczas owego trudnego okresu.
W ciepłym wnętrzu (zdecydowanie cieplejszym od temperatur, jaką raczyła ich dziś Matka Natura) potrząsnął łepetyną odrobinę na wzór przemoczonego psa, starającego się wyrzucić z sierści jak najwięcej kropel wody na raz. Ostatecznie, w skutek tego niepraktycznego sposobu na osuszenie, czupryna Coriandera poczęła przypominać chaotycznie skonstruowane ptasie gniazdo. Uwalniając się z przyduszających objęć kasztanowego szalika, błysnął zębiskami, gdy Willow rozpoczęła słowotok. Gadatliwość w roztargnionym i odrobinę chaotycznym wydaniu, blondyn przyjmował z widocznym rozbawieniem będącym zarazem świadectwem dużej swobody na jaką pozwalał sobie w towarzystwie czarodziejki.
- Zielona. Albo z igieł sosonowych. Macie sok z brzozy? To najlepsza pora na zbiory. - bez zbędnych ceregieli, kroki skierował za gospodynią - w kierunku salonu. Czuł się tu jak u siebie. Nie tylko ze względu na częstotliwość odwiedzin, ale również znajomy wystrój dziennego pokóju Lovegood'ów. Nie trzeba było długo szukać, aby odnaleźć wspólne cechy atmosfery owych wnętrz z klimatem domu rodzinnego. - Tęsknię za wieloma rzeczami. - z głębokim westchnieniem delikatnie przymarszczył brwi ulatując w puste przestrzenie rozsiane po jego niespokojnym umyśle - przestrzenie wciąż jeszcze wymagające wypełnienia po doświadczonych stratach. Po krótkiej chwili niebecności zastygły w bezruchu Cory wrócił do świata żywych. Blady uśmieszek powrócił na zaróżowione wargi. Wzrok zdawał się nieco zagubiony. Jak gdyby mężczyzna nie do końca pamiętał o czym rozmawiali. - Zielona. Chociaż... może biała? Z igieł sosnowych. - coraz częściej mu się to zdarzało. Bezwiednie budował tamy na oceanie pamięci. Gubił się i odpływał. - Postaram się nie zawieźć, acz ostatnimi czasy; na przekór całemu... Wszystkiemu... Na przekór wszystkiemu, życie jest raczej... - regularne pauzy często zdobiły sznur wypowiedzi Cory'ego. Raz na jakiś czas musiał zastanowić się nad odpowiednim doborem słów. - ...spokojne. - twarz mu rozjaśniała. Lubił taką postać rzeczy. Lubił sprawdzoną codzienność. Podobało mu się budzenie o tej samej porze i codzienne czytanie książek przy tej samej płycie. Nowe ścieżki w tym samym lesie. Tyle wystarczyło; pragnąć więcej byłoby czystą chciwością.
W ciepłym wnętrzu (zdecydowanie cieplejszym od temperatur, jaką raczyła ich dziś Matka Natura) potrząsnął łepetyną odrobinę na wzór przemoczonego psa, starającego się wyrzucić z sierści jak najwięcej kropel wody na raz. Ostatecznie, w skutek tego niepraktycznego sposobu na osuszenie, czupryna Coriandera poczęła przypominać chaotycznie skonstruowane ptasie gniazdo. Uwalniając się z przyduszających objęć kasztanowego szalika, błysnął zębiskami, gdy Willow rozpoczęła słowotok. Gadatliwość w roztargnionym i odrobinę chaotycznym wydaniu, blondyn przyjmował z widocznym rozbawieniem będącym zarazem świadectwem dużej swobody na jaką pozwalał sobie w towarzystwie czarodziejki.
- Zielona. Albo z igieł sosonowych. Macie sok z brzozy? To najlepsza pora na zbiory. - bez zbędnych ceregieli, kroki skierował za gospodynią - w kierunku salonu. Czuł się tu jak u siebie. Nie tylko ze względu na częstotliwość odwiedzin, ale również znajomy wystrój dziennego pokóju Lovegood'ów. Nie trzeba było długo szukać, aby odnaleźć wspólne cechy atmosfery owych wnętrz z klimatem domu rodzinnego. - Tęsknię za wieloma rzeczami. - z głębokim westchnieniem delikatnie przymarszczył brwi ulatując w puste przestrzenie rozsiane po jego niespokojnym umyśle - przestrzenie wciąż jeszcze wymagające wypełnienia po doświadczonych stratach. Po krótkiej chwili niebecności zastygły w bezruchu Cory wrócił do świata żywych. Blady uśmieszek powrócił na zaróżowione wargi. Wzrok zdawał się nieco zagubiony. Jak gdyby mężczyzna nie do końca pamiętał o czym rozmawiali. - Zielona. Chociaż... może biała? Z igieł sosnowych. - coraz częściej mu się to zdarzało. Bezwiednie budował tamy na oceanie pamięci. Gubił się i odpływał. - Postaram się nie zawieźć, acz ostatnimi czasy; na przekór całemu... Wszystkiemu... Na przekór wszystkiemu, życie jest raczej... - regularne pauzy często zdobiły sznur wypowiedzi Cory'ego. Raz na jakiś czas musiał zastanowić się nad odpowiednim doborem słów. - ...spokojne. - twarz mu rozjaśniała. Lubił taką postać rzeczy. Lubił sprawdzoną codzienność. Podobało mu się budzenie o tej samej porze i codzienne czytanie książek przy tej samej płycie. Nowe ścieżki w tym samym lesie. Tyle wystarczyło; pragnąć więcej byłoby czystą chciwością.
Gość
Gość
Willow cieszyła się zawsze, ilekroć miała do czynienia z rodziną. A miała jej sporo, ponieważ po całym kraju, a nawet świecie, rozsianych było mnóstwo Lovegoodów. Zewnętrzny świat nie zawsze rozumiał niektóre ich dziwactwa, ale oni sami mimo różnic potrafili się zrozumieć.
Bardzo brakowało jej brata i mamy, którzy zawsze byli jej wyjątkowo bliscy, ale lubiła myśleć że byli teraz razem w jakimś ładnym i miłym miejscu, gdzie kiedyś pewnego dnia spotkają się wszyscy. Tęskniła, ale wiedziała że oni nie chcieliby, żeby było jej smutno, dlatego starała się nie być smutna.
Na szczęście miała jeszcze tatę i siostrę, a także innych krewnych. Jak wujka Cory’ego. Jego wizyta naprawdę ją ucieszyła, bo choć widywali się regularnie, zawsze cieszyła się na każde spotkanie. Mogła na niego liczyć w tym ostatnim trudnym okresie po śmierci mamy oraz po zagoszczeniu w ich świecie anomalii, które były wypaczeniem tego, co znała. Wszystko się zmieniało, więc tym przyjemniej było odkrywać, że niektóre rzeczy pozostawały niezmienne, jak relacje z bliskimi.
Na jej bladej twarzy od razu zagościł uśmiech, kiedy Coriander znalazł się już w przedpokoju i zaczął uwalniać się od nadmiaru wilgoci a także ciepłych ubrań.
- Coś powinno się znaleźć. – Jej matka zawsze lubiła ciekawe mieszanki herbat. Zawsze lubiła też robić sok z brzozy, i choć po jej śmierci nie miał kto go robić, w spiżarni powinno być jeszcze kilka butelek z zeszłego roku, podobnie jak innych przetworów wykonanych ze skarbów lasu, na przykład jagód, jeżyn, malin czy poziomek. Tegoroczne nie powstały, bo mama zmarła w maju i już nie miał kto zrobić świeżego zapasu. – Żałuję, że nie zdążyłam zapytać jej, jak dokładnie robiła ten sok – odezwała się cicho, bardziej do siebie.
Coriander wyglądał na niezdecydowanego. Cóż, był typowym Lovegoodem, żyjącym w swoim własnym świecie. Podobnie jak i Willow. Oboje bujali gdzieś w obłokach.
- Moje też – odparła. – Na tyle, na ile się da podtrzymuję stałą rutynę. Chodzę do ogrodu magizoologicznego, opiekuję się zwierzętami, a potem wracam tutaj. I rysuję. Albo czytam. Albo po prostu patrzę w okno i rozmyślam. Kładę się na dywaniku przed kominkiem. Czasem patrzę w sufit, zwłaszcza kiedy zasypiam albo się budzę.
Te wszystkie drobne czynności stwarzały iluzję, że wszystko jest w normie, choć od śmierci mamy nie było. Zabrakło w tym domu bardzo ważnej osoby i bez niej był o wiele mniej kolorowy, bardziej pusty i podatny na smutki. Zupełnie jakby zalęgło się tu gniazdo gnębiwtrysków albo chandrunów, które mimo upartych prób odegnania ich wracają. Susanne opowiadała jej kiedyś sporo o tych stworzeniach. Sama też miewała własne problemy, jej anomalie też nie oszczędziły, choć miała więcej szczęścia niż mama. Mogła wrócić do domu a jedynym świadectwem tego, co się wydarzyło we wrześniu, była blizna na ręce, i coraz bardziej mgliste wspomnienia halucynacji zesłanych przez anomalną magię, a także błąkania się po bezdrożach, gdzie zepsuta moc ją wyrzuciła.
Ale teraz było lepiej. Przynajmniej tak starała się myśleć – na przekór temu, co działo się w zewnętrznym świecie.
Uśmiechnęła się nieco marzycielsko i poszła do kuchni. Po kilku minutach wróciła stamtąd z dwoma kubkami herbaty z domieszką sosnowych igieł, a także butelką soku z brzozy i dwoma szklaneczkami. Postawiła to na stoliku i usiadła naprzeciwko Cory’ego, wciąż z tym samym marzycielskim uśmiechem. Jej włosy zdążyły nieco przeschnąć i opadały długimi, jasnymi pasmami na plecy i ramiona. Za oknami tymczasem wciąż lało, a niebo regularnie błyskało. Nalewając sobie soku z brzozy znowu pomyślała o mamie, której dłonie w zeszłym roku zamykały tę butelkę tak, by jej zawartość się nie zepsuła. Rzeczywiście sok nadal był dobry.
- Chciałabym obudzić się nagle i odkryć, że wszystko jest po staremu – odezwała się. – Że mama siedzi u siebie i maluje, na zewnątrz świeci słońce i anomalii nie ma. Ale nawet jak się skończą i wróci słońce, to ona nie wróci. I nie będzie już nigdy tak samo.
Coriander na pewno zdawał sobie sprawę jak to jest kogoś stracić, sam utracił ojca, dawno temu, kiedy Willy nawet nie sięgała głową ponad stół.
Bardzo brakowało jej brata i mamy, którzy zawsze byli jej wyjątkowo bliscy, ale lubiła myśleć że byli teraz razem w jakimś ładnym i miłym miejscu, gdzie kiedyś pewnego dnia spotkają się wszyscy. Tęskniła, ale wiedziała że oni nie chcieliby, żeby było jej smutno, dlatego starała się nie być smutna.
Na szczęście miała jeszcze tatę i siostrę, a także innych krewnych. Jak wujka Cory’ego. Jego wizyta naprawdę ją ucieszyła, bo choć widywali się regularnie, zawsze cieszyła się na każde spotkanie. Mogła na niego liczyć w tym ostatnim trudnym okresie po śmierci mamy oraz po zagoszczeniu w ich świecie anomalii, które były wypaczeniem tego, co znała. Wszystko się zmieniało, więc tym przyjemniej było odkrywać, że niektóre rzeczy pozostawały niezmienne, jak relacje z bliskimi.
Na jej bladej twarzy od razu zagościł uśmiech, kiedy Coriander znalazł się już w przedpokoju i zaczął uwalniać się od nadmiaru wilgoci a także ciepłych ubrań.
- Coś powinno się znaleźć. – Jej matka zawsze lubiła ciekawe mieszanki herbat. Zawsze lubiła też robić sok z brzozy, i choć po jej śmierci nie miał kto go robić, w spiżarni powinno być jeszcze kilka butelek z zeszłego roku, podobnie jak innych przetworów wykonanych ze skarbów lasu, na przykład jagód, jeżyn, malin czy poziomek. Tegoroczne nie powstały, bo mama zmarła w maju i już nie miał kto zrobić świeżego zapasu. – Żałuję, że nie zdążyłam zapytać jej, jak dokładnie robiła ten sok – odezwała się cicho, bardziej do siebie.
Coriander wyglądał na niezdecydowanego. Cóż, był typowym Lovegoodem, żyjącym w swoim własnym świecie. Podobnie jak i Willow. Oboje bujali gdzieś w obłokach.
- Moje też – odparła. – Na tyle, na ile się da podtrzymuję stałą rutynę. Chodzę do ogrodu magizoologicznego, opiekuję się zwierzętami, a potem wracam tutaj. I rysuję. Albo czytam. Albo po prostu patrzę w okno i rozmyślam. Kładę się na dywaniku przed kominkiem. Czasem patrzę w sufit, zwłaszcza kiedy zasypiam albo się budzę.
Te wszystkie drobne czynności stwarzały iluzję, że wszystko jest w normie, choć od śmierci mamy nie było. Zabrakło w tym domu bardzo ważnej osoby i bez niej był o wiele mniej kolorowy, bardziej pusty i podatny na smutki. Zupełnie jakby zalęgło się tu gniazdo gnębiwtrysków albo chandrunów, które mimo upartych prób odegnania ich wracają. Susanne opowiadała jej kiedyś sporo o tych stworzeniach. Sama też miewała własne problemy, jej anomalie też nie oszczędziły, choć miała więcej szczęścia niż mama. Mogła wrócić do domu a jedynym świadectwem tego, co się wydarzyło we wrześniu, była blizna na ręce, i coraz bardziej mgliste wspomnienia halucynacji zesłanych przez anomalną magię, a także błąkania się po bezdrożach, gdzie zepsuta moc ją wyrzuciła.
Ale teraz było lepiej. Przynajmniej tak starała się myśleć – na przekór temu, co działo się w zewnętrznym świecie.
Uśmiechnęła się nieco marzycielsko i poszła do kuchni. Po kilku minutach wróciła stamtąd z dwoma kubkami herbaty z domieszką sosnowych igieł, a także butelką soku z brzozy i dwoma szklaneczkami. Postawiła to na stoliku i usiadła naprzeciwko Cory’ego, wciąż z tym samym marzycielskim uśmiechem. Jej włosy zdążyły nieco przeschnąć i opadały długimi, jasnymi pasmami na plecy i ramiona. Za oknami tymczasem wciąż lało, a niebo regularnie błyskało. Nalewając sobie soku z brzozy znowu pomyślała o mamie, której dłonie w zeszłym roku zamykały tę butelkę tak, by jej zawartość się nie zepsuła. Rzeczywiście sok nadal był dobry.
- Chciałabym obudzić się nagle i odkryć, że wszystko jest po staremu – odezwała się. – Że mama siedzi u siebie i maluje, na zewnątrz świeci słońce i anomalii nie ma. Ale nawet jak się skończą i wróci słońce, to ona nie wróci. I nie będzie już nigdy tak samo.
Coriander na pewno zdawał sobie sprawę jak to jest kogoś stracić, sam utracił ojca, dawno temu, kiedy Willy nawet nie sięgała głową ponad stół.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie był z rodziną tak blisko jak powinien. Odejście ojca wszystko zmieniło. Senior rodu wchodził w rolę spoiwa oraz mediatora między poszczególnymi członkami familii. Budował podwaliny pozytywnych relacji – szczególnie pomiędzy dziećmi. Często stawał się głównym towarzyszem pierworodnego i zapewne dlatego po śmierci taty, blondyn jeszcze zacieklej zamykał się w sobie. Zniknęła jedyna osoba potrafiąca namówić Coriandera do wyjścia z bezpiecznej przystani swego umysłu. Nikt inny nie posiadał owych umiejętności.
Blondynowi nigdy nie zależało na przyjaźni z młodszymi siostrami. Hołdował zasadzie w której myśl wchodziło, iż prawdziwe bratnie dusze znajduje się z czasem. Silne więzi nieoparte na krwi okazywały się mocniejsze od relacji na starcie zobowiązujących do odczuwania zażyłości. Po prawdzie, Willy obdarowywał znacznie większą miłością niż rodzeństwo. Podobnie jak dwójka przyszywanych braci – Michael oraz Hereward – zdawali mu się być znacznie istotniejsi od siostrzyczek. Dziewczęta zapewne powiedziałby to samo porównując niektórych spośród znajomych z oderwanym od rzeczywistości, starszym bratem.
Kwestia mamy należała do kwestii trudniejszych. Jeśli o rodzicielkę chodziło- nad uczuciami górowała w Corym bolesna troska. Wciąż doświadczał wewnętrznego spokoju, kiedy chował się w szczupłych objęciach, pachnących lawendą ramion. Nadal pamiętał poczucie bezpieczeństwa jakie budowała w nim niegdyś świadomość bycia przez matkę kochanym. Niemniej, próbował dystansować się od wspomnianego ciepła. Nie mógł pozwolić, aby emocjonalność wzięła górę. Ostatecznie, czuł się odpowiedzialny za matczyne bezpieczeństwo. Mugolka pozbawiona swojej magicznej drugiej połówki w nieprzyjaznym czarodziejskim świecie szczególnie teraz była narażona na wielkie niebezpieczeństwa. Z połowy z nich nie zdawała sobie sprawy. Musiał odłożyć sentymenty na bok, coby nie doprowadziły do zniekształcenia oceny sytuacji i nie zmiękczyły od środka.
- Hmpf. - spomiędzy warg Cory'ego wydostało się niejednoznaczne sapnięcie. Wspomnienie o cioci przeprowadziło mu przez kręgosłup nieprzyjemny impuls. Zdecydował się nie reagować na dostrzegalne przez zasłonę zamroczenia sposępnienie kuzynki. Nie pocieszać, nie klepać po pleckach. Obrać inną drogę. – Mogę Ci powiedzieć jak zbierać sok. Wiesz czym jest wiertarka? – dłońmi wykonał gest mający na celu usprawnienie komunikacji oraz zobrazowanie rozmówczyni w jaki sposób używa się owego niezwykłego przedmiotu. Kiedyś otrzymał od dziadków całą skrzynkę mugolskich narzędzi. Wyjaśnianie ich mechaniki współpracownikom z urzędu łączności sprawiało mu nieopisaną satysfakcję.
W pokoju zajął miejsce na podłużnej kanapie przystrojonej haftowanymi poduszkami. Jedną z nim podłożył pod obolałe plecy, z niedoprecyzowanym wyrazem twarzy lustrując znajome wnętrze. Wyszukiwał nowości. Czegoś, co zdążyło pojawić się już po ostatniej wizycie.
- ...między innymi za zwierzętami, wiesz? Tęsknię za zwierzętami w domu. – wyszeptawszy w nawiązaniu do wcześniejszych dygresji, bystrym spojrzeniem zerknął w kierunku (siedzącej już naprzeciwko) blondynki. Po chwili gdy odwracał wzrok tęczówki ponownie zaszły mu mgłą. Często tak się działo. Cory zdawał się ignorować bądź zasłyszane wypowiedzi wpuszczać prawym uchem i natychmiastowo wypuszczać je lewym. Mylne wrażenie prędko zacierało gradobicie pytań, jakimi Lovegood bombardował rozmówców.
– Co czytasz? Wspominałaś, że czytasz. – przez wargi przemknął mu cień niewytłumaczalnego, pozbawionego powodu uśmiechu. Nie spostrzegł, że gospodyni wyszła ani nie zarejestrował dokładnego momentu jej powrotu; więc obecność szklanek oraz herbaty nieco zaskakiwała. Aczkolwiek nie bardziej od fatalistycznego komentarza dziewczyny.
– Naprawdę tak sądzisz? Że odeszła? – rozejrzał się, dokoła szukając jakiegokolwiek namacalnego świadectwa zdolnego potwierdzić podtrzymującą na duchu teorię, że... – Nigdzie nie odeszła. Cały czas tu jest, nie widzisz? Nie czujesz? – łepetyną kiwnął w stronę wiszącego na ścianie obrazu. – Wciąż tu jest.
Blondynowi nigdy nie zależało na przyjaźni z młodszymi siostrami. Hołdował zasadzie w której myśl wchodziło, iż prawdziwe bratnie dusze znajduje się z czasem. Silne więzi nieoparte na krwi okazywały się mocniejsze od relacji na starcie zobowiązujących do odczuwania zażyłości. Po prawdzie, Willy obdarowywał znacznie większą miłością niż rodzeństwo. Podobnie jak dwójka przyszywanych braci – Michael oraz Hereward – zdawali mu się być znacznie istotniejsi od siostrzyczek. Dziewczęta zapewne powiedziałby to samo porównując niektórych spośród znajomych z oderwanym od rzeczywistości, starszym bratem.
Kwestia mamy należała do kwestii trudniejszych. Jeśli o rodzicielkę chodziło- nad uczuciami górowała w Corym bolesna troska. Wciąż doświadczał wewnętrznego spokoju, kiedy chował się w szczupłych objęciach, pachnących lawendą ramion. Nadal pamiętał poczucie bezpieczeństwa jakie budowała w nim niegdyś świadomość bycia przez matkę kochanym. Niemniej, próbował dystansować się od wspomnianego ciepła. Nie mógł pozwolić, aby emocjonalność wzięła górę. Ostatecznie, czuł się odpowiedzialny za matczyne bezpieczeństwo. Mugolka pozbawiona swojej magicznej drugiej połówki w nieprzyjaznym czarodziejskim świecie szczególnie teraz była narażona na wielkie niebezpieczeństwa. Z połowy z nich nie zdawała sobie sprawy. Musiał odłożyć sentymenty na bok, coby nie doprowadziły do zniekształcenia oceny sytuacji i nie zmiękczyły od środka.
- Hmpf. - spomiędzy warg Cory'ego wydostało się niejednoznaczne sapnięcie. Wspomnienie o cioci przeprowadziło mu przez kręgosłup nieprzyjemny impuls. Zdecydował się nie reagować na dostrzegalne przez zasłonę zamroczenia sposępnienie kuzynki. Nie pocieszać, nie klepać po pleckach. Obrać inną drogę. – Mogę Ci powiedzieć jak zbierać sok. Wiesz czym jest wiertarka? – dłońmi wykonał gest mający na celu usprawnienie komunikacji oraz zobrazowanie rozmówczyni w jaki sposób używa się owego niezwykłego przedmiotu. Kiedyś otrzymał od dziadków całą skrzynkę mugolskich narzędzi. Wyjaśnianie ich mechaniki współpracownikom z urzędu łączności sprawiało mu nieopisaną satysfakcję.
W pokoju zajął miejsce na podłużnej kanapie przystrojonej haftowanymi poduszkami. Jedną z nim podłożył pod obolałe plecy, z niedoprecyzowanym wyrazem twarzy lustrując znajome wnętrze. Wyszukiwał nowości. Czegoś, co zdążyło pojawić się już po ostatniej wizycie.
- ...między innymi za zwierzętami, wiesz? Tęsknię za zwierzętami w domu. – wyszeptawszy w nawiązaniu do wcześniejszych dygresji, bystrym spojrzeniem zerknął w kierunku (siedzącej już naprzeciwko) blondynki. Po chwili gdy odwracał wzrok tęczówki ponownie zaszły mu mgłą. Często tak się działo. Cory zdawał się ignorować bądź zasłyszane wypowiedzi wpuszczać prawym uchem i natychmiastowo wypuszczać je lewym. Mylne wrażenie prędko zacierało gradobicie pytań, jakimi Lovegood bombardował rozmówców.
– Co czytasz? Wspominałaś, że czytasz. – przez wargi przemknął mu cień niewytłumaczalnego, pozbawionego powodu uśmiechu. Nie spostrzegł, że gospodyni wyszła ani nie zarejestrował dokładnego momentu jej powrotu; więc obecność szklanek oraz herbaty nieco zaskakiwała. Aczkolwiek nie bardziej od fatalistycznego komentarza dziewczyny.
– Naprawdę tak sądzisz? Że odeszła? – rozejrzał się, dokoła szukając jakiegokolwiek namacalnego świadectwa zdolnego potwierdzić podtrzymującą na duchu teorię, że... – Nigdzie nie odeszła. Cały czas tu jest, nie widzisz? Nie czujesz? – łepetyną kiwnął w stronę wiszącego na ścianie obrazu. – Wciąż tu jest.
Gość
Gość
Willy zawsze była dość rodzinną istotką. Otoczona miłością najbliższych była otwarta nie tylko na nich, ale też na dalszą rodzinę, rozmaitych wujków, ciocie i kuzynostwo. Może nie z każdym zaprzyjaźniła się blisko, ale z większością miała dobre relacje. Lovegoodowie byli ludźmi otwartymi, czego przykładem było choćby małżeństwo jej rodziców. Jej ojciec pojął za żonę szwedzką czarownicę poznaną w zagranicznym rezerwacie smoków i sprowadził ją do Anglii. I Willow też była otwarta, skłonna do zaprzyjaźnienia się z każdym, kto był wobec niej w porządku. Ciepłe uczucia nie były zarezerwowane tylko dla rodziny, bo i w szkole z biegiem czasu znalazła koleżeństwa, a nawet przyjaźnie. Również różnica wieku nie miała większego znaczenia, bo Willy nie miała w zwyczaju przejmować się przyziemnymi sprawami, które absorbowały innych; wielu jej rówieśników w Hogwarcie szufladkowało ludzi na podstawie czystości ich krwi, co dla niej samej było abstrakcją. Zbędną, zbyt przyziemną abstrakcją, zwłaszcza dla kogoś, dla kogo było ważniejsze to, co grało innym w duszy niż to, jaką mieli krew.
A Coriander wydawał się mieć bardzo ciekawą i barwną duszę, nawet jeśli wydawał się tak skryty i oderwany od rzeczywistości. Ale ona też często bujała w obłokach i czasem mogli odnaleźć się właśnie tam, gdzieś w chmurach, z dala od zgiełku.
- Niestety nie wiem. Co to takiego? – zapytała z ciekawości, próbując sobie wyobrazić ów przyrząd. – Mugole to mają fantazję.
A Willy, jak większość czarodziejów, była kiepsko zorientowana, mimo że wujek Cory czasem jej o czymś opowiadał lub pokazywał. Ale gubiła się w tym i często nie rozumiała powiązań między owymi przedmiotami, które mugolom zastępowały różdżki.
- To może powinieneś kiedyś zajrzeć do ogrodu magizoologicznego? Pokazałabym ci zwierzęta i opowiedziała o każdym z naszych podopiecznych – zaproponowała. Wielu Lovegoodów czuło bliską więź ze skarbami natury, stworzeniami lub roślinami. Jak choćby ich ojcowie, a także sama Willy i jej zmarły brat. Dlatego po szkole zaczęła przychodzić do ogrodu magizoologicznego i opiekować się stworzeniami, co stanowiło dobre przygotowanie do przyszłego wymarzonego zostania magizoologiem. Na swój wiek jednak i tak posiadała naprawdę dużą wiedzę.
- Ostatnio? Głównie kolejne książki o zwierzętach. Na przykład po raz kolejny „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Już kilka razy musiałam oklejać okładkę czarotaśmą, tak bardzo jest sfatygowana przez lata częstego sięgania do niej.
Willow wyjątkowo lubiła tę książkę, choć oczywiście były też inne. W jej pokoju pełno było książek o zwierzętach, co jednak nie znaczyło że nie sięgała też po różne powieści, najchętniej przygodowe.
Napiła się soku z brzozy, a także herbaty, przelotnie wpatrując się w okno, by później skupić się na Corym, a następnie znowu umknąć gdzieś na sprzęty w pokoju, z których wiele umieściła tu właśnie mama, mająca pewne zacięcie do urządzania i dekorowania wnętrz. Po jej śmierci nikt z domowników nie miał odwagi niczego zmieniać. Chcieli by wszystko było tak, jak dawniej, zwłaszcza gdyby tak mama postanowiła nagle powrócić jako duch, i z pewnością byłoby jej smutno gdyby nie poznała znajomych sobie przestrzeni. Ale z biegiem tygodni szanse na jej powrót malały, choć w początkowych dniach często przyłapywała się na wypatrywaniu perłowej sylwetki. Ta jednak się nie pojawiła. Może już poszła dalej, cokolwiek to oznaczało. Ale echa jej życia tutaj nadal były wyczuwalne, między innymi dlatego, że nie dokonano zmian. Gdyby cokolwiek zmieniono, resztki jej obecności odejdą.
- Masz rację, w pewnym sensie jest, ale... nie mówi do mnie. Nie słyszę jej głosu i nie mogę z nią porozmawiać. Są rzeczy, które były dla niej ważne, jest jej pokój, obrazy... Po prostu za nią tęsknię. I wolałam, kiedy była tutaj w pełni – odezwała się. – Ale wiem też, że nie chciałaby, żebym się smuciła, więc się nie smucę. Po prostu tęsknię, bo wolałabym, żeby żyła. Anomalie... To przez nie jej nie ma. Mikaela też nie ma, już ponad trzy lata. Dziwnie tu bez niego. Już nigdy nie opowie mi o smokach.
Spojrzała w okno i szalejącą za nim burzę z zaskakującą jak na nią ponurością, ale po chwili wyraz jej twarzy się wygładził, kiedy znów zajęła się herbatką.
A Coriander wydawał się mieć bardzo ciekawą i barwną duszę, nawet jeśli wydawał się tak skryty i oderwany od rzeczywistości. Ale ona też często bujała w obłokach i czasem mogli odnaleźć się właśnie tam, gdzieś w chmurach, z dala od zgiełku.
- Niestety nie wiem. Co to takiego? – zapytała z ciekawości, próbując sobie wyobrazić ów przyrząd. – Mugole to mają fantazję.
A Willy, jak większość czarodziejów, była kiepsko zorientowana, mimo że wujek Cory czasem jej o czymś opowiadał lub pokazywał. Ale gubiła się w tym i często nie rozumiała powiązań między owymi przedmiotami, które mugolom zastępowały różdżki.
- To może powinieneś kiedyś zajrzeć do ogrodu magizoologicznego? Pokazałabym ci zwierzęta i opowiedziała o każdym z naszych podopiecznych – zaproponowała. Wielu Lovegoodów czuło bliską więź ze skarbami natury, stworzeniami lub roślinami. Jak choćby ich ojcowie, a także sama Willy i jej zmarły brat. Dlatego po szkole zaczęła przychodzić do ogrodu magizoologicznego i opiekować się stworzeniami, co stanowiło dobre przygotowanie do przyszłego wymarzonego zostania magizoologiem. Na swój wiek jednak i tak posiadała naprawdę dużą wiedzę.
- Ostatnio? Głównie kolejne książki o zwierzętach. Na przykład po raz kolejny „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Już kilka razy musiałam oklejać okładkę czarotaśmą, tak bardzo jest sfatygowana przez lata częstego sięgania do niej.
Willow wyjątkowo lubiła tę książkę, choć oczywiście były też inne. W jej pokoju pełno było książek o zwierzętach, co jednak nie znaczyło że nie sięgała też po różne powieści, najchętniej przygodowe.
Napiła się soku z brzozy, a także herbaty, przelotnie wpatrując się w okno, by później skupić się na Corym, a następnie znowu umknąć gdzieś na sprzęty w pokoju, z których wiele umieściła tu właśnie mama, mająca pewne zacięcie do urządzania i dekorowania wnętrz. Po jej śmierci nikt z domowników nie miał odwagi niczego zmieniać. Chcieli by wszystko było tak, jak dawniej, zwłaszcza gdyby tak mama postanowiła nagle powrócić jako duch, i z pewnością byłoby jej smutno gdyby nie poznała znajomych sobie przestrzeni. Ale z biegiem tygodni szanse na jej powrót malały, choć w początkowych dniach często przyłapywała się na wypatrywaniu perłowej sylwetki. Ta jednak się nie pojawiła. Może już poszła dalej, cokolwiek to oznaczało. Ale echa jej życia tutaj nadal były wyczuwalne, między innymi dlatego, że nie dokonano zmian. Gdyby cokolwiek zmieniono, resztki jej obecności odejdą.
- Masz rację, w pewnym sensie jest, ale... nie mówi do mnie. Nie słyszę jej głosu i nie mogę z nią porozmawiać. Są rzeczy, które były dla niej ważne, jest jej pokój, obrazy... Po prostu za nią tęsknię. I wolałam, kiedy była tutaj w pełni – odezwała się. – Ale wiem też, że nie chciałaby, żebym się smuciła, więc się nie smucę. Po prostu tęsknię, bo wolałabym, żeby żyła. Anomalie... To przez nie jej nie ma. Mikaela też nie ma, już ponad trzy lata. Dziwnie tu bez niego. Już nigdy nie opowie mi o smokach.
Spojrzała w okno i szalejącą za nim burzę z zaskakującą jak na nią ponurością, ale po chwili wyraz jej twarzy się wygładził, kiedy znów zajęła się herbatką.
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Regularne wizyty u niemagicznych dziadków sprawiły, iż Coriander postrzegał świat mugoli jako dosyć normalny. Widział go jako drugą stronę tego samego medalu. Obie rzeczywistości były równie intrygujące i fascynujące. Obie skrywały niezwykłe sekrety.
Uśmiechnął się, zupełnie jak gdyby Willow właśnie oznajmiła, iż od jutra świat wraca do normy - anomalie odchodzą w niepamięć, ludzie przestaną przelewać hektolitry krwi, a niebo ponownie rozjaśni tarcza niezakłóconych niczym promieni słonecznych.
- Z przyjemnością. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem byłem w ogrodzie magizoo-... Chyba mniej-więcej dwie dekady wstecz. W Twoim wieku. Plus minus. Bardziej minus niż plus. - z zaciekawieniem zlustrował twarzyczkę kuzynki, przez moment rozmyślając nad jej rzeczywistym wiekiem. Często łapał się pułapce tych skomplikowanych obliczeń matematycznych. Tracił rachubę czasu. Niekiedy nie umiał określić ile lat sam chodzi po świecie, więc prędkie dotarcie do odpowiedniej liczby w przypadku dalszej rodziny okazywało się znacznie trudniejszym zadaniem.
- Oh? Nie miałem jeszcze szansy się jej przyjrzeć. Myślisz, że by mnie zainteresowała? – na pierwszy plan błyszczących, bystrych tęczówek wyszło charakterystyczne ciepło oraz widoczna miłość względem dziewczęcia. Cory uwielbiał słuchać ludzi opowiadających o swoich największych pasjach. Przysłuchiwanie się opowieściom małej Willy o niesamowitościach magicznych stworzeń automatycznie przystrajało mu twarz niewymuszonym uśmiechem.
W domu rodzinnym blondyna było nieco inaczej. Rzeczy ojca rozsypały się po całym gospodarstwie. W dużej mierze zniknęły z głównej sypialni oraz ojcowskiego biura, jednak nie zostały wyrzucone. Rozprysły się przenoszone z miejsca na miejsce, by ostatecznie pozostawać we właściwym obrębie. Ponieważ nikt nie miał wątpliwości – tutaj było ich miejsce. Bez nich, zagracony domek i tak nie zyskałby na przestrzeni.
Wyłącznie prywatna biblioteczka cały czas miała ten sam kształt. Te same wieżyczki tych samych książek sięgały Corianderowi do pasa. Fajka pamiętająca wargi seniora nadal, spoczywając na dębowym blacie, zbierała kolejne warstwy kurzu.
Mógłby powiedzieć coś więcej. Zaognić dyskusję i nachylić się nad szczegółami budującymi fundament jego przekonań. Niemniej, widząc minę młodej Lovegood – zrezygnował z drążenia tematu. Może i się nie smuciła, aczkolwiek po oczach dziewczyny widać było osobliwe rozdarcie.
- Wietarka. – mruknął, uznawszy; iż czas zejść na inny tor tematyczny. Wszystko, byleby nie widzieć więcej cienia przygnębienia na jasnym obliczu Willow. – ...to takie mechaniczne urządzenie. Ma spiralny szpikulec, który przykładasz do ściany.. Albo w tym przypadku do drzewa i robisz dziurę. Kręci się bardzo prędko, więc trzeba być ostrożnym, żeby w przypadku tego drugiego nie wwiercić się zbyt głęboko. – flora była dla Cory’ego równie żywa co fauna, więc wymagała równej uwagi oraz opieki. – No i wystarczy wwiercić się w brzozę, a potem wbić w tę dziurę jakąś słomkę i przywiązać do tego... butelkę... Sok sam wylatuje. – pod koniec gestykulacja wzięła górę i mężczyzna zaczął tracić wątek. – Nauczę Cię, jeśli chcesz. Jak zacznie się sezon.
Uśmiechnął się, zupełnie jak gdyby Willow właśnie oznajmiła, iż od jutra świat wraca do normy - anomalie odchodzą w niepamięć, ludzie przestaną przelewać hektolitry krwi, a niebo ponownie rozjaśni tarcza niezakłóconych niczym promieni słonecznych.
- Z przyjemnością. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem byłem w ogrodzie magizoo-... Chyba mniej-więcej dwie dekady wstecz. W Twoim wieku. Plus minus. Bardziej minus niż plus. - z zaciekawieniem zlustrował twarzyczkę kuzynki, przez moment rozmyślając nad jej rzeczywistym wiekiem. Często łapał się pułapce tych skomplikowanych obliczeń matematycznych. Tracił rachubę czasu. Niekiedy nie umiał określić ile lat sam chodzi po świecie, więc prędkie dotarcie do odpowiedniej liczby w przypadku dalszej rodziny okazywało się znacznie trudniejszym zadaniem.
- Oh? Nie miałem jeszcze szansy się jej przyjrzeć. Myślisz, że by mnie zainteresowała? – na pierwszy plan błyszczących, bystrych tęczówek wyszło charakterystyczne ciepło oraz widoczna miłość względem dziewczęcia. Cory uwielbiał słuchać ludzi opowiadających o swoich największych pasjach. Przysłuchiwanie się opowieściom małej Willy o niesamowitościach magicznych stworzeń automatycznie przystrajało mu twarz niewymuszonym uśmiechem.
W domu rodzinnym blondyna było nieco inaczej. Rzeczy ojca rozsypały się po całym gospodarstwie. W dużej mierze zniknęły z głównej sypialni oraz ojcowskiego biura, jednak nie zostały wyrzucone. Rozprysły się przenoszone z miejsca na miejsce, by ostatecznie pozostawać we właściwym obrębie. Ponieważ nikt nie miał wątpliwości – tutaj było ich miejsce. Bez nich, zagracony domek i tak nie zyskałby na przestrzeni.
Wyłącznie prywatna biblioteczka cały czas miała ten sam kształt. Te same wieżyczki tych samych książek sięgały Corianderowi do pasa. Fajka pamiętająca wargi seniora nadal, spoczywając na dębowym blacie, zbierała kolejne warstwy kurzu.
Mógłby powiedzieć coś więcej. Zaognić dyskusję i nachylić się nad szczegółami budującymi fundament jego przekonań. Niemniej, widząc minę młodej Lovegood – zrezygnował z drążenia tematu. Może i się nie smuciła, aczkolwiek po oczach dziewczyny widać było osobliwe rozdarcie.
- Wietarka. – mruknął, uznawszy; iż czas zejść na inny tor tematyczny. Wszystko, byleby nie widzieć więcej cienia przygnębienia na jasnym obliczu Willow. – ...to takie mechaniczne urządzenie. Ma spiralny szpikulec, który przykładasz do ściany.. Albo w tym przypadku do drzewa i robisz dziurę. Kręci się bardzo prędko, więc trzeba być ostrożnym, żeby w przypadku tego drugiego nie wwiercić się zbyt głęboko. – flora była dla Cory’ego równie żywa co fauna, więc wymagała równej uwagi oraz opieki. – No i wystarczy wwiercić się w brzozę, a potem wbić w tę dziurę jakąś słomkę i przywiązać do tego... butelkę... Sok sam wylatuje. – pod koniec gestykulacja wzięła górę i mężczyzna zaczął tracić wątek. – Nauczę Cię, jeśli chcesz. Jak zacznie się sezon.
Gość
Gość
Willow nie miała w najbliższej rodzinie mugoli, choć niektórzy z jej kuzynów i znajomych mieli. Ale i tak jakoś nie miała okazji mocniej wsiąknąć w zainteresowanie tym światem. Jej młody umysł absorbowało po prostu zbyt wiele rzeczy, a zwłaszcza magiczne stworzenia. Ich świat był dla niej nie mniej fascynujący jak dla Coriandera świat mugoli. Lubiła o nich czytać, a także oglądać je i poznawać ich zwyczaje w praktyce, dzięki obserwacjom i faktycznej opiece.
Aż się zdziwiła, słysząc jak dawno Coriander był w tak wyjątkowym przybytku jak ogród magizoologiczny.
- Och, no to w takim razie koniecznie musisz mnie tam odwiedzić! Po tylu latach na pewno dużo się zmieniło – rzekła, starannie podkreślając słowo „koniecznie”. – Obiecuję, że osobiście cię oprowadzę i pokażę wszystko. Jestem taka ciekawa twoich spostrzeżeń i tego, który z naszych podopiecznych zrobi na tobie największe wrażenie.
To z pewnością byłby wspaniale spędzony czas, a ona mogłaby przybliżyć wujowi swój świat. Może przez większość jej życia się nie widywali za często, ale nadal uważała go za osobę sobie bliską i ważną, taką której obecność ceniła, tak samo jak wspólnie spędzany czas.
- Naprawdę nie? To bardzo znany podręcznik o magizoologii – zdziwiła się po raz kolejny, pewna że każdy, kto choć odrobinę interesował się magicznymi stworzeniami musiał słyszeć o sławnym dziele Newta Skamandera. Co prawda jako Lovegood lubiła i doceniała też różne niszowe pozycje, wszędzie potrafiąc znaleźć coś wartościowego, ale książka Skamandera była bez wątpienia jedną z jej ulubionych, a sam badacz swoistą inspiracją. Podczas gdy wiele jej koleżanek wzdychało do przystojnych gwiazd quidditcha i innych tego typu ludzi, ona fascynowała się badaczami magicznych stworzeń. Oczywiście nie w kategorii ich wyglądu, a wiedzy którą posiedli. Tak przyziemnymi kwestiami jak zachwycanie się czyimś wyglądem nigdy się nie interesowała. Za to wiedza i umiejętności? One budziły szacunek i ciekawość, a także chęć nauczenia się czegoś od nich. Nie ograniczała się tylko do wiedzy czerpanej od ojca i innych krewnych, była otwarta na wszelkie spływające ku niej informacje o pasjonującej ją dziedzinie.
Myśl o matce nadal budziła pewną nostalgię i rozdarcie, ale potrzebowała czasu, żeby całkowicie się z tym pogodzić i zaakceptować ten fakt. Na szczęście nie była samotna, skoro miała tatę, siostrę, wujka Cory’ego i innych krewnych.
Coriander postanowił zmienić temat, podejmując kwestię dziwacznego urządzenia o którym wcześniej wspomniał. Willy przyjęła to z entuzjazmem, w głębi duszy ciesząc się, że nie muszą kontynuować tematu mamy i jej tęsknoty za nią.
- Pokażesz mi kiedyś jak to działa? – zapytała, próbując sobie to wyobrazić, ale zapewne obraz który się pojawił w jej głowie różnił się od stanu faktycznego. – Mama zwykle pobierała sok za pomocą wbijanego magią sączka. Nie wiedziałam, że mugole wymyślili własny sposób, ale... to ciekawe, co mówisz. Ta eee... wiertarka, służy tylko do pobierania soku z brzozy? Znasz jeszcze inne takie dziwne urządzenia, które zastępują im magię, a które wyjątkowo polubiłeś?
Aż się zdziwiła, słysząc jak dawno Coriander był w tak wyjątkowym przybytku jak ogród magizoologiczny.
- Och, no to w takim razie koniecznie musisz mnie tam odwiedzić! Po tylu latach na pewno dużo się zmieniło – rzekła, starannie podkreślając słowo „koniecznie”. – Obiecuję, że osobiście cię oprowadzę i pokażę wszystko. Jestem taka ciekawa twoich spostrzeżeń i tego, który z naszych podopiecznych zrobi na tobie największe wrażenie.
To z pewnością byłby wspaniale spędzony czas, a ona mogłaby przybliżyć wujowi swój świat. Może przez większość jej życia się nie widywali za często, ale nadal uważała go za osobę sobie bliską i ważną, taką której obecność ceniła, tak samo jak wspólnie spędzany czas.
- Naprawdę nie? To bardzo znany podręcznik o magizoologii – zdziwiła się po raz kolejny, pewna że każdy, kto choć odrobinę interesował się magicznymi stworzeniami musiał słyszeć o sławnym dziele Newta Skamandera. Co prawda jako Lovegood lubiła i doceniała też różne niszowe pozycje, wszędzie potrafiąc znaleźć coś wartościowego, ale książka Skamandera była bez wątpienia jedną z jej ulubionych, a sam badacz swoistą inspiracją. Podczas gdy wiele jej koleżanek wzdychało do przystojnych gwiazd quidditcha i innych tego typu ludzi, ona fascynowała się badaczami magicznych stworzeń. Oczywiście nie w kategorii ich wyglądu, a wiedzy którą posiedli. Tak przyziemnymi kwestiami jak zachwycanie się czyimś wyglądem nigdy się nie interesowała. Za to wiedza i umiejętności? One budziły szacunek i ciekawość, a także chęć nauczenia się czegoś od nich. Nie ograniczała się tylko do wiedzy czerpanej od ojca i innych krewnych, była otwarta na wszelkie spływające ku niej informacje o pasjonującej ją dziedzinie.
Myśl o matce nadal budziła pewną nostalgię i rozdarcie, ale potrzebowała czasu, żeby całkowicie się z tym pogodzić i zaakceptować ten fakt. Na szczęście nie była samotna, skoro miała tatę, siostrę, wujka Cory’ego i innych krewnych.
Coriander postanowił zmienić temat, podejmując kwestię dziwacznego urządzenia o którym wcześniej wspomniał. Willy przyjęła to z entuzjazmem, w głębi duszy ciesząc się, że nie muszą kontynuować tematu mamy i jej tęsknoty za nią.
- Pokażesz mi kiedyś jak to działa? – zapytała, próbując sobie to wyobrazić, ale zapewne obraz który się pojawił w jej głowie różnił się od stanu faktycznego. – Mama zwykle pobierała sok za pomocą wbijanego magią sączka. Nie wiedziałam, że mugole wymyślili własny sposób, ale... to ciekawe, co mówisz. Ta eee... wiertarka, służy tylko do pobierania soku z brzozy? Znasz jeszcze inne takie dziwne urządzenia, które zastępują im magię, a które wyjątkowo polubiłeś?
Oh, she lives in a fairy tale,
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
somewhere too far for us to find.
Forgotten the taste and smell
of a world, that she's left behind.
Willow Lovegood
Zawód : opiekunka stworzeń w ogrodzie magizoologicznym
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Wszystko co utraciliśmy, prędzej czy później do nas wróci. Ale nie zawsze wtedy, kiedy tego chcemy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź