Sileas Blair Podmore
Nazwisko matki: Dawlish
Miejsce zamieszkania: Londyn, Śmiertelny Nokturn
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Ubogi
Zawód: alchemik-samouk
Wzrost: 165 centymetrów
Waga: czterdzieści trzy kilogramy
Kolor włosów: bardzo jasny blond
Kolor oczu: intensywny niebieski
Znaki szczególne: podkrążone oczy, nieco zbyt chude ciało z delikatnie wystającymi kośćmi, dwa pierścionki: jeden na środkowym palcu prawej ręki, drugi na serdecznym lewej, specyficzne znamię na dłoni
10 cali, głóg, włos z głowy wampira
ravenclaw
nic
matka stająca w płomieniach, wrzeszcząca z bólu
starymi księgami, lasem po deszczu, fiołkami
samą siebie, odważną i pewną, niewzruszoną przeciwnościami, silną, z kimś bliskim u swojego boku
ludźmi, eliksirami, nieco naturą; mimowolnie tym, co zakazane
nikomu
warzę eliksiry, uczę się i egzystuję
ciszy
Emily Ruhl
Skrzypiąca, prowizoryczna huśtawka. Kolana pobrudzone ziemią, ze zdartą skórą; wzrok wlepiony w linie lasu rozciągającego się niedaleko niewielkiego domku odziedziczonego po dziadkach. Trzymała w swojej dłoni misia, tego samego, który towarzyszył jej od maleńkości, prezent od babki w ramach pierwszych urodzin wnuczki. Ten sam, który towarzyszył jej, gdy usłyszała, że babki już nie zobaczy już nigdy. Dziadka nie znała, tak samo, jak rodziców jej matki. Została ona, rodzice i nikt więcej.
Wołanie matki. Obróciła się, przenosząc spojrzenie niebieskich oczu na ganek. Na matkę, machającą w jej kierunku. Z lekkim ociąganiem zeszła ze swojej huśtawki, ruszyła z powrotem do domu. Dała matce wyczyścić swoje kolana i opatrzyć rany. Zjadły we dwie obiad, ciepły, dopiero co zrobiony, z kotem ocierającym się o nogi i żebrzącym o smakowitsze kąski, niźli te, które zwykł jadać na co dzień. I młoda rzucała na ziemię co i rusz cząstki własnego obiadu, wywołując tym samym delikatny, rozczulony uśmiech matki. Nie było ojca, by mógł ją z rozbawieniem skarcić i pouczyć, by nie tuczyła im zwierzęcia; bardzo często pracował do późna, wracając akurat, by ucałować jedyne dziecko w czoło na dobranoc. Bez tego nie chciała zasypiać.
Nie miała zbyt wielu przyjaciół. Nie ciągnęło jej do ludzi, do zabaw z rówieśnikami. Była nieco dziwna, niekiedy martwiąc tym rodziców. Przejdzie jej, mawiał ostatecznie ojciec. Takie były kobiety z jego rodziny; za młodu nieco dziwne, dzikie, odizolowane. Części przechodziło. Innym nie; inne wariowały, dręczone własnym darem, własnym przekleństwem. Wierzyli jednak, że ich córka taka nie będzie. Nie było babki, która mogła poprowadzić ją przez ścieżkę ich rodzinnego daru, nie było kogoś, kto wiedział o tym najwięcej. Bali się, bali się tego, co przyszłość mogła im przynieść, jednakże kochali się; byli silni, wszyscy razem. Wierzyli, że sobie poradzą.
Matka lubiła zabierać córkę do swojej przyjaciółki. Tam Sileas spędzała czas ze swoją, prawdopodobnie, jedyną przyjaciółką, biegając po podwórku, zbierając roślinki, bawiąc się w prawdziwe czarownice. Czasami starsza Podmore zostawiała córkę pod opieką przyjaciółki, czasami dziewczynki nocowały u siebie wzajemnie. I tak było tym razem; Cecilia odprowadziła własne dziecko, by to mogło się wybawić się i spędzić czas inaczej, niźli siedząc samej na podwórku.
To był spokojny wieczór. A na taki przynajmniej się zapowiadał. Dziewczynki poszły spać wcześnie, wyjątkowo wcześnie, choć Sileas nie mogła spać, dręczona dziwnym poczuciem niepokoju. I chociaż tłumiła go, ignorowała z całych swoich sił, to nie potrafiła spokojnie zasnąć. A gdy zasnęła, widziała piekło; widziała czerwień, widziała ogień, czuła na swojej skórze gorąc i ciepło. Słyszała krótki krzyk, zduszony, kobiecy; a może padł z jej ust, z ust osoby, którą była w trakcie snu? Czuła ból, ból, którego nie powinno czuć wtedy jeszcze sześcioletnie dziecko; nie rozumiała nic, była zbyt młoda, by zrozumieć, wyciągnąć cokolwiek z tego przeżycia. I nie dotrwała do końca. Poczuła szarpanie za ramiona, własne, wymawiane imię przez przyjaciółkę i jej matkę. Otworzyła oczy gwałtownie, szeroko, czując pot na całym ciele. Drżała, jej serce biło niczym oszalałe, zupełnie tak, jakby planowało wyskoczyć z klatki piersiowej. Przeszywający umysł strach. Wszystko było niejasne, niewyraźnie, zasnute jakby przez mgłę, przez własny strach. Całą noc spędziła wtulona w przyjaciółkę matki, kogoś pokroju ciotki, której nigdy nie miała. Nie zasnęła.
Matka nie przychodziła. Czekała od ranka, a godziny mijały. Nie zjawiał się ojciec, nie zjawiał się nikt. Pół dnia spędziła w kuchni, wyczekując zbawiennego pukania w drzwi frontowe domu przyjaciółki. I nadeszło, choć nie tak zbawienne, nie takie, jakiego oczekiwała. Zjawiła się dwójka mężczyzn wraz ze starszą kobietą. Poważny wyraz twarzy, głos kobiety wyprany z emocji, a po nim – grobowa cisza. Weszli do środka, do kuchni, wraz z prawie-ciotką. Obca kucnęła przy jasnowłosej dziewczynce, a w jej oczach pojawiło się współczucie. Współczucie, smutek, a zaraz po tym – słowa, których nie potrafiła dokładnie zrozumieć. Pójdziesz z nami, mówiła spokojnie, łagodnie. I próbowała tłumaczyć, choć do młodego umysłu nic nie dochodziła; nagle zaczęła płakać i prosić, by zaprowadzili ją do mamy. Nie mogli. I krzyczała. I szarpała się.
A gdy wrzasnęła ostatni raz, wazony stojące na jednej z półek rozsypały się pod wpływem nagłego przypływu magii. Straciła przytomność.
Obudziła się w obcym miejscu, na obcym łóżku. W pierwszej chwili; ledwo przytomna, nie mogła zarejestrować faktu zmiany otoczenia, przynajmniej do czasu, gdy wszystko uderzyło w jej młody umysł. Obok niej siedziała kobieta; tym razem młoda, elegancko ubrana. Natychmiastowo, gdy tylko usłyszała ruch na łóżku, uniosła spojrzenie znad książki. Przysunęła się bliżej Sileas, witając ją jej własnym imieniem i przedstawiając się własnym. Mówiła spokojnym głosem, jakby wyuczonym, bez żadnych zawahań. Matki nie było. Ojca też. Domu również; był tylko ogień i popiół. Wszystko spłonęło, wraz z rodzicami. I choć wszystko brzmiało okrutnie, prawda musiała zostać przekazana małej dziewczynce, acz możliwie – w sposób jak najłagodniejszy. Nawet, jeśli na jej twarzy malował się szok i niezrozumienie, nawet, jeśli cicho mamrotała, że nie chciała tam być, chciała z powrotem do rodziców. Nie pojmowała całej sytuacji, nie rozumiała jak jej rodzice mogli zwyczajnie zniknąć, zostawić ją samą. Chciała do nich.
Wtedy zemdlała po raz drugi.
Życie w obcym domu było ciężkie. Chodziła po pomieszczeniach dwupiętrowego budynku ze zwieszoną głową, trzymając w rękach pluszaka, acz już nie tego samego, którego miała przy sobie przez większość życia. Zmarkotniała. Nie rozmawiała z innymi domownikami, mimo iż ci, okazjonalnie, z początku próbowali ją zagadywać. Odpowiadała, niemrawo, na tyle, że ostatecznie jej rzekoma ciotka (dalsza, nie poznała jej nigdy), starsza kobieta, doszła do wniosku, iż nie miało to większego sensu. Zamknęła się w sobie, we własnych myślach i świecie, oddalając się zupełnie. Nie potrafiła spać po nocach, za każdym razem wyczekując, aż pojawi się ojciec i ucałuje ją w czoło. Bała się koszmarów – wizji, jak wtedy jeszcze nie wiedziała – które mogły znowu znowu ją nawiedzić w nocy. Jadła mało, czasami odmawiając jedzenia w ogóle, przez co ciotka musiała niemalże zmuszać ją do tego, by cokolwiek w siebie wcisnęła. Z czasem i owszem, otworzyła się nieco bardziej, acz w większości były to jedynie puste słowa; kłamstwa. Oczywiście, że czuła się dobrze. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, większej od tej, którą i tak otrzymywała. Z biegiem czasu zaczynała zachowywać się tak, jak od niej oczekiwano; nie sprawiała problemów. Nie chciała.
Dzieci z okolicy często przyglądały jej się, gdy wychodziła z domu ze swoim nowym pluszakiem, spacerowała, poznawała nowe otoczenie. Szeptały o niej po kątach, nazywały dziwadłem; i może było w tym ziarno prawdy. Gdy ciotka nauczyła ją płynnie czytać, zaczęła zatapiać się w książkach, w tych, do których miała dostęp. Niektóre czytała parę razy. Starała się trzymać w trzymać na uboczu, w duchu coraz bardziej czekając na list, ten jeden list, o którym ciotka niekiedy wspominała. List, który mógł ją uwolnić, chociaż na jakiś czas, z tego domu. Od tych ludzi, do których czuła niechęć, nawet, jeśli ciotka w starała się wychować ją na porządną osobę. Była nieprzyjemna. Twarda. Wymagająca. Nie była kobietą z domu Dawlish, nie była matką Sileas, pełną ciepła. Była chłodna.
List, który mógł uwolnić ją od tego jednego mężczyzny, który często odwiedzał ciotkę, z nieprzyjemnym spojrzeniem, które sprawiało, iż mimowolnie wzdrygała się za każdym razem, gdy napotkała wzrokiem jego oczy. Od spojrzenia, które wywoływało w niej niewytłumaczalny, ściskający jej gardło strach.
Tęskniła za domem. Tęskniła za własną huśtawką, za matką, ojcem, za przyjaciółką, z którą straciła kontakt. Tęskniła, acz z biegiem czasu coraz bardziej obojętniała, emocje zamykając głęboko w sobie.
Od zawsze była ciekawa świata, jednak większości starała się nauczyć sama – nie lubiła sięgać po pomoc innych, prosić o cokolwiek, czym zasłużyła sobie na pochwałę ze strony wymagającej ciotki. Chciała dowiedzieć się wszystkich rzeczy na własną rękę, posiąść każdy możliwy skrawek wiedzy, jaki tylko mogła. I nic też dziwnego, że kiedy wreszcie otrzymała swój list, kiedy postawiła swoje pierwsze kroki w Hogwarcie, zdumiona jego ogromem i potęgą, kiedy umieszczono na jej głowię Tiarę – ta doceniła jej pogoń za wiedzą, jej ciekawość świata, umieszczając młodą Podmore w domu Krukonów.
Paradoksalnie, pomimo swojej pogoni za wiedzą, nie była najlepszą uczennicą. Nie królowała na wszystkich przedmiotach, nie błyszczała, niekiedy wywołując tym niezadowolenie ze strony starszej Podmore, gdy wracała do domu ciotki. W gruncie rzeczy trwała niezauważona; czy to przez nauczycieli, czy samych uczniów. Trzymała się na uboczu, zajmowała się własnymi sprawami, próbując połączyć je jakoś z nauką. Zawsze wyznawała zasadę, iż uczyła się dla siebie, nie po to, by zdobywać dobre oceny i stać w centrum uwagi. Może trochę się bała; bała bycia zauważoną, bała drwin. Nie miała przyjaciół, a jeśli już – to niewielu. Wszystkich trzymała na, w jej mniemaniu, rozsądny dystans. Nie dawała nikomu się zbliżyć, czytać z jej wnętrza, poznać prawdziwych uczuć, które ją samą przerażały i przerastały.
Pomimo bycia uczniem wyjątkowo przeciętnym, najlepiej od zawsze radziła sobie w eliksirach, zielarstwie i opiece nad magicznymi stworzeniami. Od maleńkości czuła swego rodzaju więź z naturą, roślinami i zwierzętami – nie ważne czy magicznymi, czy najzwyklejszymi na świecie. Oczywiście – nie wychylała się, nie wyskakiwała z odpowiedziami na zadawane przez nauczycieli pytania, nawet, jeśli znała na nie odpowiedź. Po prostu trwała, słuchała, obserwowała i wchłaniała.
Obserwowała. W Hogwarcie zaczęła bardziej przyglądać się innym. Z ubocza, ukrycia, obserwowała uczniów, ich zachowania, mimikę. Nie była dobra w emocjach, szczególnie własnych, jednak z czasem nauczyła się rozróżniać poszczególne po wyrazie twarzy, po gestach. Analizowanie zachowań innych przychodziło jej łatwiej, niźli rozumienie swoich własnych. Zainteresowała się ludźmi. Może doszła do tego nuta fascynacji; lubiła czytać z ruchów i mimiki innych. Lubiła patrzeć na ludzi.
Gdy do jej przedmiotów doszło wróżbiarstwo – nie spodziewała się żadnych zmian w niej samej ani w jej życiu. Przedmiot, jak przedmiot. Nieco bardziej interesujący, pociągający, ale wciąż jedynie lekcja – coś, co nie mogło wpłynąć na nią w większy sposób. I myliła się, bowiem to właśnie ówczesna nauczycielka pozwoliła zrozumieć jej dziwne sny, nawiedzające ją raz na jakiś czas. Czy to drobne, dotyczące zwykłych, codziennych sytuacji związanych z nią; nawet takich, jak zwykłe wpadnięcie na kogoś, jak poznanie innej osoby. Nie zwracała na to większej uwagi. Było dziwne, owszem, acz wypierała to z siebie. Nie rozumiała. Dopiero pomoc i słowa nauczycielki pomogły zrozumieć jej z czym się borykała. Jak przez mgłę pamiętała opowieści ojca o jej babce, która przepowiadała przeszłość. Którą los obdarzył darem – lub przekleństwem – jasnowidzenia. Tym samym, który dotknął i Sileas, ale i tym, do którego pałała niechęcią jej ciotka, jedna z niewielu kobiet z rodziny, która go nie odziedziczyła.
Z początku nie robiła z tym nic; ot, trwała dalej, jakby nie do końca docierała do niej świadomość tego, kim była. Nie lubiła zmian w swoim życiu, toteż przez długi czas wypierała prawdę, starając się żyć własnym życiem, dokładnie takim, jakie wiodła do tej pory. Minęło dużo czasu, nim w końcu coś w niej pękło. Nim zaczęła zagłębiać się w to, zaczęła aktywniej uczestniczyć w lekcjach wróżbiarstwa. Nie miała w sobie pasji, takiej, jaką posiadała przy eliksirach, jednak starała się. A wszystko to - w ukryciu, z dala od ciotki, która potępiała jasnowidzów z całego serca, prawdopodobnie z własnej zazdrości. Starała się zrozumieć i swój dar, i samą siebie. Opanować go, zapanować nad nim. Ostatecznie – nie udało jej się. Nigdy nie zyskała kontroli nad własnym przekleństwem.
Ukończyła szkołę. Ze średnimi wynikami, nie zachwycała, nie powalała, jednak nie zależało jej tak nad tym. Jedyne, na czym jej zależało, to by wyrwać się z własnej rzeczywistości. By wyrwać się z przeklętego domu, od nieprzyjemnej ciotki i mężczyzny, który wkrótce zamieszkał wraz z nią; zacząć żyć samej, z dala od miejsca, które budziło w niej wstręt i odrzucało ją, pomimo tego, że, w gruncie rzeczy, nie doświadczyła z jego strony niczego złego. Paru nieprzyjemności, narażenia na przerażające, męskie oczy, sporych wymagań, acz poza tym - nic. Nie miała pieniędzy. Jej rodzice nie byli bogaci, odziedziczyła po nich dosłownie namiastkę pieniędzy, które pozwalały jej jako tako przeżyć. Nie miała planu na siebie, nie miała dokąd pójść, co zrobić. Za te pieniądze, które miała, wynajmowała jeden, maleńki pokoik. Starała się znaleźć pracę, znaleźć coś, co pomogłoby jej zacząć żyć samodzielnie, stanąć na proste nogi. Szybko zorientowała się, iż pomyliła się. Przeceniła własne możliwości; nie mogła znaleźć pracy, nie mogła zacząć żadnego kursu, a pieniądze coraz szybciej się kończyły. I pewnego dnia nie miała ich już wcale.
Nie mogła wrócić do ciotki z podkulonym ogonem. Ze względu na własną dumę, niechęć, ale i też świadomość, iż ta zapewne nie przyjęłaby jej chętnie z powrotem.
Nie wiedziała jak długo błąkała się ze swoją niewielką torbą z własnymi rzeczami. Na Nokturn trafiła zupełnym przypadkiem; błąkając się, szukając miejsca dla siebie. Nie miała domu, nie miała jedzenia, a jej chęci – do życia, do dalszego próbowania – wyczerpywały się. Słyszała czasami jedynie pogłoski o Nokturnie; nigdy do niego nie trafiła, nigdy nie miała z nim styczności, aż do tamtego momentu. Nie minęło dużo czasu, kiedy została zaczepiona. Obleśny uśmiech, braki w uzębieniu, tłuste włosy i okropny smród. Nachalny dotyk mężczyzny, obrzydliwe słowa idące za tym wszystkim. Wszystko narastało; strach stanął jej gulą w gardle, sprawił, iż znieruchomiała. Bała się. Bała się mężczyzn, bała się kontaktu z nimi, a kiedy jeden próbował się do niej dorwać – przerażenie ogarnęło ją całą.
Krzyk starszej kobiety, ostrzegawczy, a potem słowa, podpadające nieco pod warkot. Dotyk ustał, smród zelżał, gdy mężczyzna odsunął się. Rozszerzonymi oczami obserwowała starą kobiecinkę, ubraną w bardzo stare ubrania. Łypała groźnie jednym okiem na faceta, rzucając w niego groźbami, a po paru uderzeniach serca – pociągnęła młodą dziewczynę za nadgarstek, ciągnąc ją za sobą. Jak przez mgłę zarejestrowała krótką podróż, wepchnięcie do starego, zakurzonego mieszkanka. Ostry głos staruszki, pytania i automatyczne odpowiedzi z ust jasnowłosej. Nie, nie posiadam domu. Nie, nie mam rodziny. Nie, nie mam co ze sobą robić. Nie wiem, co sobie myślałam.
Została. Najpierw na jedną noc, niby to z łaski starej Agnes, zaś później – jako jej pomocnica w prowadzeniu niewielkiego biznesu związanego z eliksirami. Truciznami. Kobieta pozwoliła zostać młodej, zagubionej dziewczynie we własnym, biednym mieszkanku, niby to pod pretekstem starych kości i potrzeby pomocy w utrzymaniu tego wszystkiego. Później; może nieco z przywiązania i sympatii do zobojętniałej, na nowo, Sileas. Do jej chęci nauki, do jej słuchania wszystkich rad Agnes. Do zaczytywania się w starych księgach staruszki. Uczyła się fachu, sama, pod czujnym okiem nowej opiekunki. Anatomii, astronomii, samego warzenia eliksirów; uczyła się, jak sporządzać trucizny, na które był największy popyt. Uczyła się składników, roślinnych i zwierzęcych, poszerzając wiedzę zdobytą w szkole. Uczyła się jak przeżyć w tym okrutnym świecie, jak sobie radzić na Nokturnie. Agnes, zdawałoby się, wiedziała wszystko – nauczyła Sileas leczyć najprostsze rany, by ta nie musiała, przynajmniej nie zawsze, polegać na tutejszych osobach, a tylko i wyłącznie na sobie.
I nikogo nie zdziwi, gdy dostała wreszcie dostęp do czegoś, czego Agnes strzegła najbardziej; do ksiąg zakazanych, takich, których młoda nie powinna nigdy dotykać. Takich, które obudziły w niej dziwną fascynację i odczucia. Nie miała z nimi dużo kontaktu, wszystko dawkowała powoli, pod okiem starszej, która stała się kimś na wzór babki i mentorki.
Jednak i to nie mogło trwać wiecznie. Agnes była stara, traciła z czasem siły, zaś Sileas coraz częściej musiała wyręczać ją w najprostszych rzeczach. Z czasem, gdy kobiecie zaczynało brakować sił, by wychodzić z łóżka, niemalże przejęła biznes. Zaczęła sama obsługiwać klientów, zajmować się większością rzeczy. Spadły na nią wszystkie obowiązki. Czuła, co się szykuje. Nie zdziwiło ją pewnej nocy poczucie niepokoju, uderzające zawsze przy wizjach. Nie zdziwiło jej, gdy we śnie zaczęła powoli odpływać, dusić się, gdy brakowało jej sił, a ostatecznie – wyparowała, zniknęła ze świata. I choć czuła, jak coś kuło ją w serce, gdy obudziła się rano cała mokra, a parę dni później Agnes już się nie obudziła, wiedziała, że tak to się skończy. Że zostanie sama, znowu, że wszystko spadnie na nią. Została w mieszkaniu, które stało się jej, podobnie jak i biznes należący do babki. Nie wyobrażała sobie innego życia, nawet jeśli miała być sama. Trwała dalej, niespełna dwudziestojednoletnia, z całym ciężarem na swoich barkach. I trwała, niczym niewzruszony kamień, zmagając się z własnymi obowiązkami, jak i później – problemami świata, które, chcąc nie chcąc, wpływały i na nią.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 0 | brak | |
Zaklęcia i uroki: | 0 | brak | |
Czarna magia: | 9 | +2 (rożdżka) | |
Magia lecznicza: | 5 | brak | |
Transmutacja: | 0 | brak | |
Eliksiry: | 21 | +3 (rożdżka) | |
Sprawność: | 0 | brak | |
Zwinność: | 0 | brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
Angielski | II | 0 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Anatomia | II | 10 | |
Astronomia | III | 25 | |
Kłamstwo | II | 10 | |
ONMS | I | 2 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Zielarstwo | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Odporność magiczna | I | 5 (2) | |
Szczęście | I | 5 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
brak | - | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Wróżbiarstwo | I | 1 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
brak | - | 0 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Jasnowidz | - | 10 (+22) | |
Reszta: 0 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Sileas Podmore dnia 24.02.19 20:24, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
[04.03.19] Ingrediencje (wrzesień/październik)