Pokój
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pokój
Niewielkie pomieszczenie, które służy zarówno za pokój dzienny, jak i sypialnię. Maeve stara się utrzymywać w porządek, choć ze względu na niewielką przestrzeń bywa z tym różnie. Półki zastawione są książkami, notatnikami, bibelotami, zaś pod oknem stoi kilka - gładkich czy zamalowanych - płócien. Niedaleko wspomnianego okna - które wychodzi na wschód - stoi łóżko, koło niego zaś niewielki stoliczek.
Nałożono: Bubonem, Muffliato i TenebrisOstatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 07.07.19 10:22, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Musiała liczyć się z tym, że wypowiedziane przez nią słowa nie trafią do Jaydena, a przynajmniej nie całkowicie. Próbowała sprawić, by odczuwane przez niego wyrzuty sumienia stały się mniej dokuczliwe, a lęk o najbliższych przekuł w motywację do wytężonej pracy - nie mogli zmienić przeszłości, lecz mogli zadbać o każdy kolejny dzień. Astronom milczał przed dłuższą chwilę, nie kontynuował tematu, zaś ona łudziła się, że nie jest to podyktowane odczuciem, że został niezrozumiany. Mimo to nie chciała ciągnąć tej dyskusji na siłę, to mogłoby przynieść odwrotny skutek od zamierzonego. - Skąd wiedziałeś, że coś się dzieje? Akurat o tej porze, akurat na Pokątnej? - zapytała w końcu, przenosząc wzrok na twarz stojącego przy oknie gościa. Wypiła już zawartość trzymanego w dłoniach kubka, dzięki czemu rozbudziła się na tyle, by nie myśleć o śnie. Okazji do takich rozmów nie było wiele, dlatego zamierzała wykorzystać ich nieoczekiwane spotkanie i upewnić się, jak Jayden radził sobie w tym trudnym czasie. - Rozumiem. I nie dziwię ci się. Pamiętaj tylko, że nie mam ci tego za złe - odpowiedziała cicho, przekrzywiając przy tym lekko głowę. Cieszyła się, że się odezwał, że dał jej okazję do wyjścia z domu i choćby próby naprawy anomalii. Cieszyła się również, że mieli sposobność, by porozmawiać o tych napadach na Pokątnej. Znów zapadła cisza, jednak Maeve nie czuła się z nią źle; grad stukał o szybę i o parapet, zaś oni odpływali myślami, roztrząsając ostatnie dni, tygodnie, miesiące. Westchnęła, gdy zadał swoje pytanie.
- Oczywiście, że mnie to razi, Jayden. Ale co mam zrobić? Odejść i zająć się... no właśnie, czym? Nie wiem, co innego mogłabym robić. Poświęciłam wiele długich lat na to, by dostać się w to miejsce, w którym teraz jestem - odezwała się cicho, ze zmęczeniem i znużeniem. Myślała o tym wiele razy, gryzła się tym każdego kolejnego dnia, gdy kroczyła po ministerialnych korytarzach i słyszała niepochlebne komentarze pod adresem brudnokrwistych. Gdy słyszała o kolejnych zwolnieniach. Nie wyobrażała sobie jednak, żeby odejść, a przynajmniej... nie z własnej woli. - Poza tym, jest więcej osób, które nadal pracują i nie zgadzają się z polityką Ministerstwa. Wierzę, że jest szansa na przywrócenie tam porządku. Kiedyś. A co do łączenia tych dwóch rzeczy... Po prostu, chciałabym robić coś dobrego. Chciałabym pomagać. To nie jest aż tak trudne do pogodzenia, do pracy również chodzę w tym celu - bo wierzę, że moje starania wciąż mogą zmienić coś na lepsze. - Wzruszyła ramionami. Mogło to brzmieć naiwnie, idealistycznie i po prostu głupio, lecz taka właśnie przyświecała jej myśl. W miejscu trzymał ją także strach przed zmienieniem swej ścieżki po tylu latach szkolenia. Co było silniejsze? W każdej chwili mogła również zostać zwolniona bez poważniejszego powodu, jej krew nie była idealnie czysta.
Pilnowała towarzysza, by nie nalał zbyt dużo, ale też nie zbyt mało whisky; odstawiła kubek po kawie na stolik, w dłoń chwyciła szkło z alkoholem. Jej wargi wygięły się w bladym uśmiechu, gdy Jayden wzniósł toast. - Tak, żeby nadchodzący rok był lepszy od tego - zgodziła się cicho, unosząc szklankę nieco wyżej, odnajdując przy tym wzrok towarzysza. Nie chciała myśleć o wszystkich tragediach, które spotkały ich w ostatnich miesiącach, nie miała zamiaru się rozklejać, wypłakiwać mu się w ramię i przytłaczać całym swym smutkiem, całą złością i odczuwanym każdego dnia bólem. Pierwszy łyk sprawił, że jej twarz wykrzywił niewielki grymas, lecz tego właśnie potrzebowała. Zdziwiła się, gdy zadał kolejne pytanie. - Tak, mieszkam sama, ale nie musisz się martwić - odpowiedziała powoli, bo tak odczytała jego intencje; dostrzegła we wzroku coś, co wyglądało na objaw troski. - Rodzice mieszkają niedaleko. Ronan wrócił ostatnio do kraju. - Posłała mu blady uśmiech; cieszyła się, że starszy brat zdecydował się na ten krok. Może i pracował teraz dla Rosierów, lecz istniała szansa, że zrozumie swój błąd i zacznie ubiegać się o posadę u Greengrassów. - Śniło mi się ostatnio coś dziwnego - mruknęła po chwili. W lot zrozumiała swój błąd, lecz było za późno, żeby się wycofać; jej policzki pokrył wyraźny rumieniec, którego nie potrafiła powstrzymać. Spuściła wzrok, wwierciła go w szklankę z bursztynowym płynem i umilkła, próbując dobrać odpowiednie słowa.
- Oczywiście, że mnie to razi, Jayden. Ale co mam zrobić? Odejść i zająć się... no właśnie, czym? Nie wiem, co innego mogłabym robić. Poświęciłam wiele długich lat na to, by dostać się w to miejsce, w którym teraz jestem - odezwała się cicho, ze zmęczeniem i znużeniem. Myślała o tym wiele razy, gryzła się tym każdego kolejnego dnia, gdy kroczyła po ministerialnych korytarzach i słyszała niepochlebne komentarze pod adresem brudnokrwistych. Gdy słyszała o kolejnych zwolnieniach. Nie wyobrażała sobie jednak, żeby odejść, a przynajmniej... nie z własnej woli. - Poza tym, jest więcej osób, które nadal pracują i nie zgadzają się z polityką Ministerstwa. Wierzę, że jest szansa na przywrócenie tam porządku. Kiedyś. A co do łączenia tych dwóch rzeczy... Po prostu, chciałabym robić coś dobrego. Chciałabym pomagać. To nie jest aż tak trudne do pogodzenia, do pracy również chodzę w tym celu - bo wierzę, że moje starania wciąż mogą zmienić coś na lepsze. - Wzruszyła ramionami. Mogło to brzmieć naiwnie, idealistycznie i po prostu głupio, lecz taka właśnie przyświecała jej myśl. W miejscu trzymał ją także strach przed zmienieniem swej ścieżki po tylu latach szkolenia. Co było silniejsze? W każdej chwili mogła również zostać zwolniona bez poważniejszego powodu, jej krew nie była idealnie czysta.
Pilnowała towarzysza, by nie nalał zbyt dużo, ale też nie zbyt mało whisky; odstawiła kubek po kawie na stolik, w dłoń chwyciła szkło z alkoholem. Jej wargi wygięły się w bladym uśmiechu, gdy Jayden wzniósł toast. - Tak, żeby nadchodzący rok był lepszy od tego - zgodziła się cicho, unosząc szklankę nieco wyżej, odnajdując przy tym wzrok towarzysza. Nie chciała myśleć o wszystkich tragediach, które spotkały ich w ostatnich miesiącach, nie miała zamiaru się rozklejać, wypłakiwać mu się w ramię i przytłaczać całym swym smutkiem, całą złością i odczuwanym każdego dnia bólem. Pierwszy łyk sprawił, że jej twarz wykrzywił niewielki grymas, lecz tego właśnie potrzebowała. Zdziwiła się, gdy zadał kolejne pytanie. - Tak, mieszkam sama, ale nie musisz się martwić - odpowiedziała powoli, bo tak odczytała jego intencje; dostrzegła we wzroku coś, co wyglądało na objaw troski. - Rodzice mieszkają niedaleko. Ronan wrócił ostatnio do kraju. - Posłała mu blady uśmiech; cieszyła się, że starszy brat zdecydował się na ten krok. Może i pracował teraz dla Rosierów, lecz istniała szansa, że zrozumie swój błąd i zacznie ubiegać się o posadę u Greengrassów. - Śniło mi się ostatnio coś dziwnego - mruknęła po chwili. W lot zrozumiała swój błąd, lecz było za późno, żeby się wycofać; jej policzki pokrył wyraźny rumieniec, którego nie potrafiła powstrzymać. Spuściła wzrok, wwierciła go w szklankę z bursztynowym płynem i umilkła, próbując dobrać odpowiednie słowa.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
W pewnych momentach swojego życia milczał, będąc pewnym oderwaniem od wyobrażenia rozgadanego, pełnego energii i wewnętrznej motywacji astronoma, jednak nie kryły się za tym żadne nieznane przesłanki. Każdy niekiedy potrzebował braku słów, braku odpowiedzi, rozwiązania wewnętrznej burzy w inny sposób niż poprzez artykułowanie kolejnych głosek. I teraz Jay pozwolił zatopić się w pewnym zawieszeniu, nie odpowiadając od razu, nie tłumacząc. Wiedział jednak, że panna Clearwater nie osądzała powierzchownie i znała go na tyle, by wybaczyć mu ten moment oderwania od aktualnego tematu. Dlatego z ulgą przyjął do wiadomości fakt, że nie zamierzała wwiercać się w jego psychikę i na siłę kontynuować przerwanej kwestii. Oboje zdawali sobie sprawę z własnych poświęceń, bólu, cierpienia, ale też odpowiedzialności, którą odczuwali względem innych. Maeve nie była aż tak otwarta jak on, ale Vane wiedział, że ukrywała za murem kogoś wyjątkowego; kogoś, kto chciał zmieniać rzeczywistość w lepszą jej odsłonę. Przypominała mu tak bardzo jego duet z Calebem, gdy potrafili rozprawiać na tematy wielkie i małe zaledwie jako dzieci. Zdawać by się mogło, że nie powinni pojmować ogromu poruszanych kwestii, lecz wcale tak nie było. Bardzo łatwo Jayden mógł przywołać wspomnienie, gdzie siedzieli niedaleko domu Clearwaterów na ławce i unosili się w swoich planach, jednocześnie pilnując bawiącej się kawałek dalej Maeve. Dzieci. Byli tylko i aż dziećmi wielkiego świata.
Gdy podpytała go o to, skąd wiedział, że na Ulicy Pokątnej szykowały się zamieszki, znów przez kilka sekund milczał, ale nie zamierzał trzymać jej w niepewności bez końca. Zasługiwała na prawdę i nie była to też żadna tajemnica. - Nie wiedziałem - odpowiedział prosto, rozumiejąc, skąd dociekania Maeve. W końcu sam fakt, że znalazł się tam przypadkiem brzmiał mało przekonywująco, lecz tak właśnie było. Oczywiście Jayden nie wierzył w losowy rzut kością wszechświata i fakt, że czysty zbieg okoliczności popchnął go właśnie w tamtą stronę, lecz i tak cała ta sytuacja była dla niego zaskoczeniem. Niezrozumieniem. W końcu, jeśli nie trafił tam incydentalnie i miał jakieś zadanie do wykonania, czy pozwolenie na wybuch cukierni było wpisane w to wydarzenie odgórnie, czy to on się nie sprawdził jako obrońca? Jakikolwiek miał być wynik, profesor się nie sprawdził i pozwolił, żeby zostały skrzywdzone niewinne osoby. - Szedłem do przyjaciółki, gdy... Gdy to się stało. Pytam już o to kolejną osobę dzisiaj, ale Antonia Borgin kojarzy ci się z czymś? - Wpierw policja zapisała wymienione nazwisko, później Roselyn nie umiała znaleźć żadnej odpowiedzi na to pytanie, a teraz trafiało ono do uszu Maeve. Która zaraz też żarliwie zaczęła mówić o swoim konflikcie wewnętrznym związanym z Ministerstwem Magii. Nie przerywał jej, słuchając uważnie i uświadamiając sobie, że w pewnym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wpierw delikatny, lecz z każdym kolejnym zapewnieniem o swoim oddaniu właściwej stronie grymas ten się nieznacznie poszerzał. Bo chociaż jego własne wyrzuty sumienia zjadały go żywcem, widząc zaangażowanie i dobro u kogoś mu bliskiemu, nie potrafił pozostać obojętny. I nie, Maeve nie brzmiała naiwnie. Jej słowa w głowie Jaydena nie były mówione jej głosem, a głosem kogoś innego. - Merlinie... Nawet brzmisz jak on - powiedział cicho, ale wiedział, że na pewno dziewczyna go usłyszy. Spojrzał na nią pokrzepiająco, chcąc, żeby się nie zamartwiała; chcąc przekazać jej nadzieję na to, że pewnego dnia obudzą się, a za oknem nie będzie wojny, cierpienia ani śmierci. Że wyjdą na zewnątrz i powitają wszystkich tych, którzy swoje życie już przeżyli i będą czekać na kolejnych, którzy dopiero nadejdą. I kto z ich dwójki był naiwny? - Cieszę się, że nie jesteś sama. I wszystko dobrze? Między tobą a Ronanem? - podpytał orientacyjnie, nie oczekując głębokich zwierzeń od strony Maeve. Jak nie chciała, nie musiała nic mówić. Mogli milczeć do końca wieczoru.
Wznieśli jednak wspólny toast za następne dni, który został szybko skonsumowany, podobnie jak kolejna dawka alkoholu i trzecia, a potem czwarta. Właśnie wtedy zatrzymali się, gdy Jayden poczuł wyraźne bujnięcie i zdecydował się usiąść na taborecie. Co prawda tyłek wciąż go bolał od solidnego uderzenia w twardy lód, ale lepsze to niż zbita głowa. - Co to za sen? Wiesz, że sny to podobno okno przyszłości? Nie wiem, kto to w ogóle wymyślił - zaśmiał się krótko, przypominając sobie swój sen o tym, jak zjadał go wielki pączek.
Gdy podpytała go o to, skąd wiedział, że na Ulicy Pokątnej szykowały się zamieszki, znów przez kilka sekund milczał, ale nie zamierzał trzymać jej w niepewności bez końca. Zasługiwała na prawdę i nie była to też żadna tajemnica. - Nie wiedziałem - odpowiedział prosto, rozumiejąc, skąd dociekania Maeve. W końcu sam fakt, że znalazł się tam przypadkiem brzmiał mało przekonywująco, lecz tak właśnie było. Oczywiście Jayden nie wierzył w losowy rzut kością wszechświata i fakt, że czysty zbieg okoliczności popchnął go właśnie w tamtą stronę, lecz i tak cała ta sytuacja była dla niego zaskoczeniem. Niezrozumieniem. W końcu, jeśli nie trafił tam incydentalnie i miał jakieś zadanie do wykonania, czy pozwolenie na wybuch cukierni było wpisane w to wydarzenie odgórnie, czy to on się nie sprawdził jako obrońca? Jakikolwiek miał być wynik, profesor się nie sprawdził i pozwolił, żeby zostały skrzywdzone niewinne osoby. - Szedłem do przyjaciółki, gdy... Gdy to się stało. Pytam już o to kolejną osobę dzisiaj, ale Antonia Borgin kojarzy ci się z czymś? - Wpierw policja zapisała wymienione nazwisko, później Roselyn nie umiała znaleźć żadnej odpowiedzi na to pytanie, a teraz trafiało ono do uszu Maeve. Która zaraz też żarliwie zaczęła mówić o swoim konflikcie wewnętrznym związanym z Ministerstwem Magii. Nie przerywał jej, słuchając uważnie i uświadamiając sobie, że w pewnym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wpierw delikatny, lecz z każdym kolejnym zapewnieniem o swoim oddaniu właściwej stronie grymas ten się nieznacznie poszerzał. Bo chociaż jego własne wyrzuty sumienia zjadały go żywcem, widząc zaangażowanie i dobro u kogoś mu bliskiemu, nie potrafił pozostać obojętny. I nie, Maeve nie brzmiała naiwnie. Jej słowa w głowie Jaydena nie były mówione jej głosem, a głosem kogoś innego. - Merlinie... Nawet brzmisz jak on - powiedział cicho, ale wiedział, że na pewno dziewczyna go usłyszy. Spojrzał na nią pokrzepiająco, chcąc, żeby się nie zamartwiała; chcąc przekazać jej nadzieję na to, że pewnego dnia obudzą się, a za oknem nie będzie wojny, cierpienia ani śmierci. Że wyjdą na zewnątrz i powitają wszystkich tych, którzy swoje życie już przeżyli i będą czekać na kolejnych, którzy dopiero nadejdą. I kto z ich dwójki był naiwny? - Cieszę się, że nie jesteś sama. I wszystko dobrze? Między tobą a Ronanem? - podpytał orientacyjnie, nie oczekując głębokich zwierzeń od strony Maeve. Jak nie chciała, nie musiała nic mówić. Mogli milczeć do końca wieczoru.
Wznieśli jednak wspólny toast za następne dni, który został szybko skonsumowany, podobnie jak kolejna dawka alkoholu i trzecia, a potem czwarta. Właśnie wtedy zatrzymali się, gdy Jayden poczuł wyraźne bujnięcie i zdecydował się usiąść na taborecie. Co prawda tyłek wciąż go bolał od solidnego uderzenia w twardy lód, ale lepsze to niż zbita głowa. - Co to za sen? Wiesz, że sny to podobno okno przyszłości? Nie wiem, kto to w ogóle wymyślił - zaśmiał się krótko, przypominając sobie swój sen o tym, jak zjadał go wielki pączek.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Rozumiem - odpowiedziała cicho, słuchając słów Jaydena w napięciu. A więc był to zupełny przypadek, zrządzenie losu - i tak bywało. Cieszyła się, że nie przypłacił tego życiem, wszak ofiar wspomnianej napaści mogło być więcej. - Antonia... Borgin? - powtórzyła po nim, marszcząc przy tym brwi. W zamyśleniu wlepiła wzrok w okno, próbując przypomnieć sobie jakiekolwiek informacje, jakie mogły wiązać się ze wspomnianą kobietą. Po dłuższej chwili westchnęła. - Przede wszystkim ze sklepem ze Śmiertelnego Nokturnu, ale na pewno już o tym myślałeś - mruknęła; żałowała, że nie może mu bardziej pomóc. Wszak żyła z pozyskiwania informacji, analizowania ich i zbierania w raporty. - Wydaje mi się, że słyszałam to nazwisko w ministerstwie, ale... Nie wiem gdzie dokładnie. - Przygryzła wargę, wciąż wytężając umysł, by skojarzyć wspomniane personalia z czymkolwiek, z kimkolwiek. Czy Antonia pracowała w innym departamencie? Czy może to tylko jej krewniak? Równie dobrze nie musiała mieć nic wspólnego z ministerstwem, nazwisko mogło utkwić w pamięci Maeve przy innej okazji, której teraz nie umiała wskazać. - Dlaczego pytasz? Była tam? - zapytała w końcu, przenosząc na Jaydena uważne, nieco zaniepokojone spojrzenie. Mimowolnie skrzyżowała na piersi ramiona, z jednej strony zainteresowana, z drugiej - pełna obaw.
Rozmowa zeszła na inne tory, strażniczka miała szansę podzielić się z towarzyszem swoimi przemyśleniami na temat pracy i tego, w jaki sposób godziła ją z potajemnym - i zakazanym - naprawianiem anomalii. Dawno nie miała okazji, by wylać swe żale. - Och - wyrwało jej się, gdy zrozumiała komentarz astronoma. Wiedziała, że powinna się ucieszyć, że Caleb byłby z niej dumny, że nie było w tym nic złego. Mimo to pierwszy pojawił się smutek. Nie mogła teraz o nim myśleć, jeśli nie chciała się rozkleić. Pokiwała głową, gdy wspomniał o Ronanie. Tego powinna się trzymać; miała jeszcze jednego brata, który wciąż żył, który wrócił do Anglii i o którego powinna zadbać. - Tak, tak myślę. Nie mieliśmy dla siebie wiele czasu, ale dobrze go widzieć. - Uśmiechnęła się blado.
Kolejne kwadranse minęły im na piciu alkoholu, to na pewno przez niego poruszyła temat przedziwnego snu, który nawiedził ją jakiś czas temu. Od razu pożałowała, że o nim wspomniała, było jednak za późno, by się wycofać. - Mam nadzieję, że ten, kto to wymyślił, nie miał racji - odpowiedziała, spoglądając to ku twarzy Jaydena, to ku prawie pustej szklance. Nie mogła powstrzymać rumieńca, nie umiała też zaśmiać się wraz z towarzyszem. - Ten sen... - urwała, wypuszczając powoli powietrze. Odrzuciła zawarte w nim uczucia, emocje, próbując zreferować same wydarzenia, dotrzeć do sedna problemu. - Byłam w nim po przeciwnej stronie barykady, Jayden. Przyjaźniłam się z... lordem Yaxleyem, a wiesz, jakie oni mają poglądy. Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. - Wzruszyła ramionami, odsuwając na bok wstyd, odsuwając wspomnienia pocałunku, a także okazanej w krainie mar sennych słabości.
Wschód nadszedł szybciej niż się tego spodziewali. Burza wciąż nie ustępowała, lecz przez czarne chmury zaczęły przebijać się pierwsze promienie słońca. Mimo tego, że nie zmrużyła oczu, ta noc przyniosła jej wiele spokoju. Dopiero wtedy, gdy upewniła się, że Jayden da radę dotrzeć do domu i pożegnała się z nim, skierowała się w stronę łóżka, by przespać się choćby chwilę.
| 2 x zt
Rozmowa zeszła na inne tory, strażniczka miała szansę podzielić się z towarzyszem swoimi przemyśleniami na temat pracy i tego, w jaki sposób godziła ją z potajemnym - i zakazanym - naprawianiem anomalii. Dawno nie miała okazji, by wylać swe żale. - Och - wyrwało jej się, gdy zrozumiała komentarz astronoma. Wiedziała, że powinna się ucieszyć, że Caleb byłby z niej dumny, że nie było w tym nic złego. Mimo to pierwszy pojawił się smutek. Nie mogła teraz o nim myśleć, jeśli nie chciała się rozkleić. Pokiwała głową, gdy wspomniał o Ronanie. Tego powinna się trzymać; miała jeszcze jednego brata, który wciąż żył, który wrócił do Anglii i o którego powinna zadbać. - Tak, tak myślę. Nie mieliśmy dla siebie wiele czasu, ale dobrze go widzieć. - Uśmiechnęła się blado.
Kolejne kwadranse minęły im na piciu alkoholu, to na pewno przez niego poruszyła temat przedziwnego snu, który nawiedził ją jakiś czas temu. Od razu pożałowała, że o nim wspomniała, było jednak za późno, by się wycofać. - Mam nadzieję, że ten, kto to wymyślił, nie miał racji - odpowiedziała, spoglądając to ku twarzy Jaydena, to ku prawie pustej szklance. Nie mogła powstrzymać rumieńca, nie umiała też zaśmiać się wraz z towarzyszem. - Ten sen... - urwała, wypuszczając powoli powietrze. Odrzuciła zawarte w nim uczucia, emocje, próbując zreferować same wydarzenia, dotrzeć do sedna problemu. - Byłam w nim po przeciwnej stronie barykady, Jayden. Przyjaźniłam się z... lordem Yaxleyem, a wiesz, jakie oni mają poglądy. Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. - Wzruszyła ramionami, odsuwając na bok wstyd, odsuwając wspomnienia pocałunku, a także okazanej w krainie mar sennych słabości.
Wschód nadszedł szybciej niż się tego spodziewali. Burza wciąż nie ustępowała, lecz przez czarne chmury zaczęły przebijać się pierwsze promienie słońca. Mimo tego, że nie zmrużyła oczu, ta noc przyniosła jej wiele spokoju. Dopiero wtedy, gdy upewniła się, że Jayden da radę dotrzeć do domu i pożegnała się z nim, skierowała się w stronę łóżka, by przespać się choćby chwilę.
| 2 x zt
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 4 marca
Powoli krążyła od jednego krańca pokoju do drugiego, w myślach powtarzając sobie wszystkie zdobyte do tej pory informacje, a także szykując ubrania, które miała założyć na tę okazję. Minęło kilka kolejnych miesięcy, zaś jej - a teraz nawet ich - śledztwo nie posunęło się wiele dalej. Z przymusu połączyła siły z drugim wiedźmim strażnikiem, Lorcanem, lecz zinfiltrowanie doków i rozpracowanie prężnie działającej siatki przemytników nie stało się dzięki temu wiele prostszym zadaniem. Wciąż była zła na Tonksa, który zatrzymał ją ostatnim razem w Parszywym Pasażerze, a tym samym przyczynił się do spalenia skrupulatnie kreowanej przykrywki. Nie wierzyła, by Gerard, którego próbowała wtedy pociągnąć za język, mógł podzielić się z nią jakimikolwiek informacjami; po takim nieoczekiwanym spotkaniu z przedstawicielem biura aurorów musiał dmuchać na zimne, trzymać się na uboczu.
Zaklęła pod nosem, próbując przestać o tym myśleć. Ani nie mogła wcielić się w tamtą rolę po raz kolejny, ani nie mogła trzymać się z daleka od Parszywego - wszak było to idealne miejsce, by dowiedzieć się więcej, albo chociaż obserwować przewijających się przez karczmę marynarzy i w ten sposób obrać jednego z nich na cel. Dlatego właśnie zamierzała porwać się na coś, co mogło okazać się niezwykle ryzykowne, ale przy tym przynieść zaskakująco dobre rezultaty. Co powiedziałby na to Delaney? Nie zamierzała mu o tym mówić, a przynajmniej nie dopóki nie dowie się czegoś, co mogłoby im naprawdę pomóc.
Nakarmiła pohukującą cicho sowę, a następnie przysiadła na skrzypiącym cicho łóżku, trzymając w dłoni oprawione w metal lustro. Na kolanach położyła zdjęcie Philippy, na którym zamierzała wzorować przemianę. Przyglądała się barmance od dłuższego czasu, zdążyła w ten sposób zebrać garść pomocnych faktów, a także zaobserwować jej sposób poruszania się, osłuchać się z jej głosem czy opatrzeć ze wzrostem. Nie sądziła, by podołała ze zmianą swych strun głosowych - wymagało to nie lada wprawy. Lecz czy każdy z bywalców knajpy musiał kojarzyć głos panny Moss? A także mieć pewność, jaki był kolor jej oczu...? Ryzykowała, oczywiście, łudziła się jednak, że nikt nie przyłapie jej na tym bezczelnym kłamstwie.
Skupiła się najpierw na zmianie wzrostu, na dopasowaniu swej postury do kształtów upatrzonej czarownicy; zdawało się, że wagą są do siebie zbliżone, na przeszkodzie stały jedynie zbędne centymetry Maeve. Musiała również popracować nad owalem twarzy, kształtem ust czy linią brwi. Włosy zostawiała sobie na sam koniec, z nimi zawsze miała najmniejszy problem.
| ST 80-71, +10 do rzutu
Powoli krążyła od jednego krańca pokoju do drugiego, w myślach powtarzając sobie wszystkie zdobyte do tej pory informacje, a także szykując ubrania, które miała założyć na tę okazję. Minęło kilka kolejnych miesięcy, zaś jej - a teraz nawet ich - śledztwo nie posunęło się wiele dalej. Z przymusu połączyła siły z drugim wiedźmim strażnikiem, Lorcanem, lecz zinfiltrowanie doków i rozpracowanie prężnie działającej siatki przemytników nie stało się dzięki temu wiele prostszym zadaniem. Wciąż była zła na Tonksa, który zatrzymał ją ostatnim razem w Parszywym Pasażerze, a tym samym przyczynił się do spalenia skrupulatnie kreowanej przykrywki. Nie wierzyła, by Gerard, którego próbowała wtedy pociągnąć za język, mógł podzielić się z nią jakimikolwiek informacjami; po takim nieoczekiwanym spotkaniu z przedstawicielem biura aurorów musiał dmuchać na zimne, trzymać się na uboczu.
Zaklęła pod nosem, próbując przestać o tym myśleć. Ani nie mogła wcielić się w tamtą rolę po raz kolejny, ani nie mogła trzymać się z daleka od Parszywego - wszak było to idealne miejsce, by dowiedzieć się więcej, albo chociaż obserwować przewijających się przez karczmę marynarzy i w ten sposób obrać jednego z nich na cel. Dlatego właśnie zamierzała porwać się na coś, co mogło okazać się niezwykle ryzykowne, ale przy tym przynieść zaskakująco dobre rezultaty. Co powiedziałby na to Delaney? Nie zamierzała mu o tym mówić, a przynajmniej nie dopóki nie dowie się czegoś, co mogłoby im naprawdę pomóc.
Nakarmiła pohukującą cicho sowę, a następnie przysiadła na skrzypiącym cicho łóżku, trzymając w dłoni oprawione w metal lustro. Na kolanach położyła zdjęcie Philippy, na którym zamierzała wzorować przemianę. Przyglądała się barmance od dłuższego czasu, zdążyła w ten sposób zebrać garść pomocnych faktów, a także zaobserwować jej sposób poruszania się, osłuchać się z jej głosem czy opatrzeć ze wzrostem. Nie sądziła, by podołała ze zmianą swych strun głosowych - wymagało to nie lada wprawy. Lecz czy każdy z bywalców knajpy musiał kojarzyć głos panny Moss? A także mieć pewność, jaki był kolor jej oczu...? Ryzykowała, oczywiście, łudziła się jednak, że nikt nie przyłapie jej na tym bezczelnym kłamstwie.
Skupiła się najpierw na zmianie wzrostu, na dopasowaniu swej postury do kształtów upatrzonej czarownicy; zdawało się, że wagą są do siebie zbliżone, na przeszkodzie stały jedynie zbędne centymetry Maeve. Musiała również popracować nad owalem twarzy, kształtem ust czy linią brwi. Włosy zostawiała sobie na sam koniec, z nimi zawsze miała najmniejszy problem.
| ST 80-71, +10 do rzutu
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Wpatrywała się w lusterko od dłuższej chwili, aż między jej brwiami pojawiła się wyraźna zmarszczka. Nie przypominała Philippy. Jeszcze nie. Musiała zapanować nad narastającym niepokojem, stresem towarzyszącym zaplanowanemu wypadowi do doków i upodobnić się do upatrzonej barmanki. Raz jeszcze przeanalizowała zdobyte w terenie zdjęcie panny Moss, wodząc wzrokiem od kości policzkowych do zarysu żuchwy, od krzywizny nosa do linii brwi. Jeśli chciała kogokolwiek nabrać, musiała się bardziej postarać. Odpuszczała sobie struny głosowe, nie myślała o tęczówkach, nie mogła jednak zignorować cech charakterystycznych, które stali bywalcy Pasażera bezbłędnie łączyli z osobą Philippy.
Powoli wypuściła powietrze, powracając wzrokiem do wciąż trzymanego w dłoni lusterka. Przecież robiła to wiele razy, musiało się udać i tym razem.
| ST 80-71, +10 do rzutu
Powoli wypuściła powietrze, powracając wzrokiem do wciąż trzymanego w dłoni lusterka. Przecież robiła to wiele razy, musiało się udać i tym razem.
| ST 80-71, +10 do rzutu
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Rysy twarzy kobiety co prawda zaczęły się zmieniać, zupełnie jednak nie przypominały tych, które widziała na zdjęciu. Były ostre, a skóra opięta na nich coraz mniej elastyczna. To jednak był najmniejszy problem Maeve. Jej sylwetka kurczyła się nieproporcjonalnie i wkrótce mogła poczuć, jak każdy większy staw zostaje zwichnięty, zanim zdążył dostosować się od swojej nowej postaci. To jednak nie był koniec. Obezwładniający ból przeszył jej klatkę piersiową, kiedy kolejne z żeber zaczęły się naginać. Niektóre łamały się raz, inne nie wytrzymywały nacisku po raz kolejny i pękały znowu. Wyłamując się, coraz bardziej utrudniały oddech. Jedyną szansą Maeve było szybkie znalezienie pomocy.
Nastąpiła przemiana w drobną starowinkę, która utrzyma się do końca dnia. By wyleczyć złamania należy rozegrać wątek z uzdrowicielem lub napisać opowiadanie w Szpitalu Świętego Munga z datą odpowiadającą temu wątkowi. Ból w klatce piersiowej będzie odczuwalny jeszcze przez dwa tygodnie. Następna przemiana będzie możliwa dopiero po upływie tygodnia od obecnej próby.
Nastąpiła przemiana w drobną starowinkę, która utrzyma się do końca dnia. By wyleczyć złamania należy rozegrać wątek z uzdrowicielem lub napisać opowiadanie w Szpitalu Świętego Munga z datą odpowiadającą temu wątkowi. Ból w klatce piersiowej będzie odczuwalny jeszcze przez dwa tygodnie. Następna przemiana będzie możliwa dopiero po upływie tygodnia od obecnej próby.
Próbowała skupić się na rysach twarzy Philippy, na tym, co powinna w sobie poprawić, by wyglądać jak ona - lecz i tym razem starania Maeve spełzły na niczym. Nie dość, że jej lico nie zaczęło przypominać lica barmanki, to jeszcze skóra stawała się widocznie mniej elastyczna. Czy to były zmarszczki...? Mimowolnie wybałuszyła oczy, nie mogąc zapanować nad tym, co dzieje się z jej ciałem. Straciła kontrolę nad przemianą, z przestrachem zerkając w trzymane w dłoni lusterko. Z jej gardła wyrwał się cichy krzyk, gdy stawy zaczęły się wyłamywać, by dopasować do swej nowej postaci. Szybko jednak umilkła w odpowiedzi na obezwładniający ból klatki piersiowej; miała niemały problem ze złapaniem oddechu, a każde, choćby najmniejsze drgnienie sprawiało, że po jej policzkach spływały wywołane cierpieniem łzy. Nigdy jeszcze nie przeżyła czegoś takiego - nie potrzebowała jednak wiedzy uzdrowicielskiej, by mieć pewność, że dzieje się z nią coś złego.
Artemizja miotała się w swej klatce, wyraźnie zaniepokojona głośnymi dźwiękami. Czarownica spojrzała ku niej z trudem, obraz rozmazywał się od łez, powoli rozważając ten pomysł; co prawda zanim napisałaby list, a Artemizja odnalazłaby adresatkę, minęłoby zbyt wiele czasu, lecz czy miała inne rozwiązanie? Nie sądziła, by w tym stanie podołała zaklęciu patronusa, zaś sieć Fiuu wciąż nie została naprawiona. Pozostawało mieć nadzieję, że wytrzyma do czasu, aż Poppy otrzyma notatkę i przybędzie do Londynu. Nie bez trudu zebrała się z łóżka, które nagle wydawało się większe i wyższe niż jeszcze chwilę temu i powoli, uważając na obolałą pierś, doczłapała do okna. Co krok wykrzywiała usta w paskudnych grymasach, resztką siły woli powstrzymywała się przed krzyczeniem czy jęczeniem; wyglądało na to, że uszkodziła żebra, a jeśli tak, to nie powinna nabierać powietrza zbyt łapczywie. Szloch ściskał jej gardło, lecz próbowała go za wszelką cenę powstrzymać i stale kontrolować oddech. Wszystko będzie dobrze, to na pewno nic, czego nie byłaby w stanie wyleczyć magia.
Resztką sił sięgnęła do leżącego na parapecie szkicownika, a następnie nabazgrała w nim kilka krótkich zdań wyjaśniających jej obecną sytuację, by w końcu wyrwać stronicę i ostrożnie przyczepić ją do nóżki posłusznej sówki. Nie chciała trafić do Munga, nie jeśli panna Pomfrey mogła zająć się jej ranami i oszczędzić wizyty w szpitalu. Lodowaty podmuch wiatru, który wpuściła do mieszkania wraz z otwarciem okna, trochę ją otrzeźwił - nie pomógł jednak na dojmujący lęk o własne zdrowie.
Artemizja miotała się w swej klatce, wyraźnie zaniepokojona głośnymi dźwiękami. Czarownica spojrzała ku niej z trudem, obraz rozmazywał się od łez, powoli rozważając ten pomysł; co prawda zanim napisałaby list, a Artemizja odnalazłaby adresatkę, minęłoby zbyt wiele czasu, lecz czy miała inne rozwiązanie? Nie sądziła, by w tym stanie podołała zaklęciu patronusa, zaś sieć Fiuu wciąż nie została naprawiona. Pozostawało mieć nadzieję, że wytrzyma do czasu, aż Poppy otrzyma notatkę i przybędzie do Londynu. Nie bez trudu zebrała się z łóżka, które nagle wydawało się większe i wyższe niż jeszcze chwilę temu i powoli, uważając na obolałą pierś, doczłapała do okna. Co krok wykrzywiała usta w paskudnych grymasach, resztką siły woli powstrzymywała się przed krzyczeniem czy jęczeniem; wyglądało na to, że uszkodziła żebra, a jeśli tak, to nie powinna nabierać powietrza zbyt łapczywie. Szloch ściskał jej gardło, lecz próbowała go za wszelką cenę powstrzymać i stale kontrolować oddech. Wszystko będzie dobrze, to na pewno nic, czego nie byłaby w stanie wyleczyć magia.
Resztką sił sięgnęła do leżącego na parapecie szkicownika, a następnie nabazgrała w nim kilka krótkich zdań wyjaśniających jej obecną sytuację, by w końcu wyrwać stronicę i ostrożnie przyczepić ją do nóżki posłusznej sówki. Nie chciała trafić do Munga, nie jeśli panna Pomfrey mogła zająć się jej ranami i oszczędzić wizyty w szpitalu. Lodowaty podmuch wiatru, który wpuściła do mieszkania wraz z otwarciem okna, trochę ją otrzeźwił - nie pomógł jednak na dojmujący lęk o własne zdrowie.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Stała przy kociołku, urobiona po same łokcie, mieszała w nim zawzięcie, co rusz zerkając do receptury, czy aby na pewno robi to w odpowiednią stronę, lecz od pracy oderwało ją głośne pukanie w szybę. Doskonale znała ten dźwięk. Tak brzmiał sowi dziób obijający się o szkło, by zażądać wpuszczenia do środka. Poppy odłożyła chochlę, wytarła dłonie w fartuch i podeszła do okiennicy, otwierając ją na oścież, by wpuścić sowę do środka. Doskonale ją znała - nosiła imię Artemizja i należała do jej kuzynki. Na ustach uzdrowicielki pojawił się więc uśmiech; każda wiadomość od Maeve ją cieszyła, miała nadzieję, że to zaproszenie na herbatkę, bądź propozycja odwiedzin - ale uśmiech bladł z każdą chwilą.
Tym razem naprawdę coś się stało i z ukochaną kuzynką nie było w porządku. Potrzebowała natychmiastowej pomocy. Miała szczęście, że Poppy akurat przebywała w Lodnynie, nie w odległej Szkocji, w Hogwarcie, Artemizja mogłaby nie dolecieć tam nawet do wieczora...
- Och, na Merlina... - wyszeptała przerażona Poppy, rzucając list na stół i na szybko wygaszając ogień po kociołkiem. Wybiegła z pracowni, chwilę mocując się z fartuchem, by go z siebie zdjąć i ciskając w kąt. Założyła tylko buty i płaszcz, złapała za swoją torbę.
Bardzo rzadko to robiła, ale tym razem wyciągnęła ze schowka swoją miotłę. Potrafiła latać, utrzymać się na niej w powietrzu, w ten sposób podróżowała jednak rzadko. Nie czuła się po prostu dość pewnie, aby latać w tak paskudną pogodę jaką raczyło ich angielskie niebo (a raczej anomalie) przez ostatnie miesiące; nierzadko też miała przy sobie ciężkie sprawunki, których wolała przypadkowo nie stracić przez nieumiejętny lot.
Miała już wychodzić z mieszkania, gdy uderzyła się otwartą dłonią w czoło - mogła być u Maeve już dwie minuty temu, ale wciąż zapominała, że teleportacja znów działała. Rzuciła miotłę w kąt, poprawiła na ramieniu torbę i przekręciła klucz w drzwiach, by nie zostawić mieszkania otwartego; zamknęła zaraz po tym oczy i skupiła się na uliczce przed kamienicą, w której mieszkała kuzynka. Poppy poczuła szarpnięcie w okolicy pępka, trochę nieprzyjemne, a gdy otworzyła oczy stała już na Cockerell Road.
W stronę drzwi wejściowych rzuciła się biegiem, do klatki schodowej wpadła jak burza i wbiegła po schodach, złapała aż zadyszkę, bo nie była w dobrej formie. Przed drzwiami z numerem siódmym stanęła z kolką w prawym boku i rumieńcem na policzkach. Złapała za klamkę i otworzyła drzwi, nie traciła czasu na pukanie, nie chciała też zmuszać Maeve do wstawania z łóżka - była przekonana, że wybaczy jej wejście bez pukania.
- Maeve, kochanie? Gdzie jesteś? - zawołała od progu, sygnalizując swoją obecność; szybko zsunęła z ramion płaszcz, ale butów już nie zzuła, bo śpieszyła się do kobiety. Okropnie zmartwił ją jej list. - Jak się czujesz? Dalej tak boli?
Tym razem naprawdę coś się stało i z ukochaną kuzynką nie było w porządku. Potrzebowała natychmiastowej pomocy. Miała szczęście, że Poppy akurat przebywała w Lodnynie, nie w odległej Szkocji, w Hogwarcie, Artemizja mogłaby nie dolecieć tam nawet do wieczora...
- Och, na Merlina... - wyszeptała przerażona Poppy, rzucając list na stół i na szybko wygaszając ogień po kociołkiem. Wybiegła z pracowni, chwilę mocując się z fartuchem, by go z siebie zdjąć i ciskając w kąt. Założyła tylko buty i płaszcz, złapała za swoją torbę.
Bardzo rzadko to robiła, ale tym razem wyciągnęła ze schowka swoją miotłę. Potrafiła latać, utrzymać się na niej w powietrzu, w ten sposób podróżowała jednak rzadko. Nie czuła się po prostu dość pewnie, aby latać w tak paskudną pogodę jaką raczyło ich angielskie niebo (a raczej anomalie) przez ostatnie miesiące; nierzadko też miała przy sobie ciężkie sprawunki, których wolała przypadkowo nie stracić przez nieumiejętny lot.
Miała już wychodzić z mieszkania, gdy uderzyła się otwartą dłonią w czoło - mogła być u Maeve już dwie minuty temu, ale wciąż zapominała, że teleportacja znów działała. Rzuciła miotłę w kąt, poprawiła na ramieniu torbę i przekręciła klucz w drzwiach, by nie zostawić mieszkania otwartego; zamknęła zaraz po tym oczy i skupiła się na uliczce przed kamienicą, w której mieszkała kuzynka. Poppy poczuła szarpnięcie w okolicy pępka, trochę nieprzyjemne, a gdy otworzyła oczy stała już na Cockerell Road.
W stronę drzwi wejściowych rzuciła się biegiem, do klatki schodowej wpadła jak burza i wbiegła po schodach, złapała aż zadyszkę, bo nie była w dobrej formie. Przed drzwiami z numerem siódmym stanęła z kolką w prawym boku i rumieńcem na policzkach. Złapała za klamkę i otworzyła drzwi, nie traciła czasu na pukanie, nie chciała też zmuszać Maeve do wstawania z łóżka - była przekonana, że wybaczy jej wejście bez pukania.
- Maeve, kochanie? Gdzie jesteś? - zawołała od progu, sygnalizując swoją obecność; szybko zsunęła z ramion płaszcz, ale butów już nie zzuła, bo śpieszyła się do kobiety. Okropnie zmartwił ją jej list. - Jak się czujesz? Dalej tak boli?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie była pewna, ile czasu minęło, nim dosłyszała skrzypienie drzwi frontowych - czy to mogła być Poppy? Miała nadzieję, że tak. Zaklęcia obronne, którymi było obłożone mieszkanie, nie zaczęły działać, toteż musiał być to ktoś, czyjej obecności nie musiała się obawiać. Po chwili zyskała jednak całkowitą pewność, gdy tylko kuzynka zaczęła nawoływać. Chciała odpowiedzieć, wykrztusić z siebie choćby kilka słów, zamiast tego z jej piersi wyrwało się ciche jęknięcie; dojmujący ból żeber tylko się pogłębił, wykrzywiając twarz w paskudnym grymasie. Miała dosyć tego, że nie wiedziała nawet, co się z nią stało. Nie miała w sobie dość energii, by podejść do upuszczonego w trakcie przemiany lusterka - resztkę sił zużyła na dotarcie do okna i napisanie listu z prośbą o jak najszybsze przybycie. Na szczęście mieszkanie nie było duże, toteż i bez odpowiadania na zadane w progu pytania Poppy mogła ją szybko odnaleźć.
Nie zdawała sobie sprawy z faktu, że wyglądała jak pomarszczona, uginająca się pod ciężarem życia staruszka. Że utraciła wszelkie podobieństwo do młodej czarownicy, którą wciąż była. - B... Boli - powiedziała z trudem, prawie bezgłośnie, gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się znajoma twarz kuzynki. Skrzywiła się na samo wspomnienie nieudanej próby upodobnienia się do barmanki; jeszcze nigdy nie pomyliła się tak bardzo, pozwalając, by dar - a może i przekleństwo - powyginało kości w jak najdziwniejszych kierunkach, połamało je, zamiast dostosować do jej woli. Nie rozumiała, co oznacza wyraz twarzy panny Pomfrey; na pewno zmartwiła się otrzymaną wiadomością, Maeve wiedziała, że będzie musiała ją za to przeprosić, a także podziękować za tak szybkie przybycie. Jak to zrobiła? Czy nie przybyła do niej z Hogwartu? Spróbowała podnieść się z łóżka, na które opadła po wysłaniu Artemizji w świat, lecz to tylko poskutkowało pojawieniem się kolejnych łez bólu. Wstrzymała powietrze, chcąc zapanować nad mimowolnym płaczliwym grymasem, a obraz ponownie się rozmazał, odbierając jej otuchę płynącą z widoku twarzy Poppy. Wciąż jednak czuła jej pokrzepiającą obecność. Wierzyła w nią, w jej umiejętności i to, że znalazła się w dobrych rękach. Oszczędnym gestem wskazała na obolałą klatkę piersiową, z którą musiało być najgorzej.
Poruszyła ustami, jak gdyby znowu chciała coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Czuła się tak mała, słaba i obolała, że jedynym, na co miała ochotę, było zapadnięcie w długi i pozbawiony koszmarów sen.
Nie zdawała sobie sprawy z faktu, że wyglądała jak pomarszczona, uginająca się pod ciężarem życia staruszka. Że utraciła wszelkie podobieństwo do młodej czarownicy, którą wciąż była. - B... Boli - powiedziała z trudem, prawie bezgłośnie, gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się znajoma twarz kuzynki. Skrzywiła się na samo wspomnienie nieudanej próby upodobnienia się do barmanki; jeszcze nigdy nie pomyliła się tak bardzo, pozwalając, by dar - a może i przekleństwo - powyginało kości w jak najdziwniejszych kierunkach, połamało je, zamiast dostosować do jej woli. Nie rozumiała, co oznacza wyraz twarzy panny Pomfrey; na pewno zmartwiła się otrzymaną wiadomością, Maeve wiedziała, że będzie musiała ją za to przeprosić, a także podziękować za tak szybkie przybycie. Jak to zrobiła? Czy nie przybyła do niej z Hogwartu? Spróbowała podnieść się z łóżka, na które opadła po wysłaniu Artemizji w świat, lecz to tylko poskutkowało pojawieniem się kolejnych łez bólu. Wstrzymała powietrze, chcąc zapanować nad mimowolnym płaczliwym grymasem, a obraz ponownie się rozmazał, odbierając jej otuchę płynącą z widoku twarzy Poppy. Wciąż jednak czuła jej pokrzepiającą obecność. Wierzyła w nią, w jej umiejętności i to, że znalazła się w dobrych rękach. Oszczędnym gestem wskazała na obolałą klatkę piersiową, z którą musiało być najgorzej.
Poruszyła ustami, jak gdyby znowu chciała coś powiedzieć, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Czuła się tak mała, słaba i obolała, że jedynym, na co miała ochotę, było zapadnięcie w długi i pozbawiony koszmarów sen.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę jest niezwykle plastyczny. Dobre chwile upływały zbyt szybko, przeciekały przez palce, znikały w mgnieniu oka; za to te złe rozciągały się w nieskończoność. Starała się dotrzeć do kamienicy, w której mieszkała kuzynka jak najszybciej, lecz Maeve mogło się wydawać, że minęło o wiele więcej czasu niż w rzeczywistości, dlatego na bladej twarzy uzdrowicielki malowało się wyraźnie zmartwienie i troska. Początkowo odpowiedziała jej jedynie cisza. Nie zatrzymała się, uparcie pokonała ostatnie metry dzielące ją od drzwi do drugiego pokoju i otworzyła je.
Stanęła w progu sypialni panny Clearwater z różdżką w prawej dłoni i torbą w drugiej, gotowa, aby natychmiast przystąpić do działania, lecz gdy odnalazła spojrzeniem kobiecą sylwetkę leżącą na łóżku po prostu stanęła jak wryta.
Zamiast młodej i ładnej twarzy ukochanej kuzynki ujrzała bowiem pomarszczoną, wysuszoną staruszkę wykrzywioną z bólu. Rozejrzała się po pokoju, wyraźnie skonfundowana, ale nikogo innego tu nie było - a głos należał do Maeve. Oczy także wydawały się Poppy doskonale znane.
- Maeve, to ty? - spytała niemal bezgłośnie, z przestrachem, bez zbędnej zwłoki zbliżając się do łóżka; kuzynka, czy też nie - wyraźnie cierpiała, a wobec tego Poppy nie mogła być obojętna. Nawet jeśli to obca kobieta, to zamierzała jej pomóc. - Co się stało? Zaatakował cię ktoś?
To jako pierwsze przyszło uzdrowicielce do głowy. Maeve pracowała przecież w Wiedźmiej Straży, nie znała szczegółów (bo nie mogła ich przecież znać), ale wiedziała, że to wiążę się z ryzykiem. Czy coś Clearwater zdradziło i padła ofiarą ataku, kiedy była pod postacią staruszki? Po chwili dotarło do niej przecież, że kuzynka w genach otrzymała dar metamorfomagii i nie ma do czynienia z kimś obcym.
Gest wskazujący na żebra, płynące z oczu łzy przy każdym ruchu, dał Poppy wyraźnie do zrozumienia, że Maeve jest mocno potłuczona. Stanęła przy łóżku i zdjęła z niej koc, pewnym ruchem podciągnęła koszulę i delikatne przytknęła palce do żeber. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to dobrze; ciało było dziwnie zdeformowane. - To zaklęcie sprawi, że nie będzie tak bolało, dobrze? - poinformowała kuzynkę, by ją uspokoić. Przysunęła koniec różdżki do pomarszczonej skóry. - Vis Ricora - szepnęła, a rozbłysło blade, jasne światło. Zaklęcie powinno było podnieść próg bólu Clearwater, by łatwiej było jej to znieść, nim poskłada ją do kupy.
Stanęła w progu sypialni panny Clearwater z różdżką w prawej dłoni i torbą w drugiej, gotowa, aby natychmiast przystąpić do działania, lecz gdy odnalazła spojrzeniem kobiecą sylwetkę leżącą na łóżku po prostu stanęła jak wryta.
Zamiast młodej i ładnej twarzy ukochanej kuzynki ujrzała bowiem pomarszczoną, wysuszoną staruszkę wykrzywioną z bólu. Rozejrzała się po pokoju, wyraźnie skonfundowana, ale nikogo innego tu nie było - a głos należał do Maeve. Oczy także wydawały się Poppy doskonale znane.
- Maeve, to ty? - spytała niemal bezgłośnie, z przestrachem, bez zbędnej zwłoki zbliżając się do łóżka; kuzynka, czy też nie - wyraźnie cierpiała, a wobec tego Poppy nie mogła być obojętna. Nawet jeśli to obca kobieta, to zamierzała jej pomóc. - Co się stało? Zaatakował cię ktoś?
To jako pierwsze przyszło uzdrowicielce do głowy. Maeve pracowała przecież w Wiedźmiej Straży, nie znała szczegółów (bo nie mogła ich przecież znać), ale wiedziała, że to wiążę się z ryzykiem. Czy coś Clearwater zdradziło i padła ofiarą ataku, kiedy była pod postacią staruszki? Po chwili dotarło do niej przecież, że kuzynka w genach otrzymała dar metamorfomagii i nie ma do czynienia z kimś obcym.
Gest wskazujący na żebra, płynące z oczu łzy przy każdym ruchu, dał Poppy wyraźnie do zrozumienia, że Maeve jest mocno potłuczona. Stanęła przy łóżku i zdjęła z niej koc, pewnym ruchem podciągnęła koszulę i delikatne przytknęła palce do żeber. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to dobrze; ciało było dziwnie zdeformowane. - To zaklęcie sprawi, że nie będzie tak bolało, dobrze? - poinformowała kuzynkę, by ją uspokoić. Przysunęła koniec różdżki do pomarszczonej skóry. - Vis Ricora - szepnęła, a rozbłysło blade, jasne światło. Zaklęcie powinno było podnieść próg bólu Clearwater, by łatwiej było jej to znieść, nim poskłada ją do kupy.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Każda chwila dłużyła się w nieskończoność - w oczekiwaniu na Poppy nie tylko skupiała się na tym, co boli i jak bardzo, ale i przeżywała po raz kolejny powracające wyrzuty sumienia. Śmierć Caleba, rozpacz rodziców i dotkliwa nieobecność drugiego brata... to tylko pogarszało i tak kiepską już sytuację. Dlaczego musiała się tym teraz dołować? Dlaczego nie była w stanie skierować swych myśli na inne tory? Wypuściła powietrze z cichym świstem, próbując nie poruszać przy tym klatką piersiową; samo pojawienie się kuzynki podniosło jej na duchu, choć przecież żebra wciąż były powyginane pod najdziwniejszymi kątami, a każde drgnienie wywoływało fale bólu. Chciała jej o wszystkim powiedzieć, wypłakać się, zwierzyć, lecz dopóki nie odzyskała kontroli nad swoim ciałem, dopóty nie była w stanie porozumiewać się z nią inaczej niż krótkimi zdaniami.
Otworzyła usta, myśląc jakimi słowami mogłaby uspokoić wyraźnie zaniepokojoną Poppy. Spróbowała podchwycić jej spojrzenie i pokręcić przy tym krótko głową; musiała przecież wiedzieć, że to ona, pytanie o tożsamość potraktowała jak pytanie retoryczne, odnosiła się jedynie do obaw o napaść. Wciąż nie zdawała sobie sprawy, że wygląda jak zmęczona życiem, starsza o wiele dekad wersja Maeve. - N-nie... - urwała, robiąc przerwę na przelotny i jakże szpetny grymas wywołany rwaniem boku. - To m... moja wina. - Nie miała siły, by rozwinąć tę myśl dalej, panna Pomfrey powinna jednak zrozumieć. Wiedziała o jej darze, a jako medyk musiała również zdawać sobie sprawę z faktu, jakie ryzyko wiązało się z przemianami.
Nie oponowała, gdy towarzyszka stanowczo acz delikatnie zabrała się do działania - wierzyła w nią i w to, że wie, co robi. Była jej dozgonnie wdzięczna za przybycie; nie sądziła, by pracujący w Mungu uzdrowiciele zajęli się nią lepiej niż ukochana krewniaczka, nawet jeśli specjalizowali się w takich przypadkach i widzieli ich już znacznie więcej. - Dobrze - powiedziała cicho, wlepiając przy tym przepełniony silnymi emocjami wzrok w pochylającą się nad nią Poppy. Czuła się przy niej bezpieczniej, lecz wciąż była przerażona faktem, że utraciła nad sobą kontrolę. Nie zapanowała nad metamorfomagią, nie wiedziała, co się tak naprawdę stało... Ani do czego mogłoby dojść, gdyby miała jeszcze mniej szczęścia. Czy powinna obawiać się o swoje życie? Nie, na pewno nie... A może...? - Czy ja... - zaczęła słabo, jeszcze bledsza niż przed chwilą, lecz nie potrafiła dokończyć zdania. Nie wiedziała nawet, o co dokładnie chce zapytać.
Otworzyła usta, myśląc jakimi słowami mogłaby uspokoić wyraźnie zaniepokojoną Poppy. Spróbowała podchwycić jej spojrzenie i pokręcić przy tym krótko głową; musiała przecież wiedzieć, że to ona, pytanie o tożsamość potraktowała jak pytanie retoryczne, odnosiła się jedynie do obaw o napaść. Wciąż nie zdawała sobie sprawy, że wygląda jak zmęczona życiem, starsza o wiele dekad wersja Maeve. - N-nie... - urwała, robiąc przerwę na przelotny i jakże szpetny grymas wywołany rwaniem boku. - To m... moja wina. - Nie miała siły, by rozwinąć tę myśl dalej, panna Pomfrey powinna jednak zrozumieć. Wiedziała o jej darze, a jako medyk musiała również zdawać sobie sprawę z faktu, jakie ryzyko wiązało się z przemianami.
Nie oponowała, gdy towarzyszka stanowczo acz delikatnie zabrała się do działania - wierzyła w nią i w to, że wie, co robi. Była jej dozgonnie wdzięczna za przybycie; nie sądziła, by pracujący w Mungu uzdrowiciele zajęli się nią lepiej niż ukochana krewniaczka, nawet jeśli specjalizowali się w takich przypadkach i widzieli ich już znacznie więcej. - Dobrze - powiedziała cicho, wlepiając przy tym przepełniony silnymi emocjami wzrok w pochylającą się nad nią Poppy. Czuła się przy niej bezpieczniej, lecz wciąż była przerażona faktem, że utraciła nad sobą kontrolę. Nie zapanowała nad metamorfomagią, nie wiedziała, co się tak naprawdę stało... Ani do czego mogłoby dojść, gdyby miała jeszcze mniej szczęścia. Czy powinna obawiać się o swoje życie? Nie, na pewno nie... A może...? - Czy ja... - zaczęła słabo, jeszcze bledsza niż przed chwilą, lecz nie potrafiła dokończyć zdania. Nie wiedziała nawet, o co dokładnie chce zapytać.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Poppy poczuła lekką ulgę na wieść, że to nie pojedynek, nie atak stał za tym nagłym wezwaniem do pomocy i złym stanem Maeve, natychmiast jednak naszła ją myśl, czy to znów anomalie tak ją skrzywdziły? Zmarszczyła brwi, przejęta, bo przecież to nie było możliwe. Położyli kres temu problemowi kilka tygodni wcześniej raz na zawsze i od tamtej pory żadne zaburzenia energii w eterze nie krzywdziły już ani dzieci, ani czarodziejów używających magii. Może to po prostu był wypadek? Czysty przypadek? Powikłania po nieudanej przemianie to przecież nie była taka znowuż rzadkość, panna Pomfrey widziała kilka takich przypadków jeszcze podczas stażu i pracy w szpitalu świętego Munga, zaczęła się domyślać, że to właśnie to.
- Nie martw się, kochana, nie ty pierwsza i nie ostatnia - odpowiedziała kuzynce łagodnym tonem, spoglądając w jej oczy, by nie wyrzucała sobie zbyt mocno tego błędu. Każdemu się przecież one zdarzały. Naszła ją ochota, aby podzielić się z nią własnym błędem, opowiedzieć o tym, jak latem, gdy trafił do niej pan Rineheart po pojedynku pomyliła się i zamiast przynieść mu ukojenie w bólu, czarem sprawiła, że czuł jakby płonął żywcem. Ale akurat to może nie była odpowiednia chwila na takie opowieści, gdy Maeve liczyła na jej bezbłędną pomoc i przywrócenie do zdrowia.
- Żebra są paskudnie połamane - zawyrokowała Poppy z cichym westchnięciem, gdy zbadała ją już najostrożniej i najdelikatniej jak tylko potrafiła, byleby nie przysparzać kuzynce jeszcze więcej bólu, choć wcześniejsze zaklęcie powinno nieco zmniejszyć ten dyskomfort. - Poskładam cię, spokojnie - uspokoiła ją, lewą dłonią ściskając dłoń Maeve, gdy z jej ust padło urwane pytanie. - Czy będziesz mogła się jeszcze przemieniać? Z pewnością tak, ale radziłabym, abyś wstrzymała się od prób na jakiś czas. Dopóki w pełni nie dojdziesz do siebie.
Połamane żebra mogła wyleczyć kilkoma zaklęciami, jednakże dolegliwości bólowe będą towarzyszyć wiedźmiej strażniczce jeszcze jakiś czas. Na nie mogła jej jedynie zalecić picie odpowiednich eliksirów, które je złagodzą.
- To może nie być przyjemne, ale nie potrwa długo - ostrzegła ją, przysuwając różdżkę do prawego boku Maeve, na którym wykwitły ciemne plamy zasinień. - Feniterio - powiedziała głośno i wyraźnie, dbając o odpowiedni ruch nadgarstka. Powtarzała to zaklęcie przy każdym jednym żebrze, które uległo złamaniu, by je nastawić. Czarownica mogła czuć delikatnie ukłucia bólu, gdy kości wracały na swoje miejsce. Zaraz po tej inkantacji wypowiadała inną, która sprawiała, że kości łączyły się ze sobą, zrastając się: - Fractura Texta.
Nie wiedziała jedynie co poradzić na przedziwną, starczą aparycję Maeve. Na spotkaniu Zakonu Feniksa wspominano o zaklęciu, które cofa skutki transmutacji, jednakże nie potrafiła go używać - być może niezbędna okaże się pomoc specjalisty w tej dziedzinie magii.
- Nie martw się, kochana, nie ty pierwsza i nie ostatnia - odpowiedziała kuzynce łagodnym tonem, spoglądając w jej oczy, by nie wyrzucała sobie zbyt mocno tego błędu. Każdemu się przecież one zdarzały. Naszła ją ochota, aby podzielić się z nią własnym błędem, opowiedzieć o tym, jak latem, gdy trafił do niej pan Rineheart po pojedynku pomyliła się i zamiast przynieść mu ukojenie w bólu, czarem sprawiła, że czuł jakby płonął żywcem. Ale akurat to może nie była odpowiednia chwila na takie opowieści, gdy Maeve liczyła na jej bezbłędną pomoc i przywrócenie do zdrowia.
- Żebra są paskudnie połamane - zawyrokowała Poppy z cichym westchnięciem, gdy zbadała ją już najostrożniej i najdelikatniej jak tylko potrafiła, byleby nie przysparzać kuzynce jeszcze więcej bólu, choć wcześniejsze zaklęcie powinno nieco zmniejszyć ten dyskomfort. - Poskładam cię, spokojnie - uspokoiła ją, lewą dłonią ściskając dłoń Maeve, gdy z jej ust padło urwane pytanie. - Czy będziesz mogła się jeszcze przemieniać? Z pewnością tak, ale radziłabym, abyś wstrzymała się od prób na jakiś czas. Dopóki w pełni nie dojdziesz do siebie.
Połamane żebra mogła wyleczyć kilkoma zaklęciami, jednakże dolegliwości bólowe będą towarzyszyć wiedźmiej strażniczce jeszcze jakiś czas. Na nie mogła jej jedynie zalecić picie odpowiednich eliksirów, które je złagodzą.
- To może nie być przyjemne, ale nie potrwa długo - ostrzegła ją, przysuwając różdżkę do prawego boku Maeve, na którym wykwitły ciemne plamy zasinień. - Feniterio - powiedziała głośno i wyraźnie, dbając o odpowiedni ruch nadgarstka. Powtarzała to zaklęcie przy każdym jednym żebrze, które uległo złamaniu, by je nastawić. Czarownica mogła czuć delikatnie ukłucia bólu, gdy kości wracały na swoje miejsce. Zaraz po tej inkantacji wypowiadała inną, która sprawiała, że kości łączyły się ze sobą, zrastając się: - Fractura Texta.
Nie wiedziała jedynie co poradzić na przedziwną, starczą aparycję Maeve. Na spotkaniu Zakonu Feniksa wspominano o zaklęciu, które cofa skutki transmutacji, jednakże nie potrafiła go używać - być może niezbędna okaże się pomoc specjalisty w tej dziedzinie magii.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Chciała pokiwać krótko głową, lecz zamiast tego poruszyła nią w nieskoordynowany sposób, który mógł równie dobrze przypominać mimowolne drgnięcie z bólu. Przymknęła oczy, a po policzkach spłynęły zbierające się od dłuższego czasu łzy; była zmęczona, nie tylko fizycznie, ale i przede wszystkim psychicznie. Miała dosyć zamartwiania się o wszystko i wszystkich, trwania w zawieszeniu między złością a rozpaczą. Czy naprawdę nadawała się do służby? Czy nie potrzebowała więcej czasu, by dojść do siebie...? Metamorfomagia mogła odwrócić się od niej w każdej chwili, nie była pierwszą ani ostatnią, której się to przytrafiło, mimo to nie sądziła, by był to przypadek. By jej nieokiełznane emocje nie miały z tym nic wspólnego.
W ciszy wysłuchiwała diagnozy Poppy. Jej obawy potwierdziły się, żebra były w kiepskim stanie - niezwykle cieszyła się, że nie może ich teraz zobaczyć, wzdrygnąć się z odrazą na widok powyginanych pod nienaturalnymi kątami kości... Wolała skupiać się na głosie kuzynki, na kolejnych zgłoskach wypowiadanych melodyjnym, kojącym tonem, na słowach niosących otuchę i spokój. Próbowała nie myśleć o ponownej próbie przemiany, której podobno będzie mogła podjąć się za jakiś czas, kiedy da już ciału odpocząć. Panicznie obawiała się kolejnego takiego wypadku, sytuacji, w której utraci nad sobą kontrolę - i być może nie otrzyma niezbędnej pomocy. Co by się z nią stało, gdyby Adelajda nie odnalazła adresatki?
Wciąż nie była świadoma, że liczne złamania nie były jej jedynym problemem. Konsternację krewniaczki przypisywała zmartwieniu faktem, co było powodem stanu, w jakim ją odnalazła. Lecz może to i lepiej - widok pomarszczonej, zniszczonej życiem kobieciny nie poprawiłby fatalnego nastroju strażniczki, a już zwłaszcza, gdyby spojrzała jej w oczy i rozpoznała w nich samą siebie.
Cierpliwie znosiła każde kolejne zaklęcie, próbując się przy tym nie poruszać, by nie przeszkadzać medyczce w działaniu. Inkantacje zaklęć wpadały jednym uchem i wypadały drugim, gdy tak koncentrowała się na następujących po sobie ukłuciach bólu. Leżała tam jak bezwładna lalka, pozbawiona wszelkiej siły, woli życia. - Przepraszam - wyszeptała tylko cicho, prawie bezgłośnie, próbując nie nadwyrężać dopiero co poskładanych żeber. Nie chciała przecież dokładać jej zmartwień, i bez takich wypadków miała ich co niemiara.
W ciszy wysłuchiwała diagnozy Poppy. Jej obawy potwierdziły się, żebra były w kiepskim stanie - niezwykle cieszyła się, że nie może ich teraz zobaczyć, wzdrygnąć się z odrazą na widok powyginanych pod nienaturalnymi kątami kości... Wolała skupiać się na głosie kuzynki, na kolejnych zgłoskach wypowiadanych melodyjnym, kojącym tonem, na słowach niosących otuchę i spokój. Próbowała nie myśleć o ponownej próbie przemiany, której podobno będzie mogła podjąć się za jakiś czas, kiedy da już ciału odpocząć. Panicznie obawiała się kolejnego takiego wypadku, sytuacji, w której utraci nad sobą kontrolę - i być może nie otrzyma niezbędnej pomocy. Co by się z nią stało, gdyby Adelajda nie odnalazła adresatki?
Wciąż nie była świadoma, że liczne złamania nie były jej jedynym problemem. Konsternację krewniaczki przypisywała zmartwieniu faktem, co było powodem stanu, w jakim ją odnalazła. Lecz może to i lepiej - widok pomarszczonej, zniszczonej życiem kobieciny nie poprawiłby fatalnego nastroju strażniczki, a już zwłaszcza, gdyby spojrzała jej w oczy i rozpoznała w nich samą siebie.
Cierpliwie znosiła każde kolejne zaklęcie, próbując się przy tym nie poruszać, by nie przeszkadzać medyczce w działaniu. Inkantacje zaklęć wpadały jednym uchem i wypadały drugim, gdy tak koncentrowała się na następujących po sobie ukłuciach bólu. Leżała tam jak bezwładna lalka, pozbawiona wszelkiej siły, woli życia. - Przepraszam - wyszeptała tylko cicho, prawie bezgłośnie, próbując nie nadwyrężać dopiero co poskładanych żeber. Nie chciała przecież dokładać jej zmartwień, i bez takich wypadków miała ich co niemiara.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pokój
Szybka odpowiedź