Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże
Kristiansand, Norwegia -misja poboczna
AutorWiadomość
I show not your face but your heart's desire
Jedno musiał przyznać - Kristiansand było niezwykle urokliwe. W chwili gdy świstoklik przeniósł ich na miejsce, powoli nadchodził już wieczór, tym samym pozwalając Lucanowi oraz jego towarzyszce na to, by przystanąć na moment i popodziwiać panoramę miasta. Uliczki rozświetliły się już latarniami, rzucającymi na chodnik ciepłe, żółte światło. Sklepikarze zamykali już swoje lokale, chociaż wciąż tu i ówdzie przez witrynowe okna dostrzec można było jakąś uśmiechniętą kobiecinę lub staruszka, wyglądającego na klientów zza lady. Uliczki były już raczej opustoszałe, jedynie tu i ówdzie dostrzec można było jakiegoś przechodnia, Lucan domyślał się, że oto właśnie ktoś wracał z pracy do domu, do swojej żony, rodziców, dzieci, rodzeństwa. Całości obrazka dopełniało szumiące w oddali morze. Chociaż Lucan przyzwyczajony był do widoku fal i morskiej toni, za każdym razem ocean zachwycał go tak samo. Może przy następnej okazji będzie mógł zabrać tu Melanię - gdy tylko uda mu się wyrwać odrobinę wolnego czasu.
- Chodź - rzucił do Frances, odnajdując wzrokiem punkt, do którego musieli się udać. Katedra była widoczna już z daleka, jako że znacząco górowała nad niemal całym miastem. Gdy znaleźli się już bliżej, Lucan ponownie na moment przystanął, aby móc obejrzeć z bliska ogrom budowli. Nie należał może do miłośników architektury, jednak nawet on potrafił docenić piękno masywnej gotyckiej katedry. Nie mógł czasami wyjść z podziwu, co mugole potrafili wnieść i to korzystając jedynie z siły własnych rąk. Czasami, kiedy spoglądał na ich osiągnięcia, wcale nie czuł się taki wyjątkowy z racji swojego daru, jakim była magia.
- Jest naprawdę piękna, nawet jeśli odrobinkę mroczna - postanowił podzielić się z Frances swoimi spostrzeżeniami. W mroku nocy strzelista wieża a także wszystkie ozdobne gonty i rzeźby na dachu wyglądały zarówno majestatycznie jak i dość groźnie. Finalnie Lucan opuścił wzrok, skupiając się na pięknie katedry a na tym, co znajdowało się przed nimi. Zadanie w końcu samo się nie wykona.
- Niech to psidwak porwie - wyrwało mu się, zanim zdołał się powstrzymać. Po wspięciu się na schody prowadzące do wejścia, okazało się, że katedra jest zamknięta. Czemu mugolski kościół miałby być zamknięty? Zupełnie tego nie rozumiał. Spojrzał więc na Frances, licząc, że ta znajdzie jakieś rozwiązanie. Nie mogli otworzyć drzwi magią, po placyku katedralnym kręciło się trochę ludzi. - Masz jakiś pomysł?
- Chodź - rzucił do Frances, odnajdując wzrokiem punkt, do którego musieli się udać. Katedra była widoczna już z daleka, jako że znacząco górowała nad niemal całym miastem. Gdy znaleźli się już bliżej, Lucan ponownie na moment przystanął, aby móc obejrzeć z bliska ogrom budowli. Nie należał może do miłośników architektury, jednak nawet on potrafił docenić piękno masywnej gotyckiej katedry. Nie mógł czasami wyjść z podziwu, co mugole potrafili wnieść i to korzystając jedynie z siły własnych rąk. Czasami, kiedy spoglądał na ich osiągnięcia, wcale nie czuł się taki wyjątkowy z racji swojego daru, jakim była magia.
- Jest naprawdę piękna, nawet jeśli odrobinkę mroczna - postanowił podzielić się z Frances swoimi spostrzeżeniami. W mroku nocy strzelista wieża a także wszystkie ozdobne gonty i rzeźby na dachu wyglądały zarówno majestatycznie jak i dość groźnie. Finalnie Lucan opuścił wzrok, skupiając się na pięknie katedry a na tym, co znajdowało się przed nimi. Zadanie w końcu samo się nie wykona.
- Niech to psidwak porwie - wyrwało mu się, zanim zdołał się powstrzymać. Po wspięciu się na schody prowadzące do wejścia, okazało się, że katedra jest zamknięta. Czemu mugolski kościół miałby być zamknięty? Zupełnie tego nie rozumiał. Spojrzał więc na Frances, licząc, że ta znajdzie jakieś rozwiązanie. Nie mogli otworzyć drzwi magią, po placyku katedralnym kręciło się trochę ludzi. - Masz jakiś pomysł?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od mniej więcej godziny Frances żałośnie szczękała zębami. Jesień, wczesna jeszcze, a w Wielkiej Brytanii na dodatek dość ciepła tego roku, w Norwegii oznaczała szybko zapadający zmrok i bezlitosne zimno. Nigdy chyba nie tęskniła za latem tak bardzo, jak tu i teraz, chociaż towarzyszyła jej także dziwaczna radość związana z pobytem w zupełnie nowym miejscu. Otuliła się ciaśniej połami zimowego płaszcza i dzielnie podążała u boku Lucana obcymi uliczkami aż do katedry, do której musieli się… włamać? Brama ani drgnęła, gdy spróbowali ją otworzyć. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu było już późno, ostatnie nabożeństwo musiało już dawno się skończyć. Strasznie kusiło, żeby załatwić sprawę dyskretną alohomorą, ale dookoła kręciło się jeszcze zbyt dużo ludzi, by udało im się niepostrzeżenie użyć czarów.
- Chodź, spróbujmy znaleźć inne wejście. – Fran wsunęła rękę pod ramię Abbotta i ruszyła przed siebie, by obejść świątynię dookoła. Jeśli będą wyglądali nieco bardziej jak nierozgarnięci turyści, a nie potencjalni włamywacze, mieli szansę nie przyciągnąć uwagi Norwegów spacerujących wokół. No, chyba że ktoś szczególnie uprzejmy zechciałby im pomóc. Frances obawiała się, że nie uda im się dostać do katedry za pomocą magii, może więc będą skazani na szukanie pomocy u mugoli? – Czasami tylko to główne zamykają na noc. – dodała, kiedy mijali narożnik. Z góry nieprzychylnie łypały na nich kamienne ptaki i inne zwierzęta. Frances spędzała wiele czasu w dzieciństwie wśród świątynnego chłodu pachnącego kadzidłami, chociaż niewiele podobnie wspaniałych katedr miała przedtem okazję widzieć. Ojciec jej latami pracował tylko w niewielkim kościółku, a przebywając tam z nim godzinami, kiedy odnawiał rzeźby, Fran dobrze zaznajomiła się ze zwyczajami funkcjonowania domów bożych. Kiedy poznawała magiczny świat, w końcu zdziwiło ją, że czarodziejska społeczność nie miała nic podobnego. Odniosła wrażenie, że wiara jakoś zagubiła się w ich świecie; przez jakiś czas nawet brakowało jej chwil skupienia, specyficznej jedności, jaka panuje między modlącymi się w ciszy ludźmi. Ta pustka wypełniła się z czasem innymi rzeczami, ale sama bliskość świątyni przypomniała Frances o części życia, która odeszła razem z niemagicznym dzieciństwem.
Niedługo potem dotarli do niepozornych bocznych drzwi. Frances ucieszyła się na ich widok i niewiele myśląc skierowała kroki ich obojga w tamtą stronę. Zatrzymała się dopiero w ostatniej chwili, już prawie chwytając za klamkę. Okazało się, że drzwi są niedomknięte, ktoś najwyraźniej był jeszcze w środku.
- To pewnie zakrystia. – szepnęła pospiesznie, żeby Lucan miał choć śladowe pojęcie o tym, w co się zaraz wpakują. – Zaryzykujemy? – zapytała, chociaż oboje wiedzieli dobrze, że nie mają wyboru. Jeśli nie oni i nie teraz, nikt nie wykona tego zadania dla Zakonu; musieli spróbować wszystkiego, by nie odpaść jeszcze w przedbiegach.
- Chodź, spróbujmy znaleźć inne wejście. – Fran wsunęła rękę pod ramię Abbotta i ruszyła przed siebie, by obejść świątynię dookoła. Jeśli będą wyglądali nieco bardziej jak nierozgarnięci turyści, a nie potencjalni włamywacze, mieli szansę nie przyciągnąć uwagi Norwegów spacerujących wokół. No, chyba że ktoś szczególnie uprzejmy zechciałby im pomóc. Frances obawiała się, że nie uda im się dostać do katedry za pomocą magii, może więc będą skazani na szukanie pomocy u mugoli? – Czasami tylko to główne zamykają na noc. – dodała, kiedy mijali narożnik. Z góry nieprzychylnie łypały na nich kamienne ptaki i inne zwierzęta. Frances spędzała wiele czasu w dzieciństwie wśród świątynnego chłodu pachnącego kadzidłami, chociaż niewiele podobnie wspaniałych katedr miała przedtem okazję widzieć. Ojciec jej latami pracował tylko w niewielkim kościółku, a przebywając tam z nim godzinami, kiedy odnawiał rzeźby, Fran dobrze zaznajomiła się ze zwyczajami funkcjonowania domów bożych. Kiedy poznawała magiczny świat, w końcu zdziwiło ją, że czarodziejska społeczność nie miała nic podobnego. Odniosła wrażenie, że wiara jakoś zagubiła się w ich świecie; przez jakiś czas nawet brakowało jej chwil skupienia, specyficznej jedności, jaka panuje między modlącymi się w ciszy ludźmi. Ta pustka wypełniła się z czasem innymi rzeczami, ale sama bliskość świątyni przypomniała Frances o części życia, która odeszła razem z niemagicznym dzieciństwem.
Niedługo potem dotarli do niepozornych bocznych drzwi. Frances ucieszyła się na ich widok i niewiele myśląc skierowała kroki ich obojga w tamtą stronę. Zatrzymała się dopiero w ostatniej chwili, już prawie chwytając za klamkę. Okazało się, że drzwi są niedomknięte, ktoś najwyraźniej był jeszcze w środku.
- To pewnie zakrystia. – szepnęła pospiesznie, żeby Lucan miał choć śladowe pojęcie o tym, w co się zaraz wpakują. – Zaryzykujemy? – zapytała, chociaż oboje wiedzieli dobrze, że nie mają wyboru. Jeśli nie oni i nie teraz, nikt nie wykona tego zadania dla Zakonu; musieli spróbować wszystkiego, by nie odpaść jeszcze w przedbiegach.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Postanowił w całości zdać się na Frances. Gdyby musiał samemu jakoś dostać się do katedry, prawdopodobnie prędzej czy później w końcu osiągnąłby swój cel - jednakże będąc zupełnie niezaznajomionym z mugolskimi obyczajami, błądziłby zapewne niczym dziecko we mgle. Bardzo możliwe, że ściągnąłby na siebie niepotrzebne spojrzenia, bo nie dość, że wyróżniał się nieco z tłumu z powodu swojego wzrostu, ale także podejrzanego zachowania. W najgorszym przypadku kto wie, może nawet zostałby aresztowany przez mugolską policję? Tego za wszelką cenę chciałby uniknąć, nie mógł jednak poradzić na to, że z takim zafascynowaniem rozglądał się dookoła. On także nigdy wcześniej nie był w Norwegii - dla niego było to więc miejsce podwójnie nieznane. A może i nawet potrójnie, bo przecież koncept boga był Abbottowi zupełnie obcy.
- Dobra myśl - zgodził się z Frances, pozwalając jej prowadzić. Pilnował jednak, by faktycznie wyglądali na turystów - obchodzili kościół powoli, spacerkiem, jakby zupełnie nie spieszyło się im do środka katedry. Na szczęście nie musieli długo szukać - wejście znalazło się już po chwili. - Zakrystia? Co to właściwie za miejsce? - dopytał, nie bardzo rozumiejąc, gdzie tak właściwie Frances go prowadziła. Dopiero, kiedy kobieta pokrótce opowiedziała mu o tym, na co mogą się natknąć w owym pomieszczeniu, pokiwał ze zrozumieniem głową. Nie mieli prostego zadania - jeśli faktycznie w środku wciąż przesiadywał jakiś ksiądz lub inny opiekun świątyni, niełatwo będzie przekonać go do wpuszczenia ich do katedry. Ale Lucan nie z takimi kłopotami sobie radził, dlatego po tym, jak posłał Frances pokrzepiający uśmiech, zapukał do drzwi, a słysząc pozwolenie, wszedł do środka pewnym krokiem, jednocześnie ciągnąc za sobą pannę Montgomery.
- Część boże! - zawołał, mając nadzieję, że wypowiada ten zwrot poprawnie. Zerknął kontrolnie na swoją towarzyszkę, ale zaraz ponownie zwrócił się do mężczyzny ubranego w sutannę i siedzącego za biurkiem - Proszę nam wybaczyć najście! Na pewno jest ksiądz zajęty, ale mam nadzieję, że znajdzie dla nas chwilę. Widzi ksiądz, ja i moja narzeczona bardzo pragnęlibyśmy zobaczyć katedrę od środka. Wiem, że to o co proszę jest bezczelne, ale jesteśmy tu tylko przejazdem, jutro z rana już wyjeżdżamy, a rozglądamy się za najpiękniejszą świątynią. Chcę obdarować moją ukochaną najcudowniejszą ceremonią!- miał nadzieję, że Frances nie zabije go za takie kłamstwa. Lucan starał się wykorzystać każdą znaną sobie sztuczkę, aby przekonać kapłana spełnienia ich prośby. No a jak tu odmówić przyszłej młodej parze?
- Dobra myśl - zgodził się z Frances, pozwalając jej prowadzić. Pilnował jednak, by faktycznie wyglądali na turystów - obchodzili kościół powoli, spacerkiem, jakby zupełnie nie spieszyło się im do środka katedry. Na szczęście nie musieli długo szukać - wejście znalazło się już po chwili. - Zakrystia? Co to właściwie za miejsce? - dopytał, nie bardzo rozumiejąc, gdzie tak właściwie Frances go prowadziła. Dopiero, kiedy kobieta pokrótce opowiedziała mu o tym, na co mogą się natknąć w owym pomieszczeniu, pokiwał ze zrozumieniem głową. Nie mieli prostego zadania - jeśli faktycznie w środku wciąż przesiadywał jakiś ksiądz lub inny opiekun świątyni, niełatwo będzie przekonać go do wpuszczenia ich do katedry. Ale Lucan nie z takimi kłopotami sobie radził, dlatego po tym, jak posłał Frances pokrzepiający uśmiech, zapukał do drzwi, a słysząc pozwolenie, wszedł do środka pewnym krokiem, jednocześnie ciągnąc za sobą pannę Montgomery.
- Część boże! - zawołał, mając nadzieję, że wypowiada ten zwrot poprawnie. Zerknął kontrolnie na swoją towarzyszkę, ale zaraz ponownie zwrócił się do mężczyzny ubranego w sutannę i siedzącego za biurkiem - Proszę nam wybaczyć najście! Na pewno jest ksiądz zajęty, ale mam nadzieję, że znajdzie dla nas chwilę. Widzi ksiądz, ja i moja narzeczona bardzo pragnęlibyśmy zobaczyć katedrę od środka. Wiem, że to o co proszę jest bezczelne, ale jesteśmy tu tylko przejazdem, jutro z rana już wyjeżdżamy, a rozglądamy się za najpiękniejszą świątynią. Chcę obdarować moją ukochaną najcudowniejszą ceremonią!- miał nadzieję, że Frances nie zabije go za takie kłamstwa. Lucan starał się wykorzystać każdą znaną sobie sztuczkę, aby przekonać kapłana spełnienia ich prośby. No a jak tu odmówić przyszłej młodej parze?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Drobny błąd Lucana na szczęście umknął uwadze kapłana, a nawet gdyby tak się nie stało, to raczej dodałby specyficznego uroku całej sytuacji niż uraził księdza. W pomieszczeniu panowała charakterystyczna cisza i spokój, którą zupełnie zburzyć mogło nawet dwoje ludzi, nieśmiało i, co prawda późno, ale nadal bardzo grzecznie zaglądających do środka.
Frances była zachwycona przekonującym wejściem w rolę zaaferowanego narzeczonego. Nie miała żadnego konkretnego pomysłu na wytłumaczenie swojej obecności w katedrze. Wpadła jej do głowy myśl, by podali się za przyjezdnych badaczy historii i architektury; mogłaby wtedy pozmyślać coś o konstrukcjach naw i prezbiterium, chrzcielnicy i tym podobnych, ale Lucan utkwiłby wtedy w położeniu jeszcze bardziej niezręcznym niż obecne, nie mogąc (chyba) dodać nic od siebie.
Kapłan mówił trochę po angielsku, ale dobrych chęci miał więcej niż umiejętności, co działało na ich korzyść. Mieli na dodatek to szczęście, że należał do grupy najbardziej wyrozumiałych księży, zdolnych zrozumieć najróżniejsze wymysły zakochanych – dzięki temu łyknął historyjkę zręcznie nawigowaną przez Lucana. Frances z pełną ufnością pozwoliła mu rozmawiać z kapłanem, dodając tylko kilka uwiarygodniających szczegółów, umocniła je pewniej w mugolskich realiach. Dwoje młodych ludzi od niedawna mieszkający na południu kraju, sprowadzili się tu, by uczyć angielskiego w podmiejskich szkołach, może otworzyć własny ośrodek. Pociągi do Kristiansand miały koszmarne opóźnienia, dlatego trafili pod katedrę dopiero teraz. Kiedy pukali do drzwi zakrystii, serce waliło Frances w piersi jak młot, nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że wejście do katedry będzie tą łatwiejszą częścią zadania. W końcu udało im się zdobyć od kapłana pozwolenie na „obejrzenie” kościoła i – co ważniejsze – klucz do bramy.
- Świetnie to rozegrałeś. – pochwaliła Lucana, kiedy już pożegnali kapłana z obietnicą zwrócenia potem klucza kościelnemu, który miał nadejść za jakiś czas, by wymienić świece. Przemknęli ku drzwiom możliwie niepostrzeżenie i uchylili bramę tylko na tyle, by umożliwić sobie przejście.
Wnętrze katedry było równie zachwycające co widok konstrukcji z zewnątrz, chociaż panowało tam chyba jeszcze bardziej dojmujące zimno i półmrok. Nie mówiąc już o ciszy, głuchej, niespokojnej, martwej. Ożywała tylko echem kroków, jakie stawiali na kamiennej posadzce. Frances zatrzymała się po przejściu przez kruchtę, pośrodku głównej nawy. Przejście było wąskie, oświetlone resztkami światła dziennego i kilkoma żarówkami wokół ołtarza. Światło przenikało przez wysokie witraże, nabierając bladych kolorów.
- To gdzie teraz? – zwróciła się do Lucana. Mieli ze sobą z grubsza nakreśloną mapę prowadzącą do miejsca, gdzie miało być to, czego szukali. Frances wciąż nie była pewna, czego właściwie miała wypatrywać w kościele, ale było tak cicho i pusto, że trudno byłoby przeoczyć coś magicznego. Tak przynajmniej sądziła, ale im dłużej rozglądała się po nawach i wnękach nie widząc absolutnie niczego niezwykłego, tym bardziej odczuwała, że chyba zrobili jakiś błąd.
Frances była zachwycona przekonującym wejściem w rolę zaaferowanego narzeczonego. Nie miała żadnego konkretnego pomysłu na wytłumaczenie swojej obecności w katedrze. Wpadła jej do głowy myśl, by podali się za przyjezdnych badaczy historii i architektury; mogłaby wtedy pozmyślać coś o konstrukcjach naw i prezbiterium, chrzcielnicy i tym podobnych, ale Lucan utkwiłby wtedy w położeniu jeszcze bardziej niezręcznym niż obecne, nie mogąc (chyba) dodać nic od siebie.
Kapłan mówił trochę po angielsku, ale dobrych chęci miał więcej niż umiejętności, co działało na ich korzyść. Mieli na dodatek to szczęście, że należał do grupy najbardziej wyrozumiałych księży, zdolnych zrozumieć najróżniejsze wymysły zakochanych – dzięki temu łyknął historyjkę zręcznie nawigowaną przez Lucana. Frances z pełną ufnością pozwoliła mu rozmawiać z kapłanem, dodając tylko kilka uwiarygodniających szczegółów, umocniła je pewniej w mugolskich realiach. Dwoje młodych ludzi od niedawna mieszkający na południu kraju, sprowadzili się tu, by uczyć angielskiego w podmiejskich szkołach, może otworzyć własny ośrodek. Pociągi do Kristiansand miały koszmarne opóźnienia, dlatego trafili pod katedrę dopiero teraz. Kiedy pukali do drzwi zakrystii, serce waliło Frances w piersi jak młot, nie zdawała sobie jeszcze sprawy, że wejście do katedry będzie tą łatwiejszą częścią zadania. W końcu udało im się zdobyć od kapłana pozwolenie na „obejrzenie” kościoła i – co ważniejsze – klucz do bramy.
- Świetnie to rozegrałeś. – pochwaliła Lucana, kiedy już pożegnali kapłana z obietnicą zwrócenia potem klucza kościelnemu, który miał nadejść za jakiś czas, by wymienić świece. Przemknęli ku drzwiom możliwie niepostrzeżenie i uchylili bramę tylko na tyle, by umożliwić sobie przejście.
Wnętrze katedry było równie zachwycające co widok konstrukcji z zewnątrz, chociaż panowało tam chyba jeszcze bardziej dojmujące zimno i półmrok. Nie mówiąc już o ciszy, głuchej, niespokojnej, martwej. Ożywała tylko echem kroków, jakie stawiali na kamiennej posadzce. Frances zatrzymała się po przejściu przez kruchtę, pośrodku głównej nawy. Przejście było wąskie, oświetlone resztkami światła dziennego i kilkoma żarówkami wokół ołtarza. Światło przenikało przez wysokie witraże, nabierając bladych kolorów.
- To gdzie teraz? – zwróciła się do Lucana. Mieli ze sobą z grubsza nakreśloną mapę prowadzącą do miejsca, gdzie miało być to, czego szukali. Frances wciąż nie była pewna, czego właściwie miała wypatrywać w kościele, ale było tak cicho i pusto, że trudno byłoby przeoczyć coś magicznego. Tak przynajmniej sądziła, ale im dłużej rozglądała się po nawach i wnękach nie widząc absolutnie niczego niezwykłego, tym bardziej odczuwała, że chyba zrobili jakiś błąd.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zawsze był zdania, że wiele rzeczy dało się załatwić zwykłą rozmową. Czasami wystarczyła uprzejmość, czasami trzeba się było uciec do kłamstwa podpartego argumentami, których druga strona nie była w stanie odeprzeć - Lucan bardzo chętnie korzystał z podrzucanych mu przez Frances pomysłów. Dzięki temu jego opowieść była zdecydowanie pewniejsza, ksiądz nie miał nawet punktu zaczepienia aby poddać jego słowa wątpliwość. A kiedy już uzyskali klucz, Lucan spojrzał na swoją towarzyszkę z łobuzerskim błyskiem w oku. Ten mały sukces był całkiem niezłą zapowiedzią!
- A dziękuję, dziękuję. Ale mój piękny blef nie byłby wiele wart, gdybyś mi nie pomogła - również postanowił pochwalić Frances, w końcu ksiądz mógłby naprawdę nabrać pewnych podejrzeń, gdyby Lucan nagle zaczął się gubić w zeznaniach. Najważniejsze jednak było, że udało im się zdobyć klucz. A gdy już znaleźli się w środku... powiedzmy, że Abbotta na kilka minut ponownie pochłonęło podziwianie drobiazgowego i misternego wystroju katedry. To fakt, była wyniosła, zimna, odrobinę wręcz nieprzyjemna. Panująca w świątyni cisza prawdopodobnie prędzej czy później zaczęłaby wwiercać się w jego uszy, gdyby sami nie zakłócali jej odgłosami swoich kroków. Jednakże unoszący się w powietrzu zapach był zdecydowanie przyjazny, przywodzący na myśl ciepło zapalonych świec - i chyba głównie to sprawiło, że Lucan nie czuł się tu kompletnie jak intruz. Nie pozwolił jednak swoim myślom błąkać się zbyt długo.
- Szczerze... to nie wiem. Musimy się dokładnie rozejrzeć - on także nie wiedział, czego mieli szukać. Jedyna informacja, którą dysponował, głosiła o tym, że będą wiedzieli co będzie ich celem, kiedy tylko na to spojrzą. Tym samym Abbott zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie jedną z bocznych naw. Przystawał przy każdym mniejszym korytarzyku, wyglądał ukrytych drzwi, dziwnych symboli, które mogłyby oznaczać, że cała budowla jednak nie jest taka w stu procentach mugolska, że jednak jakiś czarodziej przyłożył rękę do jej budowania, niekoniecznie informując pozostałych budowniczych o nietypowej skrytce, którą własnoręcznie tu umieści.
Szukali długo. Lucan powoli zaczynał tracić cierpliwość. Odczuwał także coraz większy stres. Nie wiedział dokładnie, kiedy do świątyni miał wkroczyć kościelny, co jednoznacznie oznaczałoby, że muszą opuścić kościół. Tym samym, misja zakończyłaby się porażką, a na to Abbott pozwolić nie mógł.
- Hm? Co to? - dopiero przechadzając się chyba trzeci raz w tym samym miejscu, mężczyzna wyczuł pod butami pewne zgrubienie. Teraz czuł je bardzo wyraźnie, kiedy następował stopą na konkretne miejsce przy jednym z bocznych ołtarzyków. Zaciekawiony kucnął, zwijając dywan - i tym samym odsłaniając właz dookoła którego wyrysowano różne, nieznane mu symbole. - Frances! Chyba mam! - zawołał i nie czekając dłużej, pociągnął za drzwiczki, otwierając przejście. Sięgnął więc po swoją różdżkę i mrucząc pod nosem "Lumos!" postanowił zejść na dół.
- A dziękuję, dziękuję. Ale mój piękny blef nie byłby wiele wart, gdybyś mi nie pomogła - również postanowił pochwalić Frances, w końcu ksiądz mógłby naprawdę nabrać pewnych podejrzeń, gdyby Lucan nagle zaczął się gubić w zeznaniach. Najważniejsze jednak było, że udało im się zdobyć klucz. A gdy już znaleźli się w środku... powiedzmy, że Abbotta na kilka minut ponownie pochłonęło podziwianie drobiazgowego i misternego wystroju katedry. To fakt, była wyniosła, zimna, odrobinę wręcz nieprzyjemna. Panująca w świątyni cisza prawdopodobnie prędzej czy później zaczęłaby wwiercać się w jego uszy, gdyby sami nie zakłócali jej odgłosami swoich kroków. Jednakże unoszący się w powietrzu zapach był zdecydowanie przyjazny, przywodzący na myśl ciepło zapalonych świec - i chyba głównie to sprawiło, że Lucan nie czuł się tu kompletnie jak intruz. Nie pozwolił jednak swoim myślom błąkać się zbyt długo.
- Szczerze... to nie wiem. Musimy się dokładnie rozejrzeć - on także nie wiedział, czego mieli szukać. Jedyna informacja, którą dysponował, głosiła o tym, że będą wiedzieli co będzie ich celem, kiedy tylko na to spojrzą. Tym samym Abbott zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie jedną z bocznych naw. Przystawał przy każdym mniejszym korytarzyku, wyglądał ukrytych drzwi, dziwnych symboli, które mogłyby oznaczać, że cała budowla jednak nie jest taka w stu procentach mugolska, że jednak jakiś czarodziej przyłożył rękę do jej budowania, niekoniecznie informując pozostałych budowniczych o nietypowej skrytce, którą własnoręcznie tu umieści.
Szukali długo. Lucan powoli zaczynał tracić cierpliwość. Odczuwał także coraz większy stres. Nie wiedział dokładnie, kiedy do świątyni miał wkroczyć kościelny, co jednoznacznie oznaczałoby, że muszą opuścić kościół. Tym samym, misja zakończyłaby się porażką, a na to Abbott pozwolić nie mógł.
- Hm? Co to? - dopiero przechadzając się chyba trzeci raz w tym samym miejscu, mężczyzna wyczuł pod butami pewne zgrubienie. Teraz czuł je bardzo wyraźnie, kiedy następował stopą na konkretne miejsce przy jednym z bocznych ołtarzyków. Zaciekawiony kucnął, zwijając dywan - i tym samym odsłaniając właz dookoła którego wyrysowano różne, nieznane mu symbole. - Frances! Chyba mam! - zawołał i nie czekając dłużej, pociągnął za drzwiczki, otwierając przejście. Sięgnął więc po swoją różdżkę i mrucząc pod nosem "Lumos!" postanowił zejść na dół.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
- Dobry blef zawsze jest sporo wart. – jak to szło? Ściemniaj tak długo, aż zadziała? Frances święcie wierzyła w wielką moc tej zasady działania i z godnym podziwu uporem stosowała się do niej na długo po rozpoczęciu dorosłego życia.
Kiwnęła głową porozumiewawczo i zaraz rozdzielili się, w milczącej komitywie ruszyli równoległymi alejkami. Fran zatrzymała się przed ołtarzem, odruchowo wzbraniając się przed wejściem dalej. W końcu skinęła tylko głową, z resztką szacunku zapamiętanego z dzieciństwa i podeszła bliżej, by przeszukać prezbiterium.
Nie wiedzieli, co dalej, co czekało na nich w Kristiansand, ale Frances czuła, że niemal z każdą minutą w kościele robi się spokojniej. Obydwoje rozglądali się coraz bardziej gorączkowo, błądzili w miejscu, w którym żadne nie czuło się do końca komfortowo, a katedra jakby oswajała się z ich obecnością, Frances zdawało się nawet, że nie jest już tak zimno.
Wiedziała, że włosy przesiąkły jej już zapachem kadzidła. Przeszła już całą katedrę kilkukrotnie, wodząc dłonią po chłodnych kamiennych ścianach, gładkim drewnie ławek. Oczy przyzwyczajały się do specyficznego oświetlenia, Frances dostrzegała coraz więcej szczegółów, ale nic nie wydawało się przydatne. Nieosłonięte rękawiczkami palce, nieco skostniałe od zimna, przemykały bez celu po bukietach zaschniętych na bocznych ołtarzach, spojrzenie zahaczało o nastrojowe obrazy. Czekała, aż któryś z nich się poruszy i jakiś święty zlituje się nad nimi, dając jakąś podpowiedź. Nic z tego – wizerunki pozostały smutne i nieruchome, a oni musieli szukać dalej.
Usłyszała wołanie Lucana dopiero po dłuższym czasie; nadzieja odżyła w niej natychmiast i niemal biegiem ruszyła w pogoń między ławkami, żeby zobaczyć, co udało mu się znaleźć. Już schodził, kiedy stanęła przy klapie w podłodze.
- Co jest tam na dole? – zapytała, zaglądając do otworu, na dobrą sprawę zupełnie niepotrzebnie, bo już wyciągała różdżkę i trzymając ją mocno schodziła w ślad za Lucanem. Udało się jej bezpiecznie wylądować w krypcie – strome schodki były oświetlone żółtym światłem świec. Roztaczający się przed nimi widok zakurzonych ołtarzy zastawionych świecami zapewne przeraziłby Frances do tego stopnia, że zwiałaby gdzie pieprz rośnie, gdyby nie… coś, co było w tym miejscu i wyraźnie sygnalizowało Frances, że oto znaleźli to, czego szukali.
- Czujesz? – szepnęła z przejęciem, zerkając kątem oka na Lucana. Przedtem bardzo podejrzanie brzmiała jej zapowiedź, że po prostu będą wiedzieli, ale teraz, kiedy już stali we właściwym miejscu, wiedziała tak niezaprzeczalnie, że była przekonana – on także musiał to wyczuć. Byli już prawie zrezygnowani po długich poszukiwaniach w kościele, a teraz z nowymi pokładami sił Frances zaczęła główkować, jak obudzić ulokowaną tu magię. Instynktownie skierowała się ku ołtarzom zastawionym świecami – coś musiało wciąż sprawiać, że się paliły, a po chwili przyglądania się płomykom zauważyła, że migają regularnie, skojarzyły się jej z tętnem, biła w nich jakaś żywa moc. Ze wszystkich przedmiotów zgromadzonych w krypcie chyba tylko one mogły stanowić klucz do rozwiązania zagadki.
- Spróbujemy porozstawiać te świece. – przestrach został zastąpiony przez wrodzony chyba u Frani instynkt kombinowania. Liczby zaczęły przeskakiwać w głowie, próbując dopasować się do jakiegoś układu. Mrucząc pod nosem („tu odjąć dwanaście, potem do kwadratu, to będzie tak”), przesuwała świece na gładkich powierzchniach ołtarzy, niektóre przestawiając po kilka razy, aż w końcu odstąpiła od swojego improwizowanego dzieła, czekając, czy coś zacznie się dziać.
docelowa moc: ST = 50
Kiwnęła głową porozumiewawczo i zaraz rozdzielili się, w milczącej komitywie ruszyli równoległymi alejkami. Fran zatrzymała się przed ołtarzem, odruchowo wzbraniając się przed wejściem dalej. W końcu skinęła tylko głową, z resztką szacunku zapamiętanego z dzieciństwa i podeszła bliżej, by przeszukać prezbiterium.
Nie wiedzieli, co dalej, co czekało na nich w Kristiansand, ale Frances czuła, że niemal z każdą minutą w kościele robi się spokojniej. Obydwoje rozglądali się coraz bardziej gorączkowo, błądzili w miejscu, w którym żadne nie czuło się do końca komfortowo, a katedra jakby oswajała się z ich obecnością, Frances zdawało się nawet, że nie jest już tak zimno.
Wiedziała, że włosy przesiąkły jej już zapachem kadzidła. Przeszła już całą katedrę kilkukrotnie, wodząc dłonią po chłodnych kamiennych ścianach, gładkim drewnie ławek. Oczy przyzwyczajały się do specyficznego oświetlenia, Frances dostrzegała coraz więcej szczegółów, ale nic nie wydawało się przydatne. Nieosłonięte rękawiczkami palce, nieco skostniałe od zimna, przemykały bez celu po bukietach zaschniętych na bocznych ołtarzach, spojrzenie zahaczało o nastrojowe obrazy. Czekała, aż któryś z nich się poruszy i jakiś święty zlituje się nad nimi, dając jakąś podpowiedź. Nic z tego – wizerunki pozostały smutne i nieruchome, a oni musieli szukać dalej.
Usłyszała wołanie Lucana dopiero po dłuższym czasie; nadzieja odżyła w niej natychmiast i niemal biegiem ruszyła w pogoń między ławkami, żeby zobaczyć, co udało mu się znaleźć. Już schodził, kiedy stanęła przy klapie w podłodze.
- Co jest tam na dole? – zapytała, zaglądając do otworu, na dobrą sprawę zupełnie niepotrzebnie, bo już wyciągała różdżkę i trzymając ją mocno schodziła w ślad za Lucanem. Udało się jej bezpiecznie wylądować w krypcie – strome schodki były oświetlone żółtym światłem świec. Roztaczający się przed nimi widok zakurzonych ołtarzy zastawionych świecami zapewne przeraziłby Frances do tego stopnia, że zwiałaby gdzie pieprz rośnie, gdyby nie… coś, co było w tym miejscu i wyraźnie sygnalizowało Frances, że oto znaleźli to, czego szukali.
- Czujesz? – szepnęła z przejęciem, zerkając kątem oka na Lucana. Przedtem bardzo podejrzanie brzmiała jej zapowiedź, że po prostu będą wiedzieli, ale teraz, kiedy już stali we właściwym miejscu, wiedziała tak niezaprzeczalnie, że była przekonana – on także musiał to wyczuć. Byli już prawie zrezygnowani po długich poszukiwaniach w kościele, a teraz z nowymi pokładami sił Frances zaczęła główkować, jak obudzić ulokowaną tu magię. Instynktownie skierowała się ku ołtarzom zastawionym świecami – coś musiało wciąż sprawiać, że się paliły, a po chwili przyglądania się płomykom zauważyła, że migają regularnie, skojarzyły się jej z tętnem, biła w nich jakaś żywa moc. Ze wszystkich przedmiotów zgromadzonych w krypcie chyba tylko one mogły stanowić klucz do rozwiązania zagadki.
- Spróbujemy porozstawiać te świece. – przestrach został zastąpiony przez wrodzony chyba u Frani instynkt kombinowania. Liczby zaczęły przeskakiwać w głowie, próbując dopasować się do jakiegoś układu. Mrucząc pod nosem („tu odjąć dwanaście, potem do kwadratu, to będzie tak”), przesuwała świece na gładkich powierzchniach ołtarzy, niektóre przestawiając po kilka razy, aż w końcu odstąpiła od swojego improwizowanego dzieła, czekając, czy coś zacznie się dziać.
docelowa moc: ST = 50
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Frances Montgomery' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Jak można było się spodziewać - jeszcze zanim stopy Lucana dotknęły podłogi, mężczyzna zaczął bacznie rozglądać się na boki. Jednocześnie próbował dostrzec, czy przypadkiem nie czeka na nich w krypcie jakieś niebezpieczeństwo, ale także, jak można było się spodziewać, był zafascynowany tym, co mogli znaleźć pod ziemią. Krypta mugolskiego kościoła nie należała do miejsc, które spodziewał się kiedykolwiek zwiedzić. Teoretycznie fakt, że miejsce to jednak w jakiś sposób zostało dotknięte magią powinien jego dociekliwość nieco ostudzić - jednakże to była magia nieznana, potężna i tajemnicza, aczkolwiek jednocześnie dobra, ciepła i mogąca im pomóc w ich misji. Mężczyzna był tak pochłonięty rozglądaniem się na boki, że nie odpowiedział nawet na pytanie Frances. Pomógł jej zachować równowagę i pokonać ostatnie stopnie, podając jej rękę, aby mogła sama rozejrzeć się po wnętrzu.
- Czuję - odpowiedział równie cicho, podświadomie nie chcąc zakłócać spokoju tego miejsca. To na pewno było właściwe miejsce, nie było sensu zaprzeczać. Magia w powietrzu była mocno wyczuwalna, wciąż jednak należało ją aktywować. Lucan próbował poświecić różdżką, doszukując się jakiegoś sposobu, jednak to Frances pierwsza wpadła na pomysł. - Powiedz jak, to pomogę - zaoferował się, pozwalając tym razem swojej towarzyszce popisać się swoimi zdolnościami. I był to strzał w dziesiątkę, jak się okazało, panna Montgomery bezbłędnie odgadła zagadkę z krypty. A gdy uniosła różdżkę nucąc pierwsze inkantacje, włoski na ciele Lucana uniosły się lekko, reagując na magię, która nagle wypełniła powietrze w zdecydowanie większym natężeniu. Abbott spojrzał na kobietę rozpromieniony, obydwoje doskonale uzupełniali się na tej misji, udanie się do Kristiansandu razem z nią było wręcz strzałem w dziesiątkę. Skinął jej więc głową z uznaniem.
- Doskonała robota. Teraz moja kolej - zakomunikował, chwytając mocniej różdżkę. Miał zamiar zaczerpnąć z potężnej magii drzemiącej w tym miejscu. Zamknął na chwilę oczy, koncentrując się na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu. Pod powiekami zobaczył sylwetkę swojej żony - zmęczonej, ale jak zawsze pięknej lady Abbott, w jej ramionach tkwiło zaś maleńkie zawiniątko, drące się wniebogłosy. Na usta Lucana od razu wkradł się lekki uśmiech, i w tym też momencie wykonał odpowiedni ruch nadgarstkiem: - Expecto Patronum!
Moc średnia
- Czuję - odpowiedział równie cicho, podświadomie nie chcąc zakłócać spokoju tego miejsca. To na pewno było właściwe miejsce, nie było sensu zaprzeczać. Magia w powietrzu była mocno wyczuwalna, wciąż jednak należało ją aktywować. Lucan próbował poświecić różdżką, doszukując się jakiegoś sposobu, jednak to Frances pierwsza wpadła na pomysł. - Powiedz jak, to pomogę - zaoferował się, pozwalając tym razem swojej towarzyszce popisać się swoimi zdolnościami. I był to strzał w dziesiątkę, jak się okazało, panna Montgomery bezbłędnie odgadła zagadkę z krypty. A gdy uniosła różdżkę nucąc pierwsze inkantacje, włoski na ciele Lucana uniosły się lekko, reagując na magię, która nagle wypełniła powietrze w zdecydowanie większym natężeniu. Abbott spojrzał na kobietę rozpromieniony, obydwoje doskonale uzupełniali się na tej misji, udanie się do Kristiansandu razem z nią było wręcz strzałem w dziesiątkę. Skinął jej więc głową z uznaniem.
- Doskonała robota. Teraz moja kolej - zakomunikował, chwytając mocniej różdżkę. Miał zamiar zaczerpnąć z potężnej magii drzemiącej w tym miejscu. Zamknął na chwilę oczy, koncentrując się na swoim najszczęśliwszym wspomnieniu. Pod powiekami zobaczył sylwetkę swojej żony - zmęczonej, ale jak zawsze pięknej lady Abbott, w jej ramionach tkwiło zaś maleńkie zawiniątko, drące się wniebogłosy. Na usta Lucana od razu wkradł się lekki uśmiech, i w tym też momencie wykonał odpowiedni ruch nadgarstkiem: - Expecto Patronum!
Moc średnia
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 78
'k100' : 78
Zwątpienie, czy jej pomysł okazał się trafny nie potrwało długo. Na chwilę zapadła uciążliwa cisza, tak przejmująca, że Frances aż zażyczyła sobie, by przerwało ją choćby wołanie kościelnego znad otworu w podłodze. W końcu jednak poczuła, że coś się dzieje. Wiązka magii z jej różdżki leniwie rozprzestrzeniająca się po pomieszczeniu, podłapała inny prąd, zahaczyła o energię tętniącą tutaj. Frances ledwie udało się wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, tak w pierwszej chwili zafascynowało ją to wyjątkowe odczucie. Opuściła różdżkę, gdy poczuła na dłoniach i twarzy ciepły powiew. Przekonała się, że pierwsza część zadania się powiodła.
Pod wpływem emocji niemal zapomniała, że Lucan przez cały czas był tuż obok niej. Spojrzała na niego, licząc, że zrozumie, dlaczego nie poprosiła go o pomoc ze świecami. Nie mieli zbyt wiele czasu, nie zdążyłaby przeprowadzić obliczeń jeszcze raz, krok po kroku, a przestrzeń krypty nie była aż tak duża, by nie mogła sobie poradzić w pojedynkę. Uśmiechnęła się. Rzeczywiście, dobrze się dobrali do tego zadania, chociaż zupełnie przypadkowo.
Zaciekawiona patrzyła, jak jej towarzysz rzuca patronusa. Obserwowanie tego czaru zawsze było indywidualnym, wyjątkowo prywatnym doświadczeniem. Wobec uniwersalności wszystkich innych zaklęć, przy tym za każdym razem trzeba było dać coś od siebie, poświęcić jedną chwilę więcej na skupienie, pozwolić sobie na powrót do najszczęśliwszych chwil, i to akurat kiedy nie ma na to czasu. Twarz Lucana wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle podczas spotkań Zakonu w tym krótkim momencie, kiedy sięgnął po swoje szczęśliwe wspomnienie, a Frances zaczęła się zastanawiać – jakie życie miał przedtem, poza rzeczywistością Zakonu. Czy udaje mu się jeszcze rozdzielać się na dwa światy. Patrząc na siebie samą, jeszcze niedawno myślała, że to naprawdę możliwe.
- Udało się…? – szept wydobył się z jej ust po jakimś czasie, trochę zachrypnięty. Zdała sobie sprawę, że przyglądała się wszystkiemu z półotwartymi z wrażenia ustami i czym prędzej je zamknęła, zakłopotana. – Udało się. – powtórzyła głośniej i pewniej, odchrząknąwszy najpierw na boku.
- I co teraz? – doznała przedziwnego wrażenia, że zaraz stanie się coś, co wszystko zrujnuje. Świece zgasną, a oni utkną w tej krypcie, do której nikt nigdy nie schodzi. Co się tu właściwie kryło?
Pod wpływem emocji niemal zapomniała, że Lucan przez cały czas był tuż obok niej. Spojrzała na niego, licząc, że zrozumie, dlaczego nie poprosiła go o pomoc ze świecami. Nie mieli zbyt wiele czasu, nie zdążyłaby przeprowadzić obliczeń jeszcze raz, krok po kroku, a przestrzeń krypty nie była aż tak duża, by nie mogła sobie poradzić w pojedynkę. Uśmiechnęła się. Rzeczywiście, dobrze się dobrali do tego zadania, chociaż zupełnie przypadkowo.
Zaciekawiona patrzyła, jak jej towarzysz rzuca patronusa. Obserwowanie tego czaru zawsze było indywidualnym, wyjątkowo prywatnym doświadczeniem. Wobec uniwersalności wszystkich innych zaklęć, przy tym za każdym razem trzeba było dać coś od siebie, poświęcić jedną chwilę więcej na skupienie, pozwolić sobie na powrót do najszczęśliwszych chwil, i to akurat kiedy nie ma na to czasu. Twarz Lucana wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle podczas spotkań Zakonu w tym krótkim momencie, kiedy sięgnął po swoje szczęśliwe wspomnienie, a Frances zaczęła się zastanawiać – jakie życie miał przedtem, poza rzeczywistością Zakonu. Czy udaje mu się jeszcze rozdzielać się na dwa światy. Patrząc na siebie samą, jeszcze niedawno myślała, że to naprawdę możliwe.
- Udało się…? – szept wydobył się z jej ust po jakimś czasie, trochę zachrypnięty. Zdała sobie sprawę, że przyglądała się wszystkiemu z półotwartymi z wrażenia ustami i czym prędzej je zamknęła, zakłopotana. – Udało się. – powtórzyła głośniej i pewniej, odchrząknąwszy najpierw na boku.
- I co teraz? – doznała przedziwnego wrażenia, że zaraz stanie się coś, co wszystko zrujnuje. Świece zgasną, a oni utkną w tej krypcie, do której nikt nigdy nie schodzi. Co się tu właściwie kryło?
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Był wyjątkowo dumny z faktu, że potrafił wyczarować cielesnego patronusa. Może zaklęcie nie należało to do najtrudniejszych inkantacji, jednakże nie uczono ich także na pierwszych latach Hogwartu. Czar ten zawsze odstawał od innych - jego powodzenie zależało nie tylko od umiejętności magicznych czarodzieja, ale także w pewnym sensie od życia, jakie wiódł czarodziej, od tego, jakim był człowiekiem. Nawet jeśli twoje życie obfitowało w katastrofy, w chwili kiedy potrafiłeś odnaleźć w nim tę jedną, szczęśliwą iskierkę, zaklęcie dochodziło do skutku, chroniąc cię a jednocześnie pozwalając ci w dużej mierze poznać samego siebie - w końcu nie bez przyczyny patronus przybierał konkretną zwierzęcą formę.
Kiedy z jego różdżki wyłonił się potężny, świetlisty jeleń, Lucan swoim zwyczajem bacznie go obserwował, zachwycony jego siłą i majestatem. Zawsze czuł bliskie powiązanie z tym stworzeniem, królem lasu, widniejącym także w herbie jego rodu - nawet wtedy, kiedy jego patronusem była jakę odmienna, psotna wydra. Jaśniejący twór jednak szybko zniknął, wnikając w świstoklik przygotowany przez Bagshot. Lucan spojrzał z uśmiechem na Frances. - Udało się - powtórzył za nią, potwierdzając jej słowa. Wywiązali się ze swojego zadania. Teraz pozostało im już tylko poinformować pozostałych z Zakonu o przebiegu ich misji. - Teraz pora się już zbierać - zaśmiał się. Sam rozglądał się nieco niepewnie, zastanawiając się, czy przypadkiem coś nie miało się teraz wydarzyć, jednak w miarę jak powtarzał sobie punkty planu działania, wszystko to, co było do zrobienia, zostało już uczynione. Mieli szczęście, że nie napotkali po drodze na przeszkody nie do pokonania, jedyną tak naprawdę stanowiła zamknięta brama katedry, ale tę na szczęście szybko udało się otworzyć dzięki uprzejmości księdza opiekującego się tym miejscem. - Chodź - miejsce zostało rozbudzone, a świstoklik wzmocniony. Lucan zastanowił się przez chwilę, czy podczas porannych mszy, które będą się tu odbywać, mugole w jakiś sposób będą mogli odczuć krążącą w powietrzu magię. Wcale by się temu nie zdziwił.
- Pospieszmy sięZaraz przyjdzie kościelny.
Kiedy z jego różdżki wyłonił się potężny, świetlisty jeleń, Lucan swoim zwyczajem bacznie go obserwował, zachwycony jego siłą i majestatem. Zawsze czuł bliskie powiązanie z tym stworzeniem, królem lasu, widniejącym także w herbie jego rodu - nawet wtedy, kiedy jego patronusem była jakę odmienna, psotna wydra. Jaśniejący twór jednak szybko zniknął, wnikając w świstoklik przygotowany przez Bagshot. Lucan spojrzał z uśmiechem na Frances. - Udało się - powtórzył za nią, potwierdzając jej słowa. Wywiązali się ze swojego zadania. Teraz pozostało im już tylko poinformować pozostałych z Zakonu o przebiegu ich misji. - Teraz pora się już zbierać - zaśmiał się. Sam rozglądał się nieco niepewnie, zastanawiając się, czy przypadkiem coś nie miało się teraz wydarzyć, jednak w miarę jak powtarzał sobie punkty planu działania, wszystko to, co było do zrobienia, zostało już uczynione. Mieli szczęście, że nie napotkali po drodze na przeszkody nie do pokonania, jedyną tak naprawdę stanowiła zamknięta brama katedry, ale tę na szczęście szybko udało się otworzyć dzięki uprzejmości księdza opiekującego się tym miejscem. - Chodź - miejsce zostało rozbudzone, a świstoklik wzmocniony. Lucan zastanowił się przez chwilę, czy podczas porannych mszy, które będą się tu odbywać, mugole w jakiś sposób będą mogli odczuć krążącą w powietrzu magię. Wcale by się temu nie zdziwił.
- Pospieszmy sięZaraz przyjdzie kościelny.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Frances westchnęła z wrażenia, kiedy zmaterializował się patronus Lucana. W maleńkiej krypcie już i tak było niewiele miejsca, a kiedy pojawił się w niej jeszcze jeleń, niemal zabrakło powietrza, by swobodnie oddychać, tak było przesycone ciepłem ognia, starością i magią. Nie do końca rozumiała, jak przebiega ostatni etap ich zadania, ale cokolwiek się stało, przebiegło po cichu i szybko, bez żadnych spektakularnych efektów. Od kiedy pojawiły się anomalie, Frances uznawała takie finały za najlepsze i najbezpieczniejsze.
Kiedy wyszli z krypty z powrotem do bocznej nawy katedry, słońce zupełnie już zaszło, w świątyni byłoby zupełnie ciemno gdyby nie te kilka niepozornych żarówek przy ołtarzu. Udało im się zamknąć klapę przy wątłym oświetleniu. Dla pewności, czy nie zostawili żadnych śladów, Frances przeszła się tamtędy jeszcze kilka razy, próbując wyczuć pod stopami nierówność mogącą zdradzić położenie krypty. Pod naciskiem jej kroków klapa jeszcze bardziej zrównała się z podłożem (nieco już nierównym od setek lat przyjmowania licznych wiernych); na koniec przykryli ją jeszcze grubym dywanem nasiąkniętym zapachem wilgoci i kurzu, by wszystko było dokładnie tak, jak zastali przychodząc.
Frances wemknęła się jeszcze na chwilę do zakrystii przechodząc przez prezbiterium, by zwrócić klucz do bramy uczynnemu księdzu. Położyła go na niewielkiej szafce, w widocznym miejscu, popatrzyła chwilę. Powodzenie swojej misji zawdzięczali po części uprzejmości kapłana. Owszem, musieli go okłamać, by zdobyć jego przychylność, ale przecież nie mieli innego wyjścia. Gdyby powiedzieli mu, po co naprawdę przyszli, przepędziłby ich na cztery wiatry, być może wzywając na pomoc policję, pogotowie albo egzorcystę.
Ale już po wszystkim. Pozornie nic się nie zmieniło, wszystko po staremu. Być może znajdzie się jutro wśród modlących jedna osoba, która wyczuje małą zmianę, zrozumie, że jest w tym kościele coś jeszcze. Może zinterpretuje swoje uczucia jako dowód na fizyczną obecność Boga, a może uzna, że to przez ból głowy męczący ją od paru dni. Tak czy inaczej, magia pozostanie niezauważona przez mugoli jeszcze na jakiś czas.
A oni? Może nie zmienili świata przez tę krótką chwilę, nie naprawili wszystkiego, co jest z nim nie tak, ale zamknęli kolejne ogniwo w łańcuchu wydarzeń, które mogły doprowadzić do dobrego zakończenia. Z tą pokrzepiającą myślą Frances opuściła katedrę w Kristiansand. Wraz z Lucanem zostawili za sobą niedomkniętą bramę do świątyni i znalazłszy bezpieczne miejsce na skorzystanie ze świstoklika, udali się z powrotem do Londynu.
zt x 2
Kiedy wyszli z krypty z powrotem do bocznej nawy katedry, słońce zupełnie już zaszło, w świątyni byłoby zupełnie ciemno gdyby nie te kilka niepozornych żarówek przy ołtarzu. Udało im się zamknąć klapę przy wątłym oświetleniu. Dla pewności, czy nie zostawili żadnych śladów, Frances przeszła się tamtędy jeszcze kilka razy, próbując wyczuć pod stopami nierówność mogącą zdradzić położenie krypty. Pod naciskiem jej kroków klapa jeszcze bardziej zrównała się z podłożem (nieco już nierównym od setek lat przyjmowania licznych wiernych); na koniec przykryli ją jeszcze grubym dywanem nasiąkniętym zapachem wilgoci i kurzu, by wszystko było dokładnie tak, jak zastali przychodząc.
Frances wemknęła się jeszcze na chwilę do zakrystii przechodząc przez prezbiterium, by zwrócić klucz do bramy uczynnemu księdzu. Położyła go na niewielkiej szafce, w widocznym miejscu, popatrzyła chwilę. Powodzenie swojej misji zawdzięczali po części uprzejmości kapłana. Owszem, musieli go okłamać, by zdobyć jego przychylność, ale przecież nie mieli innego wyjścia. Gdyby powiedzieli mu, po co naprawdę przyszli, przepędziłby ich na cztery wiatry, być może wzywając na pomoc policję, pogotowie albo egzorcystę.
Ale już po wszystkim. Pozornie nic się nie zmieniło, wszystko po staremu. Być może znajdzie się jutro wśród modlących jedna osoba, która wyczuje małą zmianę, zrozumie, że jest w tym kościele coś jeszcze. Może zinterpretuje swoje uczucia jako dowód na fizyczną obecność Boga, a może uzna, że to przez ból głowy męczący ją od paru dni. Tak czy inaczej, magia pozostanie niezauważona przez mugoli jeszcze na jakiś czas.
A oni? Może nie zmienili świata przez tę krótką chwilę, nie naprawili wszystkiego, co jest z nim nie tak, ale zamknęli kolejne ogniwo w łańcuchu wydarzeń, które mogły doprowadzić do dobrego zakończenia. Z tą pokrzepiającą myślą Frances opuściła katedrę w Kristiansand. Wraz z Lucanem zostawili za sobą niedomkniętą bramę do świątyni i znalazłszy bezpieczne miejsce na skorzystanie ze świstoklika, udali się z powrotem do Londynu.
zt x 2
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kristiansand, Norwegia -misja poboczna
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Świstokliki :: Zakończone podróże