Salon na III piętrze
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon na III piętrze
Jedno z pomieszczeń na trzecim piętrze, które przypadło do użytku Alphardowi. Niezbyt obszerny pokój, jednak o wystarczających wymiarach, aby prezentował się jak najbardziej godnie a nie jak jakaś ciasna, ciemna klitka. To elegancki i zadbany salon. Beżowe ściany z jasnobrązowymi ornamentami czynią całe pomieszczenie ciepłym i przyjaznym dla oka. Tylko jedno duże okno, wychodzące na tyły kamienicy, przez które można podziwiać niewielki ogródek, pozwala dobrze oświetlić pomieszczenie słonecznym promieniom. Na ścianach znajdują się ciężkie i ciemne świeczniki, aby móc także wieczorową porą zapewnić dobre oświetlenie. Ważnym elementem jest kominek, przy którym postawiono stolik kawowy, skierowaną ku niemu kanapę ze skórzanym ciemnobrązowym obiciem oraz dwa fotele. Na komiku postawiono zegar, powieszono też nad nim spore lustro utkwione w precyzyjnie wyrzeźbionej ramie. Przy jednej ze ścian ciągną się gabloty z pochowanymi w nich przedmiotami, kredensy oraz ten jeden największy, który pełni rolę barku.
Nałożono zaklęcie Muffliato.Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Piękno co nie musi walczyć,
A gdy idzie to tańczy.
Nigdy nie były identyczne i chociaż bardziej zazdrosne uczennice Hogwartu śmiały się, że Aquila Black, Primrose Burke i Evandra Lestrange są tak samo puste, to były to zwykłe złośliwości. Każda z nich odznaczała się zupełnie innymi cechami i każdą z nich Aquila widziała jako silną na swój sposób. Spojrzała jeszcze na Rosier, między nimi było zbyt wiele niewypowiedzianych słów, które ciągle pozostawały jedynie w domysłach i nikt nie śmiałby rzec ich głośno. Kompletnie niezrozumiałe emocje, w opinii Black wynikające z głębokiego przywiązania i troski. Chyba. Czemu świat nie mógł być prosty?
- Nie jestem pewna czy to rzeczywiste wyparcie. Ojciec niewiele ostatnio mówi na temat pracy, o wiele mniej niż lata temu. Ministerstwo ma teraz dużo zadań i być może środków nie wystarcza na to wszystko o czym dzisiaj rozmawiamy. Wspólnymi siłami zapiszemy się w historii - zawahała się na mocne słowa Prim. - Znam naszą słabość..., ale znam też nasz głos - dodała jeszcze wpatrując się w Evandrę. Tych samych słów użyła do niej 3 miesiące wcześniej i tak mocno wyryły się w głowie, chociaż wtedy nie była jeszcze do końca pewna co mogą oznaczać, to plany kiełkowały długo, aż w końcu rozkwitły.
- Jeśli tak mówisz, Evandro, to Ci wierzę - nie znała Melisande zbyt dobrze, rozmawiały ze sobą może raz czy dwa w życiu, a dla Lestrange ta stanowiła teraz rodzinę.
Wdzięczna, że Prim i Evandra zgodziły się pomóc w zbiórce, uśmiechnęła się blado do przyjaciółek. Czy zdawały sobie sprawę jak wiele siły właśnie dały Aquili? Ostatnie tygodnie były najtrudniejszymi w życiu dziewczyny, a jednak teraz miała tak wiele energii, która aż rozpierała do działania. Zgodziła się ze słowami Burke. Ktoś będzie musiał sporządzić taką listę produktów, ale Aquila nawet nie zamierzała oszukiwać się, że mogłaby wiedzieć co powinno się na niej znaleźć. Na szczęście od tego była służba i to ona na rozkaz będzie musiała zadbać o poprawność listy. Dostęp do niektórych produktów był ograniczony, a nie zapowiadałoby się jakoby jakakolwiek szlachetnie urodzona dama albo lord chcieli oddać swoje zapasy kawioru na korzyść biedaków. Zapewne będzie chodzić o inne produkty. Może chleb albo daktyle?
- Będę musiała się poradzić, ale wydaje mi się, że dobrym wizerunkowo będzie gdyby każda z nas samodzielnie wydała jeden posiłek. To takie pokazanie "jesteśmy z Wami i rozumiemy Wasze problemy" - chociaż nie miały bladego pojęcia na temat rzeczywistych problemów tych czarodziejów. - Co o tym myślicie? Oczywiście potem będzie można zaangażować służbę albo po prostu wszystkich tych, którzy będą chcieli pomóc. Taki pierwszy dzień na próbę, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, wtedy będziemy mogły otworzyć stałe, na czas wojny, punkty wydawania posiłków. Pośpiech jest niewskazany, ale znacie mnie... Wolę mieć plany - zawsze wolała.
Najpierw plan A, potem plan B, C, D, a na końcu jeszcze awaryjny plan E. Jak ten nie wyjdzie zawsze można wrócić do planu F. Skrupulatnie przygotowany spis zadań na życie i cel, który niezależnie od środków ostatecznie chciała osiągnąć, od zawsze definiowały to w jaki sposób postępowała Black. Nie próbowała być oryginalna, a jedynie brać przykład z kart historii, z zapisanych w niej sposobach i ich efektach. Wyciąganie wniosków zawsze szło jej dobrze.
Na narzekanie Primrose na temat Wendeliny, aż zaświeciły jej się oczy. Była spragniona wszystkich tego typu nowinek, a przez ostatnie tygodnie nie miała okazji by wysłuchać podobnych informacji. Burke wydawała się przyjąć sobie Selwyn za wroga numer jeden. Najgorszego przeciwnika. Blackowie nie żyli z Selwynami dobrze, chociaż ostatnie działania seniorki rodu, Morgany, zdawały się działać na ich korzyść. Ta silna chociaż starsza kobieta prowadziła ich lepiej niż niejeden mężczyzna wcześniej, co w historii właściwie się nie zdarzało. Jednak młodsze pokolenie Selwynów... Alexander, Lucinda czy w końcu Isabella. Rodzina zdrajców. O ile tych dwóch pierwszych Aquila nie znała nader dobrze, tak z Isabellą łączyło ją w Hogwarcie coś miłego. Nie były najbliższymi sobie przyjaciółkami, ale potrafiły rozmawiać i czuły się w swoim towarzystwie po prostu dobrze. Bardzo dobrze. Bella zdecydowała się jednak porzucić wszystkie ideały i uciec. Zdrajczyni.
- Wysłała do mnie list z kondolencjami, który normalnie by mnie oburzył, chociaż wtedy miałam głowę... Po prostu moja głowa była gdzieś indziej. Proponowała mi swoje eliksiry w drugim akapicie. O wiele przyjemniej patrzyłabym na nią gdyby po prostu złożyła mi kondolencje, a tymczasem ona chyba liczyła na promocję - Aquila zdawała sobie sprawę, że list mogła zinterpretować zupełnie błędnie, ale to nie miało znaczenia. Jeśli Prim nie lubiła tej lady Selwyn, to będzie trzymać jej stronę. Od tego są przyjaźnie.
Lekki uśmiech pojawił się na twarzy szlachcianki gdy przyjaciółki zdecydowały się razem z nią wznieść ten mały toast. Symbolicznie właśnie zgodziły się na wspólną sprawę i wspólną pracę. Do wspomnień wróciły momenty gdy razem, jedynie przy przytłumionym świetle lamp w bibliotece, uczyły się do egzaminów. Gdy wspierały się wzajemnie i żartowały, nie wiedząc nawet co przyniesie im przyszłość, a ta dalej była niepewna.
Każda wymieniała przedmioty, które mogłaby przeznaczyć na aukcję, wiec plan zaczynał przybierać formę możliwego wydarzenia. Nad szczegółami zajmie się potem. Aquila sama musiała poszukać starych książek, białych kruków w kolekcjach, które Blackowie zgodzili by się przeznaczyć na cele charytatywne.
- Poproszę ojca o relikty historyczne, które mógłby na taki cel przeznaczyć. Sama też zajrzę do naszej biblioteki, mamy tu kilka cennych egzemplarzy, niedostępnych nigdzie indziej - podsumowała jeszcze wpatrując się ponownie w przyjaciółki, skupiając wzrok na Evandrze.
Przyjaciółka była sentymentalna i być może wysłanie jej na urodziny tego starego listu, który był do niej adresowany, ale nigdy nie dotarł do jej rąk, było błędem. Zadziałała jednak w przypływie chwili, spontanicznie i zupełnie nieprzemyślane. Teraz jednak nie mogły o tym porozmawiać, musiałyby zostać same. Skoro jednak mają współpracować przez następne miesiące, będą jeszcze ku temu okazje. By szczerze i wprost porozmawiać o tym wszystkim co się zdarzyło. W międzyczasie druga przyjaciółka została przeznaczona Carrowowi, o czym Aquila nawet przez chwilę, przez pogrzeb, zapomniała. Teraz jednak nie był dobry moment by pytać, jeśli Primrose zechce to sama zacznie temat. Przecież mogła im ufać.
A gdy idzie to tańczy.
Nigdy nie były identyczne i chociaż bardziej zazdrosne uczennice Hogwartu śmiały się, że Aquila Black, Primrose Burke i Evandra Lestrange są tak samo puste, to były to zwykłe złośliwości. Każda z nich odznaczała się zupełnie innymi cechami i każdą z nich Aquila widziała jako silną na swój sposób. Spojrzała jeszcze na Rosier, między nimi było zbyt wiele niewypowiedzianych słów, które ciągle pozostawały jedynie w domysłach i nikt nie śmiałby rzec ich głośno. Kompletnie niezrozumiałe emocje, w opinii Black wynikające z głębokiego przywiązania i troski. Chyba. Czemu świat nie mógł być prosty?
- Nie jestem pewna czy to rzeczywiste wyparcie. Ojciec niewiele ostatnio mówi na temat pracy, o wiele mniej niż lata temu. Ministerstwo ma teraz dużo zadań i być może środków nie wystarcza na to wszystko o czym dzisiaj rozmawiamy. Wspólnymi siłami zapiszemy się w historii - zawahała się na mocne słowa Prim. - Znam naszą słabość..., ale znam też nasz głos - dodała jeszcze wpatrując się w Evandrę. Tych samych słów użyła do niej 3 miesiące wcześniej i tak mocno wyryły się w głowie, chociaż wtedy nie była jeszcze do końca pewna co mogą oznaczać, to plany kiełkowały długo, aż w końcu rozkwitły.
- Jeśli tak mówisz, Evandro, to Ci wierzę - nie znała Melisande zbyt dobrze, rozmawiały ze sobą może raz czy dwa w życiu, a dla Lestrange ta stanowiła teraz rodzinę.
Wdzięczna, że Prim i Evandra zgodziły się pomóc w zbiórce, uśmiechnęła się blado do przyjaciółek. Czy zdawały sobie sprawę jak wiele siły właśnie dały Aquili? Ostatnie tygodnie były najtrudniejszymi w życiu dziewczyny, a jednak teraz miała tak wiele energii, która aż rozpierała do działania. Zgodziła się ze słowami Burke. Ktoś będzie musiał sporządzić taką listę produktów, ale Aquila nawet nie zamierzała oszukiwać się, że mogłaby wiedzieć co powinno się na niej znaleźć. Na szczęście od tego była służba i to ona na rozkaz będzie musiała zadbać o poprawność listy. Dostęp do niektórych produktów był ograniczony, a nie zapowiadałoby się jakoby jakakolwiek szlachetnie urodzona dama albo lord chcieli oddać swoje zapasy kawioru na korzyść biedaków. Zapewne będzie chodzić o inne produkty. Może chleb albo daktyle?
- Będę musiała się poradzić, ale wydaje mi się, że dobrym wizerunkowo będzie gdyby każda z nas samodzielnie wydała jeden posiłek. To takie pokazanie "jesteśmy z Wami i rozumiemy Wasze problemy" - chociaż nie miały bladego pojęcia na temat rzeczywistych problemów tych czarodziejów. - Co o tym myślicie? Oczywiście potem będzie można zaangażować służbę albo po prostu wszystkich tych, którzy będą chcieli pomóc. Taki pierwszy dzień na próbę, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, wtedy będziemy mogły otworzyć stałe, na czas wojny, punkty wydawania posiłków. Pośpiech jest niewskazany, ale znacie mnie... Wolę mieć plany - zawsze wolała.
Najpierw plan A, potem plan B, C, D, a na końcu jeszcze awaryjny plan E. Jak ten nie wyjdzie zawsze można wrócić do planu F. Skrupulatnie przygotowany spis zadań na życie i cel, który niezależnie od środków ostatecznie chciała osiągnąć, od zawsze definiowały to w jaki sposób postępowała Black. Nie próbowała być oryginalna, a jedynie brać przykład z kart historii, z zapisanych w niej sposobach i ich efektach. Wyciąganie wniosków zawsze szło jej dobrze.
Na narzekanie Primrose na temat Wendeliny, aż zaświeciły jej się oczy. Była spragniona wszystkich tego typu nowinek, a przez ostatnie tygodnie nie miała okazji by wysłuchać podobnych informacji. Burke wydawała się przyjąć sobie Selwyn za wroga numer jeden. Najgorszego przeciwnika. Blackowie nie żyli z Selwynami dobrze, chociaż ostatnie działania seniorki rodu, Morgany, zdawały się działać na ich korzyść. Ta silna chociaż starsza kobieta prowadziła ich lepiej niż niejeden mężczyzna wcześniej, co w historii właściwie się nie zdarzało. Jednak młodsze pokolenie Selwynów... Alexander, Lucinda czy w końcu Isabella. Rodzina zdrajców. O ile tych dwóch pierwszych Aquila nie znała nader dobrze, tak z Isabellą łączyło ją w Hogwarcie coś miłego. Nie były najbliższymi sobie przyjaciółkami, ale potrafiły rozmawiać i czuły się w swoim towarzystwie po prostu dobrze. Bardzo dobrze. Bella zdecydowała się jednak porzucić wszystkie ideały i uciec. Zdrajczyni.
- Wysłała do mnie list z kondolencjami, który normalnie by mnie oburzył, chociaż wtedy miałam głowę... Po prostu moja głowa była gdzieś indziej. Proponowała mi swoje eliksiry w drugim akapicie. O wiele przyjemniej patrzyłabym na nią gdyby po prostu złożyła mi kondolencje, a tymczasem ona chyba liczyła na promocję - Aquila zdawała sobie sprawę, że list mogła zinterpretować zupełnie błędnie, ale to nie miało znaczenia. Jeśli Prim nie lubiła tej lady Selwyn, to będzie trzymać jej stronę. Od tego są przyjaźnie.
Lekki uśmiech pojawił się na twarzy szlachcianki gdy przyjaciółki zdecydowały się razem z nią wznieść ten mały toast. Symbolicznie właśnie zgodziły się na wspólną sprawę i wspólną pracę. Do wspomnień wróciły momenty gdy razem, jedynie przy przytłumionym świetle lamp w bibliotece, uczyły się do egzaminów. Gdy wspierały się wzajemnie i żartowały, nie wiedząc nawet co przyniesie im przyszłość, a ta dalej była niepewna.
Każda wymieniała przedmioty, które mogłaby przeznaczyć na aukcję, wiec plan zaczynał przybierać formę możliwego wydarzenia. Nad szczegółami zajmie się potem. Aquila sama musiała poszukać starych książek, białych kruków w kolekcjach, które Blackowie zgodzili by się przeznaczyć na cele charytatywne.
- Poproszę ojca o relikty historyczne, które mógłby na taki cel przeznaczyć. Sama też zajrzę do naszej biblioteki, mamy tu kilka cennych egzemplarzy, niedostępnych nigdzie indziej - podsumowała jeszcze wpatrując się ponownie w przyjaciółki, skupiając wzrok na Evandrze.
Przyjaciółka była sentymentalna i być może wysłanie jej na urodziny tego starego listu, który był do niej adresowany, ale nigdy nie dotarł do jej rąk, było błędem. Zadziałała jednak w przypływie chwili, spontanicznie i zupełnie nieprzemyślane. Teraz jednak nie mogły o tym porozmawiać, musiałyby zostać same. Skoro jednak mają współpracować przez następne miesiące, będą jeszcze ku temu okazje. By szczerze i wprost porozmawiać o tym wszystkim co się zdarzyło. W międzyczasie druga przyjaciółka została przeznaczona Carrowowi, o czym Aquila nawet przez chwilę, przez pogrzeb, zapomniała. Teraz jednak nie był dobry moment by pytać, jeśli Primrose zechce to sama zacznie temat. Przecież mogła im ufać.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prim nie była ślepa. Zresztą dewizą jej rodu było aby używać oczy i uszu częściej niż języka. Świetnie obserwowała otoczenie, przez co Edgar czasami był zaskoczony, że siostra o czymś wiedziała lub się domyślała pewnych rzeczy, choć on sam nie zdradzał się słowem. Widziała, że coś między Aquilą i Evandrą kiedyś się wydarzyło, ale nie wiedziała co i nie dopytywała o nic. Każda z nich miała prawo do swoich sekretów, a jeżeli Black i Lestrange miały swój, to Prim powinna to uszanować i tym razem zrezygnować ze wściubiania nosa w nie swoje sprawy. Czasami otoczenie się dziwiło, że tak skrajnie różne dziewczyny znalazły wspólny język i trzymały się razem. Choć Aquila i Evandra były z innego domu niż Prim to nigdy nie dały jej odczuć, że coś ją omija lub jest tą najmniej ważną w ich relacji. Nie musiała się obawiać, że kiedy przez pół dnia coś ją omijało to nie zostanie nigdy opowiedziane. Po szkole każda ruszyła inną drogą, ale ponownie się odnalazły i choć już dorosłe nadal potrafiły się ze sobą komunikować.
-Patrząc na to co się dzieje, będzie nawet oczekiwane, że pojawimy się w czasie wydawania posiłków i same będziemy pomagać w jadłodajni. - Odpowiedziała po chwili namysłu. Nie była tak biegła w sztuce dyplomacji czy tego co jest odpowiednie a co nie, ale to zdawało się jej najlepsze wizerunkowo. - Inaczej ktoś może zarzucić, że chcemy tylko pokazać się, a nie realnie pomóc. Choć ci, którzy są nam niechętni w każdym dobrym geście znajdą obłudę.
Jednak szlachcianka z zakasanymi rękawami, wydająca zupę oraz pajdę chleba bez zbędnego puszenia się będzie obrazem bardzo dla nich pozytywnym. Takim, o jaki Prim chciała walczyć. Miała dość nazywania panien z dobrych domów darmozjadami, pijawkami, które czerpią z ciężkiej pracy innych nic nie dając od siebie w zamian. Miały zasoby aby coś zmienić więc skoro Aquila wyszła z inicjatywą to miała zamiar w niej uczestniczyć.
-To miłe z jej strony, że wysłała list, choć to oczywiste, że śle się kondolencje - w jej głosie przebiła się gorzka nuta. Widziała ten zaciekawiony wzrok Aquili, która chyba była złakniona takich informacji, a choć Prim do plotkar nie należała to mogła opowiedzieć co się wydarzyło między nią a lady Selwyn. - Byłam na wykładzie naukowym dotyczącym mgławic. Wygłaszał je jeden ze znawców tematu. Potrzebuję tej wiedzy do tworzenia lepszych i trwalszych talizmanów, była obecna też tam lady Selwyn. Na sam początek oceniał mnie wzrokiem od góry do dołu, widziałam jej wyraz twarzy, ale nie to mnie zirytowało, gdyż każdy ma inny gust. Zaczęłyśmy rozmawiać na tematy biznesowe i odniosłam wrażenie, że Wendelina należy do tych osób, które uważają, że wszystko im się należy, że powinno spać na złocie i oddawać się jedynie swoim pasjom. Gdy jej uświadomiłam, że aby rozkręcić biznes należy mieć coś więcej poza chęcią do działania, obruszyła się i stwierdziła, że moja rodzina straciła zapał i podała w marazm. Ta kobieta nie ma pojęcia o tym jak się prowadzi biznes, jakie elementy się na niego składają. Wychodzi z założenia, że samo nazwisko i urodzenie powinno wszystko zapewnić. Dodaj do tego butną postawę i wywyższającą się intonacje głosu, przepis na buca gwarantowany.
Aż się w niej zagotowało na samo wspomnienie tej sytuacji. Potem taka pannica idzie w świat głosząc swoje teorie, a szlachcianki są postrzegane jako głupie gęsi. Primrose w sklepie codziennie widziała te spojrzenia niedowierzania kiedy klienci się dowiadują, że szlachetnie urodzona panna robi coś więcej niż wybiera suknie na sabat. Upiła większy łyk szampana by zgasić swój gniew. Kiedy ochłonęła zwróciła się do Evandry.
-Dziękuję ci bardzo, ale to będzie nietypowy koncert… - uśmiechnęła się dość tajemniczo, a jej szaro zielone oczy rozbłysły w ekscytacji. - Na scenie występuję ja wraz z bratową. Jedyny taki koncert, dwie damy z nazwiskiem Burke w koncercie na rzecz wdów i sierot poszkodowanych wojną.
Sama była zaskoczona jak Adeline łatwo dała się na to namówić. Spodziewała się, że nestorowa będzie kręcić nosem, ale szybko przystała na propozycję Primrose. - Bądźcie dla mnie uprzejme nawet jak będę fałszować.
Poprosiła jeszcze upijając kolejny łyk szampana. Nie chciała na razie rozmawiać o Aresie, sprawa była zbyt świeża i musiała parę kwestii poukładać sobie w głowie. Wciąż do końca nie wiedziała co ma myśleć o przyszłym małżonku, który był dla niej zagadką i człowiekiem popadającym w skrajności.
-Patrząc na to co się dzieje, będzie nawet oczekiwane, że pojawimy się w czasie wydawania posiłków i same będziemy pomagać w jadłodajni. - Odpowiedziała po chwili namysłu. Nie była tak biegła w sztuce dyplomacji czy tego co jest odpowiednie a co nie, ale to zdawało się jej najlepsze wizerunkowo. - Inaczej ktoś może zarzucić, że chcemy tylko pokazać się, a nie realnie pomóc. Choć ci, którzy są nam niechętni w każdym dobrym geście znajdą obłudę.
Jednak szlachcianka z zakasanymi rękawami, wydająca zupę oraz pajdę chleba bez zbędnego puszenia się będzie obrazem bardzo dla nich pozytywnym. Takim, o jaki Prim chciała walczyć. Miała dość nazywania panien z dobrych domów darmozjadami, pijawkami, które czerpią z ciężkiej pracy innych nic nie dając od siebie w zamian. Miały zasoby aby coś zmienić więc skoro Aquila wyszła z inicjatywą to miała zamiar w niej uczestniczyć.
-To miłe z jej strony, że wysłała list, choć to oczywiste, że śle się kondolencje - w jej głosie przebiła się gorzka nuta. Widziała ten zaciekawiony wzrok Aquili, która chyba była złakniona takich informacji, a choć Prim do plotkar nie należała to mogła opowiedzieć co się wydarzyło między nią a lady Selwyn. - Byłam na wykładzie naukowym dotyczącym mgławic. Wygłaszał je jeden ze znawców tematu. Potrzebuję tej wiedzy do tworzenia lepszych i trwalszych talizmanów, była obecna też tam lady Selwyn. Na sam początek oceniał mnie wzrokiem od góry do dołu, widziałam jej wyraz twarzy, ale nie to mnie zirytowało, gdyż każdy ma inny gust. Zaczęłyśmy rozmawiać na tematy biznesowe i odniosłam wrażenie, że Wendelina należy do tych osób, które uważają, że wszystko im się należy, że powinno spać na złocie i oddawać się jedynie swoim pasjom. Gdy jej uświadomiłam, że aby rozkręcić biznes należy mieć coś więcej poza chęcią do działania, obruszyła się i stwierdziła, że moja rodzina straciła zapał i podała w marazm. Ta kobieta nie ma pojęcia o tym jak się prowadzi biznes, jakie elementy się na niego składają. Wychodzi z założenia, że samo nazwisko i urodzenie powinno wszystko zapewnić. Dodaj do tego butną postawę i wywyższającą się intonacje głosu, przepis na buca gwarantowany.
Aż się w niej zagotowało na samo wspomnienie tej sytuacji. Potem taka pannica idzie w świat głosząc swoje teorie, a szlachcianki są postrzegane jako głupie gęsi. Primrose w sklepie codziennie widziała te spojrzenia niedowierzania kiedy klienci się dowiadują, że szlachetnie urodzona panna robi coś więcej niż wybiera suknie na sabat. Upiła większy łyk szampana by zgasić swój gniew. Kiedy ochłonęła zwróciła się do Evandry.
-Dziękuję ci bardzo, ale to będzie nietypowy koncert… - uśmiechnęła się dość tajemniczo, a jej szaro zielone oczy rozbłysły w ekscytacji. - Na scenie występuję ja wraz z bratową. Jedyny taki koncert, dwie damy z nazwiskiem Burke w koncercie na rzecz wdów i sierot poszkodowanych wojną.
Sama była zaskoczona jak Adeline łatwo dała się na to namówić. Spodziewała się, że nestorowa będzie kręcić nosem, ale szybko przystała na propozycję Primrose. - Bądźcie dla mnie uprzejme nawet jak będę fałszować.
Poprosiła jeszcze upijając kolejny łyk szampana. Nie chciała na razie rozmawiać o Aresie, sprawa była zbyt świeża i musiała parę kwestii poukładać sobie w głowie. Wciąż do końca nie wiedziała co ma myśleć o przyszłym małżonku, który był dla niej zagadką i człowiekiem popadającym w skrajności.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
A co, jeśli Aquila miała w swych prognozach rację i tak naprawdę nie ma już dla nich szansy? Jeśli nigdy jej nie było, to czy nie lepiej pozostawić tę kwestię w niedopowiedzeniach, tak jak dotychczas? Udawać, że to nieważne i nic nieznaczące. Czy Evandra wolałaby postawić sprawę jasno czy też nigdy więcej do tego nie wracać?
Propozycja wydawania posiłków przez nie same brzmiała dość awangardowo, ale dziewczyny miały przy tym sporo racji. Ostatnie, czego pragnęły po tym przedsięwzięciu, to negatywnej prasy i zarzucenia im interesowności. Nie można było jednak zakładać, że komentarze będą wyłącznie pozytywne. Złośliwców nie brakowało, zwłaszcza wśród przedstawicieli szlachty, o zwolennikach szlam nawet nie wspominając, ale mogły zrobić wszystko, by te skutki zminimalizować. - Nie możemy zatem rezygnować. Kiedy istnieje szansa na czynienie dobra, warto dołożyć wszelkich starań, by osiągnąć cel. Jesli osób nam nieprzychylnych i tak nie przekonamy, należy skupić się na tych, którym rzeczywiście możemy pomóc. - W milczeniu wpatrywała się w Aquilę i uniosła kącik ust, gdy ta powtórzyła słowa, jakie padły podczas ich spotkania w lipcu, a jakie bardzo dobrze zapadły jej w pamięć. Wtedy jeszcze sama nie wiedziała którą drogą należy podążać i czego sama tak naprawdę od siebie oczekuje. Czas pokazał, że wystarczy pozwolić sobie oswoić się z myślą, a wnioski same zaczną się nasuwać.
Nigdy nie sądziła, że będzie z tak wielkim skupieniem słuchać relacji z wydarzenia naukowego. Mgławice, czego w ogóle dotyczyły i jak miały się do obracającej się w temacie magicznych artefaktów Primrose? Całe szczęście panna Burke przewidziała braki tej wiedzy u swojej przyjaciółki i od razu pospieszyła z wyjaśnieniem, a wdzięczna jej Evandra tylko upiła kolejny łyk szampana, nadal udając, że doskonale wie o czym mowa.
- Nie wszyscy posiadają tak obszerną wiedzę na temat prowadzenia działalności, jak ty Primrose. - Oh Evandro, czy znów próbujesz znaleźć inny punkt widzenia, czy to znów litość, tym razem nad panną Selwyn? Rola obrońcy odpowiadała jej zawsze wtedy, gdy sprawa nie tyczyła się bezpośrednio niej samej, gdy łatwo było odsunąć emocje i spojrzeć nań obiektywnie. Zwykle starała się zwracać uwagę na argumenty, jakich jej rozmówcy nie dostrzegali, lecz gdy tylko temat zahaczał o jej własne doświadczenia, niemożliwym wręcz dla niej było, by się zdystansować. Starym, wyniesionym jeszcze z dzieciństwa i praktykowanym przez cały okres szkolny nawykiem, przygryzła dolną wargę w zastanowieniu i na moment uniosła ramiona. - Uczono ją, że lordowie Essex powinni dominować i są wręcz stworzeni do kierowania innymi, co lubią przecież podkreślać, wskazując kolejne karty własnej historii. Zresztą nie wiem czy zauważyłaś, że Selwynowie mają skłonności do popadania w skrajności, jak i skupianie uwagi na samych sobie - dodała nieco ściszonym głosem, bo nigdy nie wiadomo kto stoi za drzwiami, a tymi przemyśleniami chciała dzielić się wyłącznie z kimś zaufanym. - Poza tym pamiętaj przez co przeszła. Na pewno wyszła z przeświadczeniem, iż najlepiej będzie, jeśli od zdrajców odetnie się grubą linią, czyli podkreślając własne atuty, niżeli skupiać się na przeprosinach. - A że nieumiejętnie dostosowała sposób manipulacji do swej rozmówczyni, to już inna sprawa…
- Ah tak, zgadza się! - Ożywiła się nagle, gdy Primrose przypomniała jej o skrzypcach. Pisały przecież na początku września, próbując umówić się na konkretny termin, jednak finalnie nie doszło do spotkania. - Wybacz, że do tej pory nie było okazji, by się spotkać i razem poćwiczyć. Co powiesz na sobotę? - zaproponowała od razu, nie chcąc by i tym razem temat jej umknął. - Pokażesz mi co potrafisz i popracujemy nad czystością dźwięku.
Propozycja wydawania posiłków przez nie same brzmiała dość awangardowo, ale dziewczyny miały przy tym sporo racji. Ostatnie, czego pragnęły po tym przedsięwzięciu, to negatywnej prasy i zarzucenia im interesowności. Nie można było jednak zakładać, że komentarze będą wyłącznie pozytywne. Złośliwców nie brakowało, zwłaszcza wśród przedstawicieli szlachty, o zwolennikach szlam nawet nie wspominając, ale mogły zrobić wszystko, by te skutki zminimalizować. - Nie możemy zatem rezygnować. Kiedy istnieje szansa na czynienie dobra, warto dołożyć wszelkich starań, by osiągnąć cel. Jesli osób nam nieprzychylnych i tak nie przekonamy, należy skupić się na tych, którym rzeczywiście możemy pomóc. - W milczeniu wpatrywała się w Aquilę i uniosła kącik ust, gdy ta powtórzyła słowa, jakie padły podczas ich spotkania w lipcu, a jakie bardzo dobrze zapadły jej w pamięć. Wtedy jeszcze sama nie wiedziała którą drogą należy podążać i czego sama tak naprawdę od siebie oczekuje. Czas pokazał, że wystarczy pozwolić sobie oswoić się z myślą, a wnioski same zaczną się nasuwać.
Nigdy nie sądziła, że będzie z tak wielkim skupieniem słuchać relacji z wydarzenia naukowego. Mgławice, czego w ogóle dotyczyły i jak miały się do obracającej się w temacie magicznych artefaktów Primrose? Całe szczęście panna Burke przewidziała braki tej wiedzy u swojej przyjaciółki i od razu pospieszyła z wyjaśnieniem, a wdzięczna jej Evandra tylko upiła kolejny łyk szampana, nadal udając, że doskonale wie o czym mowa.
- Nie wszyscy posiadają tak obszerną wiedzę na temat prowadzenia działalności, jak ty Primrose. - Oh Evandro, czy znów próbujesz znaleźć inny punkt widzenia, czy to znów litość, tym razem nad panną Selwyn? Rola obrońcy odpowiadała jej zawsze wtedy, gdy sprawa nie tyczyła się bezpośrednio niej samej, gdy łatwo było odsunąć emocje i spojrzeć nań obiektywnie. Zwykle starała się zwracać uwagę na argumenty, jakich jej rozmówcy nie dostrzegali, lecz gdy tylko temat zahaczał o jej własne doświadczenia, niemożliwym wręcz dla niej było, by się zdystansować. Starym, wyniesionym jeszcze z dzieciństwa i praktykowanym przez cały okres szkolny nawykiem, przygryzła dolną wargę w zastanowieniu i na moment uniosła ramiona. - Uczono ją, że lordowie Essex powinni dominować i są wręcz stworzeni do kierowania innymi, co lubią przecież podkreślać, wskazując kolejne karty własnej historii. Zresztą nie wiem czy zauważyłaś, że Selwynowie mają skłonności do popadania w skrajności, jak i skupianie uwagi na samych sobie - dodała nieco ściszonym głosem, bo nigdy nie wiadomo kto stoi za drzwiami, a tymi przemyśleniami chciała dzielić się wyłącznie z kimś zaufanym. - Poza tym pamiętaj przez co przeszła. Na pewno wyszła z przeświadczeniem, iż najlepiej będzie, jeśli od zdrajców odetnie się grubą linią, czyli podkreślając własne atuty, niżeli skupiać się na przeprosinach. - A że nieumiejętnie dostosowała sposób manipulacji do swej rozmówczyni, to już inna sprawa…
- Ah tak, zgadza się! - Ożywiła się nagle, gdy Primrose przypomniała jej o skrzypcach. Pisały przecież na początku września, próbując umówić się na konkretny termin, jednak finalnie nie doszło do spotkania. - Wybacz, że do tej pory nie było okazji, by się spotkać i razem poćwiczyć. Co powiesz na sobotę? - zaproponowała od razu, nie chcąc by i tym razem temat jej umknął. - Pokażesz mi co potrafisz i popracujemy nad czystością dźwięku.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Najwygodniej było nie dopuszczać do siebie pewnych myśli, bo te potrafiły wkręcić się w głowę i nigdy już z niej nie wychodzić. Niewypowiedziane słowa znaczyły najwiecej i bolały najbardziej, więc czy nie łatwiej było omijać je po prostu wypowiedzieć? Do tego jednak musiały zostać stworzone odpowiednie warunki, a owych próżno było szukać w społeczeństwie i czasach w jakich przyszło im żyć. Jeśli jednak takie okoliczności zostałyby stworzone, co tak naprawdę mogła powiedzieć Evandrze? Że nikt nigdy nie był tak delikatny, tak piękny, tak szczery jak ona wtedy? Że dalej nie rozumie co tak naprawdę miało miejsce, ale wolałaby trwać w tamtym uczuciu już na zawsze, nigdy nie wychodząc z dormitorium Ślizgonów. Że wszystko wydaje się jakieś poronione, że wolałaby usunąć te idee i te myśli. Że równocześnie tak bardzo nie chciałaby się ich pozbywać, wiedząc, że tamte wspomnienia to jedyne co mają. Aquila dopiero po chwili zorientowała się, że te wszystkie myśli kołaczą się w jej głowie, gdy wpatruję się w Evandrę. Może zbyt długo, może nawet wścibsko albo nienaturalnie. Po prostu nie mogła oderwać wzroku. Przez chwilę nawet zastanawiała się czy to nie efekt wilej krwi jaka płynęła w żyłach Lestrange, ale przecież jasnym było, że owa działa tylko na mężczyzn. Nie... To nie był urok wili, to był urok kobiety.
- Na otwarciu na pewno będą musiały znaleźć się media. Czarownicy wystarczy drobne wezwanie, wiem jak to zrobić. Współpracuję z kimś kto ma wpływy również na Walczącego Maga - wolała nie mówić jeszcze wprost o Corneliusie, zwłaszcza gdy nie było wiadomo na czym sama stoi. Śmierć brata i późniejszy pogrzeb pokrzyżował wiele planów. - Wydaje mi się, że Cordelia Malfoy i Eurydice Nott skończyły już szkołę, prawda? - zwróciła się do kobiet szukając potwierdzenia. - Miałam się z nimi spotkać, ale... nie było sposobności - ani czasu w trakcie przygotowań do pogrzebu. -Pewnie zrobię to jeszcze w tym miesiącu. Trzeba będzie pomóc młodym dziewczynom odnaleźć się w tym dziwnym świecie, całą wojnę przesiedziały w szkole. Myślę, że możemy je dwie również zaprosić do tej zbiórki.
Obydwie damy były młodsze o kilka lat. Sama zresztą znała Cordelię od dzieciństwa, gdy Blackowie odwiedzali Malfoyów. Co prawda młodsza Cordelia kiedyś ją nawet irytowała, bojąc się zwykłych motyli w ogrodzie. Teraz jednak, gdy była już dorosła, na pewno motyle nie były jej straszne. Aquila zanotowała w głowie by wysłać do niej list, miło będzie odświeżyć stare kontakty, zwłaszcza patrząc na to jaki awans społeczny spotkał jej ojca, Ministra Magii. Cordelii, tak samo zresztą jak młodej Eurydice, zwykła pomagać w lekcjach gdy dziewczynki zaczynały Hogwart. Będzie musiała napisać też do Nott. Kontakty należało pielęgnować. Choć może nie ze wszystkimi... Black wybiła się z rozmowy, ale gdy Primrose zaczęła opowiadać o swoim spotkaniu z Wendeliną, wytężyła słuch. Evandra jak zwykle starała się załagodzić konflikt.
- Evandro, to jasne, że Primrose ma większą wiedzę na temat prowadzenia biznesu. Spójrz na nią - powiedziała krótko i przeniosła wzrok na Burke. - Czy znasz kogoś kto lepiej radzi sobie z talizmanami i ma więcej werwy? - słowa kierowała do Evandry, ale wpatrywała się wciąż w drugą przyjaciółkę. - Primrose, Ty doskonale radzisz sobie w biznesie, to wiemy. Ale to nie oznacza, że braki wiedzy Selwyn mogą dawać jej pozwolenie na zniewagę - głos miała cichy, chociaż nad pokojem znajdowało się zajęcie Muffliato, to jednak zawsze należało uważać, chociaż odrobinę. - Selwynowie to silny ród, a panowanie lady Morgany robi im tylko na dobre - kto mógł przypuszczać, że rzeczywiście kobieta-nestor sprawdziłaby się? Zapewne wszyscy oprócz mężczyzn. - Jeśli będziemy tolerować tego typu zachowania, to jakie świadectwo to o nas da? Primrose, przysięgam Ci, że lady Wendelina, niezależnie jak bardzo by próbowała, nigdy nie będzie mi tak bliska jak Ty - powiedziała dumnie. To one obydwie trwały przy Aquili, Selwyn nawet nie przyszła na pogrzeb... - Nie mniej, i tak zaprosiłabym którąś z jej kuzynek do naszej misji. Po prostu możemy sprytnie ominąć samą Wendelinę... Jeśli oczywiście chcesz, Prim - to ona miała z tą kobietą najbardziej na pieńku.
Nie mogła pozwolić sobie na zaburzenie stosunków z Selwynami. Nie były pozytywne, ale istniała przecież ciągła gra pozorów. Tam samo zresztą jak z Rosierami, przy czym z nimi akurat miało dojść do politycznego sojuszu podpartego ślubem Alpharda i Melisande. Teraz wszystko wisiało na włosku, a cała nadzieja opierała się na Cygnusie i Rigelu. Sama Aquila nie myślała nawet o własnym ślubie, chociaż w głowie wciąż miała kuzyna Prim, Craiga. Teraz jednak przywdziewała czerń, nie było mowy o kroku na przód. Nie było również gdzie iść. Przecież ciągle łudziła się, że się zakocha, że ten ślub nie będzie krokiem politycznym, że będzie miłością. Jutro jednak mogła wstać i dowiedzieć się, że została przeznaczona choćby kuzynowi nestora Rosierów. Cała nadzieja w Cygnusie i Rigelu...
- Primrose, z pewnością pójdzie Ci doskonale! Jestem pewna! Ja ostatnio zaczęłam ćwiczyć fortepian, ale teraz nie miałam do tego głowy... - sama nie miałaby w sobie nawet połowy tej odwagi co Burke, by stanąć na scenie i zagrać dla wszystkich. - Jeśli to koncert na rzecz wdów i sierot, to oznacza, że te sieroty tam będą czy po prostu przeznaczycie na nie pieniądze z biletów? - byłoby dziwne gdyby do palarni opium wpuszczali biedne dzieci. Aquila wolałaby również z takimi nie siedzieć przy jednym stoliku.
- Na otwarciu na pewno będą musiały znaleźć się media. Czarownicy wystarczy drobne wezwanie, wiem jak to zrobić. Współpracuję z kimś kto ma wpływy również na Walczącego Maga - wolała nie mówić jeszcze wprost o Corneliusie, zwłaszcza gdy nie było wiadomo na czym sama stoi. Śmierć brata i późniejszy pogrzeb pokrzyżował wiele planów. - Wydaje mi się, że Cordelia Malfoy i Eurydice Nott skończyły już szkołę, prawda? - zwróciła się do kobiet szukając potwierdzenia. - Miałam się z nimi spotkać, ale... nie było sposobności - ani czasu w trakcie przygotowań do pogrzebu. -Pewnie zrobię to jeszcze w tym miesiącu. Trzeba będzie pomóc młodym dziewczynom odnaleźć się w tym dziwnym świecie, całą wojnę przesiedziały w szkole. Myślę, że możemy je dwie również zaprosić do tej zbiórki.
Obydwie damy były młodsze o kilka lat. Sama zresztą znała Cordelię od dzieciństwa, gdy Blackowie odwiedzali Malfoyów. Co prawda młodsza Cordelia kiedyś ją nawet irytowała, bojąc się zwykłych motyli w ogrodzie. Teraz jednak, gdy była już dorosła, na pewno motyle nie były jej straszne. Aquila zanotowała w głowie by wysłać do niej list, miło będzie odświeżyć stare kontakty, zwłaszcza patrząc na to jaki awans społeczny spotkał jej ojca, Ministra Magii. Cordelii, tak samo zresztą jak młodej Eurydice, zwykła pomagać w lekcjach gdy dziewczynki zaczynały Hogwart. Będzie musiała napisać też do Nott. Kontakty należało pielęgnować. Choć może nie ze wszystkimi... Black wybiła się z rozmowy, ale gdy Primrose zaczęła opowiadać o swoim spotkaniu z Wendeliną, wytężyła słuch. Evandra jak zwykle starała się załagodzić konflikt.
- Evandro, to jasne, że Primrose ma większą wiedzę na temat prowadzenia biznesu. Spójrz na nią - powiedziała krótko i przeniosła wzrok na Burke. - Czy znasz kogoś kto lepiej radzi sobie z talizmanami i ma więcej werwy? - słowa kierowała do Evandry, ale wpatrywała się wciąż w drugą przyjaciółkę. - Primrose, Ty doskonale radzisz sobie w biznesie, to wiemy. Ale to nie oznacza, że braki wiedzy Selwyn mogą dawać jej pozwolenie na zniewagę - głos miała cichy, chociaż nad pokojem znajdowało się zajęcie Muffliato, to jednak zawsze należało uważać, chociaż odrobinę. - Selwynowie to silny ród, a panowanie lady Morgany robi im tylko na dobre - kto mógł przypuszczać, że rzeczywiście kobieta-nestor sprawdziłaby się? Zapewne wszyscy oprócz mężczyzn. - Jeśli będziemy tolerować tego typu zachowania, to jakie świadectwo to o nas da? Primrose, przysięgam Ci, że lady Wendelina, niezależnie jak bardzo by próbowała, nigdy nie będzie mi tak bliska jak Ty - powiedziała dumnie. To one obydwie trwały przy Aquili, Selwyn nawet nie przyszła na pogrzeb... - Nie mniej, i tak zaprosiłabym którąś z jej kuzynek do naszej misji. Po prostu możemy sprytnie ominąć samą Wendelinę... Jeśli oczywiście chcesz, Prim - to ona miała z tą kobietą najbardziej na pieńku.
Nie mogła pozwolić sobie na zaburzenie stosunków z Selwynami. Nie były pozytywne, ale istniała przecież ciągła gra pozorów. Tam samo zresztą jak z Rosierami, przy czym z nimi akurat miało dojść do politycznego sojuszu podpartego ślubem Alpharda i Melisande. Teraz wszystko wisiało na włosku, a cała nadzieja opierała się na Cygnusie i Rigelu. Sama Aquila nie myślała nawet o własnym ślubie, chociaż w głowie wciąż miała kuzyna Prim, Craiga. Teraz jednak przywdziewała czerń, nie było mowy o kroku na przód. Nie było również gdzie iść. Przecież ciągle łudziła się, że się zakocha, że ten ślub nie będzie krokiem politycznym, że będzie miłością. Jutro jednak mogła wstać i dowiedzieć się, że została przeznaczona choćby kuzynowi nestora Rosierów. Cała nadzieja w Cygnusie i Rigelu...
- Primrose, z pewnością pójdzie Ci doskonale! Jestem pewna! Ja ostatnio zaczęłam ćwiczyć fortepian, ale teraz nie miałam do tego głowy... - sama nie miałaby w sobie nawet połowy tej odwagi co Burke, by stanąć na scenie i zagrać dla wszystkich. - Jeśli to koncert na rzecz wdów i sierot, to oznacza, że te sieroty tam będą czy po prostu przeznaczycie na nie pieniądze z biletów? - byłoby dziwne gdyby do palarni opium wpuszczali biedne dzieci. Aquila wolałaby również z takimi nie siedzieć przy jednym stoliku.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedziała w sercu Londynu wraz z przyjaciółkami, rozmawiała o akcjach jakie chciały podjąć wspólnie na rzecz społeczności magicznej poszkodowanej przez wojnę, a w jej głowie wciąż się kołatała rozmowa jaką słyszała w tracie pogrzebu Alphrada Blacka. Słowa Francisa odbijały się w jej myślach niczym piłka od ścian i tłukły się przyprawiając ją o ból głowy. Skupienie spojrzenia na kieliszku z szampanem jej pomagał, ale mimo to wciąż zastanawiała się czy Evandra wie i czy nie obrazi przyjaciółki mówiąc jej o tym, że wie? Jednocześnie nie chciała tego przed nią ukrywać. Nie chciała usłyszeć kiedyś zarzutu, że wiedziała i o niczym nie powiedziała. Nie mogła jednak tego tematu wyciągnąć tutaj, musiała wybrać lepszą sytuację. Upiła łyk szampana aby ukryć swoje zmieszanie i niepokój. Skupiła się ponownie na rozmowie kogo jeszcze zaprosić do ich akcji.
-Panna Malfoy jest jeszcze młoda, ale to dobrze wpłynie na opinię Ministra Magii, prawda? – Spojrzała na Aquilę szukając u niej potwierdzenia, gdyż nie była pewna, czy właśnie córce Ministra wypada się tak jawnie pokazywać.- Nott, cóż, to szanowane nazwisko i ich obecność na pewno nie ujdzie uwadze żadnej gazecie.
Aquila miała dojścia i możliwości, Prim była przekonana, że gdyby ona miała to załatwiać to odbiłaby się od drzwi. Co innego Black, ona mogła to zrobić. Prim zaś chętnie działała i już myślała, który budynek w hrabstwie można przerobić na tymczasową jadłodajnię. Słysząc płomienną przemowę Aquili uniosła do góry brwi, może powinna pisać teksty Ministrowi Magii?
Uśmiechnęła się z wdzięcznością do przyjaciółki.
-Nic nie stoi na przeszkodzie abyś zaprosiła do akcji samą Wendelinę, nie rzucę się na nią aby wydłubać jej oczy. Przynajmniej nie jawnie – dodała to ostatnie trochę ciszej i z lekkim rozbawieniem w głosie. – Lady Morgana to szanowana czarownica i prawdziwie niebezpieczna, obawiam się, że sama Wendelina może psuć jej ciężką pracę.
Niech wróci do szkoły dobrego wychowania dla panien – taka była rada lady Burke, co było o tyle zabawne, że to właśnie o mieszkańcach Durham mówiono, że są oschli i trochę nieokrzesani. Być może obecność Adeline miała większy na nich wpływ niż sobie sami zdawali sprawę?
-Żadnych sierot. Dochód z koncertu idzie na nich, ale nie będą obecni – zastrzegła od razu. Jeszcze tego brakowało aby zwykli ludzie mieszali się z arystokracją. – Sobota brzmi wspaniale.
Zwróciła się do Evandry, a myśl wokół „szmaty”, którą „obracał” lord Rosier wróciła ze zdwojoną siłą. Czy wtedy będzie dobry czas aby wszystko powiedzieć przyjaciółce? Zegar wybił kolejną godzinę.
-Czas na mnie. Mam sporo zamówień na talizmany, a czas to pieniądz. Miło było was zobaczyć – podeszła do Aquili by ją uściskać i ucałować policzki, a potem to samo zrobiła z Evandrą. Zabrała kapelusz oraz narzutkę. – Odezwę się do was niebawem.
Zapewniła jeszcze wychodząc z salonu.
|zt x3
-Panna Malfoy jest jeszcze młoda, ale to dobrze wpłynie na opinię Ministra Magii, prawda? – Spojrzała na Aquilę szukając u niej potwierdzenia, gdyż nie była pewna, czy właśnie córce Ministra wypada się tak jawnie pokazywać.- Nott, cóż, to szanowane nazwisko i ich obecność na pewno nie ujdzie uwadze żadnej gazecie.
Aquila miała dojścia i możliwości, Prim była przekonana, że gdyby ona miała to załatwiać to odbiłaby się od drzwi. Co innego Black, ona mogła to zrobić. Prim zaś chętnie działała i już myślała, który budynek w hrabstwie można przerobić na tymczasową jadłodajnię. Słysząc płomienną przemowę Aquili uniosła do góry brwi, może powinna pisać teksty Ministrowi Magii?
Uśmiechnęła się z wdzięcznością do przyjaciółki.
-Nic nie stoi na przeszkodzie abyś zaprosiła do akcji samą Wendelinę, nie rzucę się na nią aby wydłubać jej oczy. Przynajmniej nie jawnie – dodała to ostatnie trochę ciszej i z lekkim rozbawieniem w głosie. – Lady Morgana to szanowana czarownica i prawdziwie niebezpieczna, obawiam się, że sama Wendelina może psuć jej ciężką pracę.
Niech wróci do szkoły dobrego wychowania dla panien – taka była rada lady Burke, co było o tyle zabawne, że to właśnie o mieszkańcach Durham mówiono, że są oschli i trochę nieokrzesani. Być może obecność Adeline miała większy na nich wpływ niż sobie sami zdawali sprawę?
-Żadnych sierot. Dochód z koncertu idzie na nich, ale nie będą obecni – zastrzegła od razu. Jeszcze tego brakowało aby zwykli ludzie mieszali się z arystokracją. – Sobota brzmi wspaniale.
Zwróciła się do Evandry, a myśl wokół „szmaty”, którą „obracał” lord Rosier wróciła ze zdwojoną siłą. Czy wtedy będzie dobry czas aby wszystko powiedzieć przyjaciółce? Zegar wybił kolejną godzinę.
-Czas na mnie. Mam sporo zamówień na talizmany, a czas to pieniądz. Miło było was zobaczyć – podeszła do Aquili by ją uściskać i ucałować policzki, a potem to samo zrobiła z Evandrą. Zabrała kapelusz oraz narzutkę. – Odezwę się do was niebawem.
Zapewniła jeszcze wychodząc z salonu.
|zt x3
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Ostatni raz na Gimmauld Place 12 był podczas tamtego wieczoru, w bibliotece, kiedy to zaskoczył swoją obecnością Alpharda. Przedstawił mu wtedy sprawę, dość pokrętnie, nie zdradzając zbyt wiele, choć nie musiał obawiać się, że Blackowie nie poprą tej sprawy. Czasy się zmieniły, dziś było inaczej. Nie tylko dlatego, że zamiast oknem, wchodził drzwiami, prowadzony przez służbę w stronę jednego z pokoi, w których przyjmowali gości. Nie dlatego też, że pora była wciąż zaskakująco wczesna, jak na niego, a w korytarzu powitało go słabe światło świec. Czasy, w których działali po kryjomu, popierając swojego lidera w tajemnicy odeszły bezpowrotnie. Mroczny Znak był symbolem potęgi, władzy, pozycji. Najznakomitsze arystokratyczne rody stanęły za lordem Voldemortem, jednocześnie ustawiając się w opozycji do wszystkich szlamolubów i zdrajców krwi. Należący do Blacków Londyn pierwszy raz został całkowicie pozbawiony niemagicznych oczyszczony, cudownie umagiczniony. Nadszedł w końcu moment, w którym czarodzieje mieli szansę pławić się w wielkości, dominować nad światem, począwszy od stolicy. Nie tyle wierzył, co żył w przekonaniu, że przy obraniu odpowiednich dróg i wykorzystaniu właściwych środków osiągną absolutny sukces. To, co łączyło tę wizytę z tamtą to fakt, że to właśnie on zapukał do tych drzwi — on stanie przed Blackiem i pomówi z nim o tym, co ważne, a nie jego krewni. I miał nadzieję, uzyska odpowiedź równie twierdzącą jak wtedy. To miała być wyłącznie formalność.
Zaprowadzony na trzecie piętro stanął w salonie, którego ściany zdobiły beżowe tapety z ornamentami. Rozejrzał się uważnie, był tu po raz pierwszy, ale nie poczynił szczególnej analizy wystroju ani samego wnętrza. Zamiast usiąść, podszedł do okna, z przytaknięciem przyjmując informację o tym, że zostanie poproszona — nie zapowiedział się wcześniej, ale liczył, że nie odmówi mu tego spotkania. Miał czekać. Nie lubił tego robić. Tracić czasu na niepotrzebną zwłokę, wiedząc, że mógł każdą utraconą minutę spędzić gdzie indziej. A jednak czuł, że należało to zrobić. Może już dawno.
Obserwując pracę służby, która pojawiała się i znikała na dworze, przygładził dłonią czarną szatę na piersi. Guziki błyszczały w migotliwym blasku świateł, biały kołnierzyk delikatnie wystawał. Ręce odnalazły się za jego plecami, łącząc się w ciasnym splocie, przedstawiającym jego sylwetkę jako zadumaną, starszą niż był. I tak było przynajmniej dopóki nie rozległy się czyjeś kroki. Drzwi otworzyły się, a on odwrócił od widoku za oknem, od ogrodów na tyłach kamienicy, by spojrzeć na Aquilę i skłonić jej się uprzejmie.
— Lady Black. Wybacz mi proszę to niespodziewane najście. Mam nadzieję, ze nie oderwałem cię od istotnych czynności — było w tych słowach wiele grzeczności. Niczego więcej. Wykreowanej, wyuczonej, nieco wrodzonej kurtuazji.
| rzucam na skutki...
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Od śmierci Alpharda nie minęło dużo czasu, zaledwie kilka długich tygodni, które czasem ciągnęły się znacznie, a czasem wręcz stały w miejscu. Nie myślała już o tym tak często, nie mogła sobie na to pozwolić. W głowie wciąż miała słowa, które wbiły się w nią na pogrzebie. Słowa wypowiedziane z ust Czarnego Pana. Niech to Alphard będzie dziś z was dumny. Pragnęła tego bardziej niżeli innych rzeczy. Wciąż jednak niepewna jak tego dokonać, błąkała się pomiędzy książkami, pismami. Pomagała Ministerstwu, pomagała Sallowi, planowała i pisała już nawet książkę, dodatkowo akcje charytatywne, zbiórki. Alphard na pewno byłby z niej dumny, zawsze był, jednak czy... Czy wystarczająco? Czy o to chodziło Czarnemu Panu?
Mężczyzna nie zapowiedział się wcześniej. Aquila, nieco spanikowana, kręciła się we własnej części kamienicy, próbując dobrać coś odpowiedniego na tego typu spotkanie. Czerń, oczywiście, że musiała to być czerń. Ale biżuteria? Jaka biżuteria? Drobne złote kolczyki wystarczą. Niezapowiedziany gość czekał na nią w salonie, jak zostało ogłoszone. Mulciber nie był przyjacielem rodziny w tym samym znaczeniu jak Cornelius Sallow albo nawet Deirdre Mericourt, jednak był członkiem Ministerstwa Magii, był nowym porządkiem, wyznawał te same wartości, które kultywował od wieków ród Blacków. Nie było mowy o wyproszeniu go czy poleceniu przybycia o innej porze w celu spotkania. Chociaż wizyta nie była planowana, Black nie miała zamiaru kazać czekać mu długich godzin, aż w końcu opuści swoją przestrzeń. W końcu był gościem zacnym. Jaki jednak mógł mieć powód, by zjawić się w sobotni wieczór na Grimmauld Place? Takie dni zwykle spędzała nad książką, odpoczywając we własnych komnatach od wydarzeń, które działy się dookoła. Samotność nie leżała w jej naturze, jednak bywały momenty, gdy nawet najbardziej otwarty na ludzi człowiek potrzebował chwili wytchnienia i zaszycia się we własnej pościeli, popijając gorącą ziołową herbatę.
- Pan Mulciber - zaczęła, przekraczając próg pokoju. Ubrana w czerń, jak zawsze od blisko dziesięciu tygodni, elegancka, ale z poważną miną, okruszoną lekkim przyjacielskim uśmiechem. Wiedziała, kim był, tak samo jak on wiedział, kim była ona. Mrużąc oczy, zwątpiła jednak w cel wizyty. Czego Niewymowny Ministerstwa mógł od niej chcieć? Po co był mu czas, który miał z nią spędzić? - Nie spodziewałam się pana wizyty. Niemniej, jest mi bardzo miło - za lady do pokoju wszedł skrzat, niosący na tacy butelkę drogiego czerwonego wina z najlepszych francuskich szczepów oraz półmiski prażonych migdałów, orzechów włoskich oraz kiści winogron. - Proszę... - wskazała jeszcze dłonią na poczęstunek, gdy Marudek otwierał butelkę, nalewając gościowi i swojej pani czerwony trunek. Black wyprostowała głowę w oczekiwaniu na jakiekolwiek informacje. - Sobotni wieczór poświęcam przede wszystkim na zgłębianie wiedzy, a czy może być na to lepszy sposób niżeli spotkanie z tak ciekawym człowiekiem? - zmrużyła oczy i zamrugała kilkukrotnie. - Co sprowadza pana do mnie? Jak mogę pomóc? - zadała w końcu pytanie, wpatrując się prosto w oczy mężczyzny, tak jakby to tam miała znaleźć odpowiedź na nurtujący problem.
Mężczyzna nie zapowiedział się wcześniej. Aquila, nieco spanikowana, kręciła się we własnej części kamienicy, próbując dobrać coś odpowiedniego na tego typu spotkanie. Czerń, oczywiście, że musiała to być czerń. Ale biżuteria? Jaka biżuteria? Drobne złote kolczyki wystarczą. Niezapowiedziany gość czekał na nią w salonie, jak zostało ogłoszone. Mulciber nie był przyjacielem rodziny w tym samym znaczeniu jak Cornelius Sallow albo nawet Deirdre Mericourt, jednak był członkiem Ministerstwa Magii, był nowym porządkiem, wyznawał te same wartości, które kultywował od wieków ród Blacków. Nie było mowy o wyproszeniu go czy poleceniu przybycia o innej porze w celu spotkania. Chociaż wizyta nie była planowana, Black nie miała zamiaru kazać czekać mu długich godzin, aż w końcu opuści swoją przestrzeń. W końcu był gościem zacnym. Jaki jednak mógł mieć powód, by zjawić się w sobotni wieczór na Grimmauld Place? Takie dni zwykle spędzała nad książką, odpoczywając we własnych komnatach od wydarzeń, które działy się dookoła. Samotność nie leżała w jej naturze, jednak bywały momenty, gdy nawet najbardziej otwarty na ludzi człowiek potrzebował chwili wytchnienia i zaszycia się we własnej pościeli, popijając gorącą ziołową herbatę.
- Pan Mulciber - zaczęła, przekraczając próg pokoju. Ubrana w czerń, jak zawsze od blisko dziesięciu tygodni, elegancka, ale z poważną miną, okruszoną lekkim przyjacielskim uśmiechem. Wiedziała, kim był, tak samo jak on wiedział, kim była ona. Mrużąc oczy, zwątpiła jednak w cel wizyty. Czego Niewymowny Ministerstwa mógł od niej chcieć? Po co był mu czas, który miał z nią spędzić? - Nie spodziewałam się pana wizyty. Niemniej, jest mi bardzo miło - za lady do pokoju wszedł skrzat, niosący na tacy butelkę drogiego czerwonego wina z najlepszych francuskich szczepów oraz półmiski prażonych migdałów, orzechów włoskich oraz kiści winogron. - Proszę... - wskazała jeszcze dłonią na poczęstunek, gdy Marudek otwierał butelkę, nalewając gościowi i swojej pani czerwony trunek. Black wyprostowała głowę w oczekiwaniu na jakiekolwiek informacje. - Sobotni wieczór poświęcam przede wszystkim na zgłębianie wiedzy, a czy może być na to lepszy sposób niżeli spotkanie z tak ciekawym człowiekiem? - zmrużyła oczy i zamrugała kilkukrotnie. - Co sprowadza pana do mnie? Jak mogę pomóc? - zadała w końcu pytanie, wpatrując się prosto w oczy mężczyzny, tak jakby to tam miała znaleźć odpowiedź na nurtujący problem.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyglądała nienagannie. Elegancko. Pięknie. Pozwolił sobie cieszyć oko nią przez chwilę, skutecznie udając, że w jej słowach nie wyczuł zwrócenia uwagi na nietakt związany z niezapowiedzianą wizytą. W podobnej arogancji nie było nic urokliwego, ale liczył na to podświadomie, że przebaczy mu świadomy nietakt, odbierze go jako pewnego rodzaju prowokację. Nie lubił namawiać, przekonywać. Nie zwykł też nikomu udowadniać ani swojej wartości ani umiejętności, które posiadał, często będąc branym w przeszłości za niepozornego i nieszkodliwego. Może swoim niespodziewanym najściem zaintrygował ją na tyle, że nie zechciała go zbyt prędko odprawić. Sprawa, z którą przybywał była istotna — i miała przysłużyć się im obojgu.
Nie oderwał od niej spojrzenia, zadarł jednak brodę wyżej, kiedy wyjaśniła od jakich czynności mógł ją oderwać, nie spoglądając na skrzata, jakby w ogóle go nie zauważył, dopóki ten nie wręczył mu kielicha wina. Uniósł go pod nos, powąchał. Wrażliwy zmysł docenił wyjątkowy bukiet zapachów, sprawiając, że kąciki ust drgnęły w lekkim uśmiechu, dopiero wtedy zdecydował się upić łyk.
— Wyjątkowo schlebiasz mi, lady Black. Zapewniam cię, że nie jestem tak ciekawą osobą, jak sądzisz. Właściwie całkiem prostą w założeniu, jak większość mężczyzn — odparł z lekkim uśmiechem, odejmując spojrzenie dopiero teraz. Odszedł od okna, ruszył powoli w jej stronę, trzymając kielich za chudą nóżkę. — Niemniej, przychodzę pomówić z tobą na interesujący temat i szczerze liczę na to, że rzeczywiście będziesz mogła mi pomóc, lady Black.— Zerknął na nią krótko, przelotnie, w oczach błysnęła przebiegłość, prowokacja. Zatrzymał się na kilka kroków przed nią, spojrzał w kielich i pyszne wino, które go uzupełniało. — Śmierć Alpharda jest dla nas wielką stratą. Był wyjątkowym czarodziejem, posiadał olbrzymią wiedzę, miał duże możliwości. Wiem, że minie sporo czasu nim ból związany z jego odejściem minie, wybacz mi więc, że poruszam ten temat podczas żałoby, ale wciąż jesteśmy w stanie wojny, a to sprawia, że pewne rzeczy należy odsunąć na bok, gdy w grę wchodzi dobro i bezpieczeństwo nas wszystkich. — Uniósł na nią wzrok, zachowując wyraz twarzy zgodny ze swoimi słowami — pełen pokory, szukający zrozumienia i łagodny. — Alphard był Rycerzem Walpurgii, wiernym sojusznikiem Czarnego Pana, dzięki któremu jesteśmy w stanie zaprowadzić nowy ład w Wielkiej Brytanii i oczyścić ją ze szlamu. Być może nie wiesz, lecz to ja wprowadziłem Alpharda w nasze szeregi. I z tego powodu cię odwiedzam, lady Black. Nie zrozum mnie jednak źle. Nie przyszedłem przepraszać, jego śmierć była poświęceniem, na którym mimo tej tragedii wiele zyskaliśmy, zapewniam cię. I nie pójdzie na marne. Tak musiało się stać, to co uczynił otwiera nam wiele dróg i możliwości. I wszyscy będziemy mu za to wdzięczni. Jestem tu, bo chciałbym abyś kontynuowała to, co musiał za sobą zostawić, dokonując tego. Byś kontynuowała jego pracę i dzieło na rzecz Rycerzy Walpurgii, wsparła wiedzą, możliwościami i dumnie, otwarcie popierała naszego Czarnego Pana. — Liczył na to, że nawołanie do pracy Blacka sprowokuje ją do szybszej odpowiedzi, bez zbędnego zastanawiania się nad tym wszystkim. Tak naprawdę, to spotkanie uznawał za formalność, rodzina już dawno opowiedziała się za Lordem Voldemortem, a Aquila miała szansę udowodnić, że jej wiedza może się przydać ludziom, którzy walczyli na co dzień o lepszy czarodziejski świat.
Nie oderwał od niej spojrzenia, zadarł jednak brodę wyżej, kiedy wyjaśniła od jakich czynności mógł ją oderwać, nie spoglądając na skrzata, jakby w ogóle go nie zauważył, dopóki ten nie wręczył mu kielicha wina. Uniósł go pod nos, powąchał. Wrażliwy zmysł docenił wyjątkowy bukiet zapachów, sprawiając, że kąciki ust drgnęły w lekkim uśmiechu, dopiero wtedy zdecydował się upić łyk.
— Wyjątkowo schlebiasz mi, lady Black. Zapewniam cię, że nie jestem tak ciekawą osobą, jak sądzisz. Właściwie całkiem prostą w założeniu, jak większość mężczyzn — odparł z lekkim uśmiechem, odejmując spojrzenie dopiero teraz. Odszedł od okna, ruszył powoli w jej stronę, trzymając kielich za chudą nóżkę. — Niemniej, przychodzę pomówić z tobą na interesujący temat i szczerze liczę na to, że rzeczywiście będziesz mogła mi pomóc, lady Black.— Zerknął na nią krótko, przelotnie, w oczach błysnęła przebiegłość, prowokacja. Zatrzymał się na kilka kroków przed nią, spojrzał w kielich i pyszne wino, które go uzupełniało. — Śmierć Alpharda jest dla nas wielką stratą. Był wyjątkowym czarodziejem, posiadał olbrzymią wiedzę, miał duże możliwości. Wiem, że minie sporo czasu nim ból związany z jego odejściem minie, wybacz mi więc, że poruszam ten temat podczas żałoby, ale wciąż jesteśmy w stanie wojny, a to sprawia, że pewne rzeczy należy odsunąć na bok, gdy w grę wchodzi dobro i bezpieczeństwo nas wszystkich. — Uniósł na nią wzrok, zachowując wyraz twarzy zgodny ze swoimi słowami — pełen pokory, szukający zrozumienia i łagodny. — Alphard był Rycerzem Walpurgii, wiernym sojusznikiem Czarnego Pana, dzięki któremu jesteśmy w stanie zaprowadzić nowy ład w Wielkiej Brytanii i oczyścić ją ze szlamu. Być może nie wiesz, lecz to ja wprowadziłem Alpharda w nasze szeregi. I z tego powodu cię odwiedzam, lady Black. Nie zrozum mnie jednak źle. Nie przyszedłem przepraszać, jego śmierć była poświęceniem, na którym mimo tej tragedii wiele zyskaliśmy, zapewniam cię. I nie pójdzie na marne. Tak musiało się stać, to co uczynił otwiera nam wiele dróg i możliwości. I wszyscy będziemy mu za to wdzięczni. Jestem tu, bo chciałbym abyś kontynuowała to, co musiał za sobą zostawić, dokonując tego. Byś kontynuowała jego pracę i dzieło na rzecz Rycerzy Walpurgii, wsparła wiedzą, możliwościami i dumnie, otwarcie popierała naszego Czarnego Pana. — Liczył na to, że nawołanie do pracy Blacka sprowokuje ją do szybszej odpowiedzi, bez zbędnego zastanawiania się nad tym wszystkim. Tak naprawdę, to spotkanie uznawał za formalność, rodzina już dawno opowiedziała się za Lordem Voldemortem, a Aquila miała szansę udowodnić, że jej wiedza może się przydać ludziom, którzy walczyli na co dzień o lepszy czarodziejski świat.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Spodziewałaby się młodego zdesperowanego kawalera, który przyszedł błagać o jej dłoń, bo nestor za mocno suszył mu już głowę. Spodziewałaby się przyjaciółki, która postanowiła wstąpić na chwilę, w trakcie wizyty w Londynie. Spodziewałaby się wielu osób, ale nie Ramseya Mulcibera, który przyszedł osobiście z nią pomówić. Zawsze ciekawiły ją tajemnice, jakie skrywał jeden z najciekawszych Departmanetów w Ministerstwie, chociaż nie ze względu na ich naturę, a drogi, jakie potrafiły otwierać. Skrupulatne wyliczanie korzyści w końcu opłacało się niemal każdemu, kto potrafił liczyć. Obecnie najbardziej opłacalnym było stanięcie po stronie wygranych. Niektórzy oczywiście robili to tylko i wyłączenie ze względu na żniwo, jakie mogli z tego zebrać. Niektórzy zaś chcieli obłowić się w luksusie, czy korzyściach majątkowych. Inni robili to dla sławy i potęgi. Aquila Black zaś stanęła po stronie wygranych, bo w wygraną zwyczajnie wierzyła. Historia zbyt wiele razy uczyła już sprawiedliwości, a czarodzieje w końcu odzyskiwali swoją, po latach wyrzeczeń i bólu, jaki musieli znosić dla hołoty. Uśmiechnęła się więc na komentarz dotyczący jego płci. Nie zaprzeczyła i to nie z grzeczności, kontynuując. - Oczywiście, proszę mówić - słuchała go więc w skupieniu, próbując dostrzec sens słów, które wypowiadał. Na dźwięk imienia brata nie obruszyła się, a jedynie mrugnęła dwa razy, usta wyginając w delikatny uśmiech na samo jego wspomnienie. Dom bez Alpharda był zwyczajnie pusty, chociaż nie dało się tego odczuć przez gościa. Grimmauld Place nie słynęło przecież z zabaw, z hałasów, z awantur czy jakichkolwiek krzyków. Wciąż stonowani Blackowie przypatrywali się otoczeniu ze spokojem, manipulując nim tak, aby osiągnąć korzyści, dostać odpowiednie wpływy i utrzymać najczystszą ze wszystkich krew. Alphard o to walczył i Alphard za to zginął, wszyscy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Ramsey Mulciber twarz miał wyjątkowo spokojną, a Black dostrzegła tam może nawet pewną formę pokory? Nie rozumiała jednak sensu tego wszystkiego, to też nie wypowiadała się, pozostawiając przejąć kontrolę nad rozmowę jemu. Jeszcze przyjdzie na to moment, na razie chciała wiedzieć. Złożył przecież kondolencje, pojawiając się na pogrzebie. Właściwie czuła na jego szyi oddech przez cały tamten czas, gdy wpatrywała się to w Ministra Magii, to w samego Czarnego Pana, który zechciał swoją obecnością uczestniczyć w uroczystości, nawet jeśli na krótki moment. Pamiętała dokładnie, jak sunął nad ziemią. Dziś wspominała, jak na własne oczy widziała jak historia się dokonuje. Jak najpotężniejszy czarnoksiężnik w historii patrzy w jej oczy i mówi o dumie, jaką zmarły brat ma z niej czuć. Nie było więc odwrotu, musiała do tego doprowadzić. Gdy mężczyzna wspomniał o tym, że to on go wprowadził, Aquila wyprostowała się nieco, marszcząc brwi. Uczucia biły w serce i głowę, a dziwny pisk w uszach nie przestawał dzwonić. Przez sekundę nawet zrobiło jej się słabiej, gdy dwie natury walczyły ze sobą, nie pozwalając dojść do głosu rozsądkowi.
- Uspokój się, Aquilo, taka była jego powinność, jest bohaterem, mówiła jedna z nich.
- Gdyby nie ten człowiek, Twój brat nigdy by nie zginął, Aquilo, dopiekała druga.
- Zginął jako bohater, pierwsza skończyła dyskusję.
- Oh, nie wiedziałam - wypowiedziała krótko i odwróciła się bokiem, podchodząc do jednej z kanap w salonie. Obecny obok skrzat, pozostał w kącie pokoju, głowę spuszczając tak nisko, aby jedynie na ukos widzieć gości i móc zareagować na wszystkie ich potrzeby. Nie kontynuowała, słuchając dalej, gdy pisk w uszach ustawał. Musiała skupić się na tu i teraz, na przyszłości i na przeszłości, na jej konsekwencjach i na jej możliwościach. Usiadła na kanapie, czując, jak nogi nieco się trzęsą, nie pozwalając sobie jednak, aby te same nerwy ukazać na reszcie ciała. Obcisła sukienka nie pomagała, jednak gdy zgięła nogi w kolanach, układając je lekko pod kątem, w dłoni wciąż trzymając kieliszek drogie czerwonego wina z najlepszych szczepów, była w swoim żywiole.
- Uspokój się, Aquilo, taka była jego powinność, jest bohaterem.
Nie oczekiwała przeprosin i ich nie dostała. Nie miał za co przepraszać. Rozumiała. Aquila Black zwyczajnie rozumiała. - Panie Mulciber, moja rodzina pokłoniła się przed Czarnym Panem i ja nie zamierzam uczynić inaczej - skinęła delikatnie głową. Czy już mógł odebrać to za deklarację? Wierna ideom Blacków nie pozwalała sobie na żadną zmianę zdania. Wyznawała przecież dokładnie te same zasady, nie cierpiała. - Oczywiście, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby wspomóc ideę i szeregi Rycerzy - upiła łyk czerwonego wina, obserwując jeszcze mężczyznę i jego reakcje. Strach nie przechodził przez jej serce, a gościła w nim lekka ekscytacja. Otwarcie popierała Czarnego Pana od kiedy tylko nestor tak nakazał i przestać nie zamierzała. Teraz jednak miała przysłużyć się bardziej, a przecież dokładnie tego chciała. - Proszę jednak nie zrozumieć mnie źle, ale... - zaczęła, miękko, ostrożnie jednak dobierając słowa. Zdawała sobie sprawę kto przed nią stoi. - Moja wiedza opiera się na historii, na poznawaniu kolei losów - nie była wojowniczką, nie uczestniczyła w klubie pojedynków. Nie miała zamiaru stawiać warunków, bo i nie było ku temu potrzeby. Stali po jednej stronie. - Nie mam obaw, mam jednak pytania - rozpoczęła, przechodząc od razu dalej, pewna, że na nie odpowie. - Dobrze rozumiem, że chciałby pan, abym otwarcie głosiła ideę czystości krwi? Ani ja, ani moja rodzina nie mamy przed tym oporów i nie mieliśmy ich, gdy jeszcze Longbottom był Ministrem Magii - uśmiechnęła się delikatnie, ponownie upijając łyk wina. - Jestem jednak pasjonatką historii i mogę bez zawahania się powiedzieć, że moja wiedza jest rozległa. Czy miałabym wspomóc pańskich ludzi, również w tym zakresie? - chociaż wydawało się to oczywiste, wolała dopytać, mieć jasność każdego słowa, świadomość sytuacji, w jakiej się znalazła.
- Gdyby nie ten człowiek, Twój brat nigdy by nie zginął, Aquilo.
- Zginął jako bohater.
- Czy ja też zginę?
- Uspokój się, Aquilo, taka była jego powinność, jest bohaterem, mówiła jedna z nich.
- Gdyby nie ten człowiek, Twój brat nigdy by nie zginął, Aquilo, dopiekała druga.
- Zginął jako bohater, pierwsza skończyła dyskusję.
- Oh, nie wiedziałam - wypowiedziała krótko i odwróciła się bokiem, podchodząc do jednej z kanap w salonie. Obecny obok skrzat, pozostał w kącie pokoju, głowę spuszczając tak nisko, aby jedynie na ukos widzieć gości i móc zareagować na wszystkie ich potrzeby. Nie kontynuowała, słuchając dalej, gdy pisk w uszach ustawał. Musiała skupić się na tu i teraz, na przyszłości i na przeszłości, na jej konsekwencjach i na jej możliwościach. Usiadła na kanapie, czując, jak nogi nieco się trzęsą, nie pozwalając sobie jednak, aby te same nerwy ukazać na reszcie ciała. Obcisła sukienka nie pomagała, jednak gdy zgięła nogi w kolanach, układając je lekko pod kątem, w dłoni wciąż trzymając kieliszek drogie czerwonego wina z najlepszych szczepów, była w swoim żywiole.
- Uspokój się, Aquilo, taka była jego powinność, jest bohaterem.
Nie oczekiwała przeprosin i ich nie dostała. Nie miał za co przepraszać. Rozumiała. Aquila Black zwyczajnie rozumiała. - Panie Mulciber, moja rodzina pokłoniła się przed Czarnym Panem i ja nie zamierzam uczynić inaczej - skinęła delikatnie głową. Czy już mógł odebrać to za deklarację? Wierna ideom Blacków nie pozwalała sobie na żadną zmianę zdania. Wyznawała przecież dokładnie te same zasady, nie cierpiała. - Oczywiście, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby wspomóc ideę i szeregi Rycerzy - upiła łyk czerwonego wina, obserwując jeszcze mężczyznę i jego reakcje. Strach nie przechodził przez jej serce, a gościła w nim lekka ekscytacja. Otwarcie popierała Czarnego Pana od kiedy tylko nestor tak nakazał i przestać nie zamierzała. Teraz jednak miała przysłużyć się bardziej, a przecież dokładnie tego chciała. - Proszę jednak nie zrozumieć mnie źle, ale... - zaczęła, miękko, ostrożnie jednak dobierając słowa. Zdawała sobie sprawę kto przed nią stoi. - Moja wiedza opiera się na historii, na poznawaniu kolei losów - nie była wojowniczką, nie uczestniczyła w klubie pojedynków. Nie miała zamiaru stawiać warunków, bo i nie było ku temu potrzeby. Stali po jednej stronie. - Nie mam obaw, mam jednak pytania - rozpoczęła, przechodząc od razu dalej, pewna, że na nie odpowie. - Dobrze rozumiem, że chciałby pan, abym otwarcie głosiła ideę czystości krwi? Ani ja, ani moja rodzina nie mamy przed tym oporów i nie mieliśmy ich, gdy jeszcze Longbottom był Ministrem Magii - uśmiechnęła się delikatnie, ponownie upijając łyk wina. - Jestem jednak pasjonatką historii i mogę bez zawahania się powiedzieć, że moja wiedza jest rozległa. Czy miałabym wspomóc pańskich ludzi, również w tym zakresie? - chociaż wydawało się to oczywiste, wolała dopytać, mieć jasność każdego słowa, świadomość sytuacji, w jakiej się znalazła.
- Gdyby nie ten człowiek, Twój brat nigdy by nie zginął, Aquilo.
- Zginął jako bohater.
- Czy ja też zginę?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Salon na III piętrze
Szybka odpowiedź