Wydarzenia


Ekipa forum
sunny goodbyes, 1948
AutorWiadomość
sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]23.02.19 17:45
czerwiec 1948 r.

Dawno nie czuła promieni słońca na swej skórze tak intensywnie: ciepło przepływało aż do kości, niemalże widziała, jak refleksy, odbijające się od równej tafli jeziora, tańczą na przedramionach w kolorze kości słoniowej, wsiąkając pod gładką powierzchnię, pozbawioną znamion i pieprzyków. Czy gdyby siedziała tutaj - na błoniach, pod młodą topolą, prawie nie tworzącą cienia pajęczyną swych cieniutkich gałązek - wystarczająco długo, doczekałaby się pojawienia piegów? Albo opalenizny, tak przerażającej bladolice szlachcianki, chowające się pod parasolkami? Kątem oka widziała innych uczniów - całe szkolne połacie zieleni upstrzone były różnobarwnymi plamkami; grupkami rozweselonej młodzieży, świętującej koniec roku szkolnego i witającego wakacje. Ostatnie, czerwcowe dni aż pulsowały beztroską, słońcem, nastoletnim podekscytowaniem: uczuciami zupełnie obcymi Deirdre, żegnającej Hogwart w przesadnie dojrzałej żałobie. Za codziennym zdobywaniem wiedzy, za jasnym regulaminem, za pokaźną biblioteką, za mądrymi profesorami - tego roku smutek miał jednak inny posmak. Poważniejszy, trudniejszy do zaakceptowania. I to nie tylko z powodu świadomości, że za rok zobaczy zamek po raz ostatni. Prawdziwa, nieznana wcześniej tęsknota i niepokój wiązała się z czymś, z kimś innym - kto właśnie żwawo wyłaniał się zza pagórka.
Śledziła kroki Artura odkąd tylko pojawił się przy głównym wyjściu, choć wtedy był zaledwie barczystą kropką o jasnych włosach, targanych ciepłym wiatrem. Wszędzie rozpoznałaby jego ulubioną, burgundową czarodziejską koszulę. Skrząca się w ostrym, letnim świecie barwa, pozwalała obserwować, jak mija kolejne grupki, a większość z nich zatrzymywała go na chwilę - miał wielu przyjaciół, znajomych, krewnych; lubił ludzi a oni lubili jego. Był czas, gdy mu tego zazdrościła, lecz i ta słabość minęła. Stała się jeszcze poważniejsza, wytrwalsza, skupiona na nauce, jakiekolwiek relacje stawiając na drugim miejscu. Oprócz tej wyjątkowej, narodzonej przypadkowo, niezrozumiałej, a w końcu, po wielu szarpaninach z samą sobą, napełniającej ją spokojem. I bezpieczeństwem, które miała utracić już za kilka godzin.
Zmrużyła oczy, trochę przed promieniami słońca, a trochę dlatego, by udawać, że wcale go nie wypatrywała: wyczuła, że w końcu pokonał daleką drogę na drugą stronę jeziora - tu było ciszej, spokojniej, dyskretniej - gdy przesłonił światło, zalewając ją wyczekiwanym cieniem. - Artur - powitała go miękko, rozchylając powieki. Siedziała na równo rozłożonym, wyprasowanym zaklęciem kocyku, tuż obok uporządkowanego stosiku książek. Cóż z tego, że skończył się rok szkolny, i tak nie ruszała się bez lektur nadobowiązkowych. - Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że jesteś kapitanem drużyny Qudditcha - dodała miękko, w czasie swej edukacji nawiązał wiele przyjaźni. W tym: z nią, przeobrażającą się w coś pięknego i nieznanego jednocześnie. Oswoiła się już z ich relacją, ale dziś: dziś znów czuła się nieco kanciasto, zakłopotana i zagubiona. Wiedziała, co chciała mu powiedzeć, ale nie miała w sobie odwagi. Artur próbował już zacząć ten temat, wiedzieli przecież, że niedługo opuści szkolne mury, ale zawsze omijała tę kwestię, po raz pierwszy nie chcąc nic planować. - Spakowałeś już kufer? - spytała po chwili, obejmując dłońmi kolana: pomimo upału miała na sobie ciemne rajstopy i wełnianą spódniczkę. Wiedziała, że Longbottom wyczuje, że zachowuje się irracjonalnie i zbyt sztywno, nawet jak na jej charakter, ale nie potrafiła tego ukryć. O wiele łatwiej było pogodzić się z tym, co musiało nadejść, gdy chłopak nie znajdował się tak blisko.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]27.02.19 23:57
Wyjrzał niechętnie przez okno na zalane słonecznym światłem błonia. Chłód oraz cień zamku był teraz tak kojący, bezpieczny. Kamienne mury opiekuńczo chroniły przed zewnętrznym światem, przez lata stając się drugim domem. Domem pełnym tajemnic, cudów, chwil smutnych oraz pięknych. Czuł, że przecież pozostaje tu jeszcze tyle do odkrycia. Czas pozostawał jednak nieubłagany, bezlitośnie nabierając tempa. Nie bał się dorosłości, w pewnym sensie na nią czekał, na te wszystkie wyzwania i możliwości, ale nie oszukiwał się, będzie mu brakować Hogwartu, zostawił tu kawałek siebie.
Wybrał się na ostatnią wędrówkę po zaczarowanej szkole. Odwiedził wszystkie ważniejsze dla niego miejsca, od biblioteki do tajemniczego pokoju na siódmym piętrze. Pomieszczenie ukazało się jako skrytka, zapełniona różnymi przedmiotami, ustawionymi na podobieństwo ulic. Dołożył tam własny skarb, własny egzemplarz "Krótkiej Historii Hogwartu". Nie miał w zwyczaju pisać po książkach, nie przepadał za tego typu praktykami, ale tu zrobił wyjątek. Jego dopiski wspominały o najciekawszych miejscach w szkole, jej nieodkrytych tajemnicach. Przewodnik Króla Artura dla kogoś takiego jak on, kto będzie chciał odkryć sekrety zamku, których on nie zdążył. Dla następnego pokolenia. Tym samym prawie zakończył pożegnanie z drugim domem.
Pozostało jeszcze jedno do zrobienia. Hogwart był domem, w którym się po raz pierwszy w życiu zakochał.
Poprawił koszulę, może nie ulubioną, ale ostatnio co raz częściej w niej chodził, rozważnie dostrzegając poprawę wizerunku. Pasowała do niego, dobry element przebrania, w którym wyglądał jednocześnie elegancko i swobodnie. Raźnym tempem wyłonił się z głównego wyjścia, co chwilę jednak zatrzymywał się, aby wymienić kilka zdań ze znajomymi. Doprawdy, była to różnorodna zbieranina, od szlachciców po dzieci mugoli. Nawiązał przyjaźnie w każdym z domów, mimo ewentualnych różnic. Cieszył się, tak bardzo się cieszył, że było dane poznać mu tych wszystkich ludzi. Tak różnych, ale ich serca biły jednym rytmem... jednak serce Artura biło mocniej tylko jak spoglądał w kierunku dziewczyny, która mimo upału ubrała ciemne rajstopy i wełnianą spódniczkę. Siedziała na kocu ze swoimi atrybutami - książkami, przy okazji bliskimi też jemu. Dystans ich dzielący wydawał się wielki, ale sprawnie go pokonał. Oczekiwał tego spotkania, naznaczonego pięknem i niepokojem.
- Deirdre - powitał ją równie miękko, zerkając ciekawsko na pozycje ułożone obok niej. Dobry wybór - podsumował, przebiegając szybko po tytułach.
Zaskoczyła go jej uwaga o skojarzeniu z Qudditchem. Zaraz jednak się roześmiał, sama ta myśl wydawała się absurdalna.
- Za żadne skarby Gringotta - oznajmił, powstrzymując śmiech. - Powiedz, kibicowałabyś mi wtedy? - zapytał nieco zaczepnie.
Usiadł obok, na kocu rozprostowanym sprawnym zaklęciem Dei. Zostawił między nimi troszeczkę przestrzeni, bowiem musieli porozmawiać, nie było to takie zwyczajne spotkanie pary nad jeziorem. Wyczuł jej napięcie, dobrze wiedząc, że w takich wypadkach dobrze jest dać Deirdre trochę swobody.
- Tak, choć nie sądziłem, że to będzie aż tak trudne - przyznał, wzdychając przy tym melancholijnie. - Dziwnie jest nie mieć wypożyczonych książek z biblioteki - stwierdził z nieznacznym uśmiechem.
Jej obecność była kojąca, słodkie chwile szczęścia, ale teraz czuł jakieś nieprzyjemne kłucie.
To serce - pomyślał.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sunny goodbyes, 1948 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]01.03.19 19:27
Z zadowoleniem zmrużyła oczy, nie dociekając, czy Artur kpił, czy też szczerze chwalił dobór podręcznikowych tytułów. Już dawno minęli etap wątpliwości, braku zaufania i nerwowych podejrzeń - właściwie zaskakująco szybko stali się sobie bliscy, przewidywalni, akceptowalni. Jako bliscy znajomi i...ktoś więcej, ale wiedza na temat uczuć była piętą achillesową młodziutkiej Deirdre, wolała więc wrzucić wszystko, co związane z przystojnym Longbottomem do szufladki z napisem przyjaciel. Tak przedstawiała go w odpowiedziach na dociekliwe pytania innych Ślizgonek, tak opisywała go też matce, gdy pytała, do kogo tak intensywnie kaligrafuje listy, tworzone nawet podczas dłuższego, wiosennego weekendu, spędzanego w Wiltshire. Przyjaciel było słowem pojemnym, mieszczącym w sobie wszelkie niewiadome, a te pęczniały w zadziwiającym tempie, zwłaszcza po ich pierwszym dotknięciu dłoni, pierwszym objęciu, pierwszym pocałunku - i chociaż każda normalna panienka od razu uznałaby Artura za swego chłopca, adoratora i przyszłego narzeczonego, to Tsagairt nie potrafiła używać tak wiążących określeń. Przynajmniej oficjalnie, bowiem w głębi serca i podczas (zawsze zbyt krótkich i pozostawiających po sobie tęskny niedosyt) wspólnych spotkań, zapominała o oficjalnych zasadach, nazewnictwie i innych problemach, które mogły pojawić się wyłącznie w głowie tak pedantycznej dziewczyny. Wtedy po prostu cieszyła się z towarzystwa Longbottoma, oswajając się z poczuciem humoru - dzięki niemu udało się jej nawet kilka razy zażartować! - i z trzepoczącym w piersi sercem.
Reagującym na jego widok także i tego słonecznego popołudnia. Nie należała do koneserek chłopięcej urody, ale Artur posiadał w sobie coś, co budziło w niej niezrozumiałe drżenie; zawadiacki wzrok, złote włosy, mocno zarysowana szczęka, wysportowana sylwetka. I szlacheckie pochodzenie, urastające między nimi murem, który chyba spostrzegała tylko ona. - Oczywiście, że tak - odparła na pytanie związane z kibicowaniem, a jej uśmiech przybrał na drobnej, lecz czułej złośliwości. - Choćby na złość wszystkim twoim fankom, zachwyconym debiutem anty-miotlarskiego Gryfona na boisku - dodała lekko, jeszcze raz poprawiając wełnianą spódniczkę, teraz naciągniętą do połowy łydek, co pozwoliło jej na ukrycie pod zgięciami kolan splecionych nerwowo dłoni.
Myślała, że będzie łatwiej. Że powie mu to, co zaplanowała, a potem odejdzie. Cóż, wykazała się skrajną naiwnością a każdy oddech, przesycony jego zapachem, utrudniał zebranie myśli. - Będziesz mógł już wypożyczać z Biblioteki Londyńskiej. I żaden dział nie będzie już tym Zakazanym - odparła machinalnie, wpatrzona przed siebie, w skrzące się w promieniach letniego słońca jezioro, niemego świadka ich pożegnania. To dlatego chciała się z nim dziś spotkać. Spokojniej, bez chaosu pożegnań na peronie, bez nerwowych szeptanek na wąskim korytarzu wagonu, bez zalęknionego zerkania na zegarki, odmierzające ich ostatnią wspólną podróż. Pragnęła zrobić to tak, jak należało, dumnie, z klasą, beznamiętnie, ale im dłużej siedziała ramię w ramię z Arturem, tym bardziej wątpiła w powodzenie straceńczej misji.
- Chciałam się z tobą pożegnać, Arturze. Na dobre - wydusiła w końcu z siebie, dalej uparcie wpatrzona w taflę wody, pewna, że gdyby zerknęła na przystojną twarz chłopaka, zaczęłaby bełkotać coś bez sensu, porzucając rzeczowy wywód na rzecz emocjonalnych niedorzeczności. Zagryzła pełne wargi, pochylając się jeszcze mocniej nad podciągniętymi niemalże pod brodę kolanami - odruchowo, dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że to wręcz wulgarna pozycja i wyprostowała się niczym struna. - Tak będzie najlepiej dla nas obojga - wyartykułowała z lodowatą precyzją, brzmiącą jednak nienaturalnie i głucho, jak podkradziona komuś kwestia.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]04.03.19 17:00
Artur zdawał sobie sprawę jak określała go Deirdre przed innymi. Miał wobec tego mieszane uczucia, bowiem z jednej strony obdarzał ją wyjątkowym uczuciem, którego nie wywoływała w nim żadna inna dziewczyna. Czasem łapał się na mrocznych myślach, może z jakiegoś powodu się go wstydziła? Mogło chodzić o jego poglądy na temat mugoli, przynależność do Gryffindoru lub Merlin raczy wiedzieć co jeszcze.
Z drugiej strony rozumiał ją, rozumiał jak nikt inny. Przyjaciel było bezpieczniejsze, pozwalało nabrać dystansu, nie dać uczuciom sobą zawładnąć. To prosta sztuczka, dająca iluzję kontroli nad własnym życiem oraz sercem. Sam Artur raczej milczał na temat swojej dziewczyny, ograniczając się do krótkich słów, nie wdając w zbędne szczegóły. Zupełnie jakby głośne mówienie o ich związku w jakiś dziwny sposób pokazywało jego słabość, że nierozsądnie stracił dla kogoś głowę.
Tworzyli relację dla wielu wyglądającą na dziwną, ale oni się w niej na swój sposób odnajdywali. Byli podobnie skrzywieni, jakby to określili inni, znając dobrze ich naturę. Próbowali nad tym wszystkim zapanować siłą rozumu, ujarzmić serca w chwilach rozłąki. Gdy byli razem ta sztuka się nie udawała, mogliby wtedy nawet uchodzić za normalną parę. Związek ten dawał im szczęście, ale nie mógł w takiej formie trwać wiecznie.
Pozwalał więc chwili trwać, rozkoszując się jej bliskością, mimo czającego się gdzieś tam gorzkiego posmaku. Dla niego nie było żadnego muru z pochodzenia, choć podejrzewał, iż ona może taki w swojej głowie tworzyć. Współczuł Deirdre, że nadal tak postrzegała świat, nie chcąc dostrzec pięknej prawdy - pochodzenie nie miało znaczenia. Chciał łagodnie ją do tego przekonać, bardzo ostrożnie, ale jak do tej pory jego próby nic nie zmieniły.
- Mówiąc o fankach, masz na myśli enigmatyczną grupę Puchonek? - zapytał, nie kryjąc przy tym rozbawianie. Deirdre miała w zwyczaju o nich wspominać, przez co Artur złapał się nawet na rozmyślaniu, czy rzeczywiście taka grupa istniała.
Poprawiło mu nieco humor przywołanie Biblioteki Londyńskiej. Wiele słyszał o jej zbiorach, nie mogąc się doczekać przesiadywania w tej świątyni wiedzy. Mimo wszystko nie była to biblioteka w Hogwarcie.
- To już nie to samo - poskarżył się. - Pamiętasz naszą wyprawę? - wspomniał ich własną próbę dostania się do Działu Ksiąg Zakazanych.
Zamarł słysząc jej kolejne słowa. Skłamałby, gdyby stwierdził, że się nie spodziewał. Też wybrałby taki moment, z dala od zgiełku peronu lub wnętrza pociągu, gdzie właściwie wszystko się zaczęło. Sam rozważał czy tego nie zakończyć, miotając się między sercem a rozumem. Każdy sen, nawet ten najbardziej czarowny, kiedyś się kończy. Czy realne było kontynuowanie ich związku, gdzie by zawędrowali? Założyliby szczęśliwą rodzinę... a może wyniszczyli się nawzajem, rozdarci między różnymi wartościami? Mimo wszystko bolało, niespodziewanie bolało.
- Na dobre... - powtórzył za nią głucho. Patrzył gdzieś w dal, zupełnie jakby poszukiwał na horyzoncie odpowiedzi. Próbował skryć swój ból za obojętną maską, ale do takiej gry nie przygotowało go żadne spotkanie w Klubie Ślimaka. - Dlaczego? - nie wytrzymał, uwalniając jedno słowo, które musiało zostać wypowiedziane.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sunny goodbyes, 1948 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]08.03.19 11:27
Spódniczka zmechaciła się od ciągłego poprawiania i naciągania na zbyt chude kolana – Deirdre z frustracją przygładzała ją, wyrywając przy okazji drobinki nieposłusznego materiału. Inaczej wyobrażała sobie tą rozmowę, miała zamknąć ją w ramach pięciominutowych uprzejmości, po których – bez żadnego smutku – powróci do dormitorium, by jeszcze raz, po raz piąty, sprawdzić, czy spakowała wszystkie swoje rzeczy. Chorobliwa drobiazgowość, nienaturalna perfekcja, niechęć do jakichkolwiek słabości: te ziarna zakiełkowały już w szkole, mając wydać pełny, trujący plon dopiero za dekadę, lecz pierwsze pędy bluszczu już sięgały jej serca, zaciskając je w zaborczych objęciach.
Artur był dla niej ważny. Bardzo ważny, wprowadzał ją bowiem w coś nowego, otwierał zamknięte bramy, wypychał poza strefę komfortu; wiele się przy nim uczyła, także o sobie samej. Tym początkowo miał być, lekcją, ryzykowną, ale opłacalną  - a w którymś momencie sytuacja wymknęła się spod kontroli. Może już po jego pierwszym zawadiackim uśmiechu, może pod biurkiem bibliotekarki przy Dziale Ksiąg Zakazanych, może podczas balu bożonarodzeniowego – szukała tego krytycznego punktu bezskutecznie. Punktu stającego się piętą achillesową; zbyt dużo myślała o Longbottomie, dekoncentrował ją, zajmował czas przeznaczony na naukę, ale…mimo tego nie potrafiła zerwać łączącej ich więzi. Dopiero ustalona odgórnie granica dorosłości, przez jaką miał przejść, ułatwiła rozwiązanie tego, co trudne i piękne zarazem.
- Lubię to słowo. Enigmatyczny – skomentowała cicho, zamyślona, nie odpowiadając konkretnie na pytanie, co wskazywało na specyficzny stan ducha. Nie dopuszczający zazdrości, skupiony na czymś dalekim od rzeczywistości. Na chwilę przestała maltretować spódniczkę, uśmiechając się z nostalgią. – Udaję, że to haniebne łamanie regulaminu nie miało miejsca, Longbottom – powiedziała teatralnym szeptem, odwracając się na moment w jego stronę, by zaprezentować mu nieco rozbawione spojrzenie – co jak na Tsagairt oznaczało wielką czułość. Popełniła jednak błąd, zwracając ku niemu swą twarz. Łatwiej było deklamować wcześniej przygotowaną przemowę przyglądając się odbijającej słońce tafli jeziora niż równie błyszczącym, błękitnym oczom.
Rozumiejącym zbyt wiele, zbyt szybko. Tym razem to on odwrócił wzrok, uzupełniali się – a może instynktownie powielali odruchy instynktu samozachowawczego, rozchwianego w okresie nastoletniej burzy i naporu. Prawie odetchnęła z ulgą, słysząc rzeczowe pytanie; z tego działu nauki o uczuciach i pożegnaniach przygotowała się naprawdę dobrze. – Bo nie będziemy się widywać. Bo ja będę w szkole, a ty będziesz znosił marudzenie starszych aurorów, zasypujących cię nudną robotą papierkową – zaczęła ze spokojem, wcale nie kpiąc i nie życząc mu źle: obydwoje wiedzieli o kolejności kariery, która nawet dla Longbottoma zaczynała się na prostych przygotowaniach do prawdziwych niebezpieczeństw. – Bo jesteś lordem, któremu za maksymalnie pół roku przedstawią kandydatkę na narzeczoną. Zapewne Prewettównę albo Abbottównę – zaryzykowała, wyciągając odpowiednie wnioski, poparte swą wiedzą z zakresu historii magii i plotkami wśród jej konserwatywnych przyjaciół o błękitnej krwi. Zatrzymała się na chwilę, prawie dumna z siebie, że nie zawahała się ani razu; miała nadzieję, że jej oczy nie lśnią smutkiem, ale obawiała się, że tak właśnie jest – że jej mahoniowe tęczówki zdradzają więcej niżby chciała. Blade, chłodne dłonie zacisnęły się na kolanach, by łatwiej mogła powstrzymać chęć odgarnięcia jego złotych włosów z nieco zachmurzonego czoła.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]11.03.19 18:40
Zmieniali siebie nawzajem, w tej harmonii rozwijając się w nieprzewidzianym wcześniej kierunku. Arturowi później będzie zdarzać się wstydliwie wracać wspomnieniami do tego dnia, snując rozważania nad ich wspólną drogą.
- Enigmatyczny - smakował brzmienia tego słowa, zupełnie jakby próbował ocenić jakość drogiego wina. - Jak zagadka do rozwiązanie, wyzwanie poznawcze, intrygujące swą niewiadomą - Artur postanowił dosłownie zinterpretować jej wypowiedź, korzystając tym samym z pretekstu do rozważań. Poza tym, może lepiej nie było mówić o puchonkach przy swojej dziewczynie. - Lepiej tak zrobić, w końcu nam się nie udało zrealizować głównego celu - zaraził się jej szeptem, uśmiechając się ciepło na sam widok rozbawionego spojrzenia Dei. Wiedział jak wielkim dowodem sympatii w skrytej skali Tsagirt oznaczał taki gest. Działał na niego, stanowczo mocniej niż by chciał, dla tej dziewczyny potrafił stracić głowę, co powodowało chłodne ukłucie lęku.
Jeśli Arturem, jak sam chciał wierzyć, rządziłby absolutnie rozum, to młodzieniec uśmiechnąłby się uprzejmie, bez żalu przyznając Deirdre rację. Byłby wielce rad, iż znalazła tak logiczne argumenty, nie robiła emocjonalnych szantaży. Zgrabnie i grzecznie mogli się rozstać w spokojnej atmosferze, na powrót odzyskując pełną swobodę. Byli jeszcze młodzi, a przed nimi otwierały się liczne możliwości, więc po co się tak krępować, utrudniając tym samym realizacje własnych celów.
Niestety, Artur na swój niepewny sposób, pełen licznych sprzeczności, kochał Deirdre. Kochał ją jak żadną dziewczynę wcześniej, kto wie, może już nigdy nikogo tak nie pokocha. Przerażało go jak bardzo poddawał się temu uczuciu, co raz bardziej oddalając się od wymarzonego obrazu przyszłego siebie. Czy stawał się powoli własnym ojcem, który w swym zaślepieniu nie dostrzegał trywialnych manipulacji własnej żony?
- Logiczne argumenty - przyznał z pozornym spokojem, choć ktoś spostrzegawczy mógłby dostrzec, że przy tych słowach zadrżały mu nieznacznie ręce. - Jestem lordem - powtórzył twardo sam do siebie, uciekając wzrokiem ku ziemi. Wypowiedział "lorda" jak przekleństwo, chyba po raz pierwszy czuł taki smutek z powodu swojego urodzenia. Chwilowo rozsądek został zagłuszony, nie podsuwał mu plusów. Widział tylko wady, tylko kierowanie jego życiem. Życiem bez Dei. Spojrzał jej w oczy, starając się ukrywać smutek. - Nie musi tak być - rzekł, nie mogąc się nadziwić jak bardzo czuje się rozdarty. - Mogę się przeciwstawić, nawet w najgorszym scenariuszu mógłbym sobie poradzić - oznajmił, opanowawszy jakiekolwiek drżenie głosu. Wiedział, że miał rację. Był inteligenty i pracowity, a co najważniejsze, cechowała go silna wola, więc mógł poradzić sobie nawet bez swojego nazwiska. Cenił je nawet mimo promugolskich poglądów, z całym bogactwem historii oraz kultury... tylko Deirdre cenił chyba odrobinkę bardziej. - Moglibyśmy sobie poradzić... - poprawił się, tracąc przy tym część pewności siebie, niepewny czy właśnie czegoś nie zaproponował.
Tak wyobrażałby sobie urok wili, otępiający normalnie ostry umysł. To porównanie było o tyle zabawne, ponieważ już jako mężczyzna Artur będzie miał okazję doświadczyć na sobie prawdziwej wersji tej mocy. Osiem lat później, gdy Solene uwolni go spod swojego czaru, w pierwszej chwili pomyśli właśnie o Deirdre. W tym krótkim momencie, gdy urok właśnie znikał, ale jeszcze rozsądek w pełni nie odzyskał władzy, oczyma wyobraźni będzie widział orchideę równie piękną jak siedem grzechów głównych. Słodkie i straszne będzie to uczucie.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sunny goodbyes, 1948 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]12.03.19 19:45
Nie była świadoma wpływu, który wywierała na Arturze - nigdy nie uważała się za interesującą, ładną, przyciągającą uwagę w ten konkretny sposób, w jaki czyniły to zachwycająco piękne arystokratki, nieliczne półwile lub inne przedstawcielki płci powabnej i kuszącej. Dziewczęta o szczerych uśmiechach, skropione drogimi perfumami, przemycające detale najnowszych francuskich trendów do skromnych mundurków; jasnowłose ślicznotki, za którymi odwracały się głowy chłopców, gotowych przenosić je przez kałuże i zapraszać na nocne pojedynki o honor wybranej damy. Deirdre pojawiała się w takich sytuacjach co najwyżej jako prefektka, surowo udzielająca reprymend i kar, niezależnie, czy chodziło o nielegalne używanie zaklęć czy też haniebne obłapianie się w pustej sali historii magii. Sama znajdowała się ponad nastoletnią burzą hormonów - a przynajmniej tak uważała do momentu, w którym spostrzegła w Longbottomie kogoś więcej niż sekretnego przyjaciela z wrogiego szkolnego domu.
- Za kilka tygodni nie będziesz już musiał łamać regulaminów, by poczytać o czarnej magii i innych dorosłych sprawach - przypomniała mu, lecz dalej nieco niepoważnie, z mimowolną nostalgią słyszalną w głosie. Sentyment mieszał się z zazdrością, a poczucie obowiązku z dziwnym żalem. Nasilającym się, gdy po jej niezwykle sensownym monologu zapadła cisza. Krępująca, jak wtedy, gdy mieli po dziesięć lat: ostatnio milczenie w ogóle im nie przeszkadzało, mogli spędzać tak długie godziny, czytając razem książki, pisząc wypracowania lub po prostu przesiadując na parapecie wysokiego okna w południowej wieży - tylko tam pozwalała mu, jemu, im na pocałunki, których dyskretnymi świadkami mogły być tylko postacie na obrazach. Słyszeliby nadchodzące kroki a okna znajdowały się za wysoko, by móc przyjrzeć się dwóm niewielkim postaciom, znajdującym się zdecydowanie za blisko siebie.
Dlaczego właśnie o t y m teraz myślisz, głupia? Skarciła się w myśli, mimowolnie oddychając z ulgą, gdy ponownie ją pochwalił. Uśmiechnęła się mimowolnie, a później kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej. - Jesteś - powtórzyła cicho, ale w jej głosie, w odróżnieniu od jego tonu, brzmiał jedynie szacunek. - I nie zmarnujesz swojego wyjątkowego pochodzenia, czystej krwi, pełnej magii, która płynie w twych żyłach tylko dla głupiego, chłopięcego zadurzenia, które zgodnie z tym, co słyszałam od koleżanek minie ci po maksymalnie dwóch latach - dodała miękko, łagodząc ostre znaczenie słów ich brzmieniem; nie oceniała go a rzeczowo tłumaczyła nieuchronną przyszłość; tak działał świat, tak działali mężczyźni, rozumiała to i akceptowała, nawet jeśli budziło to jej sprzeciw i gorycz. Pokręciła gwałtownie głową i dzielnie wytrzymała jego spojrzenie, pozwalając sobie na odważny gest - uniosła dłoń i położyła chłodny palec na jego ustach. - Bredzisz, Arturze. I nie waż się wypowiadać takich bzdur, bo stracę dobrą opinię, jaką o tobie posiadam - ostrzegła go nauczycielskim tonem, choć w jej ciemnych oczach lśniło coś cieplejszego, mniej oczywistego, wrażliwego - coś, co niedługo miało zostać brutalnie zamordowane przez pragnienie wiedzy i władzy, ale jeszcze cieszyło się ostatnimi promieniami letniego słońca, niewinnością i spokojem.
Gdy usłyszała o wspólnym radzeniu sobie, straciła nieco rezon, a opuszka palca zsunęła się z jego warg, by później cofnąć się wraz z dłonią, tym razem nie powracającą na kolana, a dotykającą szorstkiego materiału koca, na którym obydwoje siedzieli. - Co masz na myśli? - spytała ostrożnie, z niedowierzaniem, a jej spojrzenie mówiło więcej, prosiło o to, by nie odpowiadał, by nie karmił ją nadzieją i nie deptał czarodziejskich świętości w imię czegoś tak pospolitego, wstydliwego i nielogicznego jak młodzieńcze zakochanie.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]14.03.19 21:51
Zabawne było jak często najbardziej intrygujące jednostki uważały się za nieciekawe. Przyciągnęła go swoją wyjątkowością, była inna, niepowtarzalna jak rozsypane przez wiatr płatki kwiatów, tworząc niepowtarzalny wzór, który można zobaczyć tylko raz w życiu. Jak płatek śniegu, z pozoru zimna, leczy wystarczyło dać jej trochę ciepła, aby serce odtajało po zimie. Artur potrafił ją zrozumieć, tak jak ona rozumiała jego. Nawet wyglądem się wyróżniała, jakby dla podkreślenia bystrości umysłu i niepowtarzalnej natury. Orientalna lilia pośród szkarłatnych róż, może pięknych, ale pospolitych.
- Od razu do celu, trochę na skróty – skomentował ze śmiechem.
Lubił przygody, mimo wszystko miał w sobie coś z prawdziwego Gryfona. Nie zawsze rozsądne, ale często ciekawe.
Powróciła niezręczność milczenia, echo poznania w pociągu, gdy oboje byli jeszcze dziećmi na początku magicznej edukacji. Była w tym jakaś ironia, kończyli tak jak zaczynali.
Spojrzał na nią zdziwiony, skupiając się jednak nie na wmawianych od wieków kłamstwach o magicznej wyjątkowości arystokracji. Chodziło o coś innego, bardziej osobistego.
- Myślisz, że jesteś dla mnie tylko chłopięcym zadurzeniem? – spytał z niedowierzaniem.
Mogła mieć rację, pewnie ojciec Artura podobnie ubrałby te argumenty w słowa. Rzeczywiście, miał tylko siedemnaście lat, a taka perspektywa wiąże się z brakiem doświadczenia. Błahe rzeczy urastają do wielkiej rangi, więc trudno w tym wieku ocenić obiektywnie własne uczucia, nawet komuś tak rozsądnemu jak Artur.
Zamyślił się, właściwie czego oczekiwał od Deirdre? Była jego pierwszym mocniejszym uczuciem, ale czy chciał ją mieć już na zawsze? Nie, nigdy nie chciałby zostać jej panem oraz odebrać wolę. Uznawał ją za równą sobie, zbrodnią byłyby próby spętania kogoś tak dla niego ważnego. Jeśli chciała odejść...
Czuł ciężar jej słów, jak całun pogrzebowy przykrył jego ducha, stawiając tym samym wielki znak zapytania. Nad nim, nad nią, nad ich uczuciami. Z każdym kolejnym „bredzisz, Arturze”, z każdą „bzdurą” stawał się bardziej niepewny. Dostrzegał w niej sprzeczność, tak samo jak u siebie.
- Nie wiem, Dei, nie wiem nawet kim dla ciebie właściwie jestem lub… byłem – stwierdził z rezygnacją, z trudem wypowiadając ostatnie słowa. Spojrzał na nią ze smutkiem, jakby błagając o odpowiedź. Do czego doprowadzały go uczucia...
Jego myśli schodziły na mroczniejsze tory, normalnie nawet by tak nie pomyślał, wszelkie tego typu insynuacje uznając za fałsz, ale teraz brakowało mu pewności. Jeśli nim przez cały czas pogrywała, dawkując czułość, żeby owinąć go sobie wokół palca i pobawić w związek? Na własnych zasadach, unikając zaangażowania. Znudził się jej, więc czas to zakończyć?
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sunny goodbyes, 1948 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]16.03.19 9:58
Lubiła jego śmiech. Był wyjątkowy, nie drażnił jej, nie irytował, a wręcz przeciwnie, sprowadzał na nią pewien spokój. Nie zawsze rozumiała, co wprowadzało Artura w rozbawienie, a wręcz początkowo zawsze obawiala się, że zostało wywołane przez jej faux pas, ale z czasem zrozumiała, że młody szlachcic nie był w stanie skwitować wybuchem złośliwej wesołości jej nawet najdzikszej pomyłki. Szanował ją. Niby niewiele, ot, oczywistość w stosunkach łączących młodych dżentelmenów i młode damy, ale egzotycznie wyglądająca Tsagairt wielokrotnie spotykała się z nieprzyjemnościami, lekceważeniem lub fetyszyzowaniem orientalnej prezencji. To Longbottom jako pierwszy okazał jej sympatię, niezmienną przez tak wiele lat. Nawet jeśli nie zgadzali się w niektórych kwestiach, z jego strony nie padła żadna krytyka. Zaskakiwało ją to i niepokoiło, przywykła do strofowania, ale z czasem zaczęła czuć się przy Gryfonie swobodnie. Bezpiecznie. Zbyt bezpiecznie, osiadała na laurach, myśli uciekały w stronę rychłych spotkań a nie nadchodzących egzaminów.
Uniosła nieco brwi, słysząc niedowierzanie w głosie Artura. - A czym innym? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, bez ironii, do bólu rzeczowa. - Mamy zaledwie kilkanaście lat i chociaż znamy się większość naszego świadomego życia, a okres adolescencji jest wyjątkowo ważny dla rozwoju charakteru i osobowości magicznej czarodzieja, to... - kontynuowała z naukową precyzją, urywając jednak, bowiem wnioski doprowadzały ją do argumentu przeciwnego. Stali się dla siebie ważni, a kiełkujące między nimi uczucie, które na własny użytek nazywała zależnością, wiele dla niej znaczyło. - Jesteś młodym mężczyzną z arystokratycznego rodu. Będziesz miał jeszcze wiele zadurzeń, o wiele odpowiedniejszych ode mnie - wybrnęła z impasu niezwykle kulawo, świadoma, że nie odpowiedziała mu wprost na zadane pytanie. Nie potrafiła. Obcas dokładnie wypastowanego bucika zaczął wiercić w ziemi, nerwowo, nic nie szło zgodnie z planem, a delikatne muśnięcie ciepłych warg Artura własnym palcem zupełnie wybiło ją z ustalonego, niszczycielskiego i pożegnalnego rytmu. Bała się, że przedstawi jej straceńczy, bzdurny plan wspólnego radzenia sobie, że podleje ziarno wątpliwości orzeźwiającym strumieniem uspokajającej wizji, lecz on - tylko wyraził wątpliwości. Mętne, pełne z trudem skrywanej goryczy, rozżalenia, smutku. Rezygnacji a nie walki: a gdy Deirdre wyczuwala taki koktajl bezsilności, uciekała od niego jak najdalej, przerażona odnajdywaniem tych druzgoczących emocjonalnych składników we własnym krwiobiegu.
Tym razem to ona spojrzała na niego dość pytająco, surowo, nerwowo, odgarniając niesforne kosmyki włosów za ucho - wiał ciepły, letni wiatr, niedaleko woda pluskała o brzeg jeziora, liście drzewa przyjemnie szeleściły nad ich głowami, dobiegały też do nich odległe wybuchy śmiechu i echa śpiewów. Radosna atmosfera ostatniego dnia roku szkolnego groteskowo kontrastowała z tym, co działo się na nieco szorstkim kocu, w cieniu rozłożystych gałęzi. - Potrzebujesz definicji, Arturze? Nazwania cię przyjacielem, serdecznym powiernikiem lub sympatią? Cóż to zmieni? - zrużyła oczy, a lekki rumieniec wypłynął na jej szyję; to ostatnie pasowało najbardziej, ale było też najmocniej zawstydzające. - Dla ciebie przeznaczono już prześliczną damę, a ja muszę teraz skupić się na nauce - powtórzyła, chcąc przekonać samą siebie. Przestała nerwowo uderzać butem w podłoże, znów jednak spoglądała przed siebie. Nie sądziła, że to będzie aż tak trudne.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]17.03.19 1:23
Czyżby wpadli w pułapkę prozy życia? Złudzenie bezpieczeństwa i stabilizacji odciągało ich od innych spraw, wspólny świat coraz bardziej zaczynał kręcić się wokół nich jako pary. Razem. Taka zależność od drugiego człowieka mogła niepokoić, zwłaszcza jak ceniło się wolność. Wszystko ma jednak cenę, sztuką było osiągnąć właściwy balans.
- Przepraszam, przez chwilę się zapomniałem. W końcu nie jesteśmy takimi zwyczajnymi nastolatkami, cieszącymi się bezrefleksyjnie życiem, a bardziej dwójką młodych psychologów, świadomych działających na nich mechanizmów społecznych - powiedział z nutką irytacji. - Jeśli już przy takich tematach jesteśmy, wiesz czym jest utylitaryzm? - zapytał, jednak nie czekał na odpowiedź. - To jedna z teorii moralnych, która definiuje dobro jako wszystko, co prowadzi do największego szczęścia. Według niej człowiek powinien podejmować decyzje prowadzące do największego szczęścia. W zasadzie proste reguły - przyznał, starając się panować nad swoim głosem. Odnajdywał w jakiś sposób siłę w naukowych definicjach, pozwalały się uspokoić, dawały złudne poczucie panowania nad sytuacją. - Logicznym wyborem byłaby panna ze starożytnego rodu, niosąca ze sobą wpływy oraz sojusze. Mimo to jednak siedzę teraz na kocu z panną Tsagairt, wiesz dlaczego? - zadał pytanie, tym razem czekając na odpowiedź.
Serce biło mu nieznośnie szybko, boleśnie kąsając jego wnętrze. Wyobrażenie uczuć, utrzymujące jednocześnie człowieka przy życiu. O ile łatwiej byłoby bez niego, bez upartego przyciągania w kierunku Dei. Miał wątpliwości, bezsilnie starając sobie wszystko poukładać i zdefiniować.
- Słowa same w sobie nie mają znaczenia, ale to co ze sobą niosą... już tak. Nie chcesz mnie tak nazwać, bo to by już coś znaczyło - oznajmił lodowato, jednak z każdym wypowiedzianym słowem jego głos łagodniał, spływało na niego zrozumienie. Tak oczywiste, zdawał sobie z tego sprawę, ale nie był świadomy skali. Przerażające jak się dobrze dobrali, jak okrutne potrafią być uczucia. - Boisz się, chowasz za murem definicji i logiki, dystansując się od wszystkiego, nad czym nie panujesz - stwierdził zaskakująco spokojnie. - Rozumiem cię, bo sam tak często robię, ale pozwól mi coś wyjaśnić, podzielić się przemyśleniami - kontynuował rzeczowym tonem. - Tu już nie chodzi o nas, bo zależy mi na tobie niezależnie czy jesteśmy razem, tu chodzi tylko o ciebie - ostatnie słowa przychodziły mu z trudem, ale taka była prawda - była dla niego ważna, może już od momentu pierwszego spotkania w pociągu. Deirdre nieźle zamieszała w jego życiu, zostając w nim na dłużej. Nawet po latach, gdy każde z nich będzie kroczyć całkowicie inną ścieżką. - W końcu, czego byś nie robiła, stracisz kontrolę. Stracisz kontrolę nad własnym życiem, zwłaszcza jeżeli będziesz mierzyć wysoko. Zaakceptuj to, jesteś tylko człowiekiem, nigdy całkowicie nie będziesz ponad swoimi uczuciami. Nikt nie zdoła, niestety. Im później zaakceptujesz ten fakt, im dłużej będziesz się oszukiwać, tym bardziej bolesne będzie poznanie prawdy.
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sunny goodbyes, 1948 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]18.03.19 8:31
Coś pękło, na nieskazitelnej tafli ich egzaltowanego teoretyzowania pojawiła się rysa - a Deirdre zamrugała gwałtownie, słysząc odrobinę ironiczny ton Longbottoma. Owszem, zirytowało ją to, wypchnęło z bezpiecznych okopów, które pieczołowicie wokół siebie tworzyła, skrywając się za wzrastającym murem z twardych cegieł, które okazały się jednak tyleż trwałe, co przeźroczyste. Artur spoglądał na nią śmiało i równie odważnie postanowił w końcu wydobyć z siebie coś więcej, obnażyć luki w rozumowaniu, słabości, jakie zakrywała udawaną pewnością siebie. Nie miała pojęcia, kim są psycholodzy, nie zgłębiała tajników magomedycyny, dlatego też na moment zabrakło jej tchu i mocy na skonstruowanie odpowiednio ostrej riposty.
Lubiła słuchać mądrzejszych od siebie, uczyć sie nowych słów, poruszać się - ostrożnie - po nieznanych rejonach czarodziejskich nauk, lecz w tej sytuacji czuła się zbyt niepewnie, a uznanie dla wiedzy starszego Gryfona mieszało się z rosnącą frustracją. - Definicje dobra nigdy nie mają sensu - zaperzyła się nieco, unosząc wysoko brodę. Najchętniej by się z nim zgodziła, też uważała, że to, co przynosi szczęście i siłę nie może być złe, ale w tej sytuacji oznaczałoby to przyznanie się do chaotycznej, argumentacyjnej porażki. I do słabości. - Bo cię tu zaprosiłam, a ty jesteś zbyt dobrze wychowany przez całe zastępy guwernantek, by mi odmówić - odparła od razu, szybko, bez myślenia, skupiając się tylko na rzeczywistości. Głębszy sens pytania również do niej dotarł, choć trochę później - zmrużyła podejrzliwie oczy, instynktownie wiedząc, do jakiego wniosku powinna dojść, ale odrzucała go natychmiastowo. Musiała zareagować, im ostrzej, tym większa szansa na to, że role znów się odwrócą. - A może liczyłeś na ostatnie, letnie pocałunki lub na to, że poruszona pożegnaniem, pozwolę ci położyć rękę na swoim udzie - zniżyła głos do pełnego oburzenia szeptu; znała takie historie i już sam fakt, że pozwalała na te nieśmiałe pieszczoty wzbudzał w niej silne wyrzuty sumienia, czyszczone jednak radością, woalką szczerego zakochania, wprowadzającego w euforię. Co nie znaczyło, że nie mogła zasugerować mu gorszych intencji. Cel uświęcał środki. Chętnie perorowałaby dalej w bezsensownej, wystudiowanej obojętności, lecz Longbottom wyprzedził ją. Stawiając przed zawstydzającą prawdą. Obdzierał z pozorów, wyrywał z ręki oręż, udowadniając, że przybierane maski wcale nie przylegają aż tak ściśle do jej twarzy.
Rozchyliła usta w wyrazie oburzenia. Miał rację, prawie każde wypowiedziane przez niego słowo uderzało w najczulsze punkty, dekonspirując misterną kreację młodej panny Tsagairt. Opanowanej, nieczułej, nieustraszonej, kontrolującej każdy aspekt swego poukładanego życia. – Nie udawaj troski – weszła mu w słowo nieco wyższym niż zwykle tonem, pochylając się gwałtownie w jego stronę. W chwili zagrożenia atakuj albo uciekaj; na razie, przejęta spostrzegawczością Longbottoma, instynktownie chwytała się tej pierwszej opcji. –Nic o mnie nie wiesz – dodała ten chwytający za serce, banalny tekst każdej dumnej panny. Ciemne, kocie oczy lśniły od błyskawic poruszenia, ale znajdowała się zbyt blisko jego twarzy. Nagle, jakby dopiero zdała sobie sprawę z tego, jak się zachowuje, równie gwałtownie poderwała się na równe nogi, aż wełniana spódniczka zawirowała wokół jej ud. – I oczywiście, że mogę kontrolować uczucia – to, że inni są zbyt słabi i zbyt zaślepieni, by to robić, nie znaczy, że ja też mam stać się ich marionetką. Zasługuję na więcej. Dostanę więcej, zapracuję na to – mówiła szybko, nieco chaotycznie, ale z pasją; pragnęła perfekcji, wiedzy, szlifowania magicznego talentu – nie porywów serca, wsparcia i innych zależności. – Daruj sobie sztuczną opiekuńczość, nie potrzebuję jej – zakończyła nieco się opamiętując, choć ciągle stała nad nim, poruszona i zirytowana, z zmrużonymi powiekami. Najchętniej już odwróciłaby się na pięcie i ruszyła do zamku, ale…coś ją powstrzymywało, nie mogła oderwać oczu od siedzącego przed nią Artura, pewna, że widzi go po raz ostatni.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]22.03.19 20:24
Zalane słońcem błonia, aż przesiąknięte radością i życiem. Światło igra na powierzchni jeziora, nadając mu nieziemskiego tonu. Wszystko niesamowicie ciepłe, kompozycja złota, zieleni i błękitu. Doprawdy, przedziwną scenerię ma ostatni akt tej sztuki.
- Myślałem, że lubisz definicje - rzucił niewinnie. - Poza tym, ja wcale nie próbuję definiować tu dobra, niestety nie mamy całego dnia na dysputy natury etycznej. Chcę tylko powiedzieć, że w życiu nie jest takie złe kierowanie się potrzebą szczęścia - dodał, zastanawiając się czy domyślała się co chce powiedzieć. Zapewne tak, ale nie tak łatwo przychodziło zaakceptowanie odpowiedzi. Jestem z tobą szczęśliwy, Dei. Przy następnym zdaniu nieznacznie się uśmiechnął, podejrzewając ją w pierwszej chwili o żart. Przy drugim jednak momentalnie zmazała mu ten wyraz z twarzy, pozostawiając chłodne niedowierzanie. Jej oburzony szept nie pozostawiał wątpliwości.
- Dei, jesteś piękna, ale oboje dobrze wiemy, że nie dlatego właśnie ciebie wybrałem. Nigdy nie chciałem ciebie wykorzystać, jesteś dla mnie zbyt ważna - oznajmił szorstko, nie mogąc nadziwić się jej postawie. - Może dla ciebie urodzenie jest aż tak istotne, może tylko ze względu na nie zwróciłaś na mnie uwagę - ciągnął, a w jego głosie nasilała się złość. Ze wszystkich osób, na jej zdaniu zależało mu najbardziej. - Łakomy kąsek, przyszły lord ze starożytnego rodu - dodał z obrzydzeniem, ale po chwili pożałował swoich słów, nie powinien jej atakować. Głupie serce, było złym doradcą, zranione potrafiło kąsać. - Nie zakochałem się w tobie z powodu nieskazitelnej krwi. Nasza więź to coś więcej - rzucił bez namysłu, dopiero po chwili uświadamiając sobie co właściwie powiedział, do czego się przyznał. Kochał Deirdre.
Poczuł się obnażony, rozbrojony przed nią. Zaczerwienił się na twarzy, uciekając przed nią wzrokiem. Jeśli taki był jej cel, doskonale, wygrała, udowodniła jego słabość.
Zadała mu kolejny cios, broniąc własnej iluzji kontroli zaatakowała jego, cóż innego mogła zrobić? Wstała, spoglądając na niego z góry wygłosiła szybko własne zaklęcia obronne. Artur nie czuł jednak już złości, zamiast tego był tylko smutek. Wiedział już, że ją stracił, skończyło się wspólne naginanie własnych zasad. Przebudzili się z czarownego snu, żeby kroczyć rzeczywistością oddzielnie. Pogodził się z tym, powinien nawet czuć ulgę, ale był jednak człowiekiem. Kochał ją, niezależnie z czym to się wiązało, czy go nienawidziła, czy posądzała go o najgorsze. Nie mógł siebie za to znieść, mimo tego wszystkiego urok nie przestawał działać, ułomne serce ignorowało uparcie fakty, nie przejmowało się rzeczywistością. Chciał ją brutalnie odepchnąć, zakończyć tą wyniszczającą relacje. Chciał powiedzieć o niej najgorsze rzeczy, obnażyć jej błędy, wywyższać się nad głupiutką dziewczyną, która miała się za lepszą od wszystkich, ślepą na prawdę mimo własnej inteligencji. Chciał zrobić tyle wyrachowanych rzeczy...
Nic z tego nie zrobił, bowiem kochał Deirdre.
- Chciałbym się mylić, Dei, naprawdę - powiedział, mieszając w głosie czułość i smutek. - Mówię ci to wszystko, bo ostatecznie zależy mi bardziej na tobie niż na nas - wyznał szczerze, uśmiechając się do niej słabo. - Możesz dokonać czegoś wielkiego, wierzę w ciebie. Mam tylko nadzieję, że sukces nie będzie zbyt kosztowny i bolesny.
Czy tak miało wyglądać ich pożegnanie?
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sunny goodbyes, 1948 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]23.03.19 19:41
Denerwował ją coraz bardziej. Sądziła, że ma nad nim przewagę, że tą ostatnią konwersację poprowadzi tak, jak to sobie zaplanowała, bez żadnych problemów żegnając się z przeszłością, ale bardzo się pomyliła. Artur ją przejrzał, wyłuskiwał z wielu osłon sedno prawdy, a później przyglądał się jej z czułym zaciekawieniem. Bez oceniania, bez odtrącenia, po prostu chcąc, by i ona spojrzała na to, co kryło się pod charakteryzacją, pod maskami, pod całym tym teatrem, mającym ochronić jakąś wrażliwą część Deirdre przed zagładą. Zazgrzytała zębami, znów spoglądając na niego z ogniem, z rosnącym niezadowoleniem, nie mogąc dłużej podtrzymywać tej wyrozumiałej farsy. Pochwała dla jej urody wywołała silniejszy rumieniec; nie przywykła do takich ocen, wiedziała, że wyróżnia się na tle pięknych, bladolicych angielek. - Nie potrzebuję twojej łaski ani komplementów dotyczących mego wyglądu, mam do zaoferowania znacznie więcej niż ładną buzię, którą i tak większość uważa za zbyt kanciastą - ponownie weszła mu w słowo, zaaferowana, sfrustrowana, mimowolnie wyrzucając z siebie poruszenie nieprzyjemnymi uwagami. Wolała skupiać się na tym niż na zawoalowanym wyznaniu: był z nią szczęśliwy. A ona - była dla niego wystarczająca, nie pragnął nikogo więcej; ta świadomość zdawała się dziwna, obca, wręcz wroga, a przez to niemożliwa. Posłała mu surowe spojrzenie i prychnęła, gdy próbował odwrócić ostrze, jakim posługiwała się do tej pory przy wiwisekcji ich relacji. - Schlebiasz sobie - gdybym chciała zapolować na łasy kąsek w postaci lorda, uśmiechałabym się raczej do Burke'a lub Yaxleya - wycedziła; należeli do Slytherinu, ale to nie było istotne. Chciała nie tylko wytknąć braki w jego logice, ale także go zranić; sprawić, by utracił tą pełną optymizmu pewność siebie, która nawet w smutku i tęsknocie dodawała mu niemożliwej do złamania siły. Zazdrościła mu jej. Tego spokoju, pewności, pogodzenia z tym, co myślał i czuł. Mówił o zakochaniu tak swobodnie, jakby nie wspominał o najbardziej przerażającym uczuciu, o zależności, o słabości; spojrzała na niego zszokowana, nieco rozchylając usta, ale szybko się opamiętała. Robi to specjalnie, próbuje tobą manipulować, Deirdre, opanuj się. - Nie mam nieskazitelnej krwi - mruknęła tylko cicho, chcąc jak najszybciej zmienić temat; nie pochodziła z arystokratycznego rodu i chociaż jej matka była daleką potomkinią magicznych, chińskich cesarzy a ojciec miał szanowany rodowód, powiązany z Malfoyami, to była zaledwie czysta, ze skazą, która oddzielała ją od najwyższej, najpotężniejszej warstwy magicznego społeczeństwa.
Nie na tym się jednak skupiała, zbulwersowana, poruszona; spoglądała na Artura z góry, rozjuszona niczym pociągnięta za ogon kotka. Zapomniała o tym, że Artur ciągle siedział na jej kocyku a obok niego spoczywały wypożyczone na wakacje książki; liczył się tylko on, rugała go spojrzeniem, nie potrafiąc w żaden sposób odpowiedzieć na troskę, na opiekuńczość, na bezinteresowną uwagę, jaką jej poświęcał. Przegrywała tę nieistniejącą przecież batalię. Na chwilę utraciła opanowanie, kąciki warg niebezpiecznie zadrgały a kocie oczy wypełniły się wilgocią łez, lecz zanim zdołałaby upokorzyć się wzruszeniem i smutkiem, prychnęła złowrogo. - Żegnaj, Arturze - wycedziła przez zaciśnięte zęby, nie tyle wściekła, co powstrzymująca się przed okazaniem prawdziwych uczuć, po czym odwróciła się na pięcie, zbyt szybko ruszając w kierunku szkoły. Czarne włosy porywał wiatr, chłostał kosmykami po zarumienionej twarzy, a Deirdre oddychała szybko i płytko, nie wierząc w to, jak trudna była ta rozmowa - i jak wiele wątpliwości w niej zasiała.

| zt Sad


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: sunny goodbyes, 1948 [odnośnik]23.03.19 20:45
Nie miał przewagi, właściwie czuł się wobec niej coraz bardziej bezbronny. Zrozumienie nie dało mu poczucia siły, zamiast tego uświadomiło nieuchronne. To koniec, ostatni akt sztuki. Kurtyna opada, spektakl się zakończył. Pozostała tylko gorycz.
- Masz, Dei, zdecydowanie masz... - przyznał odrobinę łamiącym się głosem. Na sam koniec tracił kontrolę nad własnym sercem.
Jeśli rozum miałby większą władzę, to może zdobyłby się na jakąś złośliwą uwagę, odbił piłeczkę. Ona go jednak rozbroiła. Milczał, przyjmując na siebie jej złośliwości. Nie tak powinno to wyglądać, nie tak powinni się rozstawać... to był kolejny dowód, że byli tylko ludźmi. Nic nie szło zgodnie z planem. Dwójka nastolatków, mająca się za znawców wszystkich tajników życia. Tak naprawdę nie wiedzieli prawie nic o najważniejszym. Mówienie o tym wszystkim było dla niego trudne, widział sprzeczność, sprzeniewierzenie się własnym zasadom. Właściwie nie wiedział co robić.
- Krew nas nie definiuje, nie czyni nikogo lepszym lub gorszym - odpowiedział cicho, zdając sobie sprawy z bezcelowości tego zdania.
Odetchnął głęboko, a więc tak potrafiło boleć serce. Uczucia oferowały coś pięknego, ale nierozerwalnie wiązały się z bólem. Nie chciał tego, pragnął znów być obojętny, niech to wszystko się skończy. Najchętniej wyciąłby sobie ten zdradliwy organ, schował głęboko do skrzyni. Zamknąłby serce w najciemniejszym lochu, z dala od jakichkolwiek ludzi. Byłby wolny, bez tego nieznośnego bólu. Irracjonalnego, nierzeczywistego, ale dotkliwego jak najgorsza rana.
- Żegnaj, Deirdre - odpowiedział bezsilnie, ostatni raz spoglądając jej w oczy.
Nie dostrzegł zostawionego koca oraz książek, nie widział też żegnającego go Hogwartu. Była tylko ona, tak jak na początku. Oddalała się z każdym krokiem, jej włosy tańczyły na wietrze. Zamykała właśnie jego skrzynię z baśni, odcinając go od włochatego serca czarodzieja. Pełnego radości, życia, ale jednocześnie przesiąkniętego smutkiem. Niekompletnego, bowiem odchodząc zabrała jego kawałek ze sobą. Nigdy więcej, nigdy więcej nie da się tak odsłonić. Nigdy już nie będzie tak cierpiał. Poczuł wilgoć zbierającą się w kącikach oczu.
- Kocham cię, Dei - szepnął, a jego słowa porwał wiatr.

| zt Sad
Artur Longbottom
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
sunny goodbyes, 1948 Tumblr_n8cqa3m4uo1r9x5ovo5_250
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t6321-artur-longbottom https://www.morsmordre.net/t6433-merlin#164095 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t6850-skrytka-bankowa-nr-1487 https://www.morsmordre.net/t6391-artur-longbottom#162495
sunny goodbyes, 1948
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach