Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Niewielkie jak na salon pomieszczenie. W centralnej części znajduje się kanapa z parą foteli. Meble otaczają niewielki, niski, kwadratowy stolik. Pod wszystkim rozpostarty jest prostokątny dywan w stonowane, geometryczne wzory. Na przeciw znajduje się kominek kiedyś podłączony do sieci fiu, a dziś będący jedynie elementem wystroju oraz zimowej rozrywki. Na jednej ze ścian znajduje się niewielka komoda z alkoholami, szklankami, płytami oraz magicznym gramofonem. Tuz obok ścianę podpiera wiolonczela. W salonie za ciężkimi, grubymi zasłonami odnaleźć można też balkon. Na przeciwległej do wejścia z kuchni ścianie są drzwi do łazienki oraz sypialni. W całym pomieszczeniu panuje porządek, jest schludnie, czysto. Wszystko ma swoje miejsce na półkach. Nie ma żadnych bibelotów, upiększaczy.
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 17.10.19 14:39, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Kolejna porażka. Tej w zasadzie się nie spodziewał. Może powinien wcześniej przynajmniej płaską częścią ostrza noża rozgnieść pancerzyki? W sumie ten eliksir pomimo dziwnej rozpiętej tolerancji na wybór serca był dość trudny. Być może Anthony popełnił kilka błędów których nawet nie zauważył dopóki nie zajrzał do swojej starej książki do nauki eliksirów w której nad wydrukowanymi literami znajdowały się jego osobiste notatki i komentarze. Powinien do niej zajrzeć przed tym, jak próbował uwarzyć nieco bardziej skomplikowany eliksir uzdrawiający, jednak pycha w tym wypadku nieco go zwiodła. Przekręcił stronę i kilka kolejnych aż otrzymał się na wywarze do którego osiadał wymagane składniki. Auxilik.
Do zimnej wody dodał uncję wydzieliny toksyczka tak by jej szkodliwe właściwości pod wpływem długości warzenia zostały zneutraliowane. Zatem, w czasie kiedy serce eliksiru oddawało moc w grzejącej się nad ogniem wodzie on sam sięgnął po liście dębu oraz liście magnolii. Nie pokroił ich a porwał w dłoniach by następnie w moździerzu zmielić te składniki na zieloną pulpę. By ją rozrzedzić dodał kapki wody różanej. Zostawił całość do odstania na dwadzieścia minut, a potem dodał do wnętrza kociołka. Zamieszał drewnianą łyżką a następnie dodał łyżeczkę byczej krwi.
|Auxilik, serce: wydzielina toksyczka, A=I, E=1
Do zimnej wody dodał uncję wydzieliny toksyczka tak by jej szkodliwe właściwości pod wpływem długości warzenia zostały zneutraliowane. Zatem, w czasie kiedy serce eliksiru oddawało moc w grzejącej się nad ogniem wodzie on sam sięgnął po liście dębu oraz liście magnolii. Nie pokroił ich a porwał w dłoniach by następnie w moździerzu zmielić te składniki na zieloną pulpę. By ją rozrzedzić dodał kapki wody różanej. Zostawił całość do odstania na dwadzieścia minut, a potem dodał do wnętrza kociołka. Zamieszał drewnianą łyżką a następnie dodał łyżeczkę byczej krwi.
|Auxilik, serce: wydzielina toksyczka, A=I, E=1
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Poruszył różdżką nad naparem ze wskazówkami, które nie tak dawno przypomniała mu Poppy. Następnie nakrył kociołek pokrywką i zdjął go z nad ognia obok by ostygł. W między czasie zaparzył sobie drugą kawę czując znużenie - pogodą i słabością ciała. Dawno nie spędził tyle w siodle co przez ostatnie kilka dni. Zamierzał odwiedzić ojca jeszcze kilkukrotnie póki miał ku temu sposobność. W najgorszym wypadku stanie się to jego głównym, nowym zajęciem. Westchnął wypuszczając dymną smugę która uszła z końcówki magicznego papierosa. Chwilę później docisnął go do dna popielniczki, odbił się biodrem od blatu i podszedł do stworzonej przez siebie zupy z fiolką, którą uzupełnił w niewielką ilość uzyskanego eliksiru.
Przepłukał kociołek zastanawiając się nad tym czy może faktycznie nie powinien kupić dodatkowego. Następnie powiesił go nad ogniem tak by obsechł, a sam zabrał się za siekanie liści kłaposkrzeczki. Niedawno je zakupił. Wciąż były jędrne i świeże, Pokroił je w poprzek starając robić to równo. następnie wrzucił do kociołka trzy łyżki stołowe oleju z nasion malin do których dorzucił posiekane liście kłaposkrzeczki. Po salonie poniósł się szum, który przeistoczył się po chwili w wesołe skwierczenie. Zamieszał w kociołku, a gdy do jego nosa doszedł charakterystyczny zapach rośliny, a olej został przez nią wchłonięty to zalał całość szklanką wody. Odsunął się gdy buchnęła para, a gdy wszystko się uspokoiło skruszył do wnętrza ususzoną dziką różę. Odmierzył w kubku kolejną porcję zimnej wody w której rozmieszał uncję byczej krwi i skruszył pancerzyk chropianeka. gdy usłyszał wrzenie dodał roztwór do kociołka nad którym wykonał konkretne gesty różdżką.
|Eliksir ożywiający, serce: liście kłaposkrzeczki, A=I, E=1
Przepłukał kociołek zastanawiając się nad tym czy może faktycznie nie powinien kupić dodatkowego. Następnie powiesił go nad ogniem tak by obsechł, a sam zabrał się za siekanie liści kłaposkrzeczki. Niedawno je zakupił. Wciąż były jędrne i świeże, Pokroił je w poprzek starając robić to równo. następnie wrzucił do kociołka trzy łyżki stołowe oleju z nasion malin do których dorzucił posiekane liście kłaposkrzeczki. Po salonie poniósł się szum, który przeistoczył się po chwili w wesołe skwierczenie. Zamieszał w kociołku, a gdy do jego nosa doszedł charakterystyczny zapach rośliny, a olej został przez nią wchłonięty to zalał całość szklanką wody. Odsunął się gdy buchnęła para, a gdy wszystko się uspokoiło skruszył do wnętrza ususzoną dziką różę. Odmierzył w kubku kolejną porcję zimnej wody w której rozmieszał uncję byczej krwi i skruszył pancerzyk chropianeka. gdy usłyszał wrzenie dodał roztwór do kociołka nad którym wykonał konkretne gesty różdżką.
|Eliksir ożywiający, serce: liście kłaposkrzeczki, A=I, E=1
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
|22-25 listopad
Proces przekształcania mocy ujarzmianej przez nich anomalii na coś dla nich korzystnego nie był dla Anthonego czymś o czym nie miał pojęcia. Pracował w końcu uzdrowicielką nad tym od pewnego czasu przymierzając się do faktycznej realizacji całego procesu, który odkładany był w czasie. Nie dało się zaprzeczyć, że pierwsza połowa listopada była dla Skamandera niefortunna. Druga połowa tego miesiąca przyniosła upragnioną stabilizację i choć wolnego czasu miał mniej tak jednak więcej rzeczy załatwiał i organizował niż w chwili w której miał go więcej. Skontaktował się więc z czarownicą umawiając się z nią na zbiór ingrediencji potrzebnych do całego procesu wzmocnienia różdżki. Zamierzał zacząć swoje działania od centrum Londynu, a następnie tych dalszych, bardziej kłopotliwych.
Pogoda oczywiście nie rozpieszczała, lecz przestało być to zaskoczeniem. Wiatr szarpał moknącymi w deszczu szatami. Niebo skrzyło się niebezpiecznie, a powietrze uginało się od ciężaru niesionych huków. Świat jaki znali sypał się i rozdzierał na ich oczach. Pojawiało się pytanie, czy mieli faktycznie szansę jeszcze go jakkolwiek skleić. Znał już drogę w miejsce w którym tętniła niegdyś żarliwa, plująca ogniem anomalia. Czuł się pewnie podążając krętymi odnogami odchodzącymi od głównej ulicy w stronę konkretnego zaułka. Ścieżka systematycznie się zwężała, a lejący się z nieba deszcz przeistaczał ją w wartkie koryto ulicznego strumienia z którym mijane studzienki nie dawały sobie już rady. Brodząc po kostki w deszczówce znalazł się ostatecznie w odpowiednim miejscu w którym czekało na niego jeszcze trudniejsze zadanie - pozyskanie tu tego po co tu przyszedł. O ile podejrzany szlam ochoczo rozrastał się w cementowych fugach czerwonej cegły z której były zbudowane obrastające go kamienice o tyle mieniący się pył potrzebował suchego miejsca. Jego niewielka ilość uchowała się na krawędzi obszaru w którym nie tak dawno szalała czarno-magiczna moc, zaraz pod parapetem jednego z mieszkań. Szczęśliwie.
Po kolejną próbkę udał się do portowej dzielnicy Londynu. Pora była późna. Lampy migotały niespokojnie tak jak rozciągające się nad nim niebo. Skamander trzymał w pogotowiu swoją różdżkę. Okolica nie należała do bezpiecznych. Była do tego często patrolowana. Nie tylko przez służby egzekucyjne. Zmuszony był się więc poruszać powoli, trzymając się cienia. Na szczęście nie musiał wychodzić na przeciw żadnym przeciwnościom losu. Kątem oka dostrzegł nieprzytomnego pijaka skołtunionego w betonowej obręczy służącej do wykładania ścieków oraz kilka szczurów. Znalazł się pod odpowiednim magazynem w którego wnętrzu Skamander się niechętnie zatopił. Różdżką przywołał płoche światło. Korytarze i mijane pomieszczenia były pozbawione mebli. Wszędzie prócz wszędobylskiej wilgoci, zapachu stęchlizny oraz portu zalegały po kątach okurzone butelki. Ciekawiej zaczęło się dziać w chwili do której zeszedł do piwnicy, a tak właściwie zatrzymali się w połowie długości chodów do tejże bo wypełniająca ją woda wezbrała niemożliwie z powodu przeciągającej się burzy. Skamander nieco się zawiesił by zaraz nieco niechętnie wyjaśnić naturę straszącej tu niegdyś anomalii. Przeczuwał w kościach bowiem co będzie musiał zrobić i już po chwili rozwiązywał sznurówki butów i odłożył na bok wierzch szaty. Poppy wyjaśniła mu dokładnie czego powinien szukać. Popatrzył niechętnie na taflę piwnicznego ścieku wszystkiego z okolicy. Zaczął schodzić do tej piwnicznej deszczówki początkowo po kolana, a potem pas i nieco wyżej. Okropność. Skrzywił się podnosząc wyżej różdżkę starając się dojrzeć coś mieniącego się wchodząc w głąb piwnicy. Swoją uwagę w pierwszej kolejności przelał na unoszące się na powierzchni butelki, drewniane deski pozlepiane z gazetami w niewielkie, śmieciowe tratwy. Podpływał do tych rzeczy ściągając je w stronę schodów, gdzie po tym przysiadł i zabrał się za wyskrobywanie z tego sensownej próbki. Marnie to wyglądało. Postanowił więc zebrać tak wiele jak mógł. Przekazał je wszystkie uzdrowicielce mając w nadziei, że coś z tego sensownego uskrobie. Mimo wszystko nie oszukiwał się, że być może będzie musiał tutaj wrócić. Na szczęście się udało osiągnąć cel.
Zebranie kolejnej próbki było względnie proste. Problemem jedynie była odległość. Ruiny w Waltham Forest znajdowały się daleko od drogi, świstoklików. Dostać się tam na miotle również nie należało do rozsądnych. Z tego powodu Skamander musiał wyczekiwać odpowiedniej zmiany. Gdy ten czas nadszedł Błędnym rycerzem udał się ku dalszym dzielnicom, a następnie rozpoczął niechętną podróż wgłąb leśnego zagajnika. Leśne podszycie nie było wdzięcznym podłożem. Rozmiękczone deszczami oraz opruszone gnijącymi liśćmi było grząskie. Przytrzymywało buty zmuszając do szarpliwego kroku. Anthony starał się szukać oparcia w powalonych drzewach lub porozrzucanych kamieniach, które z czasem zbliżania się do ruin budowli zaczęły przypominać żwirowe i bardziej stabilne podłoże. Auror zapuścił się w głąb ruin w których uchowało się na tyle sufitu, że mógł ściągnąć z głowy ciężki od nasiąkniętej wody kaptur. Oddech miał ciężki, urywany. Takie spacery nie należały i prawdopodobnie nigdy należeć nie będą do jego ulubionych. Tym bardziej że ramię i rzędy obtłuczonych podczas Stonehenge żeber przypominały z każdym chłodnym podmuchem o sobie. Wyjął z kieszeni różdżkę by w mdłym świetle poruszać się po budowli i rozpoczął poszukiwania błądząc po podmokłych, zapomnianych ruinach odnajdując salę, która jeszcze jakiś czas temu pod wpływem czarnomagicznej mocy niemalże runęła mu na głowę. teraz jednak znajdowała się w całości nie zruszona przez trzaskające dookoła pioruny. Ściany osnute były srebrzystą poświatą. Anthony podszedł do niej przysuwając do niej różdżkę. Pył ożywił się i odpowiedział na jej bliskość. Skamander nie tracąc czasu zebrał wymagane przez uzdrowicielkę ingrediencję i zabrał się za podróż powrotną do centrum Londynu wiedząc, ze kolejnego dnia będzie zmagał się z zakwasami.
Ostatnia próbka znajdowała się daleko, lecz umiejscowienie było o tyle fortunne że mógł udać się tam za dnia. Stadion Os w końcu był atrakcją Salisbury. Do tego dostać się tam było z tego powodu z Londynu wyjątkowo łatwo jednym z publicznych świstoklików co też zresztą Anthony uczynił. Z miasteczka skierował się w stronę budowli, która w tym momencie nie straszyła ani nie stanowiła śmiertelnego zagrożenia dla miejscowych oraz przypadkowych cywili. W przeciwieństwie do pogody. Będąc już blisko udał się ostrożnie w kierunku niegdyś tętniącej życiem anomalii sprytnie i ostrożnie unikając niepotrzebnej uwagi doszedł do miejsca w którym zaczął wyszukiwać pożądanych przez Poppy anomaliowych ingrediencji, które odpowiadały na bliskość jego różdżki. Trochę to trwało z powodu tego, że pracownicy raczej dbali o utrzymanie porządku na stadionie, jednak bliskość źródła które ujarzmiło anomalię wyciągnęło z kątów pył i maź.
Mając próbki z każdego z czterech miejsc zgłosił się do uzdrowicielki, która oceniła jakość próbek uznając, ze się nadadzą. Prócz tego Skamander został zmuszony oddać uzdrowicielce swą różdżkę co też niechętnie uczynił. To nie tak, że się w końcu tego poniekąd nie obawiał - bycia bezbronnym. To magia była jego siłą, a teraz, przez kolejne dni się tego z własnej woli pozbawił. Pierwszy raz od dawna siedział w mieszkaniu na urlopie starając się w nic nie wmieszać, nikogo do niczego dziwnego nie sprowokować co też mu się o dziwo udało.
Kiedy odzyskał różdżkę w swe ręce został poinstruowany o potrzebie przetestowania zaklętej w jej rdzeniu magii. Tym sposobem udał się na peryferia Londynu wiedząc, że jego różdżka tak, jak on sam miała problemy z sytuacjami w których ktoś coś w nią wmuszał, a raczej nikt się jej nie pytał czy chce być wzmocniona białą magią od której zresztą rozpoczął testy. Protego mruknął poruszając znacząc przed sobą powietrze, sięgając kolejno po coraz to silniejsze wersje tarczy. Magia obronna nigdy nie była dla niego lekkim kawałkiem chleba, lecz...czuł różnicę. Magia krystalizowała się jak gdyby z lekkim wyprzedzeniem już w chwili ruchu. Rdzeń, jak i samo drewno wciąż było mu posłuszne, przepływ magii nie był w żadnym stopniu zakłócony. Lamino Glacio - wypowiedział wiec sztyletując lodowymi soplami pobliski konar drzewa czując ten przyjemny impuls mocy w chwili ziszczenia się uroku. Biała magia rdzenia zdecydowanie nie wpłynęła na siłę jego ofensywy. Kamień spadł mu z serca. Wykonał jeszcze kilka bardziej widowiskowych oraz obszarowych zaklęć stopniując ich trudność. Nie napotkawszy żadnych problemów wrócił do domu z różdżką wiedząc, ze będzie musiał podziękować Poppy za jej ciężką pracę.
|zt
Proces przekształcania mocy ujarzmianej przez nich anomalii na coś dla nich korzystnego nie był dla Anthonego czymś o czym nie miał pojęcia. Pracował w końcu uzdrowicielką nad tym od pewnego czasu przymierzając się do faktycznej realizacji całego procesu, który odkładany był w czasie. Nie dało się zaprzeczyć, że pierwsza połowa listopada była dla Skamandera niefortunna. Druga połowa tego miesiąca przyniosła upragnioną stabilizację i choć wolnego czasu miał mniej tak jednak więcej rzeczy załatwiał i organizował niż w chwili w której miał go więcej. Skontaktował się więc z czarownicą umawiając się z nią na zbiór ingrediencji potrzebnych do całego procesu wzmocnienia różdżki. Zamierzał zacząć swoje działania od centrum Londynu, a następnie tych dalszych, bardziej kłopotliwych.
Pogoda oczywiście nie rozpieszczała, lecz przestało być to zaskoczeniem. Wiatr szarpał moknącymi w deszczu szatami. Niebo skrzyło się niebezpiecznie, a powietrze uginało się od ciężaru niesionych huków. Świat jaki znali sypał się i rozdzierał na ich oczach. Pojawiało się pytanie, czy mieli faktycznie szansę jeszcze go jakkolwiek skleić. Znał już drogę w miejsce w którym tętniła niegdyś żarliwa, plująca ogniem anomalia. Czuł się pewnie podążając krętymi odnogami odchodzącymi od głównej ulicy w stronę konkretnego zaułka. Ścieżka systematycznie się zwężała, a lejący się z nieba deszcz przeistaczał ją w wartkie koryto ulicznego strumienia z którym mijane studzienki nie dawały sobie już rady. Brodząc po kostki w deszczówce znalazł się ostatecznie w odpowiednim miejscu w którym czekało na niego jeszcze trudniejsze zadanie - pozyskanie tu tego po co tu przyszedł. O ile podejrzany szlam ochoczo rozrastał się w cementowych fugach czerwonej cegły z której były zbudowane obrastające go kamienice o tyle mieniący się pył potrzebował suchego miejsca. Jego niewielka ilość uchowała się na krawędzi obszaru w którym nie tak dawno szalała czarno-magiczna moc, zaraz pod parapetem jednego z mieszkań. Szczęśliwie.
Po kolejną próbkę udał się do portowej dzielnicy Londynu. Pora była późna. Lampy migotały niespokojnie tak jak rozciągające się nad nim niebo. Skamander trzymał w pogotowiu swoją różdżkę. Okolica nie należała do bezpiecznych. Była do tego często patrolowana. Nie tylko przez służby egzekucyjne. Zmuszony był się więc poruszać powoli, trzymając się cienia. Na szczęście nie musiał wychodzić na przeciw żadnym przeciwnościom losu. Kątem oka dostrzegł nieprzytomnego pijaka skołtunionego w betonowej obręczy służącej do wykładania ścieków oraz kilka szczurów. Znalazł się pod odpowiednim magazynem w którego wnętrzu Skamander się niechętnie zatopił. Różdżką przywołał płoche światło. Korytarze i mijane pomieszczenia były pozbawione mebli. Wszędzie prócz wszędobylskiej wilgoci, zapachu stęchlizny oraz portu zalegały po kątach okurzone butelki. Ciekawiej zaczęło się dziać w chwili do której zeszedł do piwnicy, a tak właściwie zatrzymali się w połowie długości chodów do tejże bo wypełniająca ją woda wezbrała niemożliwie z powodu przeciągającej się burzy. Skamander nieco się zawiesił by zaraz nieco niechętnie wyjaśnić naturę straszącej tu niegdyś anomalii. Przeczuwał w kościach bowiem co będzie musiał zrobić i już po chwili rozwiązywał sznurówki butów i odłożył na bok wierzch szaty. Poppy wyjaśniła mu dokładnie czego powinien szukać. Popatrzył niechętnie na taflę piwnicznego ścieku wszystkiego z okolicy. Zaczął schodzić do tej piwnicznej deszczówki początkowo po kolana, a potem pas i nieco wyżej. Okropność. Skrzywił się podnosząc wyżej różdżkę starając się dojrzeć coś mieniącego się wchodząc w głąb piwnicy. Swoją uwagę w pierwszej kolejności przelał na unoszące się na powierzchni butelki, drewniane deski pozlepiane z gazetami w niewielkie, śmieciowe tratwy. Podpływał do tych rzeczy ściągając je w stronę schodów, gdzie po tym przysiadł i zabrał się za wyskrobywanie z tego sensownej próbki. Marnie to wyglądało. Postanowił więc zebrać tak wiele jak mógł. Przekazał je wszystkie uzdrowicielce mając w nadziei, że coś z tego sensownego uskrobie. Mimo wszystko nie oszukiwał się, że być może będzie musiał tutaj wrócić. Na szczęście się udało osiągnąć cel.
Zebranie kolejnej próbki było względnie proste. Problemem jedynie była odległość. Ruiny w Waltham Forest znajdowały się daleko od drogi, świstoklików. Dostać się tam na miotle również nie należało do rozsądnych. Z tego powodu Skamander musiał wyczekiwać odpowiedniej zmiany. Gdy ten czas nadszedł Błędnym rycerzem udał się ku dalszym dzielnicom, a następnie rozpoczął niechętną podróż wgłąb leśnego zagajnika. Leśne podszycie nie było wdzięcznym podłożem. Rozmiękczone deszczami oraz opruszone gnijącymi liśćmi było grząskie. Przytrzymywało buty zmuszając do szarpliwego kroku. Anthony starał się szukać oparcia w powalonych drzewach lub porozrzucanych kamieniach, które z czasem zbliżania się do ruin budowli zaczęły przypominać żwirowe i bardziej stabilne podłoże. Auror zapuścił się w głąb ruin w których uchowało się na tyle sufitu, że mógł ściągnąć z głowy ciężki od nasiąkniętej wody kaptur. Oddech miał ciężki, urywany. Takie spacery nie należały i prawdopodobnie nigdy należeć nie będą do jego ulubionych. Tym bardziej że ramię i rzędy obtłuczonych podczas Stonehenge żeber przypominały z każdym chłodnym podmuchem o sobie. Wyjął z kieszeni różdżkę by w mdłym świetle poruszać się po budowli i rozpoczął poszukiwania błądząc po podmokłych, zapomnianych ruinach odnajdując salę, która jeszcze jakiś czas temu pod wpływem czarnomagicznej mocy niemalże runęła mu na głowę. teraz jednak znajdowała się w całości nie zruszona przez trzaskające dookoła pioruny. Ściany osnute były srebrzystą poświatą. Anthony podszedł do niej przysuwając do niej różdżkę. Pył ożywił się i odpowiedział na jej bliskość. Skamander nie tracąc czasu zebrał wymagane przez uzdrowicielkę ingrediencję i zabrał się za podróż powrotną do centrum Londynu wiedząc, ze kolejnego dnia będzie zmagał się z zakwasami.
Ostatnia próbka znajdowała się daleko, lecz umiejscowienie było o tyle fortunne że mógł udać się tam za dnia. Stadion Os w końcu był atrakcją Salisbury. Do tego dostać się tam było z tego powodu z Londynu wyjątkowo łatwo jednym z publicznych świstoklików co też zresztą Anthony uczynił. Z miasteczka skierował się w stronę budowli, która w tym momencie nie straszyła ani nie stanowiła śmiertelnego zagrożenia dla miejscowych oraz przypadkowych cywili. W przeciwieństwie do pogody. Będąc już blisko udał się ostrożnie w kierunku niegdyś tętniącej życiem anomalii sprytnie i ostrożnie unikając niepotrzebnej uwagi doszedł do miejsca w którym zaczął wyszukiwać pożądanych przez Poppy anomaliowych ingrediencji, które odpowiadały na bliskość jego różdżki. Trochę to trwało z powodu tego, że pracownicy raczej dbali o utrzymanie porządku na stadionie, jednak bliskość źródła które ujarzmiło anomalię wyciągnęło z kątów pył i maź.
Mając próbki z każdego z czterech miejsc zgłosił się do uzdrowicielki, która oceniła jakość próbek uznając, ze się nadadzą. Prócz tego Skamander został zmuszony oddać uzdrowicielce swą różdżkę co też niechętnie uczynił. To nie tak, że się w końcu tego poniekąd nie obawiał - bycia bezbronnym. To magia była jego siłą, a teraz, przez kolejne dni się tego z własnej woli pozbawił. Pierwszy raz od dawna siedział w mieszkaniu na urlopie starając się w nic nie wmieszać, nikogo do niczego dziwnego nie sprowokować co też mu się o dziwo udało.
Kiedy odzyskał różdżkę w swe ręce został poinstruowany o potrzebie przetestowania zaklętej w jej rdzeniu magii. Tym sposobem udał się na peryferia Londynu wiedząc, że jego różdżka tak, jak on sam miała problemy z sytuacjami w których ktoś coś w nią wmuszał, a raczej nikt się jej nie pytał czy chce być wzmocniona białą magią od której zresztą rozpoczął testy. Protego mruknął poruszając znacząc przed sobą powietrze, sięgając kolejno po coraz to silniejsze wersje tarczy. Magia obronna nigdy nie była dla niego lekkim kawałkiem chleba, lecz...czuł różnicę. Magia krystalizowała się jak gdyby z lekkim wyprzedzeniem już w chwili ruchu. Rdzeń, jak i samo drewno wciąż było mu posłuszne, przepływ magii nie był w żadnym stopniu zakłócony. Lamino Glacio - wypowiedział wiec sztyletując lodowymi soplami pobliski konar drzewa czując ten przyjemny impuls mocy w chwili ziszczenia się uroku. Biała magia rdzenia zdecydowanie nie wpłynęła na siłę jego ofensywy. Kamień spadł mu z serca. Wykonał jeszcze kilka bardziej widowiskowych oraz obszarowych zaklęć stopniując ich trudność. Nie napotkawszy żadnych problemów wrócił do domu z różdżką wiedząc, ze będzie musiał podziękować Poppy za jej ciężką pracę.
|zt
Find your wings
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź