Catrin Sheridan
Nazwisko matki: Vause
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Czysta ze skazą
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: Czarodziejska Policja - funkcjonariusz
Wzrost: 162
Waga: 57
Kolor włosów: Ciemnobrązowe
Kolor oczu: Ciemnoniebieskie
Znaki szczególne: Włosy z tendencją do kręcenia się, irlandzki akcent.
7½ cali z drewna Grenadilli, rdzeń z włókna z serca smoka, sztywna.
Hogwart; Hufflepuff.
Borsuk.
Widok swojej matki tuż po wypadku.
Jabłka, świeżo skoszona trawa, stare księgi, kwiaty polne, piżmo.
Widok matki - zdrowej, żywej i pogodnej.
Czytanie literatury, zgłębianie tajników obrony przed czarną magią.
Brak.
Latanie na miotle.
Jazz.
Ashley Greene
Tak na prawdę do tej pory nie wie, czy pewne wydarzenia były kwestią przypadku. Może pewne rzeczy są zwyczajnie wpisane w ryzyko zawodowe, a może wydarzyły się rzeczy, o których nikt nie miał pojęcia prócz jej matki - kobiety, która wywarła na swojej córce duży wpływ nie zdwajając sobie z tego sprawy, a już na pewno nie na samym końcu.
Doszukiwanie się dziwnych bądź smutnych wydarzeń już na samym początku nie ma większego sensu - pierwsze lata życia spędziła w Irlandii mając dzielnego tatę oraz śliczną, kochającą mamę. Ethna oraz Logan byli kochającym się małżeństwem jednak nie byli idealni - nie, to nie bajka ani opowiastka dla małych dzieci i każdy wie, że pomiędzy ludźmi zdarzają się zgrzyty. Nie było jednak w nich nic nadzwyczajnego. To, co prawdopodobnie odegrało większą rolę zdecydowanie był fakt, że byli czarodziejami. Swój "dar" z kolei przekazali kolejnemu pokoleniu - swojej córce. Ładnej, drobnej - ciemnoniebieskie oczy zdecydowanie miała po tacie. Po mamie dostała ciemnobrązowe, kręcone włosy, które do tej pory lubią żyć własnym życiem. Jasna cera zdecydowanie nie jest u niej trupioblada. Ma dobrze zachowaną figurę, to nie jest większym problemem znaleźć u niej jakąś fałdkę tłuszczu. Nie należy też do wysokich, jednak patrząc na nią statystycznie to na pewno mieści się w średniej. Po matce odziedziczyła też inny dar, chociaż do tej pory nie jest pewna jego pochodzenia - porozumiewanie się z gryzoniami.
Przyszło jej żyć w mugolskiej okolicy. Ojciec nie starał się specjalnie utrzymywać kontaktu z rodziną, która ciągle wypytywała się, kiedy spłodzi syna. Na samą Catrin patrzyli zaś trochę z góry, jednak nie starali się być jakkolwiek nieuprzejmi. Chociaż ojcu to nie do końca leżało, robił co mógł by wychować córkę w duchu Sheridanów dbając o to, by posiadła najpotrzebniejsze w życiu zdolności oraz wykształcenie. Dość sceptycznie patrzył na jej kontakty z mugolami, z którymi ta miała dość dobry kontakt - była w końcu dzieckiem i nie szczególnie rozumiała wszystkie te rzeczy związane z krwią. Mama i tata często jej mówili, że ze wzgląd na swoje umiejętności są lepsi, jednak ostatecznie nie przywiązywała do tego aż takiej wagi. Matka z ojcem często znajdowali jej bardziej "czarodziejskie" zajęcia nie chcąc, by ich córka wyrosła na zbyt promugolską. Ojciec Catrin często też zastanawiał się, czy nie przeprowadzić się w bardziej odpowiednie rejony, jednak ostatecznie wszystko kończyło się na słowach i ani ojciec, ani matka nie chcieli rezygnować ze spokojnej okolicy, jaką oferowało irlandzkie Shillelagh w hrabstwie Wicklow.
Rzecz jasna do mugolskich placówek edukacyjnych nie uczęszczała. Całą edukację pobierała w domu, co niejednokrotnie spotykało się ze zdziwieniem rówieśników oraz początkowo niezadowoleniem samej młodej czarownicy. Niejednokrotnie czuła zazdrość, kiedy jej przyjaciele - Brady i Edan - opowiadali o swoich przygodach z przedszkola i szkoły. Zawsze jednak po tym szli bawić się na okolicznych polach, a kiedy rodzice Catrin nie patrzyli - również w niewielkim lasku w okolicy. Tam też bardzo często bawili się w chowanego, jednak w kocu stwierdzili, że nie ma to absolutnie sensu. Nikt nie był w stanie schować się wystarczająco dobrze przed dziewczyną jak i żaden nie był w stanie szukać wystarczająco dobrze, by znaleźć ją w gęstowiu. Również wydarzenia sprzed kilku dni były dobrym argumentem, by jednak nie chodzić do lasu. Mowa między innymi o drzewie, które trafił podczas jednej z burzy piorun. Feralne drzewo przewaliło się pewnego wietrznego dnia i omal nie przygniotło Brady'ego. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to z pewnością wiatr musiał wystarczająco mocno zawiać, by przesunąć je w locie, jednak sama Catrin czuła, że mogła mieć z tym coś wspólnego.
Ciężko mówić o jakiejś bardziej specyficznej relacji pomiędzy kimś, kto nawet od ziemi nie odrósł tak, jak trzeba, a swoimi rodzicami - kochała ich z całego serca, z całą pewnością byli dla niej autorytetami jako porządni ludzie, ale też świetni czarodzieje (chociaż o magii miała takie samo pojęcie co o lotach kosmicznych), jednak były to wszystko rzeczy, których sama nie była absolutnie w pełni świadoma i ostatecznie na co dzień mogła patrzeć na nich przez pryzmat nakazów, zakazów i utrudnień, jakie przed nią tworzyli. Gdzieś zawsze pojawiała się myśl, że są trochę wredni, chcą jej układać życie i tak dalej, to też już za młodu wykazywała objawy buntu. Ale tylko, jak nie patrzyli. Z drugiej strony nie chciała, by się nadmiernie smucili czy martwili z jej powodów, ale też wizja ojca doprowadzającego młodą Sheridan do porządku niekiedy stanowiła dobry powód, by nie robić rzeczy zbyt szalonych i zbyt niebezpiecznych jak na bandę dzieciaków.
Miała jeszcze innych przyjaciół. Takich, o których szczególnie nie mówiła, a jakakolwiek wzmianka była traktowana jako przejaw dziecięcej wyobraźni. Jedynie matka patrzyła na nią z pewnego rodzaju dumą. Prawdopodobnie nie było nic eleganckiego w rozmawianiu ze szczurami, które potrafiły przewinąć się przez okolicę. Nie było też zapewne nic chwalebnego w pytaniu wiewiórek, w czasie największej trwogi, w którym krzaku siedzą jej przyjaciele. Byli jednak na tyle, na ile rozmowne mogą być gryzonie, towarzystwem dziewczyny podczas czytania Historii Magii, często za karę z resztą. Opasłe tomisko, ciężki język i brak odpowiedniej dla dorosłych biegłości w czytaniu sprawiał, że była to jedna wielka droga przez mękę - zwłaszcza, kiedy dla upewnienia się, że na pewno Catrin studiowała księgę, a nie spała na niej, ojciec lub matka przepytywali ją z treści. W każdym razie rozmowa z myszami była dla niej czymś takim naturalnym. Ciężko też powiedzieć, kiedy dokładniej odkryła ten talent. W jednej chwili zwyczajnie uświadomiła sobie, co robi i że nikt inny, zwłaszcza z jej mugolskich przyjaciół, czegoś takiego nie potrafi. Ci z resztą również uznali, że Catrin ze szczurami rozmawiać nie umie i pewnie ich wkręca w bardzo sprytny i przemyślany sposób. No, bo kto potrafi rozmawiać ze szczurami, no? A no nikt.
Kiedy ojciec pracował, matka zajmowała się domem. Miała również swoją pasję - uwielbiała eliksiry. Było w tym coś z gotowania. Uwielbiała je warzyć i mieszać wedle receptur. Zajmowała się tym jednak w wolnej chwili, kiedy nie czytała Catrinie bajek ani nie dopatrywała domu. Ethna jednak zmieniała się - stopniowo, początkowo nikt nie zauważał szczególnych powodów do paniki. Może gorszy dzień? Może układ planet nie taki? W każdym razie chociaż fizycznie była zdrowa, tak jej psychika z miesiąca na miesiąc zaczęła podupadać. Jej pogodny uśmiech zaczął zastępować niepokojący wyszczerz, a uśmiechnięte, promieniejące radością oczy potrafiły wpatrywać się w jeden punkt będąc szeroko otwarte. Wszelakie jej działania traciły co raz bardziej na racjonalności, zaś córka z ojcem mogli jedynie patrzeć na jej degenerację wraz z lekarzami i uzdrowicielami, który nie potrafili wskazać konkretnej przyczyny ani skutecznej terapii.
To, co jednak najbardziej zabolało ich rodzinę to próba wywiezienia jej matki do Szpitala Świętego Munga. Nie chciała tam jechać. Początkowo nawet próbowano jej wmówić, że jadą na wakacje nad morze, jednak nie była ani przez chwilę przekonaną. W końcu jednak dali radę zaciągnąć ją na peron, skąd mieli jechać pociągiem na miejsce, jednak kiedy ten zaczął nadjeżdżać, odwróciła się do męża i córki. Stwierdziła, że wie, że uważają ją za chorą, ale tak nie jest. Jest zdrowa. Czuje się dobrze. Ale i tak jej nie uwierzą, dlatego im to pokaże. Wtedy też cofnęła się jeszcze bardziej rzucając się pod nadjeżdżający pociąg. Bez strachu, ze swoim obłąkanym wyrazem twarzy...
Ludzie zaczęli mówić, że pewnie miała jakąś traumę - może coś z dzieciństwa, a może mąż się nad nią znęcał chociaż to była wersja osób, które nie miały pojęcia o sytuacji. Ojciec zaś kiedyś rzucił, że pewnie te eliksiry wyżarły jej mózg, jednak starał się o żonie nie wspominać - głównie ze względu na córkę. Chcąc jej ulżyć po stracie matki starał się robić, co może, by nie myślała o tym okropnym zdarzeniu. Można by pomyśleć, że trzymał ją pod kloszem ale w rzeczywistości pozwalał jej na co raz więcej i więcej z myśląc, że to pomoże. Był to też impuls, by w kocu porzucić wieś, z którą wiązali tyle wspomnień, zwłaszcza z Ethną. Przeprowadzili się do Londynu gdzie wierzył, że Catrin będzie mogła zacząć od nowa w nowym społeczeństwie z dala od miejsca, które mogłoby ją rozpraszać wspomnieniami o matce.
To nic nie dawało. Prawda była taka, że co się zobaczy łatwo się nie odzobaczy. Na im więcej pozwalał jej ojciec, tym bardziej nie miała ochoty robić absolutnie nic. W końcu zaszyła się w swoim pokoju - zmęczona walkami z sennymi marami i walką z tęsknotą. Zmęczona strasznymi wizjami. Zmęczona krwią. Zmęczona z nocy na noc widokiem rozszarpanego na torach ciała kobiety, która tyle dla niej znaczyła. Straciła apetyt. Nie chciała jeść czegoś, czego nie zrobiła jej mama. Nie po tym, co widziała. Jedzenie straciło cały smak. Na domiar złego w Londynie nie miała nikogo, z kim mogłaby rozmawiać. Nie miała przyjaciół chociaż czuła, że i tak nie chciałoby jej się wychodzić bawić. W końcu przestała też wychodzić z łóżka. Leżała z otwartymi oczami bojąc się je zamknąć.
Mało powiedziane, że ojciec zaczął się martwić również o stan własnej córki. Starczyło, że stracił żonę. Straty dziecka by nie przeżył. Tym razem nie zwlekając, aż sytuacja pogorszy się jeszcze bardziej i zabrał małą do Szpitala Świętego Munga tam szukając pomocy. Za bardzo zraził się do miejscowych uzdrowicieli, dlatego zasięgnięcie pomocy w wyższej instancji wydawało mu się odpowiednie. Jakiekolwiek jednak próby przywrócenia u Catrin dawnego uśmiechu były drogą usłaną różami - gdzie człowiek nogi nie postawił, tam kolec ostry i długi. Odmawiała przyjmowania eliksirów dalej mając z tyłu głowy słowa ojca. Starano się ją uspokajać innymi metodami, chociażby przemycając wszelakie substancje w jedzeniu. Jakiekolwiek znalezione jej zajęcia nie były czymś, co mogło ją zająć na dłuższą chwilę. Medycyna czarodziejów jednak potrafi zdziałać cuda i doprowadzanie Sheridan do ładu szło powoli do przodu. Ta jednak chciała wracać do domu. Po pewnym czasie czuła się dobrze. Nie tak, jak wcześniej jednak w sposób, w jaki mogłaby funkcjonować. Przestała tyle myśleć o rodzicielce jak na początku, zaś koszmary też nie były tak częste, jak wcześniej. Ojciec jednak twierdził, że przecież może być lepiej. Może być tak, jak wcześniej - ale nie wierzyła mu. Zamiast tego zaczęła udawać. Udawać, że jest co raz to lepiej nawet, jeśli ciężko jej było dostrzec różnicę pomiędzy jednym dniem, a drugim. Był to też czas, kiedy zaczęła uczyć się kłamać. W końcu wszyscy uwierzyli, a młoda wróciła do domu w Anglii.
Jedenaste urodziny były czasem, w którym do Catrin przyszedł list z Hogwartu. Od tamtej pory kolejne miesiące wypełnione były przygotowaniami i oczekiwaniem na początek roku, ale czasy nie były proste. Początek wojny nie napawał optymizmem i nie było wiadomo, czego się spodziewać. Ojciec jednak wierzył, że w Hogwarcie jego córka będzie bezpieczna. Nic więc dziwnego, że odesłał Catrin pociągiem będąc pełnym ulgi. Wtedy też dostała Szczurzykłaczka - szczura, z którym ruszyła do szkoły. Bardzo często z nim rozmawiała sądząc, że jest to jak najbardziej w porządku. Inni czarodzieje pewnie też rozumieją swoje zwierzątka, tak też nie widziała w tym nic złego. Dopiero na miejscu zrozumiała, że to nie działa w ten sposób. Nie wiedziała, czym dokładniej Tiara Przydziału kierowała się przydzielając ją do Hufflepuffu. Co prawda miała swego pojęcie o domach, o wyznawanych przez nie wartości, jednak jej jedenastoletni umysł miał problem, by znaleźć owe przymioty w samej sobie. Co gorsza trafiła na niezbyt przyjazną grupkę pierwszaków, jednak nie byli oni (całe szczęście) Puchonami, a najprawdopodobniej wychowankami Slytherina. Wariatka. Świrnięta jakaś, gada ze szczurami. Ale jej matka też była stuknięta, więc może to rodzinne - nie pamięta, ile się tego nasłuchała. Ograniczyła rozmowy ze Szczurokłaczkiem starając się nie wyglądać wśród innych na "dziwną". Dopiero z czasem pojęła, że samo mówienie do zwierzątka nie jest cudaczne. Cudaczne było jej upieranie się, że przecież doskonale wie, co mówi jej szczur, słowo w słowo. Chcąc nie chcąc tak nieprzyjemne wydarzenie sprawiło, że zaczęła unikać ludzi ograniczając się do wymaganego minimum. Im mniej osób z nią rozmawiało, tym mniej ludzi mogło wyrobić sobie o niej złą opinię. Nie wiedziała też, skąd mogą wiedzieć o jej matce, ale założyła, że ktoś musiał coś komuś powiedzieć i to się tak poniosło w świat do nieodpowiednich uszu...
Bardzo szybko zrozumiała też, że czystość krwi niewiele ma wspólnego z talentem. Była beznadziejna. Nauka nie szła jej tak, jak chciała, zaś wstręt do eliksirów sprawiał, że miała problem z chodzeniem na zajęcia - bała się. Jeśli tata ma rację? Co wtedy? Nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Nie chciała skończyć jak mama. Nie była też wyjątkowo wybitna z transmutacji, ale uroki nie szły jej jak krew z nosa. Kłamstwem byłoby jednak powiedzieć, że była beznadziejna ze wszystkiego - może to wrodzony talent, a może swego rodzaju impuls, ale odnalazła się w obronie przed czarną magią. Dołączyła również do drużyny Quidditcha jako ścigająca. Szybko też okazało się, że świetnie czuje się na miotle. Nie można też zaprzeczyć, że była to jedna z niewielu rzeczy, z jakich była bardzo dobra chociaż jak sama zauważyła - albo miała do czegoś bardzo dobre predyspozycję albo ich kompletny brak. Niektórzy nawet uważali, że ma odpowiednie zdolności na kapitana, ale jej było dobrze na swojej pozycji.
Jej drugi rok w szkole był mimo wszystko chyba najcięższy. Nie ze względu na nawarstwiając się przedmioty, z którymi ledwo nadarzała, ale pod względem psychicznym. Hogwart absolutnie nie był bezpieczny. Wtedy to też zrobiła się bardziej czujna i wycofana społecznie. Śmierć uczennicy Ravenclawu sprawiła też, że zaczęła częściej wracać wspomnieniami do zdarzenia na peronie, przez co przez wiele nocy nie mogła zasnąć i groziło jej wyrzucenie z drużyny. Zaczęła wtedy szukać ukojenia w sztuce. Wróciła do czytania prozy i poezji, by odciągnąć umysł od tragedii, która nawiedziła szkołę ale też od tragedii, która dotknęła jej rodzinę. W końcu też ze względu na nawiązania literatury do dzieł malarskich zaczęła poświęcać im większą uwagę. Nie tylko dlatego, że były na swój sposób ekspresywne i pobudzały wyobraźnię ale też po to, by lepiej zrozumieć treść książek. Umysł zajęty czymś innym niż rzeczywistość i przeszłość w końcu przestał ją dręczyć przynajmniej na tyle, by mogła wrócić do formy i zachować swoje miejsce w drużynie.
Można jednak zastanawiać się, jak ktoś taki jak ona w końcu ukończył Hogwart? Cóż... Sprytem. Nie można zaprzeczyć, że Szczurzokłaczek wiele jej pomógł jeśli chodzi o zdobywanie informacji co do egzaminów, chociaż wszelaka praktyka w jej przypadku polegała głownie na łucie szczęścia. Po kilku latach nawet przestała się przejmować tym, czy gadanie z własnym szczurem uchodzi za dziwne i każdego ucznia, który miał z tym problem szczuła Kłaczkiem.
Szczurzokłaczek niestety już dawno nie hasa wśród nas, ale pozostawił po sobie potomstwo. Jedno z nich, szczur imieniem Popiel, został jej nowym towarzyszem. Hogwart ukończyła - nie ma sensu zastanawiać się, z jakimi wynikami. Istotne było to, że musiała wkroczyć w świat czarodziei. Początkowo wróciła do domu - ojciec został aurorem, co w szczególności zasługiwało na świętowanie. Początkowo nie szukała pracy. Sam ojciec z resztą stwierdził, że zawsze może wyjść za mąż i zajmować się domem, jednak czy po to kończyła Hogwart? Początkowo próbowała swoich sil w redagowaniu Proroka Codziennego. Uważała się za osobę dość oczytaną, jednak bardzo szybko zdała sobie sprawę z tego, że nie przekłada się to na umiejętności tak bardzo, jakby chciała. Nie czuła, by nadawała się do tej pracy. Po pół roku zrezygnowała z posady w redakcji, jednak nie zamierzała rezygnować ze zdobycia stałej pracy generalnie. Złożyła papiery do "Esów i Floresów" na ulicy Pokątnej, gdzie mogła pracować otoczona książkami, które stały się jej dość bliskie. Została tam na dłużej pracując za kasą blisko 5 lat. Narastało w niej jednak pewna myśl, pewne uczucie - miała wrażenie, że śmierć jej matki mogła nie być przypadkowa. Miała dość dużo czasu. Wystarczająco, by wracać wspomnieniami do tamtego pechowego dnia, chociaż z innym nastawieniem i poglądem na sytuację. Wraz z dalszym drążeniem tematu nieprzyjemne sny zaczęły wracać budząc ją z krzykiem. Różniło się to jednak od ostatniego razu, jak różnić może się skakanie wśród płomieni od stania obok ogniska chcąc nie chcąc czując jego ciepło. Nigdy przez tyle lat nie wiedziała, kogo ma obwiniać. Kto odebrał jej mamę? Lub co? Na co miała patrzeć z nienawiścią? Na nienazwaną przez nikogo przypadłość? Na przypadkowe eliksiry, których zapewne są tysiące? Ta niewiedza po tych wszystkich latach była najgorsza. Potrafiła nawet wysnuć śmiałą teorię - może ona wcale nie była szalona? Może to, co zrobiła na peronie to nie był bezsensowny wybryk kobiety nie będącej przy zdrowych zmysłach, ale ostatnia manifestacja jej nieskrępowanej przez krótką chwilę świadomości? Było zbyt dużo pytań, a za mało odpowiedzi.
Postanowiła niejako ruszyć w ślady ojca. Nie widziała siebie w chwili obecnej jako aurora, jednak czuła, że praca w służbach bezpieczeństwa może jej pomóc. Dać wykształcenie i narzędzia. Podobnych przypadków pewnie winna szukać w szpitalach, a nie na komisariatach, jednak chciała wierzyć, że może ślepy los podsunie jej w ten czy inny sposób przypadek podobny. Nie oszukujmy się - próbowała złapać się czegokolwiek nawet, jeśli nie miało to szczególnie większego sensu. Chciała ostatecznie mieć poczucie, że nie zostawiła tej kwestii nawet, jeśli koniec końców jej praca z tamtym wydarzeniem w żadnym momencie się nie połączą. Miała wiedzę zdobytą ze szkoły, starczyło więc tylko przejść szkolenie. Ciężko powiedzieć, czy było łatwe - pewne braki ze szkoły nadrabiała innymi zdolnościami, zwłaszcza wysoko cenionym talentem do obrony przed czarną magią. Dobrze patrzono również na jej umiejętności miotlarskie. Po rocznym, wymagającym szkoleniu udało się - dostała pracę jako funkcjonariusz. Nie miała jednak z kim świętować dostania nowej pracy - pożar Ministerstwa Magii odebrał jej ojca, który jako auror był wtedy niefortunnie na miejscu.
Stan wojenny niczego nie ułatwiał - pozostawiona na przeciw wachlarza możliwości, jaki oferowała jej nowo obrana droga odebrał jej ostatnią osobę, która była jej bliska. Świat dawno przestał być bezpieczny. Pozwoliło jej to jednak inaczej spojrzeć na pewne kwestie. Sama chęć dotarcia do prawdy przestała być czymś nadrzędnym, zaś widok Anglii w obecnym stanie utwierdził ją w przekonaniu, że jej wybór co do zawodu był słuszny - nie dlatego, że może mieć z tego korzyści, ale stawanie w obronie pewnych wartości to coś, co zwyczajnie należy zrobić. Chciała też w jakikolwiek sposób pomścić własnego ojca, co w pewien naturalny sposób stało się ważniejsze na ten moment niż gonienie za duchem zmarłej matki.
Zaczęła również chodzić do psychologa. Nie tylko dlatego, że wracały jej problemy zdrowotne z lat dzieciństwa, czemu winne było nie tylko ponowne grzebanie w przeszłości, lecz też nagła śmierć ojca, ale bała się, że praca jako funkcjonariusz policji może w naturalny sposób tylko je pogłębić. W żadnym jednak momencie nie myślała, by była to przeszkoda, której nie byłaby w stanie obejść... albo która mogłaby ją zatrzymać.
Jej najszczęśliwsze wspomnienie pochodzi z okresu wczesnej młodości, kiedy jej matka była jeszcze przy zdrowych zmysłach. Dotyczy ono siedzenia na kolanach jej rodzicielki pod jedną z jabłoni i czytanie bajek ze starej książki, którą ojciec odziedziczył po swojej matce.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 25 | 5 (rożdżka) | |
Zaklęcia i uroki: | 5 | 0 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 5 | Brak | |
Zwinność: | 5 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
Irlandzki | II | 0 | |
Angielski | II | 2 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Historia Magii | I | 2 | |
Kłamstwo | I | 2 | |
Spostrzegawczość | II | 10 | |
Ukrywanie się | II | 10 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Odporność Psychiczna | I | 5 | |
Mugoloznawstwo | I | 5 | |
Wytrzymałość Fizyczna | I | 2 | |
Szczęście | I | 5 | |
20 | |||
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (wiedza) | II | 3 | |
Malarstwo (wiedza) | II | 3 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | II | 7 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Zwierzęcousty | - | 14 (+28) | |
Reszta: 0 |
Szary szczur - Popiel, Miotła (dobrej jakości), Różdżka, Wabik na wilkołaki
Ostatnio zmieniony przez Catrin Sheridan dnia 05.03.19 17:47, w całości zmieniany 6 razy