Kuchnia
AutorWiadomość
Kuchnia
Nieprzyzwoicie jasna kuchnia, choć to raczej nie zasługa niewielkiego okna wychodzącego na podwórze, ale białego umeblowania. Jest w niej coś takiego, co samemu Louisowi przywodzi na myśl wspomnienie mamy, choć sam nie potrafi określić co to takiego. Tak jakby wyczuwało się kobiecą obecność w tym miejscu.
Właśnie z tego powodu, choć kucharz z niego żaden, lubi tu spędzać czas. Kawa po przebudzeniu w tym pomieszczeniu smakuje o wiele lepiej niż w którymkolwiek innym, słowo honoru!
Właśnie z tego powodu, choć kucharz z niego żaden, lubi tu spędzać czas. Kawa po przebudzeniu w tym pomieszczeniu smakuje o wiele lepiej niż w którymkolwiek innym, słowo honoru!
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
27.10.1956
Chłoszczyść - Michael zastanawiał się, czy nie zepsuł sobie śledztwa tym prostym zaklęciem. Odwiedzając jakiś czas temu siostrę, nie mógł przewidzieć, że chłopak w jej kuchni okaże się mugolem. W dodatku mugolem śmiertelnie bojącym się magii. Gdy Michael rozlał wtedy kawę (i to zaraz po tym, jak ją nalał, bo oczywiście, musiał być niezdarny akurat przy nowym znajomym) odruchowo użył zaklęcia aby pozbyć się płynu z kuchennej lady. Stał wtedy odwrócony tyłem do Louisa, ale gdy się odwrócił, ujrzał na twarzy chłopaka nienaturalny strach. A zaklęcie było drobniutkie i radzące sobie tylko z niewielką kałużą!
Potem Michaelowi wytłumaczono, że przy Louisie Bott nie należy nawet wyciągać różdżki. Przyjął to do wiadomości, a ich drogi już nigdy więcej się nie zeszły. Aż do teraz.
Podczas niesamowicie nudnej pracy w archiwach Ministerstwa, Michael dogrzebał się do raportu o śmierci Gregory'ego Bott, swojego dawnego nauczyciela obrony przed czarną magią. Oszczędne notatki i dziwne okoliczności zgonu w Hogsmeade wydały mu się podejrzane. Normalnie pomyślałby, że starego Botta sprzątnął Grindelwald. Sprawa byłaby wtedy smutna, ale zamknięta - Grindelwald zniknął już przecież z czarodziejskiego świata. Potem jednak umysł Michaela zaczął kojarzyć różne fakty. Louis zaginął na kilka tygodni i od tej pory boi się magii...szkoda, że nie spotkałeś go, gdy był ciekawy wszystkich zaklęć...
Louis Bott, bratanek zmarłego.
Michael wątpił, aby Louis ucieszył się z wizyty kogoś, kogo kojarzy tylko z niefortunnej sytuacji z zaklęciem. Postanowił jednak z nim porozmawiać. Starannie ukrył różdżkę, aby chłopak nie musiał patrzeć na nic związanego z magią. Ubrał się jak typowy mugol, w biały podkoszulek, lekką kurtkę i luźne spodnie. Ba, kupił nawet mugolską gazetę aby być na bieżąco z muzyką i sportem! Musi wytłumaczyć młodemu, że jest taki jak on, że ma nawet tatę mugola.
Niestety, obciachowe ubrania nie maskowały wysokiego wzrostu, szerokich barów i ponurego wyrazu twarzy Tonksa. W kurtce z kapturem wyglądał trochę jak mugolski dres, chociaż w jego czasach ta subkultura nazywała się zapewne inaczej.
Przykleił do twarzy nieco sztuczny uśmiech i zapukał do drzwi. Ha, będzie prowadził śledztwo na Baker Street, jak w tych mugolskicj książkach o detektywie Holmesie!
-Louis? Tu Michael, brat Tonks. - biedna Just nie wiedziała nawet, że brat musi powoływać się na jej nazwisko-przezwisko aby zdobyć zaufanie swoich świadków.
Chłoszczyść - Michael zastanawiał się, czy nie zepsuł sobie śledztwa tym prostym zaklęciem. Odwiedzając jakiś czas temu siostrę, nie mógł przewidzieć, że chłopak w jej kuchni okaże się mugolem. W dodatku mugolem śmiertelnie bojącym się magii. Gdy Michael rozlał wtedy kawę (i to zaraz po tym, jak ją nalał, bo oczywiście, musiał być niezdarny akurat przy nowym znajomym) odruchowo użył zaklęcia aby pozbyć się płynu z kuchennej lady. Stał wtedy odwrócony tyłem do Louisa, ale gdy się odwrócił, ujrzał na twarzy chłopaka nienaturalny strach. A zaklęcie było drobniutkie i radzące sobie tylko z niewielką kałużą!
Potem Michaelowi wytłumaczono, że przy Louisie Bott nie należy nawet wyciągać różdżki. Przyjął to do wiadomości, a ich drogi już nigdy więcej się nie zeszły. Aż do teraz.
Podczas niesamowicie nudnej pracy w archiwach Ministerstwa, Michael dogrzebał się do raportu o śmierci Gregory'ego Bott, swojego dawnego nauczyciela obrony przed czarną magią. Oszczędne notatki i dziwne okoliczności zgonu w Hogsmeade wydały mu się podejrzane. Normalnie pomyślałby, że starego Botta sprzątnął Grindelwald. Sprawa byłaby wtedy smutna, ale zamknięta - Grindelwald zniknął już przecież z czarodziejskiego świata. Potem jednak umysł Michaela zaczął kojarzyć różne fakty. Louis zaginął na kilka tygodni i od tej pory boi się magii...szkoda, że nie spotkałeś go, gdy był ciekawy wszystkich zaklęć...
Louis Bott, bratanek zmarłego.
Michael wątpił, aby Louis ucieszył się z wizyty kogoś, kogo kojarzy tylko z niefortunnej sytuacji z zaklęciem. Postanowił jednak z nim porozmawiać. Starannie ukrył różdżkę, aby chłopak nie musiał patrzeć na nic związanego z magią. Ubrał się jak typowy mugol, w biały podkoszulek, lekką kurtkę i luźne spodnie. Ba, kupił nawet mugolską gazetę aby być na bieżąco z muzyką i sportem! Musi wytłumaczyć młodemu, że jest taki jak on, że ma nawet tatę mugola.
Niestety, obciachowe ubrania nie maskowały wysokiego wzrostu, szerokich barów i ponurego wyrazu twarzy Tonksa. W kurtce z kapturem wyglądał trochę jak mugolski dres, chociaż w jego czasach ta subkultura nazywała się zapewne inaczej.
Przykleił do twarzy nieco sztuczny uśmiech i zapukał do drzwi. Ha, będzie prowadził śledztwo na Baker Street, jak w tych mugolskicj książkach o detektywie Holmesie!
-Louis? Tu Michael, brat Tonks. - biedna Just nie wiedziała nawet, że brat musi powoływać się na jej nazwisko-przezwisko aby zdobyć zaufanie swoich świadków.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Po "przygodzie" w warsztacie Andersona już się powoli pozbierałem. Przynajmniej fizycznie, bo Alex się przyłożył i podziałał tak, że po moich ranach nie było nawet śladu. To, co działo się w mojej głowie, to jednak inna inszość, bo mimo, że na to też starał się coś zaradzić, to... było ze mną kiepsko i miałem tego świadomość.
Wprawdzie chodziłem na zajęcia (choć te w większości i tak sprowadzały się do ugaszania nagłych pożarów, ratowania się przed stadem rozwścieczonych ptaków czy po prostu do odnajdywania się w chaosie w czystej postaci), ale poza tym zaszywałem się w mieszkaniu zmarłego stryja i praktycznie nie wyściubiałem z niego nosa. Niewiele jadłem, więc moja waga, podreperowana przez Just i Margaux, znów zaczęła lecieć na łeb na szyję. Z braku słońca skórę miałem ziemistą i niezdrowo bladą z cieniami pod oczami z bezsenności, ale w sumie miałem to gdzieś. W ogóle wszystko miałem gdzieś. Nauka jeszcze jakoś zmuszała mnie do jakiegoś działania, ale potrafiłem też spędzić cały dzień na wegetowaniu. Leżałem w łóżku i tępo wgapiałem się w sufit jak ostatni czub. Wiedziałem, że to chore, ale z drugiej strony trochę ustawała wtedy gonitwa myśli, ba, całkiem wyłączałem myślenie i... zanurzałem się w słodkiej bezczynności i bezmyślności. Nie musiałem się wtedy martwić ani studiami, ani śmiercią stryjka, ani tym, skąd wezmę pieniądze na życie, ani gdzie będę mieszkać. Czy jeszcze kiedyś przestanę się panicznie bać każdego niezwykłego zdarzenia, czy uda mi się ogarnąć życie, czy te przeklęte anomalie kiedyś ustaną...
Pukanie do drzwi wybiło mnie z niebytu i sprowadziło na ziemię. A właściwie z powrotem na kanapę w salonie, na której zalegałem już chyba kilka godzin.
Nie spodziewałem się gości. Nikogo się nie spodziewałem i szczerze mówiąc wcale nie chciałem się...
Stłumiony, męski, nieznajomy głos dobiegający zza drzwi również chciałem zignorować, ale jedno słowo mi na to nie pozwoliło.
Tonks.
W jednym momencie zerwałem się z kanapy i pomknąłem do drzwi prawie gubiąc po drodze rozciągnięte skarpety. Zanim jednak nacisnąłem na klamkę, zastygłem w bezruchu wahając się. Teraz dopiero wróciło do mnie wspomnienie brata Tonks. I to nie było miłe wspomnienie. Może lepiej udać, że mnie nie ma? - przemknęło mi przez myśl, ale zaraz sam siebie za to zbeształem. A jeśli coś się stało? Albo ma jakieś ważne wieści? Bez powodu przecież by tu nie przychodził, prawda? Prawda.
Wziąłem głęboki wdech i w końcu mu otworzyłem.
Staliśmy naprzeciw siebie: obaj równie wysocy i obaj w dresach, choć Michael wyglądał zdecydowanie groźniej od takiego szczypiora jak ja. Tym bardziej, że tak niepokojąco się uśmiechał. Samymi ustami, słowo daję.
- Eee... hej? - odezwałem się w końcu, zachrypłym od nieużywania głosem. Odchrząknąłem więc, jeszcze raz lustrując brata Just wzrokiem od stóp po czubek głowy. Te jego ciuchy... Kompletnie mu nie pasowały, ale z drugiej strony, widziałem już nie takie rzeczy. Czaro... Tamci Ludzie mieli bardzo specyficzny gust, faceci potrafili nawet chodzić w sukienkach, więc taki strój kompletnie nie powinien mnie dziwić.
Nie bardzo wiedziałem co zrobić, czy pytać co się stało już tak w progu, czy jednak wpuścić go do środka... Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy znów przypomniałem sobie okoliczności, w których widzieliśmy się po raz ostatni, ale dobre wychowanie (nie chowali mnie przecież w stodole) wzięło górę i odsunąłem się od drzwi, robiąc gościowi miejsce.
- Wejdź...iesz? - nie byłem do końca pewny co powiedzieć, więc wydukałem coś takiego.
Wprawdzie chodziłem na zajęcia (choć te w większości i tak sprowadzały się do ugaszania nagłych pożarów, ratowania się przed stadem rozwścieczonych ptaków czy po prostu do odnajdywania się w chaosie w czystej postaci), ale poza tym zaszywałem się w mieszkaniu zmarłego stryja i praktycznie nie wyściubiałem z niego nosa. Niewiele jadłem, więc moja waga, podreperowana przez Just i Margaux, znów zaczęła lecieć na łeb na szyję. Z braku słońca skórę miałem ziemistą i niezdrowo bladą z cieniami pod oczami z bezsenności, ale w sumie miałem to gdzieś. W ogóle wszystko miałem gdzieś. Nauka jeszcze jakoś zmuszała mnie do jakiegoś działania, ale potrafiłem też spędzić cały dzień na wegetowaniu. Leżałem w łóżku i tępo wgapiałem się w sufit jak ostatni czub. Wiedziałem, że to chore, ale z drugiej strony trochę ustawała wtedy gonitwa myśli, ba, całkiem wyłączałem myślenie i... zanurzałem się w słodkiej bezczynności i bezmyślności. Nie musiałem się wtedy martwić ani studiami, ani śmiercią stryjka, ani tym, skąd wezmę pieniądze na życie, ani gdzie będę mieszkać. Czy jeszcze kiedyś przestanę się panicznie bać każdego niezwykłego zdarzenia, czy uda mi się ogarnąć życie, czy te przeklęte anomalie kiedyś ustaną...
Pukanie do drzwi wybiło mnie z niebytu i sprowadziło na ziemię. A właściwie z powrotem na kanapę w salonie, na której zalegałem już chyba kilka godzin.
Nie spodziewałem się gości. Nikogo się nie spodziewałem i szczerze mówiąc wcale nie chciałem się...
Stłumiony, męski, nieznajomy głos dobiegający zza drzwi również chciałem zignorować, ale jedno słowo mi na to nie pozwoliło.
Tonks.
W jednym momencie zerwałem się z kanapy i pomknąłem do drzwi prawie gubiąc po drodze rozciągnięte skarpety. Zanim jednak nacisnąłem na klamkę, zastygłem w bezruchu wahając się. Teraz dopiero wróciło do mnie wspomnienie brata Tonks. I to nie było miłe wspomnienie. Może lepiej udać, że mnie nie ma? - przemknęło mi przez myśl, ale zaraz sam siebie za to zbeształem. A jeśli coś się stało? Albo ma jakieś ważne wieści? Bez powodu przecież by tu nie przychodził, prawda? Prawda.
Wziąłem głęboki wdech i w końcu mu otworzyłem.
Staliśmy naprzeciw siebie: obaj równie wysocy i obaj w dresach, choć Michael wyglądał zdecydowanie groźniej od takiego szczypiora jak ja. Tym bardziej, że tak niepokojąco się uśmiechał. Samymi ustami, słowo daję.
- Eee... hej? - odezwałem się w końcu, zachrypłym od nieużywania głosem. Odchrząknąłem więc, jeszcze raz lustrując brata Just wzrokiem od stóp po czubek głowy. Te jego ciuchy... Kompletnie mu nie pasowały, ale z drugiej strony, widziałem już nie takie rzeczy. Czaro... Tamci Ludzie mieli bardzo specyficzny gust, faceci potrafili nawet chodzić w sukienkach, więc taki strój kompletnie nie powinien mnie dziwić.
Nie bardzo wiedziałem co zrobić, czy pytać co się stało już tak w progu, czy jednak wpuścić go do środka... Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach, kiedy znów przypomniałem sobie okoliczności, w których widzieliśmy się po raz ostatni, ale dobre wychowanie (nie chowali mnie przecież w stodole) wzięło górę i odsunąłem się od drzwi, robiąc gościowi miejsce.
- Wejdź...iesz? - nie byłem do końca pewny co powiedzieć, więc wydukałem coś takiego.
Make love music
Not war.
Not war.
Louis Bott
Zawód : Drugi Kogut Kurnika, dorywczo może coś naprawić
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Look up at the night sky
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
We are part of this universe,
we are in this universe,
but more important than both of those facts is that
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Mugol
Nieaktywni
Przez chwilę obawiał się, że młody mugol mu nie otworzy, wciąż mając mu za złe nieroztropne użycie magii przy ich ostatnim spotkaniu. Zresztą, zbyt wielu ludzi nie otwierało mu dobrowolnie drzwi - taka już część jego pracy, tak podejrzani reagowali na aurorów, tak świadkowie wybierali milczenie. Czasami musiał te drzwi wyważać, ale nie teraz. Postanowił uszanować wolę Louisa, choć jego zeznania znacząco by mu pomogły. Przestąpił z nogi na nogę, a potem, ku swojej uldze, zobaczył uchylające się drzwi.
-Um... cześć? - za przykładem Louisa wybrał mniej formalne powitanie. Zmierzył chłopaka wzrokiem, podskórnie wyczuwając jego lęk i zastanawiając się, jak mu zaradzić. Bezskutecznie. Był wytrenowany do rozmawiania z przestępcami, a nie straumatyzowanymi mugolami, z którymi na dodatek musiał poruszyć temat śmierci.
-Chętnie, dziękuję. - odezwał się bardziej oficjalnie i przestąpił próg mieszkania. Z ciekawością rozejrzał się po wnętrzu, ciekaw jak wiele zmieniło się od czasów jego dzieciństwa, od jego ostatniej wizyty u ojca. Podobnie jak Louis, wychował się w mugolskim domu, ale jego własne mieszkanie było przesiąknięte magią.
-Wybacz najście, mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Obawiam się, że sprowadza mnie oficjalna sprawa... - wyjaśnił, jak najłagodniejszym tonem. Nie odrywał wzroku od chłopaka, gotów urwać temat, gdyby jego reakcja okazała się nazbyt gwałtowna. Sprawa była pogrzebana i prawdę mówiąc niezbyt pilna, nie warto dla niej ryzykować psychiki Louisa.
-Just pewnie wspominała ci, że jestem aurorem? - upewnił się, chcąc powoli wprowadzić rozmówcę w temat. -To coś, jak mugolski detektyw policyjny. - dodał, usiłując znaleźć odpowiednie porównanie. -Ostatnio spłonęło część naszych akt i szefowa wyznaczyła mnie do ich uporządkowania. Tak natknąłem się na raport o morderstwie twojego wuja, Gregory Botta. Obawiam się, że auror, który pracował nad tą sprawą wcześniej, uczynił to w pośpiechu i niedokładnie... albo może część notatek spłonęła? Miałem nadzieję porozmawiać z tobą o ostatnim spotkaniu z wujem, aby ustalić gdzie mógł się udać, czy miał jakiś wrogów... - najpewniej zabił go Grindelwald, ale akta były na tyle chaotyczne, że Mike chciał też sprawdzić i odrzucić inne możliwości.
-Um... cześć? - za przykładem Louisa wybrał mniej formalne powitanie. Zmierzył chłopaka wzrokiem, podskórnie wyczuwając jego lęk i zastanawiając się, jak mu zaradzić. Bezskutecznie. Był wytrenowany do rozmawiania z przestępcami, a nie straumatyzowanymi mugolami, z którymi na dodatek musiał poruszyć temat śmierci.
-Chętnie, dziękuję. - odezwał się bardziej oficjalnie i przestąpił próg mieszkania. Z ciekawością rozejrzał się po wnętrzu, ciekaw jak wiele zmieniło się od czasów jego dzieciństwa, od jego ostatniej wizyty u ojca. Podobnie jak Louis, wychował się w mugolskim domu, ale jego własne mieszkanie było przesiąknięte magią.
-Wybacz najście, mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Obawiam się, że sprowadza mnie oficjalna sprawa... - wyjaśnił, jak najłagodniejszym tonem. Nie odrywał wzroku od chłopaka, gotów urwać temat, gdyby jego reakcja okazała się nazbyt gwałtowna. Sprawa była pogrzebana i prawdę mówiąc niezbyt pilna, nie warto dla niej ryzykować psychiki Louisa.
-Just pewnie wspominała ci, że jestem aurorem? - upewnił się, chcąc powoli wprowadzić rozmówcę w temat. -To coś, jak mugolski detektyw policyjny. - dodał, usiłując znaleźć odpowiednie porównanie. -Ostatnio spłonęło część naszych akt i szefowa wyznaczyła mnie do ich uporządkowania. Tak natknąłem się na raport o morderstwie twojego wuja, Gregory Botta. Obawiam się, że auror, który pracował nad tą sprawą wcześniej, uczynił to w pośpiechu i niedokładnie... albo może część notatek spłonęła? Miałem nadzieję porozmawiać z tobą o ostatnim spotkaniu z wujem, aby ustalić gdzie mógł się udać, czy miał jakiś wrogów... - najpewniej zabił go Grindelwald, ale akta były na tyle chaotyczne, że Mike chciał też sprawdzić i odrzucić inne możliwości.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Kuchnia
Szybka odpowiedź