Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire
Boltby
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Boltby
Jeśli szukasz ciszy i spokoju, odpoczynku od zgiełku miasta, to Północne Yorkshire z pewnością spełni twe oczekiwania. W tych rejonach przeważają tereny zielone; polany, pola uprawne i lasy, a także niewielkie, malownicze strumyki obfite w ryby, co stanowi gratkę dla miłośników rybołówstwa.
Jedną z wielu znajdujących się tam małych wiosek jest wieś Boltby, którą zamieszkuje zaledwie czterysta mieszkańców. Większość z nich zajmuje się uprawą roli, dlatego miasteczko tętni życiem od bladego świtu, zaś wczesnym wieczorem pogrąża się w mroku. Mimo swych niewielkich rozmiarów można w niej znaleźć wart uwagi zabytek - klasztor wybudowany w piętnastym wieku i wyremontowany w dziewiętnastym. Stanowi on dumę miejscowych, którzy wkładają wiele pracy w jego utrzymanie.
Jedną z wielu znajdujących się tam małych wiosek jest wieś Boltby, którą zamieszkuje zaledwie czterysta mieszkańców. Większość z nich zajmuje się uprawą roli, dlatego miasteczko tętni życiem od bladego świtu, zaś wczesnym wieczorem pogrąża się w mroku. Mimo swych niewielkich rozmiarów można w niej znaleźć wart uwagi zabytek - klasztor wybudowany w piętnastym wieku i wyremontowany w dziewiętnastym. Stanowi on dumę miejscowych, którzy wkładają wiele pracy w jego utrzymanie.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 76
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Starczyło tylko jedno potknięcie - jeden niewielki dół w trawie, którego nie zauważył. I chociaż bardzo starał się uniknąć pocisku, który świsnął w jego stronę, nie dał rady. W tej samej chwili chłopak poczuł jednocześnie dość przejmujący ból, a do jego nosa dotarł swąd palonej tkaniny. Zanim padł na ziemię jak długi, płomienna kula trafiła go prosto w ramię, boleśnie je przysmażając. Z ust Joshuy wyrwał się dość zaskoczony okrzyk - myślał, że miał wszystko pod kontrolą, że uda mu się podejść jeszcze bliżej bez odniesienia obrażeń. Skóra piekła, ale chociaż ból sprawił, że oczy chłopaka lekko się zaszkliły, on także zdołał dostrzec to, o czym zawołał Alexander - i którego tym razem Joshua mógł już bez trudu usłyszeć.
- Też to widziałem! - odkrzyknął, powoli i ostrożnie podnosząc się z ziemi. Przez ten ułamek sekundy kiedy dostrzegł wspomnianą rysę, zdawało mu się, że to tylko odblask światła, ognia tańczącego wewnątrz i na zewnątrz kuli. Dość szybko mógł jednak zauważyć również, że "odblask" ten się nie rusza, jak by to miało miejsce, skoro płomienie dosłownie tańczyły dookoła. No i nie tylko on to dostrzegł, czyli rysa musiała być, jak byk! Joshua trochę się martwił, czy rozbicie kuli przyniesie oczekiwane przez nich rezultaty. Co jeśli strzaskanie powłoki uwolni inferno szalejące wewnątrz kulki? Może ta rysa była wynikiem narastającego gorąca, którego nawet kula nie potrafiła już kontrolować? Na raz w jego głowie pojawiło się tyle pytań i wątpliwości, doskonale jednak wiedział, że nie mają czasu ich roztrząsać. Albo teraz zareagują, albo ogień zwyczajnie pochłonie całe jego rodzinne miasteczko. Chłopak postanowił zaufać więc gwardziście, decydując się na wyciągnięcie swojej własnej różdżki oraz wycelowanie jej w przyczynę tych wszystkich ostatnich pożarów. Przełknął jednak szybko ślinę, zanim spróbować przekrzyczeć szalejący wokół żywioł: - Reducto! - zdecydował się na to samo zaklęcie, którego użył Alexander, mając nadzieję, że to wystarczy i położy kres temu kryzysowi.
Kradnę statystykę uroków Randallowi (10).
- Też to widziałem! - odkrzyknął, powoli i ostrożnie podnosząc się z ziemi. Przez ten ułamek sekundy kiedy dostrzegł wspomnianą rysę, zdawało mu się, że to tylko odblask światła, ognia tańczącego wewnątrz i na zewnątrz kuli. Dość szybko mógł jednak zauważyć również, że "odblask" ten się nie rusza, jak by to miało miejsce, skoro płomienie dosłownie tańczyły dookoła. No i nie tylko on to dostrzegł, czyli rysa musiała być, jak byk! Joshua trochę się martwił, czy rozbicie kuli przyniesie oczekiwane przez nich rezultaty. Co jeśli strzaskanie powłoki uwolni inferno szalejące wewnątrz kulki? Może ta rysa była wynikiem narastającego gorąca, którego nawet kula nie potrafiła już kontrolować? Na raz w jego głowie pojawiło się tyle pytań i wątpliwości, doskonale jednak wiedział, że nie mają czasu ich roztrząsać. Albo teraz zareagują, albo ogień zwyczajnie pochłonie całe jego rodzinne miasteczko. Chłopak postanowił zaufać więc gwardziście, decydując się na wyciągnięcie swojej własnej różdżki oraz wycelowanie jej w przyczynę tych wszystkich ostatnich pożarów. Przełknął jednak szybko ślinę, zanim spróbować przekrzyczeć szalejący wokół żywioł: - Reducto! - zdecydował się na to samo zaklęcie, którego użył Alexander, mając nadzieję, że to wystarczy i położy kres temu kryzysowi.
Kradnę statystykę uroków Randallowi (10).
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 75
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Alexander posłał urok celnie - wiązka zaklęcia ugodziła dokładnie w pionową kreskę, która znaczyła gładką powierzchnię anormalnej, ognistej kuli. Gwardzista nie musiał też długo czekać na to, aby jego towarzysze podchwycili nie do końca subtelną sugestię. Potwierdzenie z ust Joshua było też nad wyraz jasne, że wszyscy widzieli dokładnie to samo, co młody uzdrowiciel. Dwa kolejne uroki pomknęły w to samo miejsce i w jednej chwili wszystko zdawało się zatrzymać w miejscu, kiedy od jednej rysy kolejne pomknęły po okrągłej powierzchni. Szybciej niż Alexander zdołałby powiedzieć "quidditch", cała kula pokryła się gęsta siatką mniejszych i większych lśniących pęknięć.
I wtedy właśnie wszystko trafił szlag.
- NA ZIEMIĘ - Farley krzyknął, ciasno przywierając do mokrej, spalonej gleby, którą zaczęły zasypywać salwy zamrożonego na grad deszczu. Ściskając w śmiertelnie mocnym uścisku różdżkę Alexander oplótł głowę rękoma, gdy huk eksplozji przeszył powietrze. Uderzyła w niego fala gorąca - ale było to tylko przelotne uczucie. Młody Gwardzista uniósł spojrzenie aby zobaczyć, jak ostatnie z iskier wirują w powietrzu tylko aby zgasnąć jedno mrugnięcie powieki później.
- Wszyscy cali? - Alex próbował przekrzyczeć dudnienie gradu, gdy wciąż osłaniając głowę posłał wzrokiem towarzyszy. Nie wyglądali fenomenalnie, lecz byli żywi, a źródło pożarów zostało niezwykle skutecznie rozbite w drobny mak. Gestem ręki uzdrowiciel pokazał pozostałej dwójce, że trzeba się gdzieś ukryć. Biegiem przedarli się przez gradowe kurtyny i w nadwęglonej stodole uzdrowiciel na szybko zaleczył najgorsze z obrażeń, których doznali. Nie był to jednak czas na odpoczynek. Cała trójka udała się do dogasającego domu, w którym znaleźli dwa zwęglone ciała. Farley nie patrzył na Lupina, nie chcąc nienaumyślnie krzywtm spojrzeniem doprowadzić do kłótni - albo i rękoczynów. Był już zresztą dostatecznie przekonany, że Randall obarczy winą za śmierć tej dwójki właśnie jego.
- Powinniśmy iść sprawdzić pozostałe domy, dogasić pożary, udzielić pomocy potrzebującym. Randall, wezwij kogoś do pomocy, trzeba zabezpieczyć ciała i pozostałości budynków, żeby nie ztwarzały zagrożenia. A później porozmawiamy - Alex uniósł spojrzenie znad zwłok i przeniósł je na Lupina. Wiedząc, że Randalla lepiej było znudzić teraz samego, zwrócił się do najmłodszego z obecnych. - Chodź, Joshua, pójdziesz ze mną - klepnął młodzina w ramię, po czym we dwójkę wyszlo znów w deszcz.
| zt
I wtedy właśnie wszystko trafił szlag.
- NA ZIEMIĘ - Farley krzyknął, ciasno przywierając do mokrej, spalonej gleby, którą zaczęły zasypywać salwy zamrożonego na grad deszczu. Ściskając w śmiertelnie mocnym uścisku różdżkę Alexander oplótł głowę rękoma, gdy huk eksplozji przeszył powietrze. Uderzyła w niego fala gorąca - ale było to tylko przelotne uczucie. Młody Gwardzista uniósł spojrzenie aby zobaczyć, jak ostatnie z iskier wirują w powietrzu tylko aby zgasnąć jedno mrugnięcie powieki później.
- Wszyscy cali? - Alex próbował przekrzyczeć dudnienie gradu, gdy wciąż osłaniając głowę posłał wzrokiem towarzyszy. Nie wyglądali fenomenalnie, lecz byli żywi, a źródło pożarów zostało niezwykle skutecznie rozbite w drobny mak. Gestem ręki uzdrowiciel pokazał pozostałej dwójce, że trzeba się gdzieś ukryć. Biegiem przedarli się przez gradowe kurtyny i w nadwęglonej stodole uzdrowiciel na szybko zaleczył najgorsze z obrażeń, których doznali. Nie był to jednak czas na odpoczynek. Cała trójka udała się do dogasającego domu, w którym znaleźli dwa zwęglone ciała. Farley nie patrzył na Lupina, nie chcąc nienaumyślnie krzywtm spojrzeniem doprowadzić do kłótni - albo i rękoczynów. Był już zresztą dostatecznie przekonany, że Randall obarczy winą za śmierć tej dwójki właśnie jego.
- Powinniśmy iść sprawdzić pozostałe domy, dogasić pożary, udzielić pomocy potrzebującym. Randall, wezwij kogoś do pomocy, trzeba zabezpieczyć ciała i pozostałości budynków, żeby nie ztwarzały zagrożenia. A później porozmawiamy - Alex uniósł spojrzenie znad zwłok i przeniósł je na Lupina. Wiedząc, że Randalla lepiej było znudzić teraz samego, zwrócił się do najmłodszego z obecnych. - Chodź, Joshua, pójdziesz ze mną - klepnął młodzina w ramię, po czym we dwójkę wyszlo znów w deszcz.
| zt
Decyzją Alexandra zignorowaliście wydobywające się z płonącego domostwa wołanie o pomoc, zamiast tego kierując się ku źródłu coraz szerzej roznoszącego się pożaru. Nie było łatwo, próba cichego zakradnięcia się bliżej czarnomagicznej kuli zakończyła się fiaskiem, a w kierunku całej trójki śmignęły ogniste pociski, parząc dotkliwie waszą skórę i podpalając ubrania. Jak się jednak mówi, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo dzięki wybuchom zdołaliście dostrzec pęknięcie, a wasze zaklęcia okazały się celne, nie tylko wywołując eksplozję źródła anomalii, ale i mieszając się z jej magią, która ściągnęła na okolicę silne gradobicie. Jednocześnie utrudniające, jak i ułatwiające wam zadanie: ciężkie salwy zlodowaciałej wody przyspieszyły znacznie gaszenie pożarów, pozwalając wam na bardziej skutecznie pozbycie się płomieni, które zdążyły pomknąć już w kierunku okolicznych domostw.
Nie pomogliście wzywającym pomocy kobiecie i mężczyźnie - ich ciała, zwęglone, zostały zabrane przez okolicznych mieszkańców - ale dzięki waszej błyskawicznej reakcji, były to jedyne ofiary czarnomagicznego pożaru. Ogień strawił co prawda drzewa, częściowo nadwątlił budynki i pozostawił na wiosce głęboką bliznę, ale były to rzeczy, które - w przeciwieństwie do ludzkiego życia - dało się odbudować.
| Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Nie pomogliście wzywającym pomocy kobiecie i mężczyźnie - ich ciała, zwęglone, zostały zabrane przez okolicznych mieszkańców - ale dzięki waszej błyskawicznej reakcji, były to jedyne ofiary czarnomagicznego pożaru. Ogień strawił co prawda drzewa, częściowo nadwątlił budynki i pozostawił na wiosce głęboką bliznę, ale były to rzeczy, które - w przeciwieństwie do ludzkiego życia - dało się odbudować.
| Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
8.08.1957
Z cichym pyknięciem teleportował się niedaleko Boltby, w umówionym miejscu, o ustalonej godzinie. Zaczekał na swoją towarzyszkę i przywitał się z nią uprzejmym skinieniem głowy:
-Panna Hagrid. - w jesieni prowadziła dla niego i innych aurorów szkolenie z zakresu starożytnych run, a wiadomość, że sprzyja Zakonowi nawet go nie zaskoczyła. Dobrze patrzyło jej z oczu. Była też młodziutka i z tego co słyszał, wciąż codziennie chodziła do Ministerstwa. -Mówmy sobie na "ty" - zaproponował - a przy ludziach nie używajmy imion ani personaliów. - skoro Tangwystl nadal działała incognito, należy zadbać o jej anonimowość.
Przy ludziach, przy wilkołakach... Istniało ryzyko, że Podmore i tak rozpozna Hagrid, choć niewielkie. Pracowali w końcu w różnych departamentach. Istniało też ryzyko, że inne wilkołaki nie zechcą ich wysłuchać, ale Michael wierzył w samego Ethana i wiedział, że użyje wszystkich argumentów w swojej mocy, by przekonać go i jego nowych znajomych do wsparcia Zakonu. Godne podziwu wydawało mu się już samo to, że Podmore dołączył do grupy wilkołaków - likantropi bardzo rzadko łączyli się w stada, a więc w tym musiało być coś szczególnego.
Najpierw jednak muszą ich znaleźć - a to zależy od Tangwystl.
Stali na wzgórzu z widokiem na wioskę oraz na samotną chatę, z której mieszkańcy mieli wygnać wilkołaków. Dalej rozciągał się las, w którym prawdopodobnie wciąż ukrywali się zbiegowie - zbyt obszerny, by przeszukać go sprawnie. Tonks liczył na to, że znajdą jakieś wskazówki w ich dawnym domu, gdy się już do niego dostaną. Klątwa Stosu brzmiała groźnie.
Odwrócił wzrok od rozciągającego się przed nimi krajobrazu i zwrócił się do panny Hagrid:
-Słyszałem, że masz dostęp do rejestru, pewnie widziałaś moje nazwisko. - zaczął, a niedawny coming out na spotkaniu Zakonu Feniksa ułatwił mu przekazanie tej informacji spokojnym, neutralnym głosem. -Jestem wilkołakiem, rozumiem ich. - przynajmniej trochę. Ciężar wątpliwości brał jednak na siebie, nie dzieląc się nim na razie z runistką. Lepiej jej nie stresować, nie przed łamaniem klątwy. -Zacznę rozmowę, a jeśli cokolwiek będzie się wydawało... nie tak, dam ci sygnał do odwrotu i będę krył tyły. Do pełni pozostało jeszcze trochę czasu, powinni być spokojni. Są niebezpieczni tylko, jeśli niechcący wyprowadzimy ich z równowagi, a to akurat umiem rozpoznać. - tego akurat doświadczył w Surrey na własnej skórze, ale nawet wtedy się nie przemienił. Pamiętał, że chwilę mu to zajęło, pękł dopiero pod koniec trwania Cruciatusa. Zapewne i Olav musiał trochę zbierać się w sobie, choć wtedy, w Norwegii, Tonks nie umiał dostrzec sygnałów ostrzegawczych. Na szczęście uczył się na błędach i nie dopuści do tego, by Hagrid cokolwiek się stało. Szczerze zresztą wątpił, by doszło dziś do jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, Podmore go przecież znał. Bardziej chciał stłumić wszelkie zalążki strachu i stereotypów u samej Tangie, wiedząc, że i ludzie i likantropi podskórnie wyczuwają niepokój. A ten łatwo pomylić z brakiem zaufania.
-Pierwszy etap dzisiejszego zadania zależy zaś całkowicie od Ciebie. Niewiele wiem o Klątwie Stosu, jak blisko musimy podejść do chaty byś mogła się z nią uporać i jak daleko musimy się trzymać, by było... bezpiecznie? Musisz dokładnie upewnić się co do natury tych konkretnych run, czy możesz od razu przejść do zdejmowania klątwy? - tym razem to w jego głosie pojawił się cień wahania. Słyszał o tym, jak niebezpiecznie kończą się nieudane próby zdjęcia klątw, a Hagrid wydawała się taka młoda... Zaufanie to jednak podstawa udanej współpracy, a on mógł jej dopomóc, na ile może.
Lewą dłonią wyjął coś z kieszeni i obrócił w palcach biały kryształ.
-Na wszelki wypadek - słyszałem, że chroni przed ogniem. Może bardziej przyda się dzisiaj tobie? - zapytał. Jeśli upora się z płomieniami, sam chętnie zachowa kryształ na później. Jeśli coś pójdzie nie tak - oto ochrona, którą mógł jej zapewnić.
-Magicus Extremos. - drugą ręką sięgnął po różdżkę i starannie wymówił inkantancję zaklęcia, chcąc wzmocnić magię swojej sojuszniczki.
ekwipunek: na szyi muszla z Oazy, fałszoskop, magiczny kompas, wywar ze szczuroszczeta (stat.0), eliksir niezłomności (stat.5), kryształ, kryształ
Z cichym pyknięciem teleportował się niedaleko Boltby, w umówionym miejscu, o ustalonej godzinie. Zaczekał na swoją towarzyszkę i przywitał się z nią uprzejmym skinieniem głowy:
-Panna Hagrid. - w jesieni prowadziła dla niego i innych aurorów szkolenie z zakresu starożytnych run, a wiadomość, że sprzyja Zakonowi nawet go nie zaskoczyła. Dobrze patrzyło jej z oczu. Była też młodziutka i z tego co słyszał, wciąż codziennie chodziła do Ministerstwa. -Mówmy sobie na "ty" - zaproponował - a przy ludziach nie używajmy imion ani personaliów. - skoro Tangwystl nadal działała incognito, należy zadbać o jej anonimowość.
Przy ludziach, przy wilkołakach... Istniało ryzyko, że Podmore i tak rozpozna Hagrid, choć niewielkie. Pracowali w końcu w różnych departamentach. Istniało też ryzyko, że inne wilkołaki nie zechcą ich wysłuchać, ale Michael wierzył w samego Ethana i wiedział, że użyje wszystkich argumentów w swojej mocy, by przekonać go i jego nowych znajomych do wsparcia Zakonu. Godne podziwu wydawało mu się już samo to, że Podmore dołączył do grupy wilkołaków - likantropi bardzo rzadko łączyli się w stada, a więc w tym musiało być coś szczególnego.
Najpierw jednak muszą ich znaleźć - a to zależy od Tangwystl.
Stali na wzgórzu z widokiem na wioskę oraz na samotną chatę, z której mieszkańcy mieli wygnać wilkołaków. Dalej rozciągał się las, w którym prawdopodobnie wciąż ukrywali się zbiegowie - zbyt obszerny, by przeszukać go sprawnie. Tonks liczył na to, że znajdą jakieś wskazówki w ich dawnym domu, gdy się już do niego dostaną. Klątwa Stosu brzmiała groźnie.
Odwrócił wzrok od rozciągającego się przed nimi krajobrazu i zwrócił się do panny Hagrid:
-Słyszałem, że masz dostęp do rejestru, pewnie widziałaś moje nazwisko. - zaczął, a niedawny coming out na spotkaniu Zakonu Feniksa ułatwił mu przekazanie tej informacji spokojnym, neutralnym głosem. -Jestem wilkołakiem, rozumiem ich. - przynajmniej trochę. Ciężar wątpliwości brał jednak na siebie, nie dzieląc się nim na razie z runistką. Lepiej jej nie stresować, nie przed łamaniem klątwy. -Zacznę rozmowę, a jeśli cokolwiek będzie się wydawało... nie tak, dam ci sygnał do odwrotu i będę krył tyły. Do pełni pozostało jeszcze trochę czasu, powinni być spokojni. Są niebezpieczni tylko, jeśli niechcący wyprowadzimy ich z równowagi, a to akurat umiem rozpoznać. - tego akurat doświadczył w Surrey na własnej skórze, ale nawet wtedy się nie przemienił. Pamiętał, że chwilę mu to zajęło, pękł dopiero pod koniec trwania Cruciatusa. Zapewne i Olav musiał trochę zbierać się w sobie, choć wtedy, w Norwegii, Tonks nie umiał dostrzec sygnałów ostrzegawczych. Na szczęście uczył się na błędach i nie dopuści do tego, by Hagrid cokolwiek się stało. Szczerze zresztą wątpił, by doszło dziś do jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, Podmore go przecież znał. Bardziej chciał stłumić wszelkie zalążki strachu i stereotypów u samej Tangie, wiedząc, że i ludzie i likantropi podskórnie wyczuwają niepokój. A ten łatwo pomylić z brakiem zaufania.
-Pierwszy etap dzisiejszego zadania zależy zaś całkowicie od Ciebie. Niewiele wiem o Klątwie Stosu, jak blisko musimy podejść do chaty byś mogła się z nią uporać i jak daleko musimy się trzymać, by było... bezpiecznie? Musisz dokładnie upewnić się co do natury tych konkretnych run, czy możesz od razu przejść do zdejmowania klątwy? - tym razem to w jego głosie pojawił się cień wahania. Słyszał o tym, jak niebezpiecznie kończą się nieudane próby zdjęcia klątw, a Hagrid wydawała się taka młoda... Zaufanie to jednak podstawa udanej współpracy, a on mógł jej dopomóc, na ile może.
Lewą dłonią wyjął coś z kieszeni i obrócił w palcach biały kryształ.
-Na wszelki wypadek - słyszałem, że chroni przed ogniem. Może bardziej przyda się dzisiaj tobie? - zapytał. Jeśli upora się z płomieniami, sam chętnie zachowa kryształ na później. Jeśli coś pójdzie nie tak - oto ochrona, którą mógł jej zapewnić.
-Magicus Extremos. - drugą ręką sięgnął po różdżkę i starannie wymówił inkantancję zaklęcia, chcąc wzmocnić magię swojej sojuszniczki.
ekwipunek: na szyi muszla z Oazy, fałszoskop, magiczny kompas, wywar ze szczuroszczeta (stat.0), eliksir niezłomności (stat.5), kryształ, kryształ
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 3, 3, 1, 8, 2, 6, 2
#1 'k100' : 61
--------------------------------
#2 'k8' : 4, 3, 3, 1, 8, 2, 6, 2
Trochę dreptała w miejscu. Trochę niepewnie zmierzała w kierunku mężczyzny, który już na nią czekał. Trochę się bała. Głównie tego, że może wziąć i całą tą misje tak normalnie popsuć. A tego to przecież nie chciała. Ale jaką miała pewność, że tak jak powinna wszystko zrobić.
- Panie Tonks. - przywitała się trochę ten tego. Dygnęła jakoś tak. Niby dobrze, ale wyszło dość nie tak. Zamrugała kilka razy na wypowiedziane słowa odrobinę zdziwiona. By po chwili zmarszczyć pokaźnę brwi. - Anu. - powiedziała krótko unosząc rękę, żeby potrzeć nią czubek nosa. - Może mi pan mówić Anu. Od runy Ansuz. - wyjaśniła, bo tego też używała w przypadku Anthony’ego. Chyba było też prostsze, niż jej imię. Gdy się tak zastanawiała, rzadko ktoś porywał się na wymówienie go całego. Ale co też się dziwić. Mama trochę wzięła i poszalała jak imię jej wybierała. Ale narzekać nie mogła i nie zamierzała. Odwróciła spojrzenie przesuwając po nim. Kiedy słowa wypadły z ust mężczyzny ponownie, spojrzała na niego mierząc go mały dyskretnym spojrzeniem.
- Nie wygląda pan. - powiedziała po krótkiej chwili lustrowania jego sylwetki kompletnie nieskrępowana. Nie wyglądała, jakby ta informacja w jakiś sposób nią wstrząsnęła.Ale też wątpliwym był fakt, że miała wgląd w Rejestr. Bardziej kwestia była tego, że różnica jej się żadna zdawała. Może na fakt ten wpływało też to, że dorastała w towarzystwie półolbrzyma. Może fakt, że po prostu taka była.
- Ostatnio wyprowadziłam z równowagi mojego szefa, więc może będę raczej milczeć. Nie zawsze dobrze ino wszystko zrozumiem. - wyjaśniła spokojnie, wzruszając ramionami. To też nie tak, że to jakaś wielka tajemnica była. Po prostu tak miała. Trudno jej się było poruszać w aluzjach i innych takich sprawach. Nie wyłapywała ich najlepiej. A właściwie to przez większość czasu nie łapała ich wcale. Kiedy przeszli do powodu dla którego dzisiaj była potrzebna zmarszczyła znów pokaźne brwi, unosząc zaraz rękę, żeby potrzeć nos. - Parszywa jak wszystkie inne. - stwierdziła wzruszając ramionami. Coś w jej wyrazie twarzy widocznie się zmieniło. Jakby przestawiło, skupione już na zadaniu, które stanęło przed nią. - Po pierwsze muszę wiedzieć, a po drugie, muszę je znaleźć. Lepiej się ich pozbyć, żeby ktoś drugi raz ich nie wykorzystał. - wyjaśniła wyciągając z kieszeni cienkiego sweterka różdżkę. Postawiła kilka kroków w stronę domu, biorąc wdech w płuca. Kiedy mężczyzna wyciągnął w jej stronę rękę z kryształem spojrzała na niego odbierając go z jego ręki i podstawiając sobie pod nos. Czuła zimno, które biło od kryształu. Mierzyła go spojrzeniem kilka chwil, marszcząc brwi. - Dziękuję. - powiedziała odsuwając go od swojego nosa. Biorąc wdech w płuca, już otwierając usta, kiedy poczuła siłę białej magii mężczyzny. - O, dziękuję. - powtórzyła raz jeszcze. Dobrze, najpierw.. Najpierw trzeba było się upewnić, że to była ta klątwa, a nie inna. Wyjścia innego nie było.
- Hexa Revelio - wypowiedziała sprawnie, mrużąc lekko oczy. Za kilka chwil wszystko miało stać się jasne. Kiedy tylko jej usta opuściła inkantacja powietrze wokół zadrżało, nabierając mlecznobiałego koloru, najmocniej zabielonego w okolicy chaty od której stali kawałek dalej. Wypuściła z ust powietrze. - To Stos jak nic. - potwierdziła przypuszczenia. Kiwając przy okazji do siebie samej głową. - Se pan usiąść może. Bo chwilę to zajmie tak czy siak. - powiedziała zerkając w stronę mężczyzny na krótką chwilę, po której ruszyła żeby odnaleźć miejsca na których wyryte zostały runy.
- Panie Tonks. - przywitała się trochę ten tego. Dygnęła jakoś tak. Niby dobrze, ale wyszło dość nie tak. Zamrugała kilka razy na wypowiedziane słowa odrobinę zdziwiona. By po chwili zmarszczyć pokaźnę brwi. - Anu. - powiedziała krótko unosząc rękę, żeby potrzeć nią czubek nosa. - Może mi pan mówić Anu. Od runy Ansuz. - wyjaśniła, bo tego też używała w przypadku Anthony’ego. Chyba było też prostsze, niż jej imię. Gdy się tak zastanawiała, rzadko ktoś porywał się na wymówienie go całego. Ale co też się dziwić. Mama trochę wzięła i poszalała jak imię jej wybierała. Ale narzekać nie mogła i nie zamierzała. Odwróciła spojrzenie przesuwając po nim. Kiedy słowa wypadły z ust mężczyzny ponownie, spojrzała na niego mierząc go mały dyskretnym spojrzeniem.
- Nie wygląda pan. - powiedziała po krótkiej chwili lustrowania jego sylwetki kompletnie nieskrępowana. Nie wyglądała, jakby ta informacja w jakiś sposób nią wstrząsnęła.Ale też wątpliwym był fakt, że miała wgląd w Rejestr. Bardziej kwestia była tego, że różnica jej się żadna zdawała. Może na fakt ten wpływało też to, że dorastała w towarzystwie półolbrzyma. Może fakt, że po prostu taka była.
- Ostatnio wyprowadziłam z równowagi mojego szefa, więc może będę raczej milczeć. Nie zawsze dobrze ino wszystko zrozumiem. - wyjaśniła spokojnie, wzruszając ramionami. To też nie tak, że to jakaś wielka tajemnica była. Po prostu tak miała. Trudno jej się było poruszać w aluzjach i innych takich sprawach. Nie wyłapywała ich najlepiej. A właściwie to przez większość czasu nie łapała ich wcale. Kiedy przeszli do powodu dla którego dzisiaj była potrzebna zmarszczyła znów pokaźne brwi, unosząc zaraz rękę, żeby potrzeć nos. - Parszywa jak wszystkie inne. - stwierdziła wzruszając ramionami. Coś w jej wyrazie twarzy widocznie się zmieniło. Jakby przestawiło, skupione już na zadaniu, które stanęło przed nią. - Po pierwsze muszę wiedzieć, a po drugie, muszę je znaleźć. Lepiej się ich pozbyć, żeby ktoś drugi raz ich nie wykorzystał. - wyjaśniła wyciągając z kieszeni cienkiego sweterka różdżkę. Postawiła kilka kroków w stronę domu, biorąc wdech w płuca. Kiedy mężczyzna wyciągnął w jej stronę rękę z kryształem spojrzała na niego odbierając go z jego ręki i podstawiając sobie pod nos. Czuła zimno, które biło od kryształu. Mierzyła go spojrzeniem kilka chwil, marszcząc brwi. - Dziękuję. - powiedziała odsuwając go od swojego nosa. Biorąc wdech w płuca, już otwierając usta, kiedy poczuła siłę białej magii mężczyzny. - O, dziękuję. - powtórzyła raz jeszcze. Dobrze, najpierw.. Najpierw trzeba było się upewnić, że to była ta klątwa, a nie inna. Wyjścia innego nie było.
- Hexa Revelio - wypowiedziała sprawnie, mrużąc lekko oczy. Za kilka chwil wszystko miało stać się jasne. Kiedy tylko jej usta opuściła inkantacja powietrze wokół zadrżało, nabierając mlecznobiałego koloru, najmocniej zabielonego w okolicy chaty od której stali kawałek dalej. Wypuściła z ust powietrze. - To Stos jak nic. - potwierdziła przypuszczenia. Kiwając przy okazji do siebie samej głową. - Se pan usiąść może. Bo chwilę to zajmie tak czy siak. - powiedziała zerkając w stronę mężczyzny na krótką chwilę, po której ruszyła żeby odnaleźć miejsca na których wyryte zostały runy.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Anu. Ładnie i prosto, bo na jej imieniu faktycznie można było połamać sobie język. Uśmiechnął się ciepło.
-Mike. - zaproponował skróconą formę własnego imienia, a potem zerknął na Tangwystl ciekawie. -Co oznacza ta runa? - chyba powinien pamiętać to z jej szkolenia w Ministerstwie, ale to było tak dawno temu...
Z wilczą czujnością obserwował jej reakcję na jego wyznanie, ale... wydawała się nie zareagować jakoś szczególnie. Odczuł podświadomą ulgę, jego likantropia miała w końcu pomagać im w misji, a nie być kulą u nogi. Panna Hagrid wydawała się zresztą o wiele odważniejsza niż sądził. Miał ją za zwykłą runistkę, kogoś o naukowym zacięciu, a tymczasem wspierała Zakon i bez wahania chodziła negocjować z wilkołakami - chyba nadal pracując w Ministerstwie!
-Poza pełnią wyglądamy raczej normalnie. - ośmielił się zażartować.
Skinął lekko głową w odpowiedzi na jej decyzję, by przy wilkołakach zostawić gadanie jemu. Nie każdy czuł się komfortowo przy negocjacjach z nieznajomymi, w dodatku nieznajomymi stworzeniami, rozumiał to. Dobrze, że oboje znali swoje mocne i słabe strony.
-Szefa z... Ministerstwa? - spytał ściszonym głosem, choć byli przecież sami. -Jak... tam teraz jest? - czy wszystko bardzo się zmieniło od kwietnia? Na jego twarzy odbiła się jakaś nostalgia, w końcu pracował dla Ministerstwa całe dorosłe życie. I kontynuował - wierząc, że to Harold Longbottom jest prawowitym Ministrem.
Zamilkł, pozwalając Tangwystl pracować. Zaklęcie, które jemu rzadko kiedy cokolwiek mówiło, najwyraźniej dało runistce pewność co do natury klątwy. Zrobiło mu się jakoś raźniej, że w ręce miała kryształ i że przepełniała ją energia od jego Magicusa. Wiele więcej zrobić nie mógł, zwłaszcza, że kazała mu czekać. Nie znał się na klątwach. Na wzmiankę o ogniu (tak chyba działa coś związanego ze stosem?) nie okazał strachu, tylko przygotował się na ewentualność rzucania Amicus Igni.
Zamiast usiąść, zaczął rozglądać się po okolicy - tak, by nie wchodzić w drogę Anu. Utkwił wzrok w drzewach na brzegu polany. Czy to tam uciekły wilkołaki, gdy wygnali ich mieszkańcy? Oby nadal tam byli. Ślady ich kryjówek miały być w chacie, do której dostaną się po zdjęciu klątwy, ale nie zaszkodzi sprawdzić, czy są w miarę blisko.
-Cave Inimicum. - mruknął, celując w las. Zaklęcie obejmowało szerszy teren niż Homenum Revelio i pozwoli mu stwierdzić, czy gromada wilkołaków znajduje się w zasięgu półgodzinnego spaceru.
-Mike. - zaproponował skróconą formę własnego imienia, a potem zerknął na Tangwystl ciekawie. -Co oznacza ta runa? - chyba powinien pamiętać to z jej szkolenia w Ministerstwie, ale to było tak dawno temu...
Z wilczą czujnością obserwował jej reakcję na jego wyznanie, ale... wydawała się nie zareagować jakoś szczególnie. Odczuł podświadomą ulgę, jego likantropia miała w końcu pomagać im w misji, a nie być kulą u nogi. Panna Hagrid wydawała się zresztą o wiele odważniejsza niż sądził. Miał ją za zwykłą runistkę, kogoś o naukowym zacięciu, a tymczasem wspierała Zakon i bez wahania chodziła negocjować z wilkołakami - chyba nadal pracując w Ministerstwie!
-Poza pełnią wyglądamy raczej normalnie. - ośmielił się zażartować.
Skinął lekko głową w odpowiedzi na jej decyzję, by przy wilkołakach zostawić gadanie jemu. Nie każdy czuł się komfortowo przy negocjacjach z nieznajomymi, w dodatku nieznajomymi stworzeniami, rozumiał to. Dobrze, że oboje znali swoje mocne i słabe strony.
-Szefa z... Ministerstwa? - spytał ściszonym głosem, choć byli przecież sami. -Jak... tam teraz jest? - czy wszystko bardzo się zmieniło od kwietnia? Na jego twarzy odbiła się jakaś nostalgia, w końcu pracował dla Ministerstwa całe dorosłe życie. I kontynuował - wierząc, że to Harold Longbottom jest prawowitym Ministrem.
Zamilkł, pozwalając Tangwystl pracować. Zaklęcie, które jemu rzadko kiedy cokolwiek mówiło, najwyraźniej dało runistce pewność co do natury klątwy. Zrobiło mu się jakoś raźniej, że w ręce miała kryształ i że przepełniała ją energia od jego Magicusa. Wiele więcej zrobić nie mógł, zwłaszcza, że kazała mu czekać. Nie znał się na klątwach. Na wzmiankę o ogniu (tak chyba działa coś związanego ze stosem?) nie okazał strachu, tylko przygotował się na ewentualność rzucania Amicus Igni.
Zamiast usiąść, zaczął rozglądać się po okolicy - tak, by nie wchodzić w drogę Anu. Utkwił wzrok w drzewach na brzegu polany. Czy to tam uciekły wilkołaki, gdy wygnali ich mieszkańcy? Oby nadal tam byli. Ślady ich kryjówek miały być w chacie, do której dostaną się po zdjęciu klątwy, ale nie zaszkodzi sprawdzić, czy są w miarę blisko.
-Cave Inimicum. - mruknął, celując w las. Zaklęcie obejmowało szerszy teren niż Homenum Revelio i pozwoli mu stwierdzić, czy gromada wilkołaków znajduje się w zasięgu półgodzinnego spaceru.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Skinęła krótko głową, chociaż tak trochę wątpiła, że weźmie i do pana Tonksa nagle po imieniu mówić zacznie. Uśmiech jednak wzięła i odwzajemniła. Na pytanie zmarszczyła nos, chociaż znała odpowiedź od razu. Uniosła rękę, żeby potrzeć nią czubek nosa.
- Ansuz inspiracja, porozumienie, mądrość. W odwróceniu korzysta się z niej przy klątwach odpowiadających za problemy z komunikacją, albo stawiające jakieś blokady i przeszkody. - wyjaśniła by po chwili wzruszyć ramionami. - Anthony uznał, że używanie pseudonimów będzie odpowiednie. - wyznała z nieskrępowaną szczerością. Kolejne wyznanie nie sprawiło dla niej wielkich rewolucji. Może powinno? Ale sama nie rozumiała dlaczego. Znaczy, no, wcześniej nigdy nie stanęła oko w oko z wilkołakiem. Zdawała sobie sprawę z istnienia tej klątwy.
- Próbował ją pan ściągnąć? Czy to ta, której pozbyć się już nie da? - zapytała więc prostolinijnie nie zastanawiając się nad tym, czy jej pytanie było na miejscu, czy też nie bardzo. Właściwie, nigdy się nad tym jakoś specjalnie nie zastanawiała. Jeśli chciała o coś zapytać, albo czegoś się dowiedzieć zwyczajnie to robiła.
- Yhym. - potwierdziła na kilka chwil tracąc wcześniejszą werwę. - Zaczął gadać coś, że jeśli nie wiem jak klątwy nakładać, to niepotrzebna jestem. - wzruszyła ramionami. - Powiedziałam mu, że wiem jak, bo jakbym nie wiedziała to i ściągać bym nie dała rady. Zdenerwował się na to, że powiedziałam że nakładać ich nie będę, tak myślę. - wyjaśniła pokrótce, na chwilę marszcząc brwi. Padające pytanie sprawiło że na kilka chwil zamilkła. - Markotnie. - wybrała w końcu, pocierając znów końcówkę nosa. - Wielu nie pojawiło się już więcej, nawet Kendra nie uśmiecha się tak jak kiedyś. Zresztą, w sumie właściwe, jak ostatnio to nie wiem, bo na początku lipca wypowiedzenie złożylam.- sekretarka, która rozdawała grafiki i przekazywała jej zlecenia pracowała też z Biurem Aurorów, bo to od nich zazwyczaj dostawała wezwania dla Tangie. - W Katedrze Uroków i Czarów zaklęcia z Czarnej Magii zaczęli rozwijać. - westchnęła do siebie, a może do świata. - No nic to, zajmę się tą klątwą. - oznajmiła, ruszając dalej, powoli obchodząc chatę w poszukiwaniu kamieni na których można by było wyryć runy. Ale te znajdowały się dopiero bliżej, właściwie wyryte na deskach chaty. Obeszła dom dookoła dwa razy. Właściwie to trzym. Zmarszczyła brwi. To nie mogło być łatwe. Bo stos w ogóle parszywy był. Ale czuła w sobie wspomagającą magię pana Tonksa, więc też i trochę pewniej się z tym czuła. Wiedziała, że kiedy ściągnie samą klątwę, będzie zajmowała się jeszcze wyrytymi już runami, żeby nikt nie postanowił ponownie ich użyć. Trzeba było je dokładnie zniszczyć, poprzerywać. Nie pozwolić, żeby ktoś jeszcze wziął i użył ich ponownie. Obejrzała się, chcąc zobaczyć gdzie znajdował się starszy auror. W lewej dłoni zaciskała kryształ, który jej dał, chociaż nie wiedziała dokładnie czemu postanowił zmarnować właśnie na nią. Może wcale nie zmarnować, bo wszystko zależało od tego, czy magia miała się jej posłuchać i czy ona była w stanie uformować ją na tyle dokładnie, by przerwać działanie klątwy, która obejmowała to miejsce. Potrzebowali go, bo właściwie to każdy miał prawo, żeby posiadać swój dom. A ten należał do wilkołaków. Najgorsze, co można było zrobić to odebrać komuś coś, co było dla niego ważne. Rodzinę, miejsce które się kocha. Wzięła wdech w płuca. Miała szczęście w tym ognistym nieszczęściu, że mieszkańcy choć wiedzieli sporo o runach to nie postanowili ich dokładniej skryć. Powinna dać radę. W najgorszym wypadku, nie spali się całkiem dzięki kryształowi.
- Finite Incantatem. - zażądała od różdżki, wykonując nią gest. Wstrzymując - jak zawsze - oddech, w oczekiwaniu na to, czy była dostatecznie przygotowana i skupiona by rozprawić się z oblekającą to miejsce czarną magią.
+15 od Michała 1/3
- Ansuz inspiracja, porozumienie, mądrość. W odwróceniu korzysta się z niej przy klątwach odpowiadających za problemy z komunikacją, albo stawiające jakieś blokady i przeszkody. - wyjaśniła by po chwili wzruszyć ramionami. - Anthony uznał, że używanie pseudonimów będzie odpowiednie. - wyznała z nieskrępowaną szczerością. Kolejne wyznanie nie sprawiło dla niej wielkich rewolucji. Może powinno? Ale sama nie rozumiała dlaczego. Znaczy, no, wcześniej nigdy nie stanęła oko w oko z wilkołakiem. Zdawała sobie sprawę z istnienia tej klątwy.
- Próbował ją pan ściągnąć? Czy to ta, której pozbyć się już nie da? - zapytała więc prostolinijnie nie zastanawiając się nad tym, czy jej pytanie było na miejscu, czy też nie bardzo. Właściwie, nigdy się nad tym jakoś specjalnie nie zastanawiała. Jeśli chciała o coś zapytać, albo czegoś się dowiedzieć zwyczajnie to robiła.
- Yhym. - potwierdziła na kilka chwil tracąc wcześniejszą werwę. - Zaczął gadać coś, że jeśli nie wiem jak klątwy nakładać, to niepotrzebna jestem. - wzruszyła ramionami. - Powiedziałam mu, że wiem jak, bo jakbym nie wiedziała to i ściągać bym nie dała rady. Zdenerwował się na to, że powiedziałam że nakładać ich nie będę, tak myślę. - wyjaśniła pokrótce, na chwilę marszcząc brwi. Padające pytanie sprawiło że na kilka chwil zamilkła. - Markotnie. - wybrała w końcu, pocierając znów końcówkę nosa. - Wielu nie pojawiło się już więcej, nawet Kendra nie uśmiecha się tak jak kiedyś. Zresztą, w sumie właściwe, jak ostatnio to nie wiem, bo na początku lipca wypowiedzenie złożylam.- sekretarka, która rozdawała grafiki i przekazywała jej zlecenia pracowała też z Biurem Aurorów, bo to od nich zazwyczaj dostawała wezwania dla Tangie. - W Katedrze Uroków i Czarów zaklęcia z Czarnej Magii zaczęli rozwijać. - westchnęła do siebie, a może do świata. - No nic to, zajmę się tą klątwą. - oznajmiła, ruszając dalej, powoli obchodząc chatę w poszukiwaniu kamieni na których można by było wyryć runy. Ale te znajdowały się dopiero bliżej, właściwie wyryte na deskach chaty. Obeszła dom dookoła dwa razy. Właściwie to trzym. Zmarszczyła brwi. To nie mogło być łatwe. Bo stos w ogóle parszywy był. Ale czuła w sobie wspomagającą magię pana Tonksa, więc też i trochę pewniej się z tym czuła. Wiedziała, że kiedy ściągnie samą klątwę, będzie zajmowała się jeszcze wyrytymi już runami, żeby nikt nie postanowił ponownie ich użyć. Trzeba było je dokładnie zniszczyć, poprzerywać. Nie pozwolić, żeby ktoś jeszcze wziął i użył ich ponownie. Obejrzała się, chcąc zobaczyć gdzie znajdował się starszy auror. W lewej dłoni zaciskała kryształ, który jej dał, chociaż nie wiedziała dokładnie czemu postanowił zmarnować właśnie na nią. Może wcale nie zmarnować, bo wszystko zależało od tego, czy magia miała się jej posłuchać i czy ona była w stanie uformować ją na tyle dokładnie, by przerwać działanie klątwy, która obejmowała to miejsce. Potrzebowali go, bo właściwie to każdy miał prawo, żeby posiadać swój dom. A ten należał do wilkołaków. Najgorsze, co można było zrobić to odebrać komuś coś, co było dla niego ważne. Rodzinę, miejsce które się kocha. Wzięła wdech w płuca. Miała szczęście w tym ognistym nieszczęściu, że mieszkańcy choć wiedzieli sporo o runach to nie postanowili ich dokładniej skryć. Powinna dać radę. W najgorszym wypadku, nie spali się całkiem dzięki kryształowi.
- Finite Incantatem. - zażądała od różdżki, wykonując nią gest. Wstrzymując - jak zawsze - oddech, w oczekiwaniu na to, czy była dostatecznie przygotowana i skupiona by rozprawić się z oblekającą to miejsce czarną magią.
+15 od Michała 1/3
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Tangwystl Hagrid' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
-Mądrość. - powtórzył, uśmiechając się pod nosem. Pasowało. -Anthony... Skamander? - uniósł lekko brew. -To on... opowiedział ci o nas, tak? - korciło go aby spytać, jaki pseudonim ma sam auror i czy jest dla Anu... no, uprzejmy, ale to nieodpowiednia chwila na plotki.
W odpowiedzi na pytanie runistki, po jego twarzy przemknął jakiś grymas, ale szybko się opanował.
-To ta od ugryzienia. Tych nie da się ściągnąć, prawda? - spytał cicho, choć wertował niezliczoną ilość książek na ten temat i znał odpowiedź. -Jeśli ktokolwiek z wilkołaków, które spotkamy będzie przeklęty... umiałabyś mu pomóc? - dodał, zatrzymując na dziewczynie uważne spojrzenie. Taka obietnica mogłaby być dodatkową kartą przetargową w rozmowach z wilkołakami, nie każdy miał w końcu dostęp do profesjonalnych łamaczy klątw. Sam Podmore wspominał, że nawet zwykli pracownicy Ministerstwa nie byli wobec wilkołaków wyrozumiali, to dlatego szukał w sekrecie porady Tonksa.
Cień przemknął mu po twarzy, gdy słuchał o Ministerstwie, wypowiedzeniu Tangie, czarnej magii.
-Jedna z nas jest łamaczką klątw na zlecenie, od dawna. Jeśli będziesz potrzebowała prywatnych zleceń, skontaktuję was z sobą. - zaproponował, mając na myśli Lucindę.
Cave Inimicum poinformowało go, że w pobliżu znajdują się różne istoty - mogły to być zwierzęta, ale przynajmniej wiedział, że las nie jest pusty. Spróbują znaleźć jakieś wskazówki, pomaszerują chwilę wśród drzew, potem będzie można rzucać Homenum Revelio.
Potem trzymał się z boku, usiłując nie rozpraszać pracującej łamaczki klątw. Palce zaciskał na różdżce, chcąc być gotowym do samoobrony w razie niepowodzenia. Tangwystl powinien ochronić jego kryształ, a on był aurorem, umiał chronić się magią. Nawet przed ogniem. Żadne płomienie ich jednak nie pochłonęły. Po dłuższej chwili pracy nad runami, Tangwystl najwyraźniej zdjęła klątwę. Zaskoczony Mike drgnął na dźwięk jej słow. To już?
-To już? - upewnił się cicho, nie ruszając się ani o krok, dopóki panna Hagrid nie dała mu sygnału do wejścia do chaty.
-Jest bezpiecznie? Mogą tu wrócić, jeśli by chciały? - upewniał się niczym dziecko, klątwy były mu w końcu obce. Wątpił za to, by wilkołaki znów przybyły tu w miejsce - chyba, że po swoje rzeczy. Okoliczni mieszkańcy musieli być wyjątkowo bezwzględni i zdeterminowani, skoro sięgnęli aż po klątwę, by pozbyć się likantropów.
Wszedł do chaty, rozejrzał się.
-Lumos. - różdżką rozświetlił salon, przekonując się, że wilkołaki faktycznie musiały stąd uciec w pośpiechu. Wszystko było tak, jakby ktoś nadal tu mieszkał, nawet w lekkim nieporządku.
-Zostawili wszystko. - wyrwało mu się z nagłym gniewem. Sam mieszkał w podobnej chacie, jego samego wygnał stamtąd Lyall Lupin. Co, jeśli nie miałby wtedy dokąd pójść? Jak radzą sobie teraz likantropi, gdzie mieszkają?
-Skoro było ich więcej, to mogli mieć jakąś mapę bezpiecznych miejsc do spędzania pełni. Podmore pracował w Ministerstwie, wiedział kto jest w rejestrze i wiedział, jakie rejony patrolują brygadziści. Mógł użyć tej wiedzy, ale żeby wynieść z Ministerstwa te wszystkie informacje, szczególnie miejsca do "oficjalnego" spędzania pełni, musiał je gdzieś spisać. - myślał na głos, rozglądając się. Nagle w oczy rzuciła mu się leżąca na stole...
-...Koperta. Rodzice Podmore'a pracują... pracowali... - czy w ogóle jeszcze żyli? -...na mugolskiej poczcie. - olśniło go nagle. Podniósł kopertę, pustą - ale był na nią naklejony znaczek, a na wierzchu napisane jakieś numery.
-Poszukajmy ich więcej. Ten znaczek... jest z miejscowości obok, na północ stąd. A numery... może oznaczają, że oni ukrywają się w jakiejś odległości na północ stąd, łączą tamto miejsce z tym? - zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak Podmore mógł szyfrować swoje zapiski tak, by były zrozumiałe dla innych. Pokazał Tangwystl znaczek. -Widzisz tą kwadratową naklejkę? Tak mugole wysyłają swoje listy, opłacając je. Kupują te znaczki na pocztach w swoich miasteczkach, a potem zapisują ręcznie adres... a te cyfry są w miejscu adresu. - wyjaśnił jej szybko, a potem zaczął po kolei otwierać wszystkie szuflady, przetrząsać szafki. Same cyfry nic mu nie mówiły, ale Podmore musi mieć tego więcej. Jakąś legendę? Albo inne koperty, które umożliwią im porównanie tej metody zapisków?
spostrzegawczość III, używam inspiracji/informacji o Ethanie stąd
W odpowiedzi na pytanie runistki, po jego twarzy przemknął jakiś grymas, ale szybko się opanował.
-To ta od ugryzienia. Tych nie da się ściągnąć, prawda? - spytał cicho, choć wertował niezliczoną ilość książek na ten temat i znał odpowiedź. -Jeśli ktokolwiek z wilkołaków, które spotkamy będzie przeklęty... umiałabyś mu pomóc? - dodał, zatrzymując na dziewczynie uważne spojrzenie. Taka obietnica mogłaby być dodatkową kartą przetargową w rozmowach z wilkołakami, nie każdy miał w końcu dostęp do profesjonalnych łamaczy klątw. Sam Podmore wspominał, że nawet zwykli pracownicy Ministerstwa nie byli wobec wilkołaków wyrozumiali, to dlatego szukał w sekrecie porady Tonksa.
Cień przemknął mu po twarzy, gdy słuchał o Ministerstwie, wypowiedzeniu Tangie, czarnej magii.
-Jedna z nas jest łamaczką klątw na zlecenie, od dawna. Jeśli będziesz potrzebowała prywatnych zleceń, skontaktuję was z sobą. - zaproponował, mając na myśli Lucindę.
Cave Inimicum poinformowało go, że w pobliżu znajdują się różne istoty - mogły to być zwierzęta, ale przynajmniej wiedział, że las nie jest pusty. Spróbują znaleźć jakieś wskazówki, pomaszerują chwilę wśród drzew, potem będzie można rzucać Homenum Revelio.
Potem trzymał się z boku, usiłując nie rozpraszać pracującej łamaczki klątw. Palce zaciskał na różdżce, chcąc być gotowym do samoobrony w razie niepowodzenia. Tangwystl powinien ochronić jego kryształ, a on był aurorem, umiał chronić się magią. Nawet przed ogniem. Żadne płomienie ich jednak nie pochłonęły. Po dłuższej chwili pracy nad runami, Tangwystl najwyraźniej zdjęła klątwę. Zaskoczony Mike drgnął na dźwięk jej słow. To już?
-To już? - upewnił się cicho, nie ruszając się ani o krok, dopóki panna Hagrid nie dała mu sygnału do wejścia do chaty.
-Jest bezpiecznie? Mogą tu wrócić, jeśli by chciały? - upewniał się niczym dziecko, klątwy były mu w końcu obce. Wątpił za to, by wilkołaki znów przybyły tu w miejsce - chyba, że po swoje rzeczy. Okoliczni mieszkańcy musieli być wyjątkowo bezwzględni i zdeterminowani, skoro sięgnęli aż po klątwę, by pozbyć się likantropów.
Wszedł do chaty, rozejrzał się.
-Lumos. - różdżką rozświetlił salon, przekonując się, że wilkołaki faktycznie musiały stąd uciec w pośpiechu. Wszystko było tak, jakby ktoś nadal tu mieszkał, nawet w lekkim nieporządku.
-Zostawili wszystko. - wyrwało mu się z nagłym gniewem. Sam mieszkał w podobnej chacie, jego samego wygnał stamtąd Lyall Lupin. Co, jeśli nie miałby wtedy dokąd pójść? Jak radzą sobie teraz likantropi, gdzie mieszkają?
-Skoro było ich więcej, to mogli mieć jakąś mapę bezpiecznych miejsc do spędzania pełni. Podmore pracował w Ministerstwie, wiedział kto jest w rejestrze i wiedział, jakie rejony patrolują brygadziści. Mógł użyć tej wiedzy, ale żeby wynieść z Ministerstwa te wszystkie informacje, szczególnie miejsca do "oficjalnego" spędzania pełni, musiał je gdzieś spisać. - myślał na głos, rozglądając się. Nagle w oczy rzuciła mu się leżąca na stole...
-...Koperta. Rodzice Podmore'a pracują... pracowali... - czy w ogóle jeszcze żyli? -...na mugolskiej poczcie. - olśniło go nagle. Podniósł kopertę, pustą - ale był na nią naklejony znaczek, a na wierzchu napisane jakieś numery.
-Poszukajmy ich więcej. Ten znaczek... jest z miejscowości obok, na północ stąd. A numery... może oznaczają, że oni ukrywają się w jakiejś odległości na północ stąd, łączą tamto miejsce z tym? - zmarszczył brwi, zastanawiając się, jak Podmore mógł szyfrować swoje zapiski tak, by były zrozumiałe dla innych. Pokazał Tangwystl znaczek. -Widzisz tą kwadratową naklejkę? Tak mugole wysyłają swoje listy, opłacając je. Kupują te znaczki na pocztach w swoich miasteczkach, a potem zapisują ręcznie adres... a te cyfry są w miejscu adresu. - wyjaśnił jej szybko, a potem zaczął po kolei otwierać wszystkie szuflady, przetrząsać szafki. Same cyfry nic mu nie mówiły, ale Podmore musi mieć tego więcej. Jakąś legendę? Albo inne koperty, które umożliwią im porównanie tej metody zapisków?
spostrzegawczość III, używam inspiracji/informacji o Ethanie stąd
Can I not save one
from the pitiless wave?
Potaknęła głową na powtórzone przez niego słowo kiedy wyjaśniała znaczenie runy. Kiedy padło kolejne pytanie uniosła wzrok na aurora.
- Poprosił o pomoc w wyprawie, powiedział trochę o Zakonie, ale że pracowałam wtedy jeszcze w Ministerstwie im mniej wiedziałam, tym lepiej to było. - przyznała zgodnie z prawdą wzruszając ramionami. Nie potrafiła kłamać. I wiedzieć dużo też nie powinna. Najlepiej tyle ile potrzebne jej było do pomocy w sprawie. Nie więcej, bo więcej mogło kłopoty ściągnąć niepotrzebne.
- Z tego co wiem, to nie. - przyznała rzeczowo marszcząc na kilka chwil pokaźne brwi. - Prawdopodobnie bym umiała. To ryzykowna sprawa, takie ciężkie przekleństwa ściągać. Ale nie jest to niemożliwe. - przyznała. Znała swoje umiejętności, ale wiedziała też jakie niebezpiecznie było zabawianie się z nimi. Swój wolny czas poświęcała runom i temu na co się składały, rozumiała je, chociaż fakt, że były zdolne do takich okrutnych rzeczy nadal ją w jakiś sposób przerażał. Może dlatego, tak mocno stawała w opozycji do tego. - Będę pamiętać. - wypowiedziała zgadzając się krótkim ruchem głowy, chociaż nie wiedziała na razie, co i jak dalej ze sobą zrobi. Miała trochę oszczędności i mogła na spokojnie się nad tym zastanowić.
-Już, już. - potwierdziła, kiwając do tego jeszcze głową. - Dłużej schodzi przy miejscach, bo zawsze runy niszczę, żeby drugi raz ich użyć nie można było. - wyjaśniła wchodząc za mężczyzną do chaty. Rozpaliła światło na końcu swojej własnej różdżki rozglądając się dookoła. Na śledztwach to za bardzo w sumie się nie znała. Właściwie, to nie znała się wcale. Więc tak całkiem na poważnie na panu Tonksie polegała w tej właśnie sprawie. Obserwowała jak przesuwa się w chacie i choć sama chciała być pomocna, to nie bardzo wiedziała co mogłaby zrobić. Rozglądała się więc za czymś, co mogłoby im pomóc do czasu aż auror nie odezwał się ponownie. Wtedy uniosła na niego niebieskie tęczówki słuchając wypowiadanych słów. Jej brwi zmarszczyły się kiedy odbierała kopertę, żeby się jej przyjrzeć. - To chyba strasznie długo trwa, to wysyłanie listów. - wtrąciła, biorąc kopertę do rąk. Obróciła ją w dłoniach w końcu skupiając się na zapisanych na nich liczbach. - A co jeśli, każdy z brzegów, odpowiada za inną część świata? Wie Pan, północ, południe - traciła palcem górny i dolny brzeg. - I wschód i zachód. - dotknęła dwóch po bokach. - Aperacjum. - wypowiedziała kierując różdżkę na kopertę. I aż sapnęła, kiedy litery i cyfry zaczęły się pojawiać na kopercie. - Panie Tonks! - szepnęła głośniej, chociaż trudno było powiedzieć, dlaczego właściwie zniżyła swój głos do szeptu. Trzymała w rękach właśnie bardzo prowizoryczną mapę, która miała zaznaczony jeden punkt, między wioskami. Przekazała kopertę aurorowi czekając na jego dalsze polecenia.
- Poprosił o pomoc w wyprawie, powiedział trochę o Zakonie, ale że pracowałam wtedy jeszcze w Ministerstwie im mniej wiedziałam, tym lepiej to było. - przyznała zgodnie z prawdą wzruszając ramionami. Nie potrafiła kłamać. I wiedzieć dużo też nie powinna. Najlepiej tyle ile potrzebne jej było do pomocy w sprawie. Nie więcej, bo więcej mogło kłopoty ściągnąć niepotrzebne.
- Z tego co wiem, to nie. - przyznała rzeczowo marszcząc na kilka chwil pokaźne brwi. - Prawdopodobnie bym umiała. To ryzykowna sprawa, takie ciężkie przekleństwa ściągać. Ale nie jest to niemożliwe. - przyznała. Znała swoje umiejętności, ale wiedziała też jakie niebezpiecznie było zabawianie się z nimi. Swój wolny czas poświęcała runom i temu na co się składały, rozumiała je, chociaż fakt, że były zdolne do takich okrutnych rzeczy nadal ją w jakiś sposób przerażał. Może dlatego, tak mocno stawała w opozycji do tego. - Będę pamiętać. - wypowiedziała zgadzając się krótkim ruchem głowy, chociaż nie wiedziała na razie, co i jak dalej ze sobą zrobi. Miała trochę oszczędności i mogła na spokojnie się nad tym zastanowić.
-Już, już. - potwierdziła, kiwając do tego jeszcze głową. - Dłużej schodzi przy miejscach, bo zawsze runy niszczę, żeby drugi raz ich użyć nie można było. - wyjaśniła wchodząc za mężczyzną do chaty. Rozpaliła światło na końcu swojej własnej różdżki rozglądając się dookoła. Na śledztwach to za bardzo w sumie się nie znała. Właściwie, to nie znała się wcale. Więc tak całkiem na poważnie na panu Tonksie polegała w tej właśnie sprawie. Obserwowała jak przesuwa się w chacie i choć sama chciała być pomocna, to nie bardzo wiedziała co mogłaby zrobić. Rozglądała się więc za czymś, co mogłoby im pomóc do czasu aż auror nie odezwał się ponownie. Wtedy uniosła na niego niebieskie tęczówki słuchając wypowiadanych słów. Jej brwi zmarszczyły się kiedy odbierała kopertę, żeby się jej przyjrzeć. - To chyba strasznie długo trwa, to wysyłanie listów. - wtrąciła, biorąc kopertę do rąk. Obróciła ją w dłoniach w końcu skupiając się na zapisanych na nich liczbach. - A co jeśli, każdy z brzegów, odpowiada za inną część świata? Wie Pan, północ, południe - traciła palcem górny i dolny brzeg. - I wschód i zachód. - dotknęła dwóch po bokach. - Aperacjum. - wypowiedziała kierując różdżkę na kopertę. I aż sapnęła, kiedy litery i cyfry zaczęły się pojawiać na kopercie. - Panie Tonks! - szepnęła głośniej, chociaż trudno było powiedzieć, dlaczego właściwie zniżyła swój głos do szeptu. Trzymała w rękach właśnie bardzo prowizoryczną mapę, która miała zaznaczony jeden punkt, między wioskami. Przekazała kopertę aurorowi czekając na jego dalsze polecenia.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
-Tak, lepiej nie zwracaj na siebie... podejrzeń. Potrzebujemy specjalistów, łamaczy. - skinął zachęcająco głową. Dobrze, że Skamander wciągnął ją do Zakonu - na tyle, by im pomogła, lecz nie na tyle głęboko, by ryzykowała. Może i mieli różne podejście do życia, ale Anthony był zadziwiająco dobrym strategiem. Przenikliwie spojrzał na Tangwystl, zastanawiając się jak jeszcze można wykorzystać jej ekspertyzę podczas tej misji. Zdjęła klątwę Stosu, a to na jego barkach spoczywał ciężar rozmowy z dawnym znajomym, ale...
-Anu, jeśli to nie jest zbytni ciężar ani obietnica bez pokrycia, to... mogłabyś im to powiedzieć? Że klątwę da się zdjąć, że jesteś łamaczem, a w Zakonie mamy ewentualne wsparcie? - widział jak prężnie działała dzisiaj, wzmocniona jego magią. A Magicusy choćby Farleya były jeszcze potężniejsze. -Podejrzewam, że większość z nich stała się wilkołakami z powodu ugryzienia, jak ja, klątwy są pewnie rzadsze. Ale jeśli ten argument miałby do kogoś trafić to... nie mamy im wiele do zaoferowania, wiesz. Każdy gest się liczy. Ja mógłbym do nich przemówić jako wilkołak i auror, a ty z perspektywy łamaczki klątw. - zaproponował ostrożnie, ostateczną decyzję zostawiając w rękach Anu. Nie chciał w końcu składać obietnic bez pokrycia ani nakładać na sojuszniczkę zbyt wielkich ciężarów.
-Dobra robota. - podsumował z uśmiechem, gdy potwierdziła zdjęcie Klątwy Stosu.
-Na mugolski list można czekać kilka dni... a jeśli jest wysłany z Irlandii to nawet kilka tygodni. Jakoś do tego przywykli, mają inne... urządzenia od natychmiastowego kontaktu. - opowiedział Tangie z pewnym rozbawieniem. Rozmowa przypomniała mu, jak Marcella Figg próbowała zrozumieć i streścić działanie telefonu aby zyskać zaufanie podejrzliwych mugolskich uciekinierów spod Londynu. Koperta wydawała się obiecującym tropem, a w rękach zdolnej Anu okazała się mapą.
-Brawo! - skupiony na mugolskim toku myślenia, zapomniał na sekundę o czarodziejskich metodach na szyfrowanie informacji. Nachylił się nad kopertą. -Już wiemy ich szukać. Jeśli to ich kryjówka, znajdziemy ich tam. Może i mapa nie jest dokładna, ale wystarczy na zasięg Homenum Revelio. - skomentował triumfalnie. -Chodźmy. - nic tu po nich, złapali trop. Zamknął za sobą i Anu drzwi chaty, aby dobytek wilkołaków pozostał bezpieczny. Opuszczali to miejsce w pośpiechu, więc pewnie zechcą tu wrócić - przynajmniej po swoje rzeczy.
Korzystając z nakreślonej na kopercie mapy, Michael i Tangwystl ruszyli do lasu. Maszerowali dobrą godzinę, w końcu docierając na miejsce dokładnie między dwoma wioskami.
-Homenum Revelio. - mruknął, rozglądając się. Drzewa, drzewa, drzewa. Aż... zaklęcie zadziałało, ukazując rozświetlone sylwetki jakby... pod ziemią? Michael odkopał butem stertę liści. -Tu są ludzie. - szepnął do Tangwystl. -Pod ziemią, tu coś jest. - rozkopywał stertę dalej, aż odkrył drewnianą klapę. Zamkniętą, na to wyglądało. Mieli tam piwniczkę? Kryjówkę? Jaskinię, do której dorobili przejście?
Zawahał się. Mógłby ją otworzyć magią albo nawet rozwalić zamek, ale chciał przecież zdobyć zaufanie wilkołaków. Szczególnie, że wiedział już, że tam są. Cztery lub pięć osób. Jeśli grupa była w komplecie, to powinien być wśród nich Ethan.
Tonks zapukał, głośno i stanowczo.
-Ethan Podmore? Jesteś tam? Tu Tonks, Michael Tonks. Z Sylwestra, mieliśmy się spotkać w sprawie... naszej klątwy. Jestem tu sam, z łamaczką klątw, która zdjęła Stos z waszej dawnej chaty. Jeśli chcecie tam wrócić po swoje rzeczy, droga wolna. Ale najpierw chciałbym porozmawiać... - krzyknął przez drewno, wiedząc, że jedna sylwetka jest na tyle blisko klapy, by go usłyszeć.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu klapa uchyliła się. Tylko na kilka centymetrów, na tyle aby Michael mógł dojrzeć kawałek głowy brodatego młodzieńca. Nie przypominał już ogolonego urzędnika z Sylwestra, ale oczy miał takie same - łagodne, choć teraz jakieś rozgorączkowane.
-Nie mogłem wtedy przyjść... a teraz jest już za późno. O czym w ogóle chcesz rozmawiać? Wiosną moi rodzice... a w czerwcu... nieważne. - wymamrotał nieskładnie, spoglądając na Michaela tylko po to, aby upewnić się co do jego tożsamości.
-Walczyłem w kwietniu w Londynie, usiłując ich powstrzymać. Wiem, co się wtedy działo, dlaczego musiałeś uciekać. Ja też już nie pracuję w Ministerstwie, też łamię co miesiąc warunki rejestru. Ścigają nas obojga... i innych. Wiem, że jesteś tam z innymi. Wszyscy uciekacie przed brygadzistami? - zaczął Michael, konkretnie, ale łagodnym głosem. -I wiem... wiemy co stało się w czerwcu. Wiem, jak... jak to jest. Nie będę pytał ani oceniał. Tangwystl zdjęła klątwę z chaty, choć wioska nie jest już dla was bezpieczna. Dołączcie do mnie... wszyscy. Znam już miejsca w Anglii na bezpieczne spędzanie pełni, z dala od brygadzistów, pomagają mi przyjaciele, szukamy też nowych terenów w Szkocji. Możemy trzymać się razem. Możemy sobie pomóc. Jesteś liderem, Ethan, skoro już zgromadziłeś taką grupkę. To więcej wilkołaków niż kiedykolwiek znałem, ale... chcę was poznać. Chcę żebyśmy wszyscy byli bezpieczni. - zaczął, na razie opowiadając o sobie, używając argumentów odnoszących się do likantropii. Wiedział o mugolskiej rodzinie Ethana, więc zamierzał też poruszyć temat Zakonu, walki, pomocy w wojnie. Ale powoli. Najpierw musiał zaskarbić sobie choć trochę zaufania Podmore'a - ten okazał mu je w Sylwestra, ale od tamtej pory minęło sporo czasu.
Ethan przygryzł wargę, a potem spojrzał nerwowo na Tangwystl. Od czerwcowej pełni, od tamtych ofiar, ukrywał się z kompanami tutaj, w lesie. Nie wiedzieli nawet, który z nich zabił tamtych ludzi, nie pamiętali. Przysięgli więc sobie nie pokazywać się wśród innych, nie byli... nie byli godni. Inny wilkołak pewnie go rozumiał, ale ta dziewczyna? Czy naprawdę chciała im pomóc, nie uważała ich za bestie? Czemu tu przyszła?
rzut na zaklęcie
-Anu, jeśli to nie jest zbytni ciężar ani obietnica bez pokrycia, to... mogłabyś im to powiedzieć? Że klątwę da się zdjąć, że jesteś łamaczem, a w Zakonie mamy ewentualne wsparcie? - widział jak prężnie działała dzisiaj, wzmocniona jego magią. A Magicusy choćby Farleya były jeszcze potężniejsze. -Podejrzewam, że większość z nich stała się wilkołakami z powodu ugryzienia, jak ja, klątwy są pewnie rzadsze. Ale jeśli ten argument miałby do kogoś trafić to... nie mamy im wiele do zaoferowania, wiesz. Każdy gest się liczy. Ja mógłbym do nich przemówić jako wilkołak i auror, a ty z perspektywy łamaczki klątw. - zaproponował ostrożnie, ostateczną decyzję zostawiając w rękach Anu. Nie chciał w końcu składać obietnic bez pokrycia ani nakładać na sojuszniczkę zbyt wielkich ciężarów.
-Dobra robota. - podsumował z uśmiechem, gdy potwierdziła zdjęcie Klątwy Stosu.
-Na mugolski list można czekać kilka dni... a jeśli jest wysłany z Irlandii to nawet kilka tygodni. Jakoś do tego przywykli, mają inne... urządzenia od natychmiastowego kontaktu. - opowiedział Tangie z pewnym rozbawieniem. Rozmowa przypomniała mu, jak Marcella Figg próbowała zrozumieć i streścić działanie telefonu aby zyskać zaufanie podejrzliwych mugolskich uciekinierów spod Londynu. Koperta wydawała się obiecującym tropem, a w rękach zdolnej Anu okazała się mapą.
-Brawo! - skupiony na mugolskim toku myślenia, zapomniał na sekundę o czarodziejskich metodach na szyfrowanie informacji. Nachylił się nad kopertą. -Już wiemy ich szukać. Jeśli to ich kryjówka, znajdziemy ich tam. Może i mapa nie jest dokładna, ale wystarczy na zasięg Homenum Revelio. - skomentował triumfalnie. -Chodźmy. - nic tu po nich, złapali trop. Zamknął za sobą i Anu drzwi chaty, aby dobytek wilkołaków pozostał bezpieczny. Opuszczali to miejsce w pośpiechu, więc pewnie zechcą tu wrócić - przynajmniej po swoje rzeczy.
Korzystając z nakreślonej na kopercie mapy, Michael i Tangwystl ruszyli do lasu. Maszerowali dobrą godzinę, w końcu docierając na miejsce dokładnie między dwoma wioskami.
-Homenum Revelio. - mruknął, rozglądając się. Drzewa, drzewa, drzewa. Aż... zaklęcie zadziałało, ukazując rozświetlone sylwetki jakby... pod ziemią? Michael odkopał butem stertę liści. -Tu są ludzie. - szepnął do Tangwystl. -Pod ziemią, tu coś jest. - rozkopywał stertę dalej, aż odkrył drewnianą klapę. Zamkniętą, na to wyglądało. Mieli tam piwniczkę? Kryjówkę? Jaskinię, do której dorobili przejście?
Zawahał się. Mógłby ją otworzyć magią albo nawet rozwalić zamek, ale chciał przecież zdobyć zaufanie wilkołaków. Szczególnie, że wiedział już, że tam są. Cztery lub pięć osób. Jeśli grupa była w komplecie, to powinien być wśród nich Ethan.
Tonks zapukał, głośno i stanowczo.
-Ethan Podmore? Jesteś tam? Tu Tonks, Michael Tonks. Z Sylwestra, mieliśmy się spotkać w sprawie... naszej klątwy. Jestem tu sam, z łamaczką klątw, która zdjęła Stos z waszej dawnej chaty. Jeśli chcecie tam wrócić po swoje rzeczy, droga wolna. Ale najpierw chciałbym porozmawiać... - krzyknął przez drewno, wiedząc, że jedna sylwetka jest na tyle blisko klapy, by go usłyszeć.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu klapa uchyliła się. Tylko na kilka centymetrów, na tyle aby Michael mógł dojrzeć kawałek głowy brodatego młodzieńca. Nie przypominał już ogolonego urzędnika z Sylwestra, ale oczy miał takie same - łagodne, choć teraz jakieś rozgorączkowane.
-Nie mogłem wtedy przyjść... a teraz jest już za późno. O czym w ogóle chcesz rozmawiać? Wiosną moi rodzice... a w czerwcu... nieważne. - wymamrotał nieskładnie, spoglądając na Michaela tylko po to, aby upewnić się co do jego tożsamości.
-Walczyłem w kwietniu w Londynie, usiłując ich powstrzymać. Wiem, co się wtedy działo, dlaczego musiałeś uciekać. Ja też już nie pracuję w Ministerstwie, też łamię co miesiąc warunki rejestru. Ścigają nas obojga... i innych. Wiem, że jesteś tam z innymi. Wszyscy uciekacie przed brygadzistami? - zaczął Michael, konkretnie, ale łagodnym głosem. -I wiem... wiemy co stało się w czerwcu. Wiem, jak... jak to jest. Nie będę pytał ani oceniał. Tangwystl zdjęła klątwę z chaty, choć wioska nie jest już dla was bezpieczna. Dołączcie do mnie... wszyscy. Znam już miejsca w Anglii na bezpieczne spędzanie pełni, z dala od brygadzistów, pomagają mi przyjaciele, szukamy też nowych terenów w Szkocji. Możemy trzymać się razem. Możemy sobie pomóc. Jesteś liderem, Ethan, skoro już zgromadziłeś taką grupkę. To więcej wilkołaków niż kiedykolwiek znałem, ale... chcę was poznać. Chcę żebyśmy wszyscy byli bezpieczni. - zaczął, na razie opowiadając o sobie, używając argumentów odnoszących się do likantropii. Wiedział o mugolskiej rodzinie Ethana, więc zamierzał też poruszyć temat Zakonu, walki, pomocy w wojnie. Ale powoli. Najpierw musiał zaskarbić sobie choć trochę zaufania Podmore'a - ten okazał mu je w Sylwestra, ale od tamtej pory minęło sporo czasu.
Ethan przygryzł wargę, a potem spojrzał nerwowo na Tangwystl. Od czerwcowej pełni, od tamtych ofiar, ukrywał się z kompanami tutaj, w lesie. Nie wiedzieli nawet, który z nich zabił tamtych ludzi, nie pamiętali. Przysięgli więc sobie nie pokazywać się wśród innych, nie byli... nie byli godni. Inny wilkołak pewnie go rozumiał, ale ta dziewczyna? Czy naprawdę chciała im pomóc, nie uważała ich za bestie? Czemu tu przyszła?
rzut na zaklęcie
Can I not save one
from the pitiless wave?
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Boltby
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Yorkshire