[Sen] Sen o jednorożcu
AutorWiadomość
Trzynaście stron rozdziału o ingrediencjach pochodzących od jednorożców było za nią, ale zmęczenie doskwierało jej coraz bardziej. Było już naprawdę późno, ale chodzenie spać o tej porze było u niej normalne, zwłaszcza od maja. Większość dnia spędziła w Mungu na warzeniu eliksirów, a po powrocie do domu i zjedzeniu szybkiego obiadu zatopiła się w książce poświęconej ingrediencjom. Właśnie czytała fragment opisujący zastosowanie krwi jednorożca w eliksirze Felix Felicis, kiedy zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczona. Kilkukrotnie przeczytała tą samą linijkę, literki mieniły jej się już w oczach – podjęła więc decyzję o pójściu spać. Jeśli chciała udoskonalić swoją technikę warzenia eliksiru szczęścia, musiała podejść do tego z wypoczętą głową. Po szybkiej kąpieli niemal rzuciła się na łóżko, a sen zmorzył ją bardzo szybko...
Otaczał ją las. Bujna zieleń wypełniała cały punkt widzenia, ale nie była pewna, co to za las. Raczej nie mieszczący się pod Londynem Waltham Forest, drzewa rosły tu gęściej, były też wyższe, a ich pnie grubsze. Zakazany Las lub inna podobna wiekowa puszcza? Całkiem możliwe.
Wokół nie widziała żywej duszy i nie była pewna, skąd się tu wzięła, skoro jeszcze przed chwilą była w swoim domu. Rozejrzała się po otoczeniu z zagubieniem, poszukując jakichkolwiek charakterystycznych punktów, które mogła kiedyś widzieć, a które mogłyby jej powiedzieć, gdzie trafiła. Kawałek dalej między drzewami coś połyskiwało – zupełnie jak skryta w lesie sadzawka. Ruszyła w tamtą stronę, zdając sobie sprawę, że jej ciało jest jakieś... inne. Przede wszystkim, z niewiadomego powodu poruszała się na czworakach i miała dziwną ochotę, by wypuścić ze swoich ust rżenie. Owszem, zdarzało jej się chadzać na czterech łapach, ale oglądała wtedy świat z dużo niższej perspektywy i raczej miauczała niż rżała. Jej głowa też poruszała się inaczej na wyjątkowo długiej szyi, a kiedy spojrzała w dół, zobaczyła ściółkę pokrytą rozmaitą roślinnością; wiele roślin rozpoznawała jako ingrediencje do eliksirów, bo w ostatnich miesiącach intensywnie poszerzała wiedzę z zakresu zielarstwa. Ale nie one przykuły jej uwagę najmocniej – pomiędzy kępami roślinności znajdowały się smukłe końskie nogi z błyszczącymi kopytami. A przecież nie była animagiem koniem, tylko kotem!
Przyspieszyła kroku, zbliżając się do sadzawki. Coś skłoniło ją do tego, by spojrzeć w dół, na swoje odbicie, ale nie dostrzegła tam siebie. Zamiast swojej twarzy otoczonej blond włosami oraz skromnych ubrań przesyconych wonią eliksirów zauważyła ciało konia – ale nie byle jakiego konia, tylko śnieżnobiałego jednorożca z błyszczącym rogiem wyrastającym wprost z czoła. Miała też błyszczącą grzywę, a zapewne także i cztery nogi zakończone kopytami oraz ogon pełen włosia używanego do eliksirów oraz wytwórstwa różdżek. Była jednorożcem? Tylko dlaczego?
Nagle wpadła w panikę i nawiedziła ją myśl, że może to kara za używanie krwi jednorożca do uwarzenia Felix felicis? Chociaż przecież była pewna, że to krew z legalnego źródła, pobrana od jednorożca bez czynienia mu krzywdy. Handlarz zapewniał ją, że nie zniżyłby się do pozyskiwania krwi w plugawy sposób. Ale co, jeśli ją okłamał, a ona naiwnie wierzyła w jego słowa, bo wydawał się miły i uczciwy? Może tak właśnie działało przekleństwo jednorożców?
Przejęta tą myślą zwiesiła głowę, wpatrując się ponuro w powierzchnię stawu, w którym wciąż odbijał się łeb jednorożca zwieńczony rogiem. Niestety nie miała w tym ciele rąk, żeby móc go dotknąć. Zastanawiając się, czy została przeklęta za swoje alchemiczne użytkowanie krwi jednorożca szturchnęła pyskiem powierzchnię wody, mącąc ją. Woda zafalowała, ale po chwili znów się uspokoiła, ale dalej odbijał się w niej ten sam obraz – piękny, ale wyraźnie przygnębiony jednorożec.
Otaczał ją las. Bujna zieleń wypełniała cały punkt widzenia, ale nie była pewna, co to za las. Raczej nie mieszczący się pod Londynem Waltham Forest, drzewa rosły tu gęściej, były też wyższe, a ich pnie grubsze. Zakazany Las lub inna podobna wiekowa puszcza? Całkiem możliwe.
Wokół nie widziała żywej duszy i nie była pewna, skąd się tu wzięła, skoro jeszcze przed chwilą była w swoim domu. Rozejrzała się po otoczeniu z zagubieniem, poszukując jakichkolwiek charakterystycznych punktów, które mogła kiedyś widzieć, a które mogłyby jej powiedzieć, gdzie trafiła. Kawałek dalej między drzewami coś połyskiwało – zupełnie jak skryta w lesie sadzawka. Ruszyła w tamtą stronę, zdając sobie sprawę, że jej ciało jest jakieś... inne. Przede wszystkim, z niewiadomego powodu poruszała się na czworakach i miała dziwną ochotę, by wypuścić ze swoich ust rżenie. Owszem, zdarzało jej się chadzać na czterech łapach, ale oglądała wtedy świat z dużo niższej perspektywy i raczej miauczała niż rżała. Jej głowa też poruszała się inaczej na wyjątkowo długiej szyi, a kiedy spojrzała w dół, zobaczyła ściółkę pokrytą rozmaitą roślinnością; wiele roślin rozpoznawała jako ingrediencje do eliksirów, bo w ostatnich miesiącach intensywnie poszerzała wiedzę z zakresu zielarstwa. Ale nie one przykuły jej uwagę najmocniej – pomiędzy kępami roślinności znajdowały się smukłe końskie nogi z błyszczącymi kopytami. A przecież nie była animagiem koniem, tylko kotem!
Przyspieszyła kroku, zbliżając się do sadzawki. Coś skłoniło ją do tego, by spojrzeć w dół, na swoje odbicie, ale nie dostrzegła tam siebie. Zamiast swojej twarzy otoczonej blond włosami oraz skromnych ubrań przesyconych wonią eliksirów zauważyła ciało konia – ale nie byle jakiego konia, tylko śnieżnobiałego jednorożca z błyszczącym rogiem wyrastającym wprost z czoła. Miała też błyszczącą grzywę, a zapewne także i cztery nogi zakończone kopytami oraz ogon pełen włosia używanego do eliksirów oraz wytwórstwa różdżek. Była jednorożcem? Tylko dlaczego?
Nagle wpadła w panikę i nawiedziła ją myśl, że może to kara za używanie krwi jednorożca do uwarzenia Felix felicis? Chociaż przecież była pewna, że to krew z legalnego źródła, pobrana od jednorożca bez czynienia mu krzywdy. Handlarz zapewniał ją, że nie zniżyłby się do pozyskiwania krwi w plugawy sposób. Ale co, jeśli ją okłamał, a ona naiwnie wierzyła w jego słowa, bo wydawał się miły i uczciwy? Może tak właśnie działało przekleństwo jednorożców?
Przejęta tą myślą zwiesiła głowę, wpatrując się ponuro w powierzchnię stawu, w którym wciąż odbijał się łeb jednorożca zwieńczony rogiem. Niestety nie miała w tym ciele rąk, żeby móc go dotknąć. Zastanawiając się, czy została przeklęta za swoje alchemiczne użytkowanie krwi jednorożca szturchnęła pyskiem powierzchnię wody, mącąc ją. Woda zafalowała, ale po chwili znów się uspokoiła, ale dalej odbijał się w niej ten sam obraz – piękny, ale wyraźnie przygnębiony jednorożec.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Uśmiechnął się do siebie, kiedy to opierając jedno kolano na ziemi pochylił się nad śladem kopyt w spulchnionej opadami ziemi. Zatopił w charakterystycznym wyżłobieniu palce jak gdyby chcąc poczuć przez ten gest bliskość stworzenia. Był wytrwałym łowcą. Śledził dziką klacz od wielu dni pozostając jednak wciąż w bezpiecznej odległości, która uniemożliwiała jej dostrzeżenie niebezpieczeństwa jakim był. Dziś jednak miał być dzień, kiedy to wyjdzie jej na przeciw. Wiatr sprzyjał - wiał od zawietrznej, od niej w jej kierunku sprawiając, że nie mogła go wyczuć. Bujające się korony drzew swym szumem mogły zagłuszyć jego kroki. Słońce świeciło wysoko, sprawiając, że z której by strony nie oddałby strzału te i tak nie mogło go oślepić. Tak. To miał być jego dzień.
Podniósł się z ziemi podchodząc do swojego wierzchowca. Dosiadł go i wolnym kłusem ruszył przed siebie dopatrując się kolejnych śladów zdając sobie po chwili w jakim kierunku zmierzają. Jezioro - pomyślał zatrzymując aetonana by zaraz skierować go w bok, między leśny gąszcz drzew wśród których nie było wytoczonych żadnych ścieżek. Podjechał powoli, a następnie zszedł ze zwierzęcia. Wyjął kuszę ze specjalnej kabury przy siodle. Policzył bełty. Przyjrzał się grotom upewniając się, że te są dostatecznie ostre. Naciągnął kaptur krótkiej bo sięgającej ledwie za pas buro-zielonej peleryny i rozpoczął podchody wciąż mając na uwadze liwerunek wiatru. Kroki stawiał pewne, rozważnie rozkładając ciężar. Zbliżył się do okalających jezioro zarośli w których cieniu się przyczaił dostrzegając niewinne stworzenie, którego biel odbierała dech w piersi. Wypuszczał więc miarowo powietrze unosząc kuszę. Zwolnił blokadę, celował, a gdy płuca stały się puste, a serce zamarło w bezruchu - zwolnił spust. Bełt z charakterystycznym trzaskiem znalazł się w powietrzu by w mgnieniu oka rozbryznąć lustrzaną taflę jeziora pozostawiając na chrapach zwierzęcia ranę przypominającą zadrapanie. Chybił o cal. Zacisnął usta w wąską kreskę ze złości. Nie stracił jednak zimnej krwi i korzystając z dezorientacji stworzenia oddał na bezdechu kolejny strzał.
Podniósł się z ziemi podchodząc do swojego wierzchowca. Dosiadł go i wolnym kłusem ruszył przed siebie dopatrując się kolejnych śladów zdając sobie po chwili w jakim kierunku zmierzają. Jezioro - pomyślał zatrzymując aetonana by zaraz skierować go w bok, między leśny gąszcz drzew wśród których nie było wytoczonych żadnych ścieżek. Podjechał powoli, a następnie zszedł ze zwierzęcia. Wyjął kuszę ze specjalnej kabury przy siodle. Policzył bełty. Przyjrzał się grotom upewniając się, że te są dostatecznie ostre. Naciągnął kaptur krótkiej bo sięgającej ledwie za pas buro-zielonej peleryny i rozpoczął podchody wciąż mając na uwadze liwerunek wiatru. Kroki stawiał pewne, rozważnie rozkładając ciężar. Zbliżył się do okalających jezioro zarośli w których cieniu się przyczaił dostrzegając niewinne stworzenie, którego biel odbierała dech w piersi. Wypuszczał więc miarowo powietrze unosząc kuszę. Zwolnił blokadę, celował, a gdy płuca stały się puste, a serce zamarło w bezruchu - zwolnił spust. Bełt z charakterystycznym trzaskiem znalazł się w powietrzu by w mgnieniu oka rozbryznąć lustrzaną taflę jeziora pozostawiając na chrapach zwierzęcia ranę przypominającą zadrapanie. Chybił o cal. Zacisnął usta w wąską kreskę ze złości. Nie stracił jednak zimnej krwi i korzystając z dezorientacji stworzenia oddał na bezdechu kolejny strzał.
Find your wings
Pochylała się nad stawem, wpatrując się w swoje nowe odbicie. Oblicze które widziała na wodzie było przepiękne i niewinne, ale zdecydowanie wolałaby dostrzegać swoją ludzką twarz. Nie chciała być jednorożcem, bez względu na to, jak piękne by nie były. Wolała być sobą, mieć ludzkie ciało, chodzić na dwóch nogach i móc warzyć eliksiry. Jak miała być alchemikiem w tym ciele? Jak miała pomagać innym? Jak miała przydawać się Zakonowi? Poza tym, jak zareagują bliscy na jej zniknięcie? Przecież nigdy nawet nie dowiedzą się, że zmieniła się w jednorożca! Myśl o nieprzydatności oraz osamotnieniu napełniła jej serce strachem.
Nie wiedziała też, że ktoś już ją tropił. Że ledwie stała się jednorożcem, a już ktoś pragnął ją zabić, niecnie wykorzystać magię, którą w sobie miała. Kiedy ona stała nad stawem, rozmyślając o swoim życiu, bliskich oraz o możliwych przyczynach obudzenia się w takim wcieleniu, ten ktoś znajdował się coraz bliżej, a ona jeszcze nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
Nie wiedziała, co kazało jej unieść łeb znad tafli wody w akurat tym momencie. Może to jakiś szelest, a może nagłe przeczucie. Dostrzegła jednak błysk, a strzała, zamiast utkwić w jej ciele, jedynie rozbryznęła wodę i zadrapała chrapy, po których spłynęła strużka srebrzystej krwi.
Przerażona Charlie natychmiast szarpnęła łbem, dostrzegając czającą się w zaroślach zakapturzoną sylwetkę w buro-zielonej pelerynie. Było w niej coś takiego, co od razu ostrzegało o niebezpieczeństwie – ten ktoś nie zbliżał się do niej w dobrych zamiarach. Zresztą jako jednorożec czuła nagłą nieufność wobec mężczyzn, zwłaszcza takich, którzy próbowali do niej strzelać. Patrzyła na niego jednak tylko przez chwilę, a kiedy w jej stronę pomknęła druga strzała, szarpnęła się i stanęła dęba, przez co bełt minął ją dosłownie o cale i utkwił w najbliższym drzewie. Zaraz potem odwróciła się i zaczęła uciekać, starając się odpowiednio skoordynować ruchy czterech smukłych nóg i nie nadziać się błyszczącym rogiem na jakieś drzewo.
- Proszę, nie! – próbowała krzyczeć, ale nie była pewna, czy słowa w ogóle brzmiały zrozumiale, czy może z jej końskiego pyska wydobywało się tylko przerażone rżenie. Owładnęła nią panika, chociaż nadal zachowywała też swoją świadomość. Była Charlie Leighton w ciele jednorożca, próbującą uciec przed zakapturzonym niebezpieczeństwem, przed łowcą, który prawdopodobnie chciał ją ograbić z cennego rogu, krwi i włosia, nie wiedząc, że była zaklętym człowiekiem, a nie prawdziwym jednorożcem.
Nie wiedziała też, że ktoś już ją tropił. Że ledwie stała się jednorożcem, a już ktoś pragnął ją zabić, niecnie wykorzystać magię, którą w sobie miała. Kiedy ona stała nad stawem, rozmyślając o swoim życiu, bliskich oraz o możliwych przyczynach obudzenia się w takim wcieleniu, ten ktoś znajdował się coraz bliżej, a ona jeszcze nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
Nie wiedziała, co kazało jej unieść łeb znad tafli wody w akurat tym momencie. Może to jakiś szelest, a może nagłe przeczucie. Dostrzegła jednak błysk, a strzała, zamiast utkwić w jej ciele, jedynie rozbryznęła wodę i zadrapała chrapy, po których spłynęła strużka srebrzystej krwi.
Przerażona Charlie natychmiast szarpnęła łbem, dostrzegając czającą się w zaroślach zakapturzoną sylwetkę w buro-zielonej pelerynie. Było w niej coś takiego, co od razu ostrzegało o niebezpieczeństwie – ten ktoś nie zbliżał się do niej w dobrych zamiarach. Zresztą jako jednorożec czuła nagłą nieufność wobec mężczyzn, zwłaszcza takich, którzy próbowali do niej strzelać. Patrzyła na niego jednak tylko przez chwilę, a kiedy w jej stronę pomknęła druga strzała, szarpnęła się i stanęła dęba, przez co bełt minął ją dosłownie o cale i utkwił w najbliższym drzewie. Zaraz potem odwróciła się i zaczęła uciekać, starając się odpowiednio skoordynować ruchy czterech smukłych nóg i nie nadziać się błyszczącym rogiem na jakieś drzewo.
- Proszę, nie! – próbowała krzyczeć, ale nie była pewna, czy słowa w ogóle brzmiały zrozumiale, czy może z jej końskiego pyska wydobywało się tylko przerażone rżenie. Owładnęła nią panika, chociaż nadal zachowywała też swoją świadomość. Była Charlie Leighton w ciele jednorożca, próbującą uciec przed zakapturzonym niebezpieczeństwem, przed łowcą, który prawdopodobnie chciał ją ograbić z cennego rogu, krwi i włosia, nie wiedząc, że była zaklętym człowiekiem, a nie prawdziwym jednorożcem.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Naciągnięty kaptur skrył włosy, które w słonecznym świetle ozłacały niepotrzebnym refleksem. Bury materiał rzucał również cień na wysuszone, pozbawione od wielu dni snem oczy. Bez wątpienia koił, lecz i bez tego niesiony determinacją oraz ambicją nie było mowy o tym by zgubił z oczu swój cel. Nie zamierzał wrócić z pustymi rękoma. Nie kiedy tyle już poświęcił.
Zbliżył się więc ostrożnie, samotnie ku zaroślom. Kroki stawiał nisko pochylając się całym ciałem, wyważając bez zbędnego ponaglenia ciężar, utrzymując jednostajny ruch podniósł kuszę, zwolnił spust - i wówczas po raz pierwszy chybił. Zachowując kamienną twarz, lecz z dudniącym ze złości sercem przeładował magiczną kuszę oddając kolejny - jeszcze bardziej mniej celny strzał.
Wydawać by się mogło więc, że to koniec. Jednorożce były inteligentnymi stworzeniami. Spłoszone atakiem bez wątpienia zmieni teren, oddali się, na nowo zgubi w gęstwinie. Przez tygodnie, a może z przezorności nawet miesiące będzie wykazywało się większą przezornością, a co najgorsze - może znajdzie stado. W tym momencie oddalała się gnana strachem, lecz to zdecydowanie nie był koniec. Może, może gdyby łowcą był ktoś inny, lecz on sam nie zamierzał pozwolić okazji na którą tak długo czekał wyślizgnąć się z dłoni. Gotów był walczyć.
Gdy tylko rozbrzmiało pełne paniki rżenie dzikiego stworzenia on wyskoczył zza krzaków gwizdem przywołując swego rumaka. Nie zwalniał. Rozpędzał się z każdym krokiem coraz bardziej nie przestając przeładowywać kuszy którą wystrzelił po raz kolejny łapiąc na cel tułów spłoszonego zwierzęcia celując w cokolwiek byle tylko zranić, osłabić, spowolnić i tym razem los miał się do niego uśmiechnąć i pozwolić bełtowi zakosztować srebrnej krwi. To nie był jednak koniec. Ranione zwierze wciąż mogło uciekać i w tym momencie miało przewagę na przemieszczającym się na nogach Skamanderze, lecz do czasu - lada chwila aetonan myśliwego miał do niego dołączyć i pomóc w pochwyceniu swego krewniaka.
Zbliżył się więc ostrożnie, samotnie ku zaroślom. Kroki stawiał nisko pochylając się całym ciałem, wyważając bez zbędnego ponaglenia ciężar, utrzymując jednostajny ruch podniósł kuszę, zwolnił spust - i wówczas po raz pierwszy chybił. Zachowując kamienną twarz, lecz z dudniącym ze złości sercem przeładował magiczną kuszę oddając kolejny - jeszcze bardziej mniej celny strzał.
Wydawać by się mogło więc, że to koniec. Jednorożce były inteligentnymi stworzeniami. Spłoszone atakiem bez wątpienia zmieni teren, oddali się, na nowo zgubi w gęstwinie. Przez tygodnie, a może z przezorności nawet miesiące będzie wykazywało się większą przezornością, a co najgorsze - może znajdzie stado. W tym momencie oddalała się gnana strachem, lecz to zdecydowanie nie był koniec. Może, może gdyby łowcą był ktoś inny, lecz on sam nie zamierzał pozwolić okazji na którą tak długo czekał wyślizgnąć się z dłoni. Gotów był walczyć.
Gdy tylko rozbrzmiało pełne paniki rżenie dzikiego stworzenia on wyskoczył zza krzaków gwizdem przywołując swego rumaka. Nie zwalniał. Rozpędzał się z każdym krokiem coraz bardziej nie przestając przeładowywać kuszy którą wystrzelił po raz kolejny łapiąc na cel tułów spłoszonego zwierzęcia celując w cokolwiek byle tylko zranić, osłabić, spowolnić i tym razem los miał się do niego uśmiechnąć i pozwolić bełtowi zakosztować srebrnej krwi. To nie był jednak koniec. Ranione zwierze wciąż mogło uciekać i w tym momencie miało przewagę na przemieszczającym się na nogach Skamanderze, lecz do czasu - lada chwila aetonan myśliwego miał do niego dołączyć i pomóc w pochwyceniu swego krewniaka.
Find your wings
Czuła strach wypełniający jej ciało, pchający ją do przodu i zmuszający smukłe końskie nogi do szybszego biegu. Nie chciała być jednorożcem, ale nie chciała też umierać, zabita przez kogoś najprawdopodobniej dla pozyskania ingrediencji. Zabicie jednorożca podobno ściągało przekleństwo, ale pewnie byli tacy, którzy się tego nie bali. Do celów alchemicznych pozyskiwano krew i róg od zwierząt zmarłych w sposób naturalny, dlatego były to ingrediencje rzadkie i drogie. Charlie przerażałaby sama myśl o krzywdzie tak pięknej i niewinnej istoty, więc nigdy nie kupowała tych składników z jakichś szemranych źródeł. A teraz sama była jednorożcem i znajdowała się w realnym niebezpieczeństwie. Czy naprawdę los przemienił ją w to zwierzę tylko po to, by miała zaraz umrzeć, zostać pokawałkowana i sprzedana różnym alchemikom, którzy zrobią z jej części ciała eliksiry?
Łowca był bardzo uparty i nie zamierzał tak łatwo odpuścić po tym, jak za pierwszym razem chybił i ją spłoszył. Uciekała, ale on deptał jej po piętach, niemal czuła na karku jego gorący oddech i przerażającą żądzę polowania. Ściółka uginała się pod kopytami, drzewa migały po obu jej stronach, ale jej biała sierść była doskonale widoczna na tle lasu. Nie wtapiała się w tło tak łatwo, jak mogłoby to zrobić pręgowane futerko burej kotki. Była widoczna z daleka, a łowca coraz bardziej ją doganiał. Próbowała przyspieszyć, ale miała wrażenie, że poruszała się zbyt wolno, by skutecznie go zgubić, mimo że dawała z siebie wszystko i rozpaczliwie próbowała ocalić życie.
Łowca zbliżał się. Usłyszała brzęk przeładowywanej kuszy, a w jej stronę znów pomknął bełt, przed którym tym razem nie zdążyła uskoczyć. Ciało jednorożca było dużo większe od kociego i mniej zwinne. Grot strzały przebił jej bok, który zapulsował silnym bólem, a po sierści spłynęła srebrna krew, skapując na ściółkę i znacząc jej ślad. Mimo cierpienia nadal jednak starała się biec, wydając z siebie błagalne okrzyki, które jednak były słyszalne jako bolesne rżenie. Jak miała przekonać łowcę do niezabijania jej, skoro nie rozumiał jej słów?
Biegła jednak coraz wolniej, utrata krwi oraz ból sprawiały że słabła. Teraz pozostawiała też za sobą widoczne ślady krwi, która nieubłagalnie skapywała z ranionego boku. Z każdą minutą zwalniała, nie była już w stanie gnać tak szybko. Zaczynała słaniać się na nogach, raz otarła się o jakiś pień, ale nadal walczyła o siebie. Nie chciała umierać, nie w taki sposób. Ale... może musiała tutaj umrzeć, by znów stać się człowiekiem?
Łowca był bardzo uparty i nie zamierzał tak łatwo odpuścić po tym, jak za pierwszym razem chybił i ją spłoszył. Uciekała, ale on deptał jej po piętach, niemal czuła na karku jego gorący oddech i przerażającą żądzę polowania. Ściółka uginała się pod kopytami, drzewa migały po obu jej stronach, ale jej biała sierść była doskonale widoczna na tle lasu. Nie wtapiała się w tło tak łatwo, jak mogłoby to zrobić pręgowane futerko burej kotki. Była widoczna z daleka, a łowca coraz bardziej ją doganiał. Próbowała przyspieszyć, ale miała wrażenie, że poruszała się zbyt wolno, by skutecznie go zgubić, mimo że dawała z siebie wszystko i rozpaczliwie próbowała ocalić życie.
Łowca zbliżał się. Usłyszała brzęk przeładowywanej kuszy, a w jej stronę znów pomknął bełt, przed którym tym razem nie zdążyła uskoczyć. Ciało jednorożca było dużo większe od kociego i mniej zwinne. Grot strzały przebił jej bok, który zapulsował silnym bólem, a po sierści spłynęła srebrna krew, skapując na ściółkę i znacząc jej ślad. Mimo cierpienia nadal jednak starała się biec, wydając z siebie błagalne okrzyki, które jednak były słyszalne jako bolesne rżenie. Jak miała przekonać łowcę do niezabijania jej, skoro nie rozumiał jej słów?
Biegła jednak coraz wolniej, utrata krwi oraz ból sprawiały że słabła. Teraz pozostawiała też za sobą widoczne ślady krwi, która nieubłagalnie skapywała z ranionego boku. Z każdą minutą zwalniała, nie była już w stanie gnać tak szybko. Zaczynała słaniać się na nogach, raz otarła się o jakiś pień, ale nadal walczyła o siebie. Nie chciała umierać, nie w taki sposób. Ale... może musiała tutaj umrzeć, by znów stać się człowiekiem?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Trafił. Paniczne rżenie poniosło się po lesie będąc tego niezaprzeczalnym dowodem. Usta wygięły się w delikatnym półuśmiechu samozadowolenia, a mięśnie napięły nie pozwalając uznać tego za sukces bo do tego dzieliło go jeszcze trochę. Zwierze co prawda było ranione. Nie potrafił jednak określić jak bardzo. Nim osłabnie i zwolni mogło w zasadzie znajdować się już daleko bądź co gorsze -może przyciągnąć uwagę kogoś trzeciego. Pół biedy jakby był to jakiś łachudra, lecz opiekunowie rezerwatu...nie mógł na to pozwolić.
Przyłożył palce dłoni do reki wydobywając z siebie wysoki gwizd. Nie był w końcu w lesie sam. Od samego początku towarzyszył mu wierny aetonan, który pozostawiony nieopodal w przeciągu krótkiej chwili wbiegł żwawym kłusem na polanę. Szybko zrównało się z również pozostającym w biegu Skamanderem, który sprawnym ruchem odrzucił kuszę za plecy, tak, że przepasająca tors szarfa napięła się. Mając wolne ręce chwycił za przedni łęk i wybijając się dosiadł zwierze. Natychmiast poprowadził je w odpowiednią stronę zmuszając gniadego ogiera do galopu. Nie był pewien czy dudniący tentem który słyszał powodowany był ekscytacją serca, czy okutymi kopytami uderzającymi o bardziej skalne elementy ściółki.
Stopniowo zwalniał zatrzymując co jakiś czas swojego konia tak, by moc się przyjrzeć ziemi i podjąć trop. Na otwartej przestrzeni krew lśniła w słońcu prowadząc go do jednorożca srebrzystą, migotliwą ścieżką. W cieniu koron drzew było nieco trudniej, lecz i tak ją znalazł. Poruszała się apatycznie między drzewami szukając w nich podpory. Słaniała się. Najpewniej nie miała siły już dalej uciekać. Będąc tego świadkiem zatrzymał swojego wierzchowca, któremu zaczynała towarzyszyć nerwowość. Zupełnie jakby w zdezorientowaniu nie był pewny czy zdradzić swego pana, czy kopytną kuzynkę. Na szczęście nie było to już takie ważne - Skamander wyskoczył z siodła. Nie było wątpliwości co do tego, że raniony jednorożec go zauważył. Zaczął powoli podchodzić. Ostrożnym, spokojnym krokiem. Rozpostarł ramiona pokazując puste dłonie. Kusza która zwisała za plecami została przez niego zdjęta i ułożona na trawie.
- Szz....spokojnie.... - skracał dystans ostrożnie, będąc nieco pochylonym, utrzymując ze zwierzęciem kontakt wzrokowy. Zupełnie jakby to ono trzymało go na muszce. Chciał zasiać w nim odrobinę spokoju tak, by to pozwoliło mu się zbliżyć.
Przyłożył palce dłoni do reki wydobywając z siebie wysoki gwizd. Nie był w końcu w lesie sam. Od samego początku towarzyszył mu wierny aetonan, który pozostawiony nieopodal w przeciągu krótkiej chwili wbiegł żwawym kłusem na polanę. Szybko zrównało się z również pozostającym w biegu Skamanderem, który sprawnym ruchem odrzucił kuszę za plecy, tak, że przepasająca tors szarfa napięła się. Mając wolne ręce chwycił za przedni łęk i wybijając się dosiadł zwierze. Natychmiast poprowadził je w odpowiednią stronę zmuszając gniadego ogiera do galopu. Nie był pewien czy dudniący tentem który słyszał powodowany był ekscytacją serca, czy okutymi kopytami uderzającymi o bardziej skalne elementy ściółki.
Stopniowo zwalniał zatrzymując co jakiś czas swojego konia tak, by moc się przyjrzeć ziemi i podjąć trop. Na otwartej przestrzeni krew lśniła w słońcu prowadząc go do jednorożca srebrzystą, migotliwą ścieżką. W cieniu koron drzew było nieco trudniej, lecz i tak ją znalazł. Poruszała się apatycznie między drzewami szukając w nich podpory. Słaniała się. Najpewniej nie miała siły już dalej uciekać. Będąc tego świadkiem zatrzymał swojego wierzchowca, któremu zaczynała towarzyszyć nerwowość. Zupełnie jakby w zdezorientowaniu nie był pewny czy zdradzić swego pana, czy kopytną kuzynkę. Na szczęście nie było to już takie ważne - Skamander wyskoczył z siodła. Nie było wątpliwości co do tego, że raniony jednorożec go zauważył. Zaczął powoli podchodzić. Ostrożnym, spokojnym krokiem. Rozpostarł ramiona pokazując puste dłonie. Kusza która zwisała za plecami została przez niego zdjęta i ułożona na trawie.
- Szz....spokojnie.... - skracał dystans ostrożnie, będąc nieco pochylonym, utrzymując ze zwierzęciem kontakt wzrokowy. Zupełnie jakby to ono trzymało go na muszce. Chciał zasiać w nim odrobinę spokoju tak, by to pozwoliło mu się zbliżyć.
Find your wings
Ból towarzyszący strzale przebijającej bok był bardzo realistyczny. Z końskiego pyska wydostało się rozpaczliwe rżenie. Czuła też ogarniający ją coraz mocniej strach i poczucie osaczenia. Była tu sama, w dodatku była jednorożcem – a ktoś próbował ją upolować, strzelał do niej i ścigał ją po lesie. Próbowała uciekać, ale rana osłabiała ją, odzierała z sił coraz bardziej wraz z każdą kroplą srebrnej krwi. Cennej srebrnej krwi z jakiej można było uwarzyć eliksir Felix Felicis. Zawsze starała się dbać o to, by kupować ją z pewnych źródeł, ale co, jeśli rzeczywiście istnieli ludzie, którzy byli gotowi narazić się na przekleństwo, byle tylko zarobić cenne galeony za krew, róg i włosie? Czy to ktoś taki właśnie czyhał na jej życie? Nikt dobry nie poważyłby się na zaatakowanie jednorożca, tak czystej, pięknej i niewinnej istoty.
Oddalała się, ale coraz wolniej. Łowca deptał jej po piętach, nieuchronnie się zbliżał, a krew znaczyła drogę ku niej. Nie mogła temu zapobiec, a srebrzysta ciecz była doskonale widoczna na ściółce, zaś jej biała sierść na tle lasu. Jednorożce zdecydowanie nie były tak dobre w maskowaniu się jak koty.
I w końcu usłyszała dźwięk zbliżających się kopyt; to łowca nadjeżdżał na swoim rumaku, wytropił ją i zaraz mógł zadać kolejny, być może już ostateczny cios. Czy zaraz miała umrzeć? Tutaj, w tym lesie, jako jednorożec? Otarła się o drzewo, próbując utrzymać swoje ciało na smukłych nogach. Bok wciąż bolał, sierść była zlepiona krwią nie przestającą płynąć z rany. Nie mogła ocenić szkód, ale czuła, że rana była poważna, że ten kto ją zadał znał się na swojej robocie.
Łowca zeskoczył z siodła i ruszył w jej stronę – ale ona nie miała siły biec. Jej mięśnie drżały w proteście, nogi były zbyt słabe, by unieść ją daleko poza jego zasięg. Nie uciekłaby przed kolejną strzałą z kuszy, brakowało jej niezbędnej do tego siły i zwinności. Ale on już nie miał w dłoniach kuszy, podchodził z pustymi rękami, a broń zdjął i zostawił na trawie. Jak więc chciał ją zabić?
Zarżała i próbowała się cofnąć. Szarpnęła lekko łbem, prezentując długi, ostry róg. Czy byłaby w stanie przebić nim mężczyznę, zranić go tak, jak on zranił ją? Czy to przez ten właśnie róg na nią polował, czy może chodziło mu o krew do eliksirów lub jakichś plugawych czarnomagicznych rytuałów? Jej serce waliło w białej, końskiej piersi bardzo szybko, niespokojnie. Niespokojne było również spojrzenie, które utkwiła w mężczyźnie. A gdy się zbliżył, machnęła łbem mocniej, celując rogiem w jego tułów w tym ostatnim, instynktownym odruchu obronnym. Gdyby nie była ranna i słaba, miałaby duże szanse go nim przebić, ale jej reakcje były osłabione i spowolnione.
Oddalała się, ale coraz wolniej. Łowca deptał jej po piętach, nieuchronnie się zbliżał, a krew znaczyła drogę ku niej. Nie mogła temu zapobiec, a srebrzysta ciecz była doskonale widoczna na ściółce, zaś jej biała sierść na tle lasu. Jednorożce zdecydowanie nie były tak dobre w maskowaniu się jak koty.
I w końcu usłyszała dźwięk zbliżających się kopyt; to łowca nadjeżdżał na swoim rumaku, wytropił ją i zaraz mógł zadać kolejny, być może już ostateczny cios. Czy zaraz miała umrzeć? Tutaj, w tym lesie, jako jednorożec? Otarła się o drzewo, próbując utrzymać swoje ciało na smukłych nogach. Bok wciąż bolał, sierść była zlepiona krwią nie przestającą płynąć z rany. Nie mogła ocenić szkód, ale czuła, że rana była poważna, że ten kto ją zadał znał się na swojej robocie.
Łowca zeskoczył z siodła i ruszył w jej stronę – ale ona nie miała siły biec. Jej mięśnie drżały w proteście, nogi były zbyt słabe, by unieść ją daleko poza jego zasięg. Nie uciekłaby przed kolejną strzałą z kuszy, brakowało jej niezbędnej do tego siły i zwinności. Ale on już nie miał w dłoniach kuszy, podchodził z pustymi rękami, a broń zdjął i zostawił na trawie. Jak więc chciał ją zabić?
Zarżała i próbowała się cofnąć. Szarpnęła lekko łbem, prezentując długi, ostry róg. Czy byłaby w stanie przebić nim mężczyznę, zranić go tak, jak on zranił ją? Czy to przez ten właśnie róg na nią polował, czy może chodziło mu o krew do eliksirów lub jakichś plugawych czarnomagicznych rytuałów? Jej serce waliło w białej, końskiej piersi bardzo szybko, niespokojnie. Niespokojne było również spojrzenie, które utkwiła w mężczyźnie. A gdy się zbliżył, machnęła łbem mocniej, celując rogiem w jego tułów w tym ostatnim, instynktownym odruchu obronnym. Gdyby nie była ranna i słaba, miałaby duże szanse go nim przebić, ale jej reakcje były osłabione i spowolnione.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nie cieszył go cudzy ból - czy to ludzki, czy zwierzęcy. Czy to należący do niewinnych, pięknych istot bądź też szkaradnych, plugawych. Nie było w tym nic pięknego, szlachetnego - w cierpieniu. Jeśli miał możliwość wolał sobie, jak i innym podobnych doświadczeń szczędzić. Właśnie dlatego wielokroć sięgał po skomplikowane uroki które często momentalnie pozbawiały przytomności przeciwnika. Być może dawał tym samym powód innym do postrzegania siebie jako kogoś brutalnego, lecz w zasadzie okazywał miłosierdzie. Miał zamiar nie skąpić go również szlachetnemu zwierzęciu na tyle na ile mógł.
Początkowo pozornie się rozbroił pozostawiając kusze za plecami. Widząc stan zwierzęcia wiedział, że już wygrał. Nie chciał pozwolić mu wykrwawiać się w niepewności przez pół dnia. Mógł jak kat zagórować nad zwierzęciem wymierzając śmiertelny strzał pchając jednorożca w ostatnich sekundach życia na krawędź strachu i paniki. Mógł jednak pozwolić zwierzęciu zasmakować pozornych chwil ulgi nim sięgnie po sztylet. Wiedział, że będzie go to kosztowało nieco cierpliwości i energii, lecz nigdzie mu się już nie śpieszyło. Pogoń dobiegła końca.
Nie przestawał metodycznie skracać dzielącego go od zwierzęcia dystansu. Zsunął z głowy kaptur snując uspokajającym tonem mantry. Gdy zwierze niespodziewanie wierzgnęło uchylił się chwytając wodzącą dłonią za nasadę rogu i przytrzymując stanowczą siłą w miejscu.
- Shhh... - mruknął gładząc drugą dłonią pysk. Poszarzałe chrapy wciąż poruszały się nerwowo - Spokojnie, moja droga. Wszystko będzie dobrze... - wciąż trzymając zwierze zaczął napierać na nie w taki sposób by zmusić je do położenia się i złożenia szyi oraz łba na płasko do ziemi. Wiedział, że wcześniejszy zryw był aktem rozpaczy. Prawdopodobnie na więcej nie było już klaczy stać. Czuł się bezpiecznie i pewnie, a wrażenie to zwierze wyczuwało zapewne w każdym ruchu gładzącej szyję dłoń. Odnajdywał swego rodzaju przyjemność z kontaktu z miękkim końskim włosiem pachnącym słońcem i lasem. Nie mógł tego nie docenić jako Skamander. Nie mógł również nie poczuć żalu ze świadomości tego, że to wszystko już przepadło w chwili w której klacz jako pierwsza była na tyle nieostrożna by dać mu się wytropić. Biedactwo - pomyślał przeciągając po szyi już nie dłonią, a zakrzywionym sztyletem. Umiejętnie, precyzyjnie zsyłając na zwierze sen, a na siebie klątwę...
Początkowo pozornie się rozbroił pozostawiając kusze za plecami. Widząc stan zwierzęcia wiedział, że już wygrał. Nie chciał pozwolić mu wykrwawiać się w niepewności przez pół dnia. Mógł jak kat zagórować nad zwierzęciem wymierzając śmiertelny strzał pchając jednorożca w ostatnich sekundach życia na krawędź strachu i paniki. Mógł jednak pozwolić zwierzęciu zasmakować pozornych chwil ulgi nim sięgnie po sztylet. Wiedział, że będzie go to kosztowało nieco cierpliwości i energii, lecz nigdzie mu się już nie śpieszyło. Pogoń dobiegła końca.
Nie przestawał metodycznie skracać dzielącego go od zwierzęcia dystansu. Zsunął z głowy kaptur snując uspokajającym tonem mantry. Gdy zwierze niespodziewanie wierzgnęło uchylił się chwytając wodzącą dłonią za nasadę rogu i przytrzymując stanowczą siłą w miejscu.
- Shhh... - mruknął gładząc drugą dłonią pysk. Poszarzałe chrapy wciąż poruszały się nerwowo - Spokojnie, moja droga. Wszystko będzie dobrze... - wciąż trzymając zwierze zaczął napierać na nie w taki sposób by zmusić je do położenia się i złożenia szyi oraz łba na płasko do ziemi. Wiedział, że wcześniejszy zryw był aktem rozpaczy. Prawdopodobnie na więcej nie było już klaczy stać. Czuł się bezpiecznie i pewnie, a wrażenie to zwierze wyczuwało zapewne w każdym ruchu gładzącej szyję dłoń. Odnajdywał swego rodzaju przyjemność z kontaktu z miękkim końskim włosiem pachnącym słońcem i lasem. Nie mógł tego nie docenić jako Skamander. Nie mógł również nie poczuć żalu ze świadomości tego, że to wszystko już przepadło w chwili w której klacz jako pierwsza była na tyle nieostrożna by dać mu się wytropić. Biedactwo - pomyślał przeciągając po szyi już nie dłonią, a zakrzywionym sztyletem. Umiejętnie, precyzyjnie zsyłając na zwierze sen, a na siebie klątwę...
Find your wings
Wiedziała, że to koniec. Że ucieczka się zakończyła, on wygrał. Zranił ją na tyle mocno, że nie zdołała uciec dostatecznie daleko, aby go zgubić. Znalazł ją, był tutaj – a ona już nie miała dokąd uciec. Oczywiście że bała się umierania, a także bólu, który miał mu towarzyszyć. Nie chciała cierpieć. Chciała znowu być sobą, zwykłą Charlie. Alchemiczką, nie jednorożcem, na którego polowano w lesie.
Patrzyła uważnie na zbliżającą się sylwetkę, i choć mężczyzna pozbył się kuszy, nie łudziła się, że podchodził w pokojowych zamiarach. Gdyby chciał tylko pogłaskać jednorożca, to czy by do niej strzelał? Czy tropiłby ją tak mozolnie i skutecznie? Jej strach był niemal namacalny. Jej chrapy zadrżały, z pyska znów wydobyło się żałosne, zbolałe rżenie. Poruszyła lekko kopytem, a gdy mężczyzna podszedł blisko, mogła wyraźniej dostrzec twarz już uwolnioną spod kaptura, twarz która wydawała się znajoma. Zanim jednak w otumanionym bólem umyśle pojawiły się personalia, próbując się bronić wierzgnęła łbem, zamierzając wbić w mężczyznę róg. Kimkolwiek był, chciała go powstrzymać, aby nie mógł jej zabić. Czarodziej bez trudu uchylił się przed ciosem, który mógłby zadać mu poważne rany i złapał ją za róg, przytrzymując jej łeb w miejscu. Była na tyle słaba, że mu się to udało, choć próbowała się cofnąć i uwolnić róg z uścisku.
Nie błagała o litość, skoro i tak nie rozumiał jej słów. Koński pysk nie był zdolny formułowania myśli w zrozumiałe słowa. Osłabłe ciało poddało się natomiast męskiej sile. Osunęła się najpierw na kolana, a później przewaliła na bok, pokładając na ściółce. Mężczyzna gładził dłonią jej szyję, a ona poddała mu się, wiedząc że jej szansa obrony już minęła.
Dlaczego to robisz?, miała ochotę zapytać. Mężczyzna mógł wyczuć drżenie jej ciała, a także pulsowanie naczyń krwionośnych pod pokrytą sierścią skórą szyi. Zaraz umrze. Czuła, że zbliżał się koniec, choć nie wiedziała, na co czekał mężczyzna. Chciał napawać się zwycięstwem nad pokonanym stworzeniem, czy po prostu poczuć bliskość najprawdziwszego i jeszcze żywego jednorożca, zanim zabije go, a potem pokroi na ingrediencje, wytoczy krew lub zrobi to, cokolwiek planował? Jej łeb spoczywał na ziemi z rezygnacją, a w oczach tlił się niewysłowiony smutek, ale i strach.
A po chwili dotyk gładzącej dłoni ustąpił miejsca ostrej stali. Charlie poczuła ból, kiedy ostrze przebiło szyję, a także tętnicę. Zarżała po raz ostatni, jej nogi drgnęły w przedśmiertnym spaźmie, a krew zaczęła wylewać się z rany. Obraz lasu i łowcy zniknął, oczy zasnuła ciemność.
I w tym właśnie momencie otworzyła je ponownie już jako człowiek, we własnym łóżku, podrywając się raptownie do siadu i wpatrując w przestrzeń. Wciąż była noc, choć sądząc po przejaśniającym się fragmencie nieba, zbliżał się poranek.
To był sen, tylko sen. Nie była jednorożcem i wciąż żyła, choć nie od razu udało jej się znowu zasnąć.
| zt.
Patrzyła uważnie na zbliżającą się sylwetkę, i choć mężczyzna pozbył się kuszy, nie łudziła się, że podchodził w pokojowych zamiarach. Gdyby chciał tylko pogłaskać jednorożca, to czy by do niej strzelał? Czy tropiłby ją tak mozolnie i skutecznie? Jej strach był niemal namacalny. Jej chrapy zadrżały, z pyska znów wydobyło się żałosne, zbolałe rżenie. Poruszyła lekko kopytem, a gdy mężczyzna podszedł blisko, mogła wyraźniej dostrzec twarz już uwolnioną spod kaptura, twarz która wydawała się znajoma. Zanim jednak w otumanionym bólem umyśle pojawiły się personalia, próbując się bronić wierzgnęła łbem, zamierzając wbić w mężczyznę róg. Kimkolwiek był, chciała go powstrzymać, aby nie mógł jej zabić. Czarodziej bez trudu uchylił się przed ciosem, który mógłby zadać mu poważne rany i złapał ją za róg, przytrzymując jej łeb w miejscu. Była na tyle słaba, że mu się to udało, choć próbowała się cofnąć i uwolnić róg z uścisku.
Nie błagała o litość, skoro i tak nie rozumiał jej słów. Koński pysk nie był zdolny formułowania myśli w zrozumiałe słowa. Osłabłe ciało poddało się natomiast męskiej sile. Osunęła się najpierw na kolana, a później przewaliła na bok, pokładając na ściółce. Mężczyzna gładził dłonią jej szyję, a ona poddała mu się, wiedząc że jej szansa obrony już minęła.
Dlaczego to robisz?, miała ochotę zapytać. Mężczyzna mógł wyczuć drżenie jej ciała, a także pulsowanie naczyń krwionośnych pod pokrytą sierścią skórą szyi. Zaraz umrze. Czuła, że zbliżał się koniec, choć nie wiedziała, na co czekał mężczyzna. Chciał napawać się zwycięstwem nad pokonanym stworzeniem, czy po prostu poczuć bliskość najprawdziwszego i jeszcze żywego jednorożca, zanim zabije go, a potem pokroi na ingrediencje, wytoczy krew lub zrobi to, cokolwiek planował? Jej łeb spoczywał na ziemi z rezygnacją, a w oczach tlił się niewysłowiony smutek, ale i strach.
A po chwili dotyk gładzącej dłoni ustąpił miejsca ostrej stali. Charlie poczuła ból, kiedy ostrze przebiło szyję, a także tętnicę. Zarżała po raz ostatni, jej nogi drgnęły w przedśmiertnym spaźmie, a krew zaczęła wylewać się z rany. Obraz lasu i łowcy zniknął, oczy zasnuła ciemność.
I w tym właśnie momencie otworzyła je ponownie już jako człowiek, we własnym łóżku, podrywając się raptownie do siadu i wpatrując w przestrzeń. Wciąż była noc, choć sądząc po przejaśniającym się fragmencie nieba, zbliżał się poranek.
To był sen, tylko sen. Nie była jednorożcem i wciąż żyła, choć nie od razu udało jej się znowu zasnąć.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nigdy nie przypuszczał, że wiedza wpojona przez ojca zostanie wykorzystana właśnie w taki sposób. Do tej pory pielęgnował, ujeżdżał wierzchowce. Uczył się ich mowy ciała i odpowiadania na nią by móc zacieśniać współpracę z tymi majestatycznymi zwierzętami. Dziś jednak nabyta wiedza oraz umiejętności posłużyły do tego by wytropić i uśmiercić jednorożca. O ile sama świadomość osiągnięcia celu sprawiła mu satysfakcję tak nie mógł powiedzieć, że napawało go to dumą, którą mógłby pochwalić się przed kimkolwiek. Nie tak dawno odczuwana w biegu przez las ekscytacja zaczęła się przeobrażać we wstyd. Odsunął jednak to uczucie gdzieś na bok. Nie pierwszy raz robił coś co po prostu trzeba było zrobić. Coś co mógł zrobić tylko on. Coś z czego kiedyś ktoś go rozliczy - za życia lub po śmierci.
Starał się uspokoić zwierze nie mogąc jednocześnie oderwać spojrzenia od zwierzęcia. W normalnych okolicznościach nigdy nie mógłby obcować z nim z takiego bliska. Dotknąć roku, pogładzić miękką, białą sierść. Zwierzęta te w końcu obcowały z sobie podobnymi istotami - niewinnymi, dziewiczymi, o czystym sercu. Starał się więc wyryć w pamięci każdy szczegół nim swoim zamiarem obróci majestat w pierzynę. Z szacunku do tego piękna chciał dać zwierzęciu śmierć w miarę spokojną jak na okoliczności. starał się gestem, mistycznym pomrukiem pozwolić zwierzęciu odnaleźć spokój. Te jednak wciąż znajdowało się w napięciu. Trudno.
Nie przedłużając sięgnął więc po sztylet. Ostra, zakrzywiona klinga przecięła delikatną skórę, a dłoń prowadziła po miękkich organach rozplątując tętnice. Srebrna posoka oblepiła dłoń, która chwilę wcześniej ślizgała się po jedwabnej sierści. To trwało sekundy, nim połyskujące ślepia zalepiły się mgiełką niebytu. Skamander przez chwilę wpatrywał się w koński pysk, kiedy to podnosił się na równe nogi. Zlizał z wierzchu dłoni cenną krew. Całość polowania przebiegła inaczej niż sobie wyobrażał. Myślał, że klątwa którą obarczany jest człowiek za grzech uśmiercenia jednorożca coś waży, jednak...nie czuł różnicy miedzy przed, a po.
To były długie łowy.
|zt
Starał się uspokoić zwierze nie mogąc jednocześnie oderwać spojrzenia od zwierzęcia. W normalnych okolicznościach nigdy nie mógłby obcować z nim z takiego bliska. Dotknąć roku, pogładzić miękką, białą sierść. Zwierzęta te w końcu obcowały z sobie podobnymi istotami - niewinnymi, dziewiczymi, o czystym sercu. Starał się więc wyryć w pamięci każdy szczegół nim swoim zamiarem obróci majestat w pierzynę. Z szacunku do tego piękna chciał dać zwierzęciu śmierć w miarę spokojną jak na okoliczności. starał się gestem, mistycznym pomrukiem pozwolić zwierzęciu odnaleźć spokój. Te jednak wciąż znajdowało się w napięciu. Trudno.
Nie przedłużając sięgnął więc po sztylet. Ostra, zakrzywiona klinga przecięła delikatną skórę, a dłoń prowadziła po miękkich organach rozplątując tętnice. Srebrna posoka oblepiła dłoń, która chwilę wcześniej ślizgała się po jedwabnej sierści. To trwało sekundy, nim połyskujące ślepia zalepiły się mgiełką niebytu. Skamander przez chwilę wpatrywał się w koński pysk, kiedy to podnosił się na równe nogi. Zlizał z wierzchu dłoni cenną krew. Całość polowania przebiegła inaczej niż sobie wyobrażał. Myślał, że klątwa którą obarczany jest człowiek za grzech uśmiercenia jednorożca coś waży, jednak...nie czuł różnicy miedzy przed, a po.
To były długie łowy.
|zt
Find your wings
[Sen] Sen o jednorożcu
Szybka odpowiedź