Dziedziniec
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dziedziniec
Dziedziniec w postaci placu z kamiennej klepki, będący ozdobą bocznego wyjścia z biblioteki, zbudowany jest na bazie całkiem sporego prostokąta. Utrzymany w jasnej kolorystyce, okolony z trzech stron kunsztownym murkiem z płaskorzeźbami, ozdobionymi szerokimi balkonami, pięknymi aniołkami i ornamentami roślinnymi. Na samym środku ustawiono kilka kamiennych ław, wygodnych i wysłużonych, które są niezwykle często odwiedzanym miejscem - zarówno z racji zarówno panującej tu atmosfery, jak i widoku na okazałą, bogatą, luksusową okolicę Royal Borough of Kensington and Chelsea. Czyż nie można wyobrazić sobie czegoś wspanialszego, niż lektura ulubionej książki w zacisznym, zielonym miejscu w samym centrum miasta?
Po lewej stronie placyku usytuowana jest prosta, ale przyjemna fontanna, pozwalająca ochłodzić się w lecie, zwyczajnie nacieszyć wzrok; młodzi lubią przesiadywać na jej brzegu, powtarzając materiał, wiążąc buty. Po bokach ustawiono donice pełne przepięknych, bujnych roślinności wydzielających przyjemną dla nosa, balsamiczną woń.
Po lewej stronie placyku usytuowana jest prosta, ale przyjemna fontanna, pozwalająca ochłodzić się w lecie, zwyczajnie nacieszyć wzrok; młodzi lubią przesiadywać na jej brzegu, powtarzając materiał, wiążąc buty. Po bokach ustawiono donice pełne przepięknych, bujnych roślinności wydzielających przyjemną dla nosa, balsamiczną woń.
Gdyby moja głowa mogła parować z pewnością teraz by to robiła. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem! Miałem serdecznie dość tej młodej cukierniczki, która swoimi teoriami po prostu zaczynała doprowadzać mnie do szału. Miałem ochotę wydać z siebie bliżej nieokreślony dźwięk bezsilności i desperacji, ale na szczęście udało mi się do tego nie doprowadzić. Tylko spojrzałem na Primrose ze złością, jeszcze większą niż chwilę temu. - Słucham? Bez pewności? Mam ogromną pewność, przecież, no, przecież - zacząłem machać rękoma, wskazując na noszony przez nią MÓJ płaszcz, bo jej wina była w tym momencie tak oczywista, że aż nie mogłem uwierzyć, że muszę o niej mówić. Nigdy nie byłem postawiony w tak absurdalnej sytuacji i miałem szczerą nadzieję, że to już nigdy się nie powtórzy. Chciałem jedynie odzyskać swój ulubiony (i jedyny) płaszcz. - Masz na sobie mój płaszcz, moje odzienie, moją długą kurtkę, nie wiem jak ci to inaczej wyjaśnić. A ty chcesz wyciągać jakieś konsekwencje? A ta miętówka też nie należy do ciebie! - Niemal krzyknąłem, zwracając na siebie uwagę przechodniów, ale bardzo nie lubiłem kiedy ktoś przywłaszczał moją własność i musiałem zareagować. Nawet jeżeli to miałaby być zapomniana miętówka - zjedzenie jej przelało szalę goryczy. Co miałem zrobić? Zacząć się z nią szarpać? Zaraz by mnie aresztowali za napad, a nie chciałem wyjść na jakiegoś męskiego boksera, którym przecież nie jestem. Za to Primrose nie miała takich dylematów - po prostu na mnie skoczyła, a ja w pierwszym odruchu chciałem ją po prostu odepchnąć. - Co na Merlina - zacząłem niezadowolony, bo w ogóle co to ma być, że jakaś osoba cię okrada i potem oskarża i potem nagle tuli. Rozdwojenie jaźni! Niemniej dotarły do mnie jej słowa jeśli chcesz płaszcz (co to w ogóle ma być za ultimatum?!), więc nie odtrąciłem jej tylko dość sztywno i niezręcznie poklepałem po plecach. - Co to miało być? - Zapytałem głośnym szeptem, zerkając za siebie, ale nic nie zauważyłem. Schowałem na chwilę twarz w dłoniach, biorąc głęboki wdech. Dobrze, Floreanie, tylko spokój może cię uratować. - Droga Primrose, czy wymienimy się płaszczami? - Zapytałem w końcu, chyba po raz pierwszy podczas tego spotkania spokojnie, wyczekując odpowiedzi.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Absurdalność sytuacji powoli wymykała się spod kontroli i młoda cukierniczka w końcu poczuła się nią zmęczona. Chociaż jeszcze chwilę temu chciała zrobić Floreanowi po prostu na złość, podroczyć się i sprawić, żeby przestał się wreszcie na nią gniewać za tamte słowa – które zostały błędnie zinterpretowane – tak w tym momencie zastanawiała się, którą drogę do domu wybrać, by ominąć człowieka, przez którego teraz stała w objęciach innego obcego mężczyzny. Czuła, że jemu również to nie było na rękę (i zdziwiłaby się, gdyby było inaczej, skoro raczej za nią specjalnie nie przepadał), dlatego kiedy zaobserwowała jak tamten odchodzi i droga zrobiła się wolna, odsunęła się. Poprawiła ubranie, odchrząknęła i unosząc spojrzenie, odnalazła wzrok Floreana.
– Musiałam się kogoś pozbyć – odpowiedziała – dobitnie, i najwidoczniej to był jedyny sposób – niestety – widocznie nie jestem taka zła, nie spłonąłeś żywym ogniem – dodała, siląc się na lekki uśmiech. Właściwie w innych okolicznościach byłaby skłonna dostrzec plusy tej sytuacji; na przykład przyjemne ciepło bijące od rzemieślnika, czy zapach – perfum, czy składników, z którymi pewnie miał dzisiaj do czynienia – czy to, że właściwie chyba nigdy nie tkwiła w objęciach innych, niż mężczyzn z rodziny, a przez co ten uścisk był lepszy, szczególny... szybko przyłapując się na podobnej myśli, westchnęła i rozpięła guziki płaszcza.
– Oddaję ci zgubę, całą i zdrową – oczekując, że Florean zrobi to samo, poczekała na swoje odzienie i bez większego problemu wymieniła się płaszczami – widocznie dużo nosi wspomnień, skoro tak o niego walczysz – zauważyła, choć mogła się mylić. Sama raczej nie przywiązywała się do rzeczy, przerabiała je i traktowała jak płótno, z którego zawsze można było coś zrobić, dopóki oczywiście materiał na to pozwalał i nie nosił śladów zniszczenia. Kiedy poprawiła swoje dopasowane odzienie, wsunęła zmarznięte dłonie do kieszeni i usiadła na ławce; natłok przeżyć, szybka pogoń dopiero w tej chwili odbiła się na jej kondycji. Nie wiedziała co powinna jeszcze powiedzieć, więc dla bezpieczeństwa pozostała cicho.
– Musiałam się kogoś pozbyć – odpowiedziała – dobitnie, i najwidoczniej to był jedyny sposób – niestety – widocznie nie jestem taka zła, nie spłonąłeś żywym ogniem – dodała, siląc się na lekki uśmiech. Właściwie w innych okolicznościach byłaby skłonna dostrzec plusy tej sytuacji; na przykład przyjemne ciepło bijące od rzemieślnika, czy zapach – perfum, czy składników, z którymi pewnie miał dzisiaj do czynienia – czy to, że właściwie chyba nigdy nie tkwiła w objęciach innych, niż mężczyzn z rodziny, a przez co ten uścisk był lepszy, szczególny... szybko przyłapując się na podobnej myśli, westchnęła i rozpięła guziki płaszcza.
– Oddaję ci zgubę, całą i zdrową – oczekując, że Florean zrobi to samo, poczekała na swoje odzienie i bez większego problemu wymieniła się płaszczami – widocznie dużo nosi wspomnień, skoro tak o niego walczysz – zauważyła, choć mogła się mylić. Sama raczej nie przywiązywała się do rzeczy, przerabiała je i traktowała jak płótno, z którego zawsze można było coś zrobić, dopóki oczywiście materiał na to pozwalał i nie nosił śladów zniszczenia. Kiedy poprawiła swoje dopasowane odzienie, wsunęła zmarznięte dłonie do kieszeni i usiadła na ławce; natłok przeżyć, szybka pogoń dopiero w tej chwili odbiła się na jej kondycji. Nie wiedziała co powinna jeszcze powiedzieć, więc dla bezpieczeństwa pozostała cicho.
* * *like a flower made of iron
Primrose Sprout
Zawód : złodziejka ciastek; pomocnica w Czekoladowej Perle
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W walce między sercem a mózgiem zwycięża w końcu żołądek.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Naprawdę chciałem już wrócić do domu, ale przecież nie mogłem bez swojego płaszcza. Wrzesień wreszcie przypomniał sobie, że ma wiele wspólnego z jesienią, więc od rana hulał chłodny wiatr. Zresztą w przeciwnym wypadku przecież nie wyjmowałbym go z szafy, a jednak to zrobiłem, a teraz odczuwałem jego brak. Płaszcz Primrose również był ciepły, ale jednocześnie naprawdę ciasny - już zapomniałem, że mogę ruszać rękoma, bo tak mi było ciasno pod pachą. Trochę się martwiłem, że jej go porwę albo rozciągnę, ale w zasadzie ona zabrała mi moją własność więc nie powinienem mieć wyrzutów sumienia. I w ogóle dziwnie się zachowywała, chociaż jej krótkie wyjaśnienie trochę ją usprawiedliwiło. - Powiedzmy, że rozumiem - odparłem, nie chcąc drążyć tego tematu - to były prywatne sprawy Primrose, a ja nigdy nie byłem wścibskim plotkarzem, żeby dopytywać ją o szczegóły. Zresztą nawet się nie lubiliśmy, więc z jakiej racji miałem się tym interesować. Ona też nie pytała o moje prywatne życie, i bardzo dobrze, bo nie miałem ochoty o nim opowiadać. - Spłonąć nie spłonąłem, ale gdybyś mnie ugryzła pewnie padłbym od jadu - pozwoliłem sobie na ten przytyk, uśmiechając się pod nosem. Pomona wydawała się tak miłą i do-rany-przyłóż osobą, a Rowan i Primrose nieco przerażały mnie swoim charakterem. Jak to możliwe, że wszystkie trzy są ze sobą spokrewnione? Chociaż ważniejsze pytanie, które powinienem zdać, to czy mają jeszcze więcej rodzeństwa. Kto wie, może jeszcze kiedyś wpadnę na jakiegoś Sprouta.
- No, wreszcie - mruknąłem, zdejmując z siebie ciasny płaszcz, by niemalże z czcią nałożyć swój własny. Ach, tyle już ze mną przeżył. - Tylko trochę - odpowiadam, chociaż Prim mogła mieć w swoich słowach dużo racji, za bardzo przywiązywałem się do rzeczy. Może dlatego, że łatwiej było ich upilnować niż ludzi? Nie wiem, i chyba nie będę się nad tym zastanawiał. Już miałem odwrócić się na pięcie i po prostu odejść, ale na tej ławce Prim wyglądała naprawdę smutno. - Wpadnij kiedyś do lodziarni, potrzebuję krytycznej opinii - sam się zdziwiłem, kiedy te słowa opuściły moje usta. Kiwnąłem głową w geście pożegnania i ruszyłem do domu.
zt
- No, wreszcie - mruknąłem, zdejmując z siebie ciasny płaszcz, by niemalże z czcią nałożyć swój własny. Ach, tyle już ze mną przeżył. - Tylko trochę - odpowiadam, chociaż Prim mogła mieć w swoich słowach dużo racji, za bardzo przywiązywałem się do rzeczy. Może dlatego, że łatwiej było ich upilnować niż ludzi? Nie wiem, i chyba nie będę się nad tym zastanawiał. Już miałem odwrócić się na pięcie i po prostu odejść, ale na tej ławce Prim wyglądała naprawdę smutno. - Wpadnij kiedyś do lodziarni, potrzebuję krytycznej opinii - sam się zdziwiłem, kiedy te słowa opuściły moje usta. Kiwnąłem głową w geście pożegnania i ruszyłem do domu.
zt
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystkie Sprouty były miłe. Nie ulegało to żadnym wątpliwościom, choć czasami w przypadku Rowan była w stanie się zgodzić, że była przerażająca. To właśnie ona szantażowała ją w dzieciństwie, że zje jej wszystkie tajne zapasy cukierków, zawsze używając tego samego argumentu "wiem gdzie są ukryte". Albo to zawsze ona dokuczała Prymulce najbardziej, czerpiąc z tego niezwykłą radość – a mimo to udało im się dojść do względnego porozumienia. Sama Primrose również była przyjazną jednostką, nie–szantażystką, choć zaprezentowała dzisiaj co innego, ale zwyczajnie miała gorszy humor. Każdemu się przecież zdarzało. I nie wierzyła, że Florean zawsze miał dobry humor; osobom, które zawsze się uśmiechały lub/i nie lubiły słodyczy zwyczajnie nie ufała. Na szczęście Fortescue zaprezentował dzisiaj co innego, bo i słodycze lubił i miał zły humor, który zmył z jego ust uśmiech.
Ze spokojem zerknęła na mężczyznę i właściwie nie była pewna dlaczego jeszcze tutaj stała. Oddała mu płaszcz, przytuliła nawet w bonusie, trochę przez przypadek i z braku innej ewentualności, więc mogła odejść w swoim kierunku, jednak kwestia niedopowiedzenia sprzed jakiegoś czasu dalej nie dawała jej spokoju. Bo naprawdę, na wszystkie karmelki świata, nie powiedziała tamtego dnia nic złego a już na pewno nic złośliwego, więc nie rozumiała dlaczego tak odebrał jej słowa. Długi czas zastanawiała się co poszło nie tak i uznała, że najwidoczniej Florean usłyszał coś, co było wyrwane z kontekstu, no a że potem nie chciał z nią rozmawiać i najchętniej by ją utopił w kadzi pełnej mleka to już było inną kwestią. Zdziwiła się więc jego pożegnaniem.
– Na pewno wpadnę – rzuciła za chłopakiem, kiedy tylko przetworzyła te słowa. Może jednak nie było tak źle jak sądziła? Cóż, poczuła ulgę; nie lubiła wrogów i nie chciała ich mieć, dlatego zamierzała skorzystać z propozycji Floreana, niezależnie od tego, czy żartował, czy rzeczywiście chciał jej zdania. Kto wie, może wspólnie uda im się stworzyć coś świetnego? Była tego pewna. Mniej pewna była, czy uda im się nie pokłócić. Wreszcie odeszła w swoim kierunku.
zt
Ze spokojem zerknęła na mężczyznę i właściwie nie była pewna dlaczego jeszcze tutaj stała. Oddała mu płaszcz, przytuliła nawet w bonusie, trochę przez przypadek i z braku innej ewentualności, więc mogła odejść w swoim kierunku, jednak kwestia niedopowiedzenia sprzed jakiegoś czasu dalej nie dawała jej spokoju. Bo naprawdę, na wszystkie karmelki świata, nie powiedziała tamtego dnia nic złego a już na pewno nic złośliwego, więc nie rozumiała dlaczego tak odebrał jej słowa. Długi czas zastanawiała się co poszło nie tak i uznała, że najwidoczniej Florean usłyszał coś, co było wyrwane z kontekstu, no a że potem nie chciał z nią rozmawiać i najchętniej by ją utopił w kadzi pełnej mleka to już było inną kwestią. Zdziwiła się więc jego pożegnaniem.
– Na pewno wpadnę – rzuciła za chłopakiem, kiedy tylko przetworzyła te słowa. Może jednak nie było tak źle jak sądziła? Cóż, poczuła ulgę; nie lubiła wrogów i nie chciała ich mieć, dlatego zamierzała skorzystać z propozycji Floreana, niezależnie od tego, czy żartował, czy rzeczywiście chciał jej zdania. Kto wie, może wspólnie uda im się stworzyć coś świetnego? Była tego pewna. Mniej pewna była, czy uda im się nie pokłócić. Wreszcie odeszła w swoim kierunku.
zt
* * *like a flower made of iron
Primrose Sprout
Zawód : złodziejka ciastek; pomocnica w Czekoladowej Perle
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
W walce między sercem a mózgiem zwycięża w końcu żołądek.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
29.12
Steffen pobiegł pieszo pod Bibliotekę Londyńską (pomimo dziwnej aury w powietrzu, nie był pewien czy anomalie naprawdę ustały i czy teleportacja znów działa), chcąc poczytać o dziwnym fenomenie, którego był świadkiem.
Biały deszcz wciąż padał, działając na niego uspokajająco. Ledwo łapał dech od porannego biegu, ale serce rozpierały mu radość i nadzieja. Liczył na to, że biała magia to dobry znak, a Bertiemu nic się nie stało na misji Zakonu. Liczył na to, że zwyciężyli.
Przystanął pod biblioteką, dostrzegając na ziemi kolejny, migoczący biały kryształ - ale może to bryłka lodu? Podniósł znalezisko, które natychmiast stwardniało w jego dłoni. Z triumfalnym uśmiechem schował znalezisko do kieszeni, a potem podszedł do drzwi biblioteki…
…no tak, o tej porze była zamknięta. Wzruszył ramionami, bo nie miało go to powstrzymać. Robił w życiu bardziej szalone rzeczy, niż czytanie po kryjomu. Obszedł budynek dookoła i przemienił się w szczura. Kierując się instynktem, szybko znalazł dziurę w murze, przez którą przecisnął się na dziedziniec. Stamtąd znalazł przejście do piwnicy, na korytarz i po kilkunastu minutach był już w czytelni. Skierował się do działu o anomaliach pogodowych, wyczarował światło za pomocą Lumos i pogrążył w lekturze. Po kilkudziesięciu minutach, biblioteka otworzyła swe progi dla czytelników i Cattermole wtopił się w tłum. Niczym typowy kujon, czytał aż do południa, kiedy to zrobił się głodny. Liczył też na to, że może Zakonnicy już wrócili albo uda mu się z kimś skontaktować. Opuścił bibliotekę już w ludzkiej postaci. Nie znalazł nigdzie wzmianek o białym deszczu, ale dowiedział się sporo o rodzajach chmur i huraganach… Pozostawało mu wypytać znajomych (czy Will, jego przemądrzały brat, może coś wiedzieć?) i czekać na wieści od Zakonników. W doskonałym humorze, udał się do domu, nie mogąc doczekać się obiadu i oficjalnych wiadomości. Chociaż padało, to dzisiaj widział świat i przyszłość w jaśniejszych, radośniejszych barwach.
/zt
Steffen pobiegł pieszo pod Bibliotekę Londyńską (pomimo dziwnej aury w powietrzu, nie był pewien czy anomalie naprawdę ustały i czy teleportacja znów działa), chcąc poczytać o dziwnym fenomenie, którego był świadkiem.
Biały deszcz wciąż padał, działając na niego uspokajająco. Ledwo łapał dech od porannego biegu, ale serce rozpierały mu radość i nadzieja. Liczył na to, że biała magia to dobry znak, a Bertiemu nic się nie stało na misji Zakonu. Liczył na to, że zwyciężyli.
Przystanął pod biblioteką, dostrzegając na ziemi kolejny, migoczący biały kryształ - ale może to bryłka lodu? Podniósł znalezisko, które natychmiast stwardniało w jego dłoni. Z triumfalnym uśmiechem schował znalezisko do kieszeni, a potem podszedł do drzwi biblioteki…
…no tak, o tej porze była zamknięta. Wzruszył ramionami, bo nie miało go to powstrzymać. Robił w życiu bardziej szalone rzeczy, niż czytanie po kryjomu. Obszedł budynek dookoła i przemienił się w szczura. Kierując się instynktem, szybko znalazł dziurę w murze, przez którą przecisnął się na dziedziniec. Stamtąd znalazł przejście do piwnicy, na korytarz i po kilkunastu minutach był już w czytelni. Skierował się do działu o anomaliach pogodowych, wyczarował światło za pomocą Lumos i pogrążył w lekturze. Po kilkudziesięciu minutach, biblioteka otworzyła swe progi dla czytelników i Cattermole wtopił się w tłum. Niczym typowy kujon, czytał aż do południa, kiedy to zrobił się głodny. Liczył też na to, że może Zakonnicy już wrócili albo uda mu się z kimś skontaktować. Opuścił bibliotekę już w ludzkiej postaci. Nie znalazł nigdzie wzmianek o białym deszczu, ale dowiedział się sporo o rodzajach chmur i huraganach… Pozostawało mu wypytać znajomych (czy Will, jego przemądrzały brat, może coś wiedzieć?) i czekać na wieści od Zakonników. W doskonałym humorze, udał się do domu, nie mogąc doczekać się obiadu i oficjalnych wiadomości. Chociaż padało, to dzisiaj widział świat i przyszłość w jaśniejszych, radośniejszych barwach.
/zt
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
10 października '57
Biblioteka Londyńska zdawała się być wybawieniem w chwilach, gdy zarówno zasoby pracowni profesora Lacework, jak i jej niewielka, domowa biblioteczka (skrupulatnie zapełniana kolejnymi książkami) nie posiadały odpowiedniej pozycji, która zaciekawiłaby eteryczną alchemiczkę... Bądź odpowiedziały na pewne pytania związane z prowadzonymi badaniami naukowymi (oraz kilkoma innymi kwestiami, na które poszukiwała odpowiedzi). Frances nie była w stanie wyliczyć, jak często musiała pojawiać się w tych okolicach, zapewne gdyby biblioteka posiadała jakieś karty stałych bywalców,
Stukot obcasów oznajmiał jej przybycie delikatnie roznosząc się po dziedzińcu biblioteki, a bystre, szaroniebieskie miękko wodziło po otoczeniu. Może powinna zapoznać się z niektórymi księgami na zewnątrz, korzystając ostatnich powiewów ciepła? Wizja zgłębiania wiedzy przy urokliwej fontannie dzisiejszego dnia wydawała jej się niezwykle kusząca, zapewne za sprawą wyśmienitego humoru, w jakim ostatnio chodziła.
Smukłe palce poprawiły materię eleganckiej, czarnej sukni podkreślającej kobiecą sylwetkę i już, już miała przekroczyć próg biblioteki, gdy pod jej pantofelki sfrunął kawałek pergaminu. Dziwnego, wyciętego z jednej strony w finezyjny wzór, spisanego idealnie skreślonymi, runicznymi znakami. Frances przykucnęła by unieść tajemniczą kartę, po czym wyprostowała się, w pierwszym odruchu poprawiając ołówkową spódnicę sukienki, by ta nie przypadkiem zbyt mocno się nie podwinęła. Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy ważnie wodziła spojrzeniem po spisanych runach, odczytując ich znaczenie.
Po pierwsze zbierz drużynę - głosiła tajemnicza notatka, a
- Przepraszam panią... - Zaczęła z przyjaznym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach, słowa wypowiadając delikatnym głosem, zbliżonym swym tonem do półszeptu. - Wydaje mi się, iż obie znalazłyśmy podobne notatki... - Ostrożnie uniosła trzymaną w dłoni kartę, spojrzenie na chwilę zatrzymując na podobnym kawałku pergaminu znajdującym się w dłoni nieznajomej. - Doprawdy nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, lecz ciekawość nie pozwoliła mi tego zignorować i... - Dodała, nie było jej jednak dane dokończyć, gdyż oba kawałki pergaminu poruszyły się, wyciągając ku sobie powycinane wzory, jakoby chciały się ze sobą połączyć. - Och, fascynujące... - Wyrwało się z jej ust, gdy przyglądała się wijącym się kawałkom najwidoczniej zaczarowanego pergaminu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
10 października
Carlisle&Frances
Carlisle&Frances
Biblioteka, w każdym mieście, jakie dane było Carlisle przemierzać, stanowiła przyczółek spokoju i wyciszenia. Ta londyńska należała również do najpiękniejszych i najbogatszych, z jakimi Flamel kiedykolwiek miała do czynienia, toteż każda potencjalna okazja do zagłębienia się pośród nadgryzionych zębem czasu tomów była nie do przepuszczenia. Również dzisiaj postanowiła sporą część dnia poświęcić na analizę jednego z rzadszych bibliotecznych woluminów, którego niedane było blondynce studiować w żadnym innym kraju. Z włosów spiętymi prostą klamrą uciekło kilka kosmyków, kiedy próbowała zebrać garść chaotycznie wypisanych po kartkach notatek, w duchu dziękując sobie, że przynajmniej dzisiaj pamiętała o zabraniu swojego notesu. W pamięci wciąż wyraźny był obraz pierwszej ekspedycji w Egipcie, kiedy to podczas analizy pewnych zapisków z czasów faraona Dżesera nie miała pod ręką żadnej innej powierzchni do pisania niż chusty, której używała do okrycia włosów. Tamtej nocy przesiedziała solidne kilka godzin w zaciszu swojego namiotu próbując rozszyfrować niewyraźne gryzmoły i dopasować ich znaczenie do odpowiednich, znanych cyfr i liter. W porównaniu zatem do swojego ówczesnego niezorganizowania, teraz mogła, z dumą typową tylko dla osób uwielbiających porządek, powiedzieć o sobie, że znacznie polepszyła własne umiejętności archiwistyczne.
Przybywając do Anglii, czysta numerologia stała się głównym źródłem zarobku Carlisle, oraz tematem właściwie nigdy nieschodzącym na dalszy plan myśli kobiety, toteż w wolnych chwilach z radością, ale też pewnym rodzajem ulgi, oddawała się lekturze o innej tematyce. Badania i kiełkująca w głowie błękitnookiej teoria wciąż jeszcze znajdowały się w mniej nawet niż zarodku, a za żadne skarby nie chciała natłokiem materiału obrzydzić sobie dalszą pracę nad nimi. Ostatnimi czasy zatem zwróciła się w stronę starożytnych run i to ich tajemnicze właściwości analizowała na miarę swoich przeciętnych zdolności. W Beauxbatons otrzymując jedynie podstawową wiedzę na ich temat, polegała w zasadzie tylko na poradach przechwyconych od starszych naukowców, jeszcze podczas mieszkania we Francji i własnej intuicji. Niestety ta ostatnia, uboga w specyficzną wiedzę konieczną do prawidłowego rozczytywania większości znaków, częściej niż do zjawiskowych odkryć prowadziła ją w ślepe zaułki bezsensowności, które Carlisle przyjmowała ze stopniowo głębszymi westchnieniami zawodu.
Wreszcie po ostatniej z nietrafnych interpretacji poddała się i ruszyła do wyjścia, poprawiając przygnieciony sweter wyszyty dobre kilkanaście lat temu przez babkę Lovegood i szarą, rozszerzającą się ku dołowi spódnicę, sięgającą za kolana. Daleko jej było do ikony piękna, czego nie mogła powiedzieć o kobiecie, jaka stanęła właśnie na jej drodze. Emanowała elegancją znaną Carlisle doskonale z korytarzy francuskiej szkoły magii, prezentując z odpowiednią dozą doskonałości i gracji czarną pasującą jak ulał do jej figury sukienkę. W takich momentach nawet Flamel, zwykle nieprzejmująca się swoją powierzchownością nad wyraz, musiała przyznać, że dobrze byłoby czasami przyłożyć większą uwagę do swojej prezencji. Odpowiedni ubiór, dodawał w końcu nie tylko powagi samej noszącej go osobie, ale też pewności siebie, jakiej Merlin wiedział, że potrzebowała w ciężkich chwilach zwątpienia.
– Och, przepraszam. To… Niesamowite, w istocie zdają się do siebie pasować. – Głos wykazał nieco więcej podekscytowania niż skłonna była wyjawić nieznajomej, przełom w badaniach przejął ją jednak na tyle mocno, że pozwoliła sobie na odrobinę emocji.
– Wie pani może, co oznaczają? Znalazłam je przypadkiem, ale nie jestem specjalistką w dziedzinie starożytnych run, ledwie hobbystyczną pasjonatką, jeśli mam być szczera. – Nie miała problemu z przyznaniem się do własnych braków, chociaż kiedy była młodsza przychodziło jej to dużo trudniej. Teraz, przeżywszy odpowiednią ilość rozczarowań zawodowych, wolała poradzić się drugiej osoby, niż tkwić w miejscu bez szansy na postęp.
persévérance
You must learn to question everything. To wait before moving, to look before stepping, and to observe everything
Szaroniebieskie spojrzenie uważnie acz nienachalnie przesunęło po postaci nieznajomej, z wyraźnym zaciekawieniem. Frances nie zwykła oceniać innych po wyglądzie, mimo iż sama przywiązywała do niego niezwykle sporo uwagi. Zwłaszcza teraz, gdy przyszło jej nosić miano prawej ręki wybitnego profesora oraz żony kogoś, kto był niezwykle bliski jej sercu. Nie chciała, by małżonek kiedykolwiek pożałował podjętej przez siebie decyzji, a zamiłowanie do wszelkiego rodzaju perfekcji jedynie nasilało podobne odczucia. Odruchowo poprawiła złote pukle dłonią skrytą za materią rękawiczki, jakoby nie chciała, by choć przez chwilę jej fryzura mogłaby prezentować chociaż odrobinę nieładu.
- Czy widziała pani, skąd wziął się pani kawałek pergaminu? Mój wylądował wprost pod moimi pantofelkami, nie miałam jednak okazji zauważyć, z jakiego kierunku… - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w delikatnym głosie. Nadal nie posiadała pewności, że to nie był zwykły, dziwny psikus jaki ktoś postanowił im spłatać… Nie słyszała jednak o poltergeistach w Bibliotece, chochliki kornwalijskie bywały o wiele bardziej proste oraz złośliwe, a pracujący tu czarodzieje zbyt poważni… Z czym więc też miały do czynienia? Nie wiedziała… Miała jednak szczerą nadzieję, że uda jej się rozpracować zagadkę.
- Tak, wiem co oznaczają… Również nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, potrafię jednak je odczytywać… - Odparła z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach, po czym zerknęła na kawałek pergaminu, jaki trzymała w dłoni nieznajoma. Znaki, jakimi był pokryty dokładnie przypominały te, które znajdowały się na pergaminie, jaki przyszło jej znaleźć. - Obie karty głoszą po pierwsze zbierz drużynę… Och, to brzmi jak jakiś psikus. - Wyjaśniła, po czym przestąpiła z nogi na nogę, z zastanowieniem wymalowanym na delikatnej buzi. Delikatnie, ledwie nieznacznie przesunęła się w kierunku kobiety, to wystarczyło jednak, by niewielkie, papierowe macki sięgnęły ku sobie splatając się w jedno. I atrament uległ poruszeniu; runy rozpłynęły się tworząc geometryczne wzory przez chwilę wędrujące po całym pergaminie, by finalnie ułożyć się w kolejne rzędy run. - Och, jakie to fascynujące! Widziała pani kiedyś coś podobnego? - Spytała z zachwytem wypisanymi między tonami jej głosu.Panna Burroughs Pani Wroński, mimo pracy naukowej z alchemią oraz najróżniejszymi reakcjami mikstur oraz substancji (łącznie z psotnym, nieudanym wywarem który cały dzień skakał po pracowni nie dając się złapać) widziała już wiele, nigdy jednak nie przyszło jej obserwować podobnego przedstawienia w wykonaniu pergaminu, tuszu oraz starożytnych run.
- Proszę mnie poprawić, jeśli się pomylę… - Poprosiła, po czym skupiła bystre spojrzenie na spisanych runach. Praktyka czyniła mistrza, a ciągłe ćwiczenie umiejętności oraz praca z runami sprawiały, że sprawnie odczytała ich znaczenie. - Mogę cię połknąć, ale i ty połkniesz mnie. Natura ma zmienna, o tym każdy wie. Jednym będę domem, innym koszmarem we śnie. Odnajdź mnie, zajrzyj głęboko w moje trzewia, przepadniesz bądź odnajdziesz, któż to wie? - Uważnie wyrecytowała słowa, w jakie układały się runy, finalnie zerkając w kierunku nieznajomej, badawczym spojrzeniem szukając potwierdzenia, iż nie pomyliła się w żadnym słowie. W końcu, co dwie głowy to nie jedna, czyż nie? A nieznajoma kobieta posiadała bystre, rozumne spojrzenie. - To chyba… to chyba jakaś zagadka, nie sądzi pani? - Spytała, zakładając ręce na piersi z głębokim zastanowieniem wypisanym na buzi. Bezwiednie uniosła jedną z dłoni, by przesunąć skrytymi pod rękawiczką palcami po swoich obojczykach, zastanawiając się nad spisanymi na pergaminie słowami.
- Czy widziała pani, skąd wziął się pani kawałek pergaminu? Mój wylądował wprost pod moimi pantofelkami, nie miałam jednak okazji zauważyć, z jakiego kierunku… - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem w delikatnym głosie. Nadal nie posiadała pewności, że to nie był zwykły, dziwny psikus jaki ktoś postanowił im spłatać… Nie słyszała jednak o poltergeistach w Bibliotece, chochliki kornwalijskie bywały o wiele bardziej proste oraz złośliwe, a pracujący tu czarodzieje zbyt poważni… Z czym więc też miały do czynienia? Nie wiedziała… Miała jednak szczerą nadzieję, że uda jej się rozpracować zagadkę.
- Tak, wiem co oznaczają… Również nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, potrafię jednak je odczytywać… - Odparła z delikatnym uśmiechem wyrysowanym na malinowych ustach, po czym zerknęła na kawałek pergaminu, jaki trzymała w dłoni nieznajoma. Znaki, jakimi był pokryty dokładnie przypominały te, które znajdowały się na pergaminie, jaki przyszło jej znaleźć. - Obie karty głoszą po pierwsze zbierz drużynę… Och, to brzmi jak jakiś psikus. - Wyjaśniła, po czym przestąpiła z nogi na nogę, z zastanowieniem wymalowanym na delikatnej buzi. Delikatnie, ledwie nieznacznie przesunęła się w kierunku kobiety, to wystarczyło jednak, by niewielkie, papierowe macki sięgnęły ku sobie splatając się w jedno. I atrament uległ poruszeniu; runy rozpłynęły się tworząc geometryczne wzory przez chwilę wędrujące po całym pergaminie, by finalnie ułożyć się w kolejne rzędy run. - Och, jakie to fascynujące! Widziała pani kiedyś coś podobnego? - Spytała z zachwytem wypisanymi między tonami jej głosu.
- Proszę mnie poprawić, jeśli się pomylę… - Poprosiła, po czym skupiła bystre spojrzenie na spisanych runach. Praktyka czyniła mistrza, a ciągłe ćwiczenie umiejętności oraz praca z runami sprawiały, że sprawnie odczytała ich znaczenie. - Mogę cię połknąć, ale i ty połkniesz mnie. Natura ma zmienna, o tym każdy wie. Jednym będę domem, innym koszmarem we śnie. Odnajdź mnie, zajrzyj głęboko w moje trzewia, przepadniesz bądź odnajdziesz, któż to wie? - Uważnie wyrecytowała słowa, w jakie układały się runy, finalnie zerkając w kierunku nieznajomej, badawczym spojrzeniem szukając potwierdzenia, iż nie pomyliła się w żadnym słowie. W końcu, co dwie głowy to nie jedna, czyż nie? A nieznajoma kobieta posiadała bystre, rozumne spojrzenie. - To chyba… to chyba jakaś zagadka, nie sądzi pani? - Spytała, zakładając ręce na piersi z głębokim zastanowieniem wypisanym na buzi. Bezwiednie uniosła jedną z dłoni, by przesunąć skrytymi pod rękawiczką palcami po swoich obojczykach, zastanawiając się nad spisanymi na pergaminie słowami.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W milczeniu obserwowała złote włosy nieznajomej układające się w równe fale. Palce zacisnęły się lekko na trzymanym kawałku pergaminu, Carlisle pobieżenie obejrzała go ze wszystkich, marszcząc lekko brwi.
- Wydaje mi się, że zabłąkał się gdzieś pomiędzy innymi księgami, które wcześniej czytałam. Zafascynował mnie kształt tej runy, wygląda na coś nietypowego i nigdy jeszcze się nie spotkałam z nim w typowym przekazie. Próbowałam znaleźć inne części tego urywka, ale bez skutku, to jest oczywiście, dopóki nie pojawiła się pani. - Rzadko kiedy w pracy Flamel pojawiały się zagadki wystarczająco ciekawe, by wzbudzić jej ekscytację. Najczęściej niewiadome powstawały wskutek przypadkowych błędów, lub tylko pozornie tajemniczych odkryć, które z czasem okazywały się tylko fluktuacją żmudnej codzienności nauki. Pomyłki w tego rodzaju pracy stanowiły jej nieuniknioną część, nie zmieniało to jednak faktu, że każda anomalia na drodze naukowej stanowiła ciekawy przypadek, który Carlisle miała w zwyczaju brać pod lupę z zainteresowaniem. Nie inaczej było w tym przypadku.
- Po pierwsze zbierz drużynę… - Przygryzła dolną wargę w zamyśleniu, szukając w głowie jakiegokolwiek hasła, w jakiś sposób pasującego do tej układanki. - Nigdy nie widziałam czegoś takiego, ale jestem pewna, że w bibliotece znajdziemy więcej informacji. - Nie była tego pewna. Wyrecytowane przez blondynkę słowa brzmiały tajemniczo i zbyt specyficznie na fragment typowej runy, jakie zamieszczano w ogólnodostępnych źródłach wiedzy. Przez chwilę przysłuchiwała się dalszym słowom wymawianym przez nieznajomą, po czym sama podeszła do niej kilka kroków bliżej by mieć lepszy widok na ich wspólną zagadkę.
- Hmm, może to jakieś nawiązanie do części procesu tworzenia amuletów? Współczesne przepisy raczej różnią się konstrukcją zdań, ale to może być coś dużo starszego, ciężko powiedzieć czy sama runa pochodzi z tego samego okresu co pergamin. Mogła zostać przerysowana, przez kogoś w późniejszym czasie. - Carlisle z całej siły wytężała swoją wiedzę na dany temat, wiedząc, że chociaż brakowało jej wiele do perfekcji, to każdy okruszek informacji mógł je przybliżyć do rozszyfrowania zagadki.
- Talizmany są bezpośrednio powiązane z noszącymi, stąd sensu nabiera “odnajdź mnie, zajrzyj głęboko w moje trzewia przepadniesz bądź odnajdziesz, któż to wie?" Ale pierwsza część… - Pokręciła głową przecząco. Każdego dnia uczyła się czegoś samego i również w tym przypadku, Flamel była pewna że jeśli poświęcą wystarczająco swojego czasu i uwagi również tę niespodziankę uda im się przełamać. Nawet jeśli obie kobiety nie należały do speców w danej dziedzinie, Carlisle nie mogła powstrzymać przekonania, że jej rozmówczyni podobnie jak błękitnooka w jakiś sposób para się nauką. - Jest pani badaczem? - Zadała pytanie pozornie niezwiązane z tematem, wiodła je jednak czysta ciekawość. Być może wspólnymi siłami uda im się nie tylko poszerzyć własną wiedzę runiczną, ale też wykorzystać przy okazji własne, nabyte już wcześniej zdolności.
- Wydaje mi się, że zabłąkał się gdzieś pomiędzy innymi księgami, które wcześniej czytałam. Zafascynował mnie kształt tej runy, wygląda na coś nietypowego i nigdy jeszcze się nie spotkałam z nim w typowym przekazie. Próbowałam znaleźć inne części tego urywka, ale bez skutku, to jest oczywiście, dopóki nie pojawiła się pani. - Rzadko kiedy w pracy Flamel pojawiały się zagadki wystarczająco ciekawe, by wzbudzić jej ekscytację. Najczęściej niewiadome powstawały wskutek przypadkowych błędów, lub tylko pozornie tajemniczych odkryć, które z czasem okazywały się tylko fluktuacją żmudnej codzienności nauki. Pomyłki w tego rodzaju pracy stanowiły jej nieuniknioną część, nie zmieniało to jednak faktu, że każda anomalia na drodze naukowej stanowiła ciekawy przypadek, który Carlisle miała w zwyczaju brać pod lupę z zainteresowaniem. Nie inaczej było w tym przypadku.
- Po pierwsze zbierz drużynę… - Przygryzła dolną wargę w zamyśleniu, szukając w głowie jakiegokolwiek hasła, w jakiś sposób pasującego do tej układanki. - Nigdy nie widziałam czegoś takiego, ale jestem pewna, że w bibliotece znajdziemy więcej informacji. - Nie była tego pewna. Wyrecytowane przez blondynkę słowa brzmiały tajemniczo i zbyt specyficznie na fragment typowej runy, jakie zamieszczano w ogólnodostępnych źródłach wiedzy. Przez chwilę przysłuchiwała się dalszym słowom wymawianym przez nieznajomą, po czym sama podeszła do niej kilka kroków bliżej by mieć lepszy widok na ich wspólną zagadkę.
- Hmm, może to jakieś nawiązanie do części procesu tworzenia amuletów? Współczesne przepisy raczej różnią się konstrukcją zdań, ale to może być coś dużo starszego, ciężko powiedzieć czy sama runa pochodzi z tego samego okresu co pergamin. Mogła zostać przerysowana, przez kogoś w późniejszym czasie. - Carlisle z całej siły wytężała swoją wiedzę na dany temat, wiedząc, że chociaż brakowało jej wiele do perfekcji, to każdy okruszek informacji mógł je przybliżyć do rozszyfrowania zagadki.
- Talizmany są bezpośrednio powiązane z noszącymi, stąd sensu nabiera “odnajdź mnie, zajrzyj głęboko w moje trzewia przepadniesz bądź odnajdziesz, któż to wie?" Ale pierwsza część… - Pokręciła głową przecząco. Każdego dnia uczyła się czegoś samego i również w tym przypadku, Flamel była pewna że jeśli poświęcą wystarczająco swojego czasu i uwagi również tę niespodziankę uda im się przełamać. Nawet jeśli obie kobiety nie należały do speców w danej dziedzinie, Carlisle nie mogła powstrzymać przekonania, że jej rozmówczyni podobnie jak błękitnooka w jakiś sposób para się nauką. - Jest pani badaczem? - Zadała pytanie pozornie niezwiązane z tematem, wiodła je jednak czysta ciekawość. Być może wspólnymi siłami uda im się nie tylko poszerzyć własną wiedzę runiczną, ale też wykorzystać przy okazji własne, nabyte już wcześniej zdolności.
persévérance
You must learn to question everything. To wait before moving, to look before stepping, and to observe everything
Eteryczna alchemiczka kiwnęła głową, delikatnie dając znać, że przyjęła do wiadomości podane informacje. Przypadkowość odnalezienia pergaminów wydawała jej się niezwykle podejrzana, gdy postawiło się ją obok treści, spisanej na pergaminie. Frances nie sądziła, aby znalezienie się kawałków pergaminu przypadkiem w miejscach, gdzie łatwo można by było je odnaleźć jest zwyczajnym przypadkiem. Coś w tym wszystkim zdawało jej się nie pasować do słów, jakie były spisane na pergaminie. A może to zwykła, naukowa chęć podburzenia zasad świata? Nie była w pełni pewna.
- Wie pani, mam dziwne wrażenie, że ktoś chciał, by ktoś inny odnalazł te kawałki pergaminu… Może powinnyśmy spytać o to kogoś z pracowników? Może to jakaś akcja promocyjna? Ponoć w ostatnich tygodniach mniej tu gości… - Wysnuła w wyraźnym zamyśleniu, próbując rozwikłać jedną z zagadek. Pierwszą nich była dla niej obecność pergaminów, drugą - to co było na nich zapisane. Nie sądziła, by pergamin był starym dokumentem - z tymi miała do czynienia niezwykle często i niezwykle rzadko różniły się od zwykłych kawałków pergaminu.
- Och, nie wydaje mi się, aby to miało cokolwiek wspólnego z amuletami. Widzi pani, powstają one na bazie procesów alchemicznych, a żaden szanujący się alchemik nie podpisałby się nazwiskiem pod recepturą, opisaną w taki sposób. Brakuje tu w zasadzie wszystkiego, co powinna zawierać porządna receptura z której dałoby się cokolwiek przyrządzić… - Odpowiedziała, szaroniebieskie spojrzenie na chwilę kierując ku twarzy kobiety, chcąc upewnić się, że ta zrozumiała jej słowa. Gdy w grę wchodziły alchemiczne teorie, eterycznej alchemiczce niezwykle często zdarzało się zapominać o tym, że nie wszystkie jej słowa mogą być jasne, bądź zrozumiałe dla przeciętnych, niezaznajomionych z tematem czarodziejów. - Śmiem również twierdzić, że runy z pewnością zostały naniesione później na pergamin oraz zaczarowane. Widziała pani kiedyś, by w taki sposób się zmieniały? - Spytała, z wyraźnym zaciekawieniem w delikatnym głosie. Ona nigdy wcześniej nie widziała podobnych cudów, nie miała z resztą wiele styczności z numerologią, którą dopiero poznawała z pomocą ekscentrycznego profesora, u którego przyszło jej pracować.
Kobieta pokręciła przecząco głową, a złote pukle zatańczyły delikatnie wokół delikatnych rysów twarzy. - Pierwsza część zaprzecza, by było to powiązane z talizmanami. Mogę cię połknąć, ale i ty połkniesz mnie… Substancje używane przy tworzeniu talizmanów są niezwykle szkodliwe, nie raz żrące bądź wysoko toksyczne. Jady, kwasy, roztopione metale ciężkie… Gdyby próbowała pani którekolwiek spożyć, najprawdopodobniej skończyłaby pani w grobie bądź jako kaleka. - Odpowiedziała w zamyśleniu, powstrzymując się przed cisnącym się na usta wykładem, tyczącym najciekawszych możliwości chociażby kwasu siarkowego. Analityczny umysł co rusz rozkładał zakładkę na czynniki pierwsze, próbując natrafić na jakiekolwiek rozwiązanie, z tego jednak wyrwało ją pytanie, jakie powędrowało w jej kierunku.
- Ja? Och, aż tak to widać? - Spytała, z rozbawieniem jakie pojawiło się w delikatnym głosie. - Zajmuję się alchemią i wszystkim co z nią powiązane, tak to najlepiej ująć. Od badań, poprzez tworzenie receptur i rozwiązywanie zagadek… A pani? Również zajmuje się pani pracą naukową? - Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, które ledwie pół chwili później stało się dziwnie odległe oraz odrobinę nieobecne. Merlinie, czemu nie wpadła na to wcześniej? - A może… Chodzi o wodę? Można ją wypić, ale można i w niej utonąć. W naturze ciężko nad nią zapanować, są czarodzieje którzy się jej boją ale i stworzenia, które w niej żyją…? - Wysnuła teorię w zamyśleniu, spojrzenie skupiając na buzi towarzyszącej jej czarownicy. Rozwiązanie zagadki zdawało się mieć sens w kwestii samej zagadki, pani Wroński nie widziała jednak jeszcze powiązania z runami. Ta cała sytuacja przypominała jej odrobinę pracę dla profesora - zadania nabierały sensu dopiero po czasie, gdy ułożyło je się w odpowiedni ciąg przyczynowo skutkowy.
- Wie pani, mam dziwne wrażenie, że ktoś chciał, by ktoś inny odnalazł te kawałki pergaminu… Może powinnyśmy spytać o to kogoś z pracowników? Może to jakaś akcja promocyjna? Ponoć w ostatnich tygodniach mniej tu gości… - Wysnuła w wyraźnym zamyśleniu, próbując rozwikłać jedną z zagadek. Pierwszą nich była dla niej obecność pergaminów, drugą - to co było na nich zapisane. Nie sądziła, by pergamin był starym dokumentem - z tymi miała do czynienia niezwykle często i niezwykle rzadko różniły się od zwykłych kawałków pergaminu.
- Och, nie wydaje mi się, aby to miało cokolwiek wspólnego z amuletami. Widzi pani, powstają one na bazie procesów alchemicznych, a żaden szanujący się alchemik nie podpisałby się nazwiskiem pod recepturą, opisaną w taki sposób. Brakuje tu w zasadzie wszystkiego, co powinna zawierać porządna receptura z której dałoby się cokolwiek przyrządzić… - Odpowiedziała, szaroniebieskie spojrzenie na chwilę kierując ku twarzy kobiety, chcąc upewnić się, że ta zrozumiała jej słowa. Gdy w grę wchodziły alchemiczne teorie, eterycznej alchemiczce niezwykle często zdarzało się zapominać o tym, że nie wszystkie jej słowa mogą być jasne, bądź zrozumiałe dla przeciętnych, niezaznajomionych z tematem czarodziejów. - Śmiem również twierdzić, że runy z pewnością zostały naniesione później na pergamin oraz zaczarowane. Widziała pani kiedyś, by w taki sposób się zmieniały? - Spytała, z wyraźnym zaciekawieniem w delikatnym głosie. Ona nigdy wcześniej nie widziała podobnych cudów, nie miała z resztą wiele styczności z numerologią, którą dopiero poznawała z pomocą ekscentrycznego profesora, u którego przyszło jej pracować.
Kobieta pokręciła przecząco głową, a złote pukle zatańczyły delikatnie wokół delikatnych rysów twarzy. - Pierwsza część zaprzecza, by było to powiązane z talizmanami. Mogę cię połknąć, ale i ty połkniesz mnie… Substancje używane przy tworzeniu talizmanów są niezwykle szkodliwe, nie raz żrące bądź wysoko toksyczne. Jady, kwasy, roztopione metale ciężkie… Gdyby próbowała pani którekolwiek spożyć, najprawdopodobniej skończyłaby pani w grobie bądź jako kaleka. - Odpowiedziała w zamyśleniu, powstrzymując się przed cisnącym się na usta wykładem, tyczącym najciekawszych możliwości chociażby kwasu siarkowego. Analityczny umysł co rusz rozkładał zakładkę na czynniki pierwsze, próbując natrafić na jakiekolwiek rozwiązanie, z tego jednak wyrwało ją pytanie, jakie powędrowało w jej kierunku.
- Ja? Och, aż tak to widać? - Spytała, z rozbawieniem jakie pojawiło się w delikatnym głosie. - Zajmuję się alchemią i wszystkim co z nią powiązane, tak to najlepiej ująć. Od badań, poprzez tworzenie receptur i rozwiązywanie zagadek… A pani? Również zajmuje się pani pracą naukową? - Zaciekawienie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, które ledwie pół chwili później stało się dziwnie odległe oraz odrobinę nieobecne. Merlinie, czemu nie wpadła na to wcześniej? - A może… Chodzi o wodę? Można ją wypić, ale można i w niej utonąć. W naturze ciężko nad nią zapanować, są czarodzieje którzy się jej boją ale i stworzenia, które w niej żyją…? - Wysnuła teorię w zamyśleniu, spojrzenie skupiając na buzi towarzyszącej jej czarownicy. Rozwiązanie zagadki zdawało się mieć sens w kwestii samej zagadki, pani Wroński nie widziała jednak jeszcze powiązania z runami. Ta cała sytuacja przypominała jej odrobinę pracę dla profesora - zadania nabierały sensu dopiero po czasie, gdy ułożyło je się w odpowiedni ciąg przyczynowo skutkowy.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odkrywane informacje wpływały do głowy Carlisle, podczas gdy ona sama powoli kiwała głową z zastanowieniem. Chociażby rozwiązanie okazało się nawet błahym żartem, czy też trywialną pomyłką, przyjemnie było użyć rozumu do czegoś nowego i odświeżającego.
- Jeśli to faktycznie jakieś wydarzenie naukowe, to niestety ja nic o nim nie wiem. W Londynie jestem tylko okazjonalnie i jeszcze nie do końca orientuję się w tym co do zaoferowania ma biblioteka. - Oświadczyła zgodnie z prawdą, tłumacząc swoją niewiedzę wobec ewentualnych akcji jakie miały się rozgrywać na terenie czytelni. Jeśli jednak faktycznie o to chodziło w ich zagadce, być może faktycznie był to ciekawy pomysł na zainteresowanie tematem laików w danej dziedzinie. Zanotowała go w umyśle jako jedną z potencjalnych technik wytłumaczenia trudniejszych tematów numerologii. Ostatnimi czasy coraz częściej i łatwiej przychodziło Carlisle świadczenie prywatnych korepetycji, a kontakt z drugim człowiekiem, który nie wymagał od niej przesadnej kurtuazji był miłą odmianą dla jej codziennych sprawunków. Akurat w tym przypadku miała jednak do czynienia z niezwykle młodą damą, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Elegancka stylizacja, maniera mówienia, a nawet gesty jakie czyniła jej rozmówczyni dosadnie świadczyły o tym, że jest ona świadoma walorów swojej własnej urody, ale też intelektu.
- Moje doświadczenie z procesami alchemicznymi jest znikome, więc pozostaje mi powierzyć się pani wiedzy. Taka zmiana w ich układzie faktycznie sprawia wrażenia dosyć wyjątkowej, więc możemy raczej wykluczyć przypadkowe ich naniesienie w celu próby kontrolnej. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że ten, kto je wykonał miał już sporą wiedzę w temacie run. - Rozglądnęła się szybko po bokach, analizując otoczenie w poszukiwaniu potencjalnych sprawców, chociaż raczej oczywiste było, że nie czekali za ich plecami. Zgodnie z przewidywaniami, mijały ich tylko pogrążone w lekturze postacie bliżej Carlisle nieznane, a także sporadycznie, studenci zaopatrzeni w grube tomy podręczników.
- Możliwe, że dla niewprawionego oka nie, ale osobiście łatwo mi wyłapać takie rzeczy. Sama już od dłuższego czasu zajmuję się numerologią, zatem wspaniale widać, że zainteresowanie naukami ścisłymi przechodzi również na młodsze pokolenia. Uczy się pani u kogoś, czy działa na własną rękę? - Posłała blondynce uprzejmy uśmiech, z zaciekawieniem rozważając ile czarownica faktycznie może liczyć wiosen. Na oko nie dałaby jej powyżej dwudziestu pięciu lat, ale Carlisle wielokrotnie już spotkała się z bardziej i mniej inwazyjnymi zabiegami, które wystarczająco wpływowe kobiety wykorzystywały w celu utrwalenia swojego piękna. Flamel otaczała się nimi na tyle długo, by wiedzieć, że za odpowiednią cenę w tym świecie da się załatwić wszystko. I wszystkich.
- Woda… - Wymruczała z zastanowieniem, po czym lekko otwierając usta w akcie niespodziewanego odkrycia, pstryknęła palcami prawej dłoni. - Może chodzi o fontannę? Stoi w końcu w bibliotece, dla niektórych może być ona koszmarem, a dla innych praktycznie domem. No i odbicie w tafli, przeglądając się, równie dobrze odkrywamy siebie, albo przepadamy w widzianym obrazie. - Tak naprawdę błądziła po omacku, rzucając pomyślane rozwiązania zanim nawet dokładniej je przeanalizowała. Pozornie opis wydawał się całkiem adekwatny, ale poza własnymi przypuszczeniami wolała zdać się również na poradę swojej towarzyszki.
- Jeśli to faktycznie jakieś wydarzenie naukowe, to niestety ja nic o nim nie wiem. W Londynie jestem tylko okazjonalnie i jeszcze nie do końca orientuję się w tym co do zaoferowania ma biblioteka. - Oświadczyła zgodnie z prawdą, tłumacząc swoją niewiedzę wobec ewentualnych akcji jakie miały się rozgrywać na terenie czytelni. Jeśli jednak faktycznie o to chodziło w ich zagadce, być może faktycznie był to ciekawy pomysł na zainteresowanie tematem laików w danej dziedzinie. Zanotowała go w umyśle jako jedną z potencjalnych technik wytłumaczenia trudniejszych tematów numerologii. Ostatnimi czasy coraz częściej i łatwiej przychodziło Carlisle świadczenie prywatnych korepetycji, a kontakt z drugim człowiekiem, który nie wymagał od niej przesadnej kurtuazji był miłą odmianą dla jej codziennych sprawunków. Akurat w tym przypadku miała jednak do czynienia z niezwykle młodą damą, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Elegancka stylizacja, maniera mówienia, a nawet gesty jakie czyniła jej rozmówczyni dosadnie świadczyły o tym, że jest ona świadoma walorów swojej własnej urody, ale też intelektu.
- Moje doświadczenie z procesami alchemicznymi jest znikome, więc pozostaje mi powierzyć się pani wiedzy. Taka zmiana w ich układzie faktycznie sprawia wrażenia dosyć wyjątkowej, więc możemy raczej wykluczyć przypadkowe ich naniesienie w celu próby kontrolnej. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że ten, kto je wykonał miał już sporą wiedzę w temacie run. - Rozglądnęła się szybko po bokach, analizując otoczenie w poszukiwaniu potencjalnych sprawców, chociaż raczej oczywiste było, że nie czekali za ich plecami. Zgodnie z przewidywaniami, mijały ich tylko pogrążone w lekturze postacie bliżej Carlisle nieznane, a także sporadycznie, studenci zaopatrzeni w grube tomy podręczników.
- Możliwe, że dla niewprawionego oka nie, ale osobiście łatwo mi wyłapać takie rzeczy. Sama już od dłuższego czasu zajmuję się numerologią, zatem wspaniale widać, że zainteresowanie naukami ścisłymi przechodzi również na młodsze pokolenia. Uczy się pani u kogoś, czy działa na własną rękę? - Posłała blondynce uprzejmy uśmiech, z zaciekawieniem rozważając ile czarownica faktycznie może liczyć wiosen. Na oko nie dałaby jej powyżej dwudziestu pięciu lat, ale Carlisle wielokrotnie już spotkała się z bardziej i mniej inwazyjnymi zabiegami, które wystarczająco wpływowe kobiety wykorzystywały w celu utrwalenia swojego piękna. Flamel otaczała się nimi na tyle długo, by wiedzieć, że za odpowiednią cenę w tym świecie da się załatwić wszystko. I wszystkich.
- Woda… - Wymruczała z zastanowieniem, po czym lekko otwierając usta w akcie niespodziewanego odkrycia, pstryknęła palcami prawej dłoni. - Może chodzi o fontannę? Stoi w końcu w bibliotece, dla niektórych może być ona koszmarem, a dla innych praktycznie domem. No i odbicie w tafli, przeglądając się, równie dobrze odkrywamy siebie, albo przepadamy w widzianym obrazie. - Tak naprawdę błądziła po omacku, rzucając pomyślane rozwiązania zanim nawet dokładniej je przeanalizowała. Pozornie opis wydawał się całkiem adekwatny, ale poza własnymi przypuszczeniami wolała zdać się również na poradę swojej towarzyszki.
persévérance
You must learn to question everything. To wait before moving, to look before stepping, and to observe everything
Eteryczna alchemiczka uśmiechnęła się delikatnie.
- I mnie nic na ten temat nie wiadomo, a całkiem nieźle znam nie tylko ofertę ale i pracowników biblioteki. - A ta znajomość nie była w ogóle dziwna. Frances niezwykle często bywała w bibliotece w poszukiwaniu odpowiednich informacji, gdy kolejna śmiała idea nawiedzała umysł Aegisa bądź gdy ten podłapywał subtelnie podsuwane przez nią pomysły z jej własnej puli. A tych z pewnością jej nie brakowało, gdyż bystry umysł doprawiony odrobiną kreatywności co jakiś czas wpadał na genialny pomysł, których cały wielki spis oczekiwał na wprowadzenie go w życie.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi, gdy pani Wroński rozważała powstałą teorię. O tym, że runy zostały naniesione specjalnie była niemal przekonana. - Och, chyba nie tylko z run ale i transmutacji albo numerlogii… Nie widziałam run, które tak by się zmieniały ani pergaminu, który zachowywałby się w taki sposób. - Wysnuła kolejną teorię. Z obu dziedzin posiadała wiedzę podstawową, nie znając ich tajemnic, do tej pory zbyt skupiona na pozyskiwaniu wiedzy alchemicznej oraz odkrywaniu ich wszelkich zawiłości. To one były jej głównym obiektem zainteresowania i miały doprowadzić ją do wielkich odkryć, które zapiszą jej nazwisko w historii. Pozostałe dziedziny miały być pomocą, w tej drodze, a eteryczna alchemiczka zgłębiała je w wolnym czasie którego, niestety, nie posiadała zbyt wiele.
Delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico, gdy kolejne słowa opuściły usta nieznajomej.
- Och, już się obawiałam, że przeszedł na mnie mityczny ekscentryzm naukowca. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie, a krótki, dźwięczny wydobył się z jej ust. - Och, to fascynujące! Nie miałam okazji poznać wielu numerologów. Sama piastuję stanowisko prawej ręki profesora Lacework, lecz prowadzę również prywatne projekty. - Głos pani Wroński był miękki, delikatny, a szaroniebieskie spojrzenie błyszczało przyjaźnie mając nadzieję, że podłe docinki ze strony zazdrosnej konkurencji nie dotarły do jej uszu. Profesor Lacework był wybitnym czarodziejem, a Frances pierwszą, której udało się go przekonać, iż jest godną piastowanego stanowiska. A to w połączeniu z jej płcią sprawiało, iż spotykała się z niezwykłą ilością nieprzyjemnych słów. - Frances Wroński, niezmiernie miło mi panią poznać. - Przedstawiła się, wyciągając w jej kierunku dłoń przysłoniętą materią rękawiczki. Do tej pory miała okazję poznać tylko jedną kobietę, czynnie zainteresowaną tematem nauki, a ten wspólny mianownik był podstawą przyjaźni oraz wspólnego projektu.
Smukłe palce przesunęły po jasnym obojczyku w doskonale wyuczonym geście zastanowienia, gdy towarzysząca jej kobieta wypowiedziała swoją teorię. Jej słowa zdawały się mieć całkiem sporo sensu, temu nie dało się zaprzeczyć. Z zamyśleniem wypisanym na twarzy pani Wroński uważnie powiodła bystrym spojrzeniem po otoczeniu. Dziedziniec biblioteki nie był wielki, a fontanna z pewnością rzucała się w oczy. Czyżby to było podpowiedzią, dla mniej bystrych umysłów? Nie była pewna.
- Nie przekonamy się, jeśli tego nie sprawdzimy. - Odpowiedziała, by krokiem pełnym gracji ruszyć w kierunku okazałej fontanny. A gdy do niej podeszły, wskazówka zdawała się nagle wydawać niezwykle jasna. - Zajrzyj głęboko w moje trzewia, czyż nie? - Rzuciła unosząc brew, dłonią wskazując towarzyszce monety znajdujące się na dnie ułożone były w znaki runiczne, ich znaczenie było jednak co najmniej dziwne. - Widziała pani takie połączenie? - Spytała z zaciekawieniem próbując rozszyfrować połączenie runy oznaczającej drogę, z runą oznaczającą intuicję oraz runą oznaczającą poszukiwania.
- I mnie nic na ten temat nie wiadomo, a całkiem nieźle znam nie tylko ofertę ale i pracowników biblioteki. - A ta znajomość nie była w ogóle dziwna. Frances niezwykle często bywała w bibliotece w poszukiwaniu odpowiednich informacji, gdy kolejna śmiała idea nawiedzała umysł Aegisa bądź gdy ten podłapywał subtelnie podsuwane przez nią pomysły z jej własnej puli. A tych z pewnością jej nie brakowało, gdyż bystry umysł doprawiony odrobiną kreatywności co jakiś czas wpadał na genialny pomysł, których cały wielki spis oczekiwał na wprowadzenie go w życie.
Zamyślenie pojawiło się na delikatnej buzi, gdy pani Wroński rozważała powstałą teorię. O tym, że runy zostały naniesione specjalnie była niemal przekonana. - Och, chyba nie tylko z run ale i transmutacji albo numerlogii… Nie widziałam run, które tak by się zmieniały ani pergaminu, który zachowywałby się w taki sposób. - Wysnuła kolejną teorię. Z obu dziedzin posiadała wiedzę podstawową, nie znając ich tajemnic, do tej pory zbyt skupiona na pozyskiwaniu wiedzy alchemicznej oraz odkrywaniu ich wszelkich zawiłości. To one były jej głównym obiektem zainteresowania i miały doprowadzić ją do wielkich odkryć, które zapiszą jej nazwisko w historii. Pozostałe dziedziny miały być pomocą, w tej drodze, a eteryczna alchemiczka zgłębiała je w wolnym czasie którego, niestety, nie posiadała zbyt wiele.
Delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico, gdy kolejne słowa opuściły usta nieznajomej.
- Och, już się obawiałam, że przeszedł na mnie mityczny ekscentryzm naukowca. - Odpowiedziała z wyraźnym rozbawieniem w głosie, a krótki, dźwięczny wydobył się z jej ust. - Och, to fascynujące! Nie miałam okazji poznać wielu numerologów. Sama piastuję stanowisko prawej ręki profesora Lacework, lecz prowadzę również prywatne projekty. - Głos pani Wroński był miękki, delikatny, a szaroniebieskie spojrzenie błyszczało przyjaźnie mając nadzieję, że podłe docinki ze strony zazdrosnej konkurencji nie dotarły do jej uszu. Profesor Lacework był wybitnym czarodziejem, a Frances pierwszą, której udało się go przekonać, iż jest godną piastowanego stanowiska. A to w połączeniu z jej płcią sprawiało, iż spotykała się z niezwykłą ilością nieprzyjemnych słów. - Frances Wroński, niezmiernie miło mi panią poznać. - Przedstawiła się, wyciągając w jej kierunku dłoń przysłoniętą materią rękawiczki. Do tej pory miała okazję poznać tylko jedną kobietę, czynnie zainteresowaną tematem nauki, a ten wspólny mianownik był podstawą przyjaźni oraz wspólnego projektu.
Smukłe palce przesunęły po jasnym obojczyku w doskonale wyuczonym geście zastanowienia, gdy towarzysząca jej kobieta wypowiedziała swoją teorię. Jej słowa zdawały się mieć całkiem sporo sensu, temu nie dało się zaprzeczyć. Z zamyśleniem wypisanym na twarzy pani Wroński uważnie powiodła bystrym spojrzeniem po otoczeniu. Dziedziniec biblioteki nie był wielki, a fontanna z pewnością rzucała się w oczy. Czyżby to było podpowiedzią, dla mniej bystrych umysłów? Nie była pewna.
- Nie przekonamy się, jeśli tego nie sprawdzimy. - Odpowiedziała, by krokiem pełnym gracji ruszyć w kierunku okazałej fontanny. A gdy do niej podeszły, wskazówka zdawała się nagle wydawać niezwykle jasna. - Zajrzyj głęboko w moje trzewia, czyż nie? - Rzuciła unosząc brew, dłonią wskazując towarzyszce monety znajdujące się na dnie ułożone były w znaki runiczne, ich znaczenie było jednak co najmniej dziwne. - Widziała pani takie połączenie? - Spytała z zaciekawieniem próbując rozszyfrować połączenie runy oznaczającej drogę, z runą oznaczającą intuicję oraz runą oznaczającą poszukiwania.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie poddawałem się. Zmuszony nauczyć się języka już nie tylko dla własnych ambicji, ale również użyteczności, jaką cechowała się znajomość narzędzia komunikacyjnego z tubylcami. Zbyt często już powtarzałem, jak brzydki był ten język, bratu też nie przypadały moje słowa do gustu, tym bardziej że się starał wytłumaczyć różnicę pomiędzy zmiękczeniem językiem, a nie gardłem. Nieużywane dotychczas w ten sposób ciało zachowywało się dziwnie, szczególnie kiedy wymagało się od niego poprawności, którą byłem w stanie wyłapać samemu. Muzyczny słuch nieco pomagał w naśladowaniu tego, co słyszałem, choć zważywszy na metropolię - akcentów było tyle, co osób! Najgorszym sortem był ten zapijaczony na ulicy, jednak magiczna milicja zdawała się go gdzieś przepędzić do cienia, bardzo dobrze. Lubiłem porządek, szczególnie ten przed oczami. Nie zdziwiłem się na widok biblioteki, która urosła w moich oczach. Ponowne zatracenie się w Morfinie Michaiła Bułhakow sprawiała, że nawet miałem dobre przeczucie co do dzisiaj, być może uda się przebrnąć kolejne kilkanaście stron? Nawet ten kluskowaty język nie był w stanie popsuć moich planów w kolejnym zatraceniu się Polakowa w narkotycznym głodzie. Znałem tę historię na pamięć, to ona wystrzegała mnie przed zażywaniem przeróżnych specyfików w sposób nader intensywny, a jednak... tęskniłem za tym pobudzeniem, które oferowały używki. Teraz jedynie mogłem się nacieszyć słowami, które nie były mi znane, choć tak bliskie przeszłości, bo przecież to właśnie literatura była jednym z moich głównych towarzyszy przez całe życie, byliśmy nierozłączni, praktycznie jak z bratem. Dzisiaj nie przyszedł ze mną, tak samo, jak wczoraj, stwierdził, że ma coś ważnego do uwarzenia, a ja? Przecież musiałem dać mu wolną rękę, tym bardziej, kiedy była okazja wyrwać się ze wspólnego, wynajętego pokoju w gospodzie. Musiałem znaleźć nam coś trwalszego, tylko w jaki sposób łapać się brzegu, kiedy na drodze wystają same brzytwy? Podstawą był język.
Nie czekając na kolejne zaproszenia, skierowałem się w znajome strony Londyńskiej Biblioteki. Gmach już z daleka onieśmielał, jednak nie miałem czasu na podziwianie, kiedy należało spędzić kilka tych godzin na upragnionym wyciszeniu w bocznej nawie czytelni. Zbliżając się do charakterystycznej fontanny i przepięknego widoku na bogatą dzielnicę, w której chciałbym mieszkać, zauważyłem dwie damskie postacie, które gulgotały coś w niezrozumiałym mi języku. Dlaczego Matka Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich nie przejęła jeszcze tego terenu? Przecież wszystko mogłoby brzmieć tak pięknie! Przechodząc obok nich, nie spodziewałem się dojrzeć tego samego co one, monety w fontannie, na którą patrzyły, układały się w znajome mi znaki, do których tęsknotę poczułem dopiero po zauważeniu trzech charakterystycznych run. Droga, intuicja i poszukiwania. Bardzo interesujące. Kątem oka zauważyłem, że damy również pochylają się nad wodą, choć starałem się robić to dyskretnie, to nic nie było w stanie zatuszować tego, że górowałem nad nimi niczym strach na wróble, patrząc gdzieś od swojej strony kilka kroków dalej w to samo miejsce. Z pewnością zdążyły mnie zauważyć, nietaktem byłoby udawać, że nie.
- Уважаемые дамы - zacząłem niezrozumiale, zaraz łapiąc się na tym, że ponownie próbowałem mówić nie w tym języku, którym należy, nie łatwo jest pozbyć się dziedzictwa. - Panie - poprawił się po angielsku, dygając ze skinięciem odpowiednim dla dżentelmenów witających się z dobrze urodzonymi damami. - pomoc? - zaproponował krótkim komunikatem z mocnym rosyjskim akcentem, wskazując gestem dłoni na fontannę, a raczej znaki, które były przed oczami całej trójki. Prosta i poprawna do granic możliwości sylwetka skryta pod porządnym płaszczem raczej nie wskazywała, żeby mógł mieć złe zamiary, zwykle mówiono mi, że wyglądam jak wyrośnięty uczeń, który jest bardzo grzeczny i raczej nie było w tym zbyt wiele kłamstwa... zwykle.
Nie czekając na kolejne zaproszenia, skierowałem się w znajome strony Londyńskiej Biblioteki. Gmach już z daleka onieśmielał, jednak nie miałem czasu na podziwianie, kiedy należało spędzić kilka tych godzin na upragnionym wyciszeniu w bocznej nawie czytelni. Zbliżając się do charakterystycznej fontanny i przepięknego widoku na bogatą dzielnicę, w której chciałbym mieszkać, zauważyłem dwie damskie postacie, które gulgotały coś w niezrozumiałym mi języku. Dlaczego Matka Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich nie przejęła jeszcze tego terenu? Przecież wszystko mogłoby brzmieć tak pięknie! Przechodząc obok nich, nie spodziewałem się dojrzeć tego samego co one, monety w fontannie, na którą patrzyły, układały się w znajome mi znaki, do których tęsknotę poczułem dopiero po zauważeniu trzech charakterystycznych run. Droga, intuicja i poszukiwania. Bardzo interesujące. Kątem oka zauważyłem, że damy również pochylają się nad wodą, choć starałem się robić to dyskretnie, to nic nie było w stanie zatuszować tego, że górowałem nad nimi niczym strach na wróble, patrząc gdzieś od swojej strony kilka kroków dalej w to samo miejsce. Z pewnością zdążyły mnie zauważyć, nietaktem byłoby udawać, że nie.
- Уважаемые дамы - zacząłem niezrozumiale, zaraz łapiąc się na tym, że ponownie próbowałem mówić nie w tym języku, którym należy, nie łatwo jest pozbyć się dziedzictwa. - Panie - poprawił się po angielsku, dygając ze skinięciem odpowiednim dla dżentelmenów witających się z dobrze urodzonymi damami. - pomoc? - zaproponował krótkim komunikatem z mocnym rosyjskim akcentem, wskazując gestem dłoni na fontannę, a raczej znaki, które były przed oczami całej trójki. Prosta i poprawna do granic możliwości sylwetka skryta pod porządnym płaszczem raczej nie wskazywała, żeby mógł mieć złe zamiary, zwykle mówiono mi, że wyglądam jak wyrośnięty uczeń, który jest bardzo grzeczny i raczej nie było w tym zbyt wiele kłamstwa... zwykle.
Bystre spojrzenie szaroniebieskich tęczówek nie odrywało się od monet, ułożonych w runiczne znaki, w połączeniu które, przynajmniej na razie, wydawało jej się odrobinę dziwne oraz niespotykane. Z runami starała się zapoznać od dłuższego czasu, pilnie studiując dostarczane przez Drew oraz profesora Lacework manuskrypty, rozumiała ich znaczną część, były jednak połączenia rzadkie, których nie widywała często. I które w swym znaczeniu wydawały jej się odrobinę mgliste, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na chwilę przeniosła spojrzenie na towarzyszącą jej czarownicę oczekując odpowiedzi na zadane pytanie. Kto wie, może trafiła przypadkiem na znawcę run, dla którego ta zagadka będzie oczywistością? Gdyby przyszło im rozwiązywać zagadki alchemiczne, zapewne eteryczna kobieta nie potrzebowałaby większego zastanowienia - rozwiązywanie podobnych łamigłówek alchemicznych stało się jej codziennością, gdyż Aegis zwykł ją nimi zarzucać twierdząc, iż to najlepszy sposób na utrwalanie nowej wiedzy. Teraz jednak potrzebowała chwili zastanowienia, przywołania do umysłu zdobytych wcześniej wiadomości... I już, już miała się odezwać; wyjawić teorię jaka pojawiła się w jej głowie, gdy głos okraszony silnym, zagranicznym akcentem dobiegł do jej uszu. Frances zgrabnie obróciła się w kierunku, z którego dochodził ją nieznany głos. Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaciekawieniem, a elegancka kobieta dygnęła delikatnie, jednocześnie skinając mężczyźnie głową. Złote pukle zatańczyły wokół jasnej buzi, gdy przez kilka ułamków chwil pani Wroński zastanawiała się, czy winna powiedzieć mężczyźnie, czemu wpatrują się niczym dwie kwoki w biblioteczką fontannę.
- Dzień dobry. - Zaczęła uprzejmie, tak jak wypadało, dając sobie dodatkową chwilę na podjęcie odpowiedniej decyzji. Droga, intuicja oraz poszukiwania... Eteryczna alchemiczka poczęła mieć dziwne wrażenie, że obecność mężczyzny może nie być przypadkowa. A może zagadki jakie rozwiązywały sprawiły, że wszystko wydawało jej się w specyficzny sposób podejrzane? Kąciki malinowych ust uniosły się delikatnie w nieśmiałym uśmiechu, mimo iż nieznajomy mężczyzna przywodził na myśl dawne przedstawienia kostuchy, na które natknęła się w jednej z książek.
- Och, nie wiem, czy byłby pan w stanie nam pomóc... - Wypowiedziała eterycznym głosem, odruchowo przesuwając dłonią skrytą pod materią rękawiczki po swoim obojczyku, jak zawsze gdy się nad czymś zastanawiała. - Widzi pan, znalazłyśmy dwa kawałki pergaminu, które połączyły się tworząc runiczną zagadkę. Ów zagadka doprowadziła nas do studni w której, przynajmniej według wszelkiej logiki, winna znajdować się kolejna wskazówka, lecz ułożenie tych run... Och, wcześniej nie miałam okazji spotkać się z podobną kombinacją run, mimo iż przeczytałam niezwykle dużo manuskryptów. Podejrzewam, iż wskazówki mają zabrać nas w niewielką podróż po bibliotece w celu odnalezienia czegoś, do czego nas doprowadzą... Nie za bardzo jednak wiem, gdzie w tych runach znajduje się wskazówka, w którą stronę winnyśmy udać się dalej. - Wypowiedziała z wyraźnym zamyśleniem w delikatnym głosie, spojrzeniem wodząc między skrytymi pod taflą wody monetami, a buzią mężczyzny. Pracownikiem biblioteki nie był z pewnością - bywała tu na tyle często, iż kojarzyła każdego czarodzieja powiązanego z biblioteką łącznie z tym, kogo winna pytać o konkretne księgi. Młody czarodziej nie wyglądał na kogoś, kto odznaczałby się większą wiedzą z zakresu starożytnych run, eteryczna alchemiczka doskonale jednak wiedziała, iż nie należy oceniać książki po okładce - sama nie wyglądała na kogoś, kto powoli wkraczał w wieki świat nauki i kto potrafił tworzyć receptury od podstaw.
- Dzień dobry. - Zaczęła uprzejmie, tak jak wypadało, dając sobie dodatkową chwilę na podjęcie odpowiedniej decyzji. Droga, intuicja oraz poszukiwania... Eteryczna alchemiczka poczęła mieć dziwne wrażenie, że obecność mężczyzny może nie być przypadkowa. A może zagadki jakie rozwiązywały sprawiły, że wszystko wydawało jej się w specyficzny sposób podejrzane? Kąciki malinowych ust uniosły się delikatnie w nieśmiałym uśmiechu, mimo iż nieznajomy mężczyzna przywodził na myśl dawne przedstawienia kostuchy, na które natknęła się w jednej z książek.
- Och, nie wiem, czy byłby pan w stanie nam pomóc... - Wypowiedziała eterycznym głosem, odruchowo przesuwając dłonią skrytą pod materią rękawiczki po swoim obojczyku, jak zawsze gdy się nad czymś zastanawiała. - Widzi pan, znalazłyśmy dwa kawałki pergaminu, które połączyły się tworząc runiczną zagadkę. Ów zagadka doprowadziła nas do studni w której, przynajmniej według wszelkiej logiki, winna znajdować się kolejna wskazówka, lecz ułożenie tych run... Och, wcześniej nie miałam okazji spotkać się z podobną kombinacją run, mimo iż przeczytałam niezwykle dużo manuskryptów. Podejrzewam, iż wskazówki mają zabrać nas w niewielką podróż po bibliotece w celu odnalezienia czegoś, do czego nas doprowadzą... Nie za bardzo jednak wiem, gdzie w tych runach znajduje się wskazówka, w którą stronę winnyśmy udać się dalej. - Wypowiedziała z wyraźnym zamyśleniem w delikatnym głosie, spojrzeniem wodząc między skrytymi pod taflą wody monetami, a buzią mężczyzny. Pracownikiem biblioteki nie był z pewnością - bywała tu na tyle często, iż kojarzyła każdego czarodzieja powiązanego z biblioteką łącznie z tym, kogo winna pytać o konkretne księgi. Młody czarodziej nie wyglądał na kogoś, kto odznaczałby się większą wiedzą z zakresu starożytnych run, eteryczna alchemiczka doskonale jednak wiedziała, iż nie należy oceniać książki po okładce - sama nie wyglądała na kogoś, kto powoli wkraczał w wieki świat nauki i kto potrafił tworzyć receptury od podstaw.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie miałem szczególnego celu w przestraszeniu panien, choć jedna z nich ewidentnie coś niemrawo odpowiadała, chyba nawet pokusiła się na brak odpowiedzi! Bezczelność czy też może pochłonięcie przez runy, w które sam wpatrywałem się z niemałym zainteresowaniem. Raidho, Thurisaz i Laguz. Bardzo nietypowe i zdecydowanie mało przypadkowe połączenie, ciężko było mi przejść obok, szczególnie że zahaczało to o tematy tak mi bliskie! Dawno już nie miałem okazji spróbować swoich sił w zagadkach, dlatego nic dziwnego, że odpowiedź nie przyszła mi natychmiast, zirytowałem się na ten brak profesjonalizmu. Przecież nie mogłem pozwalać sobie na taką swawolność. Zwyczajne niedoczekanie!
Wyłapałem wzrok szaroniebieskich tęczówek, próbując zrozumieć rozpędzoną brytyjkę, której słowa goniły się wzajemnie, powodując miszmasz w głowie. Pozostałem niewzruszony, bo też przyzwyczajałem się do nieokazywania swojej dezorientacji w komunikatach posyłanych ze strony innych postaci. Tylko pojedyncze wyrazy wydały się dość klarowne, jednak wolałem wiedzieć wszystko, chciałem więcej. Nigdy nie miałem dość, więc podszedłem bliżej do tafli, przenosząc wzrok na runy. Wydawało się, że nie wiedziały jak je czytać, a mnie nic nie kosztowało powiedzenie czym były, szczególnie że mogłem samemu coś na tym ugrać, już nie z samej perspektywy przypomnienia sobie runicznych znaków, które podsycały naukowe zacięcie i rzucały wyzwanie dla umysłu. Z przyjemnością sam bym rozwiązał to wszystko, nawet dla samego ćwiczenia, choć trzeba przyznać, że myślałem o tej nagrodzie gdzieś tam na końcu, nie brzmiało to kusząco? Bez zawahania się wyciągnąłem dłoń, kolejno przedstawiając je towarzyszkom.
- Raidho, podróż… nowe… lepsze… - szukałem angielskich słów, starając się nie brzmieć zbyt płasko, bo przecież taka była cecha tego wyspiarskiego języka, wszystko musiało być takie okrągłe. – życie i koło. – skończyłem dość klarownie, obserwując czy jasnowłosa piękność zdoła nadążyć za moim tokiem myślenia. Patrząc z perspektywy zagadki oraz tego, że znajdowaliśmy się przy bibliotece, widziałem w tym podróż, jaką należy przebyć, aby odnaleźć krąg życia, bo przecież zawartość ksiąg była rozwojem. Tylko głupcy nie potrafili tego zrozumieć, a żadne z nas nie wydawało się ignorantem kulturowym, przynajmniej ja nie byłem. Posłałem w kierunku jasnookiej nieco pokrzepiający uśmiech w postaci podniesionego prawego kącika ust. – Biblioteka, życia krąg – stwierdziłem dość prosto, bo tego słowa nawet w wymowie nauczyłem się już pierwszego tygodnia w nieznajomym mieście, niestety gramatyka brytyjska wciąż pozostawała mi dość nieznaną.
- Thurisaz to siła. Dobre i złe. Внещность обманчива. – „pozory mylą” próbowałem wyjaśnić w rodzimym języku, który wplótł się dosyć naturalnie po angielskich słowach. Chyba nie była w stanie zrozumieć, ona – bo tylko na tej krótkowłosej skupiłem swoje oczy. – Katharsis. Psyche i Eros. – spróbowałem w dobrze znanych mi określeniach, które brzmiały nieco bardziej płasko, bo z moim rodzimym akcentem. Dwójka bóstw wydawała się idealnym odwzorowaniem fizyczności i duchowości obejmowanych przez runę, na której zatrzymała się moja dłoń, wyjaśniając jej znaczenie. Należało więc szukać w bibliotecznym kręgu życia jakiegoś niecodziennego połączenia, które mogło wydawać się nie tym, na co wyglądało. Runa Thurisaz miała wiele znaczeń, a jednym z nich była również erotyczność, którą oczyszcza toksyny, jednak to zdawało się dość oczywiste, zważywszy na połączenie dwójki greckich bóstw. Obserwowałem twarz krótkowłosej, szukając potwierdzenia, że rozumie co do niej mówię.
- Laguz… patrzeć, dobrze patrzeć. – spróbowałem ostatni raz, przenosząc rękę do ostatniej już runy. – Woda tam i tu. – wolną ręką pokazałem gest fali, która odpływa i przypływa, starając się wytłumaczyć, co też miałem na myśli. – Nie wiadomo… co. – podsumowałem dość prosto, bo nie wiedziałem, w jaki sposób mówi się nieoczywistość, dyskusyjność, sporność… jak? – Nie tu i nie tam, nie zawsze. – pociągnąłem nieco dalej, starając się klarować w możliwie najłatwiejszy sposób. – Одна голова — хорошо, а две — лучше – stwierdziłem po rosyjsku, podsumowując i uśmiechając się do niej już w pełni. Długie, szczupłe ręce schowane pod płaszczem opuściłem wzdłuż tułowia. Czułem jakieś takie wewnętrzne łaskotanie, dopiero docierało do mnie, że potrzebowałem tego niesamowitego poczucia wyzwania, które oferowała zagadka. Właśnie to było to! Wielka niewiadoma, którą należało odkryć. Moje spostrzeżenie, że „co dwie głowy, to nie jedna” miało chyba najwięcej sensu dla krótkowłosej poszukiwaczki, bo przecież bez tej wiedzy nie mogłaby ruszyć dalej. Druga dama zniknęła gdzieś, pozostawiając nas samym sobie.
Wyłapałem wzrok szaroniebieskich tęczówek, próbując zrozumieć rozpędzoną brytyjkę, której słowa goniły się wzajemnie, powodując miszmasz w głowie. Pozostałem niewzruszony, bo też przyzwyczajałem się do nieokazywania swojej dezorientacji w komunikatach posyłanych ze strony innych postaci. Tylko pojedyncze wyrazy wydały się dość klarowne, jednak wolałem wiedzieć wszystko, chciałem więcej. Nigdy nie miałem dość, więc podszedłem bliżej do tafli, przenosząc wzrok na runy. Wydawało się, że nie wiedziały jak je czytać, a mnie nic nie kosztowało powiedzenie czym były, szczególnie że mogłem samemu coś na tym ugrać, już nie z samej perspektywy przypomnienia sobie runicznych znaków, które podsycały naukowe zacięcie i rzucały wyzwanie dla umysłu. Z przyjemnością sam bym rozwiązał to wszystko, nawet dla samego ćwiczenia, choć trzeba przyznać, że myślałem o tej nagrodzie gdzieś tam na końcu, nie brzmiało to kusząco? Bez zawahania się wyciągnąłem dłoń, kolejno przedstawiając je towarzyszkom.
- Raidho, podróż… nowe… lepsze… - szukałem angielskich słów, starając się nie brzmieć zbyt płasko, bo przecież taka była cecha tego wyspiarskiego języka, wszystko musiało być takie okrągłe. – życie i koło. – skończyłem dość klarownie, obserwując czy jasnowłosa piękność zdoła nadążyć za moim tokiem myślenia. Patrząc z perspektywy zagadki oraz tego, że znajdowaliśmy się przy bibliotece, widziałem w tym podróż, jaką należy przebyć, aby odnaleźć krąg życia, bo przecież zawartość ksiąg była rozwojem. Tylko głupcy nie potrafili tego zrozumieć, a żadne z nas nie wydawało się ignorantem kulturowym, przynajmniej ja nie byłem. Posłałem w kierunku jasnookiej nieco pokrzepiający uśmiech w postaci podniesionego prawego kącika ust. – Biblioteka, życia krąg – stwierdziłem dość prosto, bo tego słowa nawet w wymowie nauczyłem się już pierwszego tygodnia w nieznajomym mieście, niestety gramatyka brytyjska wciąż pozostawała mi dość nieznaną.
- Thurisaz to siła. Dobre i złe. Внещность обманчива. – „pozory mylą” próbowałem wyjaśnić w rodzimym języku, który wplótł się dosyć naturalnie po angielskich słowach. Chyba nie była w stanie zrozumieć, ona – bo tylko na tej krótkowłosej skupiłem swoje oczy. – Katharsis. Psyche i Eros. – spróbowałem w dobrze znanych mi określeniach, które brzmiały nieco bardziej płasko, bo z moim rodzimym akcentem. Dwójka bóstw wydawała się idealnym odwzorowaniem fizyczności i duchowości obejmowanych przez runę, na której zatrzymała się moja dłoń, wyjaśniając jej znaczenie. Należało więc szukać w bibliotecznym kręgu życia jakiegoś niecodziennego połączenia, które mogło wydawać się nie tym, na co wyglądało. Runa Thurisaz miała wiele znaczeń, a jednym z nich była również erotyczność, którą oczyszcza toksyny, jednak to zdawało się dość oczywiste, zważywszy na połączenie dwójki greckich bóstw. Obserwowałem twarz krótkowłosej, szukając potwierdzenia, że rozumie co do niej mówię.
- Laguz… patrzeć, dobrze patrzeć. – spróbowałem ostatni raz, przenosząc rękę do ostatniej już runy. – Woda tam i tu. – wolną ręką pokazałem gest fali, która odpływa i przypływa, starając się wytłumaczyć, co też miałem na myśli. – Nie wiadomo… co. – podsumowałem dość prosto, bo nie wiedziałem, w jaki sposób mówi się nieoczywistość, dyskusyjność, sporność… jak? – Nie tu i nie tam, nie zawsze. – pociągnąłem nieco dalej, starając się klarować w możliwie najłatwiejszy sposób. – Одна голова — хорошо, а две — лучше – stwierdziłem po rosyjsku, podsumowując i uśmiechając się do niej już w pełni. Długie, szczupłe ręce schowane pod płaszczem opuściłem wzdłuż tułowia. Czułem jakieś takie wewnętrzne łaskotanie, dopiero docierało do mnie, że potrzebowałem tego niesamowitego poczucia wyzwania, które oferowała zagadka. Właśnie to było to! Wielka niewiadoma, którą należało odkryć. Moje spostrzeżenie, że „co dwie głowy, to nie jedna” miało chyba najwięcej sensu dla krótkowłosej poszukiwaczki, bo przecież bez tej wiedzy nie mogłaby ruszyć dalej. Druga dama zniknęła gdzieś, pozostawiając nas samym sobie.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Dziedziniec
Szybka odpowiedź