Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
Obserwowała zmieszanie, a potem wyparcie odmalowywujące się na twarzach zjaw. Przez kilka krótkich chwil przeszło jej przez myśl, że nie pozwolą im odejść, a postępujące zmiany w ich ciałach mogą być nieodwracalne. W końcu jednak dumne oblicza duchów zaczęły wykrzywiać się w niezadowoleniu, aż w końcu zaczęły znikać, a towarzyszący im przeszywający do kości chłód opuścił pomieszczenie wraz z nim. Spojrzała ponownie na swoje dłonie. Odzyskały swój odcień, chociaż wciąż były niemalże nieludzko zimne
Drzwi do kolejnego pokoju stanęły przed nimi oporem. Gdyby tylko mogła podziękowałaby za zwiedzanie kolejnego pomieszczenia, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma absolutnie żadnego wyboru. Ruszyła więc za Jaydenem, obawiając się tego co ich tam czeka. - ...Znów latanie? - zająknęła się, widząc że drzwi znajdują się wysoko ponad ich głowami. Przez myśl przeszło jej, że znów będą musieli rozwiązać jakąś łamigłówkę. Niestety było znacznie gorzej. Zanim się spostrzegła woda zaczęła wypełniać pomieszczenie, a ją przejęła panika. Nie umiała pływać. Ciężkie ubranie zdawało ciągnąć ją na dno, ale niezdarnie próbowała naśladować ruchy Jaydena, chociaż te jej były znacznie bardziej nieskoordynowane, niezdarne. Starała się pokiwać głową na znak, że sobie poradzi, chociaż nie była tego taka pewna. - Pośpiesz się. - wydusiła między zanurzeniami. Czuła, że zimna woda dostaje się do jej nosa, gardła płuc, a ona w panice nie potrafiła nic na to poradzić. Mogła jedynie starać się utrzymać na powierzchni i zapewnić sobie kilka dodatkowych sekund życia. Starała się naśladować ruchy Jaydena, jednak brakło jej umiejętności. Jej ruchy były dzikie, nieskoordynowane. Walczyła o życie. Starała się wyrwać każdą kolejną sekundę. Czuła, że tonie i mogła mieć tylko nadzieję, że Jayden uratuje ich oboje.
Co ty tu robisz, głupia? Pomyślała na chwilę przed kolejnym zanurzeniem. Pomyślała o córce, która oczekuje ją w domu, a ona w pogoni za dreszczem emocji zadecydowała się zagrać w tak niebezpieczną grę. Mało jej było strachu ostatnimi czasy? Nie bała się ostatnio wystarczająco? Musiała zaryzykować własne życie. Dlaczego? Dla zabawy?
|brak biegłości, więc nie nurkuje po klucze, link do rzutu
Drzwi do kolejnego pokoju stanęły przed nimi oporem. Gdyby tylko mogła podziękowałaby za zwiedzanie kolejnego pomieszczenia, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma absolutnie żadnego wyboru. Ruszyła więc za Jaydenem, obawiając się tego co ich tam czeka. - ...Znów latanie? - zająknęła się, widząc że drzwi znajdują się wysoko ponad ich głowami. Przez myśl przeszło jej, że znów będą musieli rozwiązać jakąś łamigłówkę. Niestety było znacznie gorzej. Zanim się spostrzegła woda zaczęła wypełniać pomieszczenie, a ją przejęła panika. Nie umiała pływać. Ciężkie ubranie zdawało ciągnąć ją na dno, ale niezdarnie próbowała naśladować ruchy Jaydena, chociaż te jej były znacznie bardziej nieskoordynowane, niezdarne. Starała się pokiwać głową na znak, że sobie poradzi, chociaż nie była tego taka pewna. - Pośpiesz się. - wydusiła między zanurzeniami. Czuła, że zimna woda dostaje się do jej nosa, gardła płuc, a ona w panice nie potrafiła nic na to poradzić. Mogła jedynie starać się utrzymać na powierzchni i zapewnić sobie kilka dodatkowych sekund życia. Starała się naśladować ruchy Jaydena, jednak brakło jej umiejętności. Jej ruchy były dzikie, nieskoordynowane. Walczyła o życie. Starała się wyrwać każdą kolejną sekundę. Czuła, że tonie i mogła mieć tylko nadzieję, że Jayden uratuje ich oboje.
Co ty tu robisz, głupia? Pomyślała na chwilę przed kolejnym zanurzeniem. Pomyślała o córce, która oczekuje ją w domu, a ona w pogoni za dreszczem emocji zadecydowała się zagrać w tak niebezpieczną grę. Mało jej było strachu ostatnimi czasy? Nie bała się ostatnio wystarczająco? Musiała zaryzykować własne życie. Dlaczego? Dla zabawy?
|brak biegłości, więc nie nurkuje po klucze, link do rzutu
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 29.07.19 1:40, w całości zmieniany 1 raz
Wolała myśleć, że Vera musiała dotrzymywać sekretu, że wyjechała w tajemnicy na polecenie Zakonu Feniksa; nie wiedziały przecież wszystkiego, profesor Bagshot oraz Gwardziści z pewnością mieli swoje tajemnice, których nie mogli zdradzić niższym rangą Zakonnikom, chyba, że w specjalnym przypadku - może Vera była jednym z nich?
- Jeśli nic nie wiedzą, to powinnaś zgłosić zaginięcie - powtórzyła z troską Poppy; dwa tygodnie to wystarczająco wiele czasu, aby podobne zgłoszenie przyjąć i rozpocząć poszukiwania zaginionej panny Leighton.
Tykanie zegarów doprowadzało pannę Pomfrey do rozstroju nerwowego. Dźwięczało jej w uszach, miała wrażenie, że kolacja przewraca się jej w żołądku, a jednocześnie zaciska się nań żelazna pięść.
- To właśnie próbuję zrobić - odparła, a jej głos zabrzmiał na poirytowany; nie słowami Charlene, a tym co działo się wokół.
Starała się, Merlin jej świadkiem, że się starała; próbowała zrozumieć mechanizm działający w pierwszym pudełku i odtworzyć go w drugim, jednakże drobne elementy wciąż umykały spod jej palców. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej i drżały jej dłonie. Skronie zaczęły pulsować bólem i nie mogła skupić się na zadaniu. Tykanie zegarów doprowadzało Poppy do szału.
A potem znikąd wyleciały kukułki, zazwyczaj wybijające pełną godzinę, teraz wyleciały ze swych zegarów, by je zaatakować. Poppy próbowała osłonić się rękami, zasłoniła twarz, zaczęła znów w panice krzyczeć.
- TO NIE NA MOJE NERWY, TO NIE DLA MNIE, MAM JUŻ DOŚĆ... - wrzasnęła z rozpaczą, odganiając wyjątkowo złośliwą kukułkę.
Nie zorientowała się nawet, gdy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Naprawdę miała dość i chciała stąd już wyjść. Wbiegła do następnego pokoju, wcześniej chwytając Charlene za rękę i ciągnąć ją za sobą, nie zostawiłaby jej przecież na pastwę kukułek, jednakże nie odnalazły wyjścia... Cofnąć się nie mogły - musiały iść naprzód. Dalej czekały na nie jedynie kolejne wyjątkowo nieprzyjemne niespodzianki.
W pierwszej chwili pomyślała, że może naprawdę udało im się wydostać na zewnątrz; wbiegły do lasu, ale coś jej nie grało - nad koronami drzew unosił się księżyc w pełni, a do niej pozostawało jeszcze kilkanaście dni, to zbyt wcześnie, a w oddali dostrzegła drzwi. To ten zamek, to Hotel Transylvania znów próbował je oszukać, jednakże...
... skąd mógł wiedzieć, że przerazi ją to o wiele bardziej, niż powinno?
Stanęła jak wryta, kiedy ujrzała cielska wilkolaków. Nie miała imponującej wiedzy o magicznych stworzeniach, lecz akurat je rozpoznała od razu. Wiedziała o nich więcej niż powinna. Gdy dowiedziała się o chorobie Charlesa, starała się dowiedzieć o tej klątwie jak najwięcej, by mu pomóc... Teraz to wszystko wróciło do niej tak mocno, że zmiękły pod nią nogi.
Poppy uniosła dłonie do ust, by nie krzyczeć. Spojrzała na Charlie, trzęsła się jak osika, pokręciła do przyjaciółki głową - nie mogła się teraz odzywać. Wskazała dłonią na drzwi, musiały się tam przedostać, nie zwracając na siebie uwagi bestii.
Brzuch bolał ją ze zdenerwowania, w uszach wciąż rozbrzmiewało boleśnie tykanie zegarów, a serce biło tak mocno, jakby znów usłyszała o śmierci Charlesa. Tłumiąc szloch, zasłaniając usta próbowała przejść po cichutku na drugą stronę - cóż byłaby to za ironia losu, gdyby teraz zginęła z pazurów wilkołaka, kiedy tak mocno miłowała jednego z nich...
ukrywanie się 0, zwinność 5
- Jeśli nic nie wiedzą, to powinnaś zgłosić zaginięcie - powtórzyła z troską Poppy; dwa tygodnie to wystarczająco wiele czasu, aby podobne zgłoszenie przyjąć i rozpocząć poszukiwania zaginionej panny Leighton.
Tykanie zegarów doprowadzało pannę Pomfrey do rozstroju nerwowego. Dźwięczało jej w uszach, miała wrażenie, że kolacja przewraca się jej w żołądku, a jednocześnie zaciska się nań żelazna pięść.
- To właśnie próbuję zrobić - odparła, a jej głos zabrzmiał na poirytowany; nie słowami Charlene, a tym co działo się wokół.
Starała się, Merlin jej świadkiem, że się starała; próbowała zrozumieć mechanizm działający w pierwszym pudełku i odtworzyć go w drugim, jednakże drobne elementy wciąż umykały spod jej palców. Nie potrafiła sobie z tym poradzić. Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej i drżały jej dłonie. Skronie zaczęły pulsować bólem i nie mogła skupić się na zadaniu. Tykanie zegarów doprowadzało Poppy do szału.
A potem znikąd wyleciały kukułki, zazwyczaj wybijające pełną godzinę, teraz wyleciały ze swych zegarów, by je zaatakować. Poppy próbowała osłonić się rękami, zasłoniła twarz, zaczęła znów w panice krzyczeć.
- TO NIE NA MOJE NERWY, TO NIE DLA MNIE, MAM JUŻ DOŚĆ... - wrzasnęła z rozpaczą, odganiając wyjątkowo złośliwą kukułkę.
Nie zorientowała się nawet, gdy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Naprawdę miała dość i chciała stąd już wyjść. Wbiegła do następnego pokoju, wcześniej chwytając Charlene za rękę i ciągnąć ją za sobą, nie zostawiłaby jej przecież na pastwę kukułek, jednakże nie odnalazły wyjścia... Cofnąć się nie mogły - musiały iść naprzód. Dalej czekały na nie jedynie kolejne wyjątkowo nieprzyjemne niespodzianki.
W pierwszej chwili pomyślała, że może naprawdę udało im się wydostać na zewnątrz; wbiegły do lasu, ale coś jej nie grało - nad koronami drzew unosił się księżyc w pełni, a do niej pozostawało jeszcze kilkanaście dni, to zbyt wcześnie, a w oddali dostrzegła drzwi. To ten zamek, to Hotel Transylvania znów próbował je oszukać, jednakże...
... skąd mógł wiedzieć, że przerazi ją to o wiele bardziej, niż powinno?
Stanęła jak wryta, kiedy ujrzała cielska wilkolaków. Nie miała imponującej wiedzy o magicznych stworzeniach, lecz akurat je rozpoznała od razu. Wiedziała o nich więcej niż powinna. Gdy dowiedziała się o chorobie Charlesa, starała się dowiedzieć o tej klątwie jak najwięcej, by mu pomóc... Teraz to wszystko wróciło do niej tak mocno, że zmiękły pod nią nogi.
Poppy uniosła dłonie do ust, by nie krzyczeć. Spojrzała na Charlie, trzęsła się jak osika, pokręciła do przyjaciółki głową - nie mogła się teraz odzywać. Wskazała dłonią na drzwi, musiały się tam przedostać, nie zwracając na siebie uwagi bestii.
Brzuch bolał ją ze zdenerwowania, w uszach wciąż rozbrzmiewało boleśnie tykanie zegarów, a serce biło tak mocno, jakby znów usłyszała o śmierci Charlesa. Tłumiąc szloch, zasłaniając usta próbowała przejść po cichutku na drugą stronę - cóż byłaby to za ironia losu, gdyby teraz zginęła z pazurów wilkołaka, kiedy tak mocno miłowała jednego z nich...
ukrywanie się 0, zwinność 5
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Rozmowy sprzed zamku zostawili już niestety dawno za sobą. Niestety. Ponieważ Norweg w tej chwili wolałby nigdy nie wejść do zamku. Nigdy nie znaleźć się w tym okropnym, szargającym jego nerwy pokoju. Ingisson zaczynał mieć wrażenie, że zaraz oszaleje. Tykanie zegarków było jak tysiąc instrumentów, a każdy z nich wygrywał inną melodię. Jak kilka osób mówiących do niego w różnych językach na raz. Każdy z nich inny, o różnej głośności, nierównym tempie, setkach przesunięć, opóźnień, przyspieszeń i innych zdezelowanych form. Należał do osób cichych i cenił sobie ciszę, bardzo często ponad wszystko inne. To ona i tylko ona pozwalała mu się skupić w czasie prac alchemicznych, tych najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych. Kiedy prowadził badania i przesuwał granice. A sytuacja jaką zastali w pokoju zegarków była wręcz identyczna z sytuacją, w której pokonywał wyzwania naukowe. Nie miał bladego pojęcia o mugolach i ich dziwnych przyrządach. Nie wiedział nic a nic o tym, co właśnie mieli przed sobą. Mogli działać tylko i wyłącznie poprzez analogię i - jak się okazało - udało im się. Kiedy wszystkie mechanizmy zatrzymały się, a później spokojnie ruszyły w jednym, stonowanym takcie Norweg odetchnął głęboko. Czuł, jak spokój powoli wraca do niego, pozwalając znów wyciszyć myśli. Bo te już chwilę temu pobiegły w innym kierunku. I to pobiegły po norwesku.
Sue jednak nie pozwalała mu się nad sobą użalać. Zaskrzypiała, całkiem udanie naśladując drzwi. I zaśmiała się, a chociaż alchemik jej nie zawtórował to chociaż uśmiechnął się całkiem serdecznie, bez chwili zastanowienia udając się z panną Lovegood do kolejnego pomieszczenia.
Znaleźli się w miejscu, które trochę bardziej pasowało do opisu miejsc, w których alchemika można było znaleźć. Zagłębił się z Susanne w gąszcze, przypatrując się od niechcenia rosnącym tu okazom. I wtedy wszystko nagle zaczęło wirować. Åsbjørn stanął w miejscu, wryty w ziemię zaskoczeniem, dopóki wszystko się nie uspokoiło. Popatrzył na Susanne i w odpowiedzi na jej pytanie wzruszył ramionami. To, co przykuło jego uwagę to były tabliczki. Machnął ręką, zachęcając Sue do podejścia do niego/ Pokiwał głową na jej pytanie. Tak, numerologia.
- Pewnie zakodowano drogę do wyjścia - powiedział, jednak nim wydobył z siebie kolejne słowo zaniósł się kaszlem. Zmarszczył brwi zaniepokojony. Sue wspomniała truciznę, a jego łzawiące oczy zaczynały potwierdzać jego przypuszczenia. Nie miał pewności, ale to mógł być Eliksir Garota. Dlatego czym prędzej poświęcił uwagę tabliczkom. - Trzeba zsumować. Raz - powiedział i znów zakaszlał, przejeżdżając palcem z góry do dołu - i dwa - znów zakasłał, ale tym razem przejechał palcem po ciągu od lewej do prawej. - Sumuj je ze sobą i szukaj... czegoś, co się wyróżni - odpowiedziął, po czym ledwo wyrzucił z siebie jeszcze parę informacji dotyczących numerologii. Mieli coraz mniej czasu, leczy przy każdej kolejnej tabliczce był coraz bardziej pewny tego, że wyjdą.
| Dzielę się wiedzą; numerologia II; spostrzegawczość I; ST spada do 50
Sue jednak nie pozwalała mu się nad sobą użalać. Zaskrzypiała, całkiem udanie naśladując drzwi. I zaśmiała się, a chociaż alchemik jej nie zawtórował to chociaż uśmiechnął się całkiem serdecznie, bez chwili zastanowienia udając się z panną Lovegood do kolejnego pomieszczenia.
Znaleźli się w miejscu, które trochę bardziej pasowało do opisu miejsc, w których alchemika można było znaleźć. Zagłębił się z Susanne w gąszcze, przypatrując się od niechcenia rosnącym tu okazom. I wtedy wszystko nagle zaczęło wirować. Åsbjørn stanął w miejscu, wryty w ziemię zaskoczeniem, dopóki wszystko się nie uspokoiło. Popatrzył na Susanne i w odpowiedzi na jej pytanie wzruszył ramionami. To, co przykuło jego uwagę to były tabliczki. Machnął ręką, zachęcając Sue do podejścia do niego/ Pokiwał głową na jej pytanie. Tak, numerologia.
- Pewnie zakodowano drogę do wyjścia - powiedział, jednak nim wydobył z siebie kolejne słowo zaniósł się kaszlem. Zmarszczył brwi zaniepokojony. Sue wspomniała truciznę, a jego łzawiące oczy zaczynały potwierdzać jego przypuszczenia. Nie miał pewności, ale to mógł być Eliksir Garota. Dlatego czym prędzej poświęcił uwagę tabliczkom. - Trzeba zsumować. Raz - powiedział i znów zakaszlał, przejeżdżając palcem z góry do dołu - i dwa - znów zakasłał, ale tym razem przejechał palcem po ciągu od lewej do prawej. - Sumuj je ze sobą i szukaj... czegoś, co się wyróżni - odpowiedziął, po czym ledwo wyrzucił z siebie jeszcze parę informacji dotyczących numerologii. Mieli coraz mniej czasu, leczy przy każdej kolejnej tabliczce był coraz bardziej pewny tego, że wyjdą.
| Dzielę się wiedzą; numerologia II; spostrzegawczość I; ST spada do 50
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Asbjorn Ingisson' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Nie wyglądali ani trochę strasznie. Gdyby przestali się uśmiechać oraz rozbawiać siebie nawzajem, prawdopodobnie mogliby wzbudzać w pewien sposób grozę przerażającym umalowaniem dopełniającym pasujący do niego ubiór, ale obecnie… obecnie Clara nie czuła się ani trochę jak straszący upiór. To akurat dobrze - miła atmosfera, pomijając oczywiście nawiedzony budynek, dodawała kobiecie więcej odwagi. W końcu szatynka nie czuła się zbyt dobrze ze swoimi lękami, które nawiedzały ją ostatnio coraz częściej; zdecydowanie wolała bezpieczną przystań jaką okazała się ręka Bertiego, wciąż odnajdująca dłoń Waffling. Nie mogła się dzięki temu nie uśmiechać, po prostu nie mogła.
- Trzymam cię za słowo w takim razie - zaśmiała się cicho pod nosem, jeszcze nim zaczęło im brakować powietrza tam u góry. Dobrze, że cała przygoda dobrze się skończyła, ponieważ śmierć w wyniku uduszenia podczas lewitacji w powietrzu brzmiała bardzo źle. Głupio też, to swoją drogą. - Ja mam bronić ciebie? - spytała pozornie zaskoczona. - Nie chcę cię deprymować, ale w takim razie jesteś stracony - odparła z szerokim uśmiechem na białej twarzy. Może ten jeden raz rzeczywiście wyglądała strasznie - choć błyszczące z rozbawienia oczy musiały zdradzać, że nie mówiła ani trochę poważnie. Właściwie towarzysz Clarence zawsze miał jakąś taką dziwną zdolność do wzbudzania w niej tej zabawnej wersji siebie. Ciężko jest być poważnym w towarzystwie Botta.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki miłośnik zwierząt - zagwizdała z uznaniem podczas intensywnych prób naprawienia zegarków. Cóż, chyba już nic nie mogło zaszkodzić wszechobecnemu harmidrowi, ani gwizdanie, ani ich gardłowe wycie mające udawać śpiew. Clara nie pozwoliła pracować Bertiemu w samotności, stąd podjęła decyzję o dołączeniu swego okropnego głosu do kakofonii wydawanych przez oboje dźwięków. Kociołek chyba nigdy nie doczekał się gorszej wersji niż ta tutaj, acz dobre było to, że zmechanizowane dźwięki trochę niwelowały negatywny efekt starań dwojga czarodziejów.
Po skończonej pracy przybiła mu piątkę, będąc dumną z tego, co dokonali. - Praca zespołowa działa cuda - przyznała zadowolona nim ruszyli do kolejnego pokoju. Szło im zaskakująco dobrze.
- To tyle jeśli chodzi o kościotrupy księżniczki z wieży - mruknęła zawiedziona i jednocześnie nieco wystraszona przerażającym tańcem szkieletów. Ewidentnie nieznoszących sprzeciwu jeśli chodziło o dołączenie do śmiertelnego korowodu. Przyspieszającego tempa, dlatego także i Waffling zaczęła rozglądać się za wyjściem z sytuacji, usiłując przy tym nie zgubić kroku ani nie przewrócić się na ziemię.
| Taniec współczesny poziom I, zwinność 3.
- Trzymam cię za słowo w takim razie - zaśmiała się cicho pod nosem, jeszcze nim zaczęło im brakować powietrza tam u góry. Dobrze, że cała przygoda dobrze się skończyła, ponieważ śmierć w wyniku uduszenia podczas lewitacji w powietrzu brzmiała bardzo źle. Głupio też, to swoją drogą. - Ja mam bronić ciebie? - spytała pozornie zaskoczona. - Nie chcę cię deprymować, ale w takim razie jesteś stracony - odparła z szerokim uśmiechem na białej twarzy. Może ten jeden raz rzeczywiście wyglądała strasznie - choć błyszczące z rozbawienia oczy musiały zdradzać, że nie mówiła ani trochę poważnie. Właściwie towarzysz Clarence zawsze miał jakąś taką dziwną zdolność do wzbudzania w niej tej zabawnej wersji siebie. Ciężko jest być poważnym w towarzystwie Botta.
- Nie wiedziałam, że z ciebie taki miłośnik zwierząt - zagwizdała z uznaniem podczas intensywnych prób naprawienia zegarków. Cóż, chyba już nic nie mogło zaszkodzić wszechobecnemu harmidrowi, ani gwizdanie, ani ich gardłowe wycie mające udawać śpiew. Clara nie pozwoliła pracować Bertiemu w samotności, stąd podjęła decyzję o dołączeniu swego okropnego głosu do kakofonii wydawanych przez oboje dźwięków. Kociołek chyba nigdy nie doczekał się gorszej wersji niż ta tutaj, acz dobre było to, że zmechanizowane dźwięki trochę niwelowały negatywny efekt starań dwojga czarodziejów.
Po skończonej pracy przybiła mu piątkę, będąc dumną z tego, co dokonali. - Praca zespołowa działa cuda - przyznała zadowolona nim ruszyli do kolejnego pokoju. Szło im zaskakująco dobrze.
- To tyle jeśli chodzi o kościotrupy księżniczki z wieży - mruknęła zawiedziona i jednocześnie nieco wystraszona przerażającym tańcem szkieletów. Ewidentnie nieznoszących sprzeciwu jeśli chodziło o dołączenie do śmiertelnego korowodu. Przyspieszającego tempa, dlatego także i Waffling zaczęła rozglądać się za wyjściem z sytuacji, usiłując przy tym nie zgubić kroku ani nie przewrócić się na ziemię.
| Taniec współczesny poziom I, zwinność 3.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Clarence Waffling' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k15' : 15
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k15' : 15
Charlie nie wierzyła w taką ewentualność, wątpiła, by Vera musiała brać udział w misji tak tajnej, że nie mogła powiedzieć o tym nawet własnej siostrze, choć wolałaby, żeby tak było. Ale czuła, że nie, że jej siostra nie zniknęła z własnej woli, że coś mogło jej się przydarzyć. A co konkretnie, tego musiała się dowiedzieć. Musiała dać znać zaufanym osobom, podpytać ich i poprosić, żeby mieli oczy i uszy otwarte na jakieś informacje. Bo choć Charlie bardzo kochała siostrę, nie była w stanie przemierzyć kraju wzdłuż i wszerz, by jej szukać, musiała zawierzyć profesjonalistom. Była tylko alchemiczką, która nie miała zielonego pojęcia o szukaniu zaginionych ludzi i zbieraniu poszlak na ich temat. Gdyby próbowała coś robić sama, byłaby raczej na dobrej drodze do tego, żeby także zniknąć.
- Tak... tak zrobię – przytaknęła w końcu, choć wciąż liczyła, że obejdzie się bez angażowania ministerstwa, które w obecnych czasach pewnie i tak nie zainteresuje się zbytnio jedną zagubioną czarownicą półkrwi, nawet jeśli ich pracownicą, ale mogło okazać się to konieczne. W końcu i tam nie wszyscy byli źli, choć ci dobrzy mieli teraz znacznie trudniej.
Niestety naprawianie zegarów, nie znając się kompletnie na mugolskich mechanizmach, mimo wskazówek Poppy okazało się trudne. Może udałoby im się to zrobić, gdyby nie rozpraszało ich to okropne tykanie, sprawiające że czuła się tak nieswojo i niespokojnie, że skupienie się na czymkolwiek wymagającym precyzji wydawało się niemożliwe. Chociaż była przyzwyczajona do pracy pod presją, to jednak najbardziej lubiła ciszę i spokój, a makabryczne, przenikające do głębi nierówne tykanie niczym nie przypominało odgłosu bulgoczącego kociołka, ani nawet głosów uzdrowicieli w Mungu przychodzących po kolejne dawki mikstur.
Próbowały przekręcić kluczyk, licząc że mechanizm zadziała, ale w tym momencie coś huknęło, a z zegarów zaczęły wyskakiwać kukułki. Było ich tak wiele i było w nich coś, co budziło jeszcze większy niepokój. Miała wrażenie, jakby zaraz miały zostać dosłownie zalane tymi kukułkami i zegarami, ale przed nimi otworzyły się drzwi, więc niewiele myśląc pognały w tamtą stronę.
I Charlie przez moment miała nadzieję, że wydostały się na zewnątrz. Już miała odetchnąć z ulgą, widząc las i lśniącą nad nim tarczę księżyca, kiedy dalej, za drzewami, dostrzegła drzwi... a także dwa zwaliste cielska do złudzenia przypominające wilkołaki, bo na zwykłe wilki były zbyt duże. Nie od razu uświadomiła sobie, że przecież niebo na zewnątrz było gęsto zasnute chmurami, a do pełni pozostało jeszcze trochę czasu; wilkołaki wyglądały w końcu bardzo prawdziwie.
Mogłaby zmienić się w kota i przejść do drzwi bezszelestnie, w dodatku jako zwierzę nie byłaby obiektem zainteresowania wilkołaków, które były groźne wyłącznie dla ludzi – ale nie mogła tak zostawić Poppy. W geście solidarności z nią i nie zostawiania jej samej na pastwę zagrożenia pozostała w ludzkiej postaci. Wymieniły spojrzenia, Charlie skinęła głową na znak że rozumie, że musiały być teraz bardzo cicho i nie odzywać się ani słowem. Jeśli chciały dotrzeć do drzwi nie budząc wilkołaków, musiały poruszać się bezszelestnie i wyminąć bestie, nie zwracając na siebie ich uwagi.
Chociaż czuła strach, odwagi nie było w niej już zbyt wiele, to stąpając cichutko starała się podążać za Poppy. Poruszała się ostrożnie, uważając by na nic nie nadepnąć ani się nie potknąć. Od drzwi nie dzieliło ich już wiele... Pytanie tylko, co zastaną za nimi? Upragnione wyjście, czy może kolejną komnatę ze zbrojami, zegarami lub groźnymi zwierzętami? Niestety nie wyglądało na to, aby gdziekolwiek kryły się jakieś alchemiczne receptury. Nie widziała tu jeszcze nic związanego z eliksirami, żadnych kociołków, fiolek, ksiąg ani słoiczków z ingrediencjami.
| ukrywanie się I, zwinność 6
- Tak... tak zrobię – przytaknęła w końcu, choć wciąż liczyła, że obejdzie się bez angażowania ministerstwa, które w obecnych czasach pewnie i tak nie zainteresuje się zbytnio jedną zagubioną czarownicą półkrwi, nawet jeśli ich pracownicą, ale mogło okazać się to konieczne. W końcu i tam nie wszyscy byli źli, choć ci dobrzy mieli teraz znacznie trudniej.
Niestety naprawianie zegarów, nie znając się kompletnie na mugolskich mechanizmach, mimo wskazówek Poppy okazało się trudne. Może udałoby im się to zrobić, gdyby nie rozpraszało ich to okropne tykanie, sprawiające że czuła się tak nieswojo i niespokojnie, że skupienie się na czymkolwiek wymagającym precyzji wydawało się niemożliwe. Chociaż była przyzwyczajona do pracy pod presją, to jednak najbardziej lubiła ciszę i spokój, a makabryczne, przenikające do głębi nierówne tykanie niczym nie przypominało odgłosu bulgoczącego kociołka, ani nawet głosów uzdrowicieli w Mungu przychodzących po kolejne dawki mikstur.
Próbowały przekręcić kluczyk, licząc że mechanizm zadziała, ale w tym momencie coś huknęło, a z zegarów zaczęły wyskakiwać kukułki. Było ich tak wiele i było w nich coś, co budziło jeszcze większy niepokój. Miała wrażenie, jakby zaraz miały zostać dosłownie zalane tymi kukułkami i zegarami, ale przed nimi otworzyły się drzwi, więc niewiele myśląc pognały w tamtą stronę.
I Charlie przez moment miała nadzieję, że wydostały się na zewnątrz. Już miała odetchnąć z ulgą, widząc las i lśniącą nad nim tarczę księżyca, kiedy dalej, za drzewami, dostrzegła drzwi... a także dwa zwaliste cielska do złudzenia przypominające wilkołaki, bo na zwykłe wilki były zbyt duże. Nie od razu uświadomiła sobie, że przecież niebo na zewnątrz było gęsto zasnute chmurami, a do pełni pozostało jeszcze trochę czasu; wilkołaki wyglądały w końcu bardzo prawdziwie.
Mogłaby zmienić się w kota i przejść do drzwi bezszelestnie, w dodatku jako zwierzę nie byłaby obiektem zainteresowania wilkołaków, które były groźne wyłącznie dla ludzi – ale nie mogła tak zostawić Poppy. W geście solidarności z nią i nie zostawiania jej samej na pastwę zagrożenia pozostała w ludzkiej postaci. Wymieniły spojrzenia, Charlie skinęła głową na znak że rozumie, że musiały być teraz bardzo cicho i nie odzywać się ani słowem. Jeśli chciały dotrzeć do drzwi nie budząc wilkołaków, musiały poruszać się bezszelestnie i wyminąć bestie, nie zwracając na siebie ich uwagi.
Chociaż czuła strach, odwagi nie było w niej już zbyt wiele, to stąpając cichutko starała się podążać za Poppy. Poruszała się ostrożnie, uważając by na nic nie nadepnąć ani się nie potknąć. Od drzwi nie dzieliło ich już wiele... Pytanie tylko, co zastaną za nimi? Upragnione wyjście, czy może kolejną komnatę ze zbrojami, zegarami lub groźnymi zwierzętami? Niestety nie wyglądało na to, aby gdziekolwiek kryły się jakieś alchemiczne receptury. Nie widziała tu jeszcze nic związanego z eliksirami, żadnych kociołków, fiolek, ksiąg ani słoiczków z ingrediencjami.
| ukrywanie się I, zwinność 6
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k15' : 9
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k15' : 9
- Gdzie...
- Na suficie, w drzwiach jest klamka. Chwycisz się jej gdy tylko będziesz mogła - powtórzył z cierpliwością zachowując instruujący, spokojny ton. Zupełnie, jakby znajdowali się na polanie, a on udzielał jej błahej lekcji lotu na miotle. Nie odpowiadał na jej panikę, łzy pocieszeniem, ani nie starał się tworzyć i powielać zapewnień, że będzie dobrze, że zaraz to wszystko minie, żeby się uspokoiła. Widział, że w tym momencie to było poza jej możliwościami. Nie miał nawet pewności czy rozumie to co jej przekazywał. Nie było czasu na powtarzanie się. Wziął sprawy w swoje ręce podnosząc ją najpierw z kolan, a następnie przyciągając do siebie zamknął jej talie w uścisku tak by nie wymknęła jej się w chwili gdy woda gwałtownie ich wzniosła. Czuł jak drży, jak panicznie do niego przylega. Ważniejsze jednak było by mógł utrzymać ich oboje na powierzchni i na tym się skupiał. Przesiąkająca wodą szata utrudniała ruch, on sam był również osłabiony - nie było to łatwe, lecz udało mu się. Odplótł ją od siebie zdecydowanymi ruchami przekierowując jej dłonie ze swoich barków na klamkę. Następnie zanurzył się pod taflę starając się dostrzec w mętnej cieczy klucze. Podpłyną do pierwszego, następnie do drugiego, trzeciego. Odczuł, że brakuje mu już w płucach powietrza, kiedy podpływał do czwartego. Nie miał jednak czasu na wypłynięcie, wypełnienie płuc świeżością. Ubrania ciążyły, spowalniały, krew wrzała szumnie w uszach kiedy to doszła do niego świadomość, że nie podoła. Po raz kolejny. Dłoń zacisnęła się na piersi, a on szarpnął materiał oplatającej jej szaty. Ostry ból kazał mu rozerwać ubranie, skórę i kości, odsłonić palące płuca. Palce jednak ześlizgnęły się z materiału, ciało zwiotczało, poddało się. Nastała okrutna ciemność. Ponownie.
moment powrotu był równie bolesny co odejścia. Ciało poruszane torsjami drgało nerwowo chcąc wyrzucić z siebie nadmiar wody. Płuca wciąż palił, serce dudniło. Wierzchem dłoni przetarł usta podnosząc się do pół siadu, apotem na chwiejne nogi. Spłynął z niego chyba galeon wody, kiedy podszedł do niej. Skinął głową przyjmując jej wdzięczność po której podniósł ją do pionu. Dłoni jednak nie ściągnął z jej drobniejszej. Skinął tylko głową ponownie w geście zrozumienia. Jeśli gest ten był dla niej wsparciem w obecnych warunkach nie zamierzał jej go ujmować. Nim ruszyli dalej - drgnął czując na plecach znajomy niepokój, chłód. Nie odbiegał od niedawno przeżytych wspomnień. Od wiszących nad jego głową hordy dementorów, którzy w tym momencie sunęli ku nim. skrzywił się by w kolejnej chwili w nieco nerwowym odruchu pociągnąć siebie i kobietę w jedynym kierunku ucieczki.
- Nie chcę słuchać kolejnych przeprosin. Nie dawaj sobie powodu do nich - powiedział, a może tak właściwie nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Znał już teraz jej obawy, lecz te musiała zepchnąć choć trochę na bok. Nie miał sumienienia. Jeżeli trzeba było - zamierzał ją zmusić. Przynajmniej teraz, gdy słała się przed nimi ścieżka dająca cień szansy na to, że mogła w tych okolicznościach wygrać ze swym lękiem. Na pytanie na runy pokiwał jedynie przecząco głową by po chwili patrzeć, jak kobieta przed nim poruszała się dziwną ścieżką do przodu. Gdy przeszła ścieżkę bezpiecznie - starał się podążyć nią.
|Idę za Aną, staram się małpować jej ruchy: spostrzegawczość II, zwinność 5
- Na suficie, w drzwiach jest klamka. Chwycisz się jej gdy tylko będziesz mogła - powtórzył z cierpliwością zachowując instruujący, spokojny ton. Zupełnie, jakby znajdowali się na polanie, a on udzielał jej błahej lekcji lotu na miotle. Nie odpowiadał na jej panikę, łzy pocieszeniem, ani nie starał się tworzyć i powielać zapewnień, że będzie dobrze, że zaraz to wszystko minie, żeby się uspokoiła. Widział, że w tym momencie to było poza jej możliwościami. Nie miał nawet pewności czy rozumie to co jej przekazywał. Nie było czasu na powtarzanie się. Wziął sprawy w swoje ręce podnosząc ją najpierw z kolan, a następnie przyciągając do siebie zamknął jej talie w uścisku tak by nie wymknęła jej się w chwili gdy woda gwałtownie ich wzniosła. Czuł jak drży, jak panicznie do niego przylega. Ważniejsze jednak było by mógł utrzymać ich oboje na powierzchni i na tym się skupiał. Przesiąkająca wodą szata utrudniała ruch, on sam był również osłabiony - nie było to łatwe, lecz udało mu się. Odplótł ją od siebie zdecydowanymi ruchami przekierowując jej dłonie ze swoich barków na klamkę. Następnie zanurzył się pod taflę starając się dostrzec w mętnej cieczy klucze. Podpłyną do pierwszego, następnie do drugiego, trzeciego. Odczuł, że brakuje mu już w płucach powietrza, kiedy podpływał do czwartego. Nie miał jednak czasu na wypłynięcie, wypełnienie płuc świeżością. Ubrania ciążyły, spowalniały, krew wrzała szumnie w uszach kiedy to doszła do niego świadomość, że nie podoła. Po raz kolejny. Dłoń zacisnęła się na piersi, a on szarpnął materiał oplatającej jej szaty. Ostry ból kazał mu rozerwać ubranie, skórę i kości, odsłonić palące płuca. Palce jednak ześlizgnęły się z materiału, ciało zwiotczało, poddało się. Nastała okrutna ciemność. Ponownie.
moment powrotu był równie bolesny co odejścia. Ciało poruszane torsjami drgało nerwowo chcąc wyrzucić z siebie nadmiar wody. Płuca wciąż palił, serce dudniło. Wierzchem dłoni przetarł usta podnosząc się do pół siadu, apotem na chwiejne nogi. Spłynął z niego chyba galeon wody, kiedy podszedł do niej. Skinął głową przyjmując jej wdzięczność po której podniósł ją do pionu. Dłoni jednak nie ściągnął z jej drobniejszej. Skinął tylko głową ponownie w geście zrozumienia. Jeśli gest ten był dla niej wsparciem w obecnych warunkach nie zamierzał jej go ujmować. Nim ruszyli dalej - drgnął czując na plecach znajomy niepokój, chłód. Nie odbiegał od niedawno przeżytych wspomnień. Od wiszących nad jego głową hordy dementorów, którzy w tym momencie sunęli ku nim. skrzywił się by w kolejnej chwili w nieco nerwowym odruchu pociągnąć siebie i kobietę w jedynym kierunku ucieczki.
- Nie chcę słuchać kolejnych przeprosin. Nie dawaj sobie powodu do nich - powiedział, a może tak właściwie nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Znał już teraz jej obawy, lecz te musiała zepchnąć choć trochę na bok. Nie miał sumienienia. Jeżeli trzeba było - zamierzał ją zmusić. Przynajmniej teraz, gdy słała się przed nimi ścieżka dająca cień szansy na to, że mogła w tych okolicznościach wygrać ze swym lękiem. Na pytanie na runy pokiwał jedynie przecząco głową by po chwili patrzeć, jak kobieta przed nim poruszała się dziwną ścieżką do przodu. Gdy przeszła ścieżkę bezpiecznie - starał się podążyć nią.
|Idę za Aną, staram się małpować jej ruchy: spostrzegawczość II, zwinność 5
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
75
Punkty odwagi:
Anthony - 100
Anastasia - 100
Czarne płachty dementorów upiornie szeleściły niemal tuż za waszymi plecami, ogarniając wasze umysły niepokojącymi myślami, smutną aurą nadchodzącego końca. Zaledwie zaczęliście, a już sądziliście, że na tym skończy się wasza przygoda w starym, tajemniczym hotelu. Anastasia jako pierwsza rozpoczęła szaleńczy bieg po palach, za nią ruszył Anthony - każda runa, na której oparliście swoje stopy, błysnęła zieloną poświatą, a kłody nie uciekły spod waszych stóp, zapewniając wam bezpieczne przejście. Przeskoczyliście na drugą stronę rzeki i zobaczyliście przed sobą drzwi. Dementorzy wciąż płynęli za wami w ponurym korowodzie, musieliście szybko zareagować...
I jak tylko wydostaliście się z pokoju, wylądowaliście na korytarzu, na którym rozpoczęliście przygodę z hotelem. Znów otoczyły was wciśnięte między szczeliny ptasie szkielety. Słyszeliście swój własny, ciężki oddech, przez który w jednej chwili zaczął przedzierać się najpierw delikatny, a za chwilę coraz wyraźniejszy ptasi trel. Drzwi na końcu korytarza uchyliły się powoli i zobaczyliście pełznące po ziemi promienie pomarańczowego słońca. Kur zapiał, ostrzegając was o nadciągającym poranku i waszym nieuchronnym końcu.
Na odpis macie 48 godzin.
Tutaj kończycie swoją przygodę z Hotelem Transylvania. Dziękujemy za udział i zaangażowanie!
70
Punkty odwagi:
Poppy - 50
Charlene - 100
Zadanie wydawało się bajecznie proste – wilkołaki spały, więc zagrożenie nie było aż tak wielkie. Jednak po kilku krokach okazało się, że stworzenia nawet w czasie snu były czujne i gdy tylko usłyszały szmery nieostrożnych kroków Poppy, jeden z wilkołaków zastrzygł uszami, wyłapując nawet najmniejsze tony. Sądziliście, że uda wam się mimo to przejść, byliście już tak blisko drzwi, kiedy nagle Poppy nastąpiła na gałąź, przełamując ją w pół. Zaalarmowane stworzenia uniosły łby, natychmiast odnajdując wasze sylwetki świecącymi ślepiami. Poderwany się z ziemi, ujadając za wami – były od was znacznie szybsze, więc nawet, kiedy zareagowałyście od razu, miały znacznie większe szanse was dopaść. Charlene była zwinna i ciągnęła za sobą Poppy, ale ta mogła niemal czuć na swoich plecach wilkołaczy oddech. Dopadliście do klamki i pociągnęliście za nią, w porę uciekając. Co jednak najedliście się strachu, to wasze – a raczej Poppy, miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
Jak tylko wydostałyście się z pokoju, wylądowałyście na korytarzu, na którym rozpoczęłyście przygodę z hotelem. Słyszeliście swój własny, ciężki oddech, do nozdrzy dostawał się mdlący zapach, który przy takim nadmiarze emocji był jeszcze mocniej wyczuwalny. Drzwi na końcu korytarza uchyliły się powoli i zobaczyłyście pełznące po ziemi promienie pomarańczowego słońca. Kur zapiał, ostrzegając was o nadciągającym poranku i waszym nieuchronnym końcu.
Na odpis macie 48 godzin.
Tutaj kończycie swoją przygodę z Hotelem Transylvania. Dziękujemy za udział i zaangażowanie!
Pierwszy haust powietrza był niczym zbawienie. Chwila wytchnienia i ulgi, że jednak żyją. Zerknął w jej stronę, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu, widząc jak kosmyki mokrych włosów przyczepiły się do jej policzka. Podniósł się do góry, wyciągając w jej stronę pomocną dłoń. Dopiero potem zadarł głowę do góry i rozejrzał się dookoła. Tym razem hotel wyrzucił ich w sali balowej. Wraz z uświadomieniem sobie tego poczuł jak ciężki kamień opada na samo dno jego żołądka. Jeżeli taniec miał być ich następnym wyzwaniem to z całą pewnością nie wyjdą z tego żywi. Gabriel nie tyle miał problem z koordynacją górnych i dolnych kończyn, ale z każdą pojedynczą częścią ciała, która mogła poruszać się w tańcu. Nie mówiąc już o tym, że jeżeli przychodziło do zbłaźnienia się na oczach wszystkich to Gabriel nie wiedział nawet co to poczucie rytmu i w jaki sposób można poruszać się w taki sposób, płynąc razem z muzyką.
- To jest nas dwóch - mogli mieć jedynie nadzieję, że oceniający ich nieżywi jurorzy uznają brak talentu za taniec nowoczesny i inwencję twórczą pary pretendentów do tytułu najgorzej tańczącej pary roku. Z każdym kolejnym krokiem przekonywał się jednak, że to nie taniec będzie kolejną testowaną umiejętnością, ale malarstwo. Postaci przedstawione na obrazie przedstawione były dwa trupy w stanie rozkładu - iście turpistyczne obrazowanie. Jednakże z każdym kolejnym krokiem coś się zmieniało. Skóra stawała się gładka, zdrowa i tryskająca życiem, całe postaci nabierały zupełnie innego kształtu. Wprost odwrotnie działo się z Gabrielem i Ely, dla których każdy krok zwiastował dorzucenie kilku lat na barki. Spojrzał w jej stronę. Jasne włosy obojga przyprószyła dumna, szlachetna siwizna, zmarszczki pokryły ich twarze, a dłonie? Gdy wyciągnął ją w stronę pędzli palce delikatnie drżały. A mimo to, mimo stanięcia w obliczu śmierci i niepewności, która wiązała się z zadaniem przed nim stojącym w głowie pojawiła się myśl, że Elyon mimo lat, których przybywało jej z każdą sekundą nadal wyglądała tak samo ładnie. Szybko jednak otrząsnął się z tej myśli. - Oczy, spróbujmy je domalować - powiedział, z zaskoczeniem odkrywając, że nawet jego głos zrobił się szorstki, jakby piaskowy. Chwycił niepewnie pędzel i przyłoży jego koniec do płótna chociaż właściwie nie wiedział co robić dalej - improwizował.
/malarstwo 0, zręczne ręce 0 (chroń Merlinie)
- To jest nas dwóch - mogli mieć jedynie nadzieję, że oceniający ich nieżywi jurorzy uznają brak talentu za taniec nowoczesny i inwencję twórczą pary pretendentów do tytułu najgorzej tańczącej pary roku. Z każdym kolejnym krokiem przekonywał się jednak, że to nie taniec będzie kolejną testowaną umiejętnością, ale malarstwo. Postaci przedstawione na obrazie przedstawione były dwa trupy w stanie rozkładu - iście turpistyczne obrazowanie. Jednakże z każdym kolejnym krokiem coś się zmieniało. Skóra stawała się gładka, zdrowa i tryskająca życiem, całe postaci nabierały zupełnie innego kształtu. Wprost odwrotnie działo się z Gabrielem i Ely, dla których każdy krok zwiastował dorzucenie kilku lat na barki. Spojrzał w jej stronę. Jasne włosy obojga przyprószyła dumna, szlachetna siwizna, zmarszczki pokryły ich twarze, a dłonie? Gdy wyciągnął ją w stronę pędzli palce delikatnie drżały. A mimo to, mimo stanięcia w obliczu śmierci i niepewności, która wiązała się z zadaniem przed nim stojącym w głowie pojawiła się myśl, że Elyon mimo lat, których przybywało jej z każdą sekundą nadal wyglądała tak samo ładnie. Szybko jednak otrząsnął się z tej myśli. - Oczy, spróbujmy je domalować - powiedział, z zaskoczeniem odkrywając, że nawet jego głos zrobił się szorstki, jakby piaskowy. Chwycił niepewnie pędzel i przyłoży jego koniec do płótna chociaż właściwie nie wiedział co robić dalej - improwizował.
/malarstwo 0, zręczne ręce 0 (chroń Merlinie)
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź