Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
Zaśmiała się szczerze na odpowiedź Bertiego. Umiał ją rozbawiać jak nikt inny - głównie przez to, że miał zdolność do przeobrażania faktów w pochlebstwa, o jakich Clara nigdy nie śniła i na jakie nigdy nie zdołałaby wpaść samodzielnie. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia co mężczyzna w niej widział, dlaczego mówił te wszystkie miłe rzeczy, ale zrozumiała ostatecznie, że taki już po prostu był. Sympatyczny oraz bezpośredni, to wręcz musiało się tak skończyć. Nie żałowała, dobrze czuła się w jego towarzystwie - jedynym tak bliskim; nie miała nikogo innego. - Twoja wiara we mnie jest przytłaczająca - stwierdziła wesoło i pokręciła głową. Oboje wiedzieli, że była pierwszą do panikowania oraz ukrywania się za drugą osobą, ale nie zaprzeczała słowom Botta. - Skoro tak uważasz - dodała na wzmiankę o talencie. Cóż, ona nie była tak utalentowana jak on, znała się raczej na wąskim marginesie dziedzin, ale wciąż posiadała niezłomność oraz determinację do poszerzenie swoich horyzontów. Jeszcze kiedyś nauczy się czegoś nowego, na pewno. Na razie jednak poświęcała się w całości numerologii.
Martwe ciała, czy też raczej tańczące obłąkańczo szkielety, wywarły na Waffling duże wrażenie. Oglądanie ich okropnych kości oraz dzikie pląsy do utraty tchu wprawiły ją w niepokój. Ten ustał, kiedy zdołali bez szwanku wyrwać się z makabrycznego korowodu do kolejnej sali, choć czarownica nie mogła mieć pewności czy zrobili dobrze. Tam również czekało na nich coś niebezpiecznego, przekonanie o tym nie zmalało ani o cal. Chyba i tak nie mieli innego wyjścia.
Odetchnęła głęboko, gdy postawili nogi na gruncie, nie musząc znów tańczyć. - Niezłe ruchy - pochwaliła pana klauna. - Nawet bez stopy jesteś królem parkietu - dodała mimo wszystko z nutą aprobaty oraz dumy. Zadowolenia z odwagi i zaradności Bertiego. - Nie mów hop - zastrzegła, idąc wraz z nim do dalszej części zadań przygotowanych przez ponury hotel. Naukowa aparatura oraz rośliny nie były tym, czego spodziewała się Clarence. Uniosła zdziwiona brwi, przyglądając się intensywnie tabliczkom oraz florze zdającej się być zagrożeniem. Odwzajemniła zaniepokojone spojrzenie towarzysza, ponieważ wkrótce zaczęła się dusić, natomiast oczy zaszły łzami. Przetarła je intensywnie, po czym skupiła wzrok na liczbach, jakie pokazywał jej Bott. Pokiwała głową. - Tak, wystarczy to ułożyć tu i tu - przytaknęła, dostrzegając pewien wzór, zgodnie z jego radą. Miał rację. Ona musiała przezwyciężyć nagromadzające się zniechęcenie i niepokój.
|Numerologia poziom II, spostrzegawczość poziom I.
Martwe ciała, czy też raczej tańczące obłąkańczo szkielety, wywarły na Waffling duże wrażenie. Oglądanie ich okropnych kości oraz dzikie pląsy do utraty tchu wprawiły ją w niepokój. Ten ustał, kiedy zdołali bez szwanku wyrwać się z makabrycznego korowodu do kolejnej sali, choć czarownica nie mogła mieć pewności czy zrobili dobrze. Tam również czekało na nich coś niebezpiecznego, przekonanie o tym nie zmalało ani o cal. Chyba i tak nie mieli innego wyjścia.
Odetchnęła głęboko, gdy postawili nogi na gruncie, nie musząc znów tańczyć. - Niezłe ruchy - pochwaliła pana klauna. - Nawet bez stopy jesteś królem parkietu - dodała mimo wszystko z nutą aprobaty oraz dumy. Zadowolenia z odwagi i zaradności Bertiego. - Nie mów hop - zastrzegła, idąc wraz z nim do dalszej części zadań przygotowanych przez ponury hotel. Naukowa aparatura oraz rośliny nie były tym, czego spodziewała się Clarence. Uniosła zdziwiona brwi, przyglądając się intensywnie tabliczkom oraz florze zdającej się być zagrożeniem. Odwzajemniła zaniepokojone spojrzenie towarzysza, ponieważ wkrótce zaczęła się dusić, natomiast oczy zaszły łzami. Przetarła je intensywnie, po czym skupiła wzrok na liczbach, jakie pokazywał jej Bott. Pokiwała głową. - Tak, wystarczy to ułożyć tu i tu - przytaknęła, dostrzegając pewien wzór, zgodnie z jego radą. Miał rację. Ona musiała przezwyciężyć nagromadzające się zniechęcenie i niepokój.
|Numerologia poziom II, spostrzegawczość poziom I.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Clarence Waffling' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Nie można było stwierdzić czy taki stan rzeczy jej odpowiadał czy też nie. Taka właśnie była i nigdy nie kłóciła się ze swoją naturą porywając za to do kłótni całą resztę. Doskonale jednak potrafiła zrozumieć tych, którzy nie potrafili iść za głosem serca i wybrali to co łatwe i bezpieczne. Nie rozumiała za to całego systemu, sztywnych zasad, tego, że pomimo zmian, które ciągle w ich społeczeństwie następowały, ludzie nadal żyli zamknięci w schematach. Złych jej zdaniem schematach. Na słowa mężczyzny wzruszyła delikatnie ramionami. - Lubię być sobą – oparła powtarzając jego wcześniejsze słowa. Drażniło ją wrzucanie wszystkich do jednego worka. Lucinda była indywidualistką i nie potrafiłaby się odnaleźć tam gdzie odnajdują się wszyscy.
Blondynka uniosła kącik ust w leniwym uśmiechu. Domyślała się, że nie rozumie dlaczego nadal tkwiła w czymś czego nie respektowała. Ona też nie do końca rozumiała w tej kwestii samą siebie. Chyba łatwiej jej było czekać na wyrok niż samej go sobie wydać. Nie potrzebowała jednak zrozumienia. Już dawno przestała na nie liczyć. W końcu najłatwiej było osądzać ją ludziom, którzy w ogóle jej nie znali, albo nawet nie próbowali poznać.
Selwyn nigdy nie miała zbyt dobrych kontaktów z rodzeństwem. O wiele lepiej dogadywała się z kuzynostwem niż z czystą krwią. Potrafiła sobie jednak wyobrazić jak ciężkie musiało być opuszczenie młodszych sióstr, które prawdopodobnie mają w sobie teraz wystarczająco dużo żalu. - Żyjemy teraz w takich czasach, że o wiele łatwiej jest odpuszczać dawne urazy. - skwitowała nie chcąc ciągnąć go w tym temacie za język. Oczywiście była ciekawską osobą, ale znała granice i wiedziała kiedy niektórych nie powinno się przekraczać. Wewnętrznie naprawdę miała nadzieje, że uda mu się te relacje naprawić. Może dlatego, że w jej przeświadczeniu człowiek nie powinien być zmuszany do odcięcia się od wszystkich i wszystkiego. Byli przecież tylko ludźmi.
Zamyśliła się na chwile nad wspomnianą przez Freddiego satysfakcją. Brakowało jej takiej. Wolnemu duchowi ciężko o jakąkolwiek satysfakcję. Zawsze było za mało. - Nawet nie liczyłam, że to było najprzyjemniejsze doświadczenie w twoim życiu. Dlatego zostałeś aurorem? To jednocześnie wdzięczny i bardzo niewdzięczny zawód. - odparła unosząc brew w pytającym geście. Nie pytała go o to wszystko bo próbowała się nakierować przebytą przez niego drogą. Czuła jednak, że ta droga jest jej o wiele bliższa niż można by było się tego spodziewać.
Przejście przez zamek okazało się być dodatkiem do dość interesującej konwersacji. Wbrew pozorom były sprawy, które stawiały ich w podobnym położeniu. Na kolejne pytanie mężczyzny uśmiechnęła się szeroko. - Nie wierzę. Czyżby twoja prenumerata tego najznakomitszego pisma całego świata czarodziejów była uboga o ten jeden egzemplarz? Teraz powinieneś zacząć się wstydzić. - odparła spoglądając na mężczyznę z przekąsem. - Spokojnie. Nic nie straciłeś. W końcu wszystko to czysta prawda. - zaśmiała się i ruszyła szybszym krokiem przed siebie nie komentując jego kolejnych słów. Nie wyobrażała sobie znaleźć się w podobnej sytuacji. Bez względu na to jakie decyzje popełniała liczyła, że jest bezpieczna. Nie mogła się mylić bardziej.
Dorysowując postaciom oczy czuła się jak pięciolatek. Nigdy nie potrafiła malować, a kiedy już musiała to zazwyczaj szła na łatwiznę. Teraz domalowane przez nich oczy wyglądały jak wyrwane z dennej karykatury. Nie zdążyła zrobić nic więcej bo postać chwyciła ją za szyję i pociągnęła do siebie. Upadek zabolał, ale strach skutecznie ten ból zniwelował. Blondynka spojrzała na Foxa z szeroko otwartymi oczami by po chwili zacząć się śmiać. Musiał jej wybaczyć, taka reakcja na stres. - Idziemy dalej i na końcu wszystko rozstrzygniemy. - odpowiedziała wypatrując kolejnych drzwi. W końcu mogło być jeszcze gorzej prawda?
Jadalnia przypominała tą wyjętą z mugolskich horrorów, a duchy zdawały się nic sobie z tego nie robić. Lucinda wiedziała, że przekonanie ich nie będzie należało do najłatwiejszych, ale nie byłaby sobą gdyby nie przyjęła rzuconego jej wyzwania. Patrząc jak Lis próbuje przekonać szlachciców do swojej racji Lucinda postanowiła bezceremonialnie wejść mu w słowo. - Nie chce być niegrzeczna – zaczęła –… ale wyglądacie jakoś blado drodzy Panowie i Panie. Czy to brak słońca czy może brak życia? - dodała podchodząc do jednej ze szlachcianek. - Jaka cudowna sukienka – odparła wyciągając dłoń jakby chciała dotknąć materiału, a jedynie jej także niematerialna ręka przeszła ducha na wskroś. - Czy mogłabym tak zrobić gdybyście wciąż byli żywi? Proszę się obudzić, mamy rok 1956! - nie wiedziała czy jej słowa cokolwiek dadzą, ale warto było próbować. Musieli iść dalej.
retoryka na I + szlachecka etykieta
Blondynka uniosła kącik ust w leniwym uśmiechu. Domyślała się, że nie rozumie dlaczego nadal tkwiła w czymś czego nie respektowała. Ona też nie do końca rozumiała w tej kwestii samą siebie. Chyba łatwiej jej było czekać na wyrok niż samej go sobie wydać. Nie potrzebowała jednak zrozumienia. Już dawno przestała na nie liczyć. W końcu najłatwiej było osądzać ją ludziom, którzy w ogóle jej nie znali, albo nawet nie próbowali poznać.
Selwyn nigdy nie miała zbyt dobrych kontaktów z rodzeństwem. O wiele lepiej dogadywała się z kuzynostwem niż z czystą krwią. Potrafiła sobie jednak wyobrazić jak ciężkie musiało być opuszczenie młodszych sióstr, które prawdopodobnie mają w sobie teraz wystarczająco dużo żalu. - Żyjemy teraz w takich czasach, że o wiele łatwiej jest odpuszczać dawne urazy. - skwitowała nie chcąc ciągnąć go w tym temacie za język. Oczywiście była ciekawską osobą, ale znała granice i wiedziała kiedy niektórych nie powinno się przekraczać. Wewnętrznie naprawdę miała nadzieje, że uda mu się te relacje naprawić. Może dlatego, że w jej przeświadczeniu człowiek nie powinien być zmuszany do odcięcia się od wszystkich i wszystkiego. Byli przecież tylko ludźmi.
Zamyśliła się na chwile nad wspomnianą przez Freddiego satysfakcją. Brakowało jej takiej. Wolnemu duchowi ciężko o jakąkolwiek satysfakcję. Zawsze było za mało. - Nawet nie liczyłam, że to było najprzyjemniejsze doświadczenie w twoim życiu. Dlatego zostałeś aurorem? To jednocześnie wdzięczny i bardzo niewdzięczny zawód. - odparła unosząc brew w pytającym geście. Nie pytała go o to wszystko bo próbowała się nakierować przebytą przez niego drogą. Czuła jednak, że ta droga jest jej o wiele bliższa niż można by było się tego spodziewać.
Przejście przez zamek okazało się być dodatkiem do dość interesującej konwersacji. Wbrew pozorom były sprawy, które stawiały ich w podobnym położeniu. Na kolejne pytanie mężczyzny uśmiechnęła się szeroko. - Nie wierzę. Czyżby twoja prenumerata tego najznakomitszego pisma całego świata czarodziejów była uboga o ten jeden egzemplarz? Teraz powinieneś zacząć się wstydzić. - odparła spoglądając na mężczyznę z przekąsem. - Spokojnie. Nic nie straciłeś. W końcu wszystko to czysta prawda. - zaśmiała się i ruszyła szybszym krokiem przed siebie nie komentując jego kolejnych słów. Nie wyobrażała sobie znaleźć się w podobnej sytuacji. Bez względu na to jakie decyzje popełniała liczyła, że jest bezpieczna. Nie mogła się mylić bardziej.
Dorysowując postaciom oczy czuła się jak pięciolatek. Nigdy nie potrafiła malować, a kiedy już musiała to zazwyczaj szła na łatwiznę. Teraz domalowane przez nich oczy wyglądały jak wyrwane z dennej karykatury. Nie zdążyła zrobić nic więcej bo postać chwyciła ją za szyję i pociągnęła do siebie. Upadek zabolał, ale strach skutecznie ten ból zniwelował. Blondynka spojrzała na Foxa z szeroko otwartymi oczami by po chwili zacząć się śmiać. Musiał jej wybaczyć, taka reakcja na stres. - Idziemy dalej i na końcu wszystko rozstrzygniemy. - odpowiedziała wypatrując kolejnych drzwi. W końcu mogło być jeszcze gorzej prawda?
Jadalnia przypominała tą wyjętą z mugolskich horrorów, a duchy zdawały się nic sobie z tego nie robić. Lucinda wiedziała, że przekonanie ich nie będzie należało do najłatwiejszych, ale nie byłaby sobą gdyby nie przyjęła rzuconego jej wyzwania. Patrząc jak Lis próbuje przekonać szlachciców do swojej racji Lucinda postanowiła bezceremonialnie wejść mu w słowo. - Nie chce być niegrzeczna – zaczęła –… ale wyglądacie jakoś blado drodzy Panowie i Panie. Czy to brak słońca czy może brak życia? - dodała podchodząc do jednej ze szlachcianek. - Jaka cudowna sukienka – odparła wyciągając dłoń jakby chciała dotknąć materiału, a jedynie jej także niematerialna ręka przeszła ducha na wskroś. - Czy mogłabym tak zrobić gdybyście wciąż byli żywi? Proszę się obudzić, mamy rok 1956! - nie wiedziała czy jej słowa cokolwiek dadzą, ale warto było próbować. Musieli iść dalej.
retoryka na I + szlachecka etykieta
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
- Sam jesteś panienką. I lepiej zachowaj swoje ordynarne odzywki dla siebie, zboczeńcu! - zdążyła jeszcze warknąć, zanim woda przykryła ich całkowicie. To już była bezczelność. Ich relacja nie była na tyle zażyła, aby Lupin mógł zwracać się do niej w ten sposób. Chyba zaczynała powoli bardzo pragnąć, aby te atrakcje się już skończyły. Po pierwsze, nawet jeśli miała świadomość tego, że te wszystkie przygody były tylko jakimiś pomysłami organizatorów, nie można im było odmówić kreatywności. Nie miała pojęcia jak udało im się w tak realistyczny sposób sprawić, że miała wrażenie, że się dusi i spada w ciemność. Siniaki jak najbardziej były prawdziwe, więc jakiś upadek musiał mieć miejsce. Po drugie, miała także coraz większą ochotę na to, aby pobyć samemu. Nie oczekiwała, że Randall będzie jej jej podporą w przeprawie przez ten nawiedzony hotel, ba, sama w końcu zaproponowała mu ten niewielki zakład, jednak miała powoli powyżej uszu jego grubiańskich komentarzy. I choć wcześniej zamarudziła na wodę, tak teraz nawet przez chwilę się cieszyła, że ten chwilowy potop zatkał mu usta. Skrupulatnie i w skupieniu otwierała kolejne zamki, gotowa zmierzyć się z tym, co czekało na nich po drugiej stronie.
I oto było - ostatnia przeszkoda. Las. Florence zdążyła tylko złapać jeden, głęboki haust powietrza, a w następnym momencie rozglądała się w poszukiwaniu wyjścia. Trzeba było przejść kawałek - a im dalej szła, tym więcej oplatało ich roślinności. Wiedziała, że to będzie problem, ale postanowiła się najpierw upewnić, gdzie jest wyjście. Jak się okazało - było właściwie dość niedaleko, przed nimi. Niestety, w tym samym momencie ujawniła się także przeszkoda, którą musieli pokonać. Florence była przekonana, że kiedy przedzierała się przez zarośla, kilka pnączy było wyjątkowo napastliwych, jednakże w chwili obecnej nie mogła niemal w ogóle ruszyć nogami. Próbowała się wyplątać, ale roślina tylko mocniej ją zaciskała.
- Cholera, co to za zielsko! - warknęła, próbując dostrzec, jaki gatunek rośliny próbował ją właśnie w tym momencie zadusić. Jeśli go rozpozna na pewno będzie wiedziała, jak sobie z nim poradzić.
Zielarstwo I, spostrzegawczość II
I oto było - ostatnia przeszkoda. Las. Florence zdążyła tylko złapać jeden, głęboki haust powietrza, a w następnym momencie rozglądała się w poszukiwaniu wyjścia. Trzeba było przejść kawałek - a im dalej szła, tym więcej oplatało ich roślinności. Wiedziała, że to będzie problem, ale postanowiła się najpierw upewnić, gdzie jest wyjście. Jak się okazało - było właściwie dość niedaleko, przed nimi. Niestety, w tym samym momencie ujawniła się także przeszkoda, którą musieli pokonać. Florence była przekonana, że kiedy przedzierała się przez zarośla, kilka pnączy było wyjątkowo napastliwych, jednakże w chwili obecnej nie mogła niemal w ogóle ruszyć nogami. Próbowała się wyplątać, ale roślina tylko mocniej ją zaciskała.
- Cholera, co to za zielsko! - warknęła, próbując dostrzec, jaki gatunek rośliny próbował ją właśnie w tym momencie zadusić. Jeśli go rozpozna na pewno będzie wiedziała, jak sobie z nim poradzić.
Zielarstwo I, spostrzegawczość II
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Dobry (albo i nie) duch biblioteki łyknął ich kłamstwo, na całe szczęście, i pozwolił im wyjść. Przynajmniej na zakończenie wędrówki po zamku mogli więc pochwalić się jakimś sukcesem. Frances nigdy przedtem żadnej biblioteki nie opuszczała w takim pośpiechu jak teraz. A kiedy już wyszli i stanęli na jakimś korytarzu, dopiero po chwili dotarło do niej, że znaleźli się znowu w mroźnym skrzydle zamku, w którym zaczynali swą przygodę. Nawet ślad wydrapany jej paznokciem wciąż widniał na ścianie.
- Przeżyliśmy. – i choć z punktu widzenia zdrowego rozsądku była to rzecz pewna od samego początku, Frances wypowiedziała to słowo z wielką ulgą. Bardziej niż mogła się tego spodziewać po słyszanych o tym miejscu opowieściach, najadła się strachu. Naprawdę obawiała się (i to niejeden raz), że przyjdzie jej tu pożegnać się z życiem – sztuczki przygotowane na noc duchów dla śmiałków odwiedzających Transylvanię były wyjątkowo przekonujące.
Chociaż szczerze cieszyła się, że żyje, to miała także przeczucie, że oboje myśleli, że pójdzie im… lepiej? To chyba odpowiednie słowo, nawet jeżeli Frances nie miała pojęcia, jak mogliby wpłynąć na decyzję zaczarowanego zamku o umieszczeniu ich w paszczy ramory czy czegoś innego, a nie jakimś przyjemniejszym, bardziej klimatycznym miejscu.
- Niesamowite, co? – Artur mógł mieć rację, a cała ich makabryczna przygoda mogła być czymś zaledwie odrobinę bardziej namacalnym od snu. Kwestia istnienia i nieistnienia rzeczy stawała się w takim miejscu elastyczna jak nigdzie indziej, ale nie mieli już czasu, by próbować rozgryźć tę tajemnicę od środka. Poza tym, jej towarzysz utrafił w sedno swoim wcześniejszym twierdzeniem – zdecydowanie ona także miała już dosyć zagadek.
- Musimy iść. – w końcu Transylvania miała zniknąć ze wschodem słońca, a ten był coraz bliżej. Widzieli już jak pierwsze promienie, zupełnie inne niż te, które w środku lata bezczelnie przezierają przez zaciągnięte zasłony, skrzą się na zimnych ścianach. Próbując przypomnieć sobie dokładnie drogę, którą tu dotarli, ruszyli przed siebie, by tuż przed nadejściem poranka opuścić upiorny hotel i wrócić do niekoniecznie bardziej kolorowej rzeczywistości.
zt x 2, do widzenia
- Przeżyliśmy. – i choć z punktu widzenia zdrowego rozsądku była to rzecz pewna od samego początku, Frances wypowiedziała to słowo z wielką ulgą. Bardziej niż mogła się tego spodziewać po słyszanych o tym miejscu opowieściach, najadła się strachu. Naprawdę obawiała się (i to niejeden raz), że przyjdzie jej tu pożegnać się z życiem – sztuczki przygotowane na noc duchów dla śmiałków odwiedzających Transylvanię były wyjątkowo przekonujące.
Chociaż szczerze cieszyła się, że żyje, to miała także przeczucie, że oboje myśleli, że pójdzie im… lepiej? To chyba odpowiednie słowo, nawet jeżeli Frances nie miała pojęcia, jak mogliby wpłynąć na decyzję zaczarowanego zamku o umieszczeniu ich w paszczy ramory czy czegoś innego, a nie jakimś przyjemniejszym, bardziej klimatycznym miejscu.
- Niesamowite, co? – Artur mógł mieć rację, a cała ich makabryczna przygoda mogła być czymś zaledwie odrobinę bardziej namacalnym od snu. Kwestia istnienia i nieistnienia rzeczy stawała się w takim miejscu elastyczna jak nigdzie indziej, ale nie mieli już czasu, by próbować rozgryźć tę tajemnicę od środka. Poza tym, jej towarzysz utrafił w sedno swoim wcześniejszym twierdzeniem – zdecydowanie ona także miała już dosyć zagadek.
- Musimy iść. – w końcu Transylvania miała zniknąć ze wschodem słońca, a ten był coraz bliżej. Widzieli już jak pierwsze promienie, zupełnie inne niż te, które w środku lata bezczelnie przezierają przez zaciągnięte zasłony, skrzą się na zimnych ścianach. Próbując przypomnieć sobie dokładnie drogę, którą tu dotarli, ruszyli przed siebie, by tuż przed nadejściem poranka opuścić upiorny hotel i wrócić do niekoniecznie bardziej kolorowej rzeczywistości.
zt x 2, do widzenia
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Brak zielarstwa, spostrzegawczość II
To nie był dobry pomysł. To całe przyjście tutaj w swoim towarzystwie, widocznie strach odcisnął się mocniej na Florence niż mógłbym przypuszczać. Westchnąłbym ciężko ze zrezygnowaniem, gdyby nie to, że jestem zaaferowany tym, co się dzieje dookoła nas. Kolejne problemy, strach próbujący wedrzeć się poza ramy wewnętrznego opanowania. Tylko spokój mógł zapewnić nam bezpieczne dotarcie do kolejnej przeszkody, chociaż miałem nadzieję, że ta będzie ostatnią. Nie bawię się tak dobrze jak powinienem, chociaż początkowo szło naprawdę nieźle. To już nieważne. Najważniejsze to dobrnąć do końca, w jakiś sposób. Lepszy lub gorszy. W tym celu kończę wszelkie dyskusje i koncentruję się na zadaniu. Zebranie kluczy z dna, dopasowanie ich do odpowiednich zatrzasków. Po to, żeby z siłą pchnąć drzwi, czy może raczej klapę w suficie i wydostać się z miejsca zapełniającego się wodą. Nieodwołalnie, skrupulatnie. Co swoją drogą zaczyna mnie coraz bardziej niepokoić, bo coraz mniej powietrza znajduję w swoich płucach.
Na szczęście udaje się wreszcie, więc biorę głęboki wdech podczas wydostawania się z fatalnej pułapki. Serce bije jak oszalałe, zaś bezlitośnie zimna woda skapuje na podłogę kolejnego pokoju. Czuję się zmęczony przedzieraniem przez odmęty wody oraz falę, jaka porwała nas bezlitośnie w stronę tajemniczego miejsca. Kaszlę, po czym odgarniam mokre, zlepione włosy z twarzy i przecieram oczy, żeby polepszyć sobie pole widzenia. Aktualnie cały świat rozmazał się wraz z kroplami będącymi pozostałościami po ataku szalonego, nawiedzonego hotelu. Oddycham ciężko, mrugam szybko w celu rozeznania się w terenie i wtedy jedyne co widzę, to ciemność. Ciemność powoli przeradzającą się w las, co samo w sobie jest dość ekscentryczne. Niemożliwe wręcz. Sądząc jednak po naszych ostatnich przygodach nic nie powinno być dla mnie niemożliwe, tak naprawdę.
Polana, zarośla, drzewo. Super. Nie wiem co teraz, jest cholernie zimno, skończmy to najlepiej. Mam wrażenie, że wędrujemy tak już bez końca. Dopiero widok niezidentyfikowanej rośliny zaciskającej się gwałtownie na moim ciele otrzeźwia moje myśli, kierując je na tory próby przetrwania. Nie mam jednak pojęcia co to za zielsko, więc próbuję się szamotać, uwolnić jakoś. Bo nie wiem co z tym zrobić, jak przed tym uciec. Wstrętne cholerstwo.
To nie był dobry pomysł. To całe przyjście tutaj w swoim towarzystwie, widocznie strach odcisnął się mocniej na Florence niż mógłbym przypuszczać. Westchnąłbym ciężko ze zrezygnowaniem, gdyby nie to, że jestem zaaferowany tym, co się dzieje dookoła nas. Kolejne problemy, strach próbujący wedrzeć się poza ramy wewnętrznego opanowania. Tylko spokój mógł zapewnić nam bezpieczne dotarcie do kolejnej przeszkody, chociaż miałem nadzieję, że ta będzie ostatnią. Nie bawię się tak dobrze jak powinienem, chociaż początkowo szło naprawdę nieźle. To już nieważne. Najważniejsze to dobrnąć do końca, w jakiś sposób. Lepszy lub gorszy. W tym celu kończę wszelkie dyskusje i koncentruję się na zadaniu. Zebranie kluczy z dna, dopasowanie ich do odpowiednich zatrzasków. Po to, żeby z siłą pchnąć drzwi, czy może raczej klapę w suficie i wydostać się z miejsca zapełniającego się wodą. Nieodwołalnie, skrupulatnie. Co swoją drogą zaczyna mnie coraz bardziej niepokoić, bo coraz mniej powietrza znajduję w swoich płucach.
Na szczęście udaje się wreszcie, więc biorę głęboki wdech podczas wydostawania się z fatalnej pułapki. Serce bije jak oszalałe, zaś bezlitośnie zimna woda skapuje na podłogę kolejnego pokoju. Czuję się zmęczony przedzieraniem przez odmęty wody oraz falę, jaka porwała nas bezlitośnie w stronę tajemniczego miejsca. Kaszlę, po czym odgarniam mokre, zlepione włosy z twarzy i przecieram oczy, żeby polepszyć sobie pole widzenia. Aktualnie cały świat rozmazał się wraz z kroplami będącymi pozostałościami po ataku szalonego, nawiedzonego hotelu. Oddycham ciężko, mrugam szybko w celu rozeznania się w terenie i wtedy jedyne co widzę, to ciemność. Ciemność powoli przeradzającą się w las, co samo w sobie jest dość ekscentryczne. Niemożliwe wręcz. Sądząc jednak po naszych ostatnich przygodach nic nie powinno być dla mnie niemożliwe, tak naprawdę.
Polana, zarośla, drzewo. Super. Nie wiem co teraz, jest cholernie zimno, skończmy to najlepiej. Mam wrażenie, że wędrujemy tak już bez końca. Dopiero widok niezidentyfikowanej rośliny zaciskającej się gwałtownie na moim ciele otrzeźwia moje myśli, kierując je na tory próby przetrwania. Nie mam jednak pojęcia co to za zielsko, więc próbuję się szamotać, uwolnić jakoś. Bo nie wiem co z tym zrobić, jak przed tym uciec. Wstrętne cholerstwo.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Randall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
70
Punkty odwagi:
Marcella - 50
Michael - 100
Skóra i kości zaczynały ulegać wpływowi magii, oddając swoją elastyczność i młody wiek postaciom, które znajdowały się na obrazie. Wy natomiast czuliście się coraz gorzej, coraz słabiej. Stawy bolały po latach obciążeń, a zbyt długo utrzymywane w górze pomarszczone dłonie szybko słabły. Głos stały się zachrypnięte i niskie. Umiejętności malunku okazały się nie dość rozwinięte – oczy wyszły dość krzywo, choć na pewno aspirowały do modernistycznego stylu. Kiedy skończyliście, zapadła cisza, głucha i przerażająca. Nagle łapy postaci z obrazu wyciągnęły się w waszym kierunku, pochwyciły za gardła i z całych sił wciągnęły was do swojego świata.
Spadliście na podłogę, przerażeni i z mocno bijącym w piersi sercem, jednak znów byliście młodzi.
Nie znaleźliście się jednak przed kolejnym wyzwaniem, a na korytarzu - tym samym, z którego weszliście do pierwszego pokoju. Drzwi na końcu korytarza uchyliły się powoli i usłyszeliście miarowy szum deszczu przecinany gromami. Kur zapiał, ostrzegając was o nadciągającym poranku i waszym nieuchronnym końcu.
Na odpis macie 48 godzin.
Tutaj kończycie swoją przygodę z Hotelem Transylvania. Dziękujemy za udział i zaangażowanie!
| Mistrzowie Gry bardzo przepraszają za opóźnienie!
70
Punkty odwagi:
Esther - 150
Caley - 150
Bez chwili zastanowienia złapałyście za miecze i uniosłyście je ponad swoje głowy. W powietrzu poniósł się donośny, metaliczny chrzęst, kiedy stal naparła na stal. Na wasze dłonie przeszły intensywne wibracje, jednak nie opuściłyście oręża, parując ciosy. Zbroje natomiast zadrżały i upadły na ziemię, rozsypując się na niezliczoną ilość głośno brzęczących części. Wywalczyłyście swoje przejście dalej – przed wami wyłoniły się ze ściany ciemne mahoniowe drzwi.
Weszłyście do pokoju, który za czasów swojej świetności musiał być salą balową. Teraz jednak marmurowe posadzki są popękane i zniszczone, ze ścian farba odpada wielkimi płatami, a przez dziury w suficie możecie dostrzec ciemne, nocne niebo. Drzwi za wami niespodziewanie zniknęły, ale na drugim końcu pomieszczenia zauważacie kolejne. W miarę jak się do nich zbliżacie zauważacie swoją omyłkę - nie są to drzwi, a pokaźnych rozmiarów obraz, na którym widzicie stojące obok siebie dwa trupy. Na podłodze przed nim stoją farby i pędzle. Gdy podchodzicie całkiem blisko zauważacie, że rozkładające się ciała zaczynają młodnieć. Z trwogą orientujecie się jednak, że w miarę jak im ubywa lat wy zaczynacie się starzeć. Nie wszystko jednak na obrazie się zmienia: oczodoły namalowanych postaci pozostają puste, zupełnie jakby obraz nie został skończony. Może jeżeli spróbujecie domalować brakujące elementy uda wam się zachować życie?
ST poprawnego namalowania oczu wynosi 35, a wasze rzuty sumują się. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości malarstwo (tworzenie).
Biegłość zręcznych rąk obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
ST poprawnego namalowania oczu wynosi 35, a wasze rzuty sumują się. Do rzutu doliczany jest bonus wynikający z biegłości malarstwo (tworzenie).
Biegłość zręcznych rąk obniża ST dla obu postaci o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
| Wykorzystane kości: 7, 2, 13, 3
| Mistrzowie Gry bardzo przepraszają za zwłokę!
80
Punkty odwagi:
Randall - 100
Florence - 100
Las nie chciał, żebyście go opuszczały, grubymi pnączami próbując zachować was przy sobie, szczelnie otulając wasze ciała pnączami niosącymi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. Duszący uścisk w ciemnościach pozbawiał nadziei na wydostanie, a rośliny z szelestem zaczęły was gdzieś ciągnąć. Florence jednak udało się w zbłąkanym promieniu światła ujrzeć charakterystyczne cechy diabelskich sideł. Kiedy tylko spróbowała się rozluźnić to poczuła, jak nacisk roślin słabnie, ostatecznie przestając dusić czarownicę. Niestety, Randall nie był w stanie zapanować nad własnym, przerażonym ciałem, wciąż poruszając się zbyt nerwowo. Pnącza ściskały go i ściskały, aż na krótką chwilę stracił przytomność. Florence jednak doskonale widziała, że pnącza ciągną zarówno ją, jak i jej towarzysza w stronę drzwi. Wyrzuciły was za nie i puściły, z szelestem chowając się znów w ciemnościach.
A za drzwiami zamiast kolejnego pokoju czekał korytarz - ten sam, z którego weszliście do pierwszego pokoju. Drzwi na końcu korytarza uchyliły się powoli i usłyszeliście miarowy szum deszczu przecinany gromami. Kur zapiał, ostrzegając was o nadciągającym poranku i waszym nieuchronnym końcu.
Na odpis macie 48 godzin.
Tutaj kończycie swoją przygodę z Hotelem Transylvania. Dziękujemy za udział i zaangażowanie!
| Jednocześnie Mistrzowie Gry bardzo przepraszają za opóźnienie
70
Punkty odwagi:
Maxine - 100
Joseph - 50
Duchy nic nie robiły sobie z waszych słów, tak naprawdę całkowicie was ignorując. A wy z chwili na chwilę niknęliście w oczach coraz bardziej, było wam coraz zimniej - aż nie upodobniliście się całkowicie do sylwetek dalej krążących po jadalni, dyskutujących między sobą zaciekle. Wtedy jednak poczuliście, jak spadacie w dół, przez posadzkę - co samo w sobie było niezwykle dziwnym uczuciem. Kiedy zbliżaliście się do podłogi wasze ciała odzyskały materialność i uderzyły z przytłumionym łoskotem o podłogę.
Zdecydowanie czuliście się słabo, jakbyście ledwo uniknęli omdlenia. Znaleźliście się jednak z powrotem na korytarzu, z którego rozpoczęliście swoją przygodę. Owionął was zapach lasu, nasilający się z każdą kolejną chwilą. Drzwi na końcu korytarza uchyliły się powoli i usłyszeliście miarowy szum deszczu przecinany gromami. Kur zapiał, ostrzegając was o nadciągającym poranku i waszym nieuchronnym końcu.
Na odpis macie 48 godzin.
Tutaj kończycie swoją przygodę z Hotelem Transylvania. Dziękujemy za udział i zaangażowanie!
| Jednocześnie Mistrzowie Gry bardzo przepraszają za opóźnienie
120
Punkty odwagi:
Clarence - 200
Bertie - 200
Posiadanie informacji na temat numerologii było tutaj kluczowym elementem waszej współpracy - razem prędko rozwiązaliście zagadkę, przemieszczając się między tablicami z matematyczną dokładnością. Opary trucizny gryzły was coraz bardziej w gardło i zaczęliście czuć zawroty głowy, kiedy nagle rośliny rozstąpiły się, odkrywając przed wami drzwi porośnięte bluszczem - na szczęście nie był trujący.
A za nimi zamiast kolejnego pokoju czekał korytarz - ten sam, z którego weszliście do pierwszego pokoju. Drzwi na końcu korytarza uchyliły się powoli i usłyszeliście miarowy szum deszczu przecinany gromami. Kur zapiał, ostrzegając was o nadciągającym poranku i waszym nieuchronnym końcu.
Na odpis macie 48 godzin.
Tutaj kończycie swoją przygodę z Hotelem Transylvania. Dziękujemy za udział i zaangażowanie!
| Jednocześnie Mistrzowie Gry bardzo przepraszają za opóźnienie
70
Punkty odwagi:
Frederick - 150
Lucinda - 150
Duchy zatrzymały się przed wami, patrząc wielce zaintrygowane. Podniosły z początku głosy sprzeciwu: jak to? brednie!, jednak im dłużej mówiliście tym butne miny na twarzach duchów stawały się coraz bardziej zmieszane - wasze argumenty zdecydowanie do nich dotarły, lecz nie mogli przecież przyznać, że się mylą. Byli w końcu szlachcicami. Z tej całej złości i upokorzenia zaczęli jeden po drugim rozpływać się w powietrzu, zabierając ze sobą chłód i aurę śmierci. A wy, z każdą chwilą jak robiło się cieplej widzieliście i czuliście, że stajecie się znów materialni.
Drzwi skrzypnęły cicho, stając otworem - a za nimi zamiast kolejnego pokoju czekał korytarz: ten sam, z którego weszliście do pierwszego pokoju. Drzwi na końcu korytarza uchyliły się powoli i usłyszeliście miarowy szum deszczu przecinany gromami. Kur zapiał, ostrzegając was o nadciągającym poranku i waszym nieuchronnym końcu.
Na odpis macie 48 godzin.
Tutaj kończycie swoją przygodę z Hotelem Transylvania. Dziękujemy za udział i zaangażowanie!
| Jednocześnie Mistrzowie Gry bardzo przepraszają za zwłokę
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź