Wydarzenia


Ekipa forum
Aveline Moira Rowle
AutorWiadomość
Aveline Moira Rowle [odnośnik]25.03.19 12:21

Aveline Moira Rowle

Data urodzenia: 13.03.1928r.
Nazwisko matki: Rosier
Miejsce zamieszkania: Cheshire
Czystość krwi: Czysta szlachetna
Status majątkowy: Bogaty
Zawód: Malarka, prowadzi własną Galerię Sztuki w magicznej części Londynu
Wzrost: 175
Waga: 65
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: ciemna zieleń, w których można dostrzec srebrne przebłsyski
Znaki szczególne: zawsze nosi spięte włosy i przywdziewa czarne suknie, które zakrywają jej smukłą i bladą szyję; bardzo często do swojego odzienia przypomina spinkę z herbem rodziny Rowle; wysoko uniesiony podbródek, który pozwala dojrzeć pogardę łącząca się z szaleństwem głęboko zakorzenionym w jej zwodniczym spojrzeniu


Obowiązek. To on wszystko zapoczątkował. Od dekad łączył ludzi i pozwolił im przetrwać. Obowiązek zapewnienia rodzinie posiłku, obowiązek założenia jej i produkowanie potomstwa, które mogłoby kontynuować podobny żywot. Przepełniony obowiązkami, ograniczeniami i czymś, co po prostu nazywamy tradycjami. Nie stworzyliśmy ich w jeden wieczór, nie znikną więc równie szybko. Trzeba je jednak pielęgnować, przestrzegać, zakorzenić w kolejnych pokoleniach. Inaczej co innego nam pozostanie? Kim będziemy bez historii naszych przodków… Czy pojęcie wolności istnieje w słowniku szlacheckich rodów czarodziei? Czy naprawdę zasady głoszone kilkadziesiąt lat temu są aktualne w otaczającym nas świecie? Czasem niektóre wydarzenia zmieniają nasze poglądy o całe sto osiemdziesiąt stopni. Czasem znajduje się ktoś, kto odważnie przeciwstawia się ruszczcie, wierząc w prawdę, którą głosi. Czy nie ruszylibyście za kimś posiadającym wiedzę, charyzmę, pasję i przede wszystkim władze?


Nie pamiętam swojej matki. Nie dlatego, że nie uczestniczyła w moim wychowaniu lub była wysoce wyrachowaną kobietą, która nie miała czasu na zajmowaniu się swoim dzieckiem. Rosierowie zawsze trzymali się razem, a wartości rodzinne były dla nich wysoce istotne. To właśnie matka wpoiła mi te wartości, to ona pilnowała abym miała styczność z drugą stronę rodziny, poznając ich tradycję oraz rodowy język, którym był francuski. Pamiętam zabawę, którą wymyśliła jeszcze, kiedy byłam naprawdę mała, zawsze, kiedy zrozumiałam co do mnie mówiła oraz kiedy odpowiadałam jej próbując naśladować typowy francuski akcent, dostawałam w zamian większą porcję deseru. Doskonale wiedziała jaka jest moja największa słabość i wykorzystała ją, aby mną manipulować. Teraz nawet to podziwiam. Nie zmienia to jednak tego, że Madeline Rowle, z domu Rosier była słaba, chociaż ze wszystkich pozostałych sił próbowała przekazać im to, czego sama się nauczyła. Była krucha cieleśnie, ale i duchowo. Jej historia skończyła się tragicznie… A może to moja wina, skoro byłam jej największym zmartwieniem? Ja i mój brat urodziliśmy się kilka minut po sobie i pomimo zastraszającego podobieństwa, jesteśmy swoim przeciwieństwem. Wpatrując się w jego postać, mogłabym zobaczyć nasze wystające kości policzkowe, kruczoczarne włosy i to przeszywające spojrzenie... Jednak byłby to obraz osoby dobrej, bezinteresownej. Innej. Nie z racji płci, a raczej z usposobienia, tak odmiennego od tego, którym powinniśmy być.  Łącząca nas więź wywoływała dreszcze na karkach służby, mówiono o nas za naszymi plecami, gdzieś w kuchni podczas przygotowywanej kolacji. Urodziłam się pierwsza, jednak to Thomas był jedynym prawowitym spadkobiercą, przyszłą głową rodziny, kandydatem, który powinien zasiąść na tronie naszego ojca. Czemu to jednak ja wykonywałam wszystkie powierzane mu obowiązki?


Lata dzieciństwa w tej rodzinie z pewnością nie wyglądały tak, jak u przeciętnej rodziny czarodziejów. Od dziecka byliśmy z bratem uczeni etykiety, jaka obowiązywała… I choć określenie „dwór” bardziej adekwatne jest do czasów średniowiecza, tak, idealnie wpasowuje się do określenia czarodziejskiej arystokracji. Byłam uczona podstawowych umiejętności, które powinna znać i opanować każda młoda dama. Począwszy od znajomości czarodziejskich artystów, po naukę rzeźbienia w glinie. I muszę powiedzieć szczerze, że to pędzel i farba najbardziej mnie do siebie przyciągnęły. Uwielbiałam szermierkę i jeździectwo, a pomimo mojego jawnego oporu wobec „damskich przedmiotów”, wybrałam świat kolorów i urzeczywistniania głęboko skrywanych emocji.  Pamiętam, że jeszcze przed listem z Hogwartu oraz zamieszaniem związanym z moim stanem cywilnym, potrafiłam godzinami siedzieć przy sztaludze i farbach, które podarował mi ojciec na moje szóste urodziny. Kiedy przestała to być zwykła zabawa, a stało się sposobem na funkcjonowanie w świecie, postanowiłam, że właśnie tak będę chciała, aby wyglądała moja przyszłość. Moja matka oraz ojciec zgodnie postanowili, że będę brać lekcje u najlepszego z nauczycieli, abym tylko dalej rozwijała swój talent. Najwidoczniej to, co skrywałam głęboko w sobie w jakiś sposób mogło ukierunkować moją pozycję, której tak bardzo się obawiałam.  


List ze szkoły nie był żadnym zdziwieniem. Zarówno ja i Thomas go otrzymaliśmy, a rodzice nawet nie musieli mówić jak bardzo dumni z nas byli. To było oczywiste, a z drugiej strony, nikt nigdy nie mówił o takich rzeczach, nie w tym domu. Tak musiało być, jak jakaś naturalna kolej rzeczy. Tak samo jak przydział do domu Salazara Slytherina, który oddawał charakter zapewne każdego z nas, w mniejszym lub większym stopniu. Nie czuliśmy na swoich plecach czujnego spojrzenia rodziny, jednak każdy patrzył nam na ręce. Nauczyciele, którzy spodziewali się od nas jak najlepszych ocen. Od pozostałych uczniów, którzy czuli się onieśmieleni w naszym towarzystwie. Nasze towarzystwo ograniczało się do tych samych twarzy, tych, które widziałam na bankietach organizowanych przez londyńską arystokrację. Nudne, pozbawione wyrazu… I charakteru. Nie należałam do towarzyskich osób, nie ze względu na moją niezdolność do funkcjonowania w społeczeństwie. Raczej z racji znudzenia tymi osobami. Robiłam wszystko, aby byli zadowoleni, aby w oczach pozostałych rodów była tym, za kogo powinni mnie uważać. Gdzieś w innej części mojego mózgu zamykałam się na nich, poświęcałam się nauce oraz malarstwu, któremu byłam oddana bardziej, niż własnej rodzinie. Najbardziej przypadała mi do gustu Numerologia, chociaż wiedziałam, że swoje życie spędzę przy sztaludze, z pędzlem w smukłej dłoni. W końcu taniec czy znajomość gry na fortepianie to elementy, które miały pomóc zabłysnąć mojej osobie wśród gości, aby znalazł się kandydat do mojej ręki… A choć sztuka byłam dużym atutem, nie chciałam używać swojego talentu w tym celu. Miałam być ładną ozdobą, która miała jasne, z góry określone zadanie. I tak jak w domu, walczyłam o dodatkowe lekcje z jeździectwa czy szermierki, tak w szkole, walczyłam o moją wyobraźnię i spokój. Moja ciekawość zaprowadzała mnie w rejony, z których tylko moje nazwisko mogło mnie uratować.


Nie miałam przyjaciół w szkole, lubiłam być sama, choć zawsze wiedziałam, że miałam przy sobie Thomasa. Nieistotne było to, że znajdował się w innym pokoju, przebywał wśród innych ludzi, interesował się odmiennymi przedmiotami. Był. A jego obecność wyczuwałam z daleka. Ingerencja z innymi osobnikami czarodziejskiej społeczności, jeżeli nie należeli do grono arystokratycznego, miała miejsce w poszczególnych przypadkach. Z daleka można było wyczuć różnicę poziomów, na których się znajdowaliśmy. Jednak, kiedy jedna z dziewczyn miała czelność zwrócić się do mojego brata w nieodpowiedni sposób, musiałam jej pokazać, gdzie jest jej miejsce. Mój brat umiał sobie radzić, dyplomatycznie wybrnął z nieprzyjemnej sytuacji, w której pewna Krukonka miała czelność wyśmiać jego świeże blizny, których dorobił się podczas ćwiczenia ze mną do następnych zajęć z Obrony Przed Czarną Magią. Tego dnia, znalazłam ją siedzącą na błoniach, pod jednym z drzew o szerokim pniu. Nikt nie widział, jak machnęłam różdżką w jej kierunku, celując w tę śliczną, oliwkową cerę, która idealnie kontrastowała z niebieskimi oczyma. Zaklęcie Relashio nie było skomplikowane, a choć poparzenie sięgnęło jedynie jej szyi, przez dłuższy czas blizna utrzymywała się na jej skórze. Kiedy przestała płakać i wzywać pomocy, dostrzegła mnie. Pozwoliłam jej przyjrzeć się mojej postaci, uśmiechowi na mojej twarzy oraz spojrzeniu, którym nie obrzucałam byle kogo. Tylko odważni bądź niesamowicie głupi publiczne próbowali ośmieszyć jej rodzinę. Intensywny kolor jej blizny w cieniu drze był naprawdę pięknym kolorem. Później, przez dwa tygodnie dziewczyna potykała się o własne nogi, znajdowała prace domowe podarte w swojej torbie lub była atakowana, przez stano robaków, ilekroć wychodziła na szkolne błonia. Nigdy nie przyznała się do tego, kto naprawdę ją oparzył, zrzuciła go na nieudany eliksir, który warzyła i dodała nie ten składnik, co powinna. Wiedziała, że będę uprzykrzać jej życie jeszcze bardziej, a może zdawała sobie sprawę, że konsekwencje nie będą dla mnie takie surowe.


Nienawidzę ograniczeń, nienawidzę być zamknięta w czterech ścianach, pogardzam spojrzeniami, które mówią, że jestem tylko kobietą. Jestem kimś o wiele więcej. Nie podążam ślepo za rodzinnymi tradycjami lub tymi, które obowiązują osoby, o moim statusie społecznym. Ja nimi jestem. Jestem kimś, kto krzyczy w środku, rozdarta między uczuciami, które nie znają swojego ujścia, kimś, kogo nie powinno się lekceważyć. I najwidoczniej zauważył to mój ojciec, który pokładane nadzieje w Thomasie, postanowił przenieść na mnie. I pomimo tego, jak przywiązana mogłam być do własnego brata, nie oglądałam się przez ramię, kiedy zamykali za nami drzwi. Ojciec nauczył mnie pewnych rzeczy, rzeczy, których nigdy nie chciałabym przekazać bliźniakowi. Jakby to miało go zniszczyć, naruszyć jego nieskalaną duszę. Z biegiem czasu wiem, że tłumaczyłam swój naturalny egoizm. Nie chciałam, aby dowiedział się, kim tak naprawdę jestem. Jak zniszczona byłam od środka, jak najpierw matka, a później ojciec zagnieździli we mnie wszystkie swoje obawy i choroby.


Teraz nie ma to najmniejszego znaczenia. Mój brat uciekał zaraz po śmierci naszej matki, w wakacje zaraz po zakończeniu nauki w Hogwarcie. Złamał swoją różdżkę i zostawił wszystkie swoje rzeczy. Jestem jedyną osobą, która wie, dlaczego to zrobił. Nie była to żałoba czy złość, z którą nie umiał sobie poradzić. Czy sprzeciw wobec ograniczonych poglądów naszego ojca. Thomas nie mógł pogodzić się z tym, kim sam się stał po jednych z najbardziej burzliwych wakacji jakie razem przeżyliśmy. Od dziecka lubowaliśmy się w niebezpieczeństwach, takich, które miały na nas bezpośredni wpływ lub takich, które jedynie wzbudzały w naszych ciałach drżenie, dreszcz podniecenia przebiegający od czubka palców u stóp, po przyprawiający włosy o elektryczne wyładowania. I pomimo kłótni oraz naganek, nigdy nie przestaliśmy. Zawsze podejrzewałam, że robił to jedynie z myślą o mnie, abym przypadkiem nie posunęła się o krok dalej… Znał mnie lepiej, niż kiedykolwiek chciałam, aby tak było. Jeszcze zanim nasza matka odeszła… Pewnego letniego popołudnia właśnie to zrobiłam, posunęłam się o krok dalej, myśląc, że sobie poradzę, sama, bez rodziny, bez mężczyzny przy moim boku. Głupota, tak bym określiła to, czym wtedy się kierowałam. Kiedy ojciec oznajmił mi, że za miesiąc poznam kandydata do mojej ręki, chwyciłam najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam, oznajmiając, że wychodzę na spacer. Thomas wiedział co planuje, znał moje obawy i złapał mnie w połowie drogi do Londynu, poza ziemiami naszej rodziny, próbując powstrzymać przed paraliżującym mnie strachem. I kiedy obydwoje się tego nie spodziewaliśmy, zostaliśmy zaatakowani przez wilkołaka. Kiedy wychodziłam z domu, nie zastanawiałam się nad pełnią, która miała być tej konkretnej nocy. Nie przyszło mi nawet do głowy, że to może być dla mnie kiedykolwiek istotne. Kiedy zaatakował, nie dobywałam różdżki, nie próbowałam być bohaterką… Zaczęliśmy po prostu uciekać, a kiedy czułam na plecach palący oddech i dotyk pazurów, mój brat popchnął mnie, sam lądując w mocnym uścisku bestii. To co działo się później jest jedną wielką zamazaną plamą, wiem, tylko tyle, że uniosłam różdżkę i rzucałam zaklęciami, które jako pierwsze przychodziły mi do głowy. Oszołomione zwierzę skuliło się, a ja chwyciłam brata i teleportowałam nas, tak naprawdę to adrenalina nas uratowała, nie moje stalowe nerwy. Likantropia naznaczyła Thomasa swoim piętnem, a ilekroć spoglądałam w jego oczy, wiedziałam, o czym myślał. Teraz jestem potworem, którym Ty byłaś od zawsze, prawda, najdroższa? Ojciec nigdy nie dowiedział się o tym, co się wydarzyła tamtego popołudnia, niecałe dwa tygodnie później moja matka umarła, a mój brat wykorzystał tę okazję do własnej ucieczki. Ja miałam własne powinności do spełnienia.


Odejście Thomasa, równało się z uznaniem go za martwego, był hańbą dla ojca jak i naszego nazwiska, a sama wieść o jego zniknięciu rozprzestrzeniła się po niewielkim gronie. Reszta zapewne kończyła porzucona gdzieś w rowie, z tym zimnym i pustym spojrzeniem. A wystarczyło tylko wymówienie jego imienia. Żadne z nas nie wie, jak tego dokonał, jak udało mu się porzucić życie, które wiódł, jak ojcu umknął istotny fakt, że jego pierworodny odsunął się od rodziny, od nas, ode mnie. Ja również uznałam go za martwego, jednak nie ze względu na splamienie naszego nazwiska, a raczej z racji zdrady, której wobec mnie dokonał. Zostawił mnie z ojcem, którego ambicja spoczęła na moich barkach, a której ograniczeniem było kontynuowanie biegu krwi Rowle przy następnych pokoleniach. Niemożność decydowanie o własnych losie była czymś, co potrafiło doprowadzić mnie do skrajności. Dlatego chowałam się za płótnem, za barwami, które odzwierciedlały chaos panujący w moim wnętrzu, ten nieokiełznany, wypuszczony przez brata, który był jedyną osobą, która w tamtym momencie potrafiła nad nim zapanować. Nade mną. Pomimo zewnętrznej powściągliwości, zawsze byłam osobą temperamentną. I choć mogłam pozwolić sobie na więcej w obecności mojego ojca, w zamkniętym pomieszczeniu, wiedziałam, czego ode mnie oczekiwano. Kim powinnam się stać znajdując się wśród ludzi, nawet tych, z którymi leczyły mnie jedynie więzy krwi. Śmierć matki, odejście brata oraz jad we mnie wsączony sprawił, że nie rozumiałam kwestii zaufania. Na długi czas odgrodziłam się od uczuć, tych, które mogłyby zdefiniować moje szaleństwo i tych, przez które ponownie bym cierpiała. Użalanie się nad własnym losem również nie szło w parze z moim usposobieniem, dlatego subtelnie zamknęłam blade usta, serwując jedne z najpiękniejszych i zwodniczych uśmiechów.


Zamążpójście pozwoliłoby mi rozwinąć się w sposób, którego nie mogłam osiągnąć znajdując się w rodzinnej posiadłości. Jeżeli poświecenie miało przybrać postać obrączki na palcu oraz urodzeniu kilkoro dzieci, byłam na to gotowa. Byłam przekonana, że bez problemu poradzę sobie z kandydatami, którzy zapewne nawet nie kwapili się o moją rękę, nieważne jak moje nazwisko mogłoby brzmieć. To jedynie transakcja, konieczność, która miała połączyć dwoje ludzi, kompletnie sobie obcych. To, czego doświadczyłam wybiegało poza moje wyobrażenie. To miała być kara za to, co zrobiłem swojemu bratu.


Moim największym wyzwaniem w życiu okazał się Magnus, którego poznałam niecały miesiąc po śmierci matki. Gardziłam nim jak karaluchem. Czy to odrzucenie widoczne w moich zielonych oczach przyciągnęło go do mnie? Zawód na widok jedynego przedstawiciela płci przeciwnej, któremu zostałam przedstawiona? Czy to ten rodzinny, wysoko uniesiony podbródek i przekonanie, że nie uda mu się mnie złamać… Złamał mnie więcej razy niżeli mogłabym zliczyć, niżeli mogłaby przyznać sama przed sobą, niżeli przeżyłaby to każda inna kobieta.


Jednak pragnęłam go coraz bardziej, aż w pewnym momencie zwyczajnie stałam się jego. Udowadniał mi, że jesteśmy sobie równi, że moja pozycja nie jest ograniczona tylko i wyłącznie do rodzenia mu kolejnych potomków, iż nie jest to moim głównym zadaniem. Chociaż z upływem lat wiem, jak miejsce u jego boku jako zony, było dla mnie zagrożone. Każdego dnia, odkąd dziesięć lat temu wyszłam za niego za mąż, był przy mnie wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam. Kiedy znosił moje szaleństwa, napady złości, frustracji, czy potępieńczych zachcianek własnego ciała. Myślałam, że wiem, co znaczy pełna akceptacja, myślałam, że doświadczyłam jej ze strony brata. Jednak dopiero Magnus sprawił, że naprawdę to poczułam. Poznałam jej smak, który był przede wszystkim gorzki. Bo ta relacja działa na zasadzie obustronności. Zaakceptowałam jego romanse, wiedząc, że nie mają nic wspólnego z tym, co naprawdę czuł. Pomimo tego rozrywającego uczucia w klatce piersiowej, ilekroć na niego spoglądam… Zaakceptowałam to, choć nie omieszkałam ukrywać swoich prawdziwych uczuć. Tak, jak on akceptuje moje sadystyczne zachcianki, tajemniczość związaną z perwersyjnym pragnieniem zadawania bólu. Nie podażą za mną do prywatnego gabinetu, do piwnicy, z której wydobywa się nic innego jak zapach szaleństwa, krwi i farby. A przynajmniej nie naciska na mnie, aby być świadkiem moich eksperymentów. Jestem wiecznie nienasycona, głodna nowych doświadczeń… I zapewne nic nie jest wstanie mnie zatrzymać.


Nie interesowało mnie siedzenie w domu, nie chciałam być jedną z tych kobiet, których jedynym osiągnięciem jako człowieka było urodzenie kolejnych potomków. Nie mogli zamknąć mnie w czterech ścianach, o czym wiedział mój ojciec, a później i Magnus, który został moim mężem. Nie był zadowolony, kiedy przedstawiłam mu swój plan otworzenia własnej Galerii Sztuki, którą zdołałam otworzyć dopiero po drugiej ciąży. Przez lata pracowałam nad swoimi pracami, aby je sprzedać i dzięki zarobionym pieniądzom otworzyć coś własnego. Przez większość czasu pracowałam pod przybranym nazwiskiem, aby później ujawnić się ze swoją tożsamością i wszelkie sukcesu przyjmować nie jako członek arystokrackiej społeczności, a jako artystka we własnej osobie. Z pomocą przyszedł mi sam Magnus, który zaoferował, że część kosztów pokryje on sam. Nie wiem, czy uwierzył w moje możliwości, czy chciał mieć wkład w coś, nad czym pracowałam tak ciężko. Wiedziałam, że będzie to wyzwanie dla mnie, jak i moich artystycznych zdolności, a samodzielne prowadzenie biznesu nie jest czymś, czym powinna zajmować się dama. Magnus, pomimo wielu kłótni, wspierał mnie podczas najgorszych momentów związanych z otworzeniem Galerii. Siedział pod drzwiami mojej pracowni, kiedy zamykałam się w niej na wiele dni, kiedy nie byłam pewna swoich decyzji dotyczących zarządzania. Myślałam, że trudno będzie mi się odnaleźć w roli właścicielki, jednak poczułam, ze robię coś w czym jestem dobra, coś przy czym czuję, ze żyję. Praca równała się z pewnego rodzaju niezależnością, której potrzebowałam. I chociaż wiele osób potępiało moje zachowanie, tak jak spędziłam godziny na kłótni z mężem... Osiągnęłam swój cel.


Kolejnym rozdziałem w moim życiu, mogę uznać moment, w którym na świat przyszedł mój pierwszy syn, trzecie w kolejności dziecko. Pierwsze dwie ciąże przebiegły spokojnie, bez euforii związanej z posiadaniem w sobie niewielkiego bijącego serca. Nie jesteśmy oswajani z takimi uczuciami, nikt nas w dzieciństwie nie nauczył, jak powinniśmy na to reagować. To czysta konieczność, którą każda kobieta powinna spełnić, jeżeli chciała być uznawana za pełnoprawnego członka rodziny. Za kogoś wartego uwagi, nawet jeżeli ta uwaga miałaby trwać jedynie te dziewięć miesięcy. Gdybym musiała, z czeluści pamięci wyciągnęłabym imiona córek. Jednak nie pojawiają się w moich myślach każdego dnia, nie zamartwiam się o ich los, nie zastanawiam się, co dokładnie w tym momencie robią. Nie jestem okropną matką, zimną czy zdystansowaną… Zwyczajnie nie czuję więzi, która powinna między nami istnieć. Patrzę na ich zarumienione twarze i choć rozpoznaje charakterystyczne dla mojej osoby cechy, widzę, jak patrzą na swojego ojca. Sposób, w który Magnus je odwzajemnia niemal mnie rani, tnie na pół, przez warstwę mięśni, ścięgien, aż ostrze uderza o kości. I dalej próbuję się przedostać. Jestem zazdrosna o mojego męża i wiem, że przegrywam, gdy na horyzoncie pojawiają się nasze dwie córki.


Fearghas jest moim synem, pierwszą istotą, do której poczułam bezwarunkową miłość. Mogłam nie przeżyć tego porodu, Magnus był niemal pewny, że samotnie będzie wychowywał trójkę dzieci. Coś rozkazało mi jednak wrócić, chwycić w ramiona swojego syna i już go z nich nie wypuszczać. Wiele się zmieniło, odkąd przyszedł na świat. Stałam się zaborcza, nadopiekuńcza, a na mojej twarzy coraz częściej pojawia się szczery uśmiech, przepełniony czymś, co inni nazywają miłością. Nie staram się tego zrozumieć, jedyne o czym mogłam myśleć przez dłuższy czas, to możliwości ochrony tej niewielkiej istotny. Nawet męża dopuściłam do syna po długim okresie podchodów i uspokajania… Jako jedyny wie, do czego jestem zdolna, nie naruszał więc mojej przestrzeni. Nie wiem czy to za sprawą bliskiego spotkania ze śmiercią, a może zwyczajnie potrzebowałam czasu, aby odnaleźć w sobie matczyne instynkty.


Wszyscy czują, że coś zaczęło się zmieniać. Jedno zasłyszane imię, może nazwisko. Wszystko ograniczało się do urywanych wiadomości, z którymi nawet jej własny mąż nie mógł się jej zwierzyć. Pomimo frustracji, starałam się do zaakceptować, a uwierzcie, było to trudne. Jednak wtedy dowiedzieliśmy się o mojej ciąży i Magnus kategorycznie zabronił mi dopytywać się o rzeczy, którymi się zajmował. Nasza rodzina była najważniejsza, choć z dziwnych powodów, nie wierzyłam w to, co powtarzał. Musiał wiedzieć, że będę dalej drążyć ten temat, że ostatecznie zaproponuje mu pomoc. Z czymkolwiek się zmagała. Czy chce udowodnić coś sobie, jemu, czy całemu światu?





Patronus: Jako dziewczynka, a później nastolatka, pomimo wszelkim próg i starań, nie potrafiłam wyczarować patronusa. Było to niemal upokarzające doświadczenia, gdyż niemal wszyscy moi rówieśnicy potrafili podobnego wyczarować. Wiedziałam, że problem leżał we mnie oraz w moim oschłym usposobieniu. Dopiero po ślubie, kiedy poznałam swojego męża i poznałam smak kompletnie obcych mi uczuć, bo kolejnych wyczerpujących próbach, udało mi się stworzyć patronusa, który przybrał postać kota, niemal dokładnie tego samego, który widnieje w rodzinnym herbie Rowle.  

Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 100
Zaklęcia i uroki:110
Czarna magia:130
Magia lecznicza:00
Transmutacja:00
Eliksiry:00
Sprawność:4Brak
Zwinność:3Brak
JęzykWartośćWydane punkty
AngielskiII0
FrancuskiII2
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
AstronomiaI2
Historia MagiiI2
KłamstwoI2
NumerologiaII10
RetorykaI2
SpostrzegawczośćI2
Ukrywanie sięI2
ZastraszanieI2
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
EkonomiaI5
Odporność PsychicznaI5
Wytrzymałość FizycznaI2
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
NeutralnyNeutralny
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Malarstwo (tworzenie)IV20
Malarstwo (wiedza)II3
Muzyka (gra na fortepianie)II3
Rzeźba (tworzenie)I0.5
Rzeźba (wiedza)I0.5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Latanie na miotleI1
Taniec balowyI1
Taniec klasycznyI1
SzermierkaI1
JeździectwoI1
GenetykaWartośćWydane punkty
Brak- (+0)
Reszta: 0


Ostatnio zmieniony przez myslenadnazwa dnia 14.04.19 17:02, w całości zmieniany 15 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Aveline Moira Rowle [odnośnik]26.03.19 12:27
gotowe
Gość
Anonymous
Gość
Aveline Moira Rowle
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach