Noc, jezioro i siniak - 1945, Hogwart
AutorWiadomość
elyon meadowes & florean fortescue
rok 1945, wiosna, błonia hogwartu, wielkie jezioro
rok 1945, wiosna, błonia hogwartu, wielkie jezioro
we saw the power to change the future in our dream
Zamek kołysał się we śnie.
Ledwo oświetlonymi korytarzami przechadzał się Apollion Pringle, nauczyciele upewniali się, że ich podopieczni nie knuli nic, co przysporzyć by ich mogło o szlaban; prefekci zakończyli już swoje wieczorne obowiązki. Powoli gaszono świece. Jednak nikt z nich, żadne wprawione oko nie dostrzegało bieli koszuli nocnej trzepoczącej za plecami jak całun, nie słyszało delikatnego plask, plask, plask bladych, bosych stóp biegnących po kamiennej posadzce. Wśród ścian Hogwartu zagościł zbawienny chłód, okraszał go cień - a ona wykorzystywała nocną porę do własnych niecnych uczynków, goniła na błonie. Bo czy istniał lepszy czas na samodzielne odnalezienie wielkiej kałamarnicy, niż wiosenna noc?
Zignorowawszy pełne dezaprobaty spojrzenie przyjaciółki, chwilę wcześniej opuściła w sekrecie Pokój Wspólny Gryffindoru; ostatnio zbyt wiele ciążyło jej na sercu, zbyt ponure myśli wkradały się do objęć zwykle pogodnej świadomości, Elyon natomiast pragnęła tylko pozwolić sobie samej odpocząć od zmartwień. Chciała zatańczyć z cieniami, z ciszą, z tym, co kryło się w jej wnętrzu - i ostatecznie pozwolić temu odejść wraz ze wschodem słońca, jakkolwiek napawające pustką by to nie było. Wracała do niej tęsknota. Z każdym widokiem roześmianych, identycznych twarzyczek przemykających w tłumie, podobnych dłoni splecionych w uścisku; to uderzało w nią jak najgorsze z ofensywnych zaklęć i nawet pomimo prób wiernych jej sercu przyjaciółek, prędzej czy później dochodziła do wniosku, że wytracenie negatywnej energii na niekoniecznie najmądrzejsze eskapady było najlepszą ucieczką. Wraz z nastaniem poranka znów będzie sobą. Znów uśmiechnie się beztrosko, wymyśli kolejną magiczną zagwozdkę, przyłączy się do sprowadzania na całą grupkę tarapatów. Ale jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj, nie tu.
Na ramiona zarzuconą miała szkolą szatę, czarną, sprawiającą, że pod odpowiednim kątem stawała się jednością z czernią, w jakiej pogrążony był zamek. Już niebawem znalazła się na błoniach. Były puste, dzięki Merlinowi; zroszona trawa łaskotała podeszwy jej stóp, nieskażone zepsuciem powietrze orzeźwiająco wypełniało płuca. Na niebie królował natomiast księżyc - swoim kształtem przypominał jej te śmieszne, francuskie bułeczki, które uwielbiała jeść z Cecily na niedzielne śniadania; błyszczał majestatycznie, a z nim orszak gwiazd. Wyglądało na to, że zapowiadała się piękna pogoda, o ile jej przewidywania pełne astronomicznych naleciałości były cokolwiek warte.
Gdy wdrapała się już na jeden z pagórkow i przyjrzała się niewzburzonej niczym tafli jeziora, ściągnęła z siebie czarną szatę, odsłaniając tym samym mleczny kolor nocnej koszuli, świecący niczym latarnia morska dla oka potencjalnego obserwatora, być może takiego zresztą, który był w stanie zaserwować jej szlaban. Myśli dziewczyny krążyły jednak wokół czegoś zupełnie innego.
Kąciki ust uniosły się ku górze. Zimne, jasne włosy opadały gładką kaskadą na plecy. Gdzieś tam, pośród fal, pływała wielka kałamarnica, którą do tej pory znała wyłącznie z pełnych podekscytowania opowieści.
- Najwyższy czas w końcu się poznać - wyszeptała, wzięła głęboki wdech.
I wskoczyła.
Ledwo oświetlonymi korytarzami przechadzał się Apollion Pringle, nauczyciele upewniali się, że ich podopieczni nie knuli nic, co przysporzyć by ich mogło o szlaban; prefekci zakończyli już swoje wieczorne obowiązki. Powoli gaszono świece. Jednak nikt z nich, żadne wprawione oko nie dostrzegało bieli koszuli nocnej trzepoczącej za plecami jak całun, nie słyszało delikatnego plask, plask, plask bladych, bosych stóp biegnących po kamiennej posadzce. Wśród ścian Hogwartu zagościł zbawienny chłód, okraszał go cień - a ona wykorzystywała nocną porę do własnych niecnych uczynków, goniła na błonie. Bo czy istniał lepszy czas na samodzielne odnalezienie wielkiej kałamarnicy, niż wiosenna noc?
Zignorowawszy pełne dezaprobaty spojrzenie przyjaciółki, chwilę wcześniej opuściła w sekrecie Pokój Wspólny Gryffindoru; ostatnio zbyt wiele ciążyło jej na sercu, zbyt ponure myśli wkradały się do objęć zwykle pogodnej świadomości, Elyon natomiast pragnęła tylko pozwolić sobie samej odpocząć od zmartwień. Chciała zatańczyć z cieniami, z ciszą, z tym, co kryło się w jej wnętrzu - i ostatecznie pozwolić temu odejść wraz ze wschodem słońca, jakkolwiek napawające pustką by to nie było. Wracała do niej tęsknota. Z każdym widokiem roześmianych, identycznych twarzyczek przemykających w tłumie, podobnych dłoni splecionych w uścisku; to uderzało w nią jak najgorsze z ofensywnych zaklęć i nawet pomimo prób wiernych jej sercu przyjaciółek, prędzej czy później dochodziła do wniosku, że wytracenie negatywnej energii na niekoniecznie najmądrzejsze eskapady było najlepszą ucieczką. Wraz z nastaniem poranka znów będzie sobą. Znów uśmiechnie się beztrosko, wymyśli kolejną magiczną zagwozdkę, przyłączy się do sprowadzania na całą grupkę tarapatów. Ale jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj, nie tu.
Na ramiona zarzuconą miała szkolą szatę, czarną, sprawiającą, że pod odpowiednim kątem stawała się jednością z czernią, w jakiej pogrążony był zamek. Już niebawem znalazła się na błoniach. Były puste, dzięki Merlinowi; zroszona trawa łaskotała podeszwy jej stóp, nieskażone zepsuciem powietrze orzeźwiająco wypełniało płuca. Na niebie królował natomiast księżyc - swoim kształtem przypominał jej te śmieszne, francuskie bułeczki, które uwielbiała jeść z Cecily na niedzielne śniadania; błyszczał majestatycznie, a z nim orszak gwiazd. Wyglądało na to, że zapowiadała się piękna pogoda, o ile jej przewidywania pełne astronomicznych naleciałości były cokolwiek warte.
Gdy wdrapała się już na jeden z pagórkow i przyjrzała się niewzburzonej niczym tafli jeziora, ściągnęła z siebie czarną szatę, odsłaniając tym samym mleczny kolor nocnej koszuli, świecący niczym latarnia morska dla oka potencjalnego obserwatora, być może takiego zresztą, który był w stanie zaserwować jej szlaban. Myśli dziewczyny krążyły jednak wokół czegoś zupełnie innego.
Kąciki ust uniosły się ku górze. Zimne, jasne włosy opadały gładką kaskadą na plecy. Gdzieś tam, pośród fal, pływała wielka kałamarnica, którą do tej pory znała wyłącznie z pełnych podekscytowania opowieści.
- Najwyższy czas w końcu się poznać - wyszeptała, wzięła głęboki wdech.
I wskoczyła.
we saw the power to change the future in our dream
To była idealna noc na zwiedzanie zamku. Księżyc wraz z gwiaździstym niebem rozświetlały błonia, a delikatny wiatr smagał Floriana po twarzy. Było chłodno, ale w ten przyjemny orzeźwiający sposób. Maszerował dziarskim krokiem, spoglądając z ciekawością na Zakazany Las, w którym zaczął wyć jakiś wilk. Z chęcią by tam zaszedł i pospacerował; sprawdził czy to co mówi się o tym miejscu jest prawdą. Mimo wszystko trochę się cykał, więc jednak szedł dalej w kierunku wielkiego drzewa, które obrał sobie za dzisiejszy cel. W głowie kłębiło mu się wiele myśli, ale to jedna z nich bez przerwy do niego wracała - koniec szkoły. Nauczyciele coraz częściej powtarzali, że za rok czekają ich owutemy, a Florian za każdym razem dostawał ataku paniki. Wcale mu się nie spieszyło do dorosłego życia poza bezpiecznymi murami szkoły. Niby był podekscytowany wizją zmiany, ale tylko trochę, bardziej podobało mu się w Hogwarcie. Dlatego wymykał się z zamku częściej niż zwykle, chcąc przez te niecałe dwa lata doświadczyć wszystkiego czego jeszcze nie miał okazji. Przecież to miejsce skrywało przed nim tak wiele tajemnic! Odkrył zaledwie rąbek kilku z nich, był tego pewny, a tu nieubłaganie zbliżał się koniec jego przygody. Co potem? Nawet nie wiedział co chce robić w życiu. Wiele osób myślało, że kroczy po jasnej i prostej drodze, ale wcale tak nie było. Wciąż bił się z myślami.
Wtedy zauważył na niewielkim wzniesieniu kobiecą sylwetkę. Odziana w biel, w dodatku w nocnym świetle, od razu przywiodła mu na myśl ducha. Czyżby to była szara dama? Tak rzadko można było ją spotkać, ciągle unikała uczniów, a już na pewno tych z innych domów. Florian marzył by zamienić z nią chociażby kilka słów! Zaczął szybko iść w jej kierunku dopóki nie odleciała ze wzgórza (swoją drogą, wyglądała w tej scenerii wręcz malowniczo) aż nagle... zeskoczyła. Florian zamarł, nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą zobaczył. Duch skacze do wody? Przecież wtedy nie dałoby się usłyszeć plusku.
Chyba że to wcale nie był duch.
To był impuls - Florian rzucił się biegiem nad brzeg jeziora i wskoczył do lodowatej wody, kotłując się w niej przez chwilę aż wreszcie zauważył dziewczynę. Nigdy nie nurkował, ale jeżeli miałby powiedzieć jak wyobrażał sobie mityczne podwodne stworzenia to mniej więcej w ten sposób. Zabawne, że nad wodą wyglądała jak duch, pod wodą jak tryton, nigdy jak zwykły człowiek. W końcu udało mu się ją złapać za nadgarstek i wypłynąć na powierzchnię. Położył się na chłodnej ziemi, przez chwilę nie myśląc o zimnie, które wstrząsało jego ciałem. Oddychał tylko szybko, delektując się wszechobecnym powietrzem, choć utracił je tylko na kilka chwil. Dopiero po chwili spojrzał na twarz uratowanej osoby, rozpoznając w niej nikogo innego jak Elyon Meadowes. - Po co skakałaś do wody, życie ci nie miłe? - Zapytał zdenerwowany, bo co by było gdyby akurat się nie napatoczył? Nie daj Merlinie zaplątałaby się w wodorosty i już nigdy nie wypłynęła na powierzchnię.
A może właśnie o to jej chodziło?
Wtedy zauważył na niewielkim wzniesieniu kobiecą sylwetkę. Odziana w biel, w dodatku w nocnym świetle, od razu przywiodła mu na myśl ducha. Czyżby to była szara dama? Tak rzadko można było ją spotkać, ciągle unikała uczniów, a już na pewno tych z innych domów. Florian marzył by zamienić z nią chociażby kilka słów! Zaczął szybko iść w jej kierunku dopóki nie odleciała ze wzgórza (swoją drogą, wyglądała w tej scenerii wręcz malowniczo) aż nagle... zeskoczyła. Florian zamarł, nie mogąc uwierzyć w to co przed chwilą zobaczył. Duch skacze do wody? Przecież wtedy nie dałoby się usłyszeć plusku.
Chyba że to wcale nie był duch.
To był impuls - Florian rzucił się biegiem nad brzeg jeziora i wskoczył do lodowatej wody, kotłując się w niej przez chwilę aż wreszcie zauważył dziewczynę. Nigdy nie nurkował, ale jeżeli miałby powiedzieć jak wyobrażał sobie mityczne podwodne stworzenia to mniej więcej w ten sposób. Zabawne, że nad wodą wyglądała jak duch, pod wodą jak tryton, nigdy jak zwykły człowiek. W końcu udało mu się ją złapać za nadgarstek i wypłynąć na powierzchnię. Położył się na chłodnej ziemi, przez chwilę nie myśląc o zimnie, które wstrząsało jego ciałem. Oddychał tylko szybko, delektując się wszechobecnym powietrzem, choć utracił je tylko na kilka chwil. Dopiero po chwili spojrzał na twarz uratowanej osoby, rozpoznając w niej nikogo innego jak Elyon Meadowes. - Po co skakałaś do wody, życie ci nie miłe? - Zapytał zdenerwowany, bo co by było gdyby akurat się nie napatoczył? Nie daj Merlinie zaplątałaby się w wodorosty i już nigdy nie wypłynęła na powierzchnię.
A może właśnie o to jej chodziło?
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podwodny świat był przepiękny. Choć odrobinę mętniał w nocnych ciemnościach rozświetlanych wyłącznie przez blask gwiazd i księżyca majaczących na niebie, gdy zmrużyła oczy, mogła wyróżnić tańczące wśród odmętów kształty. Wysokie wodorosty spętane w grupkach, małe ryby przemierzające fale w koloniach - zatrzymywała się tylko na moment, na chwileczkę, by potem płynąć dalej. Głębiej. Być może sama kałamarnica pogrążona już była we śnie gdzieś na samym dnie jeziora, a od niego wciąż dzieliła ją zatrważająca odległość; ile sił w rękach starała się zatem zanurzać bardziej, włosy plątały się gdzieś przed twarzą, wokół niej, tworząc przedziwny, mistyczny nimb. Jezioro sprawiało, że szybko zapominała o człowieczeństwie. Wyobraźnia puściła wodze, a ona zapragnęła być syreną - oddychać swobodnie we wszelkich akwenach, bawić się z wymyślną morską fauną, wylegiwać na kamieniach pomiędzy piaskiem i mułem dna, dryfować zwinnie wśród kolorowych raf usłanych podwodnymi kwiatami, ukwiałami. Czyż to nie byłoby cudowne? Posiadać pokryty łuskami ogon, zrzucić z ramion całun człowieczeństwa; bąbelki powietrza opuszczały jej płuca raz po raz, lecz ich zdecydowana większość została z jej ust niemalże wydarta zdziwieniem - coś zacisnęło się wokół jej nadgarstka, pociągnęło ku górze. Czy to tryton?, pomyślała z trwogą, z fascynacją.
Już niebawem ich głowy przełamały na powrót taflę jeziora, zdeterminowana dłoń pociągnęła ją w kierunku brzegu, ciało wyciągnęło ciało. Elyon oddychała głęboko, łapczywie napełniając płuca zbawiennym tlenem, którego w otchłaniach zaczynało jej powoli brakować; biel nocnej koszuli szybko przybrała ciemniejszy odcień, spotykając na swojej drodze ziemię pagórka, na jakim przyszło im wylądować. A potem były już tylko słowa. Twarz, która wywoływała w niej odruchy wymiotne, niespotykaną agresję. Elyon nigdy nie należała do uczniów o skłonnościach do wybuchów złości - on jednak prowokował je z niebywałą łatwością za każdym razem, gdy tylko pojawiał się na horyzoncie. I, oczywiście, tym razem znów musiał coś zepsuć.
- A tobie co do tego? - warknęła mimowolnie, zmarszczyła brwi. - Nie dość, że jesteś głupi, to jeszcze wścibski. Musisz ciągle za mną chodzić, nawet w nocy? - Przewróciła się wówczas na brzuch, podparła na łokciach, wciąż oddychając głęboko, co zmuszało ją niekiedy do dłuższych pauz między zdenerwowanymi zarzutami. I gdyby wzrok mógł zabijać, z pewnością byłby już martwy; z długich rzęs skapywały krople wody, mokre włosy przyklejały się do młodzieńczych rysów, na pozór mogła wyglądać niewinnie, jednak dla niego - musiała zapewne przypominać rozzłoszczoną akromantulę.
Już niebawem ich głowy przełamały na powrót taflę jeziora, zdeterminowana dłoń pociągnęła ją w kierunku brzegu, ciało wyciągnęło ciało. Elyon oddychała głęboko, łapczywie napełniając płuca zbawiennym tlenem, którego w otchłaniach zaczynało jej powoli brakować; biel nocnej koszuli szybko przybrała ciemniejszy odcień, spotykając na swojej drodze ziemię pagórka, na jakim przyszło im wylądować. A potem były już tylko słowa. Twarz, która wywoływała w niej odruchy wymiotne, niespotykaną agresję. Elyon nigdy nie należała do uczniów o skłonnościach do wybuchów złości - on jednak prowokował je z niebywałą łatwością za każdym razem, gdy tylko pojawiał się na horyzoncie. I, oczywiście, tym razem znów musiał coś zepsuć.
- A tobie co do tego? - warknęła mimowolnie, zmarszczyła brwi. - Nie dość, że jesteś głupi, to jeszcze wścibski. Musisz ciągle za mną chodzić, nawet w nocy? - Przewróciła się wówczas na brzuch, podparła na łokciach, wciąż oddychając głęboko, co zmuszało ją niekiedy do dłuższych pauz między zdenerwowanymi zarzutami. I gdyby wzrok mógł zabijać, z pewnością byłby już martwy; z długich rzęs skapywały krople wody, mokre włosy przyklejały się do młodzieńczych rysów, na pozór mogła wyglądać niewinnie, jednak dla niego - musiała zapewne przypominać rozzłoszczoną akromantulę.
we saw the power to change the future in our dream
Podwodny świat nie był tak piękny jak go przedstawiano. Po wskoczeniu do jeziora Florean zauważył jedynie przerażającą otchłań, która zdawała się nigdy nie kończyć. Brak światła, brak tlenu, brak podłoża, brak czegokolwiek co uważałby za swoje. Tylko wodorosty, wijące się jak jadowity wąż, i kałamarnica, czająca się gdzieś głębiej żeby ich zjeść na kolację. Nie wytrzymałby w wodzie dłużej niż to konieczne i wcale nie dlatego, że szybko by się udusił. Nie zrobiłby tego nawet po zjedzeniu skrzeloziela i wyczarowaniu bąblogłowy. Czuł się nieswojo, będąc tak zawieszonym w nicości - wolał dotykać stopami ziemi. Pewnie dlatego bał się zawsze samolotów i nigdy do żadnego nie wsiadł, a latanie na miotle opanował w stopniu minimalnym. Dlatego też odetchnął z ulgą, kiedy udało mu się wynieść dziewczynę na brzeg i samemu się na nim położyć.
- Niby nic, ale jak widzę, że ktoś wskakuje w środku nocy do wody to reaguję - odpowiedział, podnosząc się na łokciach do pozycji półsiedzącej. Przecież nie mógł zlekceważyć takiego widoku; spojrzeć na obcą sylwetkę, wpadającą z impetem do jeziora, machnąć i ręką i ruszyć dalej. Do tej pory nie rozumiał skąd w Elyon pojawiły się te pokłady nienawiści w stosunku do jego osoby, ale nie potrafił ich zlekceważyć i zachowywać się jak na stereotypowego Puchona przystało. Bo jak można być miłym, kiedy ktoś ci pluje prosto w twarz? - Gadasz głupoty - skwitował, wlepiając wzrok w gwiaździste niebo, żeby przypadkiem nie spojrzeć na Elyon. Gdzieś tam był wielki wóz, a trochę dalej mały. - Kiedy niby za tobą chodziłem? To ty ciągle coś do mnie masz - zauważył, w końcu odwracając się w jej stronę, bo już nie mógł wytrzymać. Naprawdę rzadko ktoś go denerwował - raczej był znany ze swojego wewnętrznego spokoju i wyjątkowych zdolności do mediacji, ale bezpodstawna nienawiść Elyon to nawet dla niego było za dużo. A ciągnęło się to już wiele długich lat. - Może mi w końcu wyjaśnisz o co ci chodzi, co? - Zapytał, zawieszając na krótką chwilę wzrok na jej zgrabnym ciele oblepionym mokrą koszulą. Szybko się odwrócił, czując jak na jego twarzy pojawia się dorodny rumieniec. Całe szczęście, że było ciemno. - Nieważne - mruknął zmieszany, wyciągając z kieszeni swoją różdżkę. Cała była mokra, ale chyba wciąż powinna normalnie działać. Tylko jak szło to zaklęcie co chciał je rzucić? Zbyt dużo czasu spędzał na studiowaniu palenia czarownic, za mało na ćwiczeniu magii praktycznej.
- Niby nic, ale jak widzę, że ktoś wskakuje w środku nocy do wody to reaguję - odpowiedział, podnosząc się na łokciach do pozycji półsiedzącej. Przecież nie mógł zlekceważyć takiego widoku; spojrzeć na obcą sylwetkę, wpadającą z impetem do jeziora, machnąć i ręką i ruszyć dalej. Do tej pory nie rozumiał skąd w Elyon pojawiły się te pokłady nienawiści w stosunku do jego osoby, ale nie potrafił ich zlekceważyć i zachowywać się jak na stereotypowego Puchona przystało. Bo jak można być miłym, kiedy ktoś ci pluje prosto w twarz? - Gadasz głupoty - skwitował, wlepiając wzrok w gwiaździste niebo, żeby przypadkiem nie spojrzeć na Elyon. Gdzieś tam był wielki wóz, a trochę dalej mały. - Kiedy niby za tobą chodziłem? To ty ciągle coś do mnie masz - zauważył, w końcu odwracając się w jej stronę, bo już nie mógł wytrzymać. Naprawdę rzadko ktoś go denerwował - raczej był znany ze swojego wewnętrznego spokoju i wyjątkowych zdolności do mediacji, ale bezpodstawna nienawiść Elyon to nawet dla niego było za dużo. A ciągnęło się to już wiele długich lat. - Może mi w końcu wyjaśnisz o co ci chodzi, co? - Zapytał, zawieszając na krótką chwilę wzrok na jej zgrabnym ciele oblepionym mokrą koszulą. Szybko się odwrócił, czując jak na jego twarzy pojawia się dorodny rumieniec. Całe szczęście, że było ciemno. - Nieważne - mruknął zmieszany, wyciągając z kieszeni swoją różdżkę. Cała była mokra, ale chyba wciąż powinna normalnie działać. Tylko jak szło to zaklęcie co chciał je rzucić? Zbyt dużo czasu spędzał na studiowaniu palenia czarownic, za mało na ćwiczeniu magii praktycznej.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cóż za obrońca uciśnionych. Cóż za stróż prawda, skuteczniejszy niż przemierzający szkolne korytarze woźny, strzeżąca jeziora kałamarnica; gdyby na jej głowie widniała tiara, z pewnością ukłoniłaby się przed nim, zdjęła kapelusz i okazała należyty szacunek tak wspaniałomyślnemu Puchonowi - jednak jej włosy pozbawione były nakrycia, zimne, zlepione ze sobą kroplami wody, świsnęły jedynie gdy obróciła się w jego kierunku i obrzuciła Floreana krwiożerczym wręcz spojrzeniem. Jak mógł być tak głupi? Nie dość, że ewidentnie nie grzeszył inteligencją, musiał mieć na domiar złego problemy ze wzrokiem; w przeciwnym wypadku sam zauważyłby żałosną naturę swojej osoby i już dawno usunął się z Hogwartu, razem zresztą ze swoją siostrą. Nie mogła patrzeć na ich oboje.
- Przecież cały czas ganiasz za mną jak psidwak. Gdzie się nie obrócę, gdzie nie pójdę, ty już tam jesteś - zarzuciła zniesmaczona, skrzywiona; choć postronny obserwator mógłby poświadczyć rycerskości jego czynu i chęci uratowania jej życia, Elyon zdawała się w ogóle nie akceptować podobnej możliwości. Zapewne znów próbował ją upokorzyć, coś jej odebrać, kierował się odrażającą, prześmiewczą naturą, niż czymś, co mogło choćby zakrawać o zwyczajne człowieczeństwo. - I jeszcze wydaje ci się, że zrobiłam sobie z ciebie nemesis. Dorośnij w końcu, co?
Bo zrobiłam, krzyczały stłumione na dnie świadomości myśli, te, które balansowały na granicy utraty ostatków zdrowego rozsądku. Łącząca ich niechęć wynikała z jej irracjonalnej zazdrości, jakiej czarownica nie mogła się wyzbyć, jakiej nawet nie próbowała się wyzbyć; choć same kości policzkowe chłopaka zasługiwały na wybaczenie mu win, ona trwała w swoim przeświadczeniu o jego złych zamiarach nieustannie, tak kamienna, jak ustawione w Hogwarcie gargulce.
Gdy spostrzegła, że Florean dobywa różdżki z kieszeni, przekonana o tym, że z jego ust zaraz padnie bojownicze zaklęcie, otworzyła szeroko oczy w wyrazie zdumienia, furii - i zanim zdążyła zarejestrować ruch swojej ręki, ta poleciała w kierunku twarzy puchona. Otwarta dłoń uderzyła jego policzek, druga próbowała wyrwać mu różdżkę. Czy to było jego celem? Uśpić jej czujność fałszywą dobrocią, a potem zaatakować na błoniach, pod osłoną nocy, nauczyć do siebie szacunku?
- Zwariowałeś, Fortescue? - wychrypiała wściekle. - Myślisz, że dam ci zrobić sobie krzywdę? Że nie umiem się obronić?! - Swoją drogą, przedziwnym był fakt, że nie rozcięła sobie dłoni o te kości policzkowe.
- Przecież cały czas ganiasz za mną jak psidwak. Gdzie się nie obrócę, gdzie nie pójdę, ty już tam jesteś - zarzuciła zniesmaczona, skrzywiona; choć postronny obserwator mógłby poświadczyć rycerskości jego czynu i chęci uratowania jej życia, Elyon zdawała się w ogóle nie akceptować podobnej możliwości. Zapewne znów próbował ją upokorzyć, coś jej odebrać, kierował się odrażającą, prześmiewczą naturą, niż czymś, co mogło choćby zakrawać o zwyczajne człowieczeństwo. - I jeszcze wydaje ci się, że zrobiłam sobie z ciebie nemesis. Dorośnij w końcu, co?
Bo zrobiłam, krzyczały stłumione na dnie świadomości myśli, te, które balansowały na granicy utraty ostatków zdrowego rozsądku. Łącząca ich niechęć wynikała z jej irracjonalnej zazdrości, jakiej czarownica nie mogła się wyzbyć, jakiej nawet nie próbowała się wyzbyć; choć same kości policzkowe chłopaka zasługiwały na wybaczenie mu win, ona trwała w swoim przeświadczeniu o jego złych zamiarach nieustannie, tak kamienna, jak ustawione w Hogwarcie gargulce.
Gdy spostrzegła, że Florean dobywa różdżki z kieszeni, przekonana o tym, że z jego ust zaraz padnie bojownicze zaklęcie, otworzyła szeroko oczy w wyrazie zdumienia, furii - i zanim zdążyła zarejestrować ruch swojej ręki, ta poleciała w kierunku twarzy puchona. Otwarta dłoń uderzyła jego policzek, druga próbowała wyrwać mu różdżkę. Czy to było jego celem? Uśpić jej czujność fałszywą dobrocią, a potem zaatakować na błoniach, pod osłoną nocy, nauczyć do siebie szacunku?
- Zwariowałeś, Fortescue? - wychrypiała wściekle. - Myślisz, że dam ci zrobić sobie krzywdę? Że nie umiem się obronić?! - Swoją drogą, przedziwnym był fakt, że nie rozcięła sobie dłoni o te kości policzkowe.
we saw the power to change the future in our dream
Bo wszystkim się wydawało, że Puchoni są tacy łagodni, a to nie do końca prawda. Zawsze raziła ich niesprawiedliwość i pod tym względem Florian nie wyróżniał się od reszty. Takie sytuacje potrafiły go niesamowicie rozzłościć, a Elyon bez przerwy zarzucała go jakimiś historyjkami wyssanymi z palca - nie dało się w takich momentach zachować spokoju. Na siłę próbowała zrobić z niego największe zło na tym świecie, a on już nie wiedział jak na to reagować. Próbował być miły, próbował też wszystko wyjaśnić, ale nic nie przyniosło rezultatu. Pozostało mu więc zacząć zachowywać się tak jak ona i w zasadzie na początku mu ulżyło - mógł się wyżyć i również zacząć uprzykrzać jej życie. Oko za oko, ząb za ząb. Mimo wszystko po jakimś czasie i to zaczęło go męczyć. Elyon wzbudzała w nim całą masę sprzecznych emocji. Zależało od dnia i sytuacji, by różne z nich dochodziły do głosu. - Rany, Elyon! - Schował twarz w dłoniach, biorąc głęboki wdech. Dlaczego tak upierała się przy swoim? A ile razy on miał jej tłumaczyć, że wcale jej nie śledzi? - Wcale nie latam za tobą jak psidwak, w jakim świecie ty żyjesz - owszem, parę razy mu się zdarzyło, ale tylko dlatego, że wyraźnie coś kombinowała, a on był ciekawy co dokładnie. Ale dzisiaj nawet o niej nie pomyślał, no, może raz podczas śniadania, ale tak miał całkiem inne plany i tak się tylko zdarzyło, że Elyon postanowiła wskoczyć do lodowatej wody. - A tak nie jest? Masz coś do mnie od pierwszego dnia szkoły - dobrze pamiętał ich pierwsze spotkanie. Już wtedy otoczyła się przedziwnym murem, przez który Florian nie mógł się przebić ilekroć próbował. Naprawdę nieraz zastanawiał się co takiego zrobił, może przypadkiem coś powiedział. Nigdy nie udało mu się wymyślić żadnego sensownego rozwiązania. Aż w końcu przestał się zastanawiać, po prostu przyjmując sprawę jak jest. Tylko zaczęło go to już męczyć, a fakt, że Elyon w pewnym stopniu fascynowała go tym niezrozumieniem, denerwował go jeszcze bardziej.
Spodziewał się po niej wielu czynów, ale na pewno nie tego. Jego dłoń odruchowo powędrowała do zaczerwienionego policzka, a usta ułożyły się w niewielkie o! Przez chwilę nic nie mówił, po prostu spoglądając na Elyon z niedowierzaniem - jeszcze nigdy nie uderzyła go dziewczyna. W zasadzie nikt go nie uderzył, nie wdawał się w bójki. - Chciałem się tylko wysuszyć - powiedział, z tego oszołomienia chowając różdżkę z powrotem do kieszeni, a ubrania jak były mokre tak mokre zostały. - Naprawdę myślisz, że mógłbym zrobić ci krzywdę? Wy, Gryfoni, strasznie porywczy jesteście - odpowiedział na pozór spokojnie, chociaż wewnątrz się gotował od tego poniżenia. Tak, bo to właśnie tym było, poniżeniem, a on nie miał zamiaru odpowiadać jej tym samym.
Spodziewał się po niej wielu czynów, ale na pewno nie tego. Jego dłoń odruchowo powędrowała do zaczerwienionego policzka, a usta ułożyły się w niewielkie o! Przez chwilę nic nie mówił, po prostu spoglądając na Elyon z niedowierzaniem - jeszcze nigdy nie uderzyła go dziewczyna. W zasadzie nikt go nie uderzył, nie wdawał się w bójki. - Chciałem się tylko wysuszyć - powiedział, z tego oszołomienia chowając różdżkę z powrotem do kieszeni, a ubrania jak były mokre tak mokre zostały. - Naprawdę myślisz, że mógłbym zrobić ci krzywdę? Wy, Gryfoni, strasznie porywczy jesteście - odpowiedział na pozór spokojnie, chociaż wewnątrz się gotował od tego poniżenia. Tak, bo to właśnie tym było, poniżeniem, a on nie miał zamiaru odpowiadać jej tym samym.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Próbował. W jej oczach był jednak diablęciem wcielonym.
Pięknym jak na swój wiek, zdecydowanie przystojnym, lecz wciąż diablęciem.
Być może właśnie dlatego z każdym wypowiedzianym przez Floriana słowem jej spojrzenie stawało się jeszcze bardziej złowrogie, bardziej piorunujące, mordercze; doprowadzał ją na zacienione granice własnych wytrzymałości, spowite wcześniejszym nieokreśleniem, niedopowiedzeniem, wbijał w jej ciało szpilki dokładnie drażniące zakończenia nerwów. Wyzwalał reakcje, do jakich jej organizm nie był przyzwyczajony - jakich sam nie byłby w stanie wykrzesać, gdyby nie ingerencja Puchona. Czy to mieściło się w zwyczajnych skojarzeniach z jego domem? Ten sadyzm, ta brutalność? Zdecydowanie nie.
- Mam, bo sam sobie na to zasłużyłeś! Cały czas tylko kręcisz się pod nogami, przeszkadzasz i... I wszystko psujesz, wiesz? Czego się nie dotkniesz, gdzie się nie pojawisz. Od razu wszystko psujesz - podkreśliła, a czerwień jej twarzy przybrała niesamowitej wręcz głębi podobnej do tej, w jakich gustowała wielka kałamarnica zamieszkująca jezioro. A jakże dziwnym było uczucie ogarniającej ją przy tym ulgi: krzyk pozwalał jej wylać nagromadzone żale, choć niesprecyzowane, uwalniał piętrzące się do tej pory pretensje. O zbawiennym działaniu wymierzonego mu policzka nawet nie wspominając - był cudowny.
Przeznaczone dla jej uszu tłumaczenie o próbie wysuszenia swoich ubrań szybko jednak przypomniało jej o gorzkim smaku złości, przerwało proces tymczasowego zabliźniania ran i otworzyło je na nowo, wywlekło ze środka różowe mięso. Nie potrafił nawet przyznać się do swojego tchórzowskiego zapędu zaatakowania jej, bezbronnej? Spokojny ton głosu bawiący jego wypowiedź działał za to jak płachta na byka - rozpylał wokół jego twarzy czerwień, zachęcał do kolejnego ciosu, a ona uległa. Bez słowa rzuciła się w kierunku Puchona, uniosła obie dłonie - jak kuguchar skory do ataku na swoją nieszczęsną ofiarę - po czym przyłożyła je do jego policzków, mocniej do tego, który nie dostał jeszcze swojego ciosu, a usta... Usta przyłożyła do tych Floriana. Zamknęła je w pocałunku odrobinę zbyt gwałtownym, zbyt niewprawionym, zbyt szaleńczym.
- Zamknij się - wymruczała, zdenerwowana, wciąż swoimi wargami muskając jego w krótkich, acz pełnych niewypowiedzianej dotąd tajemnicy pocałunkach. - Zamknij się w końcu. - Do tej pory spoczywające na jego policzkach dłonie przesunęły się gładko w dół, chude ręce zawinęły wokół jego szyi - o dziwo tym razem bez zamiaru uduszenia go, a jedynie przyciągajac Floriana bliżej.
Straszny był z niego kretyn.
Pięknym jak na swój wiek, zdecydowanie przystojnym, lecz wciąż diablęciem.
Być może właśnie dlatego z każdym wypowiedzianym przez Floriana słowem jej spojrzenie stawało się jeszcze bardziej złowrogie, bardziej piorunujące, mordercze; doprowadzał ją na zacienione granice własnych wytrzymałości, spowite wcześniejszym nieokreśleniem, niedopowiedzeniem, wbijał w jej ciało szpilki dokładnie drażniące zakończenia nerwów. Wyzwalał reakcje, do jakich jej organizm nie był przyzwyczajony - jakich sam nie byłby w stanie wykrzesać, gdyby nie ingerencja Puchona. Czy to mieściło się w zwyczajnych skojarzeniach z jego domem? Ten sadyzm, ta brutalność? Zdecydowanie nie.
- Mam, bo sam sobie na to zasłużyłeś! Cały czas tylko kręcisz się pod nogami, przeszkadzasz i... I wszystko psujesz, wiesz? Czego się nie dotkniesz, gdzie się nie pojawisz. Od razu wszystko psujesz - podkreśliła, a czerwień jej twarzy przybrała niesamowitej wręcz głębi podobnej do tej, w jakich gustowała wielka kałamarnica zamieszkująca jezioro. A jakże dziwnym było uczucie ogarniającej ją przy tym ulgi: krzyk pozwalał jej wylać nagromadzone żale, choć niesprecyzowane, uwalniał piętrzące się do tej pory pretensje. O zbawiennym działaniu wymierzonego mu policzka nawet nie wspominając - był cudowny.
Przeznaczone dla jej uszu tłumaczenie o próbie wysuszenia swoich ubrań szybko jednak przypomniało jej o gorzkim smaku złości, przerwało proces tymczasowego zabliźniania ran i otworzyło je na nowo, wywlekło ze środka różowe mięso. Nie potrafił nawet przyznać się do swojego tchórzowskiego zapędu zaatakowania jej, bezbronnej? Spokojny ton głosu bawiący jego wypowiedź działał za to jak płachta na byka - rozpylał wokół jego twarzy czerwień, zachęcał do kolejnego ciosu, a ona uległa. Bez słowa rzuciła się w kierunku Puchona, uniosła obie dłonie - jak kuguchar skory do ataku na swoją nieszczęsną ofiarę - po czym przyłożyła je do jego policzków, mocniej do tego, który nie dostał jeszcze swojego ciosu, a usta... Usta przyłożyła do tych Floriana. Zamknęła je w pocałunku odrobinę zbyt gwałtownym, zbyt niewprawionym, zbyt szaleńczym.
- Zamknij się - wymruczała, zdenerwowana, wciąż swoimi wargami muskając jego w krótkich, acz pełnych niewypowiedzianej dotąd tajemnicy pocałunkach. - Zamknij się w końcu. - Do tej pory spoczywające na jego policzkach dłonie przesunęły się gładko w dół, chude ręce zawinęły wokół jego szyi - o dziwo tym razem bez zamiaru uduszenia go, a jedynie przyciągajac Floriana bliżej.
Straszny był z niego kretyn.
we saw the power to change the future in our dream
Nawet nie chciał patrzeć Elyon w twarz, bo to wywołałoby w nim jeszcze większą złość. Zawsze tak dziwnie na niego patrzyła, jakby był winny za całe zło tego świata. Czasem czuł się wręcz nieswojo, czując na swoim karku jej spojrzenie - pomału zaczynał wierzyć, że faktycznie zrobił coś źle, chociaż to była absurdalna myśl, bo jednocześnie doskonale wiedział, że zdecydowanie nie ma podstaw aby tak się czuć. Jeżeli o to chodzi Florian trwał w dziwnym zawieszeniu. Z jednej strony miał ochotę wylać Elyon na głowę kubeł zimnej wody, z drugiej zaprosić ją do Hogsmeade i zamienić parę słów bez żadnej kłótni. Bo jak tak próbował sobie przypomnieć to dochodził do wniosku, że absolutnie nigdy normalnie nie rozmawiali, a znali się przecież niemalże od pierwszego dnia szkoły. Tak jak teraz. Florian spojrzał na nią z niedowierzaniem, nawet nie wiedząc co mógłby jeszcze powiedzieć. - Dobrze, niech ci będzie, zadowolona? Wszystko psuję, jestem psujem - odpowiedział w końcu, niemal się opluwając przez tę rosnącą opryskliwość. Potarł dłońmi nos, chcąc go trochę ogrzać, bo już zaczął marznąć przez to siedzenie na zimnej trawie. Marzył o ciepłym kakao, chyba po drodze do pokoju wspólnego wstąpi do kuchni i poprosi o jeden kubeczek. Mmm, a gdyby tak dorzucić do niego jeszcze pianki? Ta myśl na moment poprawiła mu humor, ale zaraz przypomniał sobie o swojej towarzyszce niedoli. Och, jakże miał jej dość! Ona najwyraźniej też, bo go zaatakowała. W pierwszej chwili Florian chciał ją od siebie odsunąć i chyba się szamotali przez krótką chwilę, Florian sam nie wiedział co się dzieje. - Elyon, co ty... - zaczął, ale wtedy dziewczyna postanowiła zamknąć mu usta pocałunkiem. Nie rozumiał dlaczego poczuł nieodpartą chęć, żeby go odwzajemnić. Przecież nie cierpiał tej nerwowej Gryfonki! A jednak położył dłonie na jej mokrych plecach, nagle przestając odczuwać ten przejmujący chłód. Oboje mieli już sine usta, ale to się przecież teraz nie liczyło, ogrzeją się po powrocie do zamku. A może już nie będą do niego wracać, nieważne, przez głowę Floriana przechodziło milion myśli na sekundę i żadnej nie potrafił się złapać. Jakby nigdy nie wyszedł z wody tylko dalej spadał w ciemną głębię jeziora. Gdyby ktoś mu powiedział co się wydarzy tego wieczora, głośno by go wyśmiał, a jednak ten niespodziewany pocałunek okazał się brakującym puzzlem.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chude palce rozpoczęły ślepą wędrówkę w górę, wplotły się w kasztanowe kosmyki, przeczesywały je z dziwną delikatnością - czymś, czego Florean do tej pory z pewnością nie miał okazji od niej zaznać. A jednak potrafiła być czuła. Potrafiła całować go niewinnie, niewprawnie, a jednocześnie z niespotykaną pasją, głodem, ciekawością smaku jego ust; nie czuła już chłodu mokrych ubrań przylepiających się do ciała, gdy ręce puchona spoczęły na jej plecach, zapomniała o lodowatej wodzie jeziora, o pląsaniu w głębinach w poszukiwaniu wielkiej kałamarnicy, przez jeden, jedyny w rzeczywistości moment pozwalając istnieć tylko jemu. Tylko im.
Kłębiąca się w niej do tej pory wrogość zamieniała się w młodzieńczą namiętność, nienawiść zamydlała się przekornie, przybierała zupełnie inną formę: za pomocą pocałunku Elyon starała się wszystko mu wyjaśnić. Gdyby tylko ich umysły połączyły się tak pięknie jak języki, dowiedziałby się wszystkiego o powodzie jej wcześniejszej wrogości, o stracie, o samotności, o trującej jej myśli zazdrości. O śmierci jej siostry bliźniaczki, o niezrozumieniu wyroków losu, o zawiści wypływającej z każdego spojrzenia skierowanego na szczęście rodzeństwa Fortescue, którego - w jej krytycznych oczach - wcale zdawali się nie doceniać. Czy wiesz, jakim darem jest twoja siostra? Czy wiesz, jak bardzo ci jej zazdroszczę? Co sprawia, że z nas dwojga to ty zasługujesz na szczęście? Poczułby to wszystko. Usłyszał zawstydzające ją myśli, które motywowały reakcje silniejsze od zdrowego rozsądku. Ale nie czuł. Wiedziała, że nie czuł, że nie słyszał, że jeszcze nie rozumiał: a mimo to odwzajemnił jej pocałunek, przylgnął do niej z równie niespodziewaną pasją i...
Usłyszane gdzieś nieopodal skrzypnięcie, klekot niesionej lampy, sprawiły, że Elyon oderwała się momentalnie od chłopaka, odgięła, wciąż pozostając na nim, omiotła przestraszonym wzrokiem okolicę. W oddali migotało światło płomienia. Czyżby pan Pringle zdecydował się sprawdzić teraz błonie? Gryfonka zastygła na chwilę, po czym chwyciła dłoń Floreana i bez zastanowienia poderwała z ziemi ich oboje, pociągnęła go szaleńczym biegiem w stronę zamku. Musieli dostać się do niego od tylnej strony, by nie natrafić na zajętego obchodem woźnego i nie otrzymać szlabanu.
Nie powiedziała też nic. Nie wyjaśniła niczego. Po prostu biegła, wciąż boso, ściskając dłoń Floreana i prowadząc za sobą do z powrotem do Hogwartu.
Kłębiąca się w niej do tej pory wrogość zamieniała się w młodzieńczą namiętność, nienawiść zamydlała się przekornie, przybierała zupełnie inną formę: za pomocą pocałunku Elyon starała się wszystko mu wyjaśnić. Gdyby tylko ich umysły połączyły się tak pięknie jak języki, dowiedziałby się wszystkiego o powodzie jej wcześniejszej wrogości, o stracie, o samotności, o trującej jej myśli zazdrości. O śmierci jej siostry bliźniaczki, o niezrozumieniu wyroków losu, o zawiści wypływającej z każdego spojrzenia skierowanego na szczęście rodzeństwa Fortescue, którego - w jej krytycznych oczach - wcale zdawali się nie doceniać. Czy wiesz, jakim darem jest twoja siostra? Czy wiesz, jak bardzo ci jej zazdroszczę? Co sprawia, że z nas dwojga to ty zasługujesz na szczęście? Poczułby to wszystko. Usłyszał zawstydzające ją myśli, które motywowały reakcje silniejsze od zdrowego rozsądku. Ale nie czuł. Wiedziała, że nie czuł, że nie słyszał, że jeszcze nie rozumiał: a mimo to odwzajemnił jej pocałunek, przylgnął do niej z równie niespodziewaną pasją i...
Usłyszane gdzieś nieopodal skrzypnięcie, klekot niesionej lampy, sprawiły, że Elyon oderwała się momentalnie od chłopaka, odgięła, wciąż pozostając na nim, omiotła przestraszonym wzrokiem okolicę. W oddali migotało światło płomienia. Czyżby pan Pringle zdecydował się sprawdzić teraz błonie? Gryfonka zastygła na chwilę, po czym chwyciła dłoń Floreana i bez zastanowienia poderwała z ziemi ich oboje, pociągnęła go szaleńczym biegiem w stronę zamku. Musieli dostać się do niego od tylnej strony, by nie natrafić na zajętego obchodem woźnego i nie otrzymać szlabanu.
Nie powiedziała też nic. Nie wyjaśniła niczego. Po prostu biegła, wciąż boso, ściskając dłoń Floreana i prowadząc za sobą do z powrotem do Hogwartu.
we saw the power to change the future in our dream
Jeszcze parę minut temu powiedziałby, że najprawdopodobniej przy najbliższej okazji uduszą się gołymi rękami. Chyba każdy kto ich znał doskonale wiedział jakie łączą ich uczucia: niechęci, nieustannie przeradzającej się w nienawiść. A jednak zatracił się w pocałunku, odnosząc wrażenie, że właśnie tak miało być. Zapomniał o bożym świecie, nie zastanawiając się nad żadnymi konsekwencjami ich odważnych czynów. Chciał, żeby ta chwila trwała bez końca, ale oczywiście musiała w końcu zostać przerwana. Prawdę powiedziawszy, Florean w ogóle nie przejął się usłyszanym dźwiękiem, nie chcąc kończyć tak przyjemnych czynności, nawet jeżeli groził im szlaban za późne przebywanie poza murami zamku. To Elyon wykazała się refleksem, chwyciła go mocno za rękę i pobiegła w stronę Hogwartu. Florean musiał być dla niej obciążeniem, bo wcale nie zależało mu na powrocie do dormitorium. Nie chciał po prostu wracać; obawiał się, że jeżeli teraz stąd pójdzie to ich relacja wróci do mało przyjemnej normy. Wolał to, co wydarzyło się dosłownie przed chwilą, chociaż sam nie do końca mógł uwierzyć w realność tego momentu. - Elyon, poczekaj, zatrzymajmy się - poprosił, ciągnąc ją za dłoń w przeciwną stronę, kiedy dotarli już pod kamienny mur. Chciała tak po prostu wbiec do środka i go zostawić, był tego pewny, mimo wszystko zdążył ją całkiem dobrze poznać. - Pringle przewraca się teraz na drugi bok - stwierdził, parskając śmiechem na samo wspomnienie tego człowieka. Owszem, wzbudzał respekt, ale w tym momencie nawet on nie był Floreanowi straszny. - Nie chcesz o tym porozmawiać? To znaczy... No wiesz - zaczął pokrętnie, ale po prostu nie miał doświadczenia w takich rozmowach. Odetchnął głęboko, nie wiedząc z której strony ugryźć temat. - Nie sądziłem, że możemy się polubić - powiedział w końcu, uśmiechając się niepewnie. Tyle chyba starczy, na pewno zrozumiała co miał na myśli. - Byłaś kiedyś w szkolnej kuchni? Jest obok mojego pokoju wspólnego. To właśnie tam piłem najlepsze kakao z piankami w życiu - nie z każdym dzielił się tą informacją. - No chodź! - Mieli jeszcze mnóstwo czasu przed wschodem słońca.
zt x2
zt x2
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Noc, jezioro i siniak - 1945, Hogwart
Szybka odpowiedź