Wydarzenia


Ekipa forum
Komnaty Walburgi i Oriona
AutorWiadomość
Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]29.03.19 11:12

Komnaty Walburgi i Oriona

Na komnaty składa się kompleks trzech połączonych ze sobą pomieszczeń, znajdujących się na drugim piętrze posiadłości. Najprzestronniejsza jest wspólna sypialnia, służąca jako miejsce wypełniania małżeńskiego obowiązku; z niej dwoje drzwi prowadzi do osobnych pokoi Walburgii i Oriona, nieco mniejszych, posiadających własne łazienki. Wystroje wszystkich pomieszczeń utrzymane są w rodowych barwach, dominują więc granaty i szarości, nie brak tu rodzinnych memorabiliów czy książek nieodłożonych do rodowej biblioteki. O porządek oraz ogień w kominku dbają oczywiście skrzaty domowe.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Komnaty Walburgi i Oriona Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]29.03.19 20:52
10 listopada

Pogoda nie sprzyjała wychodzeniu na zewnątrz. Burze, deszcz siekający zaciekle w okno, kule gradu  bębniące o parapet, to wszystko utrudniało funkcjonowanie zdrowym osobom, a mnie ograniczało jak tylko mogło. Przez feralną pogodę moje życie ograniczało się jedynie do pracy i czasu spędzanego w domostwie, i chociaż najczęściej nie byłem ani wielkim zwolennikiem aktywności, ani duszą towarzystwa, od paru dni ponownie czułem się uwięziony. Tym razem nie przez rodzinę, a przez coś, na co nie miałem żadnego wpływu.
Zachowanie spokoju w takiej sytuacji kosztowało mnie wiele wysiłku, nienawidziłem bezsilności i ograniczeń, jednak wiedziałem, że żadna irytacja z ich powodu tym razem mi nie pomoże. Miotanie się w szale nie miało ułatwić mi w żaden sposób życia, dlatego robiłem co mogłem by wyciszyć swoje myśli i zdusić wszelkie objawy wewnętrznego buntu, czy niezadowolenia. Usilnie szukałem dla siebie zajęcia, robiłem co mogłem by nie spędzić choćby chwil bezczynnie,  by moje myśli nie zaczęły toczyć się ku tęsknocie za swobodą odebraną przez złośliwe anomalie, dlatego też coraz więcej czasu poświęcałem na studiowanie ksiąg z biblioteki rodzinnej, czy też przynosiłem do domu kolejne pergaminy, rozkoszując się swobodą pracy we własnej sypialni. Częściej zdarzało mi się również spędzać czas z rodziną, gdyż świadomość, iż oni na swój sposób są podobnie uwięzieni przynosiła mi pewne ukojenie, odrobinę może złośliwe. Łatwiej było znosić niedolę, gdy nie cierpiało się samemu.
Dzisiaj od rana nie pałałem jednak chęcią rozmów, potrzebowałem samotności, dlatego też po pracy wymieniłem się z krewnymi jedynie niezbędnymi uprzejmościami, by następnie skierować swoje kroki do własnej komnaty. Chciałem jedynie zatopić się w kolejnej księdze prawiącej o regułach rządzących naszym społeczeństwem i zapewne studiowałbym ją do wieczora, gdyby nie krótkie pukanie, które było jedynym zwiastunem wtargnięcia do mojej samotni, którego dokonała na chwilę później Walburga. Zaskoczony uniosłem głowę znad lektury, przyglądając się chwilę małżonce w ciszy, by następnie z westchnieniem zamknąć tomiszcze i podnieść się od stolika.
- Zaprawdę, Walburgo, byłbym niemal oburzony tym wtargnięciem, gdyby nie fakt, że rozbudziłaś moją ciekawość swoją niecierpliwością – przywitałem się z nią z lekką ironią, której nie mogłem się oprzeć w takiej sytuacji. - Czy coś się stało? Piorun trafił w któregoś z  umiłowanych członków naszej rodziny, czy może dom zapalił się od tej paskudnej burzy? - spytałem jeszcze, nadal w tym samym tonie, nie były to jednak złośliwości, które miały na celu szczere urażenie kobiety.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]31.03.19 13:40
Ukrywanie się za maską pozorów było w ich świecie chlebem powszednim; to powierzchowność grała główną rolę, a pod nią potrafili zajrzeć tylko ci, którym naprawdę na tym zależało. Tacy, których motywacje były czyste, szczere, podyktowane troską – lecz ich było zdecydowanie mniej od tych, którzy pragnęli dojrzeć każdą rysę i niedoskonałość, by wykorzystać ją do własnych celów. Rodzina powinna prezentować zjednoczony front, a na małżeństwie nie mogło być widać żadnych niedoskonałości, a jednak Orion zdawał się o tym, od czasu do czasu, zapominać. Walburga cieszyła się względną swobodą, którą między sobą wypracowali, lecz gdy dochodziło do czynów tak godzących w jej honor, nie mogła stać bezczynnie i obserwować, jak mąż wystawia ich reputację na szwank. Jej reputację.
Gdy tylko powtórzono jej plotkę o pewnym spotkaniu na mieście, natychmiast oceniła ją jako prawdziwą, bynajmniej nie z powodu źródła, z jakiego ją otrzymała. Opis sytuacji tak bardzo pasował bowiem do Oriona, że nie musiała długo zastanawiać się, czy powinna w ogóle konfrontować się z nim w tej sprawie – powędrowała schodami w górę zanim zdążyła pomyśleć i z rosnącym zdenerwowaniem przecięła wspólną sypialnię, by energicznie zapukać do jego komnat. Nie czekała na pozwolenie, wtargnęła do nich bezczelnie, spojrzeniem natychmiast wychwytując mężczyznę siedzącego w fotelu i studiującego jakieś opasłe tomiszcze. Miał zapewne ochotę na chwilę samotności, lecz Walburga nie zamierzała czynić mu tej przyjemności.
Skrzywiła się, gdy na powitanie poczęstował ją ironią. Lady Black nie trudno było urazić, lecz gdy ciosy nadchodziły z bliska, potrafiły rozwścieczyć ją niemalże natychmiast. Na razie jednak starała się zachować twarz, choć emocje powoli zaczynały wrzeć wewnątrz niej.
- Przeceniasz moje oddanie, mężu. Gdyby nasz dom naprawdę płonął, nie wróciłabym się tutaj nawet po Ciebie – odpowiedziała mu, usiłując przybrać podobnie kpiący ton.
Zamknęła za sobą ciężkie drzwi i postąpiła kilka kroków do przodu, rozglądając się za miejscem, w którym będzie mogła przystanąć, by mieć doskonały widok na swojego zdradzieckiego męża; chciała patrzeć na niego z góry, gdy będzie wypowiadać mu akt oskarżenia i wydawać wyrok za zbrodnię na reputacji, jakiej się dopuścił.
- Nie domyślasz się, czemu tu jestem? – zapytała, marszcząc brwi i obdarzając Oriona grymasem, na który w zupełności zasłużył. Podążyła w stronę biurka i niby od niechcenia rzuciła okiem na znajdujące się na nim dokumenty; całą resztę wystroju komnat męża znała już niemalże na pamięć – Wykazałeś się najwyższą ignorancją dobierając sobie towarzyszkę do niedawnego, wieczornego drinka.
Zrozumiałaby, gdyby chodziło jedynie o zrobienie na złość Crouchowi, lecz znała swojego męża na tyle, by wiedzieć, że spotykając się z Madeline Slughorn miał szczere pobudki. A to było nie do przyjęcia.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]05.04.19 19:35
W dniu, w którym podejmowałem decyzję o ślubie z Walburgą byłem przyparty do muru, nie miałem zbytniego pola do manewru, czy możliwości na kaprysy. Wtedy doskonale zdawałem sobie sprawę, że albo zgodzę się na ofertę kuzynki, albo skończę gorzej, przymuszony do ożenku, w którym nie miałbym już najmniejszego prawa do dyskusji, kontrolowany z każdej strony, pozbawiony resztek swobody. Małżeństwo z krewną było więc dla mnie cieniem nadziei na lepsze jutro, kompromis między nami, choć naruszający moje podstawowe poglądy, na dłuższą metę miał okazać się zdecydowanie korzystny dla obu stron. Zachowałem swoistą niezależność tak samo jak moja małżonka, nie byłem uwiązany na smyczy koligacji między rodowych i dzięki temu chwilami niemal zapominałem o nielicznych minusach, które niósł ze sobą ten związek. Dzisiaj jednak te miały być wyciągnięte na wierzch w postaci chłodnego gniewu kobiety.
Dostrzegłem go już od pierwszej chwili, objawiał się nie tylko w braku poszanowania dla mojej samotności, ale i w jej kpiącym tonie i grymasie, który zagościł na jej twarzy, gdy odpowiadała na moje ironiczne przywitanie. Wszystko to uświadomiło mi, że nie mam szansy na powrócenie w niedługim czasie do lektury książki, co przyjąłem z nijakim żalem.
- Mimo wszystko pozwolę sobie tkwić w – być może – ułudnej nadziei na choćby nikłe ostrzeżenie – odpowiedziałem jej, uśmiechając się przy tym powściągliwie. Nie był to w żadnej mierze radosny uśmiech, prędzej ironiczny.
Obserwowałem jak Walburga zbliża się do mnie, jak przygląda się ułożonym na biurku dokumentom, notując przy tym wszystkie widoczne zmiany w jej postawie. Przygotowywałem się na możliwy wybuch, którego powodu nie byłem świadom jeszcze przez kilka chwil, nim w końcu z ust kobiety padły słowa oskarżenia.
Nie mogłem być zaskoczony, oczywiście spodziewałem się tego, że wieść o moim spotkaniu z Madeline Slughorn prędzej czy później dotrze do uszu mojej małżonki, mimo to jednak zmarszczyłem brwi słysząc słowa, którymi poczęstowała mnie kobieta. Przez chwilę milczałem obserwując ją jedynie, pozwalając by ostatnie nuty przebrzmiały między nami, a napięcie między nami narosło, by w końcu odetchnąć głębiej i pokręcić głową z lekkim niedowierzaniem.
- Rozumiem, że masz na myśli swoją kuzynkę, najdroższa? - spytałem, po czym westchnąłem cicho i ruszyłem w stronę okna, by wyjrzeć na szalejący na zewnątrz żywioł. - Zawiodę Cię więc zapewne mówiąc, że to nie ja wybrałem sobie takie towarzystwo, to twoja kuzynka dosiadła się do mnie na chwilę, między innymi po to by spytać o twoje zdrowie. Nie zamierzałem podnosić szumu o jej ciekawość, okazaną co prawda w dość bezpardonowy sposób, jednakże przyciągającą mniej uwagi i powodującą mniej plotek niż możliwa kłótnia w lokalu, nie sądzisz?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]12.04.19 22:59
Nauczyła się wypierać ze świadomości fakt, że za swoje położenie odpowiadała wyłącznie ona sama oraz czyny, jakie popełniła w walce o własną niezależność. Szantażowanie członków rodziny nie było wielce honorowe, a chociaż nie trafiła wcale z deszczu pod rynnę i żyła teraz całkiem wygodnie, małżeństwo z Orionem wciąż pozostawało układem, który wtedy oznaczał po prostu mniejsze zło. Przez ostatnie miesiące nie mieli ze sobą zbyt często do czynienia i być może właśnie to było powodem, dla którego dziś tak szybko zirytowało ją jego postępowanie – gdyby kontaktowali się częściej, do sytuacji, o którą go oskarżała, na pewno by nie doszło. Walburga była święcie przekonana, że będzie w stanie ułożyć sobie męża i denerwowały ją niepowodzenia na tym polu.
- Wiesz co mówią o nadziei, najdroższy – nie mogła powstrzymać się przed kontynuowaniem słownej potyczki; ironia wcale nie była jej obca i teraz jedynie ona trzymała ją w ryzach przez kompletnym wybuchem – Czy to ten moment, w którym powinnam zacząć wątpić w twoją inteligencję?
Nie umiała trzymać emocji na wodzy zbyt długo, a u jej pokolenia Blacków było to doprawdy rodzinne i nagminne. Jedynie Lupus zdołał się uchować przed cechą, która niosła ze sobą wiele szkód.
Czarownica obserwowała grymasy na twarzy swojego męża oraz jego powolną wędrówkę pod okno, wysłuchała jego słów, lecz nie potrafiła pozbyć się kpiącego wyrazu twarzy. Musiał mieć ją za idiotkę, skoro karmił takimi wytłumaczeniami; do tej pory była przekonana, że Orion utrzyma na wodzy swoje niezdrowe zainteresowanie kobietami niebędącymi jego żoną, przynajmniej do momentu, w którym znajdzie się z takowymi sam na sam. Gdyby zdradzał ją w sekrecie, potrafiłaby przymknąć na to oko, ale publiczne mieszanie swoich spraw z jej drogą kuzynką leżało poza granicą przyzwoitości według lady Black.
- Temat waszej rozmowy nie mógłby obchodzić mnie mniej – warknęła, podążając w stronę męża, który tchórzliwie odwracał wzrok w stronę burzy panoszącej się za oknem, zupełnie jakby nie zauważył, że prawdziwy żywioł miał rozszaleć się tuż przed jego nosem – Dosiadła się do ciebie, a ty naiwny jadłeś jej z ręki – skrzywiła się wyraźnie na wspomnienie wszelkich walorów, posiadanych przez Madeline - Crouch wysłał ją właśnie po to, żebyś zbłaźnił się przed wszystkimi na Sali i przyniósł wstyd naszej rodzinie. Nie sądziłam, że jesteś aż tak krótkowzroczny, Orionie.
Czy mąż rzeczywiście nie pojmował, że dał się złapać w pułapkę? A może plamienie honoru swojej żony stało się jego nowym, ulubionym zajęciem?
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]13.04.19 13:45
Ironia, na którą pozwalałem sobie teraz tak chętnie nie była mi obca od dawna, ona dominowała w większości moich kontaktów z ludźmi i też właśnie ona - mniej lub bardziej – wskazywała na stopień naszych zażyłości. Przy obcych - wobec których nie mogłem pozwolić sobie na zbytnią swobodę, ukrywałem więc swoje skłonności pod fałszywą najczęściej uprzejmością, ironiczne uwagi sprowadzając do drobnych i dyskretnych uszczypliwości. Wtedy również często trzymałem język za zębami, chcąc uniknąć kolejnych problemów, nie potrzebowałem ciągnącej się za mną kolejnej negatywnej opinii. Z Walburgą rzecz miała się jednak inaczej, w jej przypadku nie pilnowałem się tak mocno, a ironia stawała się dla mnie dobrym sposobem na rozwiązywanie sporów, czy wychodzenie z sytuacji takich jak dziś. Tym bardziej, że – jak szybko się okazało – nie byłem wcale samotny w jej używaniu.
- Nie będę ci narzucać tego jak masz mnie oceniać, moja droga – zapewniłem, wywracając oczami w odpowiedzi na przytyk żony. Nie zamierzałem dać się sprowokować w tak błahy sposób, na pewno nie teraz, gdy podskórnie czułem, że z bliża się coś większego.
Nie musiałem na to długo czekać, oskarżenia, które zaczęły padać z ust kobiety uświadomiły mnie, że wreszcie przechodzimy do konsensusu sprawy, a jej gniewne warknięcia pokazały mi jak bardzo zirytowała ją cała sytuacja. Westchnąłem cicho, pozwalając by wyrzuciła z siebie wszystko co siedziało w jej głowie, w milczeniu przyjmując każde kolejne słowo.
- Zapędzasz się, Walburgo – odpowiedziałem spokojnie, gdy już ostatnie zdanie przebrzmiało między nami. Nie mogłem zaprzeczyć, że nie podobała mi się ta sytuacja, nie byłem jej posłusznym pieskiem, którym mogła sterować, nie byłem również głupcem, który – jak sądziła – krótkowzrocznie nie dostrzegał pewnych rzeczy. To właśnie to ostatnie stwierdzenie sprawiło, iż poczułem ukłucie irytacji, które na razie udawało mi się jeszcze opanować. - Zapewniam cię, że nie jestem głupcem za którego mnie bierzesz, a także, że lord Crouch nie jest nim również – zapewniłem twardym tonem, z naciskiem podkreślając tytuł, który niechętnie przechodził przez moje usta. - A przynajmniej nie takim, by wysłać swoją narzeczoną do lokalu tego pokroju i zaryzykować możliwymi plotkami, które wiszą już teraz w powietrzu. Doskonale wiesz, że ludziom nie ujdzie uwagi samotna wyprawa lady Slughorn i nie możesz być aż tak zaślepiona złością na mnie, by sądzić, że nawet ktoś pokroju Crouchów miałby śmiałość ryzykować honor swojej żony w taki sposób. To co wydarzyło się w Liquid Paradise, jest sprawą nie wartą rozgłosu i na pewno nie wartą twoich, czy moich nerwów, wybrałem najrozsądniejszą opcję na rozegranie tej sytuacji. Powtórzę to ponownie, odmówienie chwilowej rozmowy kuzynce mojej żony przyciągnęłoby zdecydowanie więcej ciekawskich oczu, a robienie szumu wokół tego wzbudziło kolejne plotki, których wolałem nie ryzykować.
Zamilkłem ponownie, przez chwilę podziwiając błyskawice, rozrywające co chwilę ciemne niebo. W miejscu, w którym stałem, schroniony w domowym zaciszu, ledwo słyszałem towarzyszące temu grzmoty, byłem jednak pewien, że to co dzieje się na zewnątrz, w o wiele większym stopniu rozgrywa się teraz w mojej żonie. Burza emocji, do której ujścia miało dojść w mojej komnacie. Przekląłem w duszy tę myśl, po czym odwróciłem się wreszcie by spojrzeć w twarz swojej wybrance.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś obdarzyła mnie większym zaufaniem, choćby w kwestii oceny sytuacji, przy której nawet cię nie było, miast wierzyć zasłyszanym, nie wiem nawet gdzie, plotkom.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]20.04.19 16:03
Dwa lata temu oboje pragnęli tylko świętego spokoju; wymieniając się obrączkami właśnie to otrzymali, a na dodatek ich relacja zapowiadała się całkiem pozytywnie. Walburga po dziś dzień była wdzięczna mężowi za prezent ślubny, choć dawno już przestała to okazywać. Wciąż jednak uważała, że postąpiła dobrze, wychodząc z propozycją zamążpójścia właśnie w jego kierunku – zachowanie rodowego nazwiska było tylko jednym z plusów unii pomiędzy nimi. I chociaż wtargnęła do jego gabinetu po tym, jak stworzył trudny do obejścia problem, w ogólnym rozrachunku niczego nie żałowała. Należało tylko dać mężowi znać, że nie będzie tolerowała podobnego zachowania w przyszłości, a skoro przy okazji można było wypowiedzieć się źle o wrogach, szansa stwarzała się sama.
- Nie życzę sobie, byś odzywał się do mnie takim tonem – warknęła, nie spuszczając wzroku z niewdzięcznego małżonka.
Była w stanie zrozumieć, że Orion może być zirytowany przebiegiem rozmowy, lecz wcale nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Ton jego głosu sugerował jednak, że jest także zniesmaczony, a nawet zawiedziony postawą swojej żony. Lady Black nie zamierzała pozwolić, by to wrażenie utrzymało się długo i jeśli już miała wzbudzać w nim jakieś emocje, wolałaby, żeby była to wściekłość lub zazdrość.
- Czyżby hiszpańskie słońce zaszkodziło ci do tego stopnia, że zapomniałeś, że jesteś Blackiem i nie twoją rolą jest bycie przyjacielem każdej niewiasty manipulowanej przez narzeczonego? – zakpiła, spojrzeniem rzucając wyzwanie stojącemu naprzeciw niej Orionowi.
Czy on naprawdę nie rozumiał powagi sytuacji? Byli małżeństwem od dwóch lat, a mimo wszystko wciąż nie doczekali się potomka – każda plotka stanowiła rysę na reputacji oraz pogłębiała pęknięcie powstałe w wyniku takiego obrotu spraw. Niewinna rozmowa, fałszywie uprzejmy uśmiech i wymienienie pozdrowień mogły stanowić tylko części składowe czegoś większego, a rozzłoszczona Walburga nie zamierzała czynić mężowi wykładu – wolała od razu przejść do zarzutów.
- To jeszcze nie jest jego żona, a znając przebiegłą naturę Croucha, równie dobrze mógłby chcieć osiągnąć podwójną korzyść przy jednej manipulacji – nie siedziała w jego głowie, ale na miejscu lorda bez potomka rozglądałaby się raczej za jakąś piękną młódką wątpliwej inteligencji, zdolną naprawić wszelkie braki. Kto wie, czy jego narzeczeństwo nie było mu solą w oku i nie zamierzał jakoś się z niego wyplątać? Walburga od zawsze podejrzewała go wszakże tylko o najgorsze.
- Gdy następnym razem zabraknie ci damskiego towarzystwa, dosiądź się proszę do jakiejś półwili – rzuciła, a cień ironicznego uśmiechu zatańczył na jej twarzy; jasną cerę zdobił grymas, który mieszkańcy Grimmauld Place pod numerem dwunastym widywali ostatnio stosunkowo często.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]20.04.19 22:16
Dawniej nie byłem aż tak tolerancyjny, miałem własne zdanie o roli kobiety i o tym jak powinna się ona zachowywać. Byłem przekonany, że moje poglądy są jedynymi właściwymi, a żona, której przypadnie żyć u mojego boku, będzie doskonale znała swoje miejsce. A także będzie świadoma tego, na co może, a na co nie może pozwolić sobie w moim towarzystwie. Dość konserwatywne podejście do tych podstawowych jakże kwestii zderzyło się jednak dość szybko z murem rzeczywistości, w postaci Walburgi. Jasnym był fakt, że nie jest ona osobą, która pozwoli mi się stłamsić, nie miała dać się sprowadzić do roli posłusznej małżonki, która w ciszy będzie przytakiwać wszystkim moim decyzjom i działaniom. Musiałem się z tym pogodzić, nauczyć to szanować, tym bardziej, że na dobrą sprawę była ona kobietą, której zawdzięczałem wiele. Mimo wszystko jednak chwilami ciężko było mi znieść swobodę, którą przejawiała.
Każda kolejna chwila naszej kłótni, każda reakcja żony, coraz bardziej nadszarpywały moją cierpliwość. Co prawda wyjazd do Hiszpanii nauczył mnie jak panować nad emocjami i jak dusić pierwsze płomyki rodzącej się złości w zarodku, jednak sposób, w jakim Walburga zaczynała swój atak, uświadamiał mnie, że nadal było we mnie dużo gwałtowności, która tylko czekała by wyrwać się na zewnątrz.
- A ja nie życzę sobie byś wszczynała takie afery – odparłem, gniewnym prychnięciem komentując warknięcie kobiety. Nie odwróciłem nadal twarzy w jej stronę, chociaż w tym momencie bardzo chciałem spiorunować ją wzrokiem. Nie dało się ukryć, że kobieta miała tupet, większy niż przypuszczałem w dniu naszego ślubu. – Tak samo jak twojego tonu, jak już mówiłem, zapominasz się, najdroższa żono – dodałem ostro, podkreślając swoje słowa nerwowym stuknięciem palcami o parapet.
Starałem się zachować względny spokój, skupiałem wzrok na przecinających niebo – wciąż i wciąż – błyskawicach, nadstawiałem ucha na odległe grzmoty, kojących zdecydowanie bardziej niż jakiekolwiek przyswojone reguły. Ich regularność i głębokie oddechy pozwoliły mi na odrobinę wyciszenia, nawet w chwili, w której zdawać by się mogło - najbliższa mi osoba, kpiła ze mnie tak jawnie.
-  A czy pobyt w naszej pięknej posiadłości, doprowadził cię  do silnej paranoi? Umiem ocenić sytuację, w której się znajduje, wykalkulować ryzyko, możliwe szkody, a także zalety wynikające z danych scenariuszy i w trakcie pobytu w Liquid wybrałem najlepszy z możliwych. Nie potrzebuję Twojej akceptacji do tego, ponieważ ufam swojej ocenie sytuacji. – Przerwałem na chwilę wywód by chłodno spojrzeć na swoją żonę. – Pobyt w Hiszpanii nauczył mnie jak radzić sobie w takich sytuacjach lepiej niż jakiekolwiek wydarzenie w naszym kraju.
Nie podobały mi się nuty, w jakie kobieta zaczęła uderzać, ani pewność siebie, która towarzyszyła jej słowom. Nie podobała mi się również myśl, że w moim toku myślenia mogłaby być jakakolwiek dziura, a wyjaśnienie, które stworzyłem na rzecz całej sytuacji miało zostać podważone z każdej możliwej strony. Chociaż sam w odwrotnej sytuacji czułbym zapewne podobny gniew, nie zamierzałem tolerować wyrzutów małżonki, czy też prób kontroli nad moim życiem.
- Zbyt długo siedzisz w domu, moja droga, tworzysz przez to teorie spiskowe, niemające odniesienia w rzeczywistości – zakpiłem z jej kolejnych słów, by następnie pokręcić głową z niedowierzaniem. Nie darzyłem Croucha nawet cieniem sympatii, nikt z jego rodu nie był mi osobą miłą, jednak nie podejrzewałem, by człowiek o inteligencie na poziomie Amadeusa Croucha posuwał się do kroków tak… wręcz prostackich. O czym zamierzałem uświadomić moją towarzyszkę, jednak kolejne słowa, które padły z jej ust wyprowadziły mnie z równowagi kompletnie. Odwróciłem się  w jej stronę gniewnie, prychnąłem głośno i nim przemyślałem swoje działanie odpowiedziałem jej równie ironicznie: - Poszukam towarzystwa, jakie będzie dla mnie w tym momencie wygodne, w końcu i tak nie znajdę go w domu – patrząc jej w oczy z prowokującą miną.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]11.05.19 12:48
Mająca o sobie wielkie mniemanie, Walburga nie zamierzała odpuszczać mężowi zniewagi, jaką popełnił. Z własną zazdrością stawała w szranki od zawsze i niemal za każdym razem przegrywała z kretesem, dając się ponieść kolejnym, negatywnym emocjom. Dwa lata temu miała nadzieję, że złą passę udało jej się w końcu odwrócić, a dzięki wzięciu sprawy w swoje ręce i zyskaniu chociaż odrobiny kontroli nad własnym życiem uda jej się poskromić siedzące w niej demony. Orion nigdy nie był jej drogi w romantycznym znaczeniu tego słowa, a choć narodziła się pomiędzy nimi sympatia, to szacunek w głównej mierze stanowił określenie ich relacji. Czyżby dzisiejszy dzień miał przynieść temu kres?
Gdyby to ona była na jego miejscu, na pewno postąpiłby tak samo – mężatka spotykająca się z kawalerem w lokalu o wątpliwej reputacji natychmiast zostałaby potępiona przez wychowanego pośród konserwatywnych poglądów Oriona. Czy jednak grzmiałby tak, jak ona teraz, a może ograniczyłby się do kilku słów pogardy? Lady Black nie wiedziała już, jak postąpiłby jej mąż, gdyż umiejętność analizowania sytuacji, nawet tych hipotetycznych, została uniemożliwiona przez narastające w niej emocje. Wcześniej była już zła, teraz zaczynała robić się wściekła.
Na domiar złego małżonek, choć grymaszący i prychający gniewnie, zachowywał w miarę spokojną postawę, odwracając wzrok i spoglądając za okno, starając się usilnie powstrzymać wybuch gniewu, przed jakim Walburga nie potrafiła się ochronić. Była niemalże rozdygotana ze złości, nie mogła pojąć jak bardzo głuchy pozostawał na jej argumenty, jak nie rozumiał kompletnie niczego i po każdym słowie udowadniał jej, że rodzinne wartości znaczą dla niego tak niewiele. A mimo wszystko zachowywał wyniosłą postawę i tego też mu zazdrościła, to również rozgrzewało ją do czerwoności.
Zaniosła się histerycznym śmiechem, gdy zasugerował, że zbyt długi pobyt w domu doprowadza ją do paranoi. Miała ochotę sięgnąć po różdżkę i rzucić w niego urokiem, by pożałował swoich słów, zamiast tego po raz kolejny podnosiła rękawicę, dającą jej prawo do kontynuowania słownej potyczki.
- Skąd możesz wiedzieć co robię, skoro prawie wcale cię tu nie ma? – wykrzyknęła, podchodząc do biurka, by móc oprzeć na nim ręce.
Nie umiała już uspokoić własnych nerwów, wybuch był nieunikniony. W jej oczach czaiły się wrogie błyski, a grymas na twarzy musiał podpowiadać Orionowi, jak bardzo wyprowadzona z równowagi była jego żona. Gdyby nie kpił z niej w żywe oczy, gdyby spróbował zrozumieć jej argumenty, być może do tego wszystkiego by nie doszło.
…w końcu i tak nie znajdę go w domu.
Chwyciła kałamarz, stojący tuż przy jej dłoni i nie namyślając się wcale, cisnęła nim w mężczyznę stojącego przy oknie. Chybiła; naczynie roztrzaskało się na ścianie, zalewając ją czarnym atramentem, którego krople odnalazły także drogę ku twarzy Oriona.
- Szukaj szczęścia z kim chcesz, przynajmniej nie będziemy musieli martwić się o tuszowanie twoich bękartów, bo zakładam, że nawet ich nie będziesz w stanie spłodzić – warknęła, dumna ze swojej riposty i zranienia męża do żywego.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]11.05.19 21:09
Nigdy nie byłem człowiekiem spokojnym, czy też cierpliwym, chociaż pobyt w Hiszpanii nauczył mnie większej kontroli nad moimi emocjami. Dawniej łatwiej wpadałem w gniew i gdybym był nadal tym człowiekiem, zapewne nie umiałbym stać niemal spokojnie przed oknem i wsłuchiwać się w burze, jakby cała sytuacja w ogóle mnie ruszała. Nie tęskniłem za czasami, gdy byle wzburzenie potrafiło doprowadzić mnie do furii, gdy szklanka whisky i rozbijane o ściany szkło wydawały mi się lepszym odreagowaniem emocji, niż nerwowe staccato wygrywane palcami na parapecie, nie mogłem się oprzeć ironicznej myśli, że Walburga ma wyjątkowe szczęście, że nie byłem dawnym sobą.  Nie pozwoliłbym jej wtedy na całe to przedstawienie, nie ograniczał się chłodnych spojrzeń i ironicznych uwag. Najpewniej wściekłbym się już w chwili, w której tak bezpardonowo naruszyła moją prywatność.
Teraz jednak stałem wciąż pod oknem i mimo coraz silniejszej, narastającej z każdą kolejną uwagą, nie zamierzałem krzyczeć podobnie do niej. Zacisnąłem jedynie usta zdegustowany wrzaskiem, który wyrwał się z ust lady Black, by następnie prychnąć pogardliwie. Czy ona naprawdę naiwnie myślała, że jako jedyna potrafi zdobyć informacje o tym co robię, kiedy nie jesteśmy razem? Czy może uważała, że przebywając w domu zmieniłbym sytuację i sprawił, że nawiązałaby się między nami większa więź.  Ta myśl rozbawiła mnie na tyle, że niemal zaśmiałem się, kręcąc przy tym głową z litością.
- Mam swoje źródła, najdroższa żono. A przebywając w domu wcale nie wiedział bym wiele więcej, poza spełnianiem małżeńskiej powinności zapewne sama nie szukałabyś mojego kontaktu – prychnąłem ponownie, skupiając wzrok na kolejnej błyskawicy rozświetlającej niebo jeszcze jaśniej niż poprzednia, jakby uprzedzając mnie przed tym co się miało stać za chwilę.
Ironiczne uwagi, które padły między nami do tej pory zdecydowanie wyprowadziły mnie z równowagi, jednak sam byłem jeszcze daleki do stanu, w jakim znajdowała się moja małżonka, o czym przekonałem się już parę chwil później. Gwałtowny gest, trzask pękającego szkła i krople atramentu, które trafiły w moją twarz, dały mi pełen obraz tego jak słabo Walburga panowała nad swoimi emocjami, a jednocześnie pozbawiły mnie jednych z ostatnich granic.                                                                            
Gniew, który zrodził się gdzieś wewnątrz mnie, powoli i skrupulatnie rozrastała się w moim ciele, pazurami orał opanowanie, za którym próbowałem się ukryć, rozrywał resztki spokoju i wygrywał. Czułem, że mimo miesięcy nauki samokontroli, dziś wszystkie moje starania o zachowanie równowagi pójdą w niwecz, że cała ta kłótnia, wszystko co działo się w czterech ścianach mojej sypialni, skończy się o wiele gorzej niż bym chciał. W ostatnim przebłysku rozsądku miałem ochotę zignorować ją, wyjść prosto w szalejący na zewnątrz żywioł i pozwolić by lodowate krople deszczu i silny wiatr ugasiły całe moje zdenerwowanie, lecz nie zdążyłem tego zrobić. Nim wykonałem pierwszy krok, atrament spływający po mojej twarzy doścignięty zostały przez kolejną uwagę żony, a ta przeważyła przepełniła już szalę goryczy. Ostatnie, cienkie nitki opanowania pękły, a krew zawrzała w moich żyłach. Nie zamierzałem pozwolić jej na taką bezczelność, nie zamierzałem tolerować takiego braku szacunku do mojej osoby.
Wściekłość kierowała moimi krokami, gdy oderwałem się od parapetu i szybko pokonałem dzielącą nas odległość i - nie panując już nad sobą - wyciągnąłem rękę by złapać mocno za podbródek kobiety. Wbiłem rozognione spojrzenie w jej oczy, resztą ciała napierając na nią i przyciskając ją do biurka, z którego jeszcze chwilę temu poderwała leżący tam cenny kałamarz.
- Nie waż się więcej mnie tak traktować – syknąłem jej prosto w twarz. W tej chwili miałem ochotę ostro przywołać ją do porządku, upewnić się, że nie przejawi więcej oznak szyderczego buntu, którego sobie nie życzyłem. Chciałem zmusić ją  do posłuszeństwa, zdusić wszystko, czego nie akceptowałem. – Nie waż się nawet próbować, Walburgo, bo źle to się dla ciebie skończy - powtórzyłem gardłowo, zaciskając przy tym mocniej palce.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Komnaty Walburgi i Oriona [odnośnik]01.06.19 10:58
Oboje nosili to samo nazwisko od urodzenia, jednak w takich momentach Walburga była pewna, ze tylko ona jest godna nazywania się prawdziwym Blackiem. Była w swoim przekonaniu tak niezachwiana, że aż zuchwała i arogancka, lecz racja była jedna i – jak zwykle – należała tylko do niej. Oriona nie było w kraju zbyt długo, nie był już jednym z nich, stał się cieniem osoby, którą poślubiła, lecz musiała dźwigać to brzemię dla dobra własnej reputacji. W momencie kłótni nie darzyła go niczym innym, poza słabo skrywaną niechęcią, a jej czyny mogłyby zakrawać nawet o nienawistne – była w stanie przeciwstawić się członkom rodziny, wiedzieli o tym wszyscy mieszkańcy Grimmauld Place. Ale przecież Orion nie był nawet na dobre jednym z nich, wracał do domu za rzadko, by mieć w nim posłuch większy od swojej żony, jego korzenie leżały gdzie indziej, to ona ustanowiła siedzibę rodową swoim królestwem i zamierzała rządzić niepodzielnie, surowo i bezwzględnie.
Uniosła dumnie głowę, gdy stwierdził, że szukałaby jego kontaktu jedynie w potrzebie spełniania małżeńskiego obowiązku. Miała ochotę wytknąć mu, że nie sprawia jej to najmniejszej nawet przyjemności i już otwierała usta, by to zrobić, gdy to jej słowa dotknęły go do żywego jako pierwsze. Przeciął pokój, znalazł się tuż przy niej i przygwoździł do biurka, chwytając jej podbródek w swoją dłoń.
Wygrała. Gdy pierwszy szok po jego zachowaniu przeminął, lady Black poczuła się zwycięska. Do tej pory jej mąż pozostawał spokojny, a ona kontynuowała kłótnie i swoje rozemocjonowane zachowanie. Posiadał nad nią przewagę, a frustrowało ją to niezwykle, kiedy więc wszystkie jego tamy puściły, a złość przybrała formę rękoczynów, Walburga doprowadziła do remisu. Stali teraz tak blisko siebie, że mogła czuć jego oddech na swojej skórze i przez ułamek sekundy miała nawet ochotę pocałować męża z podobną gwałtownością, z jaką ją popchnął, jednak rozsądek doszedł wreszcie do głosu. A może było to po prostu wyrachowanie?
Uspokoiła się w mgnieniu oka, nie było już śladu po ogniu w spojrzeniu, po wzburzonej postawie i wargach wygiętych w grymasie pogardy. Zesztywniała niczym struna instrumentu, gdy trzymał ją mocno i nie pozwalał odejść, a wyraz twarzy kobiety zmienił się. Chłodna, niechętna, lecz wciąż z kpiną widoczną w oczach, nie zamierzała dać mu satysfakcji; szarpanie się z mężem uwłaczało jej godności, chociaż miała teraz ochotę odepchnąć go z całą mocą i zranić go wszystkim, co miała pod ręką. Nie sięgnęła jednak ani po różdżkę, ani po gęsie pióro. Wpatrywała się w jego oczy, niepokorna i bez skruchy, a gdy poczuła, że uścisk zelżał odrobinę, sama wysunęła się ze zdradzieckich objęć Oriona. Mogłaby prychnąć pogardliwie, ale nie zrobiła tego, wyminęła męża bez słowa, stając tuż obok niego i beznamiętnie wygładzając swoją szatę. Satysfakcja ze zwycięstwa przychodziła powoli, a mężczyzna, który stracił kontrolę, nie leżał już w kręgu jej zainteresowania.
- Twoja groźba, drogi mężu, przestraszyłaby mnie jedynie wtedy, gdybyś cokolwiek tu znaczył – odezwała się lodowatym tonem, a jej postawa pozostała niewzruszona.
Czy po takim wybuchu miał udać się na kolejną kurację na południe? Nie obchodziło jej to, straciła zainteresowanie Orionem i jego samopoczuciem, przynajmniej na jakiś czas. Nie wyobrażała sobie kontynuowania tej rozmowy w takiej atmosferze, dlatego skierowała się do wyjścia z jego gabinetu, nawet nie odwracając się za siebie. Nie był godzien ostatniego spojrzenia, więc Walburga z dumnie uniesioną głową opuściła pomieszczenie i wiedziała doskonale, że nie zobaczy męża już do końca dnia, a może nawet i dłużej.

| zt x 2
Gość
Anonymous
Gość
Komnaty Walburgi i Oriona
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach