Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Straiton Cemetery
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Straiton Cemetery
Cmentarz w Straiton jest miejscem spoczynku zarówno mugoli jak i niektórych szkockich czarodziejów. Cmentarz powstał ponad pięćdziesiąt lat temu obok protestanckiej kapliczki, którą dogląda mieszkający w okolicy pastor. Miejsce wydaje się, mimo swojego ponurego przeznaczenia, spokojne i ciche, w pogodniejsze dni słychać śpiew ptaków. Nastrój zmienia się jednak wraz ze zmianą pogody. W mgliste dni wydaje się niepewny, a nawet niebezpieczny. W deszczowe czuć unoszący się w powietrzu smutek.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zaklęcie wzniosło się z mocą być może dając im kilka cennych chwil. Oby udało im się je wykorzystać odpowiednio. Z myślą tą Skamander skierował swoje kroki do wnętrza kaplicy zaraz za unistką. Różdżkę trzymał w dłoni zwisającego w gotowości ramienia. Zielone tęczówki pognały natychmiastowo za ukradkowym ruchem - Ta pozycja jest spalona. Wie o niej wróg, być może zmierzają już tu poplecznicy Voldemorta. Nie uciekniecie przed nimi chowając w zakamarki tej kaplicy, czy też okolicy. Przyszliśmy was ewakuować. Mamy świstokliki, które przeniosą was w bezpieczne miejsce - dodał na prędce z przekonaniem podszytą cicha prośbą o zaufanie i współpracę. Chciał skorzystać z tej chwili zawahania, z tych przedłużających się w nieskończoność wykupionych przez Hensley sekund by ostatecznie przechylić tą chwiejącą się szale zaufania - Proszę - dodał, czując na sobie oceniające spojrzenie kobiety. tej samej, która chwilę wcześniej podobnie taksowała Lucindę. I chyba nastała w tym momencie chwila w której albo im uwierzyła, albo rozpoznała, albo nastąpiło jedno i drugie. Kilka szeptów i gestów sprawiła, że pozostała trójka niepewnie wychyliła się zza winkla.
- I co, i co mamy teraz więc zrobić...?
- Jak mówiłem - mamy świstokliki. Ewakuujemy was do Somerset w miejsce w którym już wyczekuje na was nasz człowiek, potem pomożemy dalej, nie zostawimy was - zapewnił - Nie mamy jednak za dużo czasu. Aby wszystko poszło sprawnie, musimy wiedzieć czy jest was tu więcej oraz co tu gromadziliście? Leki? Jedzenie, ingrediencje, ubrania...? - sytuacja była dość dramatyczna, jednak posiadał wysoko rozwinięte umiejętności kontrolowania mimiki, jak i tonu głosu. Starał się więc brzmieć tak, by zasiać w tych ludziach spokój i dać im poczucie tego, że sytuacja mimo wszystko była pod kontrolą i istniał jakiś plan. Starał się brzmieć poważnie i korzystać z autorytetu jaki posiadali wraz z Lucindą. Nie byli nikim. Nie byli szarymi żołnierzami - Więc? Czas - upomniał, rozumiejąc, że czarodzieje wciąż byli oszołomieni paniką, upojeni dezorientacją. Należało jednak ich odpowiednio poprowadzić i ostatnie słowa sprawiły, że najstarszy mężczyzna z grupy poruszył ręką zachęcająco tak, by pójść za nim. Gdy tak zrobili znaleźli się zaraz w innym, małym pomieszczeniu w którego kącie schowana była za zaklęciem iluzji klapa w podłodze. Po jej otworzeniu można było znaleźć głównie ciepłe ubrania i trochę zapasów - Pomniejszymy tyle ile zdążymy w ciągu pięciu-dziesięciu minut. Niech jedna osoba zorganizuje worek, worki, torby, cokolwiek co ułatwi zebranie tego. Niech od razu pakuje - starał się jakoś zapanować nad sytuacją, następnie poruszył różdżką - Reducio - wypowiedział raz drugi, trzeci, czwarty...
- I co, i co mamy teraz więc zrobić...?
- Jak mówiłem - mamy świstokliki. Ewakuujemy was do Somerset w miejsce w którym już wyczekuje na was nasz człowiek, potem pomożemy dalej, nie zostawimy was - zapewnił - Nie mamy jednak za dużo czasu. Aby wszystko poszło sprawnie, musimy wiedzieć czy jest was tu więcej oraz co tu gromadziliście? Leki? Jedzenie, ingrediencje, ubrania...? - sytuacja była dość dramatyczna, jednak posiadał wysoko rozwinięte umiejętności kontrolowania mimiki, jak i tonu głosu. Starał się więc brzmieć tak, by zasiać w tych ludziach spokój i dać im poczucie tego, że sytuacja mimo wszystko była pod kontrolą i istniał jakiś plan. Starał się brzmieć poważnie i korzystać z autorytetu jaki posiadali wraz z Lucindą. Nie byli nikim. Nie byli szarymi żołnierzami - Więc? Czas - upomniał, rozumiejąc, że czarodzieje wciąż byli oszołomieni paniką, upojeni dezorientacją. Należało jednak ich odpowiednio poprowadzić i ostatnie słowa sprawiły, że najstarszy mężczyzna z grupy poruszył ręką zachęcająco tak, by pójść za nim. Gdy tak zrobili znaleźli się zaraz w innym, małym pomieszczeniu w którego kącie schowana była za zaklęciem iluzji klapa w podłodze. Po jej otworzeniu można było znaleźć głównie ciepłe ubrania i trochę zapasów - Pomniejszymy tyle ile zdążymy w ciągu pięciu-dziesięciu minut. Niech jedna osoba zorganizuje worek, worki, torby, cokolwiek co ułatwi zebranie tego. Niech od razu pakuje - starał się jakoś zapanować nad sytuacją, następnie poruszył różdżką - Reducio - wypowiedział raz drugi, trzeci, czwarty...
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Nikomu nie szło łatwo pogodzenie się z porażką, a tych w ostatnim czasie było całkiem sporo. Nie robiła tego wszystkiego dla poklasku, nie interesowały ją zaszczyty. Chciała zwyczajnie widzieć, że ich poczynania do czegoś zmierzają. Mieć świadomość, że idą dobrą, choć wyboistą drogą. Dziś też przecież robiła coś dobrego. Mieli zabrać tych wszystkich ludzi w bezpieczne miejsce. Gdyby nie cała otoczka sytuacji mogłaby być nawet dumna z tak prężnego działania Zakonników. Jednak nie było to tak jasne i piękne. Blondynka stała przed ludźmi, których miała uratować i miała wrażenie, że coś im odbierają. Rozejrzała się powoli po otoczeniu. Widać było, że włożyli masę pracy w to, żeby to miejsce było dla nich przede wszystkim praktyczne. Pełno tu było szkła, fiołek, koców, złożonych w pośpiechu tak by zatrzeć ślady swojej obecności. Nie trzeba było być mistrzem dedukcji by wiedzieć, że mieszkający tu ludzie też brali udział w wojnie. Nie sprawiało im przyjemności gromadzenie się w tak małym pomieszczeniu, otwarci na atak. Teraz to miejsce było już spalone i choć prawdopodobnie taka sytuacja mogła mieć miejsce nawet bez ich interwencji, to jednak nie czuła się z tym dobrze.
Lucinda przeniosła wzrok na swojego towarzysza. Wysłuchała się w jego łagodny, niemal uspokajający głos. Był poważny i przekonując, w końcu co mówił Skamander było proste. Jeśli chcieli przeżyć musieli się ruszyć, musieli uciekać. Rozumiała też zwątpienie malujące się na ich twarzach. Lucindzie z trudem przychodziło zaufanie do najbliższych jej osób. W takiej sytuacji potrzebowałaby faktów lub realnego zagrożenia. Na szczęście oni mieli więcej wiary w ludzi. Blondynka ponownie utkwiła wzrok w kobiecie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Wszystkiego dowiecie się już na miejscu. Ktoś na pewno się wami zajmie. Pomoże. - dodała, a kiedy jeden z mężczyzn zaprowadził ich do klapy, blondynka pokiwała głową trochę w geście podziwu, trochę w przerażeniu. Nie wiedziała czy są w stanie to wszystko zabrać zanim minie im czas. Mieli go przecież tak mało.
Obudzona słowami Zakonnika kobieta wybiegła z pomieszczenia, by po chwili wrócić z trzema torbami. - Musi wystarczyć- skomentowała Lucinda i uklękła by jak najszybciej spakować pomniejszone zapasy do toreb.
Nie wiedziała jak długo to trwało. Wszystko robili w pośpiechu i wzięli tyle ile zdołali. Nie mogli jednak zwlekać dłużej. Jeśli wieść już się rozeszła to mogli mieć towarzystwo lada chwila, a tego przecież chcieli uniknąć. - Weźcie jeszcze to- dodała wyciągając ze swojej sakiewki pare galeonów, które wzięła ze sobą i wcisnęła je w dłoń kobiecie. Może to miała być rekompensata za utracone zapasy? Może chciała dać im łatwiejszy start? Nie było tego wiele, ale mogło wystarczyć na porządny posiłek.
Blondynka uniosła różdżkę i ruszyła w stronę wyjścia. Świstoklik był już niedaleko.
Lucinda przeniosła wzrok na swojego towarzysza. Wysłuchała się w jego łagodny, niemal uspokajający głos. Był poważny i przekonując, w końcu co mówił Skamander było proste. Jeśli chcieli przeżyć musieli się ruszyć, musieli uciekać. Rozumiała też zwątpienie malujące się na ich twarzach. Lucindzie z trudem przychodziło zaufanie do najbliższych jej osób. W takiej sytuacji potrzebowałaby faktów lub realnego zagrożenia. Na szczęście oni mieli więcej wiary w ludzi. Blondynka ponownie utkwiła wzrok w kobiecie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. - Wszystkiego dowiecie się już na miejscu. Ktoś na pewno się wami zajmie. Pomoże. - dodała, a kiedy jeden z mężczyzn zaprowadził ich do klapy, blondynka pokiwała głową trochę w geście podziwu, trochę w przerażeniu. Nie wiedziała czy są w stanie to wszystko zabrać zanim minie im czas. Mieli go przecież tak mało.
Obudzona słowami Zakonnika kobieta wybiegła z pomieszczenia, by po chwili wrócić z trzema torbami. - Musi wystarczyć- skomentowała Lucinda i uklękła by jak najszybciej spakować pomniejszone zapasy do toreb.
Nie wiedziała jak długo to trwało. Wszystko robili w pośpiechu i wzięli tyle ile zdołali. Nie mogli jednak zwlekać dłużej. Jeśli wieść już się rozeszła to mogli mieć towarzystwo lada chwila, a tego przecież chcieli uniknąć. - Weźcie jeszcze to- dodała wyciągając ze swojej sakiewki pare galeonów, które wzięła ze sobą i wcisnęła je w dłoń kobiecie. Może to miała być rekompensata za utracone zapasy? Może chciała dać im łatwiejszy start? Nie było tego wiele, ale mogło wystarczyć na porządny posiłek.
Blondynka uniosła różdżkę i ruszyła w stronę wyjścia. Świstoklik był już niedaleko.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nieprzyjemne uczucie zagrożenia było niemal namacalne. Dziś jednak mu to nie przeszkadzało tak bardzo, jak w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. Dziś wiedział, że miał solidne podstawy do tego by oglądać się za siebie, by liczyć kolejne sekundy, by chcieć opuścić miejsce w którym w tym momencie znajdował się on oraz ludzie, których spotkali. Byli priorytetem. I tu nie chodziło tylko o ich życie, a o to co nim reprezentowali. Postanowili wesprzeć sprawę Longbottoma, postanowili opowiedzieć się i zadeklarować pomoc, choć nie wyszli z cienia to wyciągali zza niego ręce gotowe do działania. Musieli przeżyć by być dowodem na to, że podobne działania nie są bezużyteczne. Ludzie nie mogli przestać się organizować w tak podstawowych aspektach. Nie mogli odczytywać podobnych działań równoznacznych ze śmiercią. A ku temu to dziś zmierzało. Czy uda się zatrzymać tę lawinę...?
Starał się oszukać i ich, jak i częściowo siebie. Klarowne, stanowcze komunikaty miały nadać wszystkiemu jakiejś płynności działania. Rozdysponowanie działań miało zapewnić, że wszystko jest mimo wszystko pod kontrolą, że wszystko się uda. Widząc zgromadzone przez nich zapasy Anthony wiedział, że nie było szans na to by wyratować wszystko. Kilka minut, kilka zaklęć, zaangażowanie przesycone pod denerwowaniem - to musiało wystarczyć ta chwila, te mimo wszystko nie do końca dociążone torby. Opuścił klapę i widział w ich oczach wahanie, to że myślą o tym, że mogą jeszcze wziąć coś jeszcze, że może mają jeszcze czas. Nie mieli - Po resztę wrócimy jak się uspokoi - skłamał. jedna kobieta przytaknęła niepewnie, inna ścisnęła dłonie na materiale torby w bezsilności. Jeżeli miało tu przybyć Ministerstwo to nie ostoi się tu kamień na kamieniu. Był tego pewien - być może ona również - Zabieramy się - zarządził by w kolejnej sekundzie przeżyć przedłużającą się w nieskończoność chwilę trwogi, kiedy to wyczekiwał na odpowiedź, czy ktokolwiek z nich wie jak obsłużyć świstoklik. Już prawie chciał niechętnie do wiadomości przyjąć, że właśnie oto przyszło im zrealizować najgorszy możliwy scenariusz, gdy mężczyzna chrząknął i przyznał się do tego, że da radę - Świetnie - poczuł ulgę. Upewnili się, że udało im się deportować i ruszyli wraz z Lucindą dalej.
|zt x2
Starał się oszukać i ich, jak i częściowo siebie. Klarowne, stanowcze komunikaty miały nadać wszystkiemu jakiejś płynności działania. Rozdysponowanie działań miało zapewnić, że wszystko jest mimo wszystko pod kontrolą, że wszystko się uda. Widząc zgromadzone przez nich zapasy Anthony wiedział, że nie było szans na to by wyratować wszystko. Kilka minut, kilka zaklęć, zaangażowanie przesycone pod denerwowaniem - to musiało wystarczyć ta chwila, te mimo wszystko nie do końca dociążone torby. Opuścił klapę i widział w ich oczach wahanie, to że myślą o tym, że mogą jeszcze wziąć coś jeszcze, że może mają jeszcze czas. Nie mieli - Po resztę wrócimy jak się uspokoi - skłamał. jedna kobieta przytaknęła niepewnie, inna ścisnęła dłonie na materiale torby w bezsilności. Jeżeli miało tu przybyć Ministerstwo to nie ostoi się tu kamień na kamieniu. Był tego pewien - być może ona również - Zabieramy się - zarządził by w kolejnej sekundzie przeżyć przedłużającą się w nieskończoność chwilę trwogi, kiedy to wyczekiwał na odpowiedź, czy ktokolwiek z nich wie jak obsłużyć świstoklik. Już prawie chciał niechętnie do wiadomości przyjąć, że właśnie oto przyszło im zrealizować najgorszy możliwy scenariusz, gdy mężczyzna chrząknął i przyznał się do tego, że da radę - Świetnie - poczuł ulgę. Upewnili się, że udało im się deportować i ruszyli wraz z Lucindą dalej.
|zt x2
Find your wings
Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań. Nie wiadomo było, w czyje dokładnie ręce trafiło wysłane przez Steffena Cattermole wydanie Proroka Codziennego, w którym znajdowały się informacje dotyczące kryjówek — ani co znalazca postanowi z nią zrobić. Dzięki gazecie Zakon Feniksa mógł dotrzeć do ludzi poszukujących schronienia, ich pomocy lub potrzebujących szybkiej ucieczki z zagrożonych terenów, a teraz, kiedy informacja znalazła się w rękach rodzin otwarcie sympatyzujących z aktualną władzą i popierających działania Lorda Voldemorta, wszystkim, którzy gromadzili się w tych, a także innych znanym rebeliantom lokacjach, groziło potworne niebezpieczeństwo. Zaalarmowani przez samego sprawcę Zakonnicy, dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji od razu podjęli odpowiednie kroki i wyruszyli do jednego z takich miejsc.
Anthony i Lucinda dotarli na cmentarz, gdzie według ich informacji mogli ukrywać się ludzie kierowani Prorokiem Codziennym. Na miejscu natrafili na czwórkę ludzi wraz z zapasami ubrań i żywności. Pomimo ich lęku i niepokoju bez przeszkód przystali na oferowaną pomoc Zakonników, którzy pomniejszywszy część rzeczy ewakuowali ich świstoklikiem w bezpieczne miejsce.
Anthony i Lucinda dotarli na cmentarz, gdzie według ich informacji mogli ukrywać się ludzie kierowani Prorokiem Codziennym. Na miejscu natrafili na czwórkę ludzi wraz z zapasami ubrań i żywności. Pomimo ich lęku i niepokoju bez przeszkód przystali na oferowaną pomoc Zakonników, którzy pomniejszywszy część rzeczy ewakuowali ich świstoklikiem w bezpieczne miejsce.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Straiton Cemetery
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja