Jade Viridis Sykes
Nazwisko matki: Vane
Miejsce zamieszkania: Lancashire
Czystość krwi: czysta
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: łamaczka i badaczka klątw, paserka
Wzrost: 170 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: szatynowy
Kolor oczu: piwne
Znaki szczególne: delikatne piegi, duża ilość biżuterii, tatuaże na plecach i dłoniach, ciężka woń bergamotki i oud wymieszana z papierosowym dymem
jedenastocalową, wykonaną z palisandru i włosa abraskana, ozdobiona białą rękojeścią
Hufflepuff
sokoła wędrownego
szatańską pożogę
anyżem, palo santo, szałwią białą i ziemią po deszczu
Solasa trzymającego mnie w objęciach, z dwójką dzieci u boku
talizmanami, legendami
Harpiom z Holyhead
palę papierosy, nad ranem tańczę i śpiewam
jazzu, rock’n’rolla, klasyki
Catherine McNeil
Krótko po ukończeniu szkoły nie miałam na siebie żadnego pomysłu. Pamiętam, że zgrzytałam zębami, bo w tym wieku w szopie za naszym domem Jocunda wraz z przyjacielem konstruowała miotłę, na której planowała dokonać niemożliwego. Przełamać barierę. Zostać pionierką. Polecieć za ocean. Mieszkało we mnie wszystko - byłam wodą, burzą, sztormem, perłą na dnie morza, chciałam wolności nieograniczonej, chciałam buntować się przeciwko niebu, ale jednocześnie czułam, że nie jestem wystarczająco dobra, bo muszę dokonać czynu na miarę młodszej siostry Jocundy Sykes. Nienawidziłam jej wtedy, nienawidziłam tego jak wysoko podniosła poprzeczkę. W amoku tłukłam rodzinną ceramikę, doprowadzając do szału również matkę, a o dekadę starsza siostra spojrzała na mnie tylko z politowaniem mówiąc Jade, ty możesz wszystko.
Jej słowa zadziałały niczym zaklęcie.
Było nas czworo. Jocunda, Joven, Jareth i ja. Sykesowie. Strażnicy tajemnic lasów Lancashire. Od zarania naznaczeni nieposkromioną naturą, brawurą i prostotą Celtyckich przodków. Dorastaliśmy wolni od konwenansów i ograniczeń, beztrosko biegając po baśniowych wzgórzach Bowland Fells. Nikt nie wymagał od nas perfekcyjnej dykcji, nikt nas nie uciszał, nikt nie kontrolował, nikt nie prowadził za rękę. Trochę nieokrzesani, trochę dzicy, chowaliśmy się niejako sami, choć mama zawsze całowała nasze kolana, gdy końcem różdżki zasklepiała uszkodzoną tkankę. Poruszała się z gracją godną primabaleriny, ale nie karmiła nas swoimi ambicjami, na talerzach serwując raczej pachnącą szarlotkę i swobodę. Kąpała się w płatkach kwiatów, których zapach można było wyczuć, gdy tuliła nas do piersi. Jej artystyczna natura sprawiała, że dom pęczniał od barwnych gości, a my meandrowaliśmy między dorosłymi, którzy w blasku świec żarliwie dysputowali o nauce i filozofii. O czwartej nad ranem podrywali się gwałtownie do tańca, a my wychodziliśmy sprawdzić jak pachnie powietrze, i czy z pobliskiej piekarni już ulatnia się zapach chleba, i czy świerszcze grają nam swoją ulubioną sonatę.
Matka była patronką nocy, subtelnej i romantycznej. W ciągu dnia, pod opieką Słońca, panowały zasady raczej męskie, choć to Jocunda jako najstarsza wiodła prym, nieustannie walcząc o swoją koronę z Jovenem. Bez względu na to, kto przejmował patriarchat, zawsze słyszałam Jade, ty na słupki, kiedy graliśmy w quidditcha na jedną bramkę. Nieważne, że byłam najmniejsza, że ledwie co trzymałam się na miotle. Ważność ról odwracała się dopiero wieczorem, kiedy przy kominku ojciec siadał z fajką nabitą ziołami, by opowiadać legendy, baśnie i mity. Honorowe miejsce na kolanach zawsze zajmowałam ja. Rzadko bywał w domu, czekaliśmy na jego powroty jak na pierwszą gwiazdkę. Był badaczem, błąkał się po świecie, odkrywał nieznane, analizował zapomniane i dopiero po latach zrozumieliśmy, że jego bajki często balansowały na granicy rzeczywistości, przestrzegając nas przed niebezpieczną siłą zwaną postępem technologicznym. Nie zaszczepiał w nas ślepej nienawiści do mugoli, ta była domeną drżących ze strachu konserwatystów. Raczej poszerzał nasze horyzonty. Ukazywał świat takim, jaki na nas czekał. Był szczery. Bezpośredni. Jednym słowem mógł zatrzymać tchnienia w nas wszystkich - i wtedy byłam pewna, że z taką samą mocą działał na innych. Był Sykesem. Lubił to podkreślać. Nie obawiał się więc niczego.
Może dlatego pozostawałam szorstka w obyciu - mało kto lubił słuchać prawdy, jeszcze za czasów Hogwartu spaliłam wiele mostów, zanim zdołano je ukończyć. Nie było mi z tego powodu szczególnie żal. To co odpychało jednych jak magnes działało na innych. Miałam swoje zdanie, swoje zasady, swój sposób na każdą przeszkodę. Potrafiłam wzbudzać zachwyt na równi z pogardą. Mój głos zawsze wybijał się donośnym tembrem. Może trochę impertynencko, trochę irytująco, ale w rzeczywistości wcale nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Znacznie lepiej czułam się w ukryciu, choć nie byłam zupełnym samotnikiem. Nie lubiłam strzępić języka, wybierałam milczenie, jeśli sprawa nie była warta mojego zaangażowania. Pasowałam do Hufflepuffu. Ze swoją wrodzoną szczerością i pracowitością, która zebrała dorodne plony podczas końcowych egzaminów, godząc dobre wyniki z uczestnictwem w klubie pojedynków i aktywnością w drużynie quidditcha.
Wiedziona słowami Jocundy spakowałam walizkę i ruszyłam za morze. Wtedy wydawało mi się, że zjadłam już wszystkie rozumy i zostanę drugim Ichabodem Sykesem. Szybko wróciłam do domu, z podkulonym ogonem, za to bogatsza w mozaikę porażek. I tatuaż na plecach. Wtedy to był bunt dla samego buntu, no wiecie. Byłam jeszcze nastolatką. Później poznałam Solasa, który mój bunt przekuł w pasję; który w ogóle wykuł mnie całą, ciosał precyzyjnym dłutem mistrza, z pełną świadomością, że nigdy nie będę błyszczeć jak diament. Dla nikogo innego, poza nim samym.
Połączył nas Joven, który w tamtym czasie pracował jako łamacz klątw. Podobnie jak Solas. Starszy ode mnie o piętnaście lat miał mnie za butne dziecko. A wiecie, czym go kupiłam? Tym cholernym, tandetnym tatuażem. Przyjął mnie do siebie na naukę, a zanim przeszłam egzaminy byliśmy już małżeństwem. Kochałam go do szaleństwa i równie szalenie, a on znosił mnie dokładnie taką jaka byłam. Stanowczą i niepewną, cierpką i ciepłą, milczącą i ekstrawersyjną, spokojną i bez ogłady. Dla niego zaciskałam w bólu zęby, zdobiąc plecy kolejnymi ornamentami. Zaciskałam też zęby z innych powodów. Czasem ze złości, a czasem z rozkoszy. Nie byliśmy typowym małżeństwem, ale dopełniliśmy przeznaczenie mitu o Androgynie, wspólnie podbijając kolejne grobowce, świątynie, ruiny i sanktuaria. Wspólnie łamaliśmy klątwy, pracując jednocześnie nad właściwościami kamieni i metali, badając ich wzajemny wpływ na wzmacnianie magii. To dzięki wpływom Solasa, pomimo młodego wieku, zdobyłam aprobatę Banku Gringotta. Spełniłam swój sen o dalekich podróżach, o legendach, które opowiadał ojciec. Ale jednego ciągle mi brakowało.
Brakowało mi sławy.
Zabiłam więc swojego męża.
Nie tak finezyjnie jak na kobietę przystało. Powinnam była mu dolać trucizny do kieliszka wina. Zamiast tego wepchnęłam go w objęcia klątwy. I mogłam jedynie patrzeć na to, jak języki ognia powoli wydzierają z niego życie.
Ani jego rodzina, ani aurorzy długo nie chcieli wierzyć, że nie była to zbrodnia doskonała. W końcu to ja chciałam zbadać tajemnicze kurhany na wyspie Man. To ja wprowadziłam go w zasadzkę. Solas za to posiadał majątek, który uznano za mój motyw. Później posądzono mnie o cudzołóstwo. W czasie przesłuchań traktowano jak kurwę, najgorszą wywłokę, kobietę bez sumienia, bez skrupułów. Podczas procesu czułam się bezsilna - i obojętna. Bo wszystko, co kochałam całym swoim sercem, zabiłam. Zabiłam własną nieumyślnością, naiwnością, poczuciem pewności siebie. Poczuciem, że przecież mogę wszystko.
Nie orzeczono mojej winy. Nie było na to jednoznacznych dowodów. Choć słusznie uniknęłam Azkabanu, nie byłam już mile widziana w banku Gringotta. Musiałam odejść - i choć nie mówiono o tym głośno, czułam, że mimochodem wsunięto mi do kieszeni wilczy bilet. Bramy instytucji, które oferowały prace łamaczom klątw, zostały przede mną zamknięte.
Schronienie znalazłam w rodzinnym domu, u boku matki. Wszyscy wokół mówili Jade, zjedz coś, a ona jedna nie mówiła nic. Ona jedna rozumiała i ze smutkiem spoglądała na moje plecy - na kości obleczone skórą i na skórę obleczoną pamiątkami wiecznej miłości. Wieczorami leżałam pod otwartym niebem i snułam wszystkie możliwe historie co gdybym. Co gdybym nie rzuciła Solasowi wyzwania. Co gdybym to ja szła wtedy pierwsza. Co gdybym nie pragnęła zapisać się na kartach historii. Co gdybym zgodziła się na to dziecko. Długo nalegał, ale ja nie chciałam. Dobrze nam było przecież razem, a ja bałam się macierzyństwa. Bałam się, że odbierze mi wolność, że przekreśli moją karierę łamacza klątw. Tymczasem przekreśliłam ją sama.
Myślałam tak do czasu, gdy znów pojawił się Joven - niczym kompas, po raz drugi przecierając przede mną szlaki. Nieznane, intrygujące, niebezpieczne, nieco brudne, ale ja sama czułam się przecież brudna. Napiętnowana przez społeczeństwo. Skończona. Nie miałam innego fachu w ręku, a w łamaniu klątw byłam więcej niż dobra. Zaczęłam przyjmować więc prywatne zlecenia - a moi pracodawcy byli różni. Podróżowałam na krańce świata, zanużając się w paszcze potworów, by wydobyć chronione skarby. Czasem ich własne, a czasem zupełnie nie. Za każdym razem, gdy dokonywałam niemożliwego, czułam się godna swojego nazwiska - ale nadal nie byłam ani Jocundą, ani moim ojcem. Pragnienie sięgnięcia szczytu stało się moim megaupiorem. I podczas gdy myślałam, że wspinam się śladem nazwiska, tak naprawdę leciałam w dół. W pewnym momencie granice między zleceniami zaczęły się zacierać, coraz więcej wspólnych przymiotów mając z przemytem niż łamaniem klątw. Ku własnemu zaskoczeniu dobrze się tam odnalazłam. Doświadczenia zdobyte podczas pracy z przebiegłymi goblinami dały mi szerokie spektrum zachowań, czyniąc sprytniejszą, niż wyglądałam.
Długo nosiłam żałobę, jeszcze dłużej nie potrafiłam uporać się z depresją. A kiedy pierwszy raz od śmierci Solasa porwana emocjami oddałam się innemu mężczyźnie, nie chciałam patrzeć w lustro. Wstyd długo snuł się za mną cieniem - najlepszym lekiem stał się alkohol. Który pchnął mnie w kolejne, obce ramiona.
Otrzeźwiałam, gdy Joven został zesłany do Tower. Chciano go wysłać do Azkabanu - rzekomo za nakładanie klątw, w co ani ja, ani nikt z naszej rodziny nie chciał uwierzyć - udowodniono mu jednak tylko paserstwo. Powrót na salę przesłuchań po dwóch latach przywrócił niechciane, bolesne wspomnienia - ale byłam już silniejsza, godząc się z gorzką prawdą, że Solas nie wróci. Proces uświadomił mi, jak bardzo moje życie się zmieniło. Znalazłam się w punkcie, z którego nie było już odwrotu. Starszy brat nie wydał mnie, w spadku pozostawiając sieć kontaktów. Czułam się okropnie, ale nie miałam sił, by rozliczać siebie ze swoich grzechów. Stałam się ich kolekcjonerką. I uodporniłam się. Na czerń i biel, na długi ogon przeszłości, na utracone szanse. Byłam Sykesem, niespokojnym duchem. Wolnym. Dumnym. Nie chciałam tych cech dłużej chować po kieszeniach.
Chaos, który wdarł się majową nocą w 1956 oszczędził moją rodzinę. Musiałam nauczyć się żyć od nowa - ale przecież miałam w tym już praktykę. Cała moja nauka i wiedza okazały się niczym w zetknięciu z destrukcyjną mocą, skłoniły jednak do refleksji nad przeszłością. Nieposkromiona, niszczycielska magia nosiła w sobie naturę klątw, kusząc powrotem do badań, które prowadziłam z Solasem. Po raz pierwszy od jego śmierci wróciłam do porzuconych zapisków traktujących o strukturach kamieni i metali, próbując znaleźć przepis nie tyle na poskromienie anomalii, co ochronę przed nimi. Choć moja wiedza z alchemii nie była imponująca, runy rozświetlały nieprzetarte szlaki. Próbowałam odnowić dawne znajomości ze świata nauki, wiedząc, że sama nie posiadam wystarczającej wiedzy, aby pogłębiać studia nad talizmanami, ale ci, którzy przeżyli anomalie, odpowiadali milczeniem, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że cokolwiek zamierzałam osiągnąć, tym razem swoją drogę musiałam utorować sama.
A tatuaże na plecach? Nie starczyłoby mi nocy, żeby o nich opowiedzieć.
Pragnieniem Jade była - w pewnym sensie nadal jest - sława. Doścignięcie własnej siostry. Ojca. Sokół wędrowny jest ucieleśnieniem tego pragnienia - jako stworzenie wyjątkowe, pierwsze, niedoścignione. Idealny drapieżnik, zawsze czujny, zwinny - zupełnie jak Sykes, która porusza się szybko i reaguje instynktownie, jakby mieszkała w niej jakaś niespokojna siła.
Przywołując patronusa Jade wspomina chwile z Solasem - te dobre.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 20 | +2 (różdżka) | |
Zaklęcia i uroki: | 0 | 0 | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Uzdrawianie: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Alchemia: | 16 | +3 (różdżka), +5 (kociołek złoty) | |
Sprawność: | 10 | Brak | |
Zwinność: | 5 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
Angielski | II | 0 | |
Francuski | I | 1 | |
Goblidegucki | I | 1 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Astronomia | I | 2 | |
Geomancja | II | 10 | |
Historia Magii | I | 2 | |
Kłamstwo | I | 2 | |
ONMS | I | 2 | |
Perswazja | I | 2 | |
Starożytne Runy | IV | 40 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Skradanie | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Rozpoznawalność | I | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 | |
Muzyka (śpiew) | I | 0.5 | |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0,5 | |
Quidditch | I | 0,5 | |
Taniec współczesny | I | 0,5 | |
Pływanie | I | 0,5 | |
Jeździectwo | I | 0,5 | |
Wspinaczka | I | 0,5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 2 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Jade Sykes dnia 13.04.19 11:54, w całości zmieniany 16 razy
Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Percival Blake
halit x2, srebro x2
[10.04.19] Ingrediencje (listopad/grudzień)
[24.04.19] Zużycie x2 włosie akromantuli
[26.01.21] Komponenty )lipiec/wrzesień)
[18.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +0,5 PB
[26.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): + 2 PB
[28.04.19] Zdobycie osiągnięcia (Mały pędzibimber), +30 PD
[29.07.20] Przywrócenie rangi
[18.08.20] Wsiąkiewka (kwiecień-czerwiec): +30 PD
[18.08.20] Zdobycie zarejestrowanej różdżki
[19.08.20] Wykonywanie zawodu (kwiecień-czerwiec): +50 PD
[27.08.20] Otrzymano: oko ślepego
[04.11.20] Osiągnięcia (Syn marnotrawny); +5 PD
[01.12.20] Osiągnięcie (Genealog): +60 PD
[04.01.21] Osiągnięcie (Do wyboru, do koloru): +30 PD
[24.01.21] Zakupy: złoty kociołek (+5 E); -300 PD
[26.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): + 90 PD
[26.01.21] Aktualizacja postaci
[29.01.21] Wykonywanie zawodu (lipiec-wrzesień): +20 PD
[19.02.21] [G] Zakup diable ziele (x10), wróżkowy pył (x5): - 35 PM