Cora Egilia Valhakis
Nazwisko matki: Blythe
Miejsce zamieszkania: pokój w Wenus
Czystość krwi: półkrwi
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: prostytutka i wieszczka w domu uciech Wenus
Wzrost: 163 cm
Waga: 46 kg
Kolor włosów: czarny
Kolor oczu: zielony
Znaki szczególne: wyjątkowo szczupła sylwetka, wysokie kości policzkowe, duże oczy, zachrypnięty głos
13 cali, dość elastyczna, Bangkirai, Szpon hipogryfa
Hogwart, Slytherin
brak
mężczyznę przygniatającego mnie do ziemi i sięgającego do mojej spódnicy wbrew woli
palonym liściem wawrzynu, baklawą, dymem papierosowym
siebie w roli Perseusza dłuta Celliniego z męską głową w garści
szkicowaniem, mitologią i kulturą grecką, antycznymi sztukami wieszczenia
gdy wymaga tego chwila
gram w szachy, rysuję, chadzam na wyścigi, rozglądam się za protektorem
instrumentalnej wzmacniającej wizje
Eva Green
Nie przyszła na świat, by być wielką. Jej narodzinom nie towarzyszyły niesamowite znaki na niebie czy przepowiednie. Wielka Brytania była pochłonięta mgłą i czernią oddechu tamtych czasów, lecz niczym więcej. Z mroków dopiero rodziła się zmiana, której nikt się jeszcze nie spodziewał, lecz nie była nim ona. Jako dziecko czarodziejów czystej oraz półkrwi była owocem płonnego uczucia, które wybuchło, by zaraz szybko zgasnąć wraz ze śmiercią rodzicielki. Podczas gdy Zethar rodziła swoje pierwsze i jedyne dziecko, w Grecji trwały w tym czasie Tesmoforie na cześć bogini płodności i urodzaju — Demeter. I chociaż Anglia nie miała żadnych tradycyjnych powiązań z ów państwem, związany z tradycją przodków Antonius Valhakis uznał to za symbol. Bo chociaż nie doczekał się syna, córka, którą chroniła tak wielka patronka, musiała przynieść mu chlubę. Ochrzcił więc niemowlę imieniem Cora. Περσεφόνη. Persephonē. Κόρη. Korē. Małżonka Hadesa. Władczyni świata podziemnego. Opiekunka dusz zmarłych. Córka Demeter i Zeusa. Miała to być niejako ofiara wdzięczności dla bogów, lecz chwalebny dzień okazał się równocześnie przekleństwem. Pełne boleści narodziny dały życie dziecku, lecz odebrały siły matce, która po trzech dniach męczarni oddała ostatnie tchnienie w ramionach męża. Załamany śmiercią kobiety czarodziej nie był w stanie zajmować się Corą, dlatego ściągnął do domu wdowią siostrę. Bryzeis Valhakis stała się nie tylko zastępczą matką dla osieroconej dziewczynki, lecz również i mentorką, nauczycielką w kobiecych sprawach. Mała czarownica nigdy nie sprawiała problemów wychowawczych, zostając ulubienicą ciotki — wspólnie powtarzały grekę, wspólnie uczyły się rysować oraz malować. To wtedy już uwidoczniła się niezwykła cierpliwość Cory, która mogła całymi dniami siedzieć przy rodzinnym stole i poprawiać szkic kwiatów, byle były idealne w jej oczach. Godzinami przeglądała atlasy z antycznymi rzeźbami oraz freskami, chcąc zapoznać się ze wpajaną jej od urodzenia grecką tradycją. Nie mówiła zbyt wiele, woląc obserwować aniżeli zabierać głos. Surowe zasady panujące w domu nauczyły ją posłuszeństwa, lecz również kłamstwa. Musiała nauczyć się oszukiwać, gdy zabierała z kuchni ulubione ciasteczka, a później sroga kucharka szukała winnego. Zrzucając winę na koniuszego, nie pozwoliła na to, by drgała jej nawet powieka. Pomimo silnej więzi z ciotką, dziewczynka tęskniła za obecnością ojca, który przesiadywał całymi dniami w swoim gabinecie lub przygotowywał statki do kolejnej wyprawy. Jako kupiec posiadał wielu znajomych, przez co przez dom Valhakisów przelewały się bez ustanku nowe osoby — niektórzy zostawali na dłużej, inni nigdy tam nie wracali. Czasami Corze zdawało się, że nieznajomi byli nią bardziej zainteresowani niż własny ojciec. W końcu jednak moneta obróciła się na korzyść Cory i Antonius zainteresował się dzieckiem. Było to krótko po czwartych urodzinach dziewczynki, gdy w środku nocy znaleziono ją na ziemi sypialni ciskaną silnymi drgawkami. Jeszcze w niepełnym stanie świadomości i trzeźwości zmysłów, mała czarownica rozrysowała na ścianie obraz tonącego okrętu — okrętu, którego nazwa zlewała się z imieniem statku zawodowego konkurenta Antoniusa. Wkrótce potem do domu Valhakisów doszły wieści o bankructwie ów człowieka. Bryzeis, która posiadała dar jasnowidzenia, rozpoznała w dziecku przekazany gen i zaczęła nauczać dziewczynkę wróżbiarstwa, przygotowując ją do ciężkiego życia z niecodzienną zdolnością.
Nie chciała jechać do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Nie czuła się gotowa na spotkanie z murami starodawnego zamczyska, w którym miałaby być oddzielona od rodzinnych opowieści z antycznych piasków Troi, syrenich pieśni czy Olimpu okraszonego przeróżnymi bóstwami. Kochała to, co miała i nie potrzebowała dodatku. Nie chciała uczyć się niczego ponad to, co już wiedziała — chciała kontynuować naukę wróżbiarstwa, które odkrywała przed nią ciotka; chciała całymi dniami siedzieć i malować wizje pojawiające się w jej umyśle; chciała wyczekiwać na ojca, któremu mogłaby pochwalić się kolejnymi poznanymi pojęciami po grecku. Nie podobało się jej to, że miała być rok starsza od pozostałych dzieci — kolejny powód, by nienawidzić szkoły. Dlatego niezwykle rozkapryszona szła z Bryzeis na Ulicę Pokątną, by wybrać odpowiednie przedmioty na nowy rok szkolny, w tym również różdżkę, lecz młoda Cora nie była wcale zainteresowana. Wolała magię za pomocą kart, szklanej kuli i dymu. Bo to właśnie w ów ostatnich tchnieniach ognia widziała przyszłość, którą przelewała na karty pergaminu lub płótna. Papierosowe opary, dogasające ogniska, tlące się wawrzynowe liście — nie miało znaczenia, skąd ów dym się pojawiał. Istotne było, by w ogóle zaistniał. To z niego wydobywały się mgliste sylwetki, chmurne marionetki, rzadziej przedmioty lub miejsca. Wizje Cory zawsze pozostały nieme, a szczegóły pozostawały rozmazane, lecz wraz z każdym kolejnym rokiem, każdym proroctwem dziewczynka uczyła się znajdywać odpowiednie symbole, wyciągać najistotniejsze nawet z najbardziej niewyraźnych widziadeł. Często towarzyszyły jej temu zapowiadające nadejście wizji konwulsje przypominające atak epilepsji. To był jej dar. To była jej przyszłość. Na co jej więc była różdżka? Z równie niezadowoloną miną przekraczała próg Hogwartu i zasiadła na stołku, oczekując przydziału przez Tiarę. Miała w nosie jej zdanie, byle tylko nie trafić do głupich Gryfonów oraz mazgajowatych Puchonów. Na szczęście zanim Tiara dotknęła czubka jej głowy, po całej Wielkiej Sali rozniosło się jednogłośne Slytherin, decydując o kolejnych siedmiu latach życia dziewczynki. Stała się Ślizgonem, który stronił od towarzystwa i wolał przesiadywać z nosem w książkach niż bawiąc się na meczach Qudditcha czy błoniach. Pierwsze dwa lata były katorgą nie do zniesienia. Siliła się, żeby polubić chociażby jeden przedmiot, jednak nie widziała swojej przyszłości w eliksirach, alchemii czy lataniu na miotle. Jako tako szło jej z uroków, jednak wszystko się zmieniło, gdy w szkole zginęła uczennica. Strach ogarnął nie tylko dzieci, lecz również i dorosłych, a pełne grozy listy nie przestawały nadchodzić. To właśnie wtedy Cora po raz pierwszy drżała, wiedząc, że życie nie było tak proste i przyjemne. Że wróżbiarstwo nie miało jej ocalić w chwili zagrożenia. Że nie była wszechwiedząca. To właśnie wtedy zdecydowała, że zrobi wszystko, byle tylko posiąść jak największą wiedzę z obrony przed czarną magią. Nie była na tyle chętna do uroków, by zagłębić się również i w tę dziedzinę, dlatego wybrała defensywę. Jako kobieta w świecie mężczyzn musiała umieć się bronić. Zapisała się więc do Klubu Pojedynków, podciągnęła w ocenach, czytała książki, ćwiczyła i nie odpuszczała. Nie chciała stać się ofiarą jak Marta. Zresztą zmarła uczennica kojarzyła się jej nie tylko ze śmiercią — była symbolem mugolskiej porażki. Od zawsze obojętna na sprawy czystości krwi, w Hogwarcie nauczyła się nimi pogardzać i zrozumiała, dlaczego jej ojciec nigdy nie robił z nimi interesów. Co robili w nieswoim świecie? Czemu zabierali im magię? Czego chcieli? To uczucie jedynie się nasiliło, gdy została ofiarą żartów gryfońskiej paczki mugolskiego pochodzenia. Zawsze niska i wątła nie była w stanie powstrzymać śmiechów i zbliżających się coraz bliżej kroków tuż za plecami. Nie miała przyjaciół, izolowała się — była więc łatwym celem. Brnąc po kolana w śniegu ciężko było się wybronić przed czterema starszymi, silniejszymi chłopcami, których zamiarem było wywrócenie jej do góry nogami i zobaczenie co dziwaczka miała pod spódnicą. Na szczęście skończyło się jedynie na rozsypanych na śniegu książkach, bo w porę zjawił się inny uczeń i przegonił zbiorowisko. Zawsze sądziła, że da sobie radę ze wszystkim, a okazało się, że nie potrafiła stawić czoła czterem kretynom... Płacz jednak na nic się zdał. Musiała starać się mocniej, silniej — właśnie wtedy też ubłagała profesora obrony przed czarną magią, by uczył ją również i poza zajęciami. Widząc jej determinację, nauczyciel przystał na tę propozycję, ale miał jeden warunek — Cora musiała się podciągnąć z innych przedmiotów. Nie osiągała wybitnych ocen, ale było lepiej, bo dzięki temu mogła poznawać tajniki obrony, które były niedostępne dla innych uczniów. To właśnie wtedy nauczyła się wyczarowywać cielistego patronusa. Wąż był symbolem mądrości, wielkości, manipulacji, kuszenia i przebiegłości. Źródłem sporów i kontrowersji, z którymi stykano się od niepamiętnych czasów. Piękny, acz zabójczy. Sięgając po ów silne zaklęcie myślami wróciła do pierwszej podróży do Grecji. Cały dzień leżała na zboczach akropolu ateńskiego, pozwalając promieniom słońca ogrzewać jej skórę. To wspomnienie błogiego, niewinnego dnia pozostało w niej silnie zakorzenione i stało się podstawą do chwilowego poczucia szczęścia. Nietrudno było się domyślić, że na egzaminach osiągnęła wybitne oceny z wróżbiarstwa i ochrony przed czarną magią, jednak były to jedyne dobre wyniki, które zdobyła. Więcej jednak nie potrzebowała.
Nie spodziewała się jednak, że wyjście poza granice Hogwartu będzie kolejnym więzieniem. Wracając do domu, nie natknęła się na ciotkę, z którą tak chciała się zobaczyć, a zamiast tego dowiedziała się od ojca, że ten znalazł jej kandydata na męża. Czystej krwi czarodzieja o tradycjach wsiąkniętych w najmniejszą komórkę, który mógł przełknąć mieszane pochodzenie przyszłej wybranki. Mężczyzna zdawał się otumaniony urodą młodej czarownicy, jednak nie wzbudzał zainteresowania Valhakis. Ta nie chciała ślubu, nie chciała, by mężczyzna decydował o jej przyszłości — wszak nie po to usilnie trenowała w obronnej dziedzinie, żeby pozwolić im się ujarzmić i stłamsić. Cora marzyła jedynie o tym, by żyć z wróżenia — tak, jak czyniła to jej ciotka. Brak przy swoim boku Bryzeis pchnął więc czarownicę ku szukaniu wsparcia w wieloletnim przyjacielu ojca. Traktowała mężczyznę niczym stryja, bo zawsze był dla niej dobry. Zawsze przywoził nowy zapas węgla do szkicowania, płótna, na których mogła malować, książki, w których mogła się zaczytywać. Był jej bohaterem, Odysem, który zwalczał wszelkie trudności. Ufała mu i to doprowadziło do jej upadku. Jednego wieczora, gdy szukała ponownej ucieczki od namolnego kandydata na narzeczonego, wybrała się do przyjaciela ojca, który posiadł kolekcję antycznej sztuki. Skusiły ją obietnice oryginalnych rzeźby prosto z jej ojcowizny — greckie dłuta miały wszak w sobie wiele mistycyzmu i ciężko było oprzeć się ich urokom. Oświetlone księżycowym blaskiem zdawały się poruszać i tańczyć, hipnotyzując każdego kto na nie spojrzał. Jakżeby więc młoda kobieta mogła spodziewać się pułapki, którą na nią zastawiono? Nawet nie zabrała różdżki, ufając, że zmierza w najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Myliła się. Nie zorientowała się, kiedy leżała na zimnej podłodze, krzycząc i próbując się uwolnić. Poczuła go w sobie i wiedziała, że cały jej dotychczasowy świat legł w gruzach. Zdrajca zaufania posiadł ją tamtej nocy i chociaż płakała, żadna bogini nie wysłuchała. Posąg Ateny pozostawał niewzruszony, patrząc z piedestału marmurowymi oczami. Demeter również nie przyszła na ratunek. To właśnie wtedy Cora umarła, dając początek narodzinom nowej, innej kobiety. Niczym mitologiczna Gorgona została wykorzystana, a później porzucona i wzgardzona. Gdy następnego dnia Valhakis opowiedziała wszystko ojcu, ten nie uwierzył. Okazało się, że jej prześladowca zdążył przedstawić już swoją wersję wydarzeń, w której to czarownica próbowała go uwieść. Jeszcze tego samego dnia Cora uciekła do ciotki, która po kłótni z bratem, wróciła do domu zmarłego męża w Londynie. Tam Bryzeis przyjęła bratanicę. Pozwoliła na to, by kontynuowała naukę jasnowidzenia, którą zaniedbała podczas przebywania w Hogwarcie. Cora już wcześniej była cicha, lecz teraz była zamknęła się w sobie jeszcze bardziej i tylko przy ciotce się otwierała. Spijała z jej ust każde słowo, chcąc posiąść wiedzę na równi z wiedzą wróżbitki — stanowiła wszak dla niej wzór, autorytet. Valhakis nie przestała również wspomagać się zaklęciami obronnymi, pomagając ciotce w prowadzeniu salonu wieszczki. Bryzeis widziała w niej swą godną następczynię i chociaż mogła przepowiedzieć los każdego, swojego nie była w stanie. Umarła wkrótce później, zostawiając Corę samą.
Nie była w stanie poradzić sobie całkiem sama. Jeszcze nie była w pełni doświadczona i zaznajomiona z całym przedsięwzięciem. Nie zdobyła zaufania klientów, a usilne zmagania odnalezienia się w tym brutalnym świecie jedynie ją dociskały do gruntu. Chciała być silna, ale za każdym razem, gdy próbowała wstać, coś lub ktoś odbierał jej wszystkie siły. Niesprawiedliwie odrzucona przez najbliższych, osamotniona nie miała szczęścia. Bryzeis zostawiła ją samą, lecz Cora nie była jeszcze gotowa na samotność. Pozbawienie mentorki zachwiało gruntem pod jej stopami. Nie była w stanie zapanować odpowiednio nad prowadzonym wcześniej lokalem i z dnia na dzień opuszczali ją zarówno klienci, jak i energia do pracy. Była zbyt młoda, zbyt krucha. Taka samotna. Nienawidziła tego w sobie, lecz równocześnie nie była w stanie tych cech pokonać. Tym światem nie rządziła wiara, a pieniądz — bez niego zostawało się jedynie żebrakiem i nawet wyrocznia delficka została zbrukana. Nie była w stanie utrzymać się z wróżb, musiała sprzedać dom, a Wielka Wojna Czarodziejów nie sprzyjała takim inwestycjom. Pieniądze szybko się skończyły, podobnie jak zainteresowanie jasnowidzami. Nikomu nie było w głowie pytać o los, skoro walki toczyły się praktycznie w drzwiach domów. Ludzie łaknęli bezpieczeństwa, a tego Valhakis nie mogła im zapewnić. Zaczęła łapać więc przechodniów i niczym pozbawione godności zwierzę żebrała o atencję. Na nic zdała się obrona przed czarną magią, gdy potrzebne było kłamstwo — za nędzne knuty przepowiadała fałszywe wróżby, byle tylko włożyć coś do ust. Łgała, mamiąc naiwnych czarodziejów i czarownice. Nie istniała dla niej polityka, godność, większa sprawa — głodne stworzenie łaknęło jedynie przetrwania kolejnego dnia i gdyby nie uroda, którą odziedziczyła po pięknej matce, być może niedane byłoby jej ujrzeć kolejnej wiosny. Cora zawsze miała się zastanawiać czy był to przypadek, że akurat wtedy odnalazła ją wysłanniczka Wenus. Starsza kobieta wyglądała na przejętą losem młodszej czarownicy, lecz Valhakis potrafiła rozpoznać w ludzkich oczach podstęp. Jednak co miała zrobić, skoro obiecano jej dach nad głową, czyste ubrania, jedzenie i wykorzystanie daru jasnowidzenia w sposób godny wróżbity? Przyjęła ofertę, równocześnie pozwalając zamknąć się w kolejnym więzieniu pięknych słów i pięknych obrazów. Zrozumiała, że znalazła się nie wśród niewinnych służebnic, a kultu cielesnej przyjemności, której stała się częścią. Początkowo jako wieszczka, później dostrzegła wielkość pieniądze i władzę, którą on dawał. Zasmakowała już upodlenia mieszkania na ulicy i nie chciała nigdy do niego wracać. Zaczęła więc oddawać siebie tym, którzy dawali więcej. Przypomniała sobie jak to było, zaczytywać się w księgach, rozmawiać o muzyce, antycznej rzeźbie, trzymać pędzel — umiejętności i zainteresowania z dzieciństwa sprawiły, że stała się jeszcze atrakcyjniejsza. Już nie tylko służyła darem jasnowidzenia, lecz również i ciałem przyciągającym wielu. Ani anomalie, ani wzrastająca wojna nie odcisnęły na niej swojego piętna. Spodziewała się wszak zmian, bo czy nie tym właśnie winna się zajmować? Czy nie w kartach, szklanych kulach i swych wizjach nie widziała nadchodzących bitew, krwi, cierpienia? Już dawno temu przestała być Corą. Została Meduzą, Gorgoną. Pythią. Znaną klientom prorokinią, która w oparach swoich wawrzynowych liści dostrzega przyszłość, a później... Później przy odpowiedniej zapłacie pozwala zasnąć w swych ramionach, oplatających kochanków niczym węże.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 25 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 10 | +3 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
angielski | II | 0 |
grecki | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia Magii | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Retoryka | I | 2 |
Spostrzegawczość | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Neutralny | Neutralny | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 |
Malarstwo (tworzenie) | II | 3 |
Malarstwo (wiedza) | I | 0.5 |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 |
Rzeźba (wiedza) | I | 0.5 |
Wróżbiarstwo | III | 25 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Jasnowidz | - | 20 (+90) |
Reszta: 2 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Cora Valhakis dnia 27.09.19 16:19, w całości zmieniany 13 razy