Elizabeth Tonks
Nazwisko matki: Wilde
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Mugolak
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: konstruktorka w Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej
Wzrost: 158
Waga: 54
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: ukazujące się pod wpływem promieni słonecznych piegi na twarzy, orli nos, dziewczęce stroje dobierane do wysokich, skórzanych trzewików, dłonie nierzadko ubrudzone atramentem albo smarem
o długości 12 cali, z drewna brezylki i rdzeniem oka lunaballi
Hogwart, Ravenclaw
strzęp srebrzystej mgły
martwe ciała bliskich osób
herbatą rumiankową, smarem aluminiowym, starymi książkami
swoją uśmiechniętą mamę
numerologią, majsterkowaniem i konstruowaniem mugolskich sprzętów na czarodziejską modłę, fotografią
Zjednoczonym
odkrywam nieznane zakamarki Londynu, chadzam na mugolskie potańcówki
wszystkiego, co wpadnie w ucho
Philippine Urvois
Bycie najmłodszą z czwórki rodzeństwa miało swoje plusy i minusy. Do tych pierwszych należało niewątpliwie bycie oczkiem w głowie rodziców oraz fakt, że większość drobnych przewinień uchodziła Lizzie na sucho. Dwóch braci i siostra stali się automatycznie najlepszymi przyjaciółmi, a możliwość czerpania z ich doświadczeń była czymś niezwykle cennym. Minusem był ochronny parasol, który roztoczyli nad jej głową – skutecznie rozdzielał ją nie tylko od problemów i przykrości, lecz pielęgnował naiwność oraz zaburzał obraz rzeczywistości. A ta, choć początkowo niezwykle barwna, z roku na rok szarzała coraz bardziej.
Elizabeth przyszła na świat, gdy przedwiośnie nieśmiało wdzierało się w świat rodziny Tonksów; dopełniła radosnego obrazka jako czwarte i ostatnie dziecko ze związku czarownicy i mugola. Dom wypełniony miłością sprawił, że wiele wspomnień z dzieciństwa pozostało w niej do dziś, stanowiąc wsparcie w trudnych czasach. Wspólne wycieczki nad morze, wyścigi na łyżwach na stawie za domem, wspinanie się po drzewach, wieczory spędzone na głośnym czytaniu baśni, mama tuląca ją do snu i tata sadzający na kolanach w swoim przydomowym warsztacie (który tak naprawdę był po prostu powiększoną szopą na narzędzia) – obrazki rodzinnej sielanki stanowiły i stanowią dalej podwaliny osobowości Lizzie, jej charakter nigdy nie był jednak krystaliczny; zaburzenie pojawiło się niczym rysa na szkle. Choć starsze rodzeństwo ujawniło w końcu swoje talenty, w domu nigdy nie używano magii, a Tonksowie żyli niczym mugolska, normalna rodzina; nikt nie zakładał z góry, ze Elizabeth pójdzie śladami rodzeństwa, dlatego dziewczynkę wysłano do szkoły razem z rówieśnikami z okolicy, z którymi jednak nie potrafiła się porozumieć. Zdobywała najwyższe oceny, zwłaszcza z przedmiotów ścisłych, lecz w gronie pozostałych uczniów uchodziła za źle wychowaną dziwaczkę. Nie uczestniczyła we wspólnych zabawach, nie stanowiły one dla niej alternatywy w porównaniu ze spędzaniem czasu w bibliotece i wyszukiwaniem informacji technologicznych, o których mogła później opowiedzieć tacie. Miała świetną pamięć i smykałkę do majsterkowania, na czym skupiała się niemalże całkowicie, zaniedbując inne aktywności, mogące pomóc jej zbliżyć się do rówieśników. Gdy wreszcie i jej magia objawiła się, wprawiając wskazówki niedziałających wcześniej zegarów w szaleńczy bieg po swoich tarczach, rodzice i rodzeństwo nie kryli zdumienia – od jakiegoś czasu myśleli bowiem, że najmłodszą latorośl los po prostu oszczędził.
Bo chociaż Hogwart w opowieściach braci i siostry zawsze był wspaniałym miejscem, wraz z narodzinami czarodziejskiego talentu u Lizzie nie zniknęły wcale ubytki w umiejętnościach społecznych – pojęcie ironii było dla niej obce, podobnie jak poczucie wstydu. Zakłopotana matka kilkanaście minut przepraszała biednego pana Ollivandera, który sprzedając pannie Tonks pierwszą różdżkę usłyszał, że musi być już bardzo wiekowy, skoro na dłoniach ma starcze plamy. A przecież to było oczywiste, Lizzie tylko stwierdziła fakt!
Z bijącym mocno sercem wsiadała do pociągu, mającego zawieść ją do szkoły po raz pierwszy; pod pachą ściskała nowe wydanie Proroka Codziennego, wciśniętego jej przez matkę – wyposażona w czarodziejskie czasopismo, nie powinna przecież wyróżniać się w tłumie. Jej pochodzenie wyszło na jaw mimo wszystko, lecz wtedy była już dumną Krukonką, która uwielbiała rozwiązywać zagadki i łamigłówki, pozwalające jej na wejście do własnego Pokoju Wspólnego. Od pierwszego wejrzenia pokochała hogwarcką bibliotekę, lecz nie mogła nadziwić się brakiem mugolskiej literatury pośród tysięcy woluminów zgromadzonych w ulubionym pomieszczeniu. Gdzie byli Hardy, Austen, siostry Bronte? Rówieśnicy, z którymi nie zawiązała specjalnie bliskich relacji, nie rozumieli jej przywiązania do świata, z którego pochodziła, a niezrozumienie to z biegiem czasu zaczęło przeradzać się w pierwsze niewinne kpiny. Te szybko zamieniły się w szyderstwa, skąd niedaleko było do pierwszej szlamy. Justine wyjaśniła jej, co to znaczy, a choć Lizzie nie była wtedy specjalnie poruszona tym słowem, w jej głowie szybko stało się synonimem najgorszej obelgi, jaką tylko mogła usłyszeć na swój temat.
Na całe szczęście nauka przynosiła jej wytchnienie. Nie była typową czarownicą, lubującą się w spędzaniu czasu nad kociołkiem lub uczennicą sprawdzającą się w Klubie Pojedynków. Na całe szczęście rodzeństwo pomogło jej w nauce latnia na miotle i nie zrobiła z siebie pośmiewiska na pierwszej lekcji. Przodowała za to w Transmutacji, a gdy na trzecim roku zapisała się na Numerologię oraz Mugoloznawstwo poczuła, że odnalazła dziedziny dla siebie. W końcu nic nie działo się przypadkowo, wszystko dawało się logicznie wytłumaczyć, a jeśli cyfry mogły przy tym pomóc, tym lepiej. Lizzie z roku na rok zagłębiała się w nauce ulubionego przedmiotu, poznając szyfry, symbolikę liczb, a nawet genezę niektórych zaklęć. O dziwo zapamiętywanie dat nie szło jej aż tak dobrze, a magiczne stworzenia wcale nie chciały się jej słuchać – kota koleżanki z dormitorium unikała, jak tylko mogła! Były to jednak tylko małe niedogodności, stojące pannie Tonks na drodze do zostania naukowcem. Gdy wracała na wakacje do domu, odkładała różdżkę i zaszywała się w szopie ojca, by własnymi rękami naprawić zegar ścienny czy układ napędowy w rodzinnym samochodzie. Marzyła o tym, że po skończeniu Hogwartu będzie zdolna adaptować mugolskie sprzęty do czarodziejskiego użytku – oba światy miały przecież tyle do zaoferowania, że aż żal było z tego nie skorzystać! W notatnikach tworzyła pierwsze szkice mechanizmów, jakie powoła do życia, gdy tylko osiągnie pełnoletność; niezwykle ubolewała nad tym, że normalne sprzęty nie działają w szkole, a poza nią nie wolno jej było korzystać z czarów. Dwa światy, w których żyła Lizzie, początkowo w ogóle nie chciały ze sobą współdziałać, lecz zawzięta czarownica była gotowa walczyć, by zmienić ten stan rzeczy. Najpierw musiała jednak przeżyć nieprzyjemności związanie z reżimem wprowadzonym przez Grindelwalda – ostatni rok w szkole nie należał do najprzyjemniejszych. Pozbawiona opieki starszej siostry, coraz częściej stawała się ofiarą paskudnych żartów, a winowajców nigdy nie pociągano do odpowiedzialności. Im bardziej próbowała się odegrać, tym mocniej obrywała – doszła wiec do wniosku, że najlepszą metodą będzie przeczekanie tego wszystkiego. Zaszycie się w dormitorium, pogrążenie w nauce. Dzięki temu zdobyła świetne stopnie, lecz nie miała ani jednego zdjęcia, na którym pozuje z przyjaciółmi na tle hogwarckich błoni. Żałowała tylko odrobinkę, lecz na dobrą sprawę nie umiała nawet nazwać tego uczucia.
Szkolny mundurek zamieniła na fartuszek pokojowej w hotelu na wyspie Cliodna. Przybytek nosił jej imię, a praca nie była specjalnie wymagająca, lecz znacznie poniżej ambicji panny Tonks. Młoda czarownica musiała jednak zacząć na siebie zarabiać, by w ogóle myśleć o wyprowadzce od rodziców i uniezależnieniu się od nich. Wciąż uwielbiała spędzać z nimi czas, z rodzeństwem pozostawała w nieustannym kontakcie – jeśli nie osobistym to listownym – a mimo wszystko nie wyobrażała sobie bycia ciężarem dla nikogo. Po roku pracy w hotelu udało jej się zdobyć posadę w Proroku Codziennym, gdzie dostała angaż jako fotograf i towarzyszyła dziennikarzom podczas przeprowadzania wywiadów. Przykładała się do swojej pracy, jak do każdej innej, przy okazji nabierając nieco ogłady w kontaktach z innymi. To właśnie w tamtym okresie swojego życia zdobyła pierwszych przyjaciół i ze zdumieniem odkryła, że osobom spoza rodziny także można zaufać. Początkowe zlecenia nie były specjalnie wymagające, ot pozowanie do portretów, które okraszały później artykułu, lecz z biegiem czasu pojawiły się znacznie ciekawsze okazje, a także praca w terenie. Pijacka bójka w dokach, w której uczestniczył syn sędziego Wizengamotu? Oczywisty mezalians podczas Festiwalu Lata? Potajemne spotkanie hiszpańskich dyplomatów z bogatym lordem o zagranicznym rodowodzie? Do tego wszystkiego wysyłano właśnie Lizzie, uznaną za sumienną i pracowitą dziewczynę. Nie narzekała, gdyż praca nie spędzała jej snu z powiek i po godzinach mogła poświęcić się numerologicznej pasji oraz dawaniem drugiego życia przedmiotom, które dla innych wydawały się bezużyteczne lub po prostu zbyt mugolskie. Jej pierwszym wynalazkiem był jeden egzemplarz bezdennego kałamarza – próby stworzenia tego cuda zajęły długie tygodnie, a pryskający atrament nie raz zachlapywał dziewczęcą twarz, lecz Tonks w końcu odniosła sukces, a mała buteleczka napełniała się sama za każdym razem, gdy tylko tego potrzebowała. Jeden z zegarków w domu przerobiła z budzika na Zasypiacz, który o określonej godzinie zaczynał wygrywać usypiającą melodię, dzięki czemu obie z mamą nie siedziały do późnych godzin nocnych, zamartwiając się o Michaela, Gabriela i Justine.
Uzbieranie na wynajęcie własnego mieszkania stało się kwestią czasu, a dwudziestoletnia Lizzie wyprowadziła się z rodzinnego domu i zamieszkała w stolicy, gdzie nie zagrzała długo miejsca. Pewnego październikowego wieczora powędrowała na wykład francuskiego numerologa, odbywający się w Wieży Astrologów. Wykładane tematy tak bardzo ją zainteresowały, że odważyła się napisać do niemłodego już profesora i otwarcie polemizować z jego tezami. Ich korespondencja trwała kilka miesięcy, aż w końcu naukowiec zaoferował jej pozycję swojej asystentki i skłonił do wyjazdu do Paryża. Tonks nie wahała się ani chwili, pożegnała się z rodziną, spakowała w dwie walizki i wyruszyła do Francji by wreszcie pracować w zawodzie. Języka zaczęła uczyć się zawczasu, by płynniej porozumiewać się ze swoim mentorem, a lekcje miały się wreszcie opłacić. Była to najbardziej szalona rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła, lecz pożałowała jej tylko raz w życiu. Czas mijał jej na wytężonej pracy – gdy pracodawca konstruował nowe zaklęcia, uczestniczyła w tym procesie, gdy wyjeżdżał na kolejną konferencję, trwała przy nim i pomagała wszystko zorganizować. Numerologia była jej pasją odkąd skończyła trzynaście lat, a w połączeniu ze ścisłym umysłem i świetną pamięcią rezultaty okazywały się naprawdę owocne. W praktyce poznawała liczbowe szyfry, bezbłędnie i szybko wykonywała w głowie rachunki, w końcowych latach asystentury nie raz, nie dwa podpowiadała mentorowi rozwiązania, dzięki którym jego praca okazywała się dokładniejsza, bardziej precyzyjna. Lizzie potrafiła dostrzegać zależności pomiędzy skomplikowanymi formułami, a nawet alchemia nie stanowiła już takiego problemu w teorii, gdy liczbę ingrediencji podstawiało się do odpowiedniego wzoru razem z dniem odpowiedniej fazy księżyca. Dla zabawy zainteresowała się także wróżeniem z liczb, po dacie urodzenia rozpoznając typy charakterów ludzkich, z jakimi przyszło mieć do czynienia – umiejętność ta okazała się niezwykle pomocna i usprawniła pannę Tonks w kwestii obycia pośród ludzi; wiedząc, czego może się spodziewać, rzadziej zdarzało jej się popełnić błąd wynikający choćby z bezpośredniości, jaką się cechowała. Relaksowała się, majsterkując w maleńkim gabineciku, urządzonym w paryskim mieszkaniu – spod jej ręki nie wychodziły co prawda przełomowe wynalazki, a przedmioty mające usprawnić codzienne życie. Dla własnego użytku skonstruowała okulary do czytania w nocy, które po nałożeniu pozwalały widać otoczenie w taki sposób, jakby nadal panował jasny dzień. Ulepszyła starą metodę swojego mentora i dzięki temu roztwór wywołujący czarodziejskie zdjęcia działał zdecydowanie szybciej. Pewnego razu otrzymała zlecenie przekształcenia zwykłego żywopłotu w czarodziejski, którego ścieżki przeplatały się ze sobą i przenikały, tworząc nowe kompozycje każdego dnia - posesja, na której powstało to dzieło, zyskała ogromną popularność i przez kilka miesięcy Lizzie nie mogła odpędzić się od podobnych zamówień.
Czerpała z dorobku mugoli i przerabiała ich innowacje na czarodziejską modłę. Zaraziła swojego mentora pasją do mugolskiej motoryzacji i udało im się zdobyć małego Renaulta, którego naszpikowali zaklęciami; od tamtego czasu często podróżowali właśnie dzięki niemu. Była szczęśliwa, nawet wtedy, gdy wieczorem wychodziła na miasto i wirowała na francuskich parkietach – życie wśród ludzi stawało się nagle o wiele bardziej znośne, gdy towarzyszyło mu poczucie spełnienia w innych aspektach. Wciąż jednak miewała problemy ze zrozumieniem drugiego człowieka – opacznie odbierała mimikę, nie rozumiała żartów, przez co przylgnęła do niej łatka osoby z kompletnym brakiem poczucia humoru, unikała nawiązywania kontaktów, które mogłyby trwać dłużej, niż jeden wieczór spędzony we francuskim lokalu; nie czuła potrzeby zawierania kolejnych przyjaźni, bezpieczną przystań odnajdując wyłącznie z rodziną.
Z Anglii docierały do niej coraz bardziej niepokojące wieści, lecz wszyscy członkowie rodziny nalegali na to, by pozostała tam, gdzie była. Francja oznaczała bezpieczeństwo, Francja dawała pewność, że z powodu pochodzenia Lizzie nie zostanie nagle schwytana i przesłuchana bez powodu. I w końcu – Francja stanowiła parasol ochronny przed anomaliami, ale nie przed wieściami, jakie w końcu nadeszły. Mama nie żyła, tatę dla bezpieczeństwa wysłano do Kornwalii, Michael wrócił do kraju, życiu Gabriela zaczęło grozić jeszcze więcej, a Justine postanowiła iść w jego ślady. Ogrom wiadomości sprawił, że najmłodsza panna Tonks przez kilka tygodni pracowała jak szalona nad kolejnymi formułkami i konstrukcjami, by w końcu wynurzyć się z pokoju i drżącym głosem oznajmić pracodawcy, że musi wracać do domu.
Londyn przywitał ją deszczem, co wcale nie powodowało jej zdziwienia. Pierwsza konfrontacja z rodziną upewniła Lizzie w przekonaniu, że powinna zostać w kraju już na stałe, bo teraz tutaj miała pracę do wykonania. Musiała naprawić własną rodzinę, bo coś wypaczyło tonksowy mechanizm, nie działał on już tak, jak powinien. Powróciła do starego mieszkania i odezwała się do dawnych znajomych z Proroka Codziennego, którzy oddalili się od skorumpowanego medium, od dawna myśląc nad czymś własnym. Dzięki przypadkowemu wybuchowi anomalii naruszony został magiczny splot odpowiadający za dźwięk, co w połączeniu z technologią wyjców, której użycie zaproponowała Lizzie, dało wreszcie pożądane efekty i przyczyniło się do powstania Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej. Wdzięczni znajomi przyjęli Tonks do swojej załogi bez mrugnięcia okiem i odtąd stała się odpowiedzialna za techniczną stronę radia, a więc przesyłanie fal w odpowiednie miejsca i o odpowiedniej częstotliwości; zabawa z rdzeniem sprawiała jej frajdę, lecz tak naprawdę mogła to robić tylko wtedy, gdy słuchacze nadsyłali uwagi co do działania swoich odbiorników. W gotowości stawiała się wtedy na miejscu, w jednej dłoni dzierżąc różdżkę, a w drugiej mugolski szwajcarski nóż oficerski, odziedziczony po tacie.
Jej życie od zawsze toczyło się na pograniczu dwóch światów, a teraz oba stały się zagrożone. Czas decyzji nadszedł, lecz nikt nie zdecyduje za nią. Lizzie musi wybrać, na co zdecyduje się tym razem – przeczekanie, czy działanie?
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 5 | + 2 różdżka | |
Zaklęcia i uroki: | 10 | + 3 różdżka | |
Czarna magia: | 0 | 0 | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 20 | 0 | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 1 | + 1 aktywności | |
Zwinność: | 5 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
angielski | II | 0 | |
francuski | II | 2 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Astronomia | I | 2 | |
Historia Magii | I | 2 | |
Zręczne ręce | I | 2 | |
Numerologia | III | 25 | |
Spostrzegawczość | II | 10 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Odporność Psychiczna | I | 5 | |
Mugoloznawstwo | II | 0 | |
Szczęście | I | 5 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
- | 0 | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Majsterkowanie | I | 0.5 | |
Literatura (wiedza) | I | 0.5 | |
Malarstwo (tworzenie) | I | 0.5 | |
Gotowanie | I | 0.5 | |
Fotografia | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0.5 | |
Taniec współczesny | I | 0.5 | |
Łyżwiarstwo | I | 0.5 | |
Pływanie | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 12,5 |
Ostatnio zmieniony przez Lizzie Tonks dnia 30.04.19 17:09, w całości zmieniany 4 razy