Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Srebrny Staw
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Srebrny Staw
Nazwany Srebrnym Stawem na cześć srebrnika, który jest aktualnie jedynym mieszkańcem tego miejsca, akwen został wybudowany w pierwszej połowie listopada 1956 r. specjalnie z myślą o odłowionym morskim smoku. To rzadkie stworzenie wymaga wyjątkowych warunków i takie zostały mu zagwarantowane. Obszerny zbiornik wodny w całości zamknięty jest w zadaszonym, ale przeszklonym budynku mieszczącym się za główną siedzibą rezerwatu, wzmocnionym zaklęciami ochronnymi które nie tylko nie pozwalają smokowi przebić się przez ściany, ale nade wszystko zapewniają odpowiedni mikroklimat chroniący przed nadmiernym gorącem, ale i zapewniający optymalny dla tej bestii poziom wilgoci. Pod powierzchnią wody znajduje się rozległa jaskinia, w której stworzenie może skryć się przed swoimi opiekunami.
Choć wokół stawu wzniesiono drewniany podest, najbezpieczniejszym dla smokologów miejscem w pobliżu akwenu jest balkon ciągnący się wokół zbiornika - zaprojektowany tak, by srebrnik nie był w stanie do niego sięgnąć ani tym bardziej podjąć w tym kierunku jakichkolwiek (udanych) prób zachowań agresywnych, ale też by potencjalny obserwator w jak najmniejszym stopniu zakłócał harmonię przeważnie spokojnego stworzenia.
Choć wokół stawu wzniesiono drewniany podest, najbezpieczniejszym dla smokologów miejscem w pobliżu akwenu jest balkon ciągnący się wokół zbiornika - zaprojektowany tak, by srebrnik nie był w stanie do niego sięgnąć ani tym bardziej podjąć w tym kierunku jakichkolwiek (udanych) prób zachowań agresywnych, ale też by potencjalny obserwator w jak najmniejszym stopniu zakłócał harmonię przeważnie spokojnego stworzenia.
Na pawilon nałożone jest zaklęcie Muffliato.
Smok zbyt długo przebywał w prowizorycznym zbiorniku, ciasnym, niewygodnym, klaustrofobicznym dla stworzenia jego gabarytów - rezerwat nie był przygotowany na przyjęcie morskiego smoka, ale Tristan nie zamierzał rezygnować z tak cennej zdobyczy: kiedy tylko pojawiły się sensowne widoki na jego ulokowanie na należących do niego włościach dopełnił wszelkich starań, by te widoki zdołały się ziścić. W tym - nakazał rozpocząć budowę zbiornika, który mógłby symulować warunki odpowiednie dla morskiego smoka. Temperatura, wilgoć, a nade wszystko jego główny żywioł - woda - o odpowiednim zasoleniu, temperaturze i florze. Magoinżynieria wspomagana wyjątkowo pękatą sakiewką potrafi zdziałać cuda, od momentu wyznaczenia odpowiedniego terenu, przez projekty i budowę, którą raz za czas nawiedzał, aż po dziś - minął miesiąc. Po dziś, kiedy to nad ranem otrzymał informację o ukończeniu prac, kilka godzin później wydając dyspozycję o wypuszczeniu smoka do wody. Jeszcze nie dotarły do niego wieści o jego adaptacji, chciał nade wszystko zobaczyć go na własne oczy - ale podobny moment zasługiwał na należytą celebrację, nie rutynową wizytację. Znał plany pawilonu, wiedział, że będzie bezpieczny - dlatego o towarzystwo poprosił Evandrę. Jej brzemienny stan coraz silniej dawał o sobie znać, jej samopoczucie było zatem priorytetem - i sądził, być może miał nadzieję, że ten moment przyniesie jej nieco radości. Był wczesny wieczór, deszcz nie ustawał, a błyskawice nie pozwalały zapaść ciemności. Ciemne chmury przysłaniały widok gwiazd, deszcz strugami przelewał się przez tereny rezerwatu. Kamienna ścieżka prowadząca ku Srebrnemu Stawowi była mokra i śliska, ale wiedział, że przy nim nic jej nie groziło. Martwiło go jedynie, że nie było możliwości przeprowadzić jej ku pawilonowi suchą nóżką. Głęboka czarna parasolka zakryła ich oboje, gdy wyszli na zewnątrz - okryty płaszczem przysłużył się jej ramieniem, odnajdując jednak jej dłoń, którą ścisnął mocno - nie zamierzając poddać się posępnej pogodzie. Przez ramię przewieszoną miał skórzaną sakwę - wewnątrz której znajdowało się kilka wypatroszonych ryb, którymi zamierzał wywabić smoka z ukrycia. Jeśli miał się zaprezentować w nowym otoczeniu - to w pełni swojej chwały.
Stalowe wrota brzdęknęły, kiedy osunął rygiel i pchnął je do środka, puszczając swoją towarzyszkę przodem; złożony parasol odsunął w kąt, z głowy zsunął kaptur płaszcza, zatrzasnął wrota - wewnątrz pawilonu panowała cisza, choć przeszklony dach, w którego nieustannie uderzały krople deszczu, powinien bębnić głuchym echem, odpowiednie zaklęcia zabezpieczały doznania dźwiękowe wrażliwego na hałasy srebrnika. Zapach morskiej wody był równie wyraźny, jak nad samymi klifami, a wszechobecna obfita roślinność nadawała temu miejscu sztucznego piękna. Na pierwszy rzut oka - wyglądało to przynajmniej dobrze.
- W porządku? - zwrócił się ku niej, upewniając się, czy niekomfortowa przechadzka nie pozostawiła po sobie więcej śladów, niż pierwotnie potrafił dostrzec. Baczne spojrzenie przeniósł w kierunku akwenu, upewniając się, że tafla wody była spokojna - srebrnik zostawił na jego ciele już jedną bliznę. Wysunąwszy się lekko w przód, by oddzielić Evandrę od wody sobą, wskazał schodki prowadzące na balkon. To tam mieścić miał się najdogodniejszy punkt obserwacyjny. - Od góry będziemy mieli najlepszy widok - stwierdził, jej śladem podążając ku podwyższeniu. - Wciąż jest zapewne wystraszony. Niewola nie jest dla niego obca, ale warunki już tak, musi przyzwyczaić się do nowego miejsca i oswoić się z nim raz jeszcze. Pośpiech rzadko służy, nie mieliśmy na tę pracę dużo czasu, podczas gdy pierwszy raz gościmy morskiego smoka. Wciąż mam wrażenie, że coś nam umyka. - Nie zdradziłby tych wątpliwości przy nikim obcym, ale Evandra stanowiła mu oparcie, którego potrzebował. Na myśl o srebrniku czuł przede wszystkim ekscytację i dumę, ale gdzieś z tyłu głowy pojawiały się też poddenerwowane myśli wątpiące w słuszność podejmowanych decyzji - czy aby na pewno przemyśleli każdy aspekt jego obecności tutaj.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Cieszyła się z tego zaproszenia – nawet pomimo późnej pory, i nawet pomimo konieczności odbycia spaceru w niezbyt sprzyjającej aurze, przeciskającej się przez poły ciepłego płaszcza pod postacią podstępnego wiatru, chłodnego i ciężkiego od zawieszonej w powietrzu wilgoci. W ostatnich tygodniach nieznośnie rzadko miewała okazję do opuszczenia bezpiecznych murów Chateau Rose – grzmiąca groźnymi wyładowaniami burza, uparcie nękająca Wielką Brytanię, fantomową ścianą odgrodziła ją od świata zewnętrznego, zmuszając do niechętnego przyznania się do własnych ograniczeń: jej coraz poważniejszy stan sprawiał, że podróżowanie było trudniejsze i nieskończenie bardziej skomplikowane, naszpikowane problemami, które wcześniej nawet nie przyszłyby jej do głowy; musiała stąpać ostrożniej i męczyła się szybciej, chociaż przez większość czasu starała się za wszelką cenę tego nie okazywać. Nie lubiła, gdy spoglądano na nią ze współczuciem lub nadmierną troską, niczym na porcelanową lalkę, mimo że do pewnego stopnia rozumiała tę przezorność: nie była już odpowiedzialna jedynie za siebie – jej dobre zdrowie było gwarantem dobrego zdrowia rosnącego pod jej sercem dziecka.
Ich dziecka; czując zaciskające się na jej dłoni, ciepłe palce, przeniosła spojrzenie na skryty w półmroku profil Tristana, tylko na moment przestając śledzić wzrokiem śliską, kamienistą ścieżkę, po której stąpali – niezbyt długą, kończącą się wejściem do przeszklonego budynku, chroniącego ich nie tylko przed groźbą przemoknięcia do suchej nitki, ale również odgradzającego przed wszelkimi dźwiękami z zewnątrz. Towarzystwo męża było kolejnym powodem, dla którego z taką niecierpliwością wypatrywała dzisiejszego wieczoru; uwielbiała dzielić z nim samotność, z dala od wszystkich i wszystkiego, gdy topniała konieczność baczenia na pozory. – Tak, dziękuję – odpowiedziała, również zsuwając z włosów kaptur. Wewnątrz nie było tak zimno, jak na dworze, choć chłodniej, niż się spodziewała – temperatura najprawdopodobniej miała być zbliżona do tej, w której naturalnie żyły srebrniki. Podążyła spojrzeniem za wzrokiem Tristana, również patrząc w kierunku wodnego akwenu, a później rozglądając się także po reszcie imponującego budynku. Była tutaj po raz pierwszy, chociaż o trwającej przez ostatnie tygodnie budowie słyszała już niejedno; opowieści nie były jednak w stanie oddać sprawiedliwości rzeczywistości. – Niebywałe, że udało się stworzyć to miejsce tak szybko – odezwała się cicho, nie chcąc podnosić głosu w obecności wrażliwego na dźwięki smoka, ale również nie kryjąc własnego podziwu. Najchętniej podeszłaby jak najbliżej brzegu rozciągającego się przed nimi stawu, wiedziała jednak, że było to niebezpieczne – ruszyła więc w kierunku wskazanych przez męża schodków, mocno chwytając się stabilnej poręczy. Jeszcze do niedawna wbiegłaby na górę bez trudu, zwłaszcza, że stopnie były szerokie i wygodne, ale niestety nie była w stanie oszukać zaburzającej jej poczucie równowagi grawitacji; szła więc ostrożnie i niespiesznie, pokrzepiona obecnością Tristana za plecami – wiedziała, że w razie potrzeby ochroniłby ją przed upadkiem.
Zatrzymała się na podwyższeniu, czekając, aż Tristan do niej dołączy i wykorzystując tę krótką chwilę na wyrównanie oddechu. – Jeżeli istnieje jakiekolwiek miejsce, które da mu szansę na dojście do siebie, to znajduje się ono tutaj – powiedziała, dopiero teraz odnosząc się do jego słów, zwolniona z konieczności każdorazowego odwracania się przez ramię i dzielenia powietrza między wysiłek, a słowa. Dłonią sięgnęła jego ramienia, dotykając go w pokrzepiającym geście; wychwytywała niepewność w jego wypowiedzi, choć osobiście uważała, że nie miał ku niej powodów – był wybitnym smokologiem, posiadał zarówno wiedzę, jak i doświadczenie – była pewna, że nikt nie zająłby się srebrnikiem lepiej. – W jego przypadku zapewne trudno jest przewidzieć cokolwiek ze stuprocentową pewnością, skoro przebywał w bliskim sąsiedztwie anomalii, ale przynajmniej teraz jest otoczony najlepszą opieką. – Uśmiechnęła się. Z oczywistych względów nie miała okazji zobaczyć miejsca, w którym poprzednio przebywał smok, ale już sama opowiedziana przez Tristana historia wydawała jej się niewiarygodna i fascynująca jednocześnie, choć na myśl o zdobiącej męski bark bliźnie, wciąż odczuwała niepokój. – Rozerwana płetwa zagoiła się już w pełni? – zapytała; dzięki przygotowywaniu leczniczych maści miała swój wkład w rekonwalescencję srebrnika, jednak na własne oczy miała zobaczyć go po raz pierwszy – jeśli, oczywiście, będą mieć szczęście, a smok zdecyduje się na opuszczenie kryjówki.
Ich dziecka; czując zaciskające się na jej dłoni, ciepłe palce, przeniosła spojrzenie na skryty w półmroku profil Tristana, tylko na moment przestając śledzić wzrokiem śliską, kamienistą ścieżkę, po której stąpali – niezbyt długą, kończącą się wejściem do przeszklonego budynku, chroniącego ich nie tylko przed groźbą przemoknięcia do suchej nitki, ale również odgradzającego przed wszelkimi dźwiękami z zewnątrz. Towarzystwo męża było kolejnym powodem, dla którego z taką niecierpliwością wypatrywała dzisiejszego wieczoru; uwielbiała dzielić z nim samotność, z dala od wszystkich i wszystkiego, gdy topniała konieczność baczenia na pozory. – Tak, dziękuję – odpowiedziała, również zsuwając z włosów kaptur. Wewnątrz nie było tak zimno, jak na dworze, choć chłodniej, niż się spodziewała – temperatura najprawdopodobniej miała być zbliżona do tej, w której naturalnie żyły srebrniki. Podążyła spojrzeniem za wzrokiem Tristana, również patrząc w kierunku wodnego akwenu, a później rozglądając się także po reszcie imponującego budynku. Była tutaj po raz pierwszy, chociaż o trwającej przez ostatnie tygodnie budowie słyszała już niejedno; opowieści nie były jednak w stanie oddać sprawiedliwości rzeczywistości. – Niebywałe, że udało się stworzyć to miejsce tak szybko – odezwała się cicho, nie chcąc podnosić głosu w obecności wrażliwego na dźwięki smoka, ale również nie kryjąc własnego podziwu. Najchętniej podeszłaby jak najbliżej brzegu rozciągającego się przed nimi stawu, wiedziała jednak, że było to niebezpieczne – ruszyła więc w kierunku wskazanych przez męża schodków, mocno chwytając się stabilnej poręczy. Jeszcze do niedawna wbiegłaby na górę bez trudu, zwłaszcza, że stopnie były szerokie i wygodne, ale niestety nie była w stanie oszukać zaburzającej jej poczucie równowagi grawitacji; szła więc ostrożnie i niespiesznie, pokrzepiona obecnością Tristana za plecami – wiedziała, że w razie potrzeby ochroniłby ją przed upadkiem.
Zatrzymała się na podwyższeniu, czekając, aż Tristan do niej dołączy i wykorzystując tę krótką chwilę na wyrównanie oddechu. – Jeżeli istnieje jakiekolwiek miejsce, które da mu szansę na dojście do siebie, to znajduje się ono tutaj – powiedziała, dopiero teraz odnosząc się do jego słów, zwolniona z konieczności każdorazowego odwracania się przez ramię i dzielenia powietrza między wysiłek, a słowa. Dłonią sięgnęła jego ramienia, dotykając go w pokrzepiającym geście; wychwytywała niepewność w jego wypowiedzi, choć osobiście uważała, że nie miał ku niej powodów – był wybitnym smokologiem, posiadał zarówno wiedzę, jak i doświadczenie – była pewna, że nikt nie zająłby się srebrnikiem lepiej. – W jego przypadku zapewne trudno jest przewidzieć cokolwiek ze stuprocentową pewnością, skoro przebywał w bliskim sąsiedztwie anomalii, ale przynajmniej teraz jest otoczony najlepszą opieką. – Uśmiechnęła się. Z oczywistych względów nie miała okazji zobaczyć miejsca, w którym poprzednio przebywał smok, ale już sama opowiedziana przez Tristana historia wydawała jej się niewiarygodna i fascynująca jednocześnie, choć na myśl o zdobiącej męski bark bliźnie, wciąż odczuwała niepokój. – Rozerwana płetwa zagoiła się już w pełni? – zapytała; dzięki przygotowywaniu leczniczych maści miała swój wkład w rekonwalescencję srebrnika, jednak na własne oczy miała zobaczyć go po raz pierwszy – jeśli, oczywiście, będą mieć szczęście, a smok zdecyduje się na opuszczenie kryjówki.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Obserwował ją uważnie, kiedy zapewniła, że wszystko jest w porządku - wiedział, że nie lubiła nadmiernej troski, ale wiedział też, jak kruchą była: choć jej cera odznaczała się posągowym alabastrem przeszytym siatką błękitu krwi, a srebrne włosy błyszczały jak jedwabna nić, choć czerwień ust i iskra w jasnym błękicie oczu nie łączyły się razem w żadne niepokojące oznaki, wciąż pamiętał o wydarzeniach sprzed kilku miesięcy, gdy na moment uwierzył, że stracił ją bezpowrotnie. Wyładowania magiczne z oczywistych względów były dla niej dotkliwsze, niż dla innych - i akurat właśnie w tym jakże trudnym dla siebie okresie nosiła pod sercem jego dziecko. Martwił się o nią, o nich, o rodzinę, za którą był odpowiedzialny. Nie zamierzał traktować jej jak podlotka, który sam, gnany niesfornością, nie byłby w stanie o siebie zadbać, Evandra była dojrzałą kobietą - ale chciał, by wiedziała, że był tutaj dla niej. Że był jej ostoją, o którą mogła się wesprzeć i tarczą, za którą mogła się ukryć, jeśli będzie miała takie życzenie. Zwłaszcza teraz, gdy nie oceniały ją obce oczy obcych czarodziejów w Chataeu Rose, którzy stali się jej teraz rodziną. Ruszył tuż za nią wzwyż schodków, bacząc na jej chód, ale kątem oka obserwując także nienaruszoną taflę zbiornika wodnego kryjącego w swoich odmętach morskiego smoka. Nie wychylił się, woda nawet nie zadrgała, jej lustro jednak niewiele zdradzało. Srebrnik mógł pozostawać tuż przy jego powierzchni - czujny - a ludzkie oko i tak nie byłoby w stanie go wypatrzeć.
- Zbyt wolno - odparł na jej słowa, ponownie zdradzając się z troską, w każdej innej sytuacji zapewniałby, że to cud, że w ogóle się udało, że cały ten pawilon był niezwykłym osiągnięciem magoinżynierii, że srebrnik praktycznie od razu został wprowadzony w warunki, w jakich żył na wolności, ale przed nią nie musiał niczego udawać. Martwił się, czy smok będzie w stanie im zaufać, zaklimatyzować się tutaj po wszystkim, co przeszedł. Zdawał sobie rzecz jasna sprawę z pewnych ograniczeń, szybciej się nie dało, ale bycie wybitnym polegało przecież na przełamywaniu znanych dotąd barier. - Ciasne akwarium, w którym przetrzymywano go przez ostatni miesiąc, nawet jeśli bezpieczniejsze, mogło mu się wydawać większą traumą, niż bliskość anomalii, pod której wpływem wydawał się przebywać nieświadomie. Stracił wolność, swobodę. Minie mnóstwo czasu, nim dojdzie do siebie. - O ile kiedykolwiek dojdzie. Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem, gdy tylko wyrównał się ich krok, a on poczuł jej dotyk znów na ramieniu - po czym poprowadziła ją dalej, już płaskim podestem, do miejsca najmniej przysłoniętego zaroślami i dającego na staw najlepszy widok. Skinięciem głowy podziękował za jej słowa, pełne wiary i pokrzepienia. Musiał przyznać, że budynek wyszedł dobrze - na żywo prezentował się dużo lepiej, niż na planach rozłożonych wcześniej na jego biurku. - Zastanawiałem się, czy nie powinien dostać tutaj podobnego bodźca - stwierdził jeszcze, odnosząc się do jej dalszych słów - przystanąwszy przy barierce, nie wypuszczając jej z objęcia, niemo zaprosił ją bliżej. Byli dość wysoko, by srebrnik nie był w stanie ich tutaj sięgnąć. - Anomalii - skonkretyzował myśl - nie prawdziwej, naturalnie - ani nie potrafiłby jej wywołać, ani nad nią zapanować - ale czegoś, co imitowałoby jej moc. Czegoś, co zanikałoby wolniej, przyzwyczajając go do zmian. Byłoby prościej, gdybym wiedział, jak długo znajdował się w syrenim więzieniu. - Może to nie miało sensu, może ekspozycja nie była tak nachalna, by o tym w ogóle myśleć. Od maja mogło to trwać nie dłużej, jak pół roku. - I jak obszerna była to część jego życia - Nie chciał niepokoić smoka zbędnymi oględzinami, dotąd zrobili tylko tyle, ile było konieczne. Żeby oszacować jego wiek, potrzebował jego łuski - oderwanej od ciała. Był młody, bez wątpienia, a to rodziło w tym względzie dodatkowe obawy, mógł przecież dorastać w cieniu anomalii.
Pokręcił też niechętnie głową na jej słowa, nie lubił przekazywać jej przykrych wieści, a wiedział, że włożyła w jego zdrowie nie tylko mnóstwo pracy, ale i serca. Zsunął z ramienia sakwę, zawieszając ją na ostrym fragmencie balustrady, po czym wyjął z kieszeni szaty robocze skórzane rękawice, z wolna nawlekając je na dłonie.
- Miał mało miejsca, nieustannie ocierał się o ściany swojego akwarium. Na płetwie zostawały śladowe ilości twoich maści. Dość, żeby rana się zrosła i dość, by minął największy ból, jednak zbyt mało, by wrócił do pełnej sprawności. Tutaj - powinno pójść prościej. Gdyby tylko wiedział, ile dla niego zrobiłaś, z pewnością okazałby wdzięczność. - Odnalazł spojrzeniem jej oczy, wciąż rad, że odnalazła tutaj swoje miejsce, był dumny z jej wysiłku. Tak jej zdolności, jak empatia, zdawały się być idealnym dopełnieniem przestrzeni rezerwatu. - Mam nadzieję, że pozwoli ci się dzisiaj przynajmniej ujrzeć - dodał z zastanowieniem, biorąc do ręki jedną z ryb. Wsparł się łokciem o barierkę, przez chwilę wpatrując się w taflę wody - po czym cisnął zanętę, celując rybą w sam środek zbiornika, nie minął się z nim mocno. Przez moment dryfowała na jej wierzchu, nim coś porwało ją pod wodę - ostrożnie, srebrnik ściągnął rybę pod powierzchnię, nie wysunąwszy jednak ponad taflę ani skrawka pyska. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, zwrócił jego uwagę. Po chwili posłał drugą rybę, ale kolejną rzucił już wyżej, ku sklepieniu pawilonu - srebrnik wiedział już, gdzie i czego wypatrywać, więc gdy ta opadała, na powierzchni wody zaczęły rozchodzić się falujące kręgi, a po chwili smok wyskoczył ponad nią: pochwyciwszy rybę w locie na rozciągający się na wieczność ułamek sekundy okazał swoje ciało w pełni, rozlewając wokół malowniczą falę jak krystaliczny, mieniący się w świetle ognistych pochodni welon.
- Zbyt wolno - odparł na jej słowa, ponownie zdradzając się z troską, w każdej innej sytuacji zapewniałby, że to cud, że w ogóle się udało, że cały ten pawilon był niezwykłym osiągnięciem magoinżynierii, że srebrnik praktycznie od razu został wprowadzony w warunki, w jakich żył na wolności, ale przed nią nie musiał niczego udawać. Martwił się, czy smok będzie w stanie im zaufać, zaklimatyzować się tutaj po wszystkim, co przeszedł. Zdawał sobie rzecz jasna sprawę z pewnych ograniczeń, szybciej się nie dało, ale bycie wybitnym polegało przecież na przełamywaniu znanych dotąd barier. - Ciasne akwarium, w którym przetrzymywano go przez ostatni miesiąc, nawet jeśli bezpieczniejsze, mogło mu się wydawać większą traumą, niż bliskość anomalii, pod której wpływem wydawał się przebywać nieświadomie. Stracił wolność, swobodę. Minie mnóstwo czasu, nim dojdzie do siebie. - O ile kiedykolwiek dojdzie. Spojrzał na nią z łagodnym uśmiechem, gdy tylko wyrównał się ich krok, a on poczuł jej dotyk znów na ramieniu - po czym poprowadziła ją dalej, już płaskim podestem, do miejsca najmniej przysłoniętego zaroślami i dającego na staw najlepszy widok. Skinięciem głowy podziękował za jej słowa, pełne wiary i pokrzepienia. Musiał przyznać, że budynek wyszedł dobrze - na żywo prezentował się dużo lepiej, niż na planach rozłożonych wcześniej na jego biurku. - Zastanawiałem się, czy nie powinien dostać tutaj podobnego bodźca - stwierdził jeszcze, odnosząc się do jej dalszych słów - przystanąwszy przy barierce, nie wypuszczając jej z objęcia, niemo zaprosił ją bliżej. Byli dość wysoko, by srebrnik nie był w stanie ich tutaj sięgnąć. - Anomalii - skonkretyzował myśl - nie prawdziwej, naturalnie - ani nie potrafiłby jej wywołać, ani nad nią zapanować - ale czegoś, co imitowałoby jej moc. Czegoś, co zanikałoby wolniej, przyzwyczajając go do zmian. Byłoby prościej, gdybym wiedział, jak długo znajdował się w syrenim więzieniu. - Może to nie miało sensu, może ekspozycja nie była tak nachalna, by o tym w ogóle myśleć. Od maja mogło to trwać nie dłużej, jak pół roku. - I jak obszerna była to część jego życia - Nie chciał niepokoić smoka zbędnymi oględzinami, dotąd zrobili tylko tyle, ile było konieczne. Żeby oszacować jego wiek, potrzebował jego łuski - oderwanej od ciała. Był młody, bez wątpienia, a to rodziło w tym względzie dodatkowe obawy, mógł przecież dorastać w cieniu anomalii.
Pokręcił też niechętnie głową na jej słowa, nie lubił przekazywać jej przykrych wieści, a wiedział, że włożyła w jego zdrowie nie tylko mnóstwo pracy, ale i serca. Zsunął z ramienia sakwę, zawieszając ją na ostrym fragmencie balustrady, po czym wyjął z kieszeni szaty robocze skórzane rękawice, z wolna nawlekając je na dłonie.
- Miał mało miejsca, nieustannie ocierał się o ściany swojego akwarium. Na płetwie zostawały śladowe ilości twoich maści. Dość, żeby rana się zrosła i dość, by minął największy ból, jednak zbyt mało, by wrócił do pełnej sprawności. Tutaj - powinno pójść prościej. Gdyby tylko wiedział, ile dla niego zrobiłaś, z pewnością okazałby wdzięczność. - Odnalazł spojrzeniem jej oczy, wciąż rad, że odnalazła tutaj swoje miejsce, był dumny z jej wysiłku. Tak jej zdolności, jak empatia, zdawały się być idealnym dopełnieniem przestrzeni rezerwatu. - Mam nadzieję, że pozwoli ci się dzisiaj przynajmniej ujrzeć - dodał z zastanowieniem, biorąc do ręki jedną z ryb. Wsparł się łokciem o barierkę, przez chwilę wpatrując się w taflę wody - po czym cisnął zanętę, celując rybą w sam środek zbiornika, nie minął się z nim mocno. Przez moment dryfowała na jej wierzchu, nim coś porwało ją pod wodę - ostrożnie, srebrnik ściągnął rybę pod powierzchnię, nie wysunąwszy jednak ponad taflę ani skrawka pyska. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, zwrócił jego uwagę. Po chwili posłał drugą rybę, ale kolejną rzucił już wyżej, ku sklepieniu pawilonu - srebrnik wiedział już, gdzie i czego wypatrywać, więc gdy ta opadała, na powierzchni wody zaczęły rozchodzić się falujące kręgi, a po chwili smok wyskoczył ponad nią: pochwyciwszy rybę w locie na rozciągający się na wieczność ułamek sekundy okazał swoje ciało w pełni, rozlewając wokół malowniczą falę jak krystaliczny, mieniący się w świetle ognistych pochodni welon.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czuła na sobie jego spojrzenie – uważne, zdolne do wychwycenia niepewności w gestach i nienaturalnej słabości w ruchach – i w odpowiedzi na nie jedynie uśmiechnęła się do niego ciepło, starając się przekonać go w ten sposób, że naprawdę nie zniknie, gdy spuści ją na moment z oczu. Była wdzięczna za jego troskę; mimo że jeszcze do niedawna nadmierna uwaga wzbudziłaby w niej odruchowy bunt i niedojrzałe oburzenie, to dzisiaj nie odnajdywała w sobie nawet śladu tych uczuć – wyrosła już z młodzieńczej, niemądrej brawury, nauczona pokory dosyć brutalnie i okrutnie, w trakcie strasznej majowej nocy, w trakcie której prawie utraciła wszystko, zyskując za to świadomość własnej śmiertelności – przerażającą w swojej prostocie, a jednak zupełnie realną, ścierającą to słodkie poczucie nietykalności, budowane latami mimo zmagań z chorobą. Nigdy wcześniej, ani nigdy później nie czuła się tak bardzo sama jak wtedy, i nigdy więcej nie chciała się tak czuć – dlatego z ulgą przyjmowała pomocną dłoń, wspierając się na ramieniu Tristana i wiedząc, że tutaj nie musiała udawać, bo jej mąż był ostatnią osobą, która wykorzystałaby jej słabe punkty przeciwko niej; tak samo, jak ona nigdy nie odsłoniłaby przed światem zewnętrznym tej otwartej niepewności, którą przed nią odkrywał, porzucając oficjalną postawę niewzruszonego nestora gdzieś między bramami rezerwatu, a budynkiem osłaniającym staw srebrnika.
– Być może – odparła w odpowiedzi na jego słowa, odnajdując przystojną twarz spojrzeniem jasnych oczu – ale wiesz doskonale, że pośpiech sprzyja błędom, Tristanie. A te mogłyby wywołać znacznie więcej szkody, niż zwłoka – dokończyła łagodnie, chcąc przekonać go, że nie pomylił się w żadnej z podjętych decyzji, lecz jednocześnie podejrzewała, że i tak miał jeszcze długo je kwestionować, zastanawiając się, co można było zrobić lepiej. Byli na tym polu wyjątkowo do siebie podobni – oboje nie mieli w zwyczaju działać na pół gwizdka, dążąc do perfekcji, a później starając się i tę perfekcję przewyższyć; czy kiedykolwiek była naprawdę z siebie zadowolona, wydobywając melodyjne nuty z drżących strun harfy?
Zastanowiła się przez moment nad słowami Tristana, czując niemal namacalny smutek na myśl o tak wspaniałym stworzeniu, skazanym na długie zamknięcie w ciasnym więzieniu o przejrzystych ścianach; obserwującym rzeczywistość poza nim, tak bliską, ale jednocześnie zupełnie dla niego niedostępną, nęcącą wspomnieniami o nieograniczonej niczym wolności. Czy wiedział, że spętano go dla jego dobra? Czy robiło to dla niego jakąkolwiek różnicę? – Masz rację – odpowiedziała, odrywając spojrzenie od pary brązowych oczu i kierując je w stronę wodnej tafli, przejrzystej, niewzruszonej, w ślad za mężem przechodząc dalej podestem, aż do ochronnej balustrady; do jej głosu wkradła się jakaś cicha melancholia, ale nie zwróciła na nią uwagi, kierując myśli ku kryjącemu się przed ich wzrokiem smokowi – ale na szczęście tutaj nie powinno zabraknąć mu czasu. To, co opowiadałeś o tamtym miejscu… Zmarniałby tam, prędzej czy później. – Wciąż nie potrafiła w pełni wyobrazić sobie podziemnej groty z listu otrzymanego przeszło miesiąc wcześniej od Tristana; groty pełnej niewyjaśnionej tajemnicy i niezbadanej magii, zamieszkanej przez więzioną wraz ze srebrnikiem syrenę. Zastanawiała się, gdzie była teraz, i czy – podobnie jak jej niedawny towarzysz – odnalazła nowy dom. – To w ogóle możliwe? – zapytała, wysłuchawszy uważnie słów mężczyzny, marszcząc przy tym jasne brwi. Nie wiedziała zbyt wiele o samej istocie anomalii, choć zdawała sobie sprawę, że istnieli czarodzieje, którzy zdecydowali się poświęcić czas na ich badanie; dla niej samej stanowiły jednak zagadkę – niezrozumiałą, niestabilną i straszną, bo niemożliwą do kontrolowania. – Co masz na myśli? – Chciała wiedzieć; przeniosła spojrzenie z wodnej tafli na Tristana, jakby chcąc odczytać niewypowiedziane słowa wprost z jego twarzy. – Może obserwowanie go przyniesie więcej odpowiedzi – zauważyła, żałując, że nie potrafiła przysłużyć się bardziej; jej wiedza na temat smoków nie mogła jednak równać się z tą zgłębioną przez Tristana czy Melisande, którzy niemal całe życie poświęcili na studiowanie rodowego dziedzictwa.
Mimo wszystko nie próbowała ich doścignąć, zamiast tego starając się wspierać podopiecznych rezerwatu tak, jak potrafiła – alchemią, choć, co bez trudu wyczytała z przeczącego gestu głowy, i to nie zawsze wystarczało. – Przygotuję więc więcej maści, powinien jak najszybciej wrócić do pełni zdrowia – odpowiedziała, przyglądając się, jak Tristan nakłada na dłonie rękawice. – To wystarczy. – Nie potrzebowała wdzięczności, nie ze strony smoków; ich widok, potężnych nawet w chwilach słabości, zawsze sprawiał, że czuła się jednocześnie ważna, jak i dziwnie drobna i nieistotna – choć nie w negatywnym znaczeniu.
Zamilkła instynktownie, gdy pierwsza ryba uderzyła o wodną taflę, przez krótką chwilę unosząc się tuż przy powierzchni, a następnie znikając pod nią – w mgnieniu oka, bardziej ulotnym niż szybkie uderzenie serca. Usta jej zadrżały, ale nie wydobyło się spomiędzy nich żadne słowo; wiedziała, że srebrnik miał niesamowicie wyczulony słuch, a chociaż nie podejrzewała, by był w stanie usłyszeć jej oddech, wstrzymała go odruchowo, bezwiednie – akurat w momencie, w którym ku wodzie pomknęła druga ryba, tym razem zauważona przez smoka jeszcze nim dotarła do tafli. Najpierw drżącej, a następnie rozchodzącej się gwałtownie na boki, by wypuścić z wodnej toni zamieszkujące ją od niedawna stworzenie – wynurzające się ponad nią dosłownie na chwilę, wystarczającą jednak, by Evandra mogła ujrzeć załamujące światło łuski, srebrzyste płetwy, potężny łeb, z prawie taneczną gracją chwytający zdobycz – i razem z nią znikający pod powierzchnią. Niemal dosłownie; wydawało jej się, że zdążyła ledwie mrugnąć, a srebrnik rozmył się wśród powstałych przy zderzeniu ze stawem fal. – Niesamowite – wypowiedziała ledwie słyszalnie, zniżając głos do przepełnionego zachwytem szeptu. Przez ułamek sekundy śledziła jeszcze spojrzeniem wodę, jakby w nadziei, że smok wynurzy się ponownie – ale gdy zrozumiała, że to nie nastąpi, przeniosła błyszczące oczy na Tristana. – Żałuję, że nie widziałam, jak go schwytałeś – przyznała cicho; zdawała sobie sprawę z obecności blizn, które pozostawiło po sobie starcie z wystraszonym stworzeniem – wciąż jeszcze budzących odległą niczym echo troskę – ale w żaden sposób nie umniejszały one kryjącego się w tęczówkach podziwu.
– Być może – odparła w odpowiedzi na jego słowa, odnajdując przystojną twarz spojrzeniem jasnych oczu – ale wiesz doskonale, że pośpiech sprzyja błędom, Tristanie. A te mogłyby wywołać znacznie więcej szkody, niż zwłoka – dokończyła łagodnie, chcąc przekonać go, że nie pomylił się w żadnej z podjętych decyzji, lecz jednocześnie podejrzewała, że i tak miał jeszcze długo je kwestionować, zastanawiając się, co można było zrobić lepiej. Byli na tym polu wyjątkowo do siebie podobni – oboje nie mieli w zwyczaju działać na pół gwizdka, dążąc do perfekcji, a później starając się i tę perfekcję przewyższyć; czy kiedykolwiek była naprawdę z siebie zadowolona, wydobywając melodyjne nuty z drżących strun harfy?
Zastanowiła się przez moment nad słowami Tristana, czując niemal namacalny smutek na myśl o tak wspaniałym stworzeniu, skazanym na długie zamknięcie w ciasnym więzieniu o przejrzystych ścianach; obserwującym rzeczywistość poza nim, tak bliską, ale jednocześnie zupełnie dla niego niedostępną, nęcącą wspomnieniami o nieograniczonej niczym wolności. Czy wiedział, że spętano go dla jego dobra? Czy robiło to dla niego jakąkolwiek różnicę? – Masz rację – odpowiedziała, odrywając spojrzenie od pary brązowych oczu i kierując je w stronę wodnej tafli, przejrzystej, niewzruszonej, w ślad za mężem przechodząc dalej podestem, aż do ochronnej balustrady; do jej głosu wkradła się jakaś cicha melancholia, ale nie zwróciła na nią uwagi, kierując myśli ku kryjącemu się przed ich wzrokiem smokowi – ale na szczęście tutaj nie powinno zabraknąć mu czasu. To, co opowiadałeś o tamtym miejscu… Zmarniałby tam, prędzej czy później. – Wciąż nie potrafiła w pełni wyobrazić sobie podziemnej groty z listu otrzymanego przeszło miesiąc wcześniej od Tristana; groty pełnej niewyjaśnionej tajemnicy i niezbadanej magii, zamieszkanej przez więzioną wraz ze srebrnikiem syrenę. Zastanawiała się, gdzie była teraz, i czy – podobnie jak jej niedawny towarzysz – odnalazła nowy dom. – To w ogóle możliwe? – zapytała, wysłuchawszy uważnie słów mężczyzny, marszcząc przy tym jasne brwi. Nie wiedziała zbyt wiele o samej istocie anomalii, choć zdawała sobie sprawę, że istnieli czarodzieje, którzy zdecydowali się poświęcić czas na ich badanie; dla niej samej stanowiły jednak zagadkę – niezrozumiałą, niestabilną i straszną, bo niemożliwą do kontrolowania. – Co masz na myśli? – Chciała wiedzieć; przeniosła spojrzenie z wodnej tafli na Tristana, jakby chcąc odczytać niewypowiedziane słowa wprost z jego twarzy. – Może obserwowanie go przyniesie więcej odpowiedzi – zauważyła, żałując, że nie potrafiła przysłużyć się bardziej; jej wiedza na temat smoków nie mogła jednak równać się z tą zgłębioną przez Tristana czy Melisande, którzy niemal całe życie poświęcili na studiowanie rodowego dziedzictwa.
Mimo wszystko nie próbowała ich doścignąć, zamiast tego starając się wspierać podopiecznych rezerwatu tak, jak potrafiła – alchemią, choć, co bez trudu wyczytała z przeczącego gestu głowy, i to nie zawsze wystarczało. – Przygotuję więc więcej maści, powinien jak najszybciej wrócić do pełni zdrowia – odpowiedziała, przyglądając się, jak Tristan nakłada na dłonie rękawice. – To wystarczy. – Nie potrzebowała wdzięczności, nie ze strony smoków; ich widok, potężnych nawet w chwilach słabości, zawsze sprawiał, że czuła się jednocześnie ważna, jak i dziwnie drobna i nieistotna – choć nie w negatywnym znaczeniu.
Zamilkła instynktownie, gdy pierwsza ryba uderzyła o wodną taflę, przez krótką chwilę unosząc się tuż przy powierzchni, a następnie znikając pod nią – w mgnieniu oka, bardziej ulotnym niż szybkie uderzenie serca. Usta jej zadrżały, ale nie wydobyło się spomiędzy nich żadne słowo; wiedziała, że srebrnik miał niesamowicie wyczulony słuch, a chociaż nie podejrzewała, by był w stanie usłyszeć jej oddech, wstrzymała go odruchowo, bezwiednie – akurat w momencie, w którym ku wodzie pomknęła druga ryba, tym razem zauważona przez smoka jeszcze nim dotarła do tafli. Najpierw drżącej, a następnie rozchodzącej się gwałtownie na boki, by wypuścić z wodnej toni zamieszkujące ją od niedawna stworzenie – wynurzające się ponad nią dosłownie na chwilę, wystarczającą jednak, by Evandra mogła ujrzeć załamujące światło łuski, srebrzyste płetwy, potężny łeb, z prawie taneczną gracją chwytający zdobycz – i razem z nią znikający pod powierzchnią. Niemal dosłownie; wydawało jej się, że zdążyła ledwie mrugnąć, a srebrnik rozmył się wśród powstałych przy zderzeniu ze stawem fal. – Niesamowite – wypowiedziała ledwie słyszalnie, zniżając głos do przepełnionego zachwytem szeptu. Przez ułamek sekundy śledziła jeszcze spojrzeniem wodę, jakby w nadziei, że smok wynurzy się ponownie – ale gdy zrozumiała, że to nie nastąpi, przeniosła błyszczące oczy na Tristana. – Żałuję, że nie widziałam, jak go schwytałeś – przyznała cicho; zdawała sobie sprawę z obecności blizn, które pozostawiło po sobie starcie z wystraszonym stworzeniem – wciąż jeszcze budzących odległą niczym echo troskę – ale w żaden sposób nie umniejszały one kryjącego się w tęczówkach podziwu.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Skinął spokojnie głową na jej ciepły uśmiech, przyjmując informację, którą chciała mu w ten sposób przekazać. Nauczył się czytać jej subtelne sygnały, mowę ciała, niekiedy wyciągając z nich więcej niż ze słów; nie było dziś nic ważniejszego, niż jej samopoczucie - nie tylko dlatego, że sprawując opiekę nad ich wspólnym dzieckiem była przyszłością jego rodu, ich rodu, ale nade wszystko dlatego, że była jego żoną, za którą był i czuł się odpowiedzialny, że była kobietą, którą kochał, a której los ostatnimi czasy bynajmniej nie oszczędzał, że pragnął jej egoistycznie postrzeganego spokoju i szczęścia, nie bacząc na to, że niekiedy sam je naruszał. Nie był przy niej, gdy zaatakowała anomalia, przebywał na terenie rezerwatu, a burza, która nastała, porwała go daleko poza Londyn. I choć odnalazł ją najprędzej, jak mógł, przybył za późno - i przysiągł sobie, że nigdy więcej do tego nie dopuści. W jego oczach Evandra przypominała porcelanową lalkę, lodową rzeźbę, na której rysa może wystarczyć, żeby ją roztrzaskać. Stojąc już u szczytu podestu, przyglądając się niewzruszonej tafli wody i wsłuchując się w słowa Evandry, by odwzajemnić spojrzenie, które czuł na własnej twarzy, po chwili krótko, niemal niedbale kiwnął głową.
- Pewnie masz rację - mruknął, bez przekonania, z jednej strony wiedział, że tak właśnie było, że pośpiech był przyjacielem złego i ułatwiał pomyłki, ale z drugiej - zwykł wymagać od siebie więcej, a większe prawdopodobieństwo porażki brzmiało też nieco jak wymówka wobec bezczynności. Morski gatunek smoka był niezwykle rzadki, nie mógł sobie pozwolić na jego bezmyślną utratę - nie tylko z czystego pragnienia posiadania, ale i obowiązku roztaczania pieczy nad rezerwatem najlepiej, jak potrafił. Łagodny głos był jak miód wylany na te wątpliwości - odciągający uwagę od natrętnych myśli.
- Ma całą wieczność, aby przyzwyczaić się do nowego miejsca - przytaknął, wodząc spojrzeniem po rozedrganej tafli wody. - Wkrótce się pewnie uspokoi - Będzie musiał pojąć w końcu, że anomalia już mu nie zagrażała - że nic mu nie zagrażało, że mógł bytować w swoim stawie chroniony przed zewnętrznym zagrożeniem. - Anomalia wyzwalała u niego agresję. Musi, wydaje mi się... wyzbyć się dawnych emocji - Odwrócił się od barierki, rozglądając się wokół - przestąpił parę kroków w bok po podeście i wreszcie wzniósł spojrzenie ku sklepieniu. - Jak ci się tu podoba? - zapytał w końcu, ostatecznie wspierając się łokciami o barierki. - Kazałem sprowadzić dla niego roślinność z północnej Europy, imituje naturalne warunki - w wodzie pływają ryby charakterystyczne dla rejonu podbiegunowego. Nie przepada za nimi, ale są dla niego najzdrowsze. Znacznie bardziej smakują mu tołpygi, które importujemy dla wyspiarki - Zamyślił się, znów spoglądając w lustro wody, smok mógł znajdować się nawet tuż pod nim - nie mogli go dostrzec. - Nie mam pojęcia - przyznał, choć podobne słowa nie padłyby w towarzystwie kogokolwiek innego, niż jego żona, podpora i ostoja, jego wynurzenia były wyłącznie pobożnym życzeniem, snutym wyobrażeniem i konspektem teoretycznym, na którym nie zastanowił się nikt, kto mógłby być w stanie wprowadzić go w życie; bez wątpienia wiedział o anomalii więcej, niż większość czarodziejów, posiadał tę wiedzę samego Czarnego Pana i uzdolnionych ludzi, którzy mu służyli. Jednak teoria magii była mu obca, wiedzieć nie znaczy rozumieć.
- Na ten moment trudno stwierdzić, czy postrzega okres spędzony przy anomalii jako coś nieprawidłowego, czy może dorastając w aurze anomalii nie sięga pamięcią do swoich naturalnych warunków. Gdyby faktycznie tak było, jego rekonwalescencja okazałaby się jeszcze trudniejsza. - Objaśnił swoje słowa, z zastanowieniem, równocześnie skinąwszy głową; Evandra z pewnością miała rację, dalsze doglądanie smoka, ciągła obserwacja, z pewnością dadzą odpowiedzi na te i na znacznie więcej pytań. Być może powinni się raczej skupić na tym, działo się tu i teraz. Jak płetwa - smok wreszcie miał warunki dogodne, by wyzdrowieć w pełni.
- Dziękuję - Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie w górę w łagodnym uśmiechu, był jej przecież niezmiennie wdzięczny za cały wysiłek, jaki wkładała w pracę nad rezerwatem. I za to, jak szybko się w nim odnalazła, nie traktując swojej obecności tutaj wcale jako przykrego obowiązku - ale jako czegoś, czemu oddała serce. I uśmiech wciąż trwał na jego ustach, gdy z zachwytem przyglądała się smokowi - nie będąc pewnym, który z tych widoków cieszy go bardziej.
- Przebyliśmy daleką drogę - odparł, z nutą melancholii wodząc wzrokiem za rozchodzącymi się słojami na wodzie - jedynym śladzie po zwinnym w wodzie srebrniku. Waląca się jaskinia mogła pogrzebać go na wieki, ale byłaby to potworna strata dla całego świata, osobników tego gatunku było już tak niewiele. - Ale teraz jest nasz, cały, bezpieczny i niebawem - dzięki tobie - także zdrowy. Spróbuj - nagłym ruchem zsunął rękawice z dłoni, stając za Evandrą - z zamiarem pomocy w nawleczeniu ich, dużo za dużych, na jej drobne dłonie, a następnie podania torby z rybami; otoczył jej talię ramionami, chcąc dać poczucie bezpieczeństwa i opuścił podbródek nad jej ramieniem, zamierzając ukierunkować jej wzrok na środek stawu. - Wciąż nie ma imienia - zniżył głos do szeptu, nie chcąc drażnić smoka - ani zniechęcić go do kolejnego wynurzenia się na powierzchnię. - Miałem nadzieję, że dziś mu je nadasz - Nie tylko pochwycił go rannego, psychika srebrnika była całkowicie zniszczona wszystkim, co przeszedł. Nikt nie miał w sobie tyle empatii do tych stworzeń, co Evandra - Evandra będąca przecież panią tego miejsca. Chciał, by naprawdę się nią poczuła. Należała do smoków Rosierów, a one - należały do niej.
- Pewnie masz rację - mruknął, bez przekonania, z jednej strony wiedział, że tak właśnie było, że pośpiech był przyjacielem złego i ułatwiał pomyłki, ale z drugiej - zwykł wymagać od siebie więcej, a większe prawdopodobieństwo porażki brzmiało też nieco jak wymówka wobec bezczynności. Morski gatunek smoka był niezwykle rzadki, nie mógł sobie pozwolić na jego bezmyślną utratę - nie tylko z czystego pragnienia posiadania, ale i obowiązku roztaczania pieczy nad rezerwatem najlepiej, jak potrafił. Łagodny głos był jak miód wylany na te wątpliwości - odciągający uwagę od natrętnych myśli.
- Ma całą wieczność, aby przyzwyczaić się do nowego miejsca - przytaknął, wodząc spojrzeniem po rozedrganej tafli wody. - Wkrótce się pewnie uspokoi - Będzie musiał pojąć w końcu, że anomalia już mu nie zagrażała - że nic mu nie zagrażało, że mógł bytować w swoim stawie chroniony przed zewnętrznym zagrożeniem. - Anomalia wyzwalała u niego agresję. Musi, wydaje mi się... wyzbyć się dawnych emocji - Odwrócił się od barierki, rozglądając się wokół - przestąpił parę kroków w bok po podeście i wreszcie wzniósł spojrzenie ku sklepieniu. - Jak ci się tu podoba? - zapytał w końcu, ostatecznie wspierając się łokciami o barierki. - Kazałem sprowadzić dla niego roślinność z północnej Europy, imituje naturalne warunki - w wodzie pływają ryby charakterystyczne dla rejonu podbiegunowego. Nie przepada za nimi, ale są dla niego najzdrowsze. Znacznie bardziej smakują mu tołpygi, które importujemy dla wyspiarki - Zamyślił się, znów spoglądając w lustro wody, smok mógł znajdować się nawet tuż pod nim - nie mogli go dostrzec. - Nie mam pojęcia - przyznał, choć podobne słowa nie padłyby w towarzystwie kogokolwiek innego, niż jego żona, podpora i ostoja, jego wynurzenia były wyłącznie pobożnym życzeniem, snutym wyobrażeniem i konspektem teoretycznym, na którym nie zastanowił się nikt, kto mógłby być w stanie wprowadzić go w życie; bez wątpienia wiedział o anomalii więcej, niż większość czarodziejów, posiadał tę wiedzę samego Czarnego Pana i uzdolnionych ludzi, którzy mu służyli. Jednak teoria magii była mu obca, wiedzieć nie znaczy rozumieć.
- Na ten moment trudno stwierdzić, czy postrzega okres spędzony przy anomalii jako coś nieprawidłowego, czy może dorastając w aurze anomalii nie sięga pamięcią do swoich naturalnych warunków. Gdyby faktycznie tak było, jego rekonwalescencja okazałaby się jeszcze trudniejsza. - Objaśnił swoje słowa, z zastanowieniem, równocześnie skinąwszy głową; Evandra z pewnością miała rację, dalsze doglądanie smoka, ciągła obserwacja, z pewnością dadzą odpowiedzi na te i na znacznie więcej pytań. Być może powinni się raczej skupić na tym, działo się tu i teraz. Jak płetwa - smok wreszcie miał warunki dogodne, by wyzdrowieć w pełni.
- Dziękuję - Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie w górę w łagodnym uśmiechu, był jej przecież niezmiennie wdzięczny za cały wysiłek, jaki wkładała w pracę nad rezerwatem. I za to, jak szybko się w nim odnalazła, nie traktując swojej obecności tutaj wcale jako przykrego obowiązku - ale jako czegoś, czemu oddała serce. I uśmiech wciąż trwał na jego ustach, gdy z zachwytem przyglądała się smokowi - nie będąc pewnym, który z tych widoków cieszy go bardziej.
- Przebyliśmy daleką drogę - odparł, z nutą melancholii wodząc wzrokiem za rozchodzącymi się słojami na wodzie - jedynym śladzie po zwinnym w wodzie srebrniku. Waląca się jaskinia mogła pogrzebać go na wieki, ale byłaby to potworna strata dla całego świata, osobników tego gatunku było już tak niewiele. - Ale teraz jest nasz, cały, bezpieczny i niebawem - dzięki tobie - także zdrowy. Spróbuj - nagłym ruchem zsunął rękawice z dłoni, stając za Evandrą - z zamiarem pomocy w nawleczeniu ich, dużo za dużych, na jej drobne dłonie, a następnie podania torby z rybami; otoczył jej talię ramionami, chcąc dać poczucie bezpieczeństwa i opuścił podbródek nad jej ramieniem, zamierzając ukierunkować jej wzrok na środek stawu. - Wciąż nie ma imienia - zniżył głos do szeptu, nie chcąc drażnić smoka - ani zniechęcić go do kolejnego wynurzenia się na powierzchnię. - Miałem nadzieję, że dziś mu je nadasz - Nie tylko pochwycił go rannego, psychika srebrnika była całkowicie zniszczona wszystkim, co przeszedł. Nikt nie miał w sobie tyle empatii do tych stworzeń, co Evandra - Evandra będąca przecież panią tego miejsca. Chciał, by naprawdę się nią poczuła. Należała do smoków Rosierów, a one - należały do niej.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zerknęła na jego profil z ukosa, bez problemu wychwytując cichą niepewność w słowach, ale nie komentując jej w żaden sposób – może poza dyskretnym podciągnięciem w górę kącika ust; wiedziała, że nie było sensu mówić mu, że był dla siebie zbyt surowy, że wymagał od siebie zbyt wiele, nawet w sukcesach upatrując miejsca, gdzie można było zrobić coś lepiej, dokładniej, bardziej doskonale. Czasami budziło to w niej frustrację, częściej jednak – milczący podziw, nigdy też nie starała się go przecież w żaden sposób zmienić, ani do tej zmiany go nie namawiała; pokochała go w całości, z całym wachlarzem zalet i wad, doceniając te pierwsze i wybaczając te drugie. Zresztą – czy to nie właśnie fakt, że potrafił obudzić w niej jednocześnie tak sprzeczne emocje, wyróżnił go z tłumu, nim jeszcze uczyniły to coraz liczniejsze osiągnięcia?
Kiwnęła lekko głową, wieczność wydawała się dobrym słowem do opisania miejsca, w którym się znajdowali: wypełnionego roślinnością, odciętego od szalejącej na zewnątrz nawałnicy; gdyby chciała udawać, że czas tutaj się zatrzymał, nie sprawiłoby jej to trudności. – Dobrze, że zaklęcia chronią go przed burzą i hałasem – powiedziała, pamiętając z opowieści Tristana o idealnym, nienaturalnie wyczulonym zmyśle słuchu, jaki charakteryzował srebrniki. Potrafiła zrozumieć – do pewnego stopnia – dlaczego długotrwałe wystawienie na tak silny bodziec, jakim była anomalia, mogłoby wzbudzić w smoku agresję; czy ona sama nie czuła się bardziej nerwowa, od tygodni słuchając niecichnących prawie nigdy grzmotów? – Szkoda tylko, że będzie tutaj sam – dodała jeszcze, mimochodem; nie wiedziała, czy morski gatunek smoka nie preferował przypadkiem samotniczego trybu życia, jej wiedza nie była na tyle szeroka – ale perspektywa wieczności spędzonej w całkowitym odosobnieniu wywoływała u niej instynktowny smutek, zakorzeniony gdzieś w jej własnym dzieciństwie.
Kiedy padło kolejne pytanie, nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią, pozwoliła jednak Tristanowi dokończyć wypowiedź, z zainteresowaniem słuchając o szczegółach: roślinach sprowadzonych specjalnie dla srebrnika, starannie wybranych rybach; uwielbiała pasję bijącą z każdego zdania, i nie potrafiła się nie uśmiechać, odrywając na moment spojrzenie od nieruchomej tafli i śledząc przechadzającego się po podeście mężczyznę. – To miejsce jest wspaniałe – odpowiedziała; szczerze, nie uciekając się do fałszywych pochwał – nigdy nie robiła tego w jego obecności. – Trudno wyobrazić mi sobie bardziej idealne schronienie dla stworzenia, które potrzebuje teraz przede wszystkim bezpieczeństwa i spokoju. – Gdyby jej stan zdrowia nie sprawiał, że coraz ostrożniej podchodziła do kwestii przebywania poza Chateau Rose, sama chętnie spędziłaby nad Srebrnym Stawem więcej czasu, bo bliskość wody nieodzownie kojarzyła jej się z rodzinną wyspą Wight, niewidzianą od długich miesięcy.
Zastanowiła się nad jego słowami, marszcząc lekko jasne brwi. – Jest aż tak młody? – zapytała; do tej pory nie miała jeszcze okazji zobaczyć srebrnika na własne oczy, bo przebywał pod troskliwą opieką zajmujących się nim smokologów, mogła więc opierać się jedynie na własnej wyobraźni – ograniczonej szkicami i słownymi opisami. – Bo chyba nie mógł przebywać w pobliżu ogniska anomalii dłużej niż kilka miesięcy – prawda? – A dokładniej – od kwietniowo-majowej nocy, tej samej, która niemal pozbawiła ją życia; wydawało jej się, że niemożliwym było, iż skupiska niestabilnej energii istniały wcześniej, rozsiane po Wielkiej Brytanii i czekające na przebudzenie, ale właściwie – czy mogła być tego pewna? – Z drugiej strony, wciąż nie wiemy, na jakie okropności mógł być narażony wcześniej – dodała po chwili namysłu, znów odwołując się historii krążącej wokół miejsca, w którym swój ostatni kurs zakończył Syreni Lament. Historii niepełnej, której najprawdopodobniej nigdy nie mieli do końca poznać; trochę tego żałowała – i to nie tylko dlatego, że niewiedza znacznie utrudniała pracę opiekujących się srebrnikiem smokologów.
Skinęła z uśmiecham głową w odpowiedzi na słowa wdzięczności. Niepotrzebne – nie wyświadczała wszak rezerwatowi grzecznościowej przysługi, już od jakiegoś czasu czując się w nim nie tyle gościem, co jego częścią, ciesząc się, że jej na to pozwalano. Zabawne, jak przewrotny bywał los; chociaż dzisiaj trudno było jej w to uwierzyć, to przecież jeszcze niedawno, gdy po raz pierwszy usłyszała o wymuszonych na niej zaręczynach, była przekonana, że nigdzie nie poczuje się tak samo właściwie jak wśród klifów rodzinnej wyspy. – Nasz – powtórzyła cicho, jak odbijające się od wody echo, jakby przez moment próbując przypasować to słowo do wybijającej się ponad powierzchnię postaci smoka. Niełatwo było dopuścić do siebie myśl, by coś tak wspaniałego, mogło stanowić czyjąkolwiek własność, ale wydawało jej się, że nie o posiadanie tu chodziło – nie potrafiła jednak do końca ubrać swoich myśli w słowa.
Może wcale nie musiała; oderwała dłonie od barierki, gdy Tristan znalazł się tuż za nią, przyjmując jego pomoc w nałożeniu zbyt dużych rękawic i na ułamek sekundy wstrzymując oddech – skupiając się tylko na tej nagłej bliskości, otaczającej ją przyjemnym ciepłem męskiego ciała tuż za plecami i znajomym zapachem jego perfum. – Tutaj? – upewniła się ledwie słyszalnie, również zniżając głos do szeptu, spojrzenie zatrzymując w miejscu, na które – jak jej się wydawało – spoglądały również oczy Tristana; nie zdążyła jednak jeszcze sięgnąć po rybę, gdy dotarły do niej kolejne słowa, na które odwróciła się lekko, z zaskoczeniem, spoglądając z ukosa na jego profil, oddalony zaledwie o kilka centymetrów. Nadanie imienia smokowi zdawało jej się rzeczą ważną i prawie podniosłą, na pewien sposób ostatecznym przypieczętowaniem początku jego nowej drogi; była pewna, że Tristan zrobi to sam, to on schwytał bestię, on wzniósł dla niej dom, wywalczając tym samym dla siebie to prawo – i fakt, że chciał pozwolić na to jej, wywołał u niej wzruszenie, ogniskujące gdzieś za mostkiem i na moment pozbawiające ją słów.
Nie odpowiedziała więc od razu, najpierw sięgając po szamoczącą się rybę. Nie była silna, a potężna rękawica nie dodawała jej ruchom gracji, musiała więc mocno skupić się na celu, by posłać przynętę prosto we wskazany punkt. Chybiła nieco, srebrnik okazał się jednak wystarczająco zwinny, by spostrzec nadlatujący posiłek: tafla wody poruszyła się po raz drugi, zalśniły srebrzyste łuski, a smok zakreślił wspaniały łuk, pochwytując zdobycz w locie. Miała wrażenie, że nigdy nie znudzi jej się patrzenie na niego. – Co sądzisz o Teddris? – zapytała, odwracając się, by skrzyżować spojrzenia z Tristanem. – Oznacza obrońcę – dodała, bardziej wyjaśniając swój wybór, niż tłumacząc; chciała odwołać się do jakiejś cechy srebrnika, a chociaż jego kolor lub zwinność wydawały się najbardziej oczywistymi, to do niej samej dużo bardziej przemawiał fakt, że przez długie miesiące strzegł uwięzionej w podwodnej grocie syreny.
Kiwnęła lekko głową, wieczność wydawała się dobrym słowem do opisania miejsca, w którym się znajdowali: wypełnionego roślinnością, odciętego od szalejącej na zewnątrz nawałnicy; gdyby chciała udawać, że czas tutaj się zatrzymał, nie sprawiłoby jej to trudności. – Dobrze, że zaklęcia chronią go przed burzą i hałasem – powiedziała, pamiętając z opowieści Tristana o idealnym, nienaturalnie wyczulonym zmyśle słuchu, jaki charakteryzował srebrniki. Potrafiła zrozumieć – do pewnego stopnia – dlaczego długotrwałe wystawienie na tak silny bodziec, jakim była anomalia, mogłoby wzbudzić w smoku agresję; czy ona sama nie czuła się bardziej nerwowa, od tygodni słuchając niecichnących prawie nigdy grzmotów? – Szkoda tylko, że będzie tutaj sam – dodała jeszcze, mimochodem; nie wiedziała, czy morski gatunek smoka nie preferował przypadkiem samotniczego trybu życia, jej wiedza nie była na tyle szeroka – ale perspektywa wieczności spędzonej w całkowitym odosobnieniu wywoływała u niej instynktowny smutek, zakorzeniony gdzieś w jej własnym dzieciństwie.
Kiedy padło kolejne pytanie, nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią, pozwoliła jednak Tristanowi dokończyć wypowiedź, z zainteresowaniem słuchając o szczegółach: roślinach sprowadzonych specjalnie dla srebrnika, starannie wybranych rybach; uwielbiała pasję bijącą z każdego zdania, i nie potrafiła się nie uśmiechać, odrywając na moment spojrzenie od nieruchomej tafli i śledząc przechadzającego się po podeście mężczyznę. – To miejsce jest wspaniałe – odpowiedziała; szczerze, nie uciekając się do fałszywych pochwał – nigdy nie robiła tego w jego obecności. – Trudno wyobrazić mi sobie bardziej idealne schronienie dla stworzenia, które potrzebuje teraz przede wszystkim bezpieczeństwa i spokoju. – Gdyby jej stan zdrowia nie sprawiał, że coraz ostrożniej podchodziła do kwestii przebywania poza Chateau Rose, sama chętnie spędziłaby nad Srebrnym Stawem więcej czasu, bo bliskość wody nieodzownie kojarzyła jej się z rodzinną wyspą Wight, niewidzianą od długich miesięcy.
Zastanowiła się nad jego słowami, marszcząc lekko jasne brwi. – Jest aż tak młody? – zapytała; do tej pory nie miała jeszcze okazji zobaczyć srebrnika na własne oczy, bo przebywał pod troskliwą opieką zajmujących się nim smokologów, mogła więc opierać się jedynie na własnej wyobraźni – ograniczonej szkicami i słownymi opisami. – Bo chyba nie mógł przebywać w pobliżu ogniska anomalii dłużej niż kilka miesięcy – prawda? – A dokładniej – od kwietniowo-majowej nocy, tej samej, która niemal pozbawiła ją życia; wydawało jej się, że niemożliwym było, iż skupiska niestabilnej energii istniały wcześniej, rozsiane po Wielkiej Brytanii i czekające na przebudzenie, ale właściwie – czy mogła być tego pewna? – Z drugiej strony, wciąż nie wiemy, na jakie okropności mógł być narażony wcześniej – dodała po chwili namysłu, znów odwołując się historii krążącej wokół miejsca, w którym swój ostatni kurs zakończył Syreni Lament. Historii niepełnej, której najprawdopodobniej nigdy nie mieli do końca poznać; trochę tego żałowała – i to nie tylko dlatego, że niewiedza znacznie utrudniała pracę opiekujących się srebrnikiem smokologów.
Skinęła z uśmiecham głową w odpowiedzi na słowa wdzięczności. Niepotrzebne – nie wyświadczała wszak rezerwatowi grzecznościowej przysługi, już od jakiegoś czasu czując się w nim nie tyle gościem, co jego częścią, ciesząc się, że jej na to pozwalano. Zabawne, jak przewrotny bywał los; chociaż dzisiaj trudno było jej w to uwierzyć, to przecież jeszcze niedawno, gdy po raz pierwszy usłyszała o wymuszonych na niej zaręczynach, była przekonana, że nigdzie nie poczuje się tak samo właściwie jak wśród klifów rodzinnej wyspy. – Nasz – powtórzyła cicho, jak odbijające się od wody echo, jakby przez moment próbując przypasować to słowo do wybijającej się ponad powierzchnię postaci smoka. Niełatwo było dopuścić do siebie myśl, by coś tak wspaniałego, mogło stanowić czyjąkolwiek własność, ale wydawało jej się, że nie o posiadanie tu chodziło – nie potrafiła jednak do końca ubrać swoich myśli w słowa.
Może wcale nie musiała; oderwała dłonie od barierki, gdy Tristan znalazł się tuż za nią, przyjmując jego pomoc w nałożeniu zbyt dużych rękawic i na ułamek sekundy wstrzymując oddech – skupiając się tylko na tej nagłej bliskości, otaczającej ją przyjemnym ciepłem męskiego ciała tuż za plecami i znajomym zapachem jego perfum. – Tutaj? – upewniła się ledwie słyszalnie, również zniżając głos do szeptu, spojrzenie zatrzymując w miejscu, na które – jak jej się wydawało – spoglądały również oczy Tristana; nie zdążyła jednak jeszcze sięgnąć po rybę, gdy dotarły do niej kolejne słowa, na które odwróciła się lekko, z zaskoczeniem, spoglądając z ukosa na jego profil, oddalony zaledwie o kilka centymetrów. Nadanie imienia smokowi zdawało jej się rzeczą ważną i prawie podniosłą, na pewien sposób ostatecznym przypieczętowaniem początku jego nowej drogi; była pewna, że Tristan zrobi to sam, to on schwytał bestię, on wzniósł dla niej dom, wywalczając tym samym dla siebie to prawo – i fakt, że chciał pozwolić na to jej, wywołał u niej wzruszenie, ogniskujące gdzieś za mostkiem i na moment pozbawiające ją słów.
Nie odpowiedziała więc od razu, najpierw sięgając po szamoczącą się rybę. Nie była silna, a potężna rękawica nie dodawała jej ruchom gracji, musiała więc mocno skupić się na celu, by posłać przynętę prosto we wskazany punkt. Chybiła nieco, srebrnik okazał się jednak wystarczająco zwinny, by spostrzec nadlatujący posiłek: tafla wody poruszyła się po raz drugi, zalśniły srebrzyste łuski, a smok zakreślił wspaniały łuk, pochwytując zdobycz w locie. Miała wrażenie, że nigdy nie znudzi jej się patrzenie na niego. – Co sądzisz o Teddris? – zapytała, odwracając się, by skrzyżować spojrzenia z Tristanem. – Oznacza obrońcę – dodała, bardziej wyjaśniając swój wybór, niż tłumacząc; chciała odwołać się do jakiejś cechy srebrnika, a chociaż jego kolor lub zwinność wydawały się najbardziej oczywistymi, to do niej samej dużo bardziej przemawiał fakt, że przez długie miesiące strzegł uwięzionej w podwodnej grocie syreny.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Miała w sobie tak wiele empatii, sposób, w jaki sposób Evandra mówiła o smoku, w jaki przejawiała troskę, tak wielopłaszczyznowo zastanawiając się nad jego komfortem, każde słowo czyniło ją jeszcze doskonalszą - jawiła mu się zawsze jako nierealnie piękna eteryczna zjawa, której obecność czyniła przestrzeń inną, żywszą, jaskrawszą i słodszą; jednak to dopiero słowa mądrości zamykały jej obraz doskonałości prawdziwie perfekcyjną ramą. Nie zasługiwał na kobietę, którą poślubił, ale bynajmniej nie dbał o to, ciche wsparcie, które od niej czuł, pozostawało bezcenne. Nie był wdzięczny losowi, że trwała u jego boku, to nie przeznaczenie ją tam postawiło, a jego pragnienie i determinacja, by po to pragnienie sięgnąć - ale był wdzięczny jej, że tę rolę przyjęła z dumą i klasą, jakiej można by się było spodziewać po kobiecie tak wyjątkowej, jak ona sama. Przeciągnął spojrzenie z jej twarzy na wciąż wzburzoną taflę wody, kiedy kącik jego ust uniósł się lekko w górę. Jego dłonie zaplotły się wokół odgradzającej ich bariery, kiedy przełożył na nią ciężar działa; przyjemnie było choć na kilka chwil zostać wizjonerem.
- Gdyby tylko udało się sprowadzić dla niego parę, doczekać się potomstwa, o tym miejscu usłyszeliby wszyscy - A przynajmniej wszyscy zainteresowani, głównie smokologowie. I wszyscy jego potomkowie, bo jego imię nie zostałoby zapomniane łatwo. - Ale to tylko marzenia, nie mam kontaktu z żadnym rezerwatem, który przetrzymywałby podobny okaz. Namierzenie go na wolności graniczy pewnie z cudem. Czarodzieje przetrzebili populacje srebrników dla łusek - są piękne, jednak najpiękniejsze żywe, wolne i w naturze. - Czy jej lśniące srebrne włosy i tu mogły stanowić zgrabne nawiązanie? - Być może istnieje stworzenie, z którym srebrnik mógłby żyć w symbiozie - zamyślił się, samemu nie wiedząc, czy wciąż robił to dla smoka - czy już raczej dla niej. Musiałby się pochylić nad traktatami opisującymi srebrniki, czytał o nich, posiadał pewną wiedzę, tym obszerniejszą, odkąd jednego miał pod swoją pieczą, ale morskie smoki były mu dalsze niż lądowe - a co dopiero stworzenia żyjące naokoło nich. Miał jednak w pamięci kilka tytułów magozoologicznych ksiąg, które mogłyby to opisywać: choć najpewniej nie znajdowały się w czytelni rezerwatu, nie było w niej - jeszcze - ksiąg o smokach morskich. Powinni to zmienić. - To musiałby być gatunek komensaliczny, większy okaz. Nie to samo co drugi smok, ale zawsze półśrodek, który załagodzi objawy samotności. - Smoki nie żyły stadnie, ale źle znosiły też długotrwałą samotność. Lądowe, które mieli, nawet, jeśli większość czasu spędzały raczej w odosobnieniu, w każdej chwili mogły wejść w interakcje z pozostałymi. Podwodny srebrnik musiał zostać pozbawiony tej możliwości. Kiwnął głową, przyjmując jej słowa, aprobata z jej strony znaczyła tym więcej, że była szczera: wiedział, że Evandra nie powiedziałaby mu tego, co usłyszeć chciał, a to, co naprawdę uważała. Być może myślał zbyt dużo. Musiał przyznać, że konstrukcja zdawała się spełniać wszystkie potrzeby smoka, przynajmniej te, o których dotąd pomyślał. Reszta wyjdzie z czasem, wiedział, że koniec budowy był zarazem dopiero początkiem problemów.
- Myślę, że nie aż tak - odpowiedział lekko - jednak z okresu pierwszych miesięcy życia zbyt wiele nie pamięta, starczy, by miał rok lub dwa, nawet trzy, by pół roku cienia rzucanego przez anomalię przyćmiła jakiekolwiek inne wspomnienia. Ocenimy jego dojrzałość niebawem, tu będzie można obserwować go wreszcie bez przeszkód. - Iskra w oku zdradzała, jak mocno był tym stworzeniem zafascynowany, jak mocno przepełniony dumą, że je pochwycił, i wreszcie zadowolony z konstrukcji, którą tutaj wzniesiono. Skinął lekko głową, ponownie, na jej słowa, myślał o tym od pewnego czasu. - Z rozmów tych ludzi wynikało, że człowiek, który wzniósł więzienie, był pasjonatem dzikich bestii. Że sprowadził smoka specjalnie dla siebie - jako pupila - W jego głosie pojawiła się nieprzyjemna nuta, nie lubił ani handlarzy ani przemytników ani kłusowników, a łańcuch tych powiązań był nader oczywisty. Zdecydowanie bardziej nie przepadał jednak za ludźmi, którzy próbowali z nim pogrywać - a o takich mówił. - Nie tak dawno temu - Wracali tam po pewnym czasie, wcześniej najpewniej smoka nie było - choć słowa kobiety interpretował wyłącznie domysłami, nie była z nimi szczera. - Handlarze najczęściej sprzedają jaja, są najprostsze w transporcie. Rzadziej młode. Ale nie możemy wykluczyć żadnej okoliczności, co tak naprawdę przeszedł - wie dziś tylko on. I, niestety, nie jest w stanie o tym opowiedzieć. Miejmy nadzieję, że obserwacja rzuci na jego sytuację więcej światła. Przyjrzenie się jego reakcjom, rozwikłanie psychiki, pozwoli wyczuć siłę traum, jaka na nim ciąży. - W milczeniu, z uśmiechem na twarzy, badał rysy jej twarzy, gdy powtórzyła jego słowa. Jak smakowały? Niewielu czarodziejów miało okazję ujrzeć srebrnika na własne oczy - tymczasem oni mogli wejść do jego domu. Byli mu domem. Przytaknął bez słowa, gdy dopytała o docelowe miejsce karmienia, dostrzegając u niej to milczące wzruszenie. W istocie, chwila ta była czymś więcej, niż tylko nadaniem imienia, w pewien symboliczny sposób srebrnik przechodził dziś ze służby u dawnej syreny pod rozkazy młodszej i piękniejszej od niej. Niechętnie oderwał od niej spojrzenie, śledząc wzrokiem tor lotu ryby i zwinny wyskok smoka, któremu towarzyszyła błyszcząca kaskada perlistych kropel wody.
- Piękne i znaczące imię, będzie nosił je z dumą - odparł spokojnie, szczerze, było doniosłe, podkreślało jego rycerskość. Podziemia były mu więzieniem, o które nie prosił, ale w tym wszystkim pozostawiono go tam, by ochronił podwodną królewnę. - Niech będzie Teddris - powtórzył wypowiedziane przez nią imię, po części delektując się jego brzmieniem, po części z namaszczeniem podkreślając podniosłość chwili. Uchwycił jej spojrzenie, chłonąc błękit jej oczu - i nie odsunął się ani o cal, choć miał jej twarz tuż naprzeciw własnej. Każda emocja odkrywała u niej nowe warianty nieskończonego piękna. - Obecność syreniej królewny powinna uspokajać go skuteczniej, niż cokolwiek, co mogliśmy mu zapewnić - dodał bez zawahania, córa wyspy Wight tym właśnie była. Władała dziś różami, ale jej krew niosła własne dziedzictwo. - Naprawdę cieszę się, że tu jesteś - dodał, ciszej już, szeptem niemal, sięgając dłonią jej delikatnego, błyszczącego alabastrem policzka, delikatnie gładząc jego wierzch. - I że chcesz tu być - Bo przecież wcale nie musiała - jej współczucie wobec srebrnika było naturalne, stwierdzenie było jednak dwuznaczne, a potwierdzenia tej dwuznaczności poszukiwał w jej oczach. Otoczył ją delikatnie drugą ręką, zamierzając złożyć ją na jej talii; dziś niewyczuwalnej, ale nic tak jak jej dzisiejszy brak talii nie podkreślało jej poświęcenia, rozwiązanie miało nadejść wkrótce.
- Gdyby tylko udało się sprowadzić dla niego parę, doczekać się potomstwa, o tym miejscu usłyszeliby wszyscy - A przynajmniej wszyscy zainteresowani, głównie smokologowie. I wszyscy jego potomkowie, bo jego imię nie zostałoby zapomniane łatwo. - Ale to tylko marzenia, nie mam kontaktu z żadnym rezerwatem, który przetrzymywałby podobny okaz. Namierzenie go na wolności graniczy pewnie z cudem. Czarodzieje przetrzebili populacje srebrników dla łusek - są piękne, jednak najpiękniejsze żywe, wolne i w naturze. - Czy jej lśniące srebrne włosy i tu mogły stanowić zgrabne nawiązanie? - Być może istnieje stworzenie, z którym srebrnik mógłby żyć w symbiozie - zamyślił się, samemu nie wiedząc, czy wciąż robił to dla smoka - czy już raczej dla niej. Musiałby się pochylić nad traktatami opisującymi srebrniki, czytał o nich, posiadał pewną wiedzę, tym obszerniejszą, odkąd jednego miał pod swoją pieczą, ale morskie smoki były mu dalsze niż lądowe - a co dopiero stworzenia żyjące naokoło nich. Miał jednak w pamięci kilka tytułów magozoologicznych ksiąg, które mogłyby to opisywać: choć najpewniej nie znajdowały się w czytelni rezerwatu, nie było w niej - jeszcze - ksiąg o smokach morskich. Powinni to zmienić. - To musiałby być gatunek komensaliczny, większy okaz. Nie to samo co drugi smok, ale zawsze półśrodek, który załagodzi objawy samotności. - Smoki nie żyły stadnie, ale źle znosiły też długotrwałą samotność. Lądowe, które mieli, nawet, jeśli większość czasu spędzały raczej w odosobnieniu, w każdej chwili mogły wejść w interakcje z pozostałymi. Podwodny srebrnik musiał zostać pozbawiony tej możliwości. Kiwnął głową, przyjmując jej słowa, aprobata z jej strony znaczyła tym więcej, że była szczera: wiedział, że Evandra nie powiedziałaby mu tego, co usłyszeć chciał, a to, co naprawdę uważała. Być może myślał zbyt dużo. Musiał przyznać, że konstrukcja zdawała się spełniać wszystkie potrzeby smoka, przynajmniej te, o których dotąd pomyślał. Reszta wyjdzie z czasem, wiedział, że koniec budowy był zarazem dopiero początkiem problemów.
- Myślę, że nie aż tak - odpowiedział lekko - jednak z okresu pierwszych miesięcy życia zbyt wiele nie pamięta, starczy, by miał rok lub dwa, nawet trzy, by pół roku cienia rzucanego przez anomalię przyćmiła jakiekolwiek inne wspomnienia. Ocenimy jego dojrzałość niebawem, tu będzie można obserwować go wreszcie bez przeszkód. - Iskra w oku zdradzała, jak mocno był tym stworzeniem zafascynowany, jak mocno przepełniony dumą, że je pochwycił, i wreszcie zadowolony z konstrukcji, którą tutaj wzniesiono. Skinął lekko głową, ponownie, na jej słowa, myślał o tym od pewnego czasu. - Z rozmów tych ludzi wynikało, że człowiek, który wzniósł więzienie, był pasjonatem dzikich bestii. Że sprowadził smoka specjalnie dla siebie - jako pupila - W jego głosie pojawiła się nieprzyjemna nuta, nie lubił ani handlarzy ani przemytników ani kłusowników, a łańcuch tych powiązań był nader oczywisty. Zdecydowanie bardziej nie przepadał jednak za ludźmi, którzy próbowali z nim pogrywać - a o takich mówił. - Nie tak dawno temu - Wracali tam po pewnym czasie, wcześniej najpewniej smoka nie było - choć słowa kobiety interpretował wyłącznie domysłami, nie była z nimi szczera. - Handlarze najczęściej sprzedają jaja, są najprostsze w transporcie. Rzadziej młode. Ale nie możemy wykluczyć żadnej okoliczności, co tak naprawdę przeszedł - wie dziś tylko on. I, niestety, nie jest w stanie o tym opowiedzieć. Miejmy nadzieję, że obserwacja rzuci na jego sytuację więcej światła. Przyjrzenie się jego reakcjom, rozwikłanie psychiki, pozwoli wyczuć siłę traum, jaka na nim ciąży. - W milczeniu, z uśmiechem na twarzy, badał rysy jej twarzy, gdy powtórzyła jego słowa. Jak smakowały? Niewielu czarodziejów miało okazję ujrzeć srebrnika na własne oczy - tymczasem oni mogli wejść do jego domu. Byli mu domem. Przytaknął bez słowa, gdy dopytała o docelowe miejsce karmienia, dostrzegając u niej to milczące wzruszenie. W istocie, chwila ta była czymś więcej, niż tylko nadaniem imienia, w pewien symboliczny sposób srebrnik przechodził dziś ze służby u dawnej syreny pod rozkazy młodszej i piękniejszej od niej. Niechętnie oderwał od niej spojrzenie, śledząc wzrokiem tor lotu ryby i zwinny wyskok smoka, któremu towarzyszyła błyszcząca kaskada perlistych kropel wody.
- Piękne i znaczące imię, będzie nosił je z dumą - odparł spokojnie, szczerze, było doniosłe, podkreślało jego rycerskość. Podziemia były mu więzieniem, o które nie prosił, ale w tym wszystkim pozostawiono go tam, by ochronił podwodną królewnę. - Niech będzie Teddris - powtórzył wypowiedziane przez nią imię, po części delektując się jego brzmieniem, po części z namaszczeniem podkreślając podniosłość chwili. Uchwycił jej spojrzenie, chłonąc błękit jej oczu - i nie odsunął się ani o cal, choć miał jej twarz tuż naprzeciw własnej. Każda emocja odkrywała u niej nowe warianty nieskończonego piękna. - Obecność syreniej królewny powinna uspokajać go skuteczniej, niż cokolwiek, co mogliśmy mu zapewnić - dodał bez zawahania, córa wyspy Wight tym właśnie była. Władała dziś różami, ale jej krew niosła własne dziedzictwo. - Naprawdę cieszę się, że tu jesteś - dodał, ciszej już, szeptem niemal, sięgając dłonią jej delikatnego, błyszczącego alabastrem policzka, delikatnie gładząc jego wierzch. - I że chcesz tu być - Bo przecież wcale nie musiała - jej współczucie wobec srebrnika było naturalne, stwierdzenie było jednak dwuznaczne, a potwierdzenia tej dwuznaczności poszukiwał w jej oczach. Otoczył ją delikatnie drugą ręką, zamierzając złożyć ją na jej talii; dziś niewyczuwalnej, ale nic tak jak jej dzisiejszy brak talii nie podkreślało jej poświęcenia, rozwiązanie miało nadejść wkrótce.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Potrafiła sobie to wyobrazić: nie jednego, a parę srebrników, wirujących w przejrzystej wodzie w niezwykłym, niemożliwym do zaobserwowania gołym okiem tańcu, niczym młode, ścigające się w morskiej toni syreny; smocze jaja o lśniących jak szkło skorupach, skrzekliwe krzyki młodych, ślepych jeszcze piskląt; czy wyklułyby się w wodzie, czy na lądzie? I czy matka ogrzewałaby je strumieniami wrzątku, zamiast czystego ognia? Tak wielu rzeczy nie wiedziała, jeszcze większej ilości – nie miała dowiedzieć się nigdy, ale mimo narastającej ciekawości, nie chciała zamęczać Tristana niekończącymi się pytaniami. Zresztą – miał rację, uczynienie ze srebrników stada znajdowało się w tamtej chwili w mglistym obszarze nieuchwytnych marzeń, choć Evandra osobiście nie uważała, by czyniło je to niemożliwymi; czy za takie nie uważano do niedawna odtworzenia wymarłego przed tysiącem lat gatunku wyspiarza rybojada? A jednak jego przedstawicielka znajdowała się tutaj, w ich rezerwacie, żywa i namacalna, oglądana z zachwytem przez smokologów z całego świata. – Jak można zabić coś tak pięknego i szlachetnego dla kilku łusek? – odezwała się cicho, bardziej jednak zawieszając to pytanie w przestrzeni, niż kierując je do kogokolwiek. Wiedziała, że można było – bo świat pełen był ludzi, który byli niegodni po nim stąpania, niszczących wszystko, na czym spoczęły ich spojrzenia, gotowych do popełnienia największych potworności, byle tylko wypełnić sakiewki złotem, które im się nie należało; ludzi, którzy bez zawahania przelaliby krew nie tylko sunącego pod nimi srebrnika, ale i jej własną, by następnie wyrwać spod skóry jej serce i rozdrobnić je na pojedyncze włókna. Zdawała sobie z tego sprawę nie od dzisiaj, w końcu chuchano na nią i dmuchano nie tylko ze względu na serpentynę – ale i tak sama myśl budziła w niej głębokie obrzydzenie, podobnie jak ludzie, którzy tych bezlitosnych zbrodni się dopuszczali, doprowadzając do wyginięcia tak wspaniałego gatunku, obdzierając wszystkich czarodziejów z możliwości obserwowania go i podziwiania. Nie chciała wyobrażać sobie, że to samo miałoby spotkać znajdującą się pod ich opieką bestię – a podejrzewała, że mogłoby, gdyby przed Tristanem odnaleźli go inni, niezdolni do obdarzenia go należytym szacunkiem.
Odegnała od siebie nagły smutek, zamiast na ponurej historii srebrników, skupiając się na słowach Tristana. – Może on sam wskaże nam właściwe rozwiązanie – powiedziała. Oczywiście niedosłownie, ale swoim zachowaniem, które zapewne miało się w pełni dopiero ukształtować, gdy ucichną już echa traumatycznych wydarzeń, a sam smok zacznie traktować Srebrny Staw jak dom; miała nadzieję, że tak właśnie się stanie – nie zniosłaby widoku stworzenia marniejącego w zamknięciu, albo duszonego tęsknotą za tym, czego nie byli już w stanie mu zwrócić.
Kiwnęła głową w odpowiedzi na słowa wyjaśnienia, oczywiście miał rację; najsilniejszymi wspomnieniami były na ogół te najświeższe, często mające zdolność do zacierania pozostałych, wytartych już przez czas. Przez kilka chwil słuchała Tristana w skupieniu i milczeniu, chłonąc zarówno padające z jego ust zdania, jak i delektując się mądrością i fascynacją, które się za nimi kryły; mimo że nie zawsze za nim nadążała, posiadając wiedzę nieporównywalnie uboższą i nie tak głęboko zakorzenioną, to i tak niezmiennie uwielbiała go słuchać, odnajdując w tej lekkości i pasji echa młodego smokologa, który po raz pierwszy zdołał poruszyć jej serce, już wtedy nauczone ostrożności: nie tak obciążonego obowiązkami i toczącą ich świat wojną, ale tak samo przejętego zgłębianiem tajników rodowego dziedzictwa. – Oby człowieka winnego jego krzywdom spotkał los, na który sobie zapracował – odezwała się po chwili, spokojnie – bardziej ze smutkiem niż z premedytacją; wiedziała, że cokolwiek stało się z twórcą tajemniczego więzienia, nie miało w żaden sposób pomóc w zaleczeniu smoczych ran. Ten obowiązek ciążył na nich, na rezerwacie, który zdecydował się otoczyć go opieką.
Imię, które spłynęło z jej warg, okraszone było niepewnością – przez moment spoglądała w twarz Tristana, w widoczny sposób szukając u niego aprobaty, potwierdzenia, akceptacji; mogła być jego żoną i matką mającego narodzić się wkrótce dziecka, ale pełniła tę rolę od niespełna roku, wciąż ucząc się, co oznaczało bycie Rosierem. Uśmiechnęła się promiennie, gdy wreszcie jej przytaknął, powtarzając nowe imię srebrnika; Teddris miał strzec od dzisiaj swojego darowanego królestwa, a oni – pilnować, by nic już nie zakłóciło panującego w nim spokoju. – Nie jestem pewna, czy uda mi się dorównać jego poprzedniej towarzyszce – odparła; być może w jej żyłach płynęła krew pięknych wil, ale daleko jej było do niebezpiecznych, obdarzonych magicznym głosem syren – choć pamiętała, że w dzieciństwie niejednokrotnie przyglądała im się z fascynacją, marząc, że kiedyś do nich dołączy.
Dzisiaj nie tęskniła już do głębin, odnajdując na lądzie wszystko to, czego pragnęła; uniosła wzrok, odwzajemniając intensywne spojrzenie oczu Tristana, pozwalając sobie na przeciągnięcie tej chwili w nieskończoność. Jego bliskość, ledwie słyszalny szept łaskoczący policzki, tlący się w brązowych tęczówkach ogień, wciąż budziły w niej dokładnie takie same emocje jak przed laty, nieprzytępione bynajmniej upływającym czasem ani bezpieczną rutyną, niezmiennie zmuszając serce do szybszego bicia, a oddech – do chwilowego zamarcia na jej wargach. Nachyliła się ku jego dłoni odruchowo, wtulając w nią policzek, wcale niezrażona lekką szorstkością ciepłych palców, odrobinę żałując, że sama nie mogła wziąć jego twarzy we własne – ale te pozostawały niewygodnie uwięzione w przepastnych rękawicach. – Gdzie indziej miałabym być, Tristanie? – zapytała w odpowiedzi na jego słowa, szczerze i czule, z pewnością, której jeszcze rok temu zapewne by tam nie odnalazł – ale która wykrystalizowała się u niej z czasem, przysłaniając przejrzystą warstwą gorycz związaną z odebraniem jej możliwości wyboru. To nie było tak, że wtedy go nie chciała: kochała go przecież od dawna, ale to właśnie ta miłość, zdradliwa i niemożliwa do kontrolowania, kazała jej się tyle razy wycofywać, skłaniając do poszukiwania ścieżki może i mniej kuszącej, ale bezpieczniejszej, po której mogłaby poruszać się z wypracowaną przez lata asekuracyjnością. Nieskończenie łatwiej byłoby jej w końcu przystać na małżeństwo z kimś, z kim łączyłyby ją relacje co najwyżej letnie, niż zbliżyć się zanadto do tego płonącego między nimi ognia, godząc się z życiem w strachu przed poparzeniem.
Czując dotyk jego drugiej ręki, zsunęła wreszcie z dłoni skórzane rękawice, nie potrzebując już przy tym pomocy – były za duże, gładko umknęły więc z jej szczupłych palców – po czym, wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego, oparła obie ręce na męskiej klatce piersiowej; niemal wyczuwając pod warstwami tkanin i skórą mocno bijące serce. – Nawet gdyby zaoferowano mi możliwość zawrócenia czasu, nie zrobiłabym tego – dodała cicho, instynktownie wyczuwając, że szukał u niej swego rodzaju zapewnienia – i dając mu je bez wahania. To nie tak, że już się nie bała, jej codzienności towarzyszyło znacznie więcej obaw niż przed miesiącami – ale nie było wśród nich żalu ani tęsknoty za utraconą wolnością.
Odegnała od siebie nagły smutek, zamiast na ponurej historii srebrników, skupiając się na słowach Tristana. – Może on sam wskaże nam właściwe rozwiązanie – powiedziała. Oczywiście niedosłownie, ale swoim zachowaniem, które zapewne miało się w pełni dopiero ukształtować, gdy ucichną już echa traumatycznych wydarzeń, a sam smok zacznie traktować Srebrny Staw jak dom; miała nadzieję, że tak właśnie się stanie – nie zniosłaby widoku stworzenia marniejącego w zamknięciu, albo duszonego tęsknotą za tym, czego nie byli już w stanie mu zwrócić.
Kiwnęła głową w odpowiedzi na słowa wyjaśnienia, oczywiście miał rację; najsilniejszymi wspomnieniami były na ogół te najświeższe, często mające zdolność do zacierania pozostałych, wytartych już przez czas. Przez kilka chwil słuchała Tristana w skupieniu i milczeniu, chłonąc zarówno padające z jego ust zdania, jak i delektując się mądrością i fascynacją, które się za nimi kryły; mimo że nie zawsze za nim nadążała, posiadając wiedzę nieporównywalnie uboższą i nie tak głęboko zakorzenioną, to i tak niezmiennie uwielbiała go słuchać, odnajdując w tej lekkości i pasji echa młodego smokologa, który po raz pierwszy zdołał poruszyć jej serce, już wtedy nauczone ostrożności: nie tak obciążonego obowiązkami i toczącą ich świat wojną, ale tak samo przejętego zgłębianiem tajników rodowego dziedzictwa. – Oby człowieka winnego jego krzywdom spotkał los, na który sobie zapracował – odezwała się po chwili, spokojnie – bardziej ze smutkiem niż z premedytacją; wiedziała, że cokolwiek stało się z twórcą tajemniczego więzienia, nie miało w żaden sposób pomóc w zaleczeniu smoczych ran. Ten obowiązek ciążył na nich, na rezerwacie, który zdecydował się otoczyć go opieką.
Imię, które spłynęło z jej warg, okraszone było niepewnością – przez moment spoglądała w twarz Tristana, w widoczny sposób szukając u niego aprobaty, potwierdzenia, akceptacji; mogła być jego żoną i matką mającego narodzić się wkrótce dziecka, ale pełniła tę rolę od niespełna roku, wciąż ucząc się, co oznaczało bycie Rosierem. Uśmiechnęła się promiennie, gdy wreszcie jej przytaknął, powtarzając nowe imię srebrnika; Teddris miał strzec od dzisiaj swojego darowanego królestwa, a oni – pilnować, by nic już nie zakłóciło panującego w nim spokoju. – Nie jestem pewna, czy uda mi się dorównać jego poprzedniej towarzyszce – odparła; być może w jej żyłach płynęła krew pięknych wil, ale daleko jej było do niebezpiecznych, obdarzonych magicznym głosem syren – choć pamiętała, że w dzieciństwie niejednokrotnie przyglądała im się z fascynacją, marząc, że kiedyś do nich dołączy.
Dzisiaj nie tęskniła już do głębin, odnajdując na lądzie wszystko to, czego pragnęła; uniosła wzrok, odwzajemniając intensywne spojrzenie oczu Tristana, pozwalając sobie na przeciągnięcie tej chwili w nieskończoność. Jego bliskość, ledwie słyszalny szept łaskoczący policzki, tlący się w brązowych tęczówkach ogień, wciąż budziły w niej dokładnie takie same emocje jak przed laty, nieprzytępione bynajmniej upływającym czasem ani bezpieczną rutyną, niezmiennie zmuszając serce do szybszego bicia, a oddech – do chwilowego zamarcia na jej wargach. Nachyliła się ku jego dłoni odruchowo, wtulając w nią policzek, wcale niezrażona lekką szorstkością ciepłych palców, odrobinę żałując, że sama nie mogła wziąć jego twarzy we własne – ale te pozostawały niewygodnie uwięzione w przepastnych rękawicach. – Gdzie indziej miałabym być, Tristanie? – zapytała w odpowiedzi na jego słowa, szczerze i czule, z pewnością, której jeszcze rok temu zapewne by tam nie odnalazł – ale która wykrystalizowała się u niej z czasem, przysłaniając przejrzystą warstwą gorycz związaną z odebraniem jej możliwości wyboru. To nie było tak, że wtedy go nie chciała: kochała go przecież od dawna, ale to właśnie ta miłość, zdradliwa i niemożliwa do kontrolowania, kazała jej się tyle razy wycofywać, skłaniając do poszukiwania ścieżki może i mniej kuszącej, ale bezpieczniejszej, po której mogłaby poruszać się z wypracowaną przez lata asekuracyjnością. Nieskończenie łatwiej byłoby jej w końcu przystać na małżeństwo z kimś, z kim łączyłyby ją relacje co najwyżej letnie, niż zbliżyć się zanadto do tego płonącego między nimi ognia, godząc się z życiem w strachu przed poparzeniem.
Czując dotyk jego drugiej ręki, zsunęła wreszcie z dłoni skórzane rękawice, nie potrzebując już przy tym pomocy – były za duże, gładko umknęły więc z jej szczupłych palców – po czym, wciąż nie przerywając kontaktu wzrokowego, oparła obie ręce na męskiej klatce piersiowej; niemal wyczuwając pod warstwami tkanin i skórą mocno bijące serce. – Nawet gdyby zaoferowano mi możliwość zawrócenia czasu, nie zrobiłabym tego – dodała cicho, instynktownie wyczuwając, że szukał u niej swego rodzaju zapewnienia – i dając mu je bez wahania. To nie tak, że już się nie bała, jej codzienności towarzyszyło znacznie więcej obaw niż przed miesiącami – ale nie było wśród nich żalu ani tęsknoty za utraconą wolnością.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie odpowiedział, wiedział, że odpowiedzi się nie spodziewała; zabicie tak pięknego stworzenia tylko po to, by posiąść jego fragment wydawał mu się barbarzyństwem graniczącym z szaleństwem. Smoki były wszak nosicielami tego, co dla nich najważniejsze, potęgi dawnej pierwotnej magii, czasów, gdy mugole lękali się czarodziejów i darzyli ich należnym szacunkiem zamiast traktować ich jak cyrkową atrakcję - czasów, gdy smoków było więcej niż polujących na nich rycerzy pozatykanych w puszki, które nie miały szansy obronić ich przed smoczym ogniem. Podziwiał potęgę i pierwotność smoków, stając naprzeciw nich czuł, jakby obcował z czymś większym. Czymś ważniejszym. Polowanie na te stworzenia było wyrazem ludzkiej arogancji i mugolskiej ignorancji, lecz jeszcze przykrzej było patrzeć na smutek odmalowany na twarzy Evandry, jaki pojawił się u niej krótko po rzuconym w eter stwierdzeniu. Była wrażliwa na krzywdę i na piękno, delikatna jak kwiat róży rzucony na niespokojne wody coraz silniej, coraz niespokojniej falującego morza. Wiedział, że musiał ją przed tymi falami chronić. Odjął spojrzenie od wzburzonej tafli wody, by przenieść je z powrotem na jej lico, skinąwszy przy tym głową na potwierdzenie jej słów. Smoki były niezwykle inteligentnymi stworzeniami, srebrnik sam będzie znał swoje potrzeby. Musieli je tylko rozpoznać.
- W istocie, oby - przytaknął jej krótko, na ułamek sekundy dostrzegając przed oczami poświatę szmaragdowego blasku zaklęcia niosącego śmierć. Nie musiała wiedzieć wszystkiego. Jego usta wygięły się w uśmiechu, kiedy napotkał jej niepewne spojrzenie - był dumny z tego, jak szybko weszła w przecież wciąż obcą jej rolę. Domyślał się, że niełatwo było jej zmienić rodowe barwy, stać się nowymi, wszak dopiero co przyjęła ich nazwisko, a już stała się pośród nich najważniejszą ze wszystkich dam. Ciężar nowego tytułu dotyczył ich obojga, ale zniosła go tak, jak mógłby tego od niej oczekiwać w najśmielszych snach - z najwyższą dbałością o zwyczaje, tradycje i detale.
- To poprzedniej towarzyszce trudno byłoby się z tobą zrównać, najdroższa - stwierdził, wciąż szepcząc, w odpowiedzi na jej skromność, widok córki władcy trytońskiej wioski bez wątpienia zapamięta do końca życia - dokładnie tak, jak zapamięta blade lico Evandry z dnia, w którym ujrzał ją po raz pierwszy. Była w części człowiekiem, nie mogła równać się z nadludzką istotą, ale to nie miało dla jego słów żadnego znaczenia. Była jego żoną. I była też najpiękniejszą kobietą, jaką znał; jego oczy nie potrafiły nasycić się jej widokiem, oczu barwy błękitu nieba, gładkich, miękkich włosów barwą przypominających srebro, łabędzią szyją, linią podbródka i kształtem nosa, czerwienią miękkich warg, z pamięci mógłby opisać każdy z pieprzyków rozsianych na jej delikatnej twarzy. Była piękna jak sen, który mógłby śnić wiecznie. Jak sen, który trwał, a na który nigdy nie zasługiwał. - Tak urodą, jak talentem - ciągnął dalej, czule przesuwając dłoń nieco wyżej, ku twardej linii żeber. Zapatrzył się w jej oczy, skrzące jak dwa topazy. Lubił w nich tonąć. Chciałby tak zginąć. - A nade wszystkim sercem - Czy nie otworzyła go dla Teddrisa? Poruszył dłonią, ocierając się nią o jej policzek, kciukiem odsuwając kosmyk jasnych włosów. - Jestem pewien, że Teddris to wyczuwa - Nie spojrzał na zbiornik, otoczony aurą obcego dla niego spokoju smok w istocie mógł wyczuć pewne emocje; dotąd otaczały go głównie gniew, lęk i smutek, a stworzenia, które nie wykształciły mowy, znacznie łatwiej wyczuwały intencje oraz nastroje mniej intuicyjnymi dla człowieka zmysłami. - Syrena była w jego poprzednim życiu jedyną stałością. - Poza podziemiami, z których nie mógł wyjść, poza anomalią, która wciąż tętniła, drażniąc gada, poza nieumarłymi sypiącymi się z sufitu. Jedyną stałością, która miała szansę budzić coś lepszego, niż strach. Trudno było mu wyobrazić sobie kogoś, kto spełniłby się w tej roli lepiej niż Evandra. Nie zastąpi jej, to oczywiste, ale równie piękna i odległa co ona, mogła przynieść znajomy zapach przeszłości i łagodną falę wygodnej stabilności. - Może powinnaś mu kiedyś zaśpiewać - Kobiecy śpiew również był mu znajomy, Tristan nie miał pewności, czy jego dźwięk w ogóle sprawiał mu różnicę - ale obserwacja morskiego stworzenia miała przynieść odpowiedzi na wiele wątpliwości. Niektórzy twierdzili, że nawet rośliny piękniej kwitły, kiedy się z nimi rozmawiało. Pogłos w pawilonie był dobry, słyszał to wyraźnie, wypowiadając kolejne niesione szeptem słowa. Wydawał się być jednak teraz bardziej zainteresowany nią niż samym srebrnikiem, usta drgnęły, składając się w pewniejszy uśmiech. Żadna z odmów, którą od niej usłyszał, nie zdołały skruszyć jego determinacji, pragnął jej od pierwszego wejrzenia, choć na wzajemność przyszło mu czekać długo. Słowa, które wypowiedziała, wiele dla niego znaczyły.
- Nigdzie - odparł zatem, pewien jak zawsze, że los słusznie splótł ich szlaki razem. Patrzenie na nią oddaną gdzie indziej i komu innemu byłoby torturą, której nie mógłby znieść. Wciąż nie podniósł głosu, stała wystarczająco blisko, by usłyszeć każde wypowiadane przez niego słowo, wystarczająco blisko, by odurzyć samym swoim zapachem. - Twoje miejsce jest tutaj, przy smoczej skale i pośród róż, na wietrze sunącym morzem od Francji. Przy mnie. - Oderwał wzrok od jej oczu tylko na moment - ściągając go w dół, na jej wyraźnie już brzemienne łono. Łono, w który kwitła przyszłość jego rodu. Odruchowo podążył za ruchem jej dłoni, finalnie powracając wzrokiem ku jej bladej twarzy. Badał każdy jej ruch, każde drgnienie, gdy uraczyła go słodkim zapewnieniem, gotowym zatopić ostatnie balasty. W dniu ślubu pewien był, że popełnia błąd, odbierając jej wybór - dziś wiedział, że dokonał go za nich obojga, bo musiał. Bo pragnął jej myśli i serca. - Nie ma mnie bez ciebie - Zmiana czasu - jakże to musiało być kuszące - a jednak jej wyznanie naznaczone było łaskawością. Gdzieś z tyłu głowy ponownie zatliła się myśl, jak bardzo ją ranił i jak bardzo nie zasługiwał na wypowiadane przez nią słowa - trwało to jednak tylko chwilę, może dwie. Złe myśli prędko rozmył dotyk jej nagich już rąk, sam przesunął dłoń niżej, na jej szyję, przygładzając skórę od krtani po kark, sięgając jej chłodnymi palcami delikatnie, jakby silniejszy ruch mógł zarysować jej ciało jak szkło lub porcelanę. - pięć różowych pereł rozdrapujących serca mego ranę. - Drugą dłoń uniósł z linii jej żeber, by spleść ją z jej dłonią, zdjąć z własnego serca i złączyć w uścisku; silnym, nie zezwalającym na ucieczkę. Uśmiech nie zniknął z jego twarzy, choć nabrał świeższej iskry. - Palców przyjemnych, delikatnych szereg, gotowych wabić mnie na zawołanie - dokończył z rozbawieniem, wciąż patrząc jej w oczy. Wpierw ucałował wierzch jej dłoni, poddańczym gestem, potem dopiero nachylił się nad nią, by sięgnąć jej ust własnymi. Zamierzał skraść jej przepełniony pasją, tęsknotą i uczuciem pocałunek, wzburzony płomieniem emocji, który choć płonął w nim od dawna, to dziś rozogniony został jej szczerym wyznaniem. Kochał ją, kochał od lat nieprzerwanie, a mimowolne reakcje ciała, drżenie mięśnia, bicie serca, cięższy oddech, tkały tej miłości pełen obraz. Smakował jej zachłannie, tak jak zachłannym było jego pragnienie, smakował słodyczy, bo słodkim było jej ciało nieprzerwanie nęcące nadludzkim wilim czarem.
- Zostaniemy tu, jak długo będziesz chciała - szepnął, ledwie odjął usta, nie odsuwając się jednak dalej, niż było to konieczne; czerwień jego ust muskała czerwień jej ust, oddechy splatały się ze sobą jednym rytmem i jednym ciepłem.
- W istocie, oby - przytaknął jej krótko, na ułamek sekundy dostrzegając przed oczami poświatę szmaragdowego blasku zaklęcia niosącego śmierć. Nie musiała wiedzieć wszystkiego. Jego usta wygięły się w uśmiechu, kiedy napotkał jej niepewne spojrzenie - był dumny z tego, jak szybko weszła w przecież wciąż obcą jej rolę. Domyślał się, że niełatwo było jej zmienić rodowe barwy, stać się nowymi, wszak dopiero co przyjęła ich nazwisko, a już stała się pośród nich najważniejszą ze wszystkich dam. Ciężar nowego tytułu dotyczył ich obojga, ale zniosła go tak, jak mógłby tego od niej oczekiwać w najśmielszych snach - z najwyższą dbałością o zwyczaje, tradycje i detale.
- To poprzedniej towarzyszce trudno byłoby się z tobą zrównać, najdroższa - stwierdził, wciąż szepcząc, w odpowiedzi na jej skromność, widok córki władcy trytońskiej wioski bez wątpienia zapamięta do końca życia - dokładnie tak, jak zapamięta blade lico Evandry z dnia, w którym ujrzał ją po raz pierwszy. Była w części człowiekiem, nie mogła równać się z nadludzką istotą, ale to nie miało dla jego słów żadnego znaczenia. Była jego żoną. I była też najpiękniejszą kobietą, jaką znał; jego oczy nie potrafiły nasycić się jej widokiem, oczu barwy błękitu nieba, gładkich, miękkich włosów barwą przypominających srebro, łabędzią szyją, linią podbródka i kształtem nosa, czerwienią miękkich warg, z pamięci mógłby opisać każdy z pieprzyków rozsianych na jej delikatnej twarzy. Była piękna jak sen, który mógłby śnić wiecznie. Jak sen, który trwał, a na który nigdy nie zasługiwał. - Tak urodą, jak talentem - ciągnął dalej, czule przesuwając dłoń nieco wyżej, ku twardej linii żeber. Zapatrzył się w jej oczy, skrzące jak dwa topazy. Lubił w nich tonąć. Chciałby tak zginąć. - A nade wszystkim sercem - Czy nie otworzyła go dla Teddrisa? Poruszył dłonią, ocierając się nią o jej policzek, kciukiem odsuwając kosmyk jasnych włosów. - Jestem pewien, że Teddris to wyczuwa - Nie spojrzał na zbiornik, otoczony aurą obcego dla niego spokoju smok w istocie mógł wyczuć pewne emocje; dotąd otaczały go głównie gniew, lęk i smutek, a stworzenia, które nie wykształciły mowy, znacznie łatwiej wyczuwały intencje oraz nastroje mniej intuicyjnymi dla człowieka zmysłami. - Syrena była w jego poprzednim życiu jedyną stałością. - Poza podziemiami, z których nie mógł wyjść, poza anomalią, która wciąż tętniła, drażniąc gada, poza nieumarłymi sypiącymi się z sufitu. Jedyną stałością, która miała szansę budzić coś lepszego, niż strach. Trudno było mu wyobrazić sobie kogoś, kto spełniłby się w tej roli lepiej niż Evandra. Nie zastąpi jej, to oczywiste, ale równie piękna i odległa co ona, mogła przynieść znajomy zapach przeszłości i łagodną falę wygodnej stabilności. - Może powinnaś mu kiedyś zaśpiewać - Kobiecy śpiew również był mu znajomy, Tristan nie miał pewności, czy jego dźwięk w ogóle sprawiał mu różnicę - ale obserwacja morskiego stworzenia miała przynieść odpowiedzi na wiele wątpliwości. Niektórzy twierdzili, że nawet rośliny piękniej kwitły, kiedy się z nimi rozmawiało. Pogłos w pawilonie był dobry, słyszał to wyraźnie, wypowiadając kolejne niesione szeptem słowa. Wydawał się być jednak teraz bardziej zainteresowany nią niż samym srebrnikiem, usta drgnęły, składając się w pewniejszy uśmiech. Żadna z odmów, którą od niej usłyszał, nie zdołały skruszyć jego determinacji, pragnął jej od pierwszego wejrzenia, choć na wzajemność przyszło mu czekać długo. Słowa, które wypowiedziała, wiele dla niego znaczyły.
- Nigdzie - odparł zatem, pewien jak zawsze, że los słusznie splótł ich szlaki razem. Patrzenie na nią oddaną gdzie indziej i komu innemu byłoby torturą, której nie mógłby znieść. Wciąż nie podniósł głosu, stała wystarczająco blisko, by usłyszeć każde wypowiadane przez niego słowo, wystarczająco blisko, by odurzyć samym swoim zapachem. - Twoje miejsce jest tutaj, przy smoczej skale i pośród róż, na wietrze sunącym morzem od Francji. Przy mnie. - Oderwał wzrok od jej oczu tylko na moment - ściągając go w dół, na jej wyraźnie już brzemienne łono. Łono, w który kwitła przyszłość jego rodu. Odruchowo podążył za ruchem jej dłoni, finalnie powracając wzrokiem ku jej bladej twarzy. Badał każdy jej ruch, każde drgnienie, gdy uraczyła go słodkim zapewnieniem, gotowym zatopić ostatnie balasty. W dniu ślubu pewien był, że popełnia błąd, odbierając jej wybór - dziś wiedział, że dokonał go za nich obojga, bo musiał. Bo pragnął jej myśli i serca. - Nie ma mnie bez ciebie - Zmiana czasu - jakże to musiało być kuszące - a jednak jej wyznanie naznaczone było łaskawością. Gdzieś z tyłu głowy ponownie zatliła się myśl, jak bardzo ją ranił i jak bardzo nie zasługiwał na wypowiadane przez nią słowa - trwało to jednak tylko chwilę, może dwie. Złe myśli prędko rozmył dotyk jej nagich już rąk, sam przesunął dłoń niżej, na jej szyję, przygładzając skórę od krtani po kark, sięgając jej chłodnymi palcami delikatnie, jakby silniejszy ruch mógł zarysować jej ciało jak szkło lub porcelanę. - pięć różowych pereł rozdrapujących serca mego ranę. - Drugą dłoń uniósł z linii jej żeber, by spleść ją z jej dłonią, zdjąć z własnego serca i złączyć w uścisku; silnym, nie zezwalającym na ucieczkę. Uśmiech nie zniknął z jego twarzy, choć nabrał świeższej iskry. - Palców przyjemnych, delikatnych szereg, gotowych wabić mnie na zawołanie - dokończył z rozbawieniem, wciąż patrząc jej w oczy. Wpierw ucałował wierzch jej dłoni, poddańczym gestem, potem dopiero nachylił się nad nią, by sięgnąć jej ust własnymi. Zamierzał skraść jej przepełniony pasją, tęsknotą i uczuciem pocałunek, wzburzony płomieniem emocji, który choć płonął w nim od dawna, to dziś rozogniony został jej szczerym wyznaniem. Kochał ją, kochał od lat nieprzerwanie, a mimowolne reakcje ciała, drżenie mięśnia, bicie serca, cięższy oddech, tkały tej miłości pełen obraz. Smakował jej zachłannie, tak jak zachłannym było jego pragnienie, smakował słodyczy, bo słodkim było jej ciało nieprzerwanie nęcące nadludzkim wilim czarem.
- Zostaniemy tu, jak długo będziesz chciała - szepnął, ledwie odjął usta, nie odsuwając się jednak dalej, niż było to konieczne; czerwień jego ust muskała czerwień jej ust, oddechy splatały się ze sobą jednym rytmem i jednym ciepłem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Tak łatwo było mu uwierzyć, gdy patrzył na nią w ten sposób: z bijącym z oczu zachwytem, z uwielbieniem, z miłością; chociaż pozornie były to emocje, do których przywykła – niejeden mężczyzna podążał za nią tęsknie spojrzeniem, przyciągnięty czarem bijącym z płynącej w jej żyłach krwi wil, i niejedna kobieta spoglądała na nią z zazdrością – to w porównaniu z żarem tlącym się w spojrzeniu Tristana, wszystkie inne wydawały się echem, mdłą kopią, iluzją niegodną choćby postawienia obok. Wiedziała, że mógłby oszukać ją słowami, potrafił w końcu używać ich pięknie, z wprawą właściwą jedynie poetom – ale wierzyła, że oczu zaprawić fałszem nawet on nie był w stanie; to tam spoglądała więc, gdy dopadały ją wątpliwości, dzisiaj już rzadko: udowodnił jej niejednokrotnie, że nie musiała obawiać się z jego strony odrzucenia, że jej strach o to, iż była dla jego jedynie kolejną zdobyczą, którą znudzi się, gdy tylko ją posiądzie, był bezpodstawny. Minęły miesiące, a on wciąż spoglądał na nią tak samo jak wtedy, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się po raz pierwszy; lub prawie tak samo, dzisiaj nie była już przecież tylko sobą – była nimi, nosiła pod sercem jego pierworodnego syna lub mającą przynieść mu dumę córkę. Wkrótce; choć brakowało jej doświadczenia, wyczuwała, że od wydania dziecka na świat dzieliły ją zaledwie tygodnie, jeśli nie dni, i wyczekiwała tego dnia z nieukojoną niecierpliwością, tylko odrobinę zabarwioną strachem: że wypełnienie obowiązku okaże się ponad jej siły, a kościste palce serpentyny nie pozwolą jej na wzięcie w ramiona tej wspaniałej istoty, mimo trudności rozwijającej się pod jej sercem przez ostatnie miesiące.
– Wydaje mi się, że ostateczny werdykt będziemy musieli pozostawić jemu – odpowiedziała cicho, nie odrywając jednak spojrzenia od twarzy Tristana, żeby zerknąć w stronę cichnącej, wodnej toni. Srebrnik zniknął – wyczuwając, być może, że póki co nie miał co liczyć na kolejną rybę, a może wprost przeciwnie: przyczaił się tuż pod przejrzystą taflą, wsłuchując się w ich niosące się echem głosy. Zastanowiła się przelotnie, czy rozpoznawał ten, należący do Tristana; czy wiedział, że znajdował się w obecności swojego wybawcy, i czy miało to dla niego jakieś znaczenie. A może wciąż tęsknił do syreniej królewny, licząc na to, że do niego wróci? – Jak myślisz – zapytała prawie bezgłośnie, gubiąc po drodze myśli; trudno było jej się skupić, gdy czuła na sobie jego dłonie, ciepłem przebijające się przez materiał sukni i muskające policzek – co się z nią stało? – Zdawała sobie sprawę, że nie mógł tego wiedzieć – że syrena zniknęła, zabierając ze sobą wszystkie tajemnice – ale być może wcale nie zależało jej na prawdzie; od dziecka kochała w końcu opowieści, romantyczne historie z tragicznym zakończeniem, piękno i emocje przebijające się z kart powieści. Była pewna, że Tristan potrafił tworzyć równie wspaniałe – jeżeli nie wspanialsze. – Zaśpiewam – wyszeptała, składając w ten sposób obietnicę zarówno mężowi, jak i niewidocznemu srebrnikowi; nie dzisiaj, nie teraz – ale wkrótce, kiedy już przypomni sobie, że dawniej, przed wybuchem anomalii, nuty miały w zwyczaju wypływając spomiędzy jej warg równie łatwo, jak słowa. Majowa tragedia odebrała jej wiele, prawie wszystko, sprawiając, że również śpiewała rzadziej, jakby zagłuszana przez trwającą nieustannie burzę – ale może to właśnie Teddris miał jej pomóc, tak samo, jak ona chciała pomóc jemu.
Krótkie nigdzie wystarczyło, by niepodzielnie wróciła myślami do Tristana, również darującego jej zapewnienie: że wciąż jej pragnął, że nie żałował, że tak mocno naciskał na nią i na jej ojca, że odebrał jej wybór; ona również nie żałowała – pojedyncze ziarno goryczy topiło się w morzu uczuć słodszych i silniejszych, zmąconych co prawda toczącą się poza różanym dworem wojną, ale wciąż dających Evandrze siłę. I wiarę, w ich świat, w nich samych, w niego. – Tak jak twoje przy mnie. – Sekunda zawahania; pojedyncze uderzenie serca. – Przy nas – poprawiła się, dostrzegając jego umykające na krótko spojrzenie. Uśmiechnęła się, słodki uśmiech zatańczył na jej wargach, coś jeszcze chciała powiedzieć – ale jej myśli i słowa rozpierzchły się bezpowrotnie, rozegnane dotykiem jego dłoni na delikatnej skórze szyi. Subtelnym, delikatnym – prawie zbyt delikatnym; nie musiał traktować jej jak utkanej z kruchego szkła, wbrew pozorom nigdy nie była zbudowana z porcelany. Tristan nie spieszył się jednak nigdzie, być może – nie musiał, mieli w końcu przed sobą całą wieczność; wstrzymała jednak oddech, gdy całował wierzch jej dłoni, lekkie muśnięcia wieńcząc słowami wiersza. Gdy wreszcie sięgnął jej ust, łącząc ich wargi w pocałunku, westchnęła bezgłośnie, następny oddech zaczerpując już prosto od niego, gorący, pachnący nim; zacisnęła mocniej palce na jego palcach, drugą dłoń odrywając od niego klatki piersiowej i sięgając twarzy, przemykając opuszkami po pulsującej szybciej szyi, szorstkim zaroście, twardej nierówności kręgosłupa; zupełnie jakby chciała przyciągnąć go do siebie jeszcze bliżej, choć wcale nie musiała i nie mogła.
Podążyła za nim odruchowo, instynktownie, gdy odsunął się na moment; nieznacznie, jego słowa wciąż zatrzymywały się wprost na jej wargach – i w ten sam sposób wypowiedziała własne, ledwie przebijające się przez szumiącą w jej uszach krew. A może to szumiała woda pod nimi, albo deszcz nad głowami, przebiwszy się jakimś cudem przez siatkę ochronnych zaklęć? – Póki się nie zmienimy w głaz – wyszeptała, w tamtej chwili pewna, że rzeczywiście mogłaby zostać tutaj tak długo; tu, w jego objęciach, w zamieszkałym przez smoka stawie, w miejscu, gdzie woda i ogień trwały w idealnej harmonii. – I póki nam nie powie czas – wspięła się wyżej, na palce, balansując na nich z trudem – ale zachowując równowagę dzięki jego stabilnym dłoniom i jej drobnym palcom splecionym na jego karku – że myśmy tu znikomym cieniem.
| zt x2
– Wydaje mi się, że ostateczny werdykt będziemy musieli pozostawić jemu – odpowiedziała cicho, nie odrywając jednak spojrzenia od twarzy Tristana, żeby zerknąć w stronę cichnącej, wodnej toni. Srebrnik zniknął – wyczuwając, być może, że póki co nie miał co liczyć na kolejną rybę, a może wprost przeciwnie: przyczaił się tuż pod przejrzystą taflą, wsłuchując się w ich niosące się echem głosy. Zastanowiła się przelotnie, czy rozpoznawał ten, należący do Tristana; czy wiedział, że znajdował się w obecności swojego wybawcy, i czy miało to dla niego jakieś znaczenie. A może wciąż tęsknił do syreniej królewny, licząc na to, że do niego wróci? – Jak myślisz – zapytała prawie bezgłośnie, gubiąc po drodze myśli; trudno było jej się skupić, gdy czuła na sobie jego dłonie, ciepłem przebijające się przez materiał sukni i muskające policzek – co się z nią stało? – Zdawała sobie sprawę, że nie mógł tego wiedzieć – że syrena zniknęła, zabierając ze sobą wszystkie tajemnice – ale być może wcale nie zależało jej na prawdzie; od dziecka kochała w końcu opowieści, romantyczne historie z tragicznym zakończeniem, piękno i emocje przebijające się z kart powieści. Była pewna, że Tristan potrafił tworzyć równie wspaniałe – jeżeli nie wspanialsze. – Zaśpiewam – wyszeptała, składając w ten sposób obietnicę zarówno mężowi, jak i niewidocznemu srebrnikowi; nie dzisiaj, nie teraz – ale wkrótce, kiedy już przypomni sobie, że dawniej, przed wybuchem anomalii, nuty miały w zwyczaju wypływając spomiędzy jej warg równie łatwo, jak słowa. Majowa tragedia odebrała jej wiele, prawie wszystko, sprawiając, że również śpiewała rzadziej, jakby zagłuszana przez trwającą nieustannie burzę – ale może to właśnie Teddris miał jej pomóc, tak samo, jak ona chciała pomóc jemu.
Krótkie nigdzie wystarczyło, by niepodzielnie wróciła myślami do Tristana, również darującego jej zapewnienie: że wciąż jej pragnął, że nie żałował, że tak mocno naciskał na nią i na jej ojca, że odebrał jej wybór; ona również nie żałowała – pojedyncze ziarno goryczy topiło się w morzu uczuć słodszych i silniejszych, zmąconych co prawda toczącą się poza różanym dworem wojną, ale wciąż dających Evandrze siłę. I wiarę, w ich świat, w nich samych, w niego. – Tak jak twoje przy mnie. – Sekunda zawahania; pojedyncze uderzenie serca. – Przy nas – poprawiła się, dostrzegając jego umykające na krótko spojrzenie. Uśmiechnęła się, słodki uśmiech zatańczył na jej wargach, coś jeszcze chciała powiedzieć – ale jej myśli i słowa rozpierzchły się bezpowrotnie, rozegnane dotykiem jego dłoni na delikatnej skórze szyi. Subtelnym, delikatnym – prawie zbyt delikatnym; nie musiał traktować jej jak utkanej z kruchego szkła, wbrew pozorom nigdy nie była zbudowana z porcelany. Tristan nie spieszył się jednak nigdzie, być może – nie musiał, mieli w końcu przed sobą całą wieczność; wstrzymała jednak oddech, gdy całował wierzch jej dłoni, lekkie muśnięcia wieńcząc słowami wiersza. Gdy wreszcie sięgnął jej ust, łącząc ich wargi w pocałunku, westchnęła bezgłośnie, następny oddech zaczerpując już prosto od niego, gorący, pachnący nim; zacisnęła mocniej palce na jego palcach, drugą dłoń odrywając od niego klatki piersiowej i sięgając twarzy, przemykając opuszkami po pulsującej szybciej szyi, szorstkim zaroście, twardej nierówności kręgosłupa; zupełnie jakby chciała przyciągnąć go do siebie jeszcze bliżej, choć wcale nie musiała i nie mogła.
Podążyła za nim odruchowo, instynktownie, gdy odsunął się na moment; nieznacznie, jego słowa wciąż zatrzymywały się wprost na jej wargach – i w ten sam sposób wypowiedziała własne, ledwie przebijające się przez szumiącą w jej uszach krew. A może to szumiała woda pod nimi, albo deszcz nad głowami, przebiwszy się jakimś cudem przez siatkę ochronnych zaklęć? – Póki się nie zmienimy w głaz – wyszeptała, w tamtej chwili pewna, że rzeczywiście mogłaby zostać tutaj tak długo; tu, w jego objęciach, w zamieszkałym przez smoka stawie, w miejscu, gdzie woda i ogień trwały w idealnej harmonii. – I póki nam nie powie czas – wspięła się wyżej, na palce, balansując na nich z trudem – ale zachowując równowagę dzięki jego stabilnym dłoniom i jej drobnym palcom splecionym na jego karku – że myśmy tu znikomym cieniem.
| zt x2
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
| 25 kwietnia 1956
Kolejne dni spędzone w Rezerwacie Albionów pozwoliły mu odciągnąć myśli od ostatnich wydarzeń, związanych głównie z Callistą i jej powrotem. Niemniej jednak, zajął się sprowadzeniem prezentu dla Olbrzymów, który obiecał w trakcie powierzonego na jego barki zadania. Garboróg o wiele bardziej pasował do potężnego stworzenia niż Reem, który poza wyglądem mógł pokazać jedynie swoje prawdziwe oblicze przez spożycie jego krewi. Co nie zmieniało faktu, że kiedy Mericourt pozbawiła Reema tchu, Olbrzymy posiliły się nim, a co za tym idzie... ich siła wezbrała jeszcze bardziej. Zajęcie się tymi sprawami było priorytetowe, jednak nie zaniedbał obowiązków w Rezerwacie, który był jego najważniejszym miejscem. Oczywiście, zaczął rozważać pewne zmiany, ograniczenie spotkań i myśli związanych z Avery, a skupienie się na rozwinięciu relacji z Isabellą, wszak to ona miała zostać jego małżonką, a naprawdę chciał, aby ich wspólny los układał się tak, jak powinien.
Właśnie spędzał czas w Terrarium, kiedy przyszedł do niego jeden pracownik i powiedział o małym chłopcu, który pojawił się nad Srebrnym Stawem, bardzo rozgadanym, który dowiadując się, że to Rezerwat Albionów kazał zawołać wujka Mathieu, bo wujek przecież na pewno tam był. Wykonał szybką analizę, nie przypominając sobie, że Evan urósł już na tyle, żeby gadać... Obstawiał, że to mały blondyn spotkany kilka tygodni temu na Pokątnej. Niemniej jednak, ruszył od razu w kierunku Srebrnego Stawu, gdzie zauważył Heatha i uśmiechnął się całkiem szeroko.
- Witaj. - zaczął zdziwiony, od razu przyjmując bardziej łagodny ton głosu. - Znów zwiałeś nudnej ciotce? - zagadał, stając obok niego. W końcu ostatnio zwiał, chcąc skosztować rozrywek oferowanych przez życie, a raczej oferty sklepu zabawkowego, którego budżet zasilił Lord Rosier. Nie zmieniało to jednak faktu, że ta wizyta małego chłopca sprawiła, że zrobiło mu się jakoś lepiej. Przynajmniej skupi się na nim, a nie na wiadomej sprawie. - Chcesz coś pić albo jeść? Lemoniadę, gorącą czekoladę, lody, czekoladowe żaby? - spytał, zauważając ruch w stawie, to piękne miejsce, które potrafiło przyciągać. Przynajmniej on tak miał. - Jak się tu w ogóle znalazłeś? Twoi rodzice o tym wiedzą? Gdzie są? - spytał po chwili, powinien chyba się zorientować, żeby w razie co wiedzieć gdzie powinien go odstawić.
Kolejne dni spędzone w Rezerwacie Albionów pozwoliły mu odciągnąć myśli od ostatnich wydarzeń, związanych głównie z Callistą i jej powrotem. Niemniej jednak, zajął się sprowadzeniem prezentu dla Olbrzymów, który obiecał w trakcie powierzonego na jego barki zadania. Garboróg o wiele bardziej pasował do potężnego stworzenia niż Reem, który poza wyglądem mógł pokazać jedynie swoje prawdziwe oblicze przez spożycie jego krewi. Co nie zmieniało faktu, że kiedy Mericourt pozbawiła Reema tchu, Olbrzymy posiliły się nim, a co za tym idzie... ich siła wezbrała jeszcze bardziej. Zajęcie się tymi sprawami było priorytetowe, jednak nie zaniedbał obowiązków w Rezerwacie, który był jego najważniejszym miejscem. Oczywiście, zaczął rozważać pewne zmiany, ograniczenie spotkań i myśli związanych z Avery, a skupienie się na rozwinięciu relacji z Isabellą, wszak to ona miała zostać jego małżonką, a naprawdę chciał, aby ich wspólny los układał się tak, jak powinien.
Właśnie spędzał czas w Terrarium, kiedy przyszedł do niego jeden pracownik i powiedział o małym chłopcu, który pojawił się nad Srebrnym Stawem, bardzo rozgadanym, który dowiadując się, że to Rezerwat Albionów kazał zawołać wujka Mathieu, bo wujek przecież na pewno tam był. Wykonał szybką analizę, nie przypominając sobie, że Evan urósł już na tyle, żeby gadać... Obstawiał, że to mały blondyn spotkany kilka tygodni temu na Pokątnej. Niemniej jednak, ruszył od razu w kierunku Srebrnego Stawu, gdzie zauważył Heatha i uśmiechnął się całkiem szeroko.
- Witaj. - zaczął zdziwiony, od razu przyjmując bardziej łagodny ton głosu. - Znów zwiałeś nudnej ciotce? - zagadał, stając obok niego. W końcu ostatnio zwiał, chcąc skosztować rozrywek oferowanych przez życie, a raczej oferty sklepu zabawkowego, którego budżet zasilił Lord Rosier. Nie zmieniało to jednak faktu, że ta wizyta małego chłopca sprawiła, że zrobiło mu się jakoś lepiej. Przynajmniej skupi się na nim, a nie na wiadomej sprawie. - Chcesz coś pić albo jeść? Lemoniadę, gorącą czekoladę, lody, czekoladowe żaby? - spytał, zauważając ruch w stawie, to piękne miejsce, które potrafiło przyciągać. Przynajmniej on tak miał. - Jak się tu w ogóle znalazłeś? Twoi rodzice o tym wiedzą? Gdzie są? - spytał po chwili, powinien chyba się zorientować, żeby w razie co wiedzieć gdzie powinien go odstawić.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Dawno nic niezwykłego nie działo się w życiu Macmillana. Sam zainteresowany zaczynał się już poważnie nudzić ciągle przebywając jedynie na terenie posiadłości w Puddlemere. Z niezrozumiałych dla niego przyczyn wszystkie propozycje wyjścia choćby na Bodmin Moore albo Queerditch Marsh spotykały się z natychmiastową odmową. Nawet nudzenie, marudzenie, a w przypływie desperacji płacz nie pomogły. Nuda.
Na szczęście los się do niego uśmiechnął i złapała go czkawka teleportacyjna, gdy siał spustoszenie w ogrodach przy dworku Macmillanów. Ostatnio mu się zdarzała nieco rzadziej, chociaż nadal częściej niż innym dzieciom czy czarodziejom. Chyba taka była już jego uroda.
W pewien sposób przyzwyczajony do nagłego teleportowania się w różne ciekawe miejsca nie sprawiał wrażenia przestraszonego. Bardziej był zaciekawiony. Ahoj przygodo!
Nie tracąc rezonu dowiedział się, gdzie jest i przypomniał sobie o fajnym wujku z Pokątnej, który przecież pracował u smoków. Ta czkawka dzisiaj była naprawdę super! Może zobaczy te smoki, o których opowiadał Mathieu? Ciekawe jak bardzo się różnią od tych, które pokazywał mu wujek Percy.
-Cześć!- uśmiechnął się szeroko na widok czarodzieja. A jeden z pracowników, na którego padło przypilnowanie dzieciaka, żeby nigdzie nie polazł odetchnął z ulgą i wrócił do swoich obowiązków. Heath potrafił zasypać pytaniami.
-No… trochę tak! Złapała mnie czkawka teleportacyjna, wiesz? Super, że wyrzuciło mnie akurat tutaj!- to było prawie jak wcześniejszy prezent urodzinowy. Przy okazji ta informacja odpowiadała również na pytanie czarodzieja, jak się tutaj znalazł i czy jego rodzina jest świadoma, gdzie się podział.
-Lemoniada!- zareagował dość entuzjastycznie. -Ooo, a masz musy-świstusy? Są super. I się po nich lata!- to były ulubione słodycze małego lorda. Chyba właśnie głównie dlatego, że pozwalały przez krótką chwilę unosić się nad ziemią.
Ruch na jeziorze nie umknął również Heathowi.
-Co tam się ruszyło? Czy smoki też potrafią pływać? – cześć pytań, jakie posiadał odnośnie smoków została już odpowiedziana przez Percy’ego przy wizycie w rezerwacie należącym do Greengrasów, istniała więc nikła szansa, że dzisiaj będzie miał ich nieco mniej niż zazwyczaj.
Na szczęście los się do niego uśmiechnął i złapała go czkawka teleportacyjna, gdy siał spustoszenie w ogrodach przy dworku Macmillanów. Ostatnio mu się zdarzała nieco rzadziej, chociaż nadal częściej niż innym dzieciom czy czarodziejom. Chyba taka była już jego uroda.
W pewien sposób przyzwyczajony do nagłego teleportowania się w różne ciekawe miejsca nie sprawiał wrażenia przestraszonego. Bardziej był zaciekawiony. Ahoj przygodo!
Nie tracąc rezonu dowiedział się, gdzie jest i przypomniał sobie o fajnym wujku z Pokątnej, który przecież pracował u smoków. Ta czkawka dzisiaj była naprawdę super! Może zobaczy te smoki, o których opowiadał Mathieu? Ciekawe jak bardzo się różnią od tych, które pokazywał mu wujek Percy.
-Cześć!- uśmiechnął się szeroko na widok czarodzieja. A jeden z pracowników, na którego padło przypilnowanie dzieciaka, żeby nigdzie nie polazł odetchnął z ulgą i wrócił do swoich obowiązków. Heath potrafił zasypać pytaniami.
-No… trochę tak! Złapała mnie czkawka teleportacyjna, wiesz? Super, że wyrzuciło mnie akurat tutaj!- to było prawie jak wcześniejszy prezent urodzinowy. Przy okazji ta informacja odpowiadała również na pytanie czarodzieja, jak się tutaj znalazł i czy jego rodzina jest świadoma, gdzie się podział.
-Lemoniada!- zareagował dość entuzjastycznie. -Ooo, a masz musy-świstusy? Są super. I się po nich lata!- to były ulubione słodycze małego lorda. Chyba właśnie głównie dlatego, że pozwalały przez krótką chwilę unosić się nad ziemią.
Ruch na jeziorze nie umknął również Heathowi.
-Co tam się ruszyło? Czy smoki też potrafią pływać? – cześć pytań, jakie posiadał odnośnie smoków została już odpowiedziana przez Percy’ego przy wizycie w rezerwacie należącym do Greengrasów, istniała więc nikła szansa, że dzisiaj będzie miał ich nieco mniej niż zazwyczaj.
Młody Lord był całkiem fajnym dzieckiem. W świecie arystokracji znali się wszyscy, a Rosier mógł jednoznacznie uznać, że ten młodzieniec przypadł mu do gustu. Szczerze mówiąc, dzieci były naprawdę pasjonującymi stworzeniami, zawsze szczere, nie zdążyły jeszcze obrosnąć w sieć kłamstw i tajemnic, co czyniło je wyjątkowymi. Sam za dziecka był szczery, a z każdym kolejnym rokiem zwiększała się ilość intryg, sekretów i tajemnic, którymi mógł operować swobodniej. Kłamanie wchodziło w krew, choć za nastoletnich czasów preferował nazywać tą sztukę urozmaiconą prawdą. Słodkie kłamstwa raniły o wiele bardziej niż szczera prawda, ale czasem zachodziła konieczność, której nie dało się obejść.
Obecność Heatha Macmillana na terenie Rezerwatu Albionów była niemałym zaskoczeniem, przynajmniej dla niego. Wujek Mathieu zawsze chętnie przyjmie w gościnę tak zacnego młodego człowieka. Dzieci nie powinny być częścią wojen pomiędzy dorosłymi, to też należało mieć na uwadze.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem teleportacyjną czkawkę. - uśmiechnął się lekko, widząc jak młody Lord się zachowuje. Dla niego to kolejna ekscytująca przygoda, a jego opiekunowie zapewne zachodzili w głowę. Trudno, taki los kogoś dotkniętego teleportacyjną czkawką. - Zaraz każę przygotować ucztę z wszystkich słodyczy jakie mamy w Chateau. Zaczekaj chwilę. - podszedł do jednego pracownika, aby poinformować go o wizycie wyjątkowego gościa, aby przekazał komu trzeba zamówienie. Skoro już był tu w gościach, trzeba było uhonorować jego obecność.
- Tak, ten smok to Srebrnik. Jedyny okaz w kraju. - dodał z dumą w głosie. Ich rezerwat miał się czym pochwalić, a co! - Poza Albionami mamy jeszcze Wyspiarkę rybojadkę i wyklutego kilka dni temu małego smoka, musielibyśmy jednak przejść się kawałek albo nas teleportuję. - zaproponował, spoglądając na Heatha uważnie. Rezerwat była całkiem obszerny, mógł mu pokazać naprawdę wiele, jeśli tylko młody Lord będzie miał na to ochotę. Tym bardziej, że Rosier naprawdę mógł mówić o tym w nieskończoność i nie przepadał za ograniczaniem się. Smoki to jego życie, każdy kto go znał o tym wiedział. - To jak będzie?
Obecność Heatha Macmillana na terenie Rezerwatu Albionów była niemałym zaskoczeniem, przynajmniej dla niego. Wujek Mathieu zawsze chętnie przyjmie w gościnę tak zacnego młodego człowieka. Dzieci nie powinny być częścią wojen pomiędzy dorosłymi, to też należało mieć na uwadze.
- Nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem teleportacyjną czkawkę. - uśmiechnął się lekko, widząc jak młody Lord się zachowuje. Dla niego to kolejna ekscytująca przygoda, a jego opiekunowie zapewne zachodzili w głowę. Trudno, taki los kogoś dotkniętego teleportacyjną czkawką. - Zaraz każę przygotować ucztę z wszystkich słodyczy jakie mamy w Chateau. Zaczekaj chwilę. - podszedł do jednego pracownika, aby poinformować go o wizycie wyjątkowego gościa, aby przekazał komu trzeba zamówienie. Skoro już był tu w gościach, trzeba było uhonorować jego obecność.
- Tak, ten smok to Srebrnik. Jedyny okaz w kraju. - dodał z dumą w głosie. Ich rezerwat miał się czym pochwalić, a co! - Poza Albionami mamy jeszcze Wyspiarkę rybojadkę i wyklutego kilka dni temu małego smoka, musielibyśmy jednak przejść się kawałek albo nas teleportuję. - zaproponował, spoglądając na Heatha uważnie. Rezerwat była całkiem obszerny, mógł mu pokazać naprawdę wiele, jeśli tylko młody Lord będzie miał na to ochotę. Tym bardziej, że Rosier naprawdę mógł mówić o tym w nieskończoność i nie przepadał za ograniczaniem się. Smoki to jego życie, każdy kto go znał o tym wiedział. - To jak będzie?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wszystko wskazywało na to, że Heath tak w ogóle miał w sobie coś, co sprawiało, że był lubiany. Przynajmniej jak na razie. Oczywiście zdarzali się ludzie, których mały Macmillan wyraźnie drażnił, ale takich na szczęście dla małego lorda nie było zbyt wielu.
-No… ostatnio też mi się nie zdarzała, ale wcześniej to ciągle!- oznajmił czarodziejowi. Heath nie wydawał się zbytnio przestraszony tym co mu się przytrafiło. Przyzwyczaił się, a do tej pory jedynie raz wylądował w miejscu, do którego nie chciałby trafić.
-Whoooaaa! Wszystkich? - oczy mu się zaświeciły na samą obietnicę. Co jak co, ale mały Macmillan był wybitnie słodyczożerny. Chociaż w domu miał nieco ograniczone dojście do smakołyków. W końcu żywienie się jedynie słodkościami nie należało do najlepszych pomysłów.
-Czym jest to całe Chateau? – zapytał zaciekawiony. Słowo było dla niego obce. Może to jakiś sklep ze słodyczami taki jak Miodowe Królestwo? To byłoby super!
-Srebrnik? To jego imię? Czy to po prostu taki, no… rodzaj smoka? - Mathieu powinien się przygotować na zalanie pytaniami przez Heatha, ale to chyba nie był jakiś problem? Skoro czarodziej lubił odpowiadać o tych magicznych gadach, a Heath był ciekaw, to powinni się dogadać.
-Rybojadkę? Jak wygląda? Pewnie lubi jeść ryby, co? Myślisz, że ma jakieś ulubione? - każda informacja jaką dostał mały Macmillan powodowała, że ten wymyślał kolejne pytania. Jeśli tylko lord Rosier nie zacznie używać zbyt trudnych wyrażeń istniało wielkie prawdopodobieństwo, że chłopiec dowie się wielu nowych rzeczy o smokach.
-Małego smoka? Naprawdę? Możemy go zobaczyć? Czy ten mały smok to też Albion?- z wizyty w rezerwacie należącym do Greengrasów już zdołał się dowiedzieć, że małe, młodziutkie smoki nie są takie groźne i można je zobaczyć z bliska.
-Możemy się przejść! Może zobaczymy jeszcze jakiegoś smoka!- teraz jak się dowiedział, że w rezerwacie Albionów jest młody gad, to na pewno nie miał zamiaru sobie pójść bez zobaczenia go najpierw. -No chyba, że to baaaaardzo daleko.- mimo, że Heath miał niecałe sześć lat to był całkiem wytrzymały i dłuższy marsz nie był dla niego straszny, ale chciałby zobaczyć tego smoka szybciej niż później.
-No… ostatnio też mi się nie zdarzała, ale wcześniej to ciągle!- oznajmił czarodziejowi. Heath nie wydawał się zbytnio przestraszony tym co mu się przytrafiło. Przyzwyczaił się, a do tej pory jedynie raz wylądował w miejscu, do którego nie chciałby trafić.
-Whoooaaa! Wszystkich? - oczy mu się zaświeciły na samą obietnicę. Co jak co, ale mały Macmillan był wybitnie słodyczożerny. Chociaż w domu miał nieco ograniczone dojście do smakołyków. W końcu żywienie się jedynie słodkościami nie należało do najlepszych pomysłów.
-Czym jest to całe Chateau? – zapytał zaciekawiony. Słowo było dla niego obce. Może to jakiś sklep ze słodyczami taki jak Miodowe Królestwo? To byłoby super!
-Srebrnik? To jego imię? Czy to po prostu taki, no… rodzaj smoka? - Mathieu powinien się przygotować na zalanie pytaniami przez Heatha, ale to chyba nie był jakiś problem? Skoro czarodziej lubił odpowiadać o tych magicznych gadach, a Heath był ciekaw, to powinni się dogadać.
-Rybojadkę? Jak wygląda? Pewnie lubi jeść ryby, co? Myślisz, że ma jakieś ulubione? - każda informacja jaką dostał mały Macmillan powodowała, że ten wymyślał kolejne pytania. Jeśli tylko lord Rosier nie zacznie używać zbyt trudnych wyrażeń istniało wielkie prawdopodobieństwo, że chłopiec dowie się wielu nowych rzeczy o smokach.
-Małego smoka? Naprawdę? Możemy go zobaczyć? Czy ten mały smok to też Albion?- z wizyty w rezerwacie należącym do Greengrasów już zdołał się dowiedzieć, że małe, młodziutkie smoki nie są takie groźne i można je zobaczyć z bliska.
-Możemy się przejść! Może zobaczymy jeszcze jakiegoś smoka!- teraz jak się dowiedział, że w rezerwacie Albionów jest młody gad, to na pewno nie miał zamiaru sobie pójść bez zobaczenia go najpierw. -No chyba, że to baaaaardzo daleko.- mimo, że Heath miał niecałe sześć lat to był całkiem wytrzymały i dłuższy marsz nie był dla niego straszny, ale chciałby zobaczyć tego smoka szybciej niż później.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Srebrny Staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody