Fontanna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Fontanna
Umiejscowiona na rogu skrzyżowania Hawthorn Grove z Levander Road fontanna zbudowana jest z białego kamienia i przedstawia cztery łabędzie podrywające się do lotu. Otoczona zielonymi drzewami i budynkami z czerwonej cegły prezentuje się naprawdę uroczo, szybko stanąwszy się wizytówką Enfield. Szczególnie upodobały ją sobie ptaki - podczas gdy za dnia bardzo często goszczą na niej wróble i gołębie, niekiedy w nocy dostrzec tu można także i sowy, głównie ze względu na rozlegle zielone parki tuż nieopodal, a także niewielki ruch panujący na tejże ulicy.
Po prawej stronie umiejscowione są poczta i przedszkole, po lewej zaś budka telefoniczna, która - po wciśnięciu odpowiedniej kombinacji cyfr na tarczy - pozwala teleportować się na dowolnie wybrany obszar Londynu.
Po prawej stronie umiejscowione są poczta i przedszkole, po lewej zaś budka telefoniczna, która - po wciśnięciu odpowiedniej kombinacji cyfr na tarczy - pozwala teleportować się na dowolnie wybrany obszar Londynu.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
| jednak 23 października proszę!
Paskudne ptaszysko z kamienia ruszyło w ich kierunku, trzepiąc skrzydłami, z których bardzo szybko ruszył równie szybki wiatr. Anomalia źle wpłynęła na jego różdżkę — nie popełnił przecież żadnego błędu, był zbyt silnym i biegłym w tej dziedzinie magii czarodziejem, by nie poradzić sobie z takim zaklęciem. A jednak jego różdżka zadrżała; nie podziałało, a ożywiona rzeźba dosłonie runęła na niego, przewalając go na ziemię i skubiąc dotkliwie po ciele. Dziób szczypał ciało, rozcinając materiał szaty i skórę z zadziwiającą łatwością. Ptak był wielki i ciężki, jak przystało na kamienną rzeźbę. Przygwożdżony do ziemi nie potrafił go z siebie zrzucić, gdy się ruszał. Ale Drew się powiodło, zrobił to z łatwością. Ciężkość nagle zaczęła rosnąć. Wysunął się spod nieruchomiejącego ptaka w ostatniej chwili — jeszcze moment, a posąg wgniótłby go w ziemię i połamał wszystkie kości.
— Psia mać — zaklął brzydko, przewracając się na bok. Jego płaszcz był poszarpany, braki w odzieniu uwidoczniły porozcinaną skórę, z której szybko zaczęła się sączyć krew. Rany nie były — przynajmniej na oko — na tyle głębokie, by musiał się tym martwić, ale nie mógł udać, że nic się nie stało. Potworne ptaki, ożywione za pomocą niestabilnej magii nieprzyzwoicie go pokiereszowały. Podniósł się z ziemi, otrzepał z kurzu i pyłu, który na powrót osadził się w pękniętej rzeźbie. Rzucił na nią okiem. Łabędzie na fontannie również skamieniały, wszystko wskazywało na to, że atak z ich strony już im nie groził. Westchnął cicho, obracając w dłoni różdżkę. — Nic nie mów — powiedział do niego, uprzedzając kąśliwy komentarz z jego strony. Spiorunował go spojrzeniem, a potem ruszył w stronę fontanny, kulejąc przez trzy pierwsze kroki. Rozejrzał się wkoło; wciąż nie było nikogo. Magia w tym miejscu była mocno wyczuwalna, powietrze drżało. Centrum było tuż przed nimi.
Wyciągnął różdżkę przed siebie, a jej koniec skierował w stronę zaburzeń. Na chwilę przymknął powieki, otworzył je kiedy był gotowy i skupiony do tego, by naprawić to miejsce zgodnie ze sposobem, przekazanym im przez Czarnego Pana. Sposobem, który nie tylko stabilizował magię, ale i potrafił wspomagać wszystkich Rycerzy Walpurgii w pobliżu.
| 175/215; -5. Naprawiamy metodą rycerzy;
Paskudne ptaszysko z kamienia ruszyło w ich kierunku, trzepiąc skrzydłami, z których bardzo szybko ruszył równie szybki wiatr. Anomalia źle wpłynęła na jego różdżkę — nie popełnił przecież żadnego błędu, był zbyt silnym i biegłym w tej dziedzinie magii czarodziejem, by nie poradzić sobie z takim zaklęciem. A jednak jego różdżka zadrżała; nie podziałało, a ożywiona rzeźba dosłonie runęła na niego, przewalając go na ziemię i skubiąc dotkliwie po ciele. Dziób szczypał ciało, rozcinając materiał szaty i skórę z zadziwiającą łatwością. Ptak był wielki i ciężki, jak przystało na kamienną rzeźbę. Przygwożdżony do ziemi nie potrafił go z siebie zrzucić, gdy się ruszał. Ale Drew się powiodło, zrobił to z łatwością. Ciężkość nagle zaczęła rosnąć. Wysunął się spod nieruchomiejącego ptaka w ostatniej chwili — jeszcze moment, a posąg wgniótłby go w ziemię i połamał wszystkie kości.
— Psia mać — zaklął brzydko, przewracając się na bok. Jego płaszcz był poszarpany, braki w odzieniu uwidoczniły porozcinaną skórę, z której szybko zaczęła się sączyć krew. Rany nie były — przynajmniej na oko — na tyle głębokie, by musiał się tym martwić, ale nie mógł udać, że nic się nie stało. Potworne ptaki, ożywione za pomocą niestabilnej magii nieprzyzwoicie go pokiereszowały. Podniósł się z ziemi, otrzepał z kurzu i pyłu, który na powrót osadził się w pękniętej rzeźbie. Rzucił na nią okiem. Łabędzie na fontannie również skamieniały, wszystko wskazywało na to, że atak z ich strony już im nie groził. Westchnął cicho, obracając w dłoni różdżkę. — Nic nie mów — powiedział do niego, uprzedzając kąśliwy komentarz z jego strony. Spiorunował go spojrzeniem, a potem ruszył w stronę fontanny, kulejąc przez trzy pierwsze kroki. Rozejrzał się wkoło; wciąż nie było nikogo. Magia w tym miejscu była mocno wyczuwalna, powietrze drżało. Centrum było tuż przed nimi.
Wyciągnął różdżkę przed siebie, a jej koniec skierował w stronę zaburzeń. Na chwilę przymknął powieki, otworzył je kiedy był gotowy i skupiony do tego, by naprawić to miejsce zgodnie ze sposobem, przekazanym im przez Czarnego Pana. Sposobem, który nie tylko stabilizował magię, ale i potrafił wspomagać wszystkich Rycerzy Walpurgii w pobliżu.
| 175/215; -5. Naprawiamy metodą rycerzy;
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Magia była mu posłuszna, potraktował to jako dobry znak do kolejnych, zdecydowanie trudniejszych działań. Ptaszyska na nowo zmieniły się w kamienne rzeźby nie stwarzając już dla nich żadnego zagrożenia, na co odetchnął z ulgą, bowiem nie zmierzał skończyć podobnie do Ramseya. Jego poszarpane ubranie i wcześniejsza kapitalna wywrotka na twardą ziemię sprawiły, że zacisnął mocniej wargi obserwując krótki pokaz łabędziej siły momentalnie zmienionej w ciężki, kamienny „głaz”.
-Pięknie razem wyglądacie.- rzucił kąśliwie nim ten zwrócił uwagę, aby wszelkie komentarze zachował dla siebie. Mulciber znał jego zagrywki, niejednokrotnie przyszło mu z takowymi się zmierzyć, dlatego bez większego trudu rozgryzł kolejne zamiary, a Drew choć próbował, nie mógł się powstrzymać. Widok był wyjątkowo zabawny, mimo że okraszony krwią towarzysza – nie stało mu się jednak nic poważniejszego, dlatego nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem. To nie było w ich stylu.
-Zostaw już swoją panienkę i chodź, mamy robotę.- rzucił spoglądając na jego rany, czy aby na pewno nie były nader głębokie, a następnie ruszył za Śmierciożercą zbliżając się do fontanny. Szalejąca magia była wyczuwalna; zerwał się nietypowy wiatr, poczuł wibracje powietrza i różdżka zadrżała mu w dłoni. Mulciber zapewne poirytowany pierwszym niepowodzeniem właściwie od razu poradził sobie z ujarzmieniem magii i wpierw miał wrażenie, że owe miejsce zostało uspokojone, choć już po chwili ów nadzieja stała się przeszłością. Nieruchome ptaszyska zdawały się skrywać w swych zamkniętych skrzydłach sporą część magicznego ładunku, który nieustannie wibrował dając o sobie znać. Musieli wymyśleć jakiś sposób, znaleźć ujście dla drzemiącej siły; drżenie powietrza nie ułatwiało sprawy, szatyn doskonale zdawał sobie sprawę, że zaczęła liczyć się każda sekunda nim rzeźby wybuchną, a wraz z nim zapewne spora część otoczenia.
Nie był obeznany w tym aspekcie wiedzy, był właściwie kompletnym laikiem, więc ryzykował wiele. Zapewne gdyby tylko miał więcej czasu to wpierw zapoznałby się z problemem i znalazł odpowiednie rozwiązanie, jednak nie przyszło mu posiadać tak dużego komfortu. Musiał zaryzykować. Wyciągnąwszy przed siebie różdżkę rzucił jeszcze krótkie spojrzenie w kierunku Ramseya, a następnie dotknąwszy jej końcem rzeźby starał się uwolnić resztki skumulowanej siły. To była misja niemożliwa, wiedział o tym.
|Numerologia, hehe (-40)
-Pięknie razem wyglądacie.- rzucił kąśliwie nim ten zwrócił uwagę, aby wszelkie komentarze zachował dla siebie. Mulciber znał jego zagrywki, niejednokrotnie przyszło mu z takowymi się zmierzyć, dlatego bez większego trudu rozgryzł kolejne zamiary, a Drew choć próbował, nie mógł się powstrzymać. Widok był wyjątkowo zabawny, mimo że okraszony krwią towarzysza – nie stało mu się jednak nic poważniejszego, dlatego nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem. To nie było w ich stylu.
-Zostaw już swoją panienkę i chodź, mamy robotę.- rzucił spoglądając na jego rany, czy aby na pewno nie były nader głębokie, a następnie ruszył za Śmierciożercą zbliżając się do fontanny. Szalejąca magia była wyczuwalna; zerwał się nietypowy wiatr, poczuł wibracje powietrza i różdżka zadrżała mu w dłoni. Mulciber zapewne poirytowany pierwszym niepowodzeniem właściwie od razu poradził sobie z ujarzmieniem magii i wpierw miał wrażenie, że owe miejsce zostało uspokojone, choć już po chwili ów nadzieja stała się przeszłością. Nieruchome ptaszyska zdawały się skrywać w swych zamkniętych skrzydłach sporą część magicznego ładunku, który nieustannie wibrował dając o sobie znać. Musieli wymyśleć jakiś sposób, znaleźć ujście dla drzemiącej siły; drżenie powietrza nie ułatwiało sprawy, szatyn doskonale zdawał sobie sprawę, że zaczęła liczyć się każda sekunda nim rzeźby wybuchną, a wraz z nim zapewne spora część otoczenia.
Nie był obeznany w tym aspekcie wiedzy, był właściwie kompletnym laikiem, więc ryzykował wiele. Zapewne gdyby tylko miał więcej czasu to wpierw zapoznałby się z problemem i znalazł odpowiednie rozwiązanie, jednak nie przyszło mu posiadać tak dużego komfortu. Musiał zaryzykować. Wyciągnąwszy przed siebie różdżkę rzucił jeszcze krótkie spojrzenie w kierunku Ramseya, a następnie dotknąwszy jej końcem rzeźby starał się uwolnić resztki skumulowanej siły. To była misja niemożliwa, wiedział o tym.
|Numerologia, hehe (-40)
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Srał cię pies, Macnair, pomyślał Mulciber, ignorując słodką uwagę kompana. Spodziewał się, że nie puści tego płazem. Nie byłby sobą, gdyby zagryzł jęzor za zębami. Nie myślał już o tym. Kamienne rzeźby nie przypominały tych, które jeszcze niedawno spoczywały na szczycie fontanny. Ptak, który go zaatakował przybrał wrogą i agresywną postawę. Jeśli postanowią umieścić go znów na szczycie fontanny nie będzie to łagodna i pełna artyzmu figura. Dla niego — wcale nie brzydsza, choć niewątpliwie bardziej niepokojąca. Magia wokół drżała, kumulowała się, piętrzyła, jak gotująca w garnku woda. Nie mogli dopuścić do tego, by wykipiała, ponieważ mogła uczynić więcej szkody niż pożytku. Ale próba okiełznania magii za pomocą sposobu, który dobrze znali poszło szybko i gładko. Udało mu się spętać rozdygotane cząsteczki magii, scalić i ustabilizować tak, aby w przyszłości mogli z tego skorzystać. Ale to nie był koniec. Westchnął, czując, że moc się kotłuje. Rozejrzał się — wiedział, gdzie się spiętrzyła. Odczarowane rzeźby wciąż zawierały w sobie potężny ładunek mocy, która mogła wszystko znów zdestabilizować. Nie było to łatwe zadanie, ba, właściwie sam uważał je za wyczerpujące, trudne i niezwykle niebezpieczne, ale nie mieli wyjścia.
— Musimy uwolnić moc. Ale bardzo ostrożnie — nie chcieli usmażyć się od środka. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej — Mancair działał. Nie mieli wiele czasu, nie dziwiła go szybka reakcja, ale ryzyko było ogromne. I nie powiodło się — widział i czuł to odkąd tylko Drew przytknął różdżkę do kamienia. Drew przyjął na siebie moc, ale jej ładunek był zbyt duży, by ktoś nie znający się na tym był w stanie bezpiecznie go uwolnić.
Zacisnął zęby, w ostatniej chwili powstrzymując się przed kolejnym siarczystym zaklęciem. Nie zwlekał — każda chwila zwłoki oddalała ich od sukcesu, a Drew spychała na skrajną granicę niebezpieczeństwa. Nie z każdą magią dało się bawić. Uczynił to samo; zbliżył się do rzeźby i skoncentrował na zadaniu. Robił podobne rzeczy nie raz; przyjmie i odda dokładnie tyle ile weźmie, nie mniej, nie więcej. Pozwoli przepłynąć mocy, która ostatecznie uporządkuje otoczenie anomalii i zakończy jej aktywność na dobre.
| 175/215; -5; numero IV +100
— Musimy uwolnić moc. Ale bardzo ostrożnie — nie chcieli usmażyć się od środka. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej — Mancair działał. Nie mieli wiele czasu, nie dziwiła go szybka reakcja, ale ryzyko było ogromne. I nie powiodło się — widział i czuł to odkąd tylko Drew przytknął różdżkę do kamienia. Drew przyjął na siebie moc, ale jej ładunek był zbyt duży, by ktoś nie znający się na tym był w stanie bezpiecznie go uwolnić.
Zacisnął zęby, w ostatniej chwili powstrzymując się przed kolejnym siarczystym zaklęciem. Nie zwlekał — każda chwila zwłoki oddalała ich od sukcesu, a Drew spychała na skrajną granicę niebezpieczeństwa. Nie z każdą magią dało się bawić. Uczynił to samo; zbliżył się do rzeźby i skoncentrował na zadaniu. Robił podobne rzeczy nie raz; przyjmie i odda dokładnie tyle ile weźmie, nie mniej, nie więcej. Pozwoli przepłynąć mocy, która ostatecznie uporządkuje otoczenie anomalii i zakończy jej aktywność na dobre.
| 175/215; -5; numero IV +100
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji. Zostanie wam to zapamiętane.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
| Możecie kontynuować rozgrywkę.
Kiedy koncentrował się na mocy obok działo się to, co liczył, że nie nastąpi. Magia wniknęła w Drew, rozeszła się po jego komórkach, tak samo, jak i u niego. Ale nie był w stanie jej objąć, kontrolować, ujarzmić i powoli, bezpiecznie oddać do magicznej sfery. Uniósł się wysoko, a potem upadł na bok. Widział to kątem oka, ale nie mógł przerwać, by mu pomóc. Mieli zadanie do wykonania i choć cena była wysoka, przerwanie tego nie wchodziło w grę. Różdżka zdawała się być ciepła w jego dłoni, ale wiedział, że było to tylko złudzenie. Dziwne wrażenie mocy, która przepływała przez różdżkę do niego. Machnął nią po chwili, otwarł oczy, czując jak zbyt przytłaczające napięcie, ciśnienie z niego uchodzi. Było juz po wszystkim — udało się. Niestety, nie obeszło się bez strat. Drew nieprzytomny leżał obok.
Kiedy zakończył proces, pozbywając się z siebie nadmiarów rozregulowanej magii zbliżył się do niego, przelotnie spoglądając na jego ciało. Nie mógł ocenić jego realnych obrażeń, więc klepnął go po policzku delikatnie, próbując go ocucić, a kiedy to nie poskutkowało strzelił go mocniej. Ale wciąż był nieprzytomny. Krew szybko zbrudziła mu dłonie, które trzymał na jego ciele — szata zaczynała przesiąkać.
Niedobrze, pomyślał. Znajdowali się zbyt daleko od Nokturnu, żeby próbować go zaprowadzić do Cassandry. Do swojego mieszkania nie mógł go zabrać; zanim dotrze tam którykolwiek z uzdrowicieli może być za późno. Najkrótsza droga prowadziła do Munga i choć on sam nigdy nie zdecydowałby się na leczenie w tamtym miejscu, nie miał wyjścia, jak zaprowadzić tam Drew. Nie było tam niezastąpionej uzdrowicielki, ale byli znani mu czarodzieje. Black, Shafiq - musieli mu pomóc i to najlepiej potrafili. bezwładne ciało Drew było ciężkie - miał problem z dźwignięciem go do pionu, ale nie chciał ryzykować używaniem magii w pobliżu dopiero co naprawionego źródła anomalii. Objął go w pasie i przeciągnął sobie jego ramię przez kark. Samo zaciągnięcie go do szpitala miało być dla niego wyzwaniem — nigdy nie mógł pochwalić się wyjątkową krzepą. Na szczęście po przebyciu kilkudziesięciu metrów na swojej drodze spotkał młodego czarodzieja, który przejęty sytuacją zdecydował się mu bez pytania pomóc.
| zt -> Idziemy do Munga
Kiedy zakończył proces, pozbywając się z siebie nadmiarów rozregulowanej magii zbliżył się do niego, przelotnie spoglądając na jego ciało. Nie mógł ocenić jego realnych obrażeń, więc klepnął go po policzku delikatnie, próbując go ocucić, a kiedy to nie poskutkowało strzelił go mocniej. Ale wciąż był nieprzytomny. Krew szybko zbrudziła mu dłonie, które trzymał na jego ciele — szata zaczynała przesiąkać.
Niedobrze, pomyślał. Znajdowali się zbyt daleko od Nokturnu, żeby próbować go zaprowadzić do Cassandry. Do swojego mieszkania nie mógł go zabrać; zanim dotrze tam którykolwiek z uzdrowicieli może być za późno. Najkrótsza droga prowadziła do Munga i choć on sam nigdy nie zdecydowałby się na leczenie w tamtym miejscu, nie miał wyjścia, jak zaprowadzić tam Drew. Nie było tam niezastąpionej uzdrowicielki, ale byli znani mu czarodzieje. Black, Shafiq - musieli mu pomóc i to najlepiej potrafili. bezwładne ciało Drew było ciężkie - miał problem z dźwignięciem go do pionu, ale nie chciał ryzykować używaniem magii w pobliżu dopiero co naprawionego źródła anomalii. Objął go w pasie i przeciągnął sobie jego ramię przez kark. Samo zaciągnięcie go do szpitala miało być dla niego wyzwaniem — nigdy nie mógł pochwalić się wyjątkową krzepą. Na szczęście po przebyciu kilkudziesięciu metrów na swojej drodze spotkał młodego czarodzieja, który przejęty sytuacją zdecydował się mu bez pytania pomóc.
| zt -> Idziemy do Munga
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
| 3 lipca
Bardzo by chciała by ostatnie miesiące przyniosły jakąś zmianę. Merlin jednak jej świadkiem, że jeśli coś się zmieniło to tylko na gorsze. Choć Zakon podejmował się działań mających na celu zwalczenie tyrani to jednak nie pomyliłaby się twierdząc, że idzie im jak po grudzie. Wiedziała jednak, że są wystarczająco zdeterminowani w swoich dążeniach by iść chociażby po trupach. Nie dziwiła się jednak tym, którzy postanowili odsunąć się od ognia walki. Nie można przecież oczekiwać od każdego, że w tak otwartym konflikcie znajdzie wystarczająco dużo siły psychicznej i fizycznej by stanąć w pierwszej linii frontu. Blondynka jednak nie miała zamiaru odpuścić, a nawet zwalniać. Miała wrażenie, że wraz z końcem maja pozbyła się ciężaru, który od dłuższego czasu zalegał jej w piersi. Może to stwierdzenie było nazbyt nieczułe jak na Lucindę, ale w tak okrojonym trybie życia każdego dopada pewnego rodzaju znieczulica. Relacje cichną, ludzie się odsuwają, cele stają się o wiele bardziej konkretne. Posunęłaby się nawet do stwierdzenia, że nie miała już nic do stracenia, a to choć nie było dla niej dobre to sprawiało, że czuła się o wiele bardziej pożyteczna. Mogła podejmować ryzyko, ale zwykle tylko to konieczne. Tak jak i tego wieczora.
Odkąd twarze Zakonników zaczęły pojawiać się na ulicach Londynu nie zabrakło chętnych do ich pojmania. Historia stara jak świat. Daj ludziom pieniądze, a zrobią dla ciebie wszystko. Nawet jeśli chodziło o ludzkie życie i pozbycie się resztek człowieczeństwa. Przechadzanie się po ulicach stolicy stało się prawdziwie niebezpieczne tym bardziej, że sposób prowadzenia rządów przez nowego Ministra było także niemym pozwoleniem na przemoc i to nie tylko zaadresowaną do członków opozycyjnej organizacji. To jednak nie posadziło jej jak i innych Zakonników na miejscu. Nie o to chodziło w wojnie nawet jeśli w danym momencie ją przegrywali.
Connaught Square było istotnym punktem Londynu. Dawniej w tym miejscu przeprowadzano egzekucje i nikogo myślącego racjonalnie nie zdziwił fakt, że urzędujący Minister Magii bardzo chętnie ów prawo przywróci. Dodatkowo Connaught stało się miejscem zasiedlanym przez innych mało chlubnych czarodziejów. Wpływy Zakonu byłyby tu znaczące i dlatego tak bardzo kobiecie i jej towarzyszom na tym zależało.
- Pozmieniało się tu – stwierdziła rozglądając się po znajomej ulicy. Dawniej tłumna i tętniąca życiem – teraz zaniedbana i lekko przerażająca. – Bardzo się pozmieniało. – dodała. Nigdy nie spodziewała się czuć w swoim mieście jak intruz. Nigdy nie spodziewała się, że będzie za Londynem tęsknić. Dawniej marzyła by się stąd wyrwać. Teraz liczyła, że to wszystko znowu zatętni życiem.
/ mam ze sobą: różdżka, eliksir wzmacniający krew, eliksir niezłomności, wieczny płomień, marynowana narośl ze szczuroszczeta
Bardzo by chciała by ostatnie miesiące przyniosły jakąś zmianę. Merlin jednak jej świadkiem, że jeśli coś się zmieniło to tylko na gorsze. Choć Zakon podejmował się działań mających na celu zwalczenie tyrani to jednak nie pomyliłaby się twierdząc, że idzie im jak po grudzie. Wiedziała jednak, że są wystarczająco zdeterminowani w swoich dążeniach by iść chociażby po trupach. Nie dziwiła się jednak tym, którzy postanowili odsunąć się od ognia walki. Nie można przecież oczekiwać od każdego, że w tak otwartym konflikcie znajdzie wystarczająco dużo siły psychicznej i fizycznej by stanąć w pierwszej linii frontu. Blondynka jednak nie miała zamiaru odpuścić, a nawet zwalniać. Miała wrażenie, że wraz z końcem maja pozbyła się ciężaru, który od dłuższego czasu zalegał jej w piersi. Może to stwierdzenie było nazbyt nieczułe jak na Lucindę, ale w tak okrojonym trybie życia każdego dopada pewnego rodzaju znieczulica. Relacje cichną, ludzie się odsuwają, cele stają się o wiele bardziej konkretne. Posunęłaby się nawet do stwierdzenia, że nie miała już nic do stracenia, a to choć nie było dla niej dobre to sprawiało, że czuła się o wiele bardziej pożyteczna. Mogła podejmować ryzyko, ale zwykle tylko to konieczne. Tak jak i tego wieczora.
Odkąd twarze Zakonników zaczęły pojawiać się na ulicach Londynu nie zabrakło chętnych do ich pojmania. Historia stara jak świat. Daj ludziom pieniądze, a zrobią dla ciebie wszystko. Nawet jeśli chodziło o ludzkie życie i pozbycie się resztek człowieczeństwa. Przechadzanie się po ulicach stolicy stało się prawdziwie niebezpieczne tym bardziej, że sposób prowadzenia rządów przez nowego Ministra było także niemym pozwoleniem na przemoc i to nie tylko zaadresowaną do członków opozycyjnej organizacji. To jednak nie posadziło jej jak i innych Zakonników na miejscu. Nie o to chodziło w wojnie nawet jeśli w danym momencie ją przegrywali.
Connaught Square było istotnym punktem Londynu. Dawniej w tym miejscu przeprowadzano egzekucje i nikogo myślącego racjonalnie nie zdziwił fakt, że urzędujący Minister Magii bardzo chętnie ów prawo przywróci. Dodatkowo Connaught stało się miejscem zasiedlanym przez innych mało chlubnych czarodziejów. Wpływy Zakonu byłyby tu znaczące i dlatego tak bardzo kobiecie i jej towarzyszom na tym zależało.
- Pozmieniało się tu – stwierdziła rozglądając się po znajomej ulicy. Dawniej tłumna i tętniąca życiem – teraz zaniedbana i lekko przerażająca. – Bardzo się pozmieniało. – dodała. Nigdy nie spodziewała się czuć w swoim mieście jak intruz. Nigdy nie spodziewała się, że będzie za Londynem tęsknić. Dawniej marzyła by się stąd wyrwać. Teraz liczyła, że to wszystko znowu zatętni życiem.
/ mam ze sobą: różdżka, eliksir wzmacniający krew, eliksir niezłomności, wieczny płomień, marynowana narośl ze szczuroszczeta
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Wciąż pamiętał swoje pierwsze odwiedziny w Londynie po: po Bezksiężycowej Nocy, po tym, jak stało się niewyobrażalne; po jednym z największych ciosów, jaki do tej pory otrzymali w tej wojnie. Puste, wypełnione głównie zapachem strachu i zwiastującą nadejście dementorów mgłą ulice wtedy go przeraziły; dzisiaj większe przerażenie budził w nim fakt, że zaczynał się do tego stanu rzeczy przyzwyczajać. Nie akceptować – smród bijącej od porzuconych ciał zgnilizny już zawsze miał milcząco przypominać o porażce – ale przestawał już dziwić go widok tego rozkładu, a trzymająca się go przez cały czas czujność, objawiająca się ciągłym spoglądaniem za siebie, stała się czymś naturalnym, znajomym – prawie kojącym.
Choć tym razem uspokajało go nie tylko to; zerknął w bok, na idącą pół kroku przed nim Lucindę, posyłając jej słaby, ale szczery uśmiech. Wiedział, że jej życie wywróciło się ostatnio do góry nogami z więcej niż jednego powodu, i wiedział dokładnie, jak to smakowało – dlatego jej obecność powodowała u niego podwójną ulgę. Cieszyło go, że brnęła dalej; że mimo definitywnego odcięcia sznurków, które przytrzymywały ją przez całe życie – które do pewnego momentu przytrzymywały ich oboje – nie opadła na ziemię jak bezwładna kukiełka, a wciąż była sobą, dokładnie taką, jaką ją znał, pomagającą każdemu, kto tej pomocy potrzebował. Nie zapominał, że nie tak dawno pomogła też jemu. – Nie tylko tutaj – przytaknął w odpowiedzi na jej słowa, rozglądając się wokół siebie – choć bardziej w poszukiwaniu ewentualnych świadków i czyhających w ciemnych zaułkach zagrożeń. I, jak się okazało, nie musiał czekać długo; cichy szelest zwrócił jego uwagę, obrócił się więc natychmiast, mocniej zaciskając w palcach różdżkę z palisandrowego drewna. Zmrużył oczy, z półmroku wyłuskując przemykającą w pobliżu sylwetkę. Policja? Nie; ci raczej nie przemieszczali się w pojedynkę, poza tym idący wzdłuż poszarpanej wybuchami ściany kamienicy mężczyzna ewidentnie coś niósł. Percival zawahał się na moment, starając się przypisać dziwny kształt do konkretnego przedmiotu, a kiedy wreszcie mu się to udało, zaklął pod nosem. – Parszywe hieny – mruknął; nie miał wątpliwości co do tego, do jakiej gazety pisywał czarodziej – reporterzy Proroka nie poruszali się swobodnie ulicami Londynu, a ci pisujący do Czarownicy nie mieli czego tutaj szukać. – Tonks? – zapytał, przenosząc na moment spojrzenie na drugą z towarzyszących mu kobiet, Gwardzistkę – w tym jednym słowie zawierając zarówno pytanie, jak i prośbę o przyzwolenie. Uniósł różdżkę, kierując ją w stronę reportera, ale czekając na milczące potwierdzenie – i dopiero wtedy wypowiadając inkantację. – Confundus. – Pojedyncze słowo było ledwie słyszalne, ale z dostrzeżeniem wiązki zaklęcia nie miał problemu; pomknął za nią spojrzeniem, śledząc jej lot i mając nadzieję, że trafi do celu – prosto w trzymany przez mężczyznę aparat fotograficzny.
| mam przy sobie: różdżkę, pelerynę z włóknami ze smoczej skóry (w jej kieszeni: wygaszacz, zapalniczkę będącą świstoklikiem, eliksiry z wyposażenia (wszystko po 1 porcji): wieczny płomień, eliksir lodowego płaszcza, smocza łza, czuwający strażnik; kryształ z białego deszczu), broszkę z alabastrowym jednorożcem, rzemyk z amuletami: wyciszenia, fluorytem, czarną perłą, pazurem gryfa w bursztynie
Choć tym razem uspokajało go nie tylko to; zerknął w bok, na idącą pół kroku przed nim Lucindę, posyłając jej słaby, ale szczery uśmiech. Wiedział, że jej życie wywróciło się ostatnio do góry nogami z więcej niż jednego powodu, i wiedział dokładnie, jak to smakowało – dlatego jej obecność powodowała u niego podwójną ulgę. Cieszyło go, że brnęła dalej; że mimo definitywnego odcięcia sznurków, które przytrzymywały ją przez całe życie – które do pewnego momentu przytrzymywały ich oboje – nie opadła na ziemię jak bezwładna kukiełka, a wciąż była sobą, dokładnie taką, jaką ją znał, pomagającą każdemu, kto tej pomocy potrzebował. Nie zapominał, że nie tak dawno pomogła też jemu. – Nie tylko tutaj – przytaknął w odpowiedzi na jej słowa, rozglądając się wokół siebie – choć bardziej w poszukiwaniu ewentualnych świadków i czyhających w ciemnych zaułkach zagrożeń. I, jak się okazało, nie musiał czekać długo; cichy szelest zwrócił jego uwagę, obrócił się więc natychmiast, mocniej zaciskając w palcach różdżkę z palisandrowego drewna. Zmrużył oczy, z półmroku wyłuskując przemykającą w pobliżu sylwetkę. Policja? Nie; ci raczej nie przemieszczali się w pojedynkę, poza tym idący wzdłuż poszarpanej wybuchami ściany kamienicy mężczyzna ewidentnie coś niósł. Percival zawahał się na moment, starając się przypisać dziwny kształt do konkretnego przedmiotu, a kiedy wreszcie mu się to udało, zaklął pod nosem. – Parszywe hieny – mruknął; nie miał wątpliwości co do tego, do jakiej gazety pisywał czarodziej – reporterzy Proroka nie poruszali się swobodnie ulicami Londynu, a ci pisujący do Czarownicy nie mieli czego tutaj szukać. – Tonks? – zapytał, przenosząc na moment spojrzenie na drugą z towarzyszących mu kobiet, Gwardzistkę – w tym jednym słowie zawierając zarówno pytanie, jak i prośbę o przyzwolenie. Uniósł różdżkę, kierując ją w stronę reportera, ale czekając na milczące potwierdzenie – i dopiero wtedy wypowiadając inkantację. – Confundus. – Pojedyncze słowo było ledwie słyszalne, ale z dostrzeżeniem wiązki zaklęcia nie miał problemu; pomknął za nią spojrzeniem, śledząc jej lot i mając nadzieję, że trafi do celu – prosto w trzymany przez mężczyznę aparat fotograficzny.
| mam przy sobie: różdżkę, pelerynę z włóknami ze smoczej skóry (w jej kieszeni: wygaszacz, zapalniczkę będącą świstoklikiem, eliksiry z wyposażenia (wszystko po 1 porcji): wieczny płomień, eliksir lodowego płaszcza, smocza łza, czuwający strażnik; kryształ z białego deszczu), broszkę z alabastrowym jednorożcem, rzemyk z amuletami: wyciszenia, fluorytem, czarną perłą, pazurem gryfa w bursztynie
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Ostatnie miesiące nie należały do łatwych. Nie mogły, kiedy na własne oczy widziała, co potrafili zrobić ludzie, którzy za nic mieli życia innych od siebie, których postrzeganie świata było zwyczajnie niepoprawnie. A mówiąc dosadniej - zwyczajnie złe. Urodzili się z magią we krwi, to czyniło ich innych - wyjątkowych. Ale niezależnie od jej posiadania, czy braku, ponad to wybijało się jedno pytanie. Pytanie, które brzmiało: jakim człowiekiem jesteś? A oni, nie byli dobrymi ludźmi. Uważali się za lepszych i zdobywali to, co chcieli nie patrząc na krzywdę innych. Nie godziła się z tym i nie zamierzała zmienić swojego zdania. Wręcz przeciwnie z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem, upewniała się że nie zmieni go nigdy. Że ścieżka, którą obrała była właściwa i że tak jak przysięgała, będzie walczyć. Walczyć do ostatniej kropli krwi. Nie mogła się poddać i nie zamierzała dzisiaj przemierzając ponure uliczki Londynu w towarzystwie Lucindy i Percivala. Pod płaszczem skryty miała pas na nakładki w którym standardowo znajdowały się eliksiry. Od zewnętrznej strony spodni wpiętą broszkę z alabastrowym jednorożcem, jak zawsze miała też ze sobą pazur gryfa zatopiony w bursztynie i czarną perłę. Na ramionach zarzucony ciemny, granitowy płaszcz. Zmieniła też kolor włosów. Z jasnych, blond włosów na ciemny, kasztanowy kolory. Te pozostawiła rozpuszczona, zgarniając je w swoim zwyczaju za uszy. Ciemny kolor wokół twarzy jedynie uwydatniał szarawy odcień skóry i mocniej wybijał jasność błękitnych oczu. Trzymała dłonie w obszernych kieszeniach, zaciskając prawą z nich na białej różdżce, poprawiając uścisk, rozglądając się wokół nie dokładając kolejnych słów do stwierdzenia które padło z ust Lucindy.
Oczywiście, że Londyn się zmienił strach i terror czuć było w powietrzu. Cały przenikał przynosząc okropne uczucie na karku. Ulice spłynęła krwią, barwiąc ją nadal mimo deszczów, tak obecnych w Lodnynie. Wyczuła kolejną jednostkę, zresztą nie tylko ona. Zmrużyła oczy skupiając na niej wzrok, wzmacniając uścisk na różdżce, nie ściągając spojrzenia z mężczyzny znajdującego się dalej. Jej nazwisko, które wybrzmiał obok nie odwróciło jej spojrzenia. Zrozumiała o co pytał Blake. Skinęła głową, nie odzywając się, by nie dać mężczyźnie czasu, na szybsze zorientowanie się w sytuacji. Była tylko jedna możliwości, co zrozumiała, kiedy dostrzegła aparat w dłoniach osobnika. Zaklęcie pomknęło z różdżki Percivala, trafiając w narzędzie. A mężczyzna podskoczył przerażony, szukając źródła ataku. A kiedy w końcu go dostrzegł rzucił się w długą. Rozsądnie, biorąc pod uwagę fakt, że stanął na przeciw trójki terrorystów.
- Pośpieszmy się. - powiedziała jedynie ruszając ponownie trochę szybciej. Nie mieli czasu do stracenia.
mam ze sobą: różdżka, czerwony kryształ, płaszcz kameleona, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, broszka z alabastrowym jednorożcem, nakładka na pas z sakwami a w miej:
1. Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 29, moc = 103)
2. Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20)
3. Eliksir niezłomności (1 porcji, stat. 23, moc = 106)
4. Złoty eliksir (1 porcja, stat. 29)
5. Maść z wodnej gwiazdy, (1 porcja, stat. 12)
6. Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, stat. 12)
7. Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
8. Veritaserum (1 porcja, stat. 22, moc = 120, data warzenia - 01.09)
| zt x3 idziemy tu tu
Oczywiście, że Londyn się zmienił strach i terror czuć było w powietrzu. Cały przenikał przynosząc okropne uczucie na karku. Ulice spłynęła krwią, barwiąc ją nadal mimo deszczów, tak obecnych w Lodnynie. Wyczuła kolejną jednostkę, zresztą nie tylko ona. Zmrużyła oczy skupiając na niej wzrok, wzmacniając uścisk na różdżce, nie ściągając spojrzenia z mężczyzny znajdującego się dalej. Jej nazwisko, które wybrzmiał obok nie odwróciło jej spojrzenia. Zrozumiała o co pytał Blake. Skinęła głową, nie odzywając się, by nie dać mężczyźnie czasu, na szybsze zorientowanie się w sytuacji. Była tylko jedna możliwości, co zrozumiała, kiedy dostrzegła aparat w dłoniach osobnika. Zaklęcie pomknęło z różdżki Percivala, trafiając w narzędzie. A mężczyzna podskoczył przerażony, szukając źródła ataku. A kiedy w końcu go dostrzegł rzucił się w długą. Rozsądnie, biorąc pod uwagę fakt, że stanął na przeciw trójki terrorystów.
- Pośpieszmy się. - powiedziała jedynie ruszając ponownie trochę szybciej. Nie mieli czasu do stracenia.
mam ze sobą: różdżka, czerwony kryształ, płaszcz kameleona, pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perła, broszka z alabastrowym jednorożcem, nakładka na pas z sakwami a w miej:
1. Eliksir wiggenowy (1 porcja, stat. 29, moc = 103)
2. Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20)
3. Eliksir niezłomności (1 porcji, stat. 23, moc = 106)
4. Złoty eliksir (1 porcja, stat. 29)
5. Maść z wodnej gwiazdy, (1 porcja, stat. 12)
6. Eliksir oczyszczający z toksyn (1 porcja, stat. 12)
7. Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
8. Veritaserum (1 porcja, stat. 22, moc = 120, data warzenia - 01.09)
| zt x3 idziemy tu tu
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Jedna z licznych szarych sów przemierzała tej nocy Londyn. Nie wyróżniała się niczym od innych pocztowych ptaków. Przeciętnej wielkości i szybkości, niosła w dziobie starannie zapieczętowany list. Leciała wysoko, nie zniżając lotu i nie zważając na świszczący dookoła wiatr. Gdy pod nią zaczęły migotać światła latarni, zapikowała w dół. Przez chwilę krążyła nad ulicami miasta, aby ostatecznie otworzyć dziób i wypuścić z niego list, który po chwili tańczenia w powietrzu opadł na ziemię.
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący tuż obok fontanny list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Jeśli przechodzisz tu jako pierwszy pomiędzy 30 września a 4 października, możesz dostrzec leżący tuż obok fontanny list. Jest zapieczętowany i zamknięty, wyraźnie w dobrym stanie. Jeśli go podniesiesz i przyjrzysz się tyłowi korespondencji, dostrzeżesz wypisane ładnym, ozdobnym pismem: Do Ciebie, przechodniu. Gdy otworzysz kopertę zalakowaną pieczęcią w kształcie gwiazdy, ujrzysz list, a w nim:
Przeczytaj Do Ciebie
Mieszkańcu Londynu!
Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
Wojna odbiera to, co najcenniejsze.
Ostatnio z powodu działań prowadzonych na terenie Anglii życie stracili:
- Elizabet Blackwood – mugolska studentka, zamordowana przy próbie ucieczki z miasta. Nim dosięgło ją zaklęcie przynoszące śmierć, została prawdopodobnie wielokrotnie zgwałcona.
- Chłopiec w Pudełku – kilkuletni chłopiec, znaleziony w niewielkim kartonie na rogu ulicy, które stało tam przez kilka dni, nim ktoś zauważył, że unosi się z niego nieprzyjemny odór. Na rękach dziecka zidentyfikowano czanomagiczne runy.
- Wanda Fudge – wiedźmia strażniczka i metamorfomag. Znaleziona martwa na brzegu Tamizy. Ciało czarownicy było pokiereszowane, przyczyna śmierci pozostaje nieznana.
Łączymy się w żałobie i smutku z rodzinami, nie mogąc jednak powstrzymać się od pytania:
kto będzie następny?
I show not your face but your heart's desire
13.04
Z reguły unikała kradzieży kieszonkowych. Odznaczały się dużym prawdopodobieństwem porażki oraz zbyt istotną jak na jej gust szansą na to, że wysiłek się nie opłaci. W sakwach częstokroć mogło znajdować się wszystko, niekoniecznie pieniądze, ale przedmioty osobiste o wartości na tyle żałosnej, że nie dało się ich nawet porządnie opchnąć na czarnym rynku. Nawet jeśli by słyszała charakterystyczny brzdęk, kradzież dla kilku marnych knutów byłaby parszywym żartem od losu. Nawet jej srocze pragnienie posiadania nie było zwykle dość silne, by sprowokować ją do sięgania do kieszeni, choć miała na tyle wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach, że była przekonana, że zwykle machlojka uszłaby jej na sucho. Chyba, że trafiłaby na wyjątkowy przykład czarodzieja ogarniętego paranoją. Taki mógłby dodatkowo zabezpieczać płaszcz i sama myśl dziwacznych konsekwencji z nieznanego zaklęcia była zniechęcająca.
No ale czasem pokusa się pojawiała - i z powodu splotu okoliczności okazywała nieprzejednana.
Siedząc na zimnym murze fontanny nie od razu rozpoznała w podążającym w stronę alei czarodzieju jednego ze swoich szkolnych znajomych. Lata mijały, byli coraz starsi, a zresztą nie była tutaj w tym celu, rozglądała się za kimś zupełnie innym. Coś jednak podkusiło ją, by przyjrzeć się delikwentowi bliżej i po kilku sekundach w pamięci pojawiły się zdjęcia z gazet - paskudnie pompatyczna gęba profesorka z bogatego domu, którego dawniej, lata temu, przekonywała, że niczego w życiu nie osiągnie, bo takie tchórzliwe robaczki jak on nigdy nie uczą się puszczać maminej spódnicy.
To były dziwne czasy, gdy jeszcze chciało jej się marnować energię na dokuczanie, oczernianie i wdeptywanie w ziemię tych, którzy podpadli jej czynami lub - jak w przypadku Jaydena Vane - samym swoim istnieniem. Dawno by zapomniała o tym kujonie ze szkolnych lat, gdyby nie fakt, że ich ścieżki kariery potoczyły się tak różnie. Ona, ciężko pracująca na siebie, zdeterminowana kobieta, która wszystko co osiągnęła musiała przypłacać potem i krwią, miała zajść o wiele dalej od nudnego paniczka, któremu wszystko przychodziło z łatwością, który pochodził z dobrego domu i nigdy o nic nie musiał się martwić. Sprawiedliwość na świecie nie istniała, a ta gęba była na to najlepszym przykładem.
Ubrana w płaszcz z kapturem nasuniętym na czoło słabo wyróżniała się wśród pozostałych przechodniów, a zresztą zbliżał się do niej, wcale nie patrząc w jej kierunku i wystarczyło odepchnąć się od murka i ruszyć w tym samym kierunku co on - choć znacznie wolniej - by zaraz zrównał się z nią krokiem.
Inteligencja profesorska widać nie wystarczyła, by nie pozwolić na to, by z kieszeni kusząco wystawał skraj sakwy i różdżka. Chociaż pieniądze przydałyby jej się po stokroć bardziej, to jakaś zaszła złośliwość i świadomość, że do wieczora pewnie i tak uzupełni kasetkę, sprawiły, że sięgnęła nie po sakwę, ale właśnie po różdżkę. Idiota. Wykorzystała perfekcyjny moment, gdy znalazła się już za nim, nie po skosie, ale z tyłu, poza zasięgiem jego wzroku.
Pokusa była, cholera, najgorszym doradcą.
Rzut na zręczne ręce, a co tam.
You'll sailing from another world
Sinking in my sea, oh
You're feeding on my energy
Sinking in my sea, oh
You're feeding on my energy
Z reguły unikała kradzieży kieszonkowych. Odznaczały się dużym prawdopodobieństwem porażki oraz zbyt istotną jak na jej gust szansą na to, że wysiłek się nie opłaci. W sakwach częstokroć mogło znajdować się wszystko, niekoniecznie pieniądze, ale przedmioty osobiste o wartości na tyle żałosnej, że nie dało się ich nawet porządnie opchnąć na czarnym rynku. Nawet jeśli by słyszała charakterystyczny brzdęk, kradzież dla kilku marnych knutów byłaby parszywym żartem od losu. Nawet jej srocze pragnienie posiadania nie było zwykle dość silne, by sprowokować ją do sięgania do kieszeni, choć miała na tyle wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach, że była przekonana, że zwykle machlojka uszłaby jej na sucho. Chyba, że trafiłaby na wyjątkowy przykład czarodzieja ogarniętego paranoją. Taki mógłby dodatkowo zabezpieczać płaszcz i sama myśl dziwacznych konsekwencji z nieznanego zaklęcia była zniechęcająca.
No ale czasem pokusa się pojawiała - i z powodu splotu okoliczności okazywała nieprzejednana.
Siedząc na zimnym murze fontanny nie od razu rozpoznała w podążającym w stronę alei czarodzieju jednego ze swoich szkolnych znajomych. Lata mijały, byli coraz starsi, a zresztą nie była tutaj w tym celu, rozglądała się za kimś zupełnie innym. Coś jednak podkusiło ją, by przyjrzeć się delikwentowi bliżej i po kilku sekundach w pamięci pojawiły się zdjęcia z gazet - paskudnie pompatyczna gęba profesorka z bogatego domu, którego dawniej, lata temu, przekonywała, że niczego w życiu nie osiągnie, bo takie tchórzliwe robaczki jak on nigdy nie uczą się puszczać maminej spódnicy.
To były dziwne czasy, gdy jeszcze chciało jej się marnować energię na dokuczanie, oczernianie i wdeptywanie w ziemię tych, którzy podpadli jej czynami lub - jak w przypadku Jaydena Vane - samym swoim istnieniem. Dawno by zapomniała o tym kujonie ze szkolnych lat, gdyby nie fakt, że ich ścieżki kariery potoczyły się tak różnie. Ona, ciężko pracująca na siebie, zdeterminowana kobieta, która wszystko co osiągnęła musiała przypłacać potem i krwią, miała zajść o wiele dalej od nudnego paniczka, któremu wszystko przychodziło z łatwością, który pochodził z dobrego domu i nigdy o nic nie musiał się martwić. Sprawiedliwość na świecie nie istniała, a ta gęba była na to najlepszym przykładem.
Ubrana w płaszcz z kapturem nasuniętym na czoło słabo wyróżniała się wśród pozostałych przechodniów, a zresztą zbliżał się do niej, wcale nie patrząc w jej kierunku i wystarczyło odepchnąć się od murka i ruszyć w tym samym kierunku co on - choć znacznie wolniej - by zaraz zrównał się z nią krokiem.
Inteligencja profesorska widać nie wystarczyła, by nie pozwolić na to, by z kieszeni kusząco wystawał skraj sakwy i różdżka. Chociaż pieniądze przydałyby jej się po stokroć bardziej, to jakaś zaszła złośliwość i świadomość, że do wieczora pewnie i tak uzupełni kasetkę, sprawiły, że sięgnęła nie po sakwę, ale właśnie po różdżkę. Idiota. Wykorzystała perfekcyjny moment, gdy znalazła się już za nim, nie po skosie, ale z tyłu, poza zasięgiem jego wzroku.
Pokusa była, cholera, najgorszym doradcą.
Rzut na zręczne ręce, a co tam.
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
Fontanna
Szybka odpowiedź