Fontanna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
Fontanna
Umiejscowiona na rogu skrzyżowania Hawthorn Grove z Levander Road fontanna zbudowana jest z białego kamienia i przedstawia cztery łabędzie podrywające się do lotu. Otoczona zielonymi drzewami i budynkami z czerwonej cegły prezentuje się naprawdę uroczo, szybko stanąwszy się wizytówką Enfield. Szczególnie upodobały ją sobie ptaki - podczas gdy za dnia bardzo często goszczą na niej wróble i gołębie, niekiedy w nocy dostrzec tu można także i sowy, głównie ze względu na rozlegle zielone parki tuż nieopodal, a także niewielki ruch panujący na tejże ulicy.
Po prawej stronie umiejscowione są poczta i przedszkole, po lewej zaś budka telefoniczna, która - po wciśnięciu odpowiedniej kombinacji cyfr na tarczy - pozwala teleportować się na dowolnie wybrany obszar Londynu.
Po prawej stronie umiejscowione są poczta i przedszkole, po lewej zaś budka telefoniczna, która - po wciśnięciu odpowiedniej kombinacji cyfr na tarczy - pozwala teleportować się na dowolnie wybrany obszar Londynu.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
The member 'Kina Huxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Kina & Jayden
13 kwietnia 1958
« To smutne, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni tacy pełni wątpliwości »
Trzynaście ostatnich nocy wybrzmiewało w głowie profesora, odkąd chłopcy zaczęli dosłownie prześcigać się w sprowadzeniu nieba na głowę swojemu ojcu. Zupełnie jakby od początku kwietnia wyczuwali, że Roselyn wraz z Melanie miały się wyprowadzić, a równocześnie miało im zabraknąć dodatkowej opieki. Bo przecież panny Wright traktowały ich jak największe skarby — zarówno starsza, jak i młodsza. Nie było wątpliwości, iż jedna oraz druga strona czerpała z tej relacji i nawykła do siebie nawzajem, niechybnie stwarzając wyjątkową rodzinę. Nic dziwnego, iż pojawił się konflikt interesów w nawet najmłodszych jej członkach. Nieobecność uzdrowicielki wraz z córką oraz reakcja trojaczków zdecydowanie przemawiała do profesora — w końcu Melanie była starszą siostrą, a Rose… Odetchnął ciężko, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Cóż… Wcześniej całkowicie omijał podobne stwierdzenie, jakby obawiał się, że w jakikolwiek sposób odbierze rodzicielskie prawo jakie z natury dzierżyła Pomona. Życie jednak nie było aż tak proste, a do tego przecież wiedział, że myśli przewijające się w jego umyśle od jakiegoś czasu, były prawdziwe. Uzdrowicielka była matką dla jego synów nie w mniejszym stopniu, jakim była dla nich Pomona. Nie potrafił ocenić, w jakim, ale zwyczajnie było to zbyt zagmatwane, a on zbyt wszystko analizujący. Była jednak obok od ich urodzenia. Zajmowała się nimi na wespół z nim samym. Troszczyła się, pielęgnowała, zdecydowanie też kochała. Absolutnie nie umniejszał kobiecie, bo doceniał ją i wiedział, że bez niej nie przetrwałby. Chciał po prostu wiedzieć, co powinien był czuć i jak się zachowywać, ale był także zbyt świadomy, aby być równocześnie naiwny. Wiedział, że mógł czuć się zagubiony i zdezorientowany w aktualnej sytuacji — miał do tego prawo, bo nie była to zwyczajna sytuacja. Chciał jednak szukać rozwiązania, bo nie tkwił w niej samotnie. Obok była Rose, za nią szła Melanie, a z nim do pary także i chłopcy. Malutcy i jeszcze nierozumiejący wszystkiego, lecz sensoryczni i wyczuleni na nastroje. Decyzje astronoma wpływały więc na całą ich szóstkę, mogąc powodować lawinę niepożądanych skutków. Musiał więc z uwagą oraz rozsądkiem kierować swoimi ruchami. Ale aby to zrobić, musiał się kiedyś wyspać…Niespecjalnie zastanawiał się więc tego dnia nad mijanym tłumem, gdy głowa wciąż była półprzytomna, a wszelka uwaga profesora skierowana była nigdzie indziej jak na bycie aktywnym i świadomym. Niezaśnięcie gdzieś na przydrożnej ławce. Nie spodziewał się jednak, że zaraz miał całkowicie wyzbyć się jakiegokolwiek zmęczenia i to w ułamku sekundy. Coś — lub właściwie ktoś — ściągnęło go na ziemię, gdy mocne szarpnięcie i zimny chłód na nadgarstku zatrzymały go w połowie kroku, ciągnąc w tył. Zaskoczony nie od razu zrozumiał, co się działo i musiała minąć chwila, żeby wszystko poukładał sobie na miejscu. Łącznie z faktem, iż nie był w tej sytuacji sam. Zatopiony we własnych rozmyślaniach, całkowicie odpłynął, a kradzież była czymś bardziej surrealistycznym wobec jego nastawienia i stanu umysłu aniżeli spopielenie poprzez nazbytnie przybliżenie się gwiazdy słonecznej. Zauważył jednak własną różdżkę w palcach drugiej osoby, z którą łączyły go kajdanki, a po chwili także i twarz zbyt pewnego siebie złodzieja. - Kina Huxley - wymówił w końcu nazwisko czarownicy, doskonale pamiętając wspomnienia z nim związane. Słowa opuszczające jego usta były pełne oczywistości i tonu bardziej znudzonego, zmęczonego niż zaskoczonego. Stwierdzenie jakby oczywistości, którą okazała się ona sama. Chyba swój pierwszy i jedyny szok, który przeżył związany z osobą czarownicy, pozostał tamtejszego wieczora na ulicy, gdy zdała sobie finalnie sprawę, kogo próbowała złapać. I dlaczego... Na samą myśl coś nieprzyjemnego wykręciło mu żołądek. Nie dlatego, że gardził osobą, którą miał przed sobą, ale dlatego, że jej drogi zaprowadziły ją właśnie tam... Tam, gdzie nie powinno być nikogo. Nigdy. - Planujesz coś z tym zrobić? - spytał, patrząc na trzymaną w jej dłoni różdżkę. Nawet gdyby zniknęła, ulotniła się, Śpioszek prędzej czy później by ją znalazł.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Los lubił kpić sobie z ludzi trzynastego dnia miesiąca, ale choć nigdy nie była nad wyraz przesądna, nierozsądnie z jej strony, że nie wzięła pod uwagę najbardziej banalnych szans na pomyłkę. Ostatecznie, Jay zawsze był kujonem i rodzice zapewniali mu wszystko czego sobie zażyczył, więc ciężko oczekiwać po profesorze, by w Londynie nosił różdżkę na widoku jak baran i jej nie zabezpieczył. Tylko dlaczego miałaby oczekiwać, że okaże się baranem w zupełnie innym tego słowa znaczeniu?
Gdy chłód kajdanek szarpnął jej nadgarstkiem, nie syknęła. Po prawdzie w ogóle nie wydała żadnego dźwięku, zagryzła tylko język z niezadowoleniem i ponuro łypnęła na mężczyznę spod kaptura.
Rozpoznał ją, bo oczywiście, kurwa, że ją rozpoznał. Tacy jak on nie zapominali twarzy swoich największych koszmarów (a przynajmniej tak lubiła niegdyś myśleć). A już na pewno nie koszmarów, które potem - rzut przypadku - wylądowały na ulicy.
Ale już nie była ulicznicą i nie zamierzała się płoszyć ani wstydzić, więc dumnie zadarła brodę, tak jakby właśnie nie ściskała w palcach jego różdżki, jakby ich nadgarstki nie zostały upokarzająco zakute w jedne kajdanki.
- Różdżka ci wypadała - odpyskowała błyskawicznie, gdy tylko zadał pytanie. Niech go piorun trzaśnie, jeśli zamierzała teraz mówić prawdę. Tacy jak ona nie mówili prawdy. Była niewygodna i miała taką pozostać dopóki wykonywała zawód jaki wykonywała. - Masz szczęście, że natrafiłeś na takiego życzliwego przechodnia jak ja, Vane, nie żebyś zasługiwał. - Wciąż nie wypuszczała jego różdżki z palców, czekała aż ją rozkuje, podziękuje, poprosi; w tym momencie cudza różdżka była jej atutem a jego pechem. - To może teraz zdejmij te kajdanki, co, chojraku? Dobra klątwa, swoją drogą. Rozumiem, że wystarczy cię dotknąć? Nie znalazłeś innego sposobu na kobiety?
Jej język niejednokrotnie był bardziej cięty niż sobie tego życzyła. Kiedy coś wytrąciło ją z równowagi, nie przebiegało zgodnie z planem, jej słowa potrafiły ranić lepiej niż ukryty pod płaszczem sztylet. Czasami tego żałowała. Przez większość czasu nie.
Drugą ręką odrzuciła kaptur, bo właściwie jej akcja na tym terenie była już dziś spalona, przyciągali zbyt wiele uwagi tym cholernym patem, zresztą, niech na nią patrzy, skoro już chciał. Blada twarz była może starsza, bardziej woskowa, ale oczy skrywały dalej tyle samo bezsilnej złości, rozwiany włos kpił sobie z mody i gazet.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gdy chłód kajdanek szarpnął jej nadgarstkiem, nie syknęła. Po prawdzie w ogóle nie wydała żadnego dźwięku, zagryzła tylko język z niezadowoleniem i ponuro łypnęła na mężczyznę spod kaptura.
Rozpoznał ją, bo oczywiście, kurwa, że ją rozpoznał. Tacy jak on nie zapominali twarzy swoich największych koszmarów (a przynajmniej tak lubiła niegdyś myśleć). A już na pewno nie koszmarów, które potem - rzut przypadku - wylądowały na ulicy.
Ale już nie była ulicznicą i nie zamierzała się płoszyć ani wstydzić, więc dumnie zadarła brodę, tak jakby właśnie nie ściskała w palcach jego różdżki, jakby ich nadgarstki nie zostały upokarzająco zakute w jedne kajdanki.
- Różdżka ci wypadała - odpyskowała błyskawicznie, gdy tylko zadał pytanie. Niech go piorun trzaśnie, jeśli zamierzała teraz mówić prawdę. Tacy jak ona nie mówili prawdy. Była niewygodna i miała taką pozostać dopóki wykonywała zawód jaki wykonywała. - Masz szczęście, że natrafiłeś na takiego życzliwego przechodnia jak ja, Vane, nie żebyś zasługiwał. - Wciąż nie wypuszczała jego różdżki z palców, czekała aż ją rozkuje, podziękuje, poprosi; w tym momencie cudza różdżka była jej atutem a jego pechem. - To może teraz zdejmij te kajdanki, co, chojraku? Dobra klątwa, swoją drogą. Rozumiem, że wystarczy cię dotknąć? Nie znalazłeś innego sposobu na kobiety?
Jej język niejednokrotnie był bardziej cięty niż sobie tego życzyła. Kiedy coś wytrąciło ją z równowagi, nie przebiegało zgodnie z planem, jej słowa potrafiły ranić lepiej niż ukryty pod płaszczem sztylet. Czasami tego żałowała. Przez większość czasu nie.
Drugą ręką odrzuciła kaptur, bo właściwie jej akcja na tym terenie była już dziś spalona, przyciągali zbyt wiele uwagi tym cholernym patem, zresztą, niech na nią patrzy, skoro już chciał. Blada twarz była może starsza, bardziej woskowa, ale oczy skrywały dalej tyle samo bezsilnej złości, rozwiany włos kpił sobie z mody i gazet.
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
« To smutne, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni tacy pełni wątpliwości »
Gdy sam był uczniem, nie postrzegał tego w sposób, w jaki widziała to Kina — okradania go jako faktycznego okradania. Bliżej przypisywał kolejne zapodziane zeszyty lub krawaty własnemu gapiostwu, przez co musiał tłumaczyć się skrzatom odpowiedzialnym za pranie, a które patrzyły na niego z wielkim powątpiewaniem. Jedynie z dobroci lub właściwie pożałowania znajdowały mu zagubione rzeczy. Pilnuj ich, paniczu, mówiły, jednak ewidentnie w ich spojrzeniach czaiło się, że jeszcze się spotkają. Wszak Vane nie był uczniem, który wyróżniał się przywiązaniem do ziemskich spraw — zbyt zapatrzony w niebo. Jego kotwicą była zawsze Roselyn — ze swoim szkockim akcentem, pesymistycznymi myślami i dłonią zawsze trzymającą przyjaciela za szatę, aby nie zapodział się w niebiańskich obłokach. Uważaj, jak chodzisz. Jadłeś coś? Możesz przestać pozwalać się okradać? Słuchasz mnie? Była w tym cudownie wytrwała. Obraz niziutkiej, ciemnowłosej gryfonki powodował wyraźne rozczulenie w profesorze. Dlaczego więc myślał o tym tak mało? Dlaczego nie wracał wspomnieniami tam, gdzie niewinność czaiła się kuluarach wojny? Czy byli silni, czy byli tak mocno nieświadomi wojny, która działa się w ich dzieciństwie? Dlaczego ona znów wracała? Czy Melanie, chłopcy, dzieci z ich pokolenia miały przeżywać jeszcze większy horror niż ich rodzice? Dlaczego? Jak bardzo nie podołali w starciu z rzeczywistością, że odbijało się to na ich dzieciach? Jak bardzo potraconym pokolenie byli?Aktualnie patrząc na Kinę, widział ją również całością tych wspomnień — tych z okresu nastoletniego, jak i późniejszego. Zaskakującego. Wykręcającego nieprzyjemnie żołądek. Gdy zaczepiła go, dopiero po chwili rozumiejąc swój błąd, sprowadziło na profesora okrutną myśl. Że taki los, los ulicznicy, był bardziej realny, niż mógł przewidywać. Chodząc po świecie, wciąż pozostawał w bańce. Nawet twierdząc, iż był już lepiej zorientowany. Nie był. Wcale nie był. I Huxley mogłaby śmiało wyśmiać go prosto w twarz. Bo w końcu patrzenie na nią, oblało go lodowatym dreszczem strachu. Czy jego własne uczennice również lądowały w takiej sytuacji? Czy miał kiedyś spotkać znajomą twarz w brudzie bocznych alejek, przytłoczona grubym cielskiem? Tę samą, którą widział z wyjątkowym przejęciem oczekującą na przydzielenie do domów? Czy teraz wyrzucone z Hogwartu dziewczynki nie były gotowe na wszystko, aby przetrwać? Co robił, by tak się nie stało? Co mógł zrobić, by tak się nie działo? Wszak władza wcale nie zamierzała tego niszczyć. Kultywowała wręcz upadłość, podległość kobiety. Dla aktualnego społeczeństwa anatomicznie kobieta była tworem pośrednim pomiędzy mężczyzną a dzieckiem. Nie była człowiekiem... Była bezmyślną maszyną do spełniania zachcianek męskich i produkowania kolejnych przedstawicieli rasy panów. Dumnie podpisany Ramsey Mulciber... Na samo wspomnienie tego chorego artykułu w profesorze wrzało. Pamiętał twarz autora ze swojego sympozjum i pamiętał, obok kogo zajmował miejsce. Młody panicz Black, młodziutka szlachcianka, Sallow i nie kto inny jak sama Belvina. Czy współdzieliły tę koncepcję? Czy zdawały sobie sprawę, jak nisko je plasował? A może czuły bunt, lecz nie dostrzegały korelacji w fakcie wspierania takowego człowieka? A może czuły niezgodę, lecz nie miały siły na stawienie oporu? Tak bardzo nieświadomie wspierając słowa tego chorego człowieka...
To może teraz zdejmij te kajdanki, co, chojraku?
Nie. Nie zamierzał podejmować tej rozmowy czy właściwie pyskówki z czarownicą. Przypominało mu to bardziej spotkanie z Jamesem i jego dziecinne jeszcze postrzeganie rzeczywistości niźli natrafienie na dorosłego. Dorosłego, którego najwidoczniej ciężkie życie wcale nie nauczyło innego radzenia sobie z rzeczywistością; tylko poprzez kpinę. A Huxley przecież nie była głupia. Radziła sobie. Żyła. Utrzymywała na powierzchni egzystencji. Czy naprawdę nie chciała walczyć o więcej, czy tylko próbowała sobie wmówić, że tak właśnie chciała, by wyglądało jej życie? Że tyle starczało?
Nie znalazłeś innego sposobu na kobiety?
Kina zawsze wyglądała srogo. Ostre rysy twarzy, rozstaw oczu i wąskie usta upodabniały ją bliżej do szczupłego chłopca aniżeli do kobiecego obrysu.- Zaklęcie straci swoją moc dopiero przy wypowiedzeniu prawdy - odparł spokojnie, stawiając ją przed faktem dokonanym. W końcu sama doskonale zdawała sobie sprawę, iż nie mogła przed nim w tym momencie uciec. Nieważne jak zwinna była, nie mogła wygrać z masą stojącego naprzeciwko niej mężczyzny. Decyzję pozostawiał w całości jej samej.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie postrzegała łańcucha zdarzeń składającego się na jej trudne i pełne wyzwań życie przez pryzmat porażek lub sukcesów. Nie była zadufana w sobie, a może przede wszystkim nie miała już motywacji by walczyć z przeciwnościami, które okazywały się zbyt przytłaczające, by mogła znaleźć rozwiązanie warte wzięcia pod uwagę. Niektóre dzieciaki rodziły się pod szczęśliwymi gwiazdami, a Kina od zawsze miała pod górkę i nie wiedziała nawet jakby to było puścić się swobodnym biegiem w dół zbocza. Wszystko co miała pochodziło z pracy jej własnych rąk, jej krwi, potu i - jakkolwiek nie chciałaby tego przyznać - łez. Gdyby przyszło jej do tego wszystkiego użalać się nad utraconymi szansami, nie zebrałaby sił na przetrwanie. Wciąż żyła, była samodzielna, sprawna, to były same sukcesy - w czasach takich jak te nawet najszczęśliwsze kobiety z dobrych domów mogły zginąć tragicznie w przypadkowych zamieszkach, a ona była wyszkolona dawać sobie radę w środowisku przemocy i cierpienia. To dawało jej przewagę, powód do dumy.
Nie potrzebowała współczucia ani pomocnej ręki kogoś tak pompatycznego jak Vane. Jego wielkopańskiej łaski, profesorskiego zmysłu społecznej sprawiedliwości, dzięki któremu mógł wieczorami patrzeć na siebie w lustrze ze świadomością, że jest dobrym człowiekiem, bo kładzie kawałek chleba w brudnej łapie przypadkowej dziwki. Nienawidziła takich ludzi jak on. Nienawidziła ich przywilejów, łatwości, z jaką przychodziło im troszczyć się o innych, bo nigdy nie musieli naprawdę zatroszczyć się o siebie samych - ominęła ich ponura konieczność egoizmu.
Dlatego patrzyła na niego dzisiaj z taką kpiącą pogardą, jakby w jej świecie ich pozycje zostały odwrócone - jakby to on zasługiwał na jej litość, na westchnienie za jego głupią, głupią nieświadomością. Tylko tak mogła odbić piłeczkę i uciec przed bezradnością jaką w innej sytuacji wzbudziłoby jego poważne, pełne smutku spojrzenie.
- Merlinie, Vane, jesteś idiotą, mówił ci to ktoś? Pewnie nie - sarknęła, obnażając na krótki moment górne zęby, zła i sfrustrowana, że nie może po prostu wyszarpnąć ręki. Wiatr schwytał ciemne włosy, zarzucając Kinie grzywkę na czoło, ale ona nie próbowała jej odgarniać, utrzymując pewny chwyt na różdżce mężczyzny, a drugą trzymając w pogotowiu na pasku własnych spodni, na wypadek, gdyby musiała sięgnąć do futerału po sztylet. Nie sądziła, by do tego doszło, ktoś taki jak Jayden jej nie zaatakuje. Co najwyżej może przyjdzie jej spróbować odciąć mu dłoń i uciec razem z nią. - Kto normalny w czasie wojny rzuca takie zaklęcia? Gdyby cię związało z bandytą, gotowym wbić ci nóż pod żebra, też stałbyś tak i dyskutował z nim o prawdach i kłamstwach? - Uniosła sarkastycznie brew, prychnęła. - Ja powiedziałam co powiedziałam. Albo znajdziesz sposób na to, żeby mnie uwolnić albo złamię ci różdżkę - Rozluźniła palce, wypuszczając różdżkę Jaydena. Drewno z cichym stukotem uderzyło o bruk nim błyskawicznie przydeptała je butem. - To jak będzie?
Nie potrzebowała współczucia ani pomocnej ręki kogoś tak pompatycznego jak Vane. Jego wielkopańskiej łaski, profesorskiego zmysłu społecznej sprawiedliwości, dzięki któremu mógł wieczorami patrzeć na siebie w lustrze ze świadomością, że jest dobrym człowiekiem, bo kładzie kawałek chleba w brudnej łapie przypadkowej dziwki. Nienawidziła takich ludzi jak on. Nienawidziła ich przywilejów, łatwości, z jaką przychodziło im troszczyć się o innych, bo nigdy nie musieli naprawdę zatroszczyć się o siebie samych - ominęła ich ponura konieczność egoizmu.
Dlatego patrzyła na niego dzisiaj z taką kpiącą pogardą, jakby w jej świecie ich pozycje zostały odwrócone - jakby to on zasługiwał na jej litość, na westchnienie za jego głupią, głupią nieświadomością. Tylko tak mogła odbić piłeczkę i uciec przed bezradnością jaką w innej sytuacji wzbudziłoby jego poważne, pełne smutku spojrzenie.
- Merlinie, Vane, jesteś idiotą, mówił ci to ktoś? Pewnie nie - sarknęła, obnażając na krótki moment górne zęby, zła i sfrustrowana, że nie może po prostu wyszarpnąć ręki. Wiatr schwytał ciemne włosy, zarzucając Kinie grzywkę na czoło, ale ona nie próbowała jej odgarniać, utrzymując pewny chwyt na różdżce mężczyzny, a drugą trzymając w pogotowiu na pasku własnych spodni, na wypadek, gdyby musiała sięgnąć do futerału po sztylet. Nie sądziła, by do tego doszło, ktoś taki jak Jayden jej nie zaatakuje. Co najwyżej może przyjdzie jej spróbować odciąć mu dłoń i uciec razem z nią. - Kto normalny w czasie wojny rzuca takie zaklęcia? Gdyby cię związało z bandytą, gotowym wbić ci nóż pod żebra, też stałbyś tak i dyskutował z nim o prawdach i kłamstwach? - Uniosła sarkastycznie brew, prychnęła. - Ja powiedziałam co powiedziałam. Albo znajdziesz sposób na to, żeby mnie uwolnić albo złamię ci różdżkę - Rozluźniła palce, wypuszczając różdżkę Jaydena. Drewno z cichym stukotem uderzyło o bruk nim błyskawicznie przydeptała je butem. - To jak będzie?
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
« To smutne, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni tacy pełni wątpliwości »
Jesteś idiotą…Kto normalny…
Gdyby…
Albo…
Albo…
Kina... Nic nieznaczący pył, który niósł się tam, gdzie akurat porwał go wiatr. Czy stała na własnych nogach? Czy czuła jakąkolwiek przynależność? Własną osobowość? Czy mogłaby utrzymać władzę nad sobą, gdyby ktoś ograbiłby ją ze wszelkiego dobytku? Albo kiedy zostałaby wtrącona do więzienia ze związanymi rękami i nogami? A może po prostu odebrał jej prawo do chodzenia własnymi ścieżkami? Patrząc na nią, Jayden nie mógł powiedzieć, że widział kogoś niepokonanego. A przecież wierzył, że człowieka nie dało się pokonać niczym zewnętrznym, o ile nie oddał on władzy nad swoimi zdolnościami. Jedynym sposobem, w jaki zewnętrzne rzeczy mogły wpływać na ludzkość, było, to gdy my ona sama im na to pozwalała. Jeśli więc Vane wierzyłby się, że coś lub ktoś go pokonał, to sam poprzez to pokonałby samych siebie. Nie musiał więc walczyć z całym światem, lecz z samym sobą. A patrząc po zachowaniu Huxley, próbowała zabić świat. Nie zaś własne słabości. Dla kogoś pokroju profesora nie było możliwości, aby ludzie nie mieli wyboru. Aby pozbawieni byli władzy. Wszak czyny nie były bezosobowe i pozbawione siły sprawczej, którą był człowiek. Owszem — nie wszyscy mieli równe szanse, a ich kapitał społeczny był na to doskonałym dowodem, lecz to, dlaczego ktoś szedł daną ścieżką, gdy mógł wybrać inną, zależało od niego samego. Tylko od niego. Nikogo innego. Kina wybrała to, co wybrała i zaprowadziło ją to, gdzie zaprowadziło. On obrał swoją drogę i spotkali się na skrzyżowaniu, lecz to nie czarownica była górą, chociaż wierzyła, iż było inaczej.
- Złam różdżkę, nie powiedz prawdy — zaklęcie dalej będzie trwać. - Nie ekscytował się. Nie zaszokował. Sądziła, że pod obcasem swojego buta dzierżyła nad nim władzę? Sądziła, że różdżka była czymś, za co zamierzał oddać życie? Lub czymś, co cenił nawet na tyle, aby się aktualnie z nią dogadywać? Kłócić? Błagać, aby tego nie robiła? Jak bardzo mało wiedziała więc o życiu. Jak bardzo nisko je ceniła. Widział to zachowanie już setki jeśli nie tysiące razy. Tak bardzo wyzywające i próbujące coś znaczyć. U dzieci, które zdawały się buntować i zaimponować kolegom. Zdawał się to być naturalny proces wśród tych niedowartościowanych jednostek. Wszak nie miały w pełni rozwiniętych ośrodków poznawczych, nie posiadały doświadczenia ani koniunkcji zdarzeniowej. U dorosłych, takich jak Kina było po prostu żenujące. Wiedziała o tym? Mógł kupić nową różdżkę, mógł złożyć na nią skargę, mógł przywołać jednego z funkcjonariuszy magicznej policji, którzy kręcili się w okolicy. Miała swoje papiery rejestracyjne? Do tego łamiąc różdżkę, nie osiągała niczego, a wręcz sobie szkodziła — kneblowała się jedynie dalej wraz z nim. Przemyślała to? W ogóle myślała? I to nie on stawiał ją w takiej sytuacji. To nie on prowokował ją do podobnego zachowania. To ona. Tylko i ona. I tylko ona mogła to kontynuować albo dalej być jednym z tysięcy nic nieznaczących pyłów na wietrze. W końcu... Czy nie była w desperacji? Czy nie tak zachowywało się spłoszone zwierzę? To, aby się uwolnić, potrafiło odgryźć własną kończynę. A ona? Czy czuła się pokonana? Doprowadzona do skrajnej potrzeby? W tym przypadku to ona była uległa, a on dzierżył władzę. - To jak będzie?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Była wściekła, choć w ostatnim czasie wiele wysiłku wkładała w panowanie nad emocjami. Dobrze radziła sobie, gdy pracowała z chłodnym wyczuciem, nie poddając się ani przywiązaniom ani strzępom filozoficznej moralności, które jeszcze w niej pozostały. Nie troszczyła się o nikogo poza sobą, bo gdyby nawet było inaczej, i tak nie zdołałaby nikogo ochronić - wojna zbierała żniwo, z każdym miesiącem coraz to bardziej krwawe, a ona obiecała sobie samym jej początkiem, że skoro nie dostała się do Policji, nie zamierza brać w niej udziału. To nie była jej wojna ani jej sprawy. Żadne jej ideały czy wolność, o którą mogłaby walczyć. Zawsze była wolna, bo nikogo nie obchodziło co się z nią stanie. Czym było uwięzienie na kilka tygodni w Tower, skoro koniec końców do nikogo i niczego nie była przywiązana na stałe?
A jednak z jakiegoś powodu bardzo rzadko opuszczała Londyn. Było jej tu przecież wygodnie, czy nie tak? Zwłaszcza po Bezksiężycowej Nocy, zwłaszcza, gdy kamienice stały puste, a mugolami interesowano się bardziej niż złodziejami. Korzystała na ograbianiu ofiar z tego co im jeszcze zostało, jeśli było trzeba - śledziła i donosiła. I nie miała wyrzutów sumienia, bo to koniec końców nie była jej wojna. Ona tylko chciała przeżyć i nic nie obchodziło ją kogo pociągnie na dno, żeby ocalić sama siebie. Ministerstwo, mugolak, bandyta, szlachta - jeden chuj, jakby to powiedziała Zlata.
- Nie potrafisz go zdjąć? Mam w to uwierzyć, profesorze? - wyrzuciła z siebie jednym tchem, cedząc jego tytuł jak najgorszą obelgę. Rzecz jasna, nie był nią, sama tak nawet nie uważała, nie cierpiała go za wiele więcej niż tylko jego karierę. Przez chwilę patrzyła swoimi wielkimi, ciemnymi oczami prosto w jego źrenice, a potem obrzuciła go spojrzeniem przesiąkniętym pogardą.
Zaledwie na sekundę pozwoliła sobie skierować uwagę na ich otoczenie. To nie było dobre miejsce ani dobry czas, byli za bardzo na widoku. Niech cię szlag, Vane.
- Lepiej się nachyl i słuchaj, bo powiem to raz. Próbowałam cię okraść, profesorze Dupku - Uśmiechnęła się, obnażając zęby jak zwierzę na moment przed atakiem. Albo przed ucieczką.
Cholera, Vane nie był tego wart.
Nie wypuściła jego różdżki spod buta, ale też jej nie połamała; kopnęła ją po prostu, by potoczyła się ze stukotem dalej, aż pod samą białą fontannę.
- Może ktoś ci ją zdąży zabrać zanim sam ją podniesiesz. Ja się tobą brzydzę. - Szarpnęła nadgarstkiem; jeżeli zaraz się nie uwolni, zamierzała sięgnąć po sztylet.
A jednak z jakiegoś powodu bardzo rzadko opuszczała Londyn. Było jej tu przecież wygodnie, czy nie tak? Zwłaszcza po Bezksiężycowej Nocy, zwłaszcza, gdy kamienice stały puste, a mugolami interesowano się bardziej niż złodziejami. Korzystała na ograbianiu ofiar z tego co im jeszcze zostało, jeśli było trzeba - śledziła i donosiła. I nie miała wyrzutów sumienia, bo to koniec końców nie była jej wojna. Ona tylko chciała przeżyć i nic nie obchodziło ją kogo pociągnie na dno, żeby ocalić sama siebie. Ministerstwo, mugolak, bandyta, szlachta - jeden chuj, jakby to powiedziała Zlata.
- Nie potrafisz go zdjąć? Mam w to uwierzyć, profesorze? - wyrzuciła z siebie jednym tchem, cedząc jego tytuł jak najgorszą obelgę. Rzecz jasna, nie był nią, sama tak nawet nie uważała, nie cierpiała go za wiele więcej niż tylko jego karierę. Przez chwilę patrzyła swoimi wielkimi, ciemnymi oczami prosto w jego źrenice, a potem obrzuciła go spojrzeniem przesiąkniętym pogardą.
Zaledwie na sekundę pozwoliła sobie skierować uwagę na ich otoczenie. To nie było dobre miejsce ani dobry czas, byli za bardzo na widoku. Niech cię szlag, Vane.
- Lepiej się nachyl i słuchaj, bo powiem to raz. Próbowałam cię okraść, profesorze Dupku - Uśmiechnęła się, obnażając zęby jak zwierzę na moment przed atakiem. Albo przed ucieczką.
Cholera, Vane nie był tego wart.
Nie wypuściła jego różdżki spod buta, ale też jej nie połamała; kopnęła ją po prostu, by potoczyła się ze stukotem dalej, aż pod samą białą fontannę.
- Może ktoś ci ją zdąży zabrać zanim sam ją podniesiesz. Ja się tobą brzydzę. - Szarpnęła nadgarstkiem; jeżeli zaraz się nie uwolni, zamierzała sięgnąć po sztylet.
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
« To smutne, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni tacy pełni wątpliwości »
Gdyby miał być szczery, uznałby, że był na kolejnym spotkaniu z Jamesem. Takie same niedorzeczne reakcje, które zamiast ukazywać mu dojrzałość oraz sposób radzenia sobie z rzeczywistością, jedynie drugą stronę pogrążały. A przecież to nie tak, że Kina czy James nie byli do tego zdolni. Byli. Najwidoczniej jednak stali się częścią wielkiego motłochu społecznego, zbyt leniwego, aby pracować nad sobą. Od stojącej przed nim Huxley biła wrogość do świata. Preferowała obwiniać wszystkich wokół, preferowała obwiniać jego samego o swoje niepowodzenia, co bardziej niedorzeczne już być nie mogło, ale o to byli tam, gdzie byli. I nie musieli się wybierać do cyrku.Gdy kobieta wyrzucała z siebie ten szlam, wycierając sobie nim usta, a potem kopnęła jeszcze różdżkę, twierdząc, iż brzydziła się Jaydenem, mężczyzna obserwował to, czekając, aż Kina skończy przedstawienie. Jego synowie także ciskali w ostatnim czasie jego rzeczami, umiejętnie i z precyzją wystawiając cierpliwość swojego ojca na próbę, jednak to było przynajmniej sensowne. A Arden, Samuel i Cassian mieli niespełna rok. Kina lat trzydzieści. Różdżka — rzucona przez pełną dziecięcej furii czarownicę — potoczyła się po broku, lecz nie zdążyła zatrzymać się, gdy niewidzialna ręka uniosła ją i na powrót zwróciła prawowitemu właścicielowi. Oczekującemu jej powrotu. Nie trwało to nawet uderzenia serca, gdy okowy wiążące dwójkę przypadkowych osób opadły, a wraz z nimi wszelkie zainteresowanie, jakie Jayden mógł kierować ku kobiecie przed sobą. Czy zaklęcie zostało przełamane poprzez je słowa, czy poprzez samego Vane'a — tego Kina wiedzieć nie mogła. Zaraz jednak zajął się poprawą marynarki oraz znajdującego się na niej płaszcza. Przejechał dłonią przez włosy — które w nagłym ruchu opadły mu na czoło — chowając różdżkę w specjalnie uszytej kieszonce garniturowej marynarki. Dopiero wówczas spojrzał na Kinę. - Jesteś żałosna - stwierdził jedynie bez krzty złośliwości, nienawiści czy pogardy. Było to stwierdzenie faktu, dla którego nie trzeba było być geniuszem, by go dostrzec. To był jej wybór. Jej wybór bycia taką, jaką była. I pozostawała od czasów dzieciństwa. - Huxley - powiedział jeszcze, skinąwszy jej głową i odwrócił się, aby odejść w podjętym wcześniej kierunku. Kina pasowała do Londynu. Do miasta, które zwyczajnie upadło i chociaż kiedyś mogło cieszyć się światową sławą zasłużenie, nie posiadało w sobie nic z tamtego uroku. Nie było w nim wartego uwagi, a bolał astronoma ów fakt o wiele bardziej, niż ktokolwiek mógł sądzić. Irlandia była ojczyzną Vane'ów, jednak to stolica Anglii była przez większą część życia domem dla Jaydena. W nim się urodził, w nim dorastał i mieszkał. Dopiero okres nauczania w Hogwarcie, który przypadł tuż po jego dwudziestych czwartych urodzinach, związał mężczyznę ze Szkocją, a później powędrował dalej. Tam, gdzie znajdował się aktualnie i gdzie chciał dokończyć swojego żywota. Nie wiedział, w jakiej formie. Nie wiedział, kiedy, przez kogo ani tak naprawdę gdzie miał umrzeć. Aktualnie nawet starość była jedynie mrzonką dla kogoś, kto miał na to zwyczajnie czas. A sama myśl o tym sprawiła, że chciał tym prędzej wrócić do domu, do chłopców i nie marnować dłużej ani chwili.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niczego o niej nie wiedział; z jej woli, jej decyzji, bo nigdy nie bratała się z pompatycznymi dupkami, którzy nie potrafili spojrzeć dalej niż czubek własnego nosa, tak święcie przekonani o swoim wielkim znaczeniu. Ludzie kruszy jak gałązka, których dałoby się złamać jednym kopnięciem i nie pomogłyby im ani spodnie prasowane w kant ani głowa zadarta tak wysoko, że aż dziw, że nie pękł im kark. Twórcy swoich wielkich teorii, konserwatyści i filozofowie, o prawdziwym życiu wiedzący tyle co nic - łatwo było im spoglądać z góry na resztę społeczeństwa, wzdrygać się i siać ignorancję, bo sami mieli wszystko od urodzenia. Potępianie nienawiści przychodziło lekko, gdy wywodziło się z kochającej rodziny, w której ojciec nigdy nie raczył żony trucizną przy stole, nigdy nie sadził dzieciakom batów tak bolesnych, że skóra pękała na łydkach. Człowiek, który nigdy nie był głodny mógł siadać na swoich puchowych kanapach z kieliszkiem brandy i potępiać dziwki, złodziei i żebraków za niemożność wzięcia losu we własne ręce. Zupełnie nieświadomy, że w istocie on sam nigdy nie ścierał się z losem, bo nie musiał - że gdyby znalazł się w tym samym miejscu, wyrósł z tego samego środowiska, sam skończyłby z ręką w cudzej kieszeni albo rozłożonymi nogami. Chyba, że wolałby umrzeć. Może by wolał. Tym przecież odznaczali się tchórze i słabi.
- Może jestem żałosna - zawołała za nim z ponurym uśmieszkiem, gdy się odwrócił. Mogłaby go teraz kopnąć w kolana, mogłaby wbić mu sztylet w plecy. Nie obroniłby się. Tylko po co? Jakim zwycięstwem było pokonanie kogoś takiego jak Vane? - Ale przynajmniej potrafię przeżyć na własną rękę. A ty? Schowaj się z powrotem w swoich grubych murach, Vane. Prawdziwy świat to nie miejsce dla takich jak ty. - Wypuściła powietrze z sykiem przez zęby, a potem wsunęła skostniałe dłonie do kieszeni. Nikt się im nie przyglądał, nikt nie próbował wtrącać się w nie swoje sprawy; londyńczycy nauczyli się tego w przeciągu ostatniego roku.
Bo otwarty świat nie był bezpiecznym miejscem, nie był też sprawiedliwy; pluł na wielkie idee i smutne spojrzenia takich zadumanych mędrczyków jak Jayden Vane. Przecież człowiek mający, dajmy na to, tysiąc złotych monet, nigdy nie zrozumie tego, który ma w porywach dziesięć. Była zła, ale nie smutna. Nie miała komfortu pozwalania sobie na smutek.
Z przeciągłym gwizdnięciem odwróciła się i ruszyła we własnym kierunku. Do tych wszystkich ciemnych miejsc, którymi gardzili profesorowie.
/zt
- Może jestem żałosna - zawołała za nim z ponurym uśmieszkiem, gdy się odwrócił. Mogłaby go teraz kopnąć w kolana, mogłaby wbić mu sztylet w plecy. Nie obroniłby się. Tylko po co? Jakim zwycięstwem było pokonanie kogoś takiego jak Vane? - Ale przynajmniej potrafię przeżyć na własną rękę. A ty? Schowaj się z powrotem w swoich grubych murach, Vane. Prawdziwy świat to nie miejsce dla takich jak ty. - Wypuściła powietrze z sykiem przez zęby, a potem wsunęła skostniałe dłonie do kieszeni. Nikt się im nie przyglądał, nikt nie próbował wtrącać się w nie swoje sprawy; londyńczycy nauczyli się tego w przeciągu ostatniego roku.
Bo otwarty świat nie był bezpiecznym miejscem, nie był też sprawiedliwy; pluł na wielkie idee i smutne spojrzenia takich zadumanych mędrczyków jak Jayden Vane. Przecież człowiek mający, dajmy na to, tysiąc złotych monet, nigdy nie zrozumie tego, który ma w porywach dziesięć. Była zła, ale nie smutna. Nie miała komfortu pozwalania sobie na smutek.
Z przeciągłym gwizdnięciem odwróciła się i ruszyła we własnym kierunku. Do tych wszystkich ciemnych miejsc, którymi gardzili profesorowie.
/zt
do not be afraid to bare your teeth
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
you were not brought into this world
covered in blood to become a gentle
tamed thing
« To smutne, że głupcy są tacy pewni siebie, a ludzie rozsądni tacy pełni wątpliwości »
Może i ktoś mógłby zarzucić profesorowi nieczułość. Tak bardzo do niego niepodobną, lecz Jayden wiedział, że byli ludzie, którzy nie chcieli być ocaleni. Nie chcieli niczyjej pomocy. Nie chcieli niczego zmieniać. Widzieli w prośbie upokorzenie, niegodne wszak ich stylu życia. Stylu bycia. Spotkanie z dawną rówieśniczką ze szkolnych, hogwarckich korytarzy, chociaż krótkie, pokazało nauczycielowi, że tych osób było zdecydowanie więcej, niż mógł sądzić. Czy przez dumę, czy przez głupotę, czy przez fakt, że inni ludzie uczynili ich takimi, nie chcieli pomocy. Nie chcieli wsparcia. Im więcej czasu upływało, tym więcej takich ludzi spotykał na swojej drodze profesor astronomii. James był jedynie jednym z wielu. Kina była kolejnym elementem większego łańcucha niezależności, jakże błędnie rozumianej. W końcu nie chodziło wcale o to, że byli w tym silni. Owszem, potrafili przetrwać w skrajnych warunkach, lecz tak samo jak wiele robactwa utrzymywało się tam, gdzie reszta stworzeń ginęła. I Vane — mimo całej sytuacji — nie gardził nimi. Po prostu dostrzegał w jak żałosnej pozycji byli i co najgorsze, nie zamierzali nic z tym robić. Nie potrzebowali świeżego powietrza do oddychania, nie potrzebowali zdrowej żywności, aby przetrwać. Ale co to było za życie? Przetrwanie, owszem, ale nic więcej. Egzystencja w prowizorycznej wolności, na — jakże wydumanych i nierzeczywistych — „własnych warunkach”. A przecież nie zaznali tego, co to wolność. Nie mogli zachłysnąć się pięknem, odejść daleko, czuć się prawdziwie szczęśliwymi. Vane nie dostrzegał radości w Huxley. Była jedynie złość, czysta nienawiść do życia, do świata, że stworzył ją w ten sposób. I brak chęci do zmiany. Zupełnie jakby uznała, że chociaż rzeczywistość zrobiła z niej psa, będzie najlepszym psem. Nie chciała sięgać dalej. Nie posiadała ambicji. Jedyne jej ambicje kończyły się zapewne na odarciu z kilku błyskotek paru nieuważnych czarodziejów. Na przetrwaniu kolejnego dnia. Czy patrząc w dal, za pięć, dziesięć, piętnaście lat widziała się w innym miejscu? Może tak. Może w swoich snach sądziła, iż kradnąc, dorobi się fortuny. Że pewnego dnia wyrwie się z tego rynsztoka. Jeszcze trochę... Jeszcze kilka lat... Jeszcze kilka skradzionych zegarków. Jak wielu marzyło i myślało w podobny sposób i nigdy tego nie osiągało? Nigdy nie kupowało sobie domu, nigdy nie zaznało już czystości w skołtunionych włosach. Bo o to czym byli — poronionym płodem społeczności, którą tworzyli oni wszyscy, z Jaydenem również. Bo tam, gdzie nie było jedności i zgody, nigdy nie miało być sprawiedliwości oraz rozumności. Wszyscy — bogaci, biedni, młodzi, starzy — wszyscy utaplani bagnem własnych niespełnionych ambicji.zt Jayden
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Fontanna
Szybka odpowiedź