Psiarnia
AutorWiadomość
Psiarnia
Weranda wychodzi na pobliskie jezioro, natomiast po drugiej stronie domu dobudowano pomieszczenie, które od właściwego domu dzieli grubsza ściana, by uciekało zeń ciepło - dobudówka bowiem jest otwarta. W psiarni, pod spadzistym dachem, jest sporo miejsca, wszędzie jest sporo słomy i kilka bud, gdzie zwierzęta mogą schronić się przed zimnem. Wydostać się z niej mogą jedynie przez zamykaną furtę, która wychodzi na ogród.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pies jest ponoć najlepszym przyjacielem człowieka.
W przypadku Sigrun Rookwood sprawdzało się to niemal w stu procentach, bo choć struny człowieczeństwa przegniły w niej już dawno, to darzyła te czworonogi dziwną, niezrozumiałą sympatią. Traktowała z większą czułością niż ludzi, których trzymała wokół siebie wyjątkowo niewielu. Jej przyjaciele z trudem wpisywali się w definicję przyjaźni. Z większością po prostu balowała i upijała się, brała używki i bawiła do białego rana. Tych, którym ufała, mogła policzyć na palcach, a i tak relacje te były nader specyficzne. Czasami preferowała towarzystwo własnego psa. Czworonogi te towarzyszyły Rookwood właściwie od zawsze, z niezwykle prostej przyczyny. Jej rodzina słynęła ze znamienitych łowców i organizowanych polowań. Psy myśliwskie były ich nieodłączną częścią. Przy ich domu rodzinnym znajdowała się stara psiarnia, w której trzymali kilka ogarów. Sigrun je uwielbiała, choć ojciec zakazywał by się nad nimi rozczulała, nie chciał by spotulniały, ale gdy nie patrzył zakradała się do nich - a one darzyły ją zaufaniem i nie mniejszą sympatią. Od zawsze miała dobrą rękę do zwierząt.
Małżonek nie życzył sobie obecności - jak to mówił cuchnących kundli - czworonogów w domu, dlatego nie mogła zabrać ogarów ze sobą. W późniejszych latach po Skale przewijało się kilka psów. Najdłużej został z nią Saba, wierny owczarek niemiecki, którego oddała pod opiekę, razem z resztą, bratu. Po powrocie z Rumunii zostały z nim wszystkie za wyjątkiem Saby, który wył każdej nocy, gdy jej nie było.
Zbyt pusto i cicho było w tym domu, gdy został w nim jedynie doskonale wytresowany owczarek niemiecki. Lubiła, kiedy kręciło się jej pod nogami więcej, znacznie więcej. Uwielbiała towarzystwo czworonogów, a w ostatnich tygodniach w oko wpadły jej psy konkretnej rasy - dobermany. Piękne, smukłe stworzenia o silnej budowie i gładkim, czarnym umaszczeniu. Od razu się nimi zainteresowała, choć nie były to psy myśliwskie. Wywodzące się z Niemiec zaliczane były do grupy psów obronnych i stróżujących, Rookwood wierzyła jednak, że odpowiednia tresura pozwoli na wykorzystywanie ich w czasie polowań.
W jej głowie zrodziła się myśl na dodatkowy zarobek. Miała mnóstwo miejsca, czas także potrafiła wygospodarować, mogła przygarnąć psów więcej i zacząć je hodować. Wiedziała, że nie od razu przyniesie jej to profity pieniężne, nie mniej jednak postanowiła spróbować. Zaczęła od solidnej edukacji - potrzebowała dowiedzieć się o tych psach jak najwięcej. W księgarni, w odpowiednim dziale, odnalazła kilka ksiąg traktujących o historii i charakterystyce rasy, przeczytała je od deski do deski, czerpiąc z nich wiedzę jak z nimi postępować i jak się nimi zajmować - choć akurat dla niej opieka nad psami nie miała wiele tajemnic.
W drugiej kolejności zajęła się organizacją miejsca dla nich. Nie zamierzała trzymać ich wszystkich w domu, a pogoda na zewnątrz nie pozwalała, aby zamieszkały pod gołym niebem. Dzięki pomocy braci i kuzyna udało jej się wznieść za domem otwarta dobudówkę, mającą pełnić role psiarni. Częściowo zadaszoną, częściowo otwartą. Przed zimnem miały chronić psy budy i stogi siana, w których nie będą tracić ciepła.
Najkosztowniejsze okazał się jednak zakup samych zwierząt. Rookwood wybrała źródło pewne i sprawdzone, dobrą hodowlę, jednakże nie mogła obiecać, że sama psów nierozmnoży - do tego wykupiła szczenną sukę, dlatego musiała zapłacić więcej. Potrzebowała dorosłych samców i kilka samic, wszystkich odznaczających się doskonałym zdrowiem, zarówno fizycznych, jak i psychicznym, odpowiednią budową i usposobieniem. Nie prędko zacznie na nich zarabiać, ale być może nadejdzie taki dzień - i zamierzała zbudować ten projekt na solidnej podstawie.
Minęło kilkanaście dni, nim udało jej się zrealizować ten szalony plan. Za domem, od strony ogrodu, stanęła psiarnia, a w nim znalazło się kilka młodych i silnych dobermanów. Dwie suki były już szczenne, nie potrafiła więc doczekać się chwili, w której przyjdą na świat i dadzą początek czemuś nowemu w tym miejscu. Wobec dorosłych już psów zaczęła opracowywać plan wytresowania ich pod polowania.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie obawiała się wzięcia szczennej suki pod swój dach. Nikt też nie odradzał jej, aby zaczekała do dnia porodu i przygarnęła ją do siebie, gdy szczenięta przyszłyby już na świat - razem z nimi, rzecz jasna, rozstanie z młodymi mogłoby źle odbić się na jej psychice. Psy, dzięki wyjątkowej budowie, doskonale radziły sobie same, bez niczyjej pomocy, a ludzka interwencja była rzadko kiedy konieczna - o tym wiedziała już od dawna. Zwierzęta te miała nie od dziś. Towarzyszyły Sigrun właściwie od zawsze, znała je dobrze, dostrzegała drobne zmiany w ich zachowaniach. Od razu zorientowała się, że chwila rozwiązania u Sveid nieuchronnie się zbliża. Jej poprzedni właściciel, od którego ją nabyła, mówił, że powinno nastąpić w drugiej połowie listopada, może z początkiem grudnia, ale wszystko to nastąpiło wcześniej, niż się spodziewała. Sveid, smukła i wysoka suka rady doberman, o maści podpalanej czarnej, przestała niemal całkowicie jeść. Chlapała jedynie wodę z miski, zupełnie niezainteresowana podsuwanym pod nosem mięsem, choć na zewnątrz było coraz chłodniej. Kręciła się też niespokojnie po domu i psiarni, w końcu zaczęła szukać sobie miejsca, by uwić gniazdo; Rookwood zdecydowała się wtedy podrzucić tam kilka starych koców. Zauważyła też, że z nabrzmiałych sutków u suki zaczyna sączyć się pierwsze mleko. Nic więcej nie robiła, zostawiła ją w spokoju, tak jak powinna była - wprowadzanie zmian mogły Sveid jedynie zestresować, a nie chciała, aby podczas porodu nastąpiły komplikacje. Bądź co bądź - akurat to robiła po raz pierwszy.
W chwili, kiedy to wszystko się zaczęło, nie było jej jeszcze w domu. Kiedy wróciła do Skały, przemoczona i zmarznięta, z Cliodny, w której poszukiwała informacji o magicznych dorożkach, Sveid kręciła się po psiarni bardzo niespokojnie, drapała posadzkę, popiskiwała, jakby z bólu; gdy lekko podirytowana Sigrun zaprowadziła ją do psiarni, zaczęła znosić w jedno miejsce stare koce i siano, wijąc sobie gniazdo, wtedy dopiero zrozumiała, że się zaczyna - przyniosła do przybudówki wiadro z ciepłą, letnią wodą, choć szczerze wątpiła, by musiała czystych ręczników użyć. Suka doskonale poradzi sobie sama, tego była pewna, bez ludzkiej ingerencji. Gdy wróciła do psiarni Sveid leżała już na boku i zaczynała przeć.
Zapowiadała się długa noc.
Na posadzkę rozlała się krew i wody płodowe. Wszystko wokół było mokre, w powietrzu unosił się zapach juchy, zmęczenia i psiego potu; Sigrun nie wiedziała ile dokładnie minęło czasu, nim na świat przyszło pierwsze szczenię - nie zerkała na zegarek. Jedyne, co robiła, to wodziła dłonią po długiej, smukłej szyi Sveid, chcąc dodać jej otuchy - nic więcej zrobić nie mogła. Z niemałą fascynacją spoglądała na to, co wydostało się spod ogona suki - dziwny, krwisty worek, który natychmiast przegryzła i wtedy rozległo się pierwsze piśnięcie. Sveid natychmiast zaczęła wylizywać szczenię, całkowicie głuche i ślepe.
Suka nie potrzebowała jej pomocy, ale trwała przy niej, tak na wszelki wypadek. Kolejne szczenięta przychodziły na świat w odstępie godziny, może dwóch; Sigrun czuła się senna, miała ochotę pójść i się położyć, gdyby jednak coś się stało... Wyrzuciłaby pieniądze w błoto, jeśli zdechłaby suka i wraz z nią szczenięta. Zamierzała dotrwać do momentu, w którym wszystkie przyjdą na świat.
Było ich pięć: maleńkie, oblepione w płynach i krwi, z zamkniętymi oczkami i różowymi noskami.
- No kochana, sprawdźmy, czy nic tu nie zostało... - mruknęła Rookwood, podwijając rękawy; musiała sprawdzić, czy suka sama wydaliła wszystkie łożyska, jeśli nie - mogło dojść do zakażenia. W tym samym czasie Sveid zjadała ostatnie, mlaskając przy tym głośno; kilka szczeniąt miotających się przy jej brzuchu popiskiwało cicho. Gdy Sigrun, upewniwszy się, że suka wydaliła wszystkie łożyska, wyciągnęła dłoń w kierunku największego szczeniaka, który przyszedł na świat jako pierwszy; został już wylizany dokładnie przez matkę, teraz zajmowała się ostatnim. Jak na ostatnie - wcale nie był taki maleńki. Oby nie okazał się chorowity, pomyślała czarownica. Chciała wziąć najstarsze szczenię na ręce, ale to zaczęło się wyrywać i popiskiwać, Sveid warknęła ostrzegawczo; Sigrun dała sobie spokój i przystawiła psa do brzucha suki.
Zaczynało świtać, gdy było już po wszystkim. Kilka głuchych i całkiem ślepych szczeniąt przyssało się do nabrzmiałych sutków, łapczywie ssąc matczyne mleko; Sveid wymęczona wielogodzinnym porodem leżała z łbem na zwiniętym kocu, co chwila podnosząc go, by z troską spojrzeć na młode. Sigrun nie odsuwała ich; przywołała zaklęciem wiadro z ciepłą wodą i czystym ręcznikiem obmyła ją z krwi pod ogonem, wyczyściła sierść i łapy. Upewniła się, że okiennice w psiarni są szczelnie zamknięte i mroźny wiatr nie dostanie się do środka; dorosłym psom nic by nie było, ale dla nowo narodzonych mógł być groźny, ostatnie czego było jej trzeba, to martwe szczenięta. Inne suki zamknęła w kojcach, po czym zgasiła świece i sama, wymęczona i senna, udała się na spoczynek. Czuła zadowolenie - na pierwszy rzut oka wszystkie szczenięta wydawały się zdrowe, nic im nie dolegało; zamierzała obejrzeć je dokładniej popołudniu, gdy odeśpi nieprzespaną noc.
zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
| stąd
Schyliwszy się ujęła w palce biały kryształ, który zapadł się lekko w mokrym śniegu. Początkowo sądziła, że to wyjątkowo duży odłamek gradu, ale to było coś innego. Grad z pewnością nie byłby tak ciepły w dotyku. Zacisnęła na nim palce i uniosła do twarzy, aby lepiej mu się przyjrzeć. Wyglądał niepozornie: ot, zwykła, drobna bryłka, niby lód, ale lodem z pewnością nie była. Emanował ciepłem i czymś na kształt... Spokoju? Tak, czuła się zdecydowanie spokojniejsza, kiedy kryształ znalazł się blisko. To dziwne uczucie, jeszcze dziwniejsze, że przychodziła jej na myśl dziwna nadzieja. Prychnęła pod nosem, jednocześnie rozbawiona i zdziwiona, zastanawiając się, czym to do cholery było. Czy to kolejna niespodzianka anomalii? Powinna była to wyrzucić? Zdążyła się przecież już nie raz i nie dwa przekonać jak zwodnicze i niebezpieczne potrafiły być anomalie. Ich obecność zwiastowała nieszczęście, chaos i ból, nawet śmierć. Powinna była pójść po rozum do głowy i wyrzucić do, schronić się przed tym deszczem, ale gdzieś w głębi ducha czuła, że nie stanowi zagrożenia. Wsunęła kryształ do kieszeni, postanowiwszy w duchu, że zapyta o niego kogoś mądrzejszego i bieglejszego w numerologii od siebie, po czym ruszyła leniwym krokiem w kierunku domu. Nie głównych drzwi. Obeszła go dookoła, brnąc w tym dziwnym deszczu, aby zbliżyć się do niedawno wzniesionej przybudówki. Psy, wyczuwszy jej zapach, zaczęły szczekać, szczenięta popiskiwać. Musiała sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku, czy ten dziwaczny deszcz nie wpłynął na nich negatywne. Zaklęciem otworzyła drzwi, u jej nóg natychmiast zaczęły plątać się najmłodsze zwierzęta, spragnione uwagi i pieszczot. Gdy zamykała, do środka podmuch wiatru wrzucił kolejny kryształ, niemal bliźniaczo podobny. Jeden z psów zaczął go obwąchiwać, ale syknęła na niego ostrzegawczo, padła komenda zostaw i zwierzę odsunęło się posłusznie. Sigrun przykucnęła. Lewą ręką wzięła pod pachę szczeniaka, prawą zaś wyciągnęła w stronę kryształu, aby go podnieść. Podobnie jak pierwszy był ciepły w dotyku, nie był odłamkiem gradu, to coś więcej. Nie wiedziała jedynie co.
| zt
Schyliwszy się ujęła w palce biały kryształ, który zapadł się lekko w mokrym śniegu. Początkowo sądziła, że to wyjątkowo duży odłamek gradu, ale to było coś innego. Grad z pewnością nie byłby tak ciepły w dotyku. Zacisnęła na nim palce i uniosła do twarzy, aby lepiej mu się przyjrzeć. Wyglądał niepozornie: ot, zwykła, drobna bryłka, niby lód, ale lodem z pewnością nie była. Emanował ciepłem i czymś na kształt... Spokoju? Tak, czuła się zdecydowanie spokojniejsza, kiedy kryształ znalazł się blisko. To dziwne uczucie, jeszcze dziwniejsze, że przychodziła jej na myśl dziwna nadzieja. Prychnęła pod nosem, jednocześnie rozbawiona i zdziwiona, zastanawiając się, czym to do cholery było. Czy to kolejna niespodzianka anomalii? Powinna była to wyrzucić? Zdążyła się przecież już nie raz i nie dwa przekonać jak zwodnicze i niebezpieczne potrafiły być anomalie. Ich obecność zwiastowała nieszczęście, chaos i ból, nawet śmierć. Powinna była pójść po rozum do głowy i wyrzucić do, schronić się przed tym deszczem, ale gdzieś w głębi ducha czuła, że nie stanowi zagrożenia. Wsunęła kryształ do kieszeni, postanowiwszy w duchu, że zapyta o niego kogoś mądrzejszego i bieglejszego w numerologii od siebie, po czym ruszyła leniwym krokiem w kierunku domu. Nie głównych drzwi. Obeszła go dookoła, brnąc w tym dziwnym deszczu, aby zbliżyć się do niedawno wzniesionej przybudówki. Psy, wyczuwszy jej zapach, zaczęły szczekać, szczenięta popiskiwać. Musiała sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku, czy ten dziwaczny deszcz nie wpłynął na nich negatywne. Zaklęciem otworzyła drzwi, u jej nóg natychmiast zaczęły plątać się najmłodsze zwierzęta, spragnione uwagi i pieszczot. Gdy zamykała, do środka podmuch wiatru wrzucił kolejny kryształ, niemal bliźniaczo podobny. Jeden z psów zaczął go obwąchiwać, ale syknęła na niego ostrzegawczo, padła komenda zostaw i zwierzę odsunęło się posłusznie. Sigrun przykucnęła. Lewą ręką wzięła pod pachę szczeniaka, prawą zaś wyciągnęła w stronę kryształu, aby go podnieść. Podobnie jak pierwszy był ciepły w dotyku, nie był odłamkiem gradu, to coś więcej. Nie wiedziała jedynie co.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z chwilą, gdy z nieba spadły dziwne kryształy o magicznych właściwościach i anomalie zakłócające czarowanie poszły w zapomnienie, unormowaniu uległa też pogoda. Powróciła stara, dobra angielska zima. Nieszczególnie surowa, ale w tym rejonie północnej Anglii, u stóp gór Penińskich, nieco chłodniejsza. Mieszkała sama, nie dorobiła się jeszcze skrzata domowego - choć awansując z początkiem stycznia jej sakiewka robiła się coraz pokaźniejsza, liczyła więc, że niebawem ulegnie to zmianie - i wszystkim też musiała zajmować się sama. Nawet tak prozaiczną czynnością jak porąbanie drewna na opał. Nie robiła tego własnoręcznie, rzecz jasna, jedynie dyrygowała różdżką, od czasu do czasu zerkając na biegające po ogrodach psy. To właśnie podczas jednego z takich dni, pierwszych dni lutego, gdy trwała w śniegu po kostki, czarami unosząc i rozłupując drewno na mniejsze kawałki, dostrzegła, że ze Sveid i jednym z jej szczeniąt, które przyszły na świat w listopadzie, jest coś zdecydowanie nie tak. Trzymiesięczny doberman nie ganiał tak chętnie po śniegu jak jego rodzeństwo, nie brał udziału w zabawach, nawet gdy reszta próbowała go do tego sprowokować. Snuł się dość niemrawo pomiędzy krzewami i drzewami pozbawionymi liści. Suka zachowywała się podobnie. W pewnym momencie położyła się przy drzwiach do psiarni z pyskiem na łapach, opuszczonymi uszami, wyczekując momentu, w którym będzie mogła wrócić na własne posłanie. To jeszcze nie musiało wiele znaczyć, jednakże Rookwood poczuła wówczas pierwszy niepokój i od tamtej pory przyglądała się obojgu znacznie uważniej.
Z chwilą, kiedy zarówno Sveid, jak i szczeniak - zadziwiająco nie był to ostatni i pozornie najsłabszy z miotu, a środkowy - przestały jeść, straciły apetyt, zdecydowała się je odseparować od reszty, zdrowych psów. Zabrała je do domu, do jednego z pustych pokoi, gdzie w dziennym świetle przyjrzała się obojgu znacznie uważniej. Gorące nocy i cięższy oddech jasno świadczyły, że oboje nie było zdrowe. Sigrun podejrzewała, że przyczyną mogło być jedno z ostatnich polowań organizowanych przez ojca, na które zabrała Sveid. Były tam też inne psy, może złapała coś od nich, ciężko stwierdzić. Zezłościła się, kiedy biegunka szczenięcia zapaskudziła drewnianą podłogę i zaczęło cuchnąć, lecz kilka Chłoszczyść i odpowiednio długie wietrzenie pomieszczenia załatwiło sprawę. Bałaganu, rzecz jasna, psów nie mogła pozostawić samych sobie. Po pierwsze - miały być w przyszłości źródłem jej zarobku, zwłaszcza młoda i dotąd silna Sveid, która miała urodzić jeszcze nie jeden miot szczeniąt. Jej syn także dobrze się zapowiadał. Miał zaledwie trzy miesiące, ale zauważyła, ze szybko się uczył i dość łatwo poddawał tresurze. Dobermany uchodziły za psy trudne i wymagały zdecydowanej ręki, ale tej Sigrun nie brakowało. Potrafiła obchodzić się ze znacznie bardziej wymagającymi stworzeniami od psów.
Nie czekała, aż sytuacja się pogorszy, a choroba rozwinie, bez zbędnej zwłoki udała się do zaufanego uzdrowiciela magicznych stworzeń, któremu jej krewniacy ufali już od długich lat. Był dobrym specjalistą w swoim fachu, uzdrawiał zwierzęta z hodowli jej krewnych, które inni spisaliby na straty. Zabrała ze sobą szczenię, bo tak było najłatwiej; podejrzewała przyczynę, ale wolała, by uzdrowiciel dokonał fachowej oceny. Psy potrzebowały eliksirów - a ich warzyć nie potrafiła. Za dużo zainwestowała w całą tę hodowlę, aby stracić dobrą sukę przez nieumiejętnie uwarzone lekarstwo. Spora butelka eliksiru kosztowała niemało, ale po starej znajomości zapłaciła ciut mniej. Miała aplikować psom po dwie łyżki rano i wieczorem, co wiązało się nie tylko z koniecznością planowania i regularnego bywania w domu, ale i pogryzionymi palcami. Nie mogła wlać im tego do wody, bo nie chciały tego pić. Sigrun musiała się namęczyć z każdym z osobna, jedną dłonią trzymając psa za psyk, drugą zaś wciskając mu do gardła lekarstwo tak, by nie zdołał tego wypluć i nie zakrztusił się jednocześnie. Nie zdecydowała się na petryfikację z prostego powodu - obawiała się, że płyn nie zostanie przełknięty i zwierzę się zakrztusi, kiedy je wybudzi. Skończyła z kilkoma krwawymi śladami i zadrapaniami po pazurach Sveid na lędźwiach, ale po kilku dniach sytuacja zaczęła się polepszać. Zarówno suka, jak i jej trzymiesięczne szczenię odzyskały apetyt i energię. Nosy miały znów wilgotne i chłodne.
Po tygodniu mogła je już dopuścić do innych psów bez obaw, że także się zarażą - a także tresury szczenięcia, które dołączyło do swego rodzeństwa. Nie traciła czasu - zamierzała je uczyć jak od najwcześniejszego momentu, by w przyszłości zaoferować ich sprzedaż i zdobyć dobrą cenę.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mijały dwa tygodnie od wprowadzenia obostrzeń w stolicy kraju, od wyrzucenia zeń brudu, szlamu i zdrajców własnej krwi, co przyjęła z ogromną ulgą i radością, choć sama mieszkała daleko na północ od niej. Londyn jednak, najistotniejsze miejsce dla czarodziejów i czarownic z Wysp, wraz z Ministerstwem Magii w pełni należał już do nich - do Czarnego Pana. Bitwa została wygrana, jeszcze nie wojna, ale to jedynie kwestia czasu. Sigrun była tego pewna. Wszystko podążało przecież w dobrym kierunku. Także jej szczenięta chowały się zdrowo, rosły jak na drożdżach, ciesząc oko czarownicy i dając kolejne powody do zadowolenia. Krótki epizod choroby, który dotknął ich matkę i jedno szczenię w środku zimy odszedł już w niepamięć - nie pozwoliła się choróbsku rozprzestrzenić na resztę miotu i inne psy, dzięki odpowiednim lekarstwom.
Przyszły na świat w połowie listopada, miały więc już niemal pięć miesięcy i nie mogła dłużej odkładać rozpoczęcia poważnej tresury, jeśli chciała mieć z nich jakiś pożytek. Sigrun poświęcała swoim psom tyle uwagi w wolnym czasie, ile mogła, lecz wciąż czuła, że to za mało - służba Czarnemu Panu i polowania na wilkołaki z ramienia lorda Averego pochłaniały ją niemal całkowicie. Zrzuciła ze swoich barków trochę obowiązków na Harveya, by móc popracować w domu - chciała, aby pewnego dnia hodowla dobermanów zaczęła przynosić jej korzyści finansowe. Może jeszcze nie teraz, nie zamierzała pozbywać się wszystkich szczeniąt z miotu Sveid, większość z nich zamierzała zostawić dla siebie, może niektóre z nich staną się kolejnymi reproduktorami, jeśli zakupi kolejne psy; ale by tak było, wszystkie psy musiały być w doskonałej kondycji i cieszyć się dobrą opinią. Być posłuszne, dobrze wytresowane i słuchać poleceń.
Zaczęła od pierwszego z miotu szczenięcia. Był to samiec o zdecydowanie dominującym charakterze. Zawsze pierwszy przepychał się do matczynego sutka, później do miski, miał najwięcej siły i był największy. Sięgał już do kolan Sigrun, a jego duże łapy sugerowały, że gdy dorośnie będzie naprawdę spory. Chciała nauczyć go chodzenia przy nodze, to rzecz podstawowa, po której przejdą do bardziej skomplikowanych komend i przede wszystkim powrotu do niej, kiedy odbiegnie zbyt daleko. Psy najlepiej tresowało się przy pomocy nagród, dlatego z samego rana pokroiła sporo wiejskiej kiełbasy na niewielkie kawałki i wszystkie wsunęła do skórzanej sakiewki. Saba nie odstępował jej na krok i pchał pysk na blat, ale musiała z żalem odepchnąć go nogą - to nie było dla niego.
W psiarni otoczył ją wianuszek szczeniąt i musiała chwilę się naszukać nim odnalazła to właściwe; wziąwszy go na ręce wyszła na zewnątrz i zamknęła za sobą drzwi. Zamierzała przejść się z nim lasem, zimne, poranne powietrze rozbudzało czasami lepiej niż kawa, zwłaszcza połączone ze spacerem po górzystym terenie.
Trzymała smakołyk na wysokości oczu szczenięcia, tak, by stanął obok jej nogi, ale nie mógł go dosięgnąć. Poleciła stanowczo: - Równaj - po czym zaczęła kroczyć przed siebie energicznie i szybko. Pies natychmiast ruszył za nią, bardziej zainteresowany kiełbasą, niż spełniając komendę, ale głosem pełnym entuzjazmu go pochwaliła. Sigrun nie zatrzymała się, dalej szła przed siebie i trzymała kawałek kiełbaski na wysokości oczu psa, obserwując, czy idzie za nią. W pewnym momencie zupełnie stracił zainteresowanie, słysząc, że coś szeleści w krzewie - zainteresowany chciał to sprawdzić, obwąchać, czarownica jednak pociągnęła za smycz nim jeszcze zdołał dobiec i skręciwszy gwałtownie w prawo znów wydała mu to samo polecenie. Równaj, klepiąc się jednocześnie po udzie, by zwrócić jego uwagę na kawałek kiełbasy. Przypomniawszy sobie o nim rzeczywiście ochoczo ruszył za nią - choć nie działało to za każdym razem. Pierwszy szczeniak Sveid miał w sobie potencjał, był pojętny i chętny do nauki, ale to wciąż jedynie dziecko, któremu należało poświęcić więcej czasu i uwagi, by wypełniało komendy, nie zaś starało się jedynie dostać kolejny smakołyk. Sigrun nie męczyło to jednak wcale, porażki nie wzbudzały w czarownicy irytacji, wyjątkowo, w towarzystwie swoich psów wydawała się o wiele spokojniejsza - praca z nimi ją relaksowała, dawała dużo przyjemności i satysfakcji. Spędziła ze szczenięciem w lesie kilka godzin, ucząc go chodzenia przy nodze i wracania do niej na zawołanie, kiedy pozwoliła mu odbiec spuściwszy ze smyczy. Wrócili do Skały, kiedy sakiewka z kawałkami kiełbasy zrobiła się zupełnie pusta - a na tamtą chwilę trening bez niej byłby za trudny i niemal niewykonalny. Sama zresztą zgłodniała.
Ścieżką wiodącą do Skały puściła się biegiem, sama potrzebowała więcej ruchu i treningu; biegnąc oglądała się przez ramię, czy szczeniak ruszył za nią - tak zrobił, z entuzjazmem i radością, sądząc, że to czas na zabawę.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
To zabawne jak niewiele potrzeba szczeniętom, aby je zająć i sprawić mnóstwo radości. Wystarczyło, że na niebie nad Harrogate, jednym z dystryktów hrabstwa North Yorkshire u stóp Gór Pennińkskich, zgromadziły się gęste, ciemne chmury z których spadł śnieg. Przykrył grubą pierzyną podwórze i las wokół Skały, gdzie mieszkała Sigrun razem ze swoją gromadą zwierząt - wciąż ich przybywało. Dołączały kolejne dobermany, w tym roku do jej rodziny przyłączył się także matagot, Sigrun zaś nie zamierzała na tym poprzestać. Snuła coraz śmielsze plany i zastanawiała się nad zakupem innych gatunków, lecz w minionych miesiącach skupiała się na dbaniu o swoje psy - nieustannie szukała kolejnych psów, które mogłyby dołączyć do jej stada i powiększyć hodowlę. Na samym początku myślała o tym, że będzie miała je wyłącznie dla siebie, dla czystej rozrywki i przyjemności, ale jej psy wzbudzały coraz większe zainteresowanie. Wieści się rozchodziły, czarodzieje i czarownice zaś pragnęli je od niej kupić.
Dwa ze szczeniąt, które bawiły się w śniegu, brykały jak szalone, ciesząc się zimową aurą, miały jeszcze w tym miesiącu przeprowadzić się do Durham Castle. Lord Burke nakreślił do niej list z zapytaniem, czy może nabyć odeń dwa młode psy - doskonale się składało, bo zaledwie kilka tygodni wcześniej w Skale przyszedł na świat kolejny miot. Przyniósł Sigrun sporo satysfakcji. Szczenięta były zdrowe i silne. Dość szybko otworzyły oczy i zaczęły dokazywać. Obserwowała je przez okiennicę kuchni, gdy przygotowywała dla nich jedzenie. Niekiedy wrzucała im do misek po prostu surowe mięso, innym znowuż razem gotowała dla nich przysmaki z łącząc różne ich rodzaje i dodając kilka innych składników, które miały uczynić karmę bardziej pełnowartościową. Przez lata posiadania psów zdążyła zauważyć, że choćby siemię lniane sprawiało, że sierść stawała się bardziej zdrowa i lśniąca. Dobermany miały ją krótką, ale to bynajmniej nie znaczyło, że mogła ją zaniedbać. Sigrun dbała, aby każdy pies pod jej opieką, długowłosy czy krótkowłosy, był w dobrej formie.
Wygasiwszy ogień w piecu, kiedy w wielkim garnku karma skończyła się gotować, wyszła na werandę, aby przywołać wszystkie szczenięta. Ganiały po śniegu, trudno było zwrócić ich uwagę, ale podniesiony ton głosu i stanowczość ostatecznie przyniosły efekt. Inaczej musiałaby ubrać płaszcz i buty, każde wnosić do środka... A na to nie miała najmniejszej ochoty. Po starciu w Niebieskim Lesie, w Derbyshire, gdzie okrutnie przemarzła i przemokła, musiała znosić paskudne przeziębienie. Kasłając zamknęła drzwi, kiedy ostatnie szczenię wbiegło do środka. Podłoga korytarza zrobiła się brudna i wilgotna, tym jednak zamierzała zająć się później. Zagoniła psy do psiarni, po czym wróciła się do kuchni, gdzie wystudziła karmę zaklęciem. Wzięła garnek w dłonie i poszła do psów, gdzie rozdzieliła ją pomiędzy wszystkie miski, co wcale nie było takie proste, bo liczne psy, wyczuwszy smakowite zapachy, zaczęły kręcić się wokół niej zniecierpliwione i ucieszone. Szczeniaki skakały jej po nogach, dorosłe dobermany próbowały wsadzić nos do garnka. Przepychały się między sobą i poszczekiwały na siebie, musiała ciągle je upominać i dyscyplinować komendami. Starsze były już wytresowane - dlatego posłusznie usiadły, czekając na pozwolenie, by podejść do miski. Sigrun, mimo całej sympatii i czułości do swoich podopiecznych, miała twardą rękę. Przy takiej rasie było to konieczne. Każdy pies i suka musiały znać swoje miejsce w stadzie, musiały mieć świadomość tego, kto nimi "dowodzi", inaczej sprawiałyby duże problemy behawioralne - przejawiały niezrozumiałą, niepożądaną agresję, co przeszłoby na pozostałe psy. Do tego nie mogła dopuścić.
W końcu wszystkie miski były pełne i Sigrun gwizdnęła, pozwalając starszym psom do nich podejść; szczenięta pałaszowały już wszystko przy swoich, one uczyły się dopiero komend, lecz były bardzo pojętne. Rookwood wierzyła, że lord Burke będzie z nich zadowolony. Wybrała dla niego dwa najstarsze szczenięta z ostatniego miotu. Obiecała sobie w duchu, że zapyta go, czy sam potrzebuje towarzysza, czy może też szuka ich dla swoich dzieci.
Gdy starsze psy skończyły jeść przywołała szczotkę ze starego kredensu, który postawiła w rogu psiarni i kazała im się kolejno kłaść na posadzce, aby wyszczotkować im sierść. Sama siedziała przy tym na niewielkim stołku, posmarkując i pokasłując od czasu do czasu; powoli dochodziła do siebie po przeziębieniu, lecz zima dawała się jej we znaki. Czuła w kościach, że nadchodzi surowa pora roku - i pomyślała, że powinna lepiej ocieplić przylegającą do Skały psiarnię, by zabezpieczyć psy.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mawiają, że nowy rok, to nowe szanse. Dla Sigrun zaczął się więcej, niż dobrze. Zjawy, jakie nawiedzały ją przez ostatnie miesiące ubiegłego roku zniknęły, czuła się coraz lepiej, coraz silniejsza. Sam początek stycznia przyniósł im duże zwycięstwo i sukces w Straffordshire, co docenił sam Czarny Pan. Rycerskie obowiązki pochłaniały dużą część jej czasu, nie zaniedbała jednak tych, których miała pod opieką. Hodowla jaką stworzyła niemalże półtorej roku wcześniej rozrastała się z każdym miesiącem. Nowy rok to nowe możliwości, lecz Sigrun nie czekała na wybicie północy w sylwestra, by wziąć się do roboty. Nieustannie inwestowała w swoje psy - rozglądała się za nowymi osobnikami, które mogłaby włączyć do tej rodziny, kontaktowała się z innymi hodowcami w celu skrzyżowania najlepszych genów. Wieści się rozchodziły, a ona zdołała sprzedać kilka szczeniąt. I to nie byle komu, bo nawet szlachetnie urodzonym lordom. Czuła się całkiem zadowolona z tego w jaką to wszystko szło stronę i zamierzała uczynić z tego źródło swojego zarobku.
Uważała, że jej dobermany były tego warte. Dbała o nie niekiedy lepiej niż o samą siebie. Tak jak o poranku siódmego stycznia, kiedy wstała o świcie i wciąż w koszuli nocnej zeszła na dół, przeciągając się jak kot i ziewając potężnie, by przygotować dla psów jedzenie. Rozpaliła w kominku, przylegającym do ściany, za którą znajdowała się dobudówka Skały, służąca za psiarnię. Zima, jaka nadeszła, okazała się na tyle surowa, że Rookwood musiała uważnie pilnować, aby temperatura tam nie spadła za mocno. Dobermany miały gęstą sierść, przylegającą do ciała, lecz krótką i pozbawioną podszerstka. Dorzuciła jeszcze drewna i przeszła do kuchni, by przygotować dla psów mięso. Dla szczeniąt, tych najmłodszych i kilkumiesięcznych, mieliła je na drobno i niekiedy mieszała z kaszą, by było bardziej treściwe; dorosłe psy karmiła raz dziennie solidną porcją surowizny. Sigrun machnęła krótko różdżką, a sporej wielkości miednice uniosły się w powietrzu; przelewitowała je do samej psiarni. Kiedy tylko stanęła przy drzwiach usłyszała pełne podekscytowanie szczekanie i popiskiwanie. Ledwie je otworzyła, a wokół jej kostek znalazło się kilka psów; niektóre szczenięta skakały wiedźmie po nogach, niektóre domagały się głaskania, inne nie mogły doczekać się posiłku. Mięso wyczuły także starsze, które podniosły łby, budząc się ze snu. Sveid, ulubiona suka Sigrun, znów nosząca w brzuchu kolejny miot, niemal do niej podbiegła i od razu wsunęła głowę pod dłoń czarownicy, a ona pogłaskała ją z czułością. Nachalność psów nie budziła weń irytacji. Żywiła do nich dziwną, niezrozumiałą czułość, jakby pozostały jedynymi żywymi istotami, które mogą wzbudzić w niej cieplejsze uczucia.
Sigrun przegoniła jednak starsze psy, przepchnęła się pomiędzy szczeniętami, aby znaleźć się przy ich miskach. Jadły wspólnie, nie było ich wiele, przemielone mięso z kaszą rozdzieliła po równo. Przewróciła oczyma z rozbawieniem, kiedy młodziutkie dobermany całkiem straciły wówczas zainteresowanie jej osobą i przepychały się między sobą, by zjeść jak najwięcej.
Sigrun obserwowała psy nawet wtedy, kiedy po prostu jadły. Patrzyła, który z nich jest najodważniejszy, najsilniejszy, który ma największą siłę przebicia i pierwszy dopcha się do miski. Cechy charakteru psa można było wychwycić już od pierwszych miesięcy jego życia. Blondynka zdołała zauważyć jedno szczenię, które pozostawało na szarym końcu - i nie dziwiła się temu wcale. Pamiętała, że ta mała suczka była ostatnia z miotu, najsłabsza. Mniejsza od pozostałych. Wiele pożytku z niej nie będzie. Na pewno nie będzie nadawała się na matkę. Planowała ją sprzedać, pewnie za mniejsze pieniądze. Po kilku minutach obserwacji Sigrun zajęła się starszymi psami, wciąż ziewając raz po raz; miała ochotę wrócić do łóżka, lecz i tak musiała niebawem opuścić Skałę w ogóle. Wykorzystała ten czas na regularne oględziny psów jakich dokonywała. Każdy z nich, pies czy suka, musiał przejść przez uważną obserwację. Sigrun sprawdzała, czy nie złapały pcheł (chociaż skąd by miały w taką pogodę i bez kontaktu z innymi psami), obcinała im pazury, szczotkowała sierść. Zaglądała do pyska, sprawdzając uzębienie, zaglądała do uszu, by upewnić się, że nie mają świerzbu i brązowej, cuchnącej wydzieliny. Wszystkie musiały być zdrowe.
Zanim wyszła, już przebrana w ciepłą szatę i futro, z twarzą owiniętą grubym szalem, wypuściła wszystkie psy na zewnątrz, aby trochę pobiegały po ogrodzie. Obserwowała je stojąc na werandzie i paląc papierosa. Szczenięta dokazywały w grubych warstwach śniegu, zaś starsze psy obwąchiwały najbliższe drzewa i krzewy, sprawdzając nowości w okolicy. Nie oddalały się, wystarczyło, że Sigrun zagwizdała, a posłusznie wracały do ogrodu. Nie mogła ich jednak zostawić w taką pogodę na zewnątrz; kiedy zbliżała się godzina wyjścia zagoniła wszystkie do psiarni i tam wytarła im łapy, wysuszyła sierść. Jeszcze tego brakowało, by któryś zachorował na zapalenie pęcherza, co było częste przy tak niskich temperaturach i psach z tak krótką sierścią. Upewniwszy się, że nie brakuje im wody i jest wystarczająco ciepło - zamknęła je w psiarni.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Psiarnia
Szybka odpowiedź