[SEN] Kiss with a fist
AutorWiadomość
Bardzo niedawno temu, w utopijnej rzeczywistości...
Michael zaciągnął się papierosem, wpatrując się w księżyc w pełni, świecący mocno za oknem. Odkąd Ministerstwo zacieśniło współpracę między aurorami a brygadzistami, jego praca stała się o wiele bardziej ekscytująca.
Nie tylko ze względu na polowanie na wilkołaki, chociaż stawianie czoła bestiom sprawiało mu pewną satysfakcję. Brzydził się nimi, podobnie jak reszta czarodziejskiego społeczeństwa. Podobnie, jak czarną magią. Wykorzeniając z nich świat, dbał o bezpieczeństwo własnej rodziny i głęboko wierzył, że za kilka pokoleń czeka ich świat nieskażony likantropią. Wilkołaki znikną z niego tak samo, jak uprzedzenia dotyczące czystości krwi. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, czarodzieje gardzili sobą nawzajem z powodu mugolskich rodziców, ale Michael już od dawna nie myślał o swoim pochodzeniu. Zresztą, nie musiał. Nie miał co prawda szlacheckiego nazwiska, ale jego ojciec był bardzo zdolnym czarodziejem. Mama pięła się po szczeblach ministerialnej kariery i oboje tworzyli szczęśliwą parę, ucząc dzieci magii od najmłodszych lat.
Ale nie, jego praca była ekscytująca głównie ze względu na nią. Sigrun - odważna, zdolna i inteligentna. Żadne akcje z nią nie były nudne, a każda była dobrze przemyślana.
Poza tym była diabelsko piękna. Z pozoru w jego zwykłym typie - klasycznie ładna blondynka. Niezwykle zaskakiwały go jednak jej siła, jej czerwona szminka, jej nonszalancja w noszeniu eleganckich sukienek przy swobodnie rozpuszczonych włosach. Pracowali ze sobą od niedawna i od tej pory nie mógł przestać o niej rozmyślać. Wiedział, że jest stworzona do akcji i działania. Wiedział, że założy z nią rodziny i że była zupełnie inna od żony Gabriela (która uparła się, by nazwać ich córkę...Nimfadora!). Ale to mu nie przeszkadzało. On sam wolał adrenalinę od dobrych obiadów.
Odwrócił się od okna i spojrzał w stronę Sigrun.
-Gotowa? - uśmiechnął się do niej wilczo. Czas na polowanie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
W głowie Michaela Tonksa nie mogła chyba pojawić się bardziej nieprawdopodobna wizja od tej, którą jego bujna wyobraźnia roztaczała przed nim tamtej nocy, w sennej marze. Pozornie wszystko wydawało się być na swoim miejscu, tak jak dawniej, choć w niedalekiej przyszłości. Po anomaliach nie został choćby jeden ślad. Energia w eterze ustabilizowała się, magia znów była posłuszna czarodziejom, nie czyniąc im krzywdy przy próbie rzucania zaklęć, dzieci i mugole także zostali uwolnieni od cierpień, których przyczyną była niestabilność magii i liczne ogniska anomalii w całej Wielkiej Brytanii. Powrócił stary ład i porządek, świat wydawał się wracać na właściwe tory, wciąż pozostawał jednak problem wilkołaków. Obrzydliwe mieszańce nie zniknęły z powierzchni wysp brytyjskich wraz z anomaliami - niestety. Wciąż żyły pośród czarodziejów i czarownic. Ich problem był jednak stary jak sam świat, cóż więc było w tym śnie tak nieprawdopodobnego?
Współpraca aurorów i brygady do ścigania zacieśniała się już od kilku miesięcy. Słowo wilkołak zaczęto utożsamiać z czarnoksiężnik; dotknięci klątwą likantropii byli wszak krwiożerczymi bestiami, instynkty potwora rozbudzały w nich miłość do sił nieczystych. Łaknęli krwi i rozmiłowywali się w czarnej magii. Czy mogło istnieć coś bardziej plugawego i obrzydliwego? Z pewnością nie - tego Sigrun była pewna.
Tak jak niewiele rzeczy było bardziej niemożliwych od Sigrun Rookwood, która nienawidziła czarnej magii. We śnie Michaela gardziła ją na równi z nim. Współpracowała z biurem aurorów, wciąż jako brygadzista z ramienia Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, a jej stosunek do pracowników tego wydziału... Cóż, był zupełnie inny, niż w świecie realnym. Szanowała ich, podziwiała, była pod wrażeniem ich umiejętności i gorliwości w łapaniu tych zwyrodnialców. Czarna magia brzydziła ją nie mniej, niż ich.
- Zawsze - odparła z szelmowskim uśmiechem na pełnych ustach, jak zawsze podkreślonych czerwoną szminką. Stała obok Michaela, obleczona w ciemną szatę, przylegającą do szczupłego ciała, z rozpuszczonymi, jasnymi włosami. W tej nieprawdziwej rzeczywistości nie było opcji, aby weszły jej w oczy. Albo usta. Wszystko było tak jak na obrazku.
Sigrun wyciągnęła dłoń, aby zabrać Tonksowi palonego papierosa, wetknęła go sobie samej do ust i zaciągnęła się mocniej.
- Złapmy tych zwyrodniałych, wilczych czarnoksiężników. Azkaban już na nich czeka - wyrzekła stanowczo, unosząc spojrzenie na pełną tarczę księżyca.
Współpraca aurorów i brygady do ścigania zacieśniała się już od kilku miesięcy. Słowo wilkołak zaczęto utożsamiać z czarnoksiężnik; dotknięci klątwą likantropii byli wszak krwiożerczymi bestiami, instynkty potwora rozbudzały w nich miłość do sił nieczystych. Łaknęli krwi i rozmiłowywali się w czarnej magii. Czy mogło istnieć coś bardziej plugawego i obrzydliwego? Z pewnością nie - tego Sigrun była pewna.
Tak jak niewiele rzeczy było bardziej niemożliwych od Sigrun Rookwood, która nienawidziła czarnej magii. We śnie Michaela gardziła ją na równi z nim. Współpracowała z biurem aurorów, wciąż jako brygadzista z ramienia Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, a jej stosunek do pracowników tego wydziału... Cóż, był zupełnie inny, niż w świecie realnym. Szanowała ich, podziwiała, była pod wrażeniem ich umiejętności i gorliwości w łapaniu tych zwyrodnialców. Czarna magia brzydziła ją nie mniej, niż ich.
- Zawsze - odparła z szelmowskim uśmiechem na pełnych ustach, jak zawsze podkreślonych czerwoną szminką. Stała obok Michaela, obleczona w ciemną szatę, przylegającą do szczupłego ciała, z rozpuszczonymi, jasnymi włosami. W tej nieprawdziwej rzeczywistości nie było opcji, aby weszły jej w oczy. Albo usta. Wszystko było tak jak na obrazku.
Sigrun wyciągnęła dłoń, aby zabrać Tonksowi palonego papierosa, wetknęła go sobie samej do ust i zaciągnęła się mocniej.
- Złapmy tych zwyrodniałych, wilczych czarnoksiężników. Azkaban już na nich czeka - wyrzekła stanowczo, unosząc spojrzenie na pełną tarczę księżyca.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Odkąd zaczęli ze sobą pracować, spoglądał na Sigrun z podziwem... dla jej profesjonalizmu. Gorliwości w łapaniu wilkołaków-czarnoksiężników, efektywności w zwalczeniu czarnej magii, bezszelestnego poruszania się po lasach. Codziennie uczyli się od siebie. On opowiadał jej o tym, jak bronić się przed czarną magią. Ona uczyła go, jak zaczaić się na wilkołaka w lesie i zrobić najefektowniejszy użytek ze srebrnych łańcuchów. Adrenaliny doświadczali podczas pełni, ale ich praca nie polegała przecież tylko na tych najbardziej ekscytujących i owocnych momentach pracy w świetle księżyca. Michaelowi dawało ogromną satysfakcję samo złapanie lub zabicie wilkołaka i wyplenienie z tego świata kolejnego skrawka zła i czarnej magii. Ten cel wymagał jednak porządnego przygotowania, więc przez resztę miesiąca auror i brygadzistka spędzali długie godziny w biurach Ministerstwa. Przeglądali rejestr wilkołaków, ustalali miejsca ich pobytu (często na podstawie informacji od wiedźmiej straży), opracowywali strategię... To właśnie podczas tych chwil Tonks zaczął zauważać, że włosy nigdy nie opadają na pełne usta Sigrun, że jej plecy zawsze są idealnie proste i nawet niewyspana nie ma worków pod oczami. Dlatego teraz omiótł ją spojrzeniem pełnym uznania nie tylko dla jej pracowitości, lecz też urody. Wiedział, że nie powinien mieszać obowiązku z pożądaniem. Że to wybuchowa mieszanka. Że gdy emocje przyćmią jego zdrowy rozsądek, łatwo będzie o błąd. A nie mogli sobie pozwolić na błąd przy krwiożerczych bestiach, rozmiłowanych w czarnej magii.
Nie mógł się jednak powstrzymać. Pozwolił sobie odebrać papierosa, spoglądając w śliczne oczy blondynki o kilka sekund dłużej, niż powinien. Potem przeniósł spojrzenie na jej czerwone usta, wydmuchujące kłęby dymu.
Od jak dawna wiedziała, że Tonks pożera ją wzrokiem? Nie był głupawy i (w przeciwieństwie do swojego "ja" na jawie) wiedział, że kobiety wiedzą takie rzeczy.
-Chodźmy. - powiedział ochryple i poprawił kołnierz swojej czarnej koszuli. Jeśli łapać wilkołaki, to z elegancją.
Zatknął sobie różdżkę za pas i wziął ze stołu czarodziejską kuszę, naładowaną srebrnymi bełtami. Uśmiechnął się porozumiewawczo do Sigrun - to ona nauczyła go korzystać z tego cacka.
-Masz łańcuchy? - upewnił się. Gdy tylko byli gotowi, teleportował się do środka lasu (teleportacja znów działała i znacznie ułatwiała im pracę). Śpieszył się, bo jeszcze moment sam na sam z Sigrun, a przełożyłby chwile z nią nad polowanie na wilkołaki. Ale najpierw obowiązek, a potem przyjemność.
Poczekał, aż Sigrun zmaterializuje się przy nim i naładował kuszę. Niedaleko rozległo się wilcze wycie.
Nie mógł się jednak powstrzymać. Pozwolił sobie odebrać papierosa, spoglądając w śliczne oczy blondynki o kilka sekund dłużej, niż powinien. Potem przeniósł spojrzenie na jej czerwone usta, wydmuchujące kłęby dymu.
Od jak dawna wiedziała, że Tonks pożera ją wzrokiem? Nie był głupawy i (w przeciwieństwie do swojego "ja" na jawie) wiedział, że kobiety wiedzą takie rzeczy.
-Chodźmy. - powiedział ochryple i poprawił kołnierz swojej czarnej koszuli. Jeśli łapać wilkołaki, to z elegancją.
Zatknął sobie różdżkę za pas i wziął ze stołu czarodziejską kuszę, naładowaną srebrnymi bełtami. Uśmiechnął się porozumiewawczo do Sigrun - to ona nauczyła go korzystać z tego cacka.
-Masz łańcuchy? - upewnił się. Gdy tylko byli gotowi, teleportował się do środka lasu (teleportacja znów działała i znacznie ułatwiała im pracę). Śpieszył się, bo jeszcze moment sam na sam z Sigrun, a przełożyłby chwile z nią nad polowanie na wilkołaki. Ale najpierw obowiązek, a potem przyjemność.
Poczekał, aż Sigrun zmaterializuje się przy nim i naładował kuszę. Niedaleko rozległo się wilcze wycie.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Oczywiście, że dostrzegała sposób w jaki na nią patrzył. Mężczyźni nie spoglądali tak na swoje zwykłe współpracownice, o nie; widziała w jego oczach głód i zainteresowanie, uśmiech tańczący w kącikach ust, te bardziej i mniej ukradkowe spojrzenia jakie jej rzucał. Często czuła na sobie jego spojrzenie, tak intensywne, że miała wrażenie, że szata sama zsuwa się z niej pod jego wpływem - nie mogła zaprzeczyć temu, że jej się to podobało. Lubiła, kiedy mężczyźni patrzyli na nią w ten sposób; sama ich do tego prowokowała, lekkim kołysaniem bioder, zbyt obcisłą szatą, ukradkowymi uśmiechami i dwuznacznymi aluzjami, by zaraz grać niedostępną królową lodu. Umyślnie mąciła mu w głowie, wysyłając sprzeczne sygnały, ale czyż miłosna gra nie miała być przyjemną torturą? Mężczyźni uwielbiali tę grę.
- Nie ma co tracić czasu, istnieją jeszcze ciekawsze sposoby, by spędzić taką noc, prawda? - spytała zaczepnie, zaciągając się papierosem, który wyrwała mu z palców; zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem, przechylając przy tym głowę. Dobrze wyglądał w tej eleganckiej koszuli. W tej alternatywnej rzeczywistości, sennej marze, do głowy Rookwood nie przyszło, że sukienka i koszula to niezbyt odpowiednie stroje na polowanie na wilkołaki w środku lasu - ale nie szkodzi. Tutaj nic miało nie zaplątać się w kostki i nie krępowało ruchów. Nic nie było prawdziwe, tak naprawdę nie miało prawa się zdarzyć, we śnie Michaela świat stanął na głowie.
Uwadze Rookwood nie umknęła czarodziejska kusza w rękach Tonksa - trudno byłoby ją przeoczyć - i puściła mu perskie oczko, gdy na nią spojrzał; to ona przekonała go, że to niezwykle przydatne narzędzie, zwłaszcza, jeśli bełt zamoczy się w płynnym srebrze. Najszybsza aplikacja substancji, która znacznie osłabiała te potwory - wystarczyło odpowiednio dobrze wycelować i trafić, nim wilkołak zbliży się za nadto.
Prychnęła pod nosem, oburzona, że pyta o takie banały. Uniosła dłoń, by bezceremonialnie dać mu pstryczka w noc. - Oczywiście. Nigdy nie zawodzę - powiedziała, przewracając przy tym teatralnie oczyma; złapała za skórzaną torbę, którą miała przewieszoną przez ramię. Była niewielka, lecz dzięki czarom kryła w sobie dużo więcej, niż przypuszczał. Srebrne łańcuchy zabrzęczały cicho, gdy nią potrząsnęła.
Nie musiał mówić, gdzie się teleportuje - po prostu to wiedziała. Gdy rozległ się pierwszy trzask i Sigrun rozmyła się w powietrzu, krótko potem materializując się u jego boku, pośrodku ciemnego, gęstego lasu. Wysoko nad koronami drzew jaśniała pełna tarcza księżyca, a srebrny blask wyzierał spomiędzy gałęzi. Wyrzuciła papierosa, przygasiła go butem - ostatnie czego potrzebowali do pożar lasu - i naładowała własną kuszę.
- No ruszaj - wyszeptała w jego stronę, uśmiechając się szelmowsko; puściła go przodem, niech czyni honory i pokaże czego się nauczył.
- Nie ma co tracić czasu, istnieją jeszcze ciekawsze sposoby, by spędzić taką noc, prawda? - spytała zaczepnie, zaciągając się papierosem, który wyrwała mu z palców; zmierzyła go ciekawskim spojrzeniem, przechylając przy tym głowę. Dobrze wyglądał w tej eleganckiej koszuli. W tej alternatywnej rzeczywistości, sennej marze, do głowy Rookwood nie przyszło, że sukienka i koszula to niezbyt odpowiednie stroje na polowanie na wilkołaki w środku lasu - ale nie szkodzi. Tutaj nic miało nie zaplątać się w kostki i nie krępowało ruchów. Nic nie było prawdziwe, tak naprawdę nie miało prawa się zdarzyć, we śnie Michaela świat stanął na głowie.
Uwadze Rookwood nie umknęła czarodziejska kusza w rękach Tonksa - trudno byłoby ją przeoczyć - i puściła mu perskie oczko, gdy na nią spojrzał; to ona przekonała go, że to niezwykle przydatne narzędzie, zwłaszcza, jeśli bełt zamoczy się w płynnym srebrze. Najszybsza aplikacja substancji, która znacznie osłabiała te potwory - wystarczyło odpowiednio dobrze wycelować i trafić, nim wilkołak zbliży się za nadto.
Prychnęła pod nosem, oburzona, że pyta o takie banały. Uniosła dłoń, by bezceremonialnie dać mu pstryczka w noc. - Oczywiście. Nigdy nie zawodzę - powiedziała, przewracając przy tym teatralnie oczyma; złapała za skórzaną torbę, którą miała przewieszoną przez ramię. Była niewielka, lecz dzięki czarom kryła w sobie dużo więcej, niż przypuszczał. Srebrne łańcuchy zabrzęczały cicho, gdy nią potrząsnęła.
Nie musiał mówić, gdzie się teleportuje - po prostu to wiedziała. Gdy rozległ się pierwszy trzask i Sigrun rozmyła się w powietrzu, krótko potem materializując się u jego boku, pośrodku ciemnego, gęstego lasu. Wysoko nad koronami drzew jaśniała pełna tarcza księżyca, a srebrny blask wyzierał spomiędzy gałęzi. Wyrzuciła papierosa, przygasiła go butem - ostatnie czego potrzebowali do pożar lasu - i naładowała własną kuszę.
- No ruszaj - wyszeptała w jego stronę, uśmiechając się szelmowsko; puściła go przodem, niech czyni honory i pokaże czego się nauczył.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uwielbiał tę grę i uwielbiał swoją pracę. W jego śnie czas jakby się zatrzymał - wciąż był teraz Michaelem sprzed lat: zdrowym, nieprzytłoczonym śmiercią matki, likantropią, ani wojną, ceniącym ryzyko i adrenalinę ponad rodzinny spokój. Rookwood uosabiała właśnie przygodę - szukał w niej partnerki do pracy, a nie do życia. Była skarbem do zdobycia - kusiła nadmiernie, zamazując granice między profesjonalizmem a pożądaniem; a i pożądanie mogło zamienić się w coś więcej i zatrzeć granicę między jednonocną przygodą i przywiązaniem. Ale na razie nie musieli przejmować się regułami gry; mogli pogrywać ze sobą swobodnie, nie bacząc na konsekwencje. Zatrzymał na dłużej wzrok na pełnych ustach Rookwood, gdy zaciągała się papierosem i wydychała dym w idealnych (nieśmierdzących, to wszak sen) obłoczkach. Może nad ranem wyrwie jej tego papierosa z rąk i odważy się na namiętny pocałunek, ale na razie mieli wilkołaka do złapania.
Uśmiechnął się krzywo, gdy dała mu pstryczka w nos.
-Jasne, że nie zawodzisz. - puścił do Sigrun perskie oko, nie mogąc się doczekać aż się ze wszystkim uporają. Niezmiernie był ciekaw, jakie to ciekawe sposoby na spędzenie nocy mogła mieć na myśli.
Zmaterializowali się pośrodku ciemnego, dziwnie cichego lasu - ale trzeszczące gałązki i ograniczona widoczność nie były ich problemem w tej idealnej rzeczywistości. Michael ruszył do przodu niby to trochę po omacku, ale w istocie dzika ścieżka jakby sama prowadziła go na leśną polanę. Między pniami drzew widzieli już skąpanego w środku księżyca wilkołaka - futrzasta bestia stała na środku łąki, tyłem do łowców. Idealny cel.
Tonks dał gestem znać Sigrun by się zatrzymali. Może i łapanie wilkołaków to jej specjalność, ale dziś to on chciał się wykazać. Zaimponować swojej partnerce, tak jakby miał za to dostać jakąś nagrodę.
Oboje mieli już załadowane kusze, więc Michael podniósł swoją broń i wymierzył starannie, prosto w szyję bestii. Chciał trafić w tętnicę, zabić stworzenie jak najszybciej.
W przeciwieństwie do niektórych, nie lubował się w ich cierpieniu.
Bełt wystrzelił, ale w tym samym momencie wilkołak obrócił się w ich stronę. Żółte ślepia prześlizgnęły się po drzewach i ukrytych między nimi łowcach, bestia zrobiła w ich stronę kilka kroków, ale nie zaszła daleko. Srebrny bełt wbił się prosto w oko wilkołaka, a ten zachwiał się na nogach.
Michael postąpił krok do przodu i zdębiał. Nie wiedział, czy ten świat rządził się własną logiką, w którym chmura może zakryć księżyc i zakrzywić prawa biologii. A może to on miał zwidy i Sigrun wciąż widziała przed sobą to, co powinna - ranną bestię?
On, niestety, widział drobną blondynkę, z pustym oczodołem i krwią lejącą się po twarzy.
-Astrid? - wybełkotał, zdumiony. Nie spodziewał się jej. Pamiętał, że po ataku wilkołaka była martwa, nie mógł przypuszczać, że stało się z nią... coś takiego.Potoczył błędnym spojrzeniem od jednej blondynki do drugiej, zatrzymując wzrok na Sigrun.
-To moja eks. - wyjaśnił, przepraszająco, choć właściwie nie wiedział, kogo zawiódł - łowczynię? Ofiarę? Je obie?
Uśmiechnął się krzywo, gdy dała mu pstryczka w nos.
-Jasne, że nie zawodzisz. - puścił do Sigrun perskie oko, nie mogąc się doczekać aż się ze wszystkim uporają. Niezmiernie był ciekaw, jakie to ciekawe sposoby na spędzenie nocy mogła mieć na myśli.
Zmaterializowali się pośrodku ciemnego, dziwnie cichego lasu - ale trzeszczące gałązki i ograniczona widoczność nie były ich problemem w tej idealnej rzeczywistości. Michael ruszył do przodu niby to trochę po omacku, ale w istocie dzika ścieżka jakby sama prowadziła go na leśną polanę. Między pniami drzew widzieli już skąpanego w środku księżyca wilkołaka - futrzasta bestia stała na środku łąki, tyłem do łowców. Idealny cel.
Tonks dał gestem znać Sigrun by się zatrzymali. Może i łapanie wilkołaków to jej specjalność, ale dziś to on chciał się wykazać. Zaimponować swojej partnerce, tak jakby miał za to dostać jakąś nagrodę.
Oboje mieli już załadowane kusze, więc Michael podniósł swoją broń i wymierzył starannie, prosto w szyję bestii. Chciał trafić w tętnicę, zabić stworzenie jak najszybciej.
W przeciwieństwie do niektórych, nie lubował się w ich cierpieniu.
Bełt wystrzelił, ale w tym samym momencie wilkołak obrócił się w ich stronę. Żółte ślepia prześlizgnęły się po drzewach i ukrytych między nimi łowcach, bestia zrobiła w ich stronę kilka kroków, ale nie zaszła daleko. Srebrny bełt wbił się prosto w oko wilkołaka, a ten zachwiał się na nogach.
Michael postąpił krok do przodu i zdębiał. Nie wiedział, czy ten świat rządził się własną logiką, w którym chmura może zakryć księżyc i zakrzywić prawa biologii. A może to on miał zwidy i Sigrun wciąż widziała przed sobą to, co powinna - ranną bestię?
On, niestety, widział drobną blondynkę, z pustym oczodołem i krwią lejącą się po twarzy.
-Astrid? - wybełkotał, zdumiony. Nie spodziewał się jej. Pamiętał, że po ataku wilkołaka była martwa, nie mógł przypuszczać, że stało się z nią... coś takiego.Potoczył błędnym spojrzeniem od jednej blondynki do drugiej, zatrzymując wzrok na Sigrun.
-To moja eks. - wyjaśnił, przepraszająco, choć właściwie nie wiedział, kogo zawiódł - łowczynię? Ofiarę? Je obie?
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ich gra była prawdziwie ekscytująca. Niedopowiedzenia, kuszenie, dwuznaczność. O niczym nie mówili wprost, ale każde wiedziało co drugie miało na myśli - a zwykle nie było to nic, co przystawało mówić w pracy. Sigrun lubiła drażnić się z Tonksem, on uwielbiał droczyć się z nią. Żadne nie czyniło jednak kroku do przodu, żadne tego nie chciało, miało bowiem świadomość, że wtedy przestanie być to takie ekscytujące.
Nie chodziło przecież o zdobycz, czyż nie? Chodziło o to, aby króliczka gonić, lecz nie złapać. Cała radość tkwiła w tej pogoni - i Rookwood za bardzo lubiła tę grę, aby to zmieniać.
- Jestem profesjonalistką, Tonks. Żaden wilkołak nie umknie przede mną - stwierdziła zuchwale, unosząc przy tym wyżej brodę z dumą i spoglądając na czarodzieja znad ramienia; jej pewność siebie tańczyła na krawędzi arogancji, ale taka już była, powinien do tego przywyknąć. Słynęła przecież ze swojej skuteczności: tropiła wilkołaki od lat i była jednym z najlepszych łowców wilkołaków, którzy pracowali na angielskiej ziemi.
Wytropienie bestii w lesie, do którego się teleportowali nie zajęło im więc wiele czasu; sądziła, że szybko się z nią uporają, ale Tonks zamarł w bezruchu, zamiast podjąć działanie.
- Twoja eks - powtórzyła za nim, wyraźnie skonfundowana. Przez chwilę zastanawiała się co miał na myśli, w konserwatywnych kręgach, z których się wywodziła, nie używano tak współczesnych, mugolskich wręcz sformułowań, ale przecież Michael urodził się jako syn niemagicznych i nie powinno było jej to dziwić. Drogą dedukcji doszła do tego o co mu chodziło i momentalnie się nastroszyła. - Astrid to imię dobre dla sowy - prychnęła niezadowolona, mając ochotę spleść ramiona na pełnych piersiach, ale powstrzymała się od tego gestu, musiała mieć kuszę i różdżkę w gotowości, gdy wilkołak był w pobliżu.
- Skąd ta pewność? - spytała gniewnie, widząc, że Tonks zdębiał i nie ruszał się. Patrzył jedynie na wyjącą z bólu bestie, unoszącą łapy do pyska, po którym ciekła krew z przebitego oczodołu, a po chwili na nią, zamiast działać. Sama Rookwood nie widziała w bestii wspomnianej przez Tonksa Astrid. Podświadomość Michaela, śniąca ten sen, zdecydowała, że nie dane będzie jej ujrzeć ludzkiej postaci wilkołaka, gdy księżyc schował się za chmury. - Zresztą: jakie to ma znaczenie? Kimkolwiek była, nie jest już nią. Teraz jest wilkołakiem - obrzydliwą bestią, mieszańcem, potworem. Pamiętaj o tym. Wiesz dobrze, że zasługuje na śmierć - mówiła Sigrun, stając za aurorem, zbliżając usta do jego ucha; niemal szeptała mu te słowa, próbując go przekonać do podniesienia różdżki i zrobienia z niej użytku.
Nie chodziło przecież o zdobycz, czyż nie? Chodziło o to, aby króliczka gonić, lecz nie złapać. Cała radość tkwiła w tej pogoni - i Rookwood za bardzo lubiła tę grę, aby to zmieniać.
- Jestem profesjonalistką, Tonks. Żaden wilkołak nie umknie przede mną - stwierdziła zuchwale, unosząc przy tym wyżej brodę z dumą i spoglądając na czarodzieja znad ramienia; jej pewność siebie tańczyła na krawędzi arogancji, ale taka już była, powinien do tego przywyknąć. Słynęła przecież ze swojej skuteczności: tropiła wilkołaki od lat i była jednym z najlepszych łowców wilkołaków, którzy pracowali na angielskiej ziemi.
Wytropienie bestii w lesie, do którego się teleportowali nie zajęło im więc wiele czasu; sądziła, że szybko się z nią uporają, ale Tonks zamarł w bezruchu, zamiast podjąć działanie.
- Twoja eks - powtórzyła za nim, wyraźnie skonfundowana. Przez chwilę zastanawiała się co miał na myśli, w konserwatywnych kręgach, z których się wywodziła, nie używano tak współczesnych, mugolskich wręcz sformułowań, ale przecież Michael urodził się jako syn niemagicznych i nie powinno było jej to dziwić. Drogą dedukcji doszła do tego o co mu chodziło i momentalnie się nastroszyła. - Astrid to imię dobre dla sowy - prychnęła niezadowolona, mając ochotę spleść ramiona na pełnych piersiach, ale powstrzymała się od tego gestu, musiała mieć kuszę i różdżkę w gotowości, gdy wilkołak był w pobliżu.
- Skąd ta pewność? - spytała gniewnie, widząc, że Tonks zdębiał i nie ruszał się. Patrzył jedynie na wyjącą z bólu bestie, unoszącą łapy do pyska, po którym ciekła krew z przebitego oczodołu, a po chwili na nią, zamiast działać. Sama Rookwood nie widziała w bestii wspomnianej przez Tonksa Astrid. Podświadomość Michaela, śniąca ten sen, zdecydowała, że nie dane będzie jej ujrzeć ludzkiej postaci wilkołaka, gdy księżyc schował się za chmury. - Zresztą: jakie to ma znaczenie? Kimkolwiek była, nie jest już nią. Teraz jest wilkołakiem - obrzydliwą bestią, mieszańcem, potworem. Pamiętaj o tym. Wiesz dobrze, że zasługuje na śmierć - mówiła Sigrun, stając za aurorem, zbliżając usta do jego ucha; niemal szeptała mu te słowa, próbując go przekonać do podniesienia różdżki i zrobienia z niej użytku.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Michael i Sigrun rozumieli reguły gry nieco inaczej. On też uwielbiał gonić króliczka, ale wciąż miał szczerą nadzieję, na niewypowiedzianą rozkosz po złapaniu zdobyczy. Był próżnym i pewnym siebie aurorem, ustabilizowanym w swojej pracy. Romans ze współpracowniczką nie będzie go nic kosztował, więc jeśli dzisiejszej nocy do niczego nie dojdzie, to zaśnie z nadzieją na to, że następnym razem flirt pójdzie mu lepiej. Nie wiedział w końcu, że obudzi się w rzeczywistości, w której nie ma obopólnej fascynacji, a tylko obopólna nienawiść.
Dzisiejszą akcją nie martwił się wcale. Był profesjonalistą i współpracował z najlepszą łowczynią wilkołaków. Wszystko powinno pójść jak po maśle... i szło, dopóki na miejscu wilkołaka nie zobaczył swojej byłej dziewczyny. Ze srebrnym bełtem w pustym oczodole, nagą i chwiejącą się na nogach, z krwią spływającą po twarzy.
Słowa Sigrun były tak absurdalne, że powinny wyrwać go z osłupienia. W normalnej sytuacji roześmiałby się, bo uwielbiał jej szczerość i czarny humor. Ale nadal stał, odębiały, z różdżką w ręce. Przed sobą widział dawną kochankę, a przy sobie czuł bliskość pięknej Sigrun. Szeptała mu do ucha kusząco i ponaglająco. Odruchowo podniósł różdżkę, usiłując nie patrzeć naofiarę kobietę przed sobą. Chciał myśleć o tej, która stała za nim. Słuchać ekspertki.
-Ona już nie żyje... - odezwał się martwo, werbalizując to bardziej dla siebie niż dla Sigrun. Chociaż w tej rzeczywistości nie został wilkołakiem, to nadal wiedział, że Astrid została przez jednego zagryziona, na śmierć. A teraz... nie powinna być wilkołakiem, nie powinna żyć i nie przeżyje, nie z tą raną. Trafił celnie, a krew płynęła po jej policzku zdecydowanie zbyt szybko.
Miłosiernie będzie ukrócić to cierpienie, prawda?
-Avada... - zaczął, ośmielony przez Sigrun. Chętnie sięgał po zaklęcie, którego Minister pozwolił używać aurorom, które nadawało się do zabijania wilkołaków. Zamrugał, ale nadal nie stał przed nim wilkołak, tylko naga i bezbronna kobieta.
-Ke... nie, nie mogę! - jęknął w ostatniej chwili, wycelowując różdżkę gdzieś w ziemię. Nie widział bestii, widział kogoś, kto nie zasługiwał na śmierć...
Zerknął w stronę Sigrun, obawiając się nieco jej reakcji, ale nie było mu dane zobaczyć oburzenia blondynki. Powiał wiatr, chmury odsłoniły księżyc, a przed nim znów stała bestia.
Potwór, który właśnie gnał w stronę jego i Sigrun - rozpędzony i wcale niezrażony raną we własnym oku, obnażający zęby w przedśmiertnym zrywie agresji.
Tonks przegapił swój moment na rzucenie zaklęcia, nie miał czasu podjąć ataku ani obrony. W ułamku sekundy, zdążył tylko osłonić Sigrun własnym ciałem.
A potem poczuł kły, zatapiające się w jego ramieniu.
Dzisiejszą akcją nie martwił się wcale. Był profesjonalistą i współpracował z najlepszą łowczynią wilkołaków. Wszystko powinno pójść jak po maśle... i szło, dopóki na miejscu wilkołaka nie zobaczył swojej byłej dziewczyny. Ze srebrnym bełtem w pustym oczodole, nagą i chwiejącą się na nogach, z krwią spływającą po twarzy.
Słowa Sigrun były tak absurdalne, że powinny wyrwać go z osłupienia. W normalnej sytuacji roześmiałby się, bo uwielbiał jej szczerość i czarny humor. Ale nadal stał, odębiały, z różdżką w ręce. Przed sobą widział dawną kochankę, a przy sobie czuł bliskość pięknej Sigrun. Szeptała mu do ucha kusząco i ponaglająco. Odruchowo podniósł różdżkę, usiłując nie patrzeć na
-Ona już nie żyje... - odezwał się martwo, werbalizując to bardziej dla siebie niż dla Sigrun. Chociaż w tej rzeczywistości nie został wilkołakiem, to nadal wiedział, że Astrid została przez jednego zagryziona, na śmierć. A teraz... nie powinna być wilkołakiem, nie powinna żyć i nie przeżyje, nie z tą raną. Trafił celnie, a krew płynęła po jej policzku zdecydowanie zbyt szybko.
Miłosiernie będzie ukrócić to cierpienie, prawda?
-Avada... - zaczął, ośmielony przez Sigrun. Chętnie sięgał po zaklęcie, którego Minister pozwolił używać aurorom, które nadawało się do zabijania wilkołaków. Zamrugał, ale nadal nie stał przed nim wilkołak, tylko naga i bezbronna kobieta.
-Ke... nie, nie mogę! - jęknął w ostatniej chwili, wycelowując różdżkę gdzieś w ziemię. Nie widział bestii, widział kogoś, kto nie zasługiwał na śmierć...
Zerknął w stronę Sigrun, obawiając się nieco jej reakcji, ale nie było mu dane zobaczyć oburzenia blondynki. Powiał wiatr, chmury odsłoniły księżyc, a przed nim znów stała bestia.
Potwór, który właśnie gnał w stronę jego i Sigrun - rozpędzony i wcale niezrażony raną we własnym oku, obnażający zęby w przedśmiertnym zrywie agresji.
Tonks przegapił swój moment na rzucenie zaklęcia, nie miał czasu podjąć ataku ani obrony. W ułamku sekundy, zdążył tylko osłonić Sigrun własnym ciałem.
A potem poczuł kły, zatapiające się w jego ramieniu.
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Tak. Kobieta, którą znałeś już nie żyje. To nie ona - powtórzyła Sigrun, kiwając głową; Tonks nie zabrzmiał zbyt przekonująco, jakby nadal w to nie wierzył. Zaczął mieć wątpliwości? Niedobrze. Zdecydowała się podjąć jeszcze jedną próbę przemówienia mu do rozsądku. Ostatnią. Nie miała ani cierpliwości, ani wyrozumiałego usposobienia. - To potwór. Rozerwie ci gardło bez najmniejszego zawahania - stwierdziła z całkowitą pewnością słuszności swych słów.
Sigrun sądziła, że jej się powiodło, że Michael zwalczył w głowie te okropne myśli. Uniósł przecież różdżkę, a wiedźma kącik ust w uśmiechu, gdy padła pierwsza część inkantacji, lecz...
- Ty słaby głupcze! - wrzasnęła na niego rozgniewana, cofając się o krok. Zniknął ponętny uśmiech i blask w oku - pojawiło się za to obrzydzenie, gniew i frustracja. Nie tolerowała słabości. Nie wobec wilkołaków. Sądziła, że Tonks ma w sobie dość siły, że jest kimś, na kim będzie mogła polegać. Pomyliła się w jego ocenie. Znowu.
Słowa Sigrun okazały się prawdziwsze, niż Michael mógł przypuszczać, przekonał się o tym prędzej, niż sobie tego życzył. Wilkołak, złakniona krwi bestia, nie czekała aż skończą pogawędkę. Rzucił się w nich kierunku. Tonks zasłonił jasnowłosą wiedźmę, a ona nie oponowała, ochoczo cofnęła się do tyłu ratując własną skórę. Była po stokroć cenniejsza i jedynie na własnej Sigrun zależało. Zwłaszcza w obliczu tego, co zaprezentował auror przez kilkoma chwilami - słabość i wątpliwości.
Wszystko działo się bardzo szybko. W świetle księżyca, który wychynął zza chmur, dojrzała tryskającą z ramienia Tonksa krew. Wilkołak wbił kły w jego ramię, tym samym przypieczętował jego los, skazał go na śmierć.
Sigrun nie wahała się, nie trwoniła czasu na zastanowienie, działała instynktownie. Poderwała różdżkę do góry i wymierzyła nią we włochatą bestię. Błysnęło światło, promień ugodził ją prosto w pierś, bestia odleciała do tyłu, wyjąc przy tym wściekle. Wiedźma wyszeptała jeszcze Protego Kletva, by wznieść barierę nie do przekroczenia niecały metr za zakrwawionym Michaelem; wilkołak ruszył ponownie w ich stronę, ale nie mógł jej przekroczyć i warczał jedynie wściekle. Ta osłona miała dać im kilka chwil.
Ale nie po to, by Sigrun mogła aurorowi udzielić pomocy.
- Expelliarmus! - krzyknęła, celując w niego różdżką. - Ostrzegałam cię. Mówiłam - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Teraz staniesz się jednym z nich. Nie ma dla ciebie ocalenia - nie mogę pozwolić ci odejść.
Jej głos brzmiał zimno, stanowczo i zdecydowanie. Zniknął zadziorny uśmiech i blask w oczach - oczy stały się ciemniejsze niż zazwyczaj, a mina wyrażała jedynie obrzydzenie. Była gotowa, by go zamordować - tu i tak. Po co czekać, aż przemieni się po raz pierwszy? Jako wilkołaka czekała go jedynie śmierć.
Sigrun sądziła, że jej się powiodło, że Michael zwalczył w głowie te okropne myśli. Uniósł przecież różdżkę, a wiedźma kącik ust w uśmiechu, gdy padła pierwsza część inkantacji, lecz...
- Ty słaby głupcze! - wrzasnęła na niego rozgniewana, cofając się o krok. Zniknął ponętny uśmiech i blask w oku - pojawiło się za to obrzydzenie, gniew i frustracja. Nie tolerowała słabości. Nie wobec wilkołaków. Sądziła, że Tonks ma w sobie dość siły, że jest kimś, na kim będzie mogła polegać. Pomyliła się w jego ocenie. Znowu.
Słowa Sigrun okazały się prawdziwsze, niż Michael mógł przypuszczać, przekonał się o tym prędzej, niż sobie tego życzył. Wilkołak, złakniona krwi bestia, nie czekała aż skończą pogawędkę. Rzucił się w nich kierunku. Tonks zasłonił jasnowłosą wiedźmę, a ona nie oponowała, ochoczo cofnęła się do tyłu ratując własną skórę. Była po stokroć cenniejsza i jedynie na własnej Sigrun zależało. Zwłaszcza w obliczu tego, co zaprezentował auror przez kilkoma chwilami - słabość i wątpliwości.
Wszystko działo się bardzo szybko. W świetle księżyca, który wychynął zza chmur, dojrzała tryskającą z ramienia Tonksa krew. Wilkołak wbił kły w jego ramię, tym samym przypieczętował jego los, skazał go na śmierć.
Sigrun nie wahała się, nie trwoniła czasu na zastanowienie, działała instynktownie. Poderwała różdżkę do góry i wymierzyła nią we włochatą bestię. Błysnęło światło, promień ugodził ją prosto w pierś, bestia odleciała do tyłu, wyjąc przy tym wściekle. Wiedźma wyszeptała jeszcze Protego Kletva, by wznieść barierę nie do przekroczenia niecały metr za zakrwawionym Michaelem; wilkołak ruszył ponownie w ich stronę, ale nie mógł jej przekroczyć i warczał jedynie wściekle. Ta osłona miała dać im kilka chwil.
Ale nie po to, by Sigrun mogła aurorowi udzielić pomocy.
- Expelliarmus! - krzyknęła, celując w niego różdżką. - Ostrzegałam cię. Mówiłam - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Teraz staniesz się jednym z nich. Nie ma dla ciebie ocalenia - nie mogę pozwolić ci odejść.
Jej głos brzmiał zimno, stanowczo i zdecydowanie. Zniknął zadziorny uśmiech i blask w oczach - oczy stały się ciemniejsze niż zazwyczaj, a mina wyrażała jedynie obrzydzenie. Była gotowa, by go zamordować - tu i tak. Po co czekać, aż przemieni się po raz pierwszy? Jako wilkołaka czekała go jedynie śmierć.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Świat zwolnił, a Michael czuł tylko ból, rozrywający na strzępy nie tylko jego ramię, ale też całe jego istnienie. Gdzieś daleko dźwięczały słowa Sigrun, błysnęło zaklęcie. Nagle opadł na ziemię, a bestia przestała zjadać go żywcem, ale ramię i bark nadal pulsowały gorącem. W normalnej sytuacji adrenalina powstrzymałaby nieco paroksyzmy bólu, ale ta rana była inna. Tonks czuł z osobna każdy ślad po kłach bestii, a pieczenie rozlewało się z rany na całe ciało - zdradziecko, błyskawicznie przepełniając człowieka trucizną, która miała wyssać z niego całe człowieczeństwo. Klątwa była okrutna i niepowstrzymana - czy to jego paranoja, czy Mike już słyszał wilcze wycie dźwięczące w uszach, czy już czuł pod skórą pulsujące żyły i włosy stające dęba? Czy jego ciało już przygotowywało się, wyczekiwało przemiany, podczas której ścięgna rozciągną się, a włoski przemienią w gęstą sierść?
Chociaż czuł gorąco, to dygotał i szczękał zębami - oszołomiony, przerażony, obrzydzony. Półprzytomnie przeniósł wzrok na Sigrun, nie broniąc się przed jej zaklęciem. Nie byłoby zresztą potrzebne, zakrwawiona różdżka lada moment wyślizgnęłaby mu się z bezwładnej dłoni.
Leżąc na ziemi, omiótł wzrokiem otoczenie. Widział teraz bestię za niewidzialną barierą, nie Astrid, tylko potwora, którym sam miał się niedługo stać. Jak mógł być tak ślepy? Nad sobą widział zaś gniewną Walkirię - piękną blondynkę, której przeznaczone było przeprowadzić go na drugą stronę.
Nie spoglądał na nią ze strachem ani błaganiem, choć byłby wdzięczny za jeszcze jeden, ostatni uśmiech w miejscu grymasu obrzydzenia. Miała rację, to powinien być koniec. Dla niego i dla Astrid.
Przymknął oczy, kiwając ledwo dostrzegalnie głową.
-Skończ... z nami. - bo tak powinno się skończyć jego życie, wtedy, w Norwegii. Powinien leżeć sześć stóp pod ziemią z Astrid, którą trzeba dobić, i Olavem (którego brakowało w tym dziwnym śnie) zamiast być balastem dla bliskich, zamiast żyć z potwornym przekleństwem.
W głębi serca rozumiał Sigrun - i w tym śnie i na jawie. Po ich rozmowie w księgarni nie obawiał się jej polowania, a raczej tego, że podda się zbyt kornie i spokojnie. Tak, jak teraz, czekając na wyrok.
Chociaż czuł gorąco, to dygotał i szczękał zębami - oszołomiony, przerażony, obrzydzony. Półprzytomnie przeniósł wzrok na Sigrun, nie broniąc się przed jej zaklęciem. Nie byłoby zresztą potrzebne, zakrwawiona różdżka lada moment wyślizgnęłaby mu się z bezwładnej dłoni.
Leżąc na ziemi, omiótł wzrokiem otoczenie. Widział teraz bestię za niewidzialną barierą, nie Astrid, tylko potwora, którym sam miał się niedługo stać. Jak mógł być tak ślepy? Nad sobą widział zaś gniewną Walkirię - piękną blondynkę, której przeznaczone było przeprowadzić go na drugą stronę.
Nie spoglądał na nią ze strachem ani błaganiem, choć byłby wdzięczny za jeszcze jeden, ostatni uśmiech w miejscu grymasu obrzydzenia. Miała rację, to powinien być koniec. Dla niego i dla Astrid.
Przymknął oczy, kiwając ledwo dostrzegalnie głową.
-Skończ... z nami. - bo tak powinno się skończyć jego życie, wtedy, w Norwegii. Powinien leżeć sześć stóp pod ziemią z Astrid, którą trzeba dobić, i Olavem (którego brakowało w tym dziwnym śnie) zamiast być balastem dla bliskich, zamiast żyć z potwornym przekleństwem.
W głębi serca rozumiał Sigrun - i w tym śnie i na jawie. Po ich rozmowie w księgarni nie obawiał się jej polowania, a raczej tego, że podda się zbyt kornie i spokojnie. Tak, jak teraz, czekając na wyrok.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Uśmiech nie zatańczył już na pełnych ustach blondynki, choć Michael tak tego pragnął, by ujrzeć go po raz ostatni przed śmiercią. On nie był już dla niej Michaelem Tonks - właśnie stał się potworem. Czymś gorszym od robaka, którego depcze się butem. Wargi wykrzywiały się jedynie w wyrazie bezgranicznego obrzydzenia, kiedy przyglądała się bez współczucia temu jak mężczyzna wykrwawia się, a śnieg wokół przybiera szkarłatną barwę. Czego się po niej spodziewał? Wiedział przecież jakie ma usposobienie. Twarde, bezduszne, nieznające empatii i litości. Zawsze była okrutna, podła i bezwzględna. Nie czyniła wyjątków. Dla nikogo. Zwłaszcza w przypadku wilkołaków, do których żywiła szczerą i płomienną nienawiść, do głębi obrzydzona ich skazą.
- Tego możesz być pewien - odrzekła lodowatym tonem, pustym, tak jak jej ciemne oczy, z których zniknął figlarny błysk, wyzywająca iskra, zachęcająca dotychczas Tonksa do kontynuowania pobudzającej gry. Stała nad nim, z wyciągniętą różdżką, celując prosto w jego pierś. Wszystko trwało zaledwie chwilę, ale wydawało się, że te sekundy rozciągają się w nieskończoność. Przemieniona w bestię Astrid miotała się wściekle za barierą, raz po raz próbując ją przekroczyć, czując zapach świeżej krwi, spragniona jej jak nigdy dotąd. Odbijała się jednak od niej wciąż i wciąż.
- Avada Kedavra.
Inkantacja najokrutniejszego z zaklęć zabrzmiała w jej ustach zdecydowanie. Nie było w tych dwóch słowach najmniejszego zawahania. Nieistotne przecież kim był dla niej jeszcze przed kwadransem, gdy wędrowali wspólnie leśnymi ścieżkami, czując jak pomiędzy nimi coś iskrzy. Ugryzienie wilkołaka go zatruło. Zmieniło bezpowrotnie w krwiożerczego potwora. Tego cofnąć się nie dało, doskonale o tym wiedział, uświadomiła mu to przecież - i ostrzegała, że podczas polowania musi być ostrożny, by nie paść ofiarą bestii. Tonks jednak nie usłuchał, poddał się chwilowej słabości, musiał więc ponieść tego konsekwencje.
Rozbłysło zielone światło. Promień morderczego czaru pokonał niewielki, dzielący ich dystans w zaledwie ułamek sekundy, trafiając w pierś zakrwawionego aurora. Wilkołak za barierą zawył do księżyca. Rookwood obserwowała zaś jak w oczach Michaela gaśnie światło, jak ostatni oddech zmienia się w obłok pary, a ciało bezwładnie osuwa na ziemię.
Wszystko potem zniknęło, Michael zaś wybudził się z tego koszmaru, w swoim własnym łóżku - żywy i cały.
| koniec
- Tego możesz być pewien - odrzekła lodowatym tonem, pustym, tak jak jej ciemne oczy, z których zniknął figlarny błysk, wyzywająca iskra, zachęcająca dotychczas Tonksa do kontynuowania pobudzającej gry. Stała nad nim, z wyciągniętą różdżką, celując prosto w jego pierś. Wszystko trwało zaledwie chwilę, ale wydawało się, że te sekundy rozciągają się w nieskończoność. Przemieniona w bestię Astrid miotała się wściekle za barierą, raz po raz próbując ją przekroczyć, czując zapach świeżej krwi, spragniona jej jak nigdy dotąd. Odbijała się jednak od niej wciąż i wciąż.
- Avada Kedavra.
Inkantacja najokrutniejszego z zaklęć zabrzmiała w jej ustach zdecydowanie. Nie było w tych dwóch słowach najmniejszego zawahania. Nieistotne przecież kim był dla niej jeszcze przed kwadransem, gdy wędrowali wspólnie leśnymi ścieżkami, czując jak pomiędzy nimi coś iskrzy. Ugryzienie wilkołaka go zatruło. Zmieniło bezpowrotnie w krwiożerczego potwora. Tego cofnąć się nie dało, doskonale o tym wiedział, uświadomiła mu to przecież - i ostrzegała, że podczas polowania musi być ostrożny, by nie paść ofiarą bestii. Tonks jednak nie usłuchał, poddał się chwilowej słabości, musiał więc ponieść tego konsekwencje.
Rozbłysło zielone światło. Promień morderczego czaru pokonał niewielki, dzielący ich dystans w zaledwie ułamek sekundy, trafiając w pierś zakrwawionego aurora. Wilkołak za barierą zawył do księżyca. Rookwood obserwowała zaś jak w oczach Michaela gaśnie światło, jak ostatni oddech zmienia się w obłok pary, a ciało bezwładnie osuwa na ziemię.
Wszystko potem zniknęło, Michael zaś wybudził się z tego koszmaru, w swoim własnym łóżku - żywy i cały.
| koniec
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
[SEN] Kiss with a fist
Szybka odpowiedź