Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis
Ben Nevis
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ben Nevis
Ben Nevis (a właściwie Beinn Nibheis), jako najwyższy szczyt Szkocji i całej Wielkiej Brytanii, stanowił niegdyś popularny punkt wycieczek turystycznych, jednak po wybuchu anomalii w maju 1956 roku, cała okolica uległa nieodwracalnemu przeistoczeniu. Niestabilna magia odcisnęła szczególne piętno na tutejszej florze i faunie, które - zwłaszcza po zapadnięciu zmroku - stały się szczególnie niebezpieczne, sprawiając, że mugole zaczęli omijać to miejsce szerokim łukiem. Czarodzieje wciąż jednak lubią się tutaj zapuszczać, choć nie tylko, by podziwiać roztaczające się z wysokości 1345 metrów nad poziomem morza widoki; zbocza Ben Nevis szczególnie upodobali sobie łowcy i badacze magicznych stworzeń, głównie górskich trolli i testrali; z kolei pogłoski o rzekomo pojawiających się w okolicy banshee i leśnych lichach, działają niczym magnes na samozwańczych poszukiwaczy przygód.
Od czasu pojawiania się anomalii, miejsce to słynie również z niespotykanie kapryśnej pogody, zmieniającej się niczym w kalejdoskopie. Próbując zdobyć szczyt, należy mieć więc na uwadze błyskawicznie zmieniające się warunki. Po pojawieniu się w lokacji, jeden z graczy powinien wykonać rzut kością k10, a następnie zinterpretować wynik według poniższej rozpiski:
1, 2 - pogoda nie zmienia się;
3 - w trakcie wspinaczki gwałtownie obniża się temperatura, spadając o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; zrywa się porywisty wiatr;
4 - w trakcie wspinaczki gwałtownie podnosi się temperatura, rosnąc o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; wiatr cichnie całkowicie;
5 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, po czym rozpoczyna się gwałtowna ulewa, a ścieżka staje się niebezpiecznie śliska;
6 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, z których - bez względu na porę roku - zaczyna lecieć gęsty śnieg, utrudniając wam widoczność;
7 - rozpoczyna się burza z piorunami, zmuszając was do jak najszybszego odszukania schronienia;
8 - wokół was podnosi się gęsta, mlecznobiała mgła, która niemal zupełnie ogranicza waszą widoczność;
9 - niezależnie od tego, o której godzinie rozpoczęliście wspinaczkę, w jej trakcie zapada zmrok, otaczając was czarną, bezgwiezdną nocą; na niebie nie widać nawet księżyca;
10 - jeżeli niebo było do tej pory zasnute chmurami, te rozpraszają się - czeka was słoneczny, bezchmurny dzień.
Od czasu pojawiania się anomalii, miejsce to słynie również z niespotykanie kapryśnej pogody, zmieniającej się niczym w kalejdoskopie. Próbując zdobyć szczyt, należy mieć więc na uwadze błyskawicznie zmieniające się warunki. Po pojawieniu się w lokacji, jeden z graczy powinien wykonać rzut kością k10, a następnie zinterpretować wynik według poniższej rozpiski:
1, 2 - pogoda nie zmienia się;
3 - w trakcie wspinaczki gwałtownie obniża się temperatura, spadając o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; zrywa się porywisty wiatr;
4 - w trakcie wspinaczki gwałtownie podnosi się temperatura, rosnąc o 15 stopni Celsjusza względem tej, która towarzyszyła wam u podnóży góry; wiatr cichnie całkowicie;
5 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, po czym rozpoczyna się gwałtowna ulewa, a ścieżka staje się niebezpiecznie śliska;
6 - nad waszymi głowami gromadzą się gęste chmury, z których - bez względu na porę roku - zaczyna lecieć gęsty śnieg, utrudniając wam widoczność;
7 - rozpoczyna się burza z piorunami, zmuszając was do jak najszybszego odszukania schronienia;
8 - wokół was podnosi się gęsta, mlecznobiała mgła, która niemal zupełnie ogranicza waszą widoczność;
9 - niezależnie od tego, o której godzinie rozpoczęliście wspinaczkę, w jej trakcie zapada zmrok, otaczając was czarną, bezgwiezdną nocą; na niebie nie widać nawet księżyca;
10 - jeżeli niebo było do tej pory zasnute chmurami, te rozpraszają się - czeka was słoneczny, bezchmurny dzień.
Lokacja zawiera kości.
Sue co prawda pojmowała ideę ulubionej pory roku, jej porą była właśnie wiosna, co wcale nie znaczyło, że w innych nie potrafiła dostrzec piękna. Gdy wszystko kwitło, stopy same prowadziły tanecznym krokiem, a oddech stawał się lżejszy. Nawet żałoba, dająca o sobie znać wyjątkowo donośnymi nutami właśnie na przełomie marca i kwietnia, nie mogła wymazać z Lovegood uczucia przychodzącego wraz z pierwszymi liśćmi na drzewach i powiewem cieplejszego powietrza.
- To wystarczająco wiele - kiwnęła głową, przyjmując tę wizję. Satysfakcja była ważna, może dla gór wyjątkowo ważna? - Miałby pewność, że nikt go nie przerośnie. Teraz sobie myślę, że innym szczytom może być przykro... myślisz, że zauważą? - zapytała cicho, zerkając niepewnie na przyjaciela, by za chwilę rozejrzeć się też po górach, jakby sprawdzała, czy nie zostali uwięzieni pod ostrzałem ich spojrzeń. Uff, na szczęście wciąż leżały brzuchem do góry. - Podziwiam, że potrafią być takie nieruchome - stwierdziła, przechyliwszy głowę. Ona poddałaby się po szesnastu sekundach.
- Tak. Może to dystans, w końcu chyba nie da się mieć większego, niż stąd - stwierdziła i coś w tym było. Tutaj dystans był po prostu naturalny. - Dziękuję ci za to. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo potrzebuję wycieczki - przyznała lekko, ale nie do końca beztrosko. Życie w ciągłym zmartwieniu miażdżyło umysł, który tutaj wracał do swojej prawdziwej postaci. Mogła przypomnieć sobie, kim była i odrzucić zwątpienia. Potrafiła wyobrazić sobie nawet rodzinę, spędzającą czas na Ben Nevis - nie bez tęsknoty, lecz doskonale wiedziała, jak doceniliby te cudowne okoliczności i wyobrażała sobie, że patrzy również dla nich, że widzą te góry jej oczyma. Chciała, by widzieli.
- Zdecydowanie dobrze przyprawiona! Deszczem! - rozwiała wątpliwości. Oczywiste, że deszcz zrosiłby góry odpowiednim smakiem, sprawiając, że kubki smakowe tortu byłyby bardzo uradowane. Tak, jak teraz jej własne. - Widzisz, deszcz byłby na tej planecie trzymany w słoiczkach i wcale nie padałby z nieba - gdyby padał zniszczyłby torty - wzruszyła ramionami. Z nieba padałaby raczej posypka, czekoladowe płatki, cieniutkie i smaczne. Bertie wyjątkowo trafił z malinami.
- Aż przypomniał mi się festiwal lata! I konkurs alchemiczny. Warzyliśmy mikstury z malin i trochę mi nie wyszło, bo zjadłam ich za dużo - poklepała się palcem po brodzie, robiąc minę niewiniątka, po czum wzruszyła ramionami. Cóż, była wtedy ostatnia, ale dla tych malin z pewnością było warto. - Bardzo miło wspominam ten czas - Bertie złapał wtedy jej wianek, co też pamiętała bardzo dobrze, bo martwiła się, że nikt nie sięgnie po jej dzieło. - Jeśli coś budzi dobre wspomnienia, musi być wspaniałe.
- Nie ma czego przebijać, wszystkie marzenia są sobie równe - zaprzeczyła, kręcąc lekko głową. Liczyła się radość z ich spełnienia, a nie spektakularność.
- To wystarczająco wiele - kiwnęła głową, przyjmując tę wizję. Satysfakcja była ważna, może dla gór wyjątkowo ważna? - Miałby pewność, że nikt go nie przerośnie. Teraz sobie myślę, że innym szczytom może być przykro... myślisz, że zauważą? - zapytała cicho, zerkając niepewnie na przyjaciela, by za chwilę rozejrzeć się też po górach, jakby sprawdzała, czy nie zostali uwięzieni pod ostrzałem ich spojrzeń. Uff, na szczęście wciąż leżały brzuchem do góry. - Podziwiam, że potrafią być takie nieruchome - stwierdziła, przechyliwszy głowę. Ona poddałaby się po szesnastu sekundach.
- Tak. Może to dystans, w końcu chyba nie da się mieć większego, niż stąd - stwierdziła i coś w tym było. Tutaj dystans był po prostu naturalny. - Dziękuję ci za to. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo potrzebuję wycieczki - przyznała lekko, ale nie do końca beztrosko. Życie w ciągłym zmartwieniu miażdżyło umysł, który tutaj wracał do swojej prawdziwej postaci. Mogła przypomnieć sobie, kim była i odrzucić zwątpienia. Potrafiła wyobrazić sobie nawet rodzinę, spędzającą czas na Ben Nevis - nie bez tęsknoty, lecz doskonale wiedziała, jak doceniliby te cudowne okoliczności i wyobrażała sobie, że patrzy również dla nich, że widzą te góry jej oczyma. Chciała, by widzieli.
- Zdecydowanie dobrze przyprawiona! Deszczem! - rozwiała wątpliwości. Oczywiste, że deszcz zrosiłby góry odpowiednim smakiem, sprawiając, że kubki smakowe tortu byłyby bardzo uradowane. Tak, jak teraz jej własne. - Widzisz, deszcz byłby na tej planecie trzymany w słoiczkach i wcale nie padałby z nieba - gdyby padał zniszczyłby torty - wzruszyła ramionami. Z nieba padałaby raczej posypka, czekoladowe płatki, cieniutkie i smaczne. Bertie wyjątkowo trafił z malinami.
- Aż przypomniał mi się festiwal lata! I konkurs alchemiczny. Warzyliśmy mikstury z malin i trochę mi nie wyszło, bo zjadłam ich za dużo - poklepała się palcem po brodzie, robiąc minę niewiniątka, po czum wzruszyła ramionami. Cóż, była wtedy ostatnia, ale dla tych malin z pewnością było warto. - Bardzo miło wspominam ten czas - Bertie złapał wtedy jej wianek, co też pamiętała bardzo dobrze, bo martwiła się, że nikt nie sięgnie po jej dzieło. - Jeśli coś budzi dobre wspomnienia, musi być wspaniałe.
- Nie ma czego przebijać, wszystkie marzenia są sobie równe - zaprzeczyła, kręcąc lekko głową. Liczyła się radość z ich spełnienia, a nie spektakularność.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Uśmiechnął się lekko na sugestię, że pozostałym górom może zrobić się przykro. Spojrzał na Sue, sam potrafił żartować, ożywiając i uosabiając przedmioty ale mało do którego realnie się przywiązywał. Z Sue było trochę inaczej, w jej świecie czuć mogło absolutnie wszystko, więc cóż - dał się w to wciągnąć.
- Myślę że nie, jeśli są dobrymi przyjaciółmi. Powinny się cieszyć, że komuś jest lepiej. - wzruszył lekko ramionami. - Nie byłoby ci przykro gdyby dwie mrówki w latającym samochodzie osiadły na mojej głowie na piknik i przy okazji sprawiły, że jestem odrobinkę większy, silniejszy albo cośtam, nie? - dodał, choć tego to był raczej pewien. Uśmiechnął się weselej.
- Ostatecznie robią to od tysięcy lat. Sporo czasu na osiągnięcie mistrzostwa. - wzruszył ramionami i też postanowił się położyć na kocu, bo jakoś zabrakło mu miejsca na wygodne podparcie pleców. Słońce uniosło się już całkiem wysoko, nie raziło aż tak bardzo w oczy kiedy patrzyli w stronę horyzontu. Bertie ponownie skinął głową na słowa Sue. Pewnie miała rację, może to perspektywa. Dobrze czasami być mrówką.
- Dobrze czasem uciec. - uśmiechnął się do niej lekko. Nie mogą sobie na coś takiego pozwalać często, nie w obecnej sytuacji, ale może powinni wprowadzić takie wycieczki do swojego życia raz na jakiś czas?
Oparł brodę o złożone dłonie, znów sięgając do swojego kawałka tortu. Brakowało mu takiego prostego lenistwa, zdecydowanie. Obrócił się zaraz na bok, żeby wygodniej przyglądać się Sue, kiedy mówiła, powoli przechodząc wspomnieniami do festiwalu lata. Sam miał wrażenie, że to było strasznie dawno temu.
- Mhmm. Na plaży też było super. - przyznał. - Udało mi się ciebie dogonić. - puścił jej oczko. Potem wygrał konkurs kulinarny, a na koniec skończył w Tower po walce z Wiklinowym Magiem. Ale nawet to nie było złe wspomnienie, z perspektywy czasu wyszło nawet zabawnie. Niesamowite jak wiele się działo w tak krótkim czasie.
- Pewnie tak. - przyznał dalej. Po prostu jego marzenia były łatwiejsze. Łatwiej było mu do nich docierać. Jednocześnie były małymi kamyczkami na drodze do tych dużych. Znów napił się kawy, bo chyba powoli docierał do niego niedobór snu. Choć w tym momencie w żaden sposób mu to nie przeszkadzało.
- Jak myślisz, jak to wszystko wyglądało zanim pojawili się ludzie? - spytał, bo w sumie to to miejsce wydawało mu się starsze niż cokolwiek co znał na świecie.
- Myślę że nie, jeśli są dobrymi przyjaciółmi. Powinny się cieszyć, że komuś jest lepiej. - wzruszył lekko ramionami. - Nie byłoby ci przykro gdyby dwie mrówki w latającym samochodzie osiadły na mojej głowie na piknik i przy okazji sprawiły, że jestem odrobinkę większy, silniejszy albo cośtam, nie? - dodał, choć tego to był raczej pewien. Uśmiechnął się weselej.
- Ostatecznie robią to od tysięcy lat. Sporo czasu na osiągnięcie mistrzostwa. - wzruszył ramionami i też postanowił się położyć na kocu, bo jakoś zabrakło mu miejsca na wygodne podparcie pleców. Słońce uniosło się już całkiem wysoko, nie raziło aż tak bardzo w oczy kiedy patrzyli w stronę horyzontu. Bertie ponownie skinął głową na słowa Sue. Pewnie miała rację, może to perspektywa. Dobrze czasami być mrówką.
- Dobrze czasem uciec. - uśmiechnął się do niej lekko. Nie mogą sobie na coś takiego pozwalać często, nie w obecnej sytuacji, ale może powinni wprowadzić takie wycieczki do swojego życia raz na jakiś czas?
Oparł brodę o złożone dłonie, znów sięgając do swojego kawałka tortu. Brakowało mu takiego prostego lenistwa, zdecydowanie. Obrócił się zaraz na bok, żeby wygodniej przyglądać się Sue, kiedy mówiła, powoli przechodząc wspomnieniami do festiwalu lata. Sam miał wrażenie, że to było strasznie dawno temu.
- Mhmm. Na plaży też było super. - przyznał. - Udało mi się ciebie dogonić. - puścił jej oczko. Potem wygrał konkurs kulinarny, a na koniec skończył w Tower po walce z Wiklinowym Magiem. Ale nawet to nie było złe wspomnienie, z perspektywy czasu wyszło nawet zabawnie. Niesamowite jak wiele się działo w tak krótkim czasie.
- Pewnie tak. - przyznał dalej. Po prostu jego marzenia były łatwiejsze. Łatwiej było mu do nich docierać. Jednocześnie były małymi kamyczkami na drodze do tych dużych. Znów napił się kawy, bo chyba powoli docierał do niego niedobór snu. Choć w tym momencie w żaden sposób mu to nie przeszkadzało.
- Jak myślisz, jak to wszystko wyglądało zanim pojawili się ludzie? - spytał, bo w sumie to to miejsce wydawało mu się starsze niż cokolwiek co znał na świecie.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Susanne bardzo podobała się interpretacja Bertiego, trafił w samo sedno, w mig rozwiewając jej niepokój. Rozejrzała się po szczytach, próbując wyczytać z nich, czy przyjaźnią się z Ben Nevis - lecz skoro trwały tu tysiące lat, na pewno żywiły do niego ciepłe uczucia. Inaczej dawno poszłyby górować gdzie indziej, prawda? Uśmiechnęła się na bardzo obrazowe pytanie i pokręciła przecząco głową. Nawet nie miał pojęcia, jak odnosił się do jej własnej sytuacji, rozjaśniającej się coraz bardziej. Była chyba bardzo przykładną przyjaciółkom, nie pamiętała, by życzyła komukolwiek źle.
- Nie. Ale może już nie rośnij, bo jeszcze trochę i sama będę jak mrówka, jeśli usiądę ci na głowie - zaproponowała rozbawiona, patrząc znacząco na przyjaciela. - Masz rację, a skoro one są tu razem tyle lat, na pewno się bardzo lubią - dodała, werbalizując poprzednie przemyślenia. - Nic tylko brać z nich przykład! - zwłaszcza w osiąganiu mistrzostwa. Chyba oboje nad tym pracowali, nawet jeżeli w różnych dziedzinach.
- A więc postanowione. Powtarzamy to od czasu do czasu, trzeba świętować dobre rzeczy - może był to pretekst, by wyciągnąć Bertiego na samotne spotkanie, ale czy było w tym coś złego? Mogli też zabrać przyjaciół. A dostrzeganie pozytywów na pewno im nie zaszkodzi.
- Widzisz? Mówiłam, masz zdecydowanie za długie nogi - westchnęła, kręcąc głową z udawanym zmartwieniem. - Jeszcze cię przegonię, daj mi tylko dobrą okazję! - obiecała energicznie, już czując w sobie ducha walki. Choć, szczerze mówiąc, nie wspominała wcale źle tej małej przegranej, wręcz przeciwnie. Teraz naszła ją myśl. - Hej, myślisz, że maliny przyjmą się w naszym ogrodzie? Moglibyśmy je zasadzić, swoje są najlepsze - zaproponowała, rozkoszując się kolejnym kęsem tortu. Pamiętała parę grządek z domowych stron, na własny użytek wystarczały.
Mogłaby puścić wodzę fantazji, próbując wyobrazić sobie świat sprzed ludzkości - ale wiedziała jedno. Na pewno był dziki, nieokiełznany, pełen pięknych stworzeń, które człowiek powoli tępił. Zawsze wzruszało ją to do głębi, smuciło i przejmowało, ale teraz rozejrzała się wokół i doszła do prostego wniosku, w jej ustach może nawet zaskakującego.
- Tak samo. Chciałabym wierzyć, że człowiek nie pokona świata. On ma wielką potęgę. Może nie byłoby tych budowli, które spotyka się po drodze na szczyt ani tamtych chat - wskazała widoczną z góry osadę, gdzieś w oddali - ale te góry biją aurą dawnych czasów i widok z nich to głównie natura. Ona świetnie radzi sobie bez ludzi - przyznała cicho.
- Nie. Ale może już nie rośnij, bo jeszcze trochę i sama będę jak mrówka, jeśli usiądę ci na głowie - zaproponowała rozbawiona, patrząc znacząco na przyjaciela. - Masz rację, a skoro one są tu razem tyle lat, na pewno się bardzo lubią - dodała, werbalizując poprzednie przemyślenia. - Nic tylko brać z nich przykład! - zwłaszcza w osiąganiu mistrzostwa. Chyba oboje nad tym pracowali, nawet jeżeli w różnych dziedzinach.
- A więc postanowione. Powtarzamy to od czasu do czasu, trzeba świętować dobre rzeczy - może był to pretekst, by wyciągnąć Bertiego na samotne spotkanie, ale czy było w tym coś złego? Mogli też zabrać przyjaciół. A dostrzeganie pozytywów na pewno im nie zaszkodzi.
- Widzisz? Mówiłam, masz zdecydowanie za długie nogi - westchnęła, kręcąc głową z udawanym zmartwieniem. - Jeszcze cię przegonię, daj mi tylko dobrą okazję! - obiecała energicznie, już czując w sobie ducha walki. Choć, szczerze mówiąc, nie wspominała wcale źle tej małej przegranej, wręcz przeciwnie. Teraz naszła ją myśl. - Hej, myślisz, że maliny przyjmą się w naszym ogrodzie? Moglibyśmy je zasadzić, swoje są najlepsze - zaproponowała, rozkoszując się kolejnym kęsem tortu. Pamiętała parę grządek z domowych stron, na własny użytek wystarczały.
Mogłaby puścić wodzę fantazji, próbując wyobrazić sobie świat sprzed ludzkości - ale wiedziała jedno. Na pewno był dziki, nieokiełznany, pełen pięknych stworzeń, które człowiek powoli tępił. Zawsze wzruszało ją to do głębi, smuciło i przejmowało, ale teraz rozejrzała się wokół i doszła do prostego wniosku, w jej ustach może nawet zaskakującego.
- Tak samo. Chciałabym wierzyć, że człowiek nie pokona świata. On ma wielką potęgę. Może nie byłoby tych budowli, które spotyka się po drodze na szczyt ani tamtych chat - wskazała widoczną z góry osadę, gdzieś w oddali - ale te góry biją aurą dawnych czasów i widok z nich to głównie natura. Ona świetnie radzi sobie bez ludzi - przyznała cicho.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- Spokojnie, obiecuję zawsze cię utrzymać. - uśmiechnął się szerzej, szczerząc zęby na te Susowe obary. - Może z pomocą magii, bo jednak w perspektywie mrówki byłabyś całkiem duża, ale ja sobie radę dam. - puścił jej oczko. Wrócił do swojego kawałka tortu, nawet z resztą z niego zadowolony. Choć ta wycieczka miała być czymś dla Sue, jemu też po prostu dobrze zrobiła. Ale to raczej dodatkowa korzyść.
- Mhmm. Jestem na tak. - będą musieli poszukać sobie takich pretekstów, dla chcącego nic trudnego. Ostatecznie mogą świętować dosłownie cokolwiek. - To ustanawiamy jedno święto w miesiącu?
Zaproponował zaraz. Jedna taka wycieczka na miesiąc wydawała mu się całkiem rozsądna, każdy da radę ten raz się zorganizować, poświęcić dzień na to wyłącznie żeby zrobić coś przyjemnego.
- To całkiem możliwe. - zaśmiał się, bo ostatecznie kondycję miał raczej kiepską i w sumie to wiedział, że musi nad nią popracować. Tylko wcale go to jakoś nie kusiło. - Ale dam z siebie wszystko, żeby ci nie pozwolić. - dodał, żeby nie odbierać Sue radości z ewentualnego sukcesu, jeśli postanowią kiedyś faktycznie znów się ścigać.
- Nie mam bladego pojęcia, nie znam się na tym jakoś za dobrze. - przyznał. - Ale w gruncie rzeczy mieszkamy w lesie, maliny rosną w lasach więc myślę, że warto spróbować. - dodał zaraz. - Myślałem generalnie, żeby trochę jedzenia zasiać, może coś by z tego wyszło. - przyznał, choć prawda była taka, że w tym okresie trochę za mało bywał w domu, by zajmować się podobnymi rzeczami, a perspektywa na to, że to się zmieni narazie była nikła. Niby czuł, że powinien zrezygnować z jednego zajęcia, ale... no cóż, polubił oba i był chyba zbyt uparty.
Kiedy Sue się odezwała, spojrzał na nią uważnie.
- Ja słyszałem, że chodziły tutaj takie olbrzymie zwierzęta. Ale tak na prawdę mega gigantyczne. - uśmiechnął się lekko. Lubił je sobie wyobrażać, choć nie miał pojęcia jak wyglądały. - Może nie pokonamy świata, a znajdziemy swoje miejsce w nim po prostu. Uwierz w nas. - dodał jeszcze. Wiele rzeczy jakie robili ludzie nie było najlepsze, ale przeważająca większość wcale nie chciała przecież źle.
zt x2
- Mhmm. Jestem na tak. - będą musieli poszukać sobie takich pretekstów, dla chcącego nic trudnego. Ostatecznie mogą świętować dosłownie cokolwiek. - To ustanawiamy jedno święto w miesiącu?
Zaproponował zaraz. Jedna taka wycieczka na miesiąc wydawała mu się całkiem rozsądna, każdy da radę ten raz się zorganizować, poświęcić dzień na to wyłącznie żeby zrobić coś przyjemnego.
- To całkiem możliwe. - zaśmiał się, bo ostatecznie kondycję miał raczej kiepską i w sumie to wiedział, że musi nad nią popracować. Tylko wcale go to jakoś nie kusiło. - Ale dam z siebie wszystko, żeby ci nie pozwolić. - dodał, żeby nie odbierać Sue radości z ewentualnego sukcesu, jeśli postanowią kiedyś faktycznie znów się ścigać.
- Nie mam bladego pojęcia, nie znam się na tym jakoś za dobrze. - przyznał. - Ale w gruncie rzeczy mieszkamy w lesie, maliny rosną w lasach więc myślę, że warto spróbować. - dodał zaraz. - Myślałem generalnie, żeby trochę jedzenia zasiać, może coś by z tego wyszło. - przyznał, choć prawda była taka, że w tym okresie trochę za mało bywał w domu, by zajmować się podobnymi rzeczami, a perspektywa na to, że to się zmieni narazie była nikła. Niby czuł, że powinien zrezygnować z jednego zajęcia, ale... no cóż, polubił oba i był chyba zbyt uparty.
Kiedy Sue się odezwała, spojrzał na nią uważnie.
- Ja słyszałem, że chodziły tutaj takie olbrzymie zwierzęta. Ale tak na prawdę mega gigantyczne. - uśmiechnął się lekko. Lubił je sobie wyobrażać, choć nie miał pojęcia jak wyglądały. - Może nie pokonamy świata, a znajdziemy swoje miejsce w nim po prostu. Uwierz w nas. - dodał jeszcze. Wiele rzeczy jakie robili ludzie nie było najlepsze, ale przeważająca większość wcale nie chciała przecież źle.
zt x2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 10 maja?
– Opuszczona wioska powinna być gdzieś w pobliżu – odezwał się do Gabriela, składając na czworo przywiezioną ze sobą mapę terenu i chowając ją ostrożnie do wewnętrznej kieszeni wzmacnianej peleryny. Chociaż wiosna już na dobre rozgościła się w Wielkiej Brytanii, i prowadzący w stronę szczytu szlak w niczym nie przypominał tego, przez który musiał przedzierać się w grudniu, to pogoda – zwłaszcza tutaj, zwłaszcza w tych górach – wciąż bywała kapryśna. Nad ich głowami co prawda szczęśliwie nie grzmiała już burza, a pola widzenia nie ograniczała gęsta jak mleko mgła, ale Percival i tak postanowił mieć oczy dookoła głowy. Ben Nevis już raz go pokonało; pamiętna wyprawa, choć zakończona tylko połowiczną porażką, uwierała go niczym irytujący, ostry kamień w bucie, nie pozwalając o sobie zapomnieć nawet na moment – i sprawiając, że do tej dzisiejszej podchodził z podwójną determinacją. Nie miał zamiaru zawieść po raz drugi, nie mógł tego zrobić – bo od powodzenia ich misji zależało zbyt wiele. Londyn wciąż pozostawał w rękach wroga, i jeżeli mieli go z nich wyrwać, musieli zdobyć sojuszników. A żeby tego dokonać, musieli też najpierw zdobyć szczyt.
Pokonał kolejnych kilka metrów, uważnie stawiając kroki na wyślizganych kamieniach, a przy okazji przez cały czas nasłuchując. Oprócz kapryśnej, zabarwionej anomaliami pogody, wśród okolicznych jaskiń i zarośli czekało na nich też inne niebezpieczeństwo – o tutejszej florze i faunie, nieodwracalnie zmienionej, zaczęły już krążyć legendy. To z uwagi na nie musieli zresztą podzielić swoją górską wyprawę na kilka dni, upewniając się, że nie przyjdzie im wędrować po zmroku; nie potrzebowali lekkomyślnego ryzyka – dlatego, zgodnie z sugestią Gabriela, ostatnią noc spędzili w upchniętym na skalnej półce schronie, by o świcie ruszyć dalej – w poszukiwaniu pozostałości po zniszczonej przez anomalie wiosce, z której, przy odrobinie szczęścia, mieli trafić do skarbca. – Widzisz coś? – zapytał, przystając na moment i odwracając się w stronę swojego towarzysza. Rozejrzał się; oceniając po wysokości i rozciągającym się pod nimi widoku, musieli znajdować się już w pobliżu szczytu; drzewa przerzedziły się jakiś czas temu, zmieniając krajobraz na surowy i kamienisty – co z jednej strony poprawiało widoczność, ale z drugiej sprawiało, że znacznie trudniej było wypatrzeć ślady bytności olbrzymów. Ciężkie stopy nie odbijały się w kamieniu, tak jak zrobiłyby to w ziemi, nie było też wokół nich drzew i krzewów, które przechodzące tędy olbrzymy mogłyby połamać. – Z wioski mogło nic nie zostać, ale jeśli olbrzymy wędrowały którąś z tych ścieżek, to skały na niej powinny być bardziej pokruszone. – Ciężar na tyle wielki, by wprawić ziemię w drżenie, z pewnością był w stanie skruszyć również płaskie kamienie, z których zbudowane były górskie zbocza. – Ewentualnie mogły po nich zostać jakieś resztki fortyfikacji?.. – Nie był pewien, czy olbrzymy budowały mury – być może uznawały, że sama ich obecność stanowiła wystarczający czynnik odstraszający intruzów – ale każda wskazówka mogła okazać się dobra.
Oparł dłonie na udach, dając sobie chwilę na złapanie oddechu, a jednocześnie przyglądając się podłożu w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. Z cichą nadzieją czekał też na odpowiedź Gabriela; on sam może i znał te góry lepiej, ale czujne oko aurora miało szansę dostrzec więcej – istniało więc wysokie prawdopodobieństwo, że to Tonks będzie tym, który doprowadzi ich do wioski.
| mam przy sobie: różdżkę, pelerynę z włóknami ze smoczej skóry, rękawice ze smoczej skóry i juchtową szarfę (na sobie); broszę z alabastrowym jednorożcem wpiętą po wewnętrznej stronie peleryny; amulety zawieszone na rzemieniu: fluoryt, czarną perłę, pazur gryfa zatopiony w bursztynie i amulet wyciszenia; świstoklik (pod postacią zapalniczki); eliksiry: maść z wodnej gwiazdy (stat. 21, moc +5), antidotum na niepowszechne trucizny (stat. 21), eliksir wiggenowy (stat. 21, moc +5), smocza łza (stat. 31)
| rzucam: k10 na pogodę, k100 na spostrzegawczość (I poziom biegłości)
– Opuszczona wioska powinna być gdzieś w pobliżu – odezwał się do Gabriela, składając na czworo przywiezioną ze sobą mapę terenu i chowając ją ostrożnie do wewnętrznej kieszeni wzmacnianej peleryny. Chociaż wiosna już na dobre rozgościła się w Wielkiej Brytanii, i prowadzący w stronę szczytu szlak w niczym nie przypominał tego, przez który musiał przedzierać się w grudniu, to pogoda – zwłaszcza tutaj, zwłaszcza w tych górach – wciąż bywała kapryśna. Nad ich głowami co prawda szczęśliwie nie grzmiała już burza, a pola widzenia nie ograniczała gęsta jak mleko mgła, ale Percival i tak postanowił mieć oczy dookoła głowy. Ben Nevis już raz go pokonało; pamiętna wyprawa, choć zakończona tylko połowiczną porażką, uwierała go niczym irytujący, ostry kamień w bucie, nie pozwalając o sobie zapomnieć nawet na moment – i sprawiając, że do tej dzisiejszej podchodził z podwójną determinacją. Nie miał zamiaru zawieść po raz drugi, nie mógł tego zrobić – bo od powodzenia ich misji zależało zbyt wiele. Londyn wciąż pozostawał w rękach wroga, i jeżeli mieli go z nich wyrwać, musieli zdobyć sojuszników. A żeby tego dokonać, musieli też najpierw zdobyć szczyt.
Pokonał kolejnych kilka metrów, uważnie stawiając kroki na wyślizganych kamieniach, a przy okazji przez cały czas nasłuchując. Oprócz kapryśnej, zabarwionej anomaliami pogody, wśród okolicznych jaskiń i zarośli czekało na nich też inne niebezpieczeństwo – o tutejszej florze i faunie, nieodwracalnie zmienionej, zaczęły już krążyć legendy. To z uwagi na nie musieli zresztą podzielić swoją górską wyprawę na kilka dni, upewniając się, że nie przyjdzie im wędrować po zmroku; nie potrzebowali lekkomyślnego ryzyka – dlatego, zgodnie z sugestią Gabriela, ostatnią noc spędzili w upchniętym na skalnej półce schronie, by o świcie ruszyć dalej – w poszukiwaniu pozostałości po zniszczonej przez anomalie wiosce, z której, przy odrobinie szczęścia, mieli trafić do skarbca. – Widzisz coś? – zapytał, przystając na moment i odwracając się w stronę swojego towarzysza. Rozejrzał się; oceniając po wysokości i rozciągającym się pod nimi widoku, musieli znajdować się już w pobliżu szczytu; drzewa przerzedziły się jakiś czas temu, zmieniając krajobraz na surowy i kamienisty – co z jednej strony poprawiało widoczność, ale z drugiej sprawiało, że znacznie trudniej było wypatrzeć ślady bytności olbrzymów. Ciężkie stopy nie odbijały się w kamieniu, tak jak zrobiłyby to w ziemi, nie było też wokół nich drzew i krzewów, które przechodzące tędy olbrzymy mogłyby połamać. – Z wioski mogło nic nie zostać, ale jeśli olbrzymy wędrowały którąś z tych ścieżek, to skały na niej powinny być bardziej pokruszone. – Ciężar na tyle wielki, by wprawić ziemię w drżenie, z pewnością był w stanie skruszyć również płaskie kamienie, z których zbudowane były górskie zbocza. – Ewentualnie mogły po nich zostać jakieś resztki fortyfikacji?.. – Nie był pewien, czy olbrzymy budowały mury – być może uznawały, że sama ich obecność stanowiła wystarczający czynnik odstraszający intruzów – ale każda wskazówka mogła okazać się dobra.
Oparł dłonie na udach, dając sobie chwilę na złapanie oddechu, a jednocześnie przyglądając się podłożu w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów. Z cichą nadzieją czekał też na odpowiedź Gabriela; on sam może i znał te góry lepiej, ale czujne oko aurora miało szansę dostrzec więcej – istniało więc wysokie prawdopodobieństwo, że to Tonks będzie tym, który doprowadzi ich do wioski.
| mam przy sobie: różdżkę, pelerynę z włóknami ze smoczej skóry, rękawice ze smoczej skóry i juchtową szarfę (na sobie); broszę z alabastrowym jednorożcem wpiętą po wewnętrznej stronie peleryny; amulety zawieszone na rzemieniu: fluoryt, czarną perłę, pazur gryfa zatopiony w bursztynie i amulet wyciszenia; świstoklik (pod postacią zapalniczki); eliksiry: maść z wodnej gwiazdy (stat. 21, moc +5), antidotum na niepowszechne trucizny (stat. 21), eliksir wiggenowy (stat. 21, moc +5), smocza łza (stat. 31)
| rzucam: k10 na pogodę, k100 na spostrzegawczość (I poziom biegłości)
- moja propozycja planu misji:
- I etap - szukamy wioski - rzucamy na spostrzegawczość, aż łącznie nie osiągniemy ST równego 200;
II etap - droga do skarbca - rzucamy k10 na to, czy zje nas jakieś zwierzątko albo natrafimy na zabezpieczenie/pułapkę (do rozpisania);
III etap - czas odebrać hełm olbrzymowi - walka (żywotność i staty olbrzyma sobie ustalimy);
IV etap - musimy doczołgać się do olbrzymów i namówić ich do współpracy
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 92
#1 'k10' : 3
--------------------------------
#2 'k100' : 92
10/05
Zerknął Percivalowi przez ramię na mapę, chociaż to jemu w całości pozostawił zadania nawigacji. Nie miał szans na bliższe poznanie Ben Nevis, z wyjątkiem tego jednego mroźnego dnia, który spędził w schronie. I podczas tej wyprawy postanowili z niego skorzystać, aby wraz z pierwszymi promieniami słońca ruszyć w dalszą drogę. Nawet jeżeli pogoda nie rozpieszczała, to nadal było lepiej niż w czasie grudniowych zamieci.
Jeszcze kilka tygodni temu, kiedy dostał list od Percivala, nie wyobrażał sobie wspinaczki górskiej, kiedy przy każdym ruchu ból dawał się we znaki i promieniował, obejmując całe ciało aurora. Teraz? Coś, co mógłby nazwać skutkami ubocznymi marcowych rewelacji dobiegło końca. Rozkojarzenie zniknęło, dzięki czemu w pełni mógł skupić się na ich zadaniu; bo nie mogli zawieść, on nie mógł. Porażka jeszcze nigdy nie smakowała tak gorzko. Bo przecież jedyne gorsze scenariusze, jakie przychodziły mu do głowy, zakrawały o dantejskie zabarwienie. Teraz jednak chciał odciąć się od minionych wydarzeń, które natrętnie nawiedzały jego myśli. Olbrzymy mogły być silnymi sprzymierzeńcami, wystarczyło jedynie znaleźć hełm, cóż, łatwiej powiedzieć, ale zdecydowanie trudniej zrobić.
Prowadzony przez byłego lorda, rozglądał się na boki, próbując wyłapać w krajobrazie coś, co mogłoby naprowadzić ich na odnalezienie zgliszczy wioski, która rzekomo, według wiedzy zgromadzonej przed wyprawą powinna znajdować się gdzieś tutaj. Jednakże anomalie zrobiły swoje i nawet jeżeli stały się teraz tylko widmem przeszłości, to nadal utrudniały życie czarodziejom. - Niestety nie - odparł, uważnie przeczesując okolicę wnikliwym spojrzeniem. Wysłuchał wskazówek Percivala, którego wiedza na temat magicznej fauny była naprawdę imponująca. - Powinny zostać jakieś resztki zabudowań - na logikę, tak przynajmniej wydawało się Gabrielowi, niestety nie miał pojęcia jak bardzo zaawansowana była architektura olbrzymów. Jednakże coś musiało zostać po wiosce, jakikolwiek ślad.
ekwipunek; różdżka, para lusterek dwukierunkowych, Eliksir samoregeneracji (1 porcja, stat. 20), Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20), marynowana narośl ze szczuroszczeta (stat. 40, moc +10) - 1 porcje
rzucam na spostrzegawczość (III)
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Nie potrafił odpędzić od siebie wrażenia, że z każdym kolejnym krokiem, który robili w stronę szczytu, powietrze stawało się coraz zimniejsze; i to nie w naturalny, związany ze zmianą wysokości sposób – wiatr, który zerwał się, kiedy znaleźli się na otwartej, bezdrzewnej przestrzeni, zdawał się przenikać do szpiku kości, przedostając się nawet przez grubą warstwę wzmacnianej peleryny. Owinął się nią dokładniej, starając się powstrzymać szczękanie zębami, i przez cały czas nie przestając się rozglądać. Gabriel miał rację, powinni szukać zabudowań – ale choć miał mgliste pojęcie, jak mogłyby wyglądać proste schronienia wzniesione przez olbrzymów, to nigdzie dookoła nich nie widział nic podobnego.
Dopóki nie minęli kolejnego załamania ścieżki, a jego spojrzenie nie zatrzymało się na pozornie niewyróżniającym się rzędzie szarych skał, piętrzących się na lewo od szlaku, kilkanaście metrów niżej niż punkt, w którym się obecnie znajdowali. – Patrz – mruknął, zatrzymując się, i wskazując aurorowi kierunek. Potrzebował potwierdzenia, że wzrok nie płatał mu figli, nadwyrężany dodatkowo wciskającym się w oczy wiatrem; wydawało mu się jednak, że w skalnej ścianie dostrzegał wyłom, zbyt ostry, by mógł powstać w naturalnym procesie tworzenia się gór, i zbyt szeroki, by służyć ludziom. Co było za nim – trudno było mu z tej odległości stwierdzić, widział jedynie głębokie cienie w miejscu, do którego nie przedostawało się już słabe światło schowanego za chmurami słońca, poza tym wejście było częściowo zasłonięte przez zarośla. Przedarcie się przez nie mogło okazać się zadaniem karkołomnym, ale póki co był to jedyny trop, jaki mieli; wydawał się więc wart sprawdzenia. – Będziemy musieli uważać, żeby nie zabić się na tych kamieniach – powiedział, trochę do siebie, trochę do Tonksa, spoglądając w dół; prześwit, na który wskazywał, nie znajdował się na głównym szlaku, nie prowadziła więc do niego względnie wygodna ścieżka – między nim, a nimi, rozciągała się stroma połać kamienistego terenu, pokryta drobnymi, wyglądającymi raczej mało stabilnie skałami. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu innej drogi, może bardziej krętej, ale łagodniejszej – jednak nic takiego nie zauważył, teren ze wszystkich stron zdawał się opadać równie gwałtownie. Być może mogliby obejść skalny krąg dookoła i spróbować dostać się do niego od drugiej strony, ale było to bardzo duże być może – równie dobrze mogli bez sensu nadłożyć drogi, stracić kilka godzin cennego czasu, a ostatecznie i tak na powrót znaleźć się w punkcie wyjścia. – No dobra, spróbuję tam zejść. Nie idź zaraz za mną, żebyśmy na siebie nie wpadli – zaproponował, spoglądając na Gabriela. Dał mu chwilę na wyrażenie sprzeciwu, w międzyczasie przygotowując się już do pokonania trudnego podejścia. Poprawił na plecach pelerynę, sprawdził też, czy wszystko – zwłaszcza różdżka, nie przeżyłby (dosłownie) jej utraty – jest wystarczająco solidnie przytwierdzone do skórzanych pasków. Dopiero wtedy podszedł do krawędzi, jedną stopą sprawdzając grunt. Był dokładnie tak niestabilny, jak wyglądał, stanie i patrzenie na niego nie miało jednak sprawić, że stanie się inaczej. – No to idę – powiedział, po czym ruszył w dół, wbijając spojrzenie w kamieniste podłoże, i dla utrzymania równowagi balansując ramionami. Wolał nie patrzeć zbyt daleko przed siebie, i nie wyobrażać sobie, jak bardzo nieprzyjemny byłby upadek – zakończony sturlaniem się w dół, co prawda do celu, ale w stanie bolesnego poobijania.
| rzucam sobie na utrzymanie równowagi; ST 50, do rzutu doliczam podwojoną zwinność - jeśli się wywrócę, to obijam sobie pupę i inne rzeczy
(na pogodę rzuciłam 3, więc robi się bardzo zimno)
Dopóki nie minęli kolejnego załamania ścieżki, a jego spojrzenie nie zatrzymało się na pozornie niewyróżniającym się rzędzie szarych skał, piętrzących się na lewo od szlaku, kilkanaście metrów niżej niż punkt, w którym się obecnie znajdowali. – Patrz – mruknął, zatrzymując się, i wskazując aurorowi kierunek. Potrzebował potwierdzenia, że wzrok nie płatał mu figli, nadwyrężany dodatkowo wciskającym się w oczy wiatrem; wydawało mu się jednak, że w skalnej ścianie dostrzegał wyłom, zbyt ostry, by mógł powstać w naturalnym procesie tworzenia się gór, i zbyt szeroki, by służyć ludziom. Co było za nim – trudno było mu z tej odległości stwierdzić, widział jedynie głębokie cienie w miejscu, do którego nie przedostawało się już słabe światło schowanego za chmurami słońca, poza tym wejście było częściowo zasłonięte przez zarośla. Przedarcie się przez nie mogło okazać się zadaniem karkołomnym, ale póki co był to jedyny trop, jaki mieli; wydawał się więc wart sprawdzenia. – Będziemy musieli uważać, żeby nie zabić się na tych kamieniach – powiedział, trochę do siebie, trochę do Tonksa, spoglądając w dół; prześwit, na który wskazywał, nie znajdował się na głównym szlaku, nie prowadziła więc do niego względnie wygodna ścieżka – między nim, a nimi, rozciągała się stroma połać kamienistego terenu, pokryta drobnymi, wyglądającymi raczej mało stabilnie skałami. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu innej drogi, może bardziej krętej, ale łagodniejszej – jednak nic takiego nie zauważył, teren ze wszystkich stron zdawał się opadać równie gwałtownie. Być może mogliby obejść skalny krąg dookoła i spróbować dostać się do niego od drugiej strony, ale było to bardzo duże być może – równie dobrze mogli bez sensu nadłożyć drogi, stracić kilka godzin cennego czasu, a ostatecznie i tak na powrót znaleźć się w punkcie wyjścia. – No dobra, spróbuję tam zejść. Nie idź zaraz za mną, żebyśmy na siebie nie wpadli – zaproponował, spoglądając na Gabriela. Dał mu chwilę na wyrażenie sprzeciwu, w międzyczasie przygotowując się już do pokonania trudnego podejścia. Poprawił na plecach pelerynę, sprawdził też, czy wszystko – zwłaszcza różdżka, nie przeżyłby (dosłownie) jej utraty – jest wystarczająco solidnie przytwierdzone do skórzanych pasków. Dopiero wtedy podszedł do krawędzi, jedną stopą sprawdzając grunt. Był dokładnie tak niestabilny, jak wyglądał, stanie i patrzenie na niego nie miało jednak sprawić, że stanie się inaczej. – No to idę – powiedział, po czym ruszył w dół, wbijając spojrzenie w kamieniste podłoże, i dla utrzymania równowagi balansując ramionami. Wolał nie patrzeć zbyt daleko przed siebie, i nie wyobrażać sobie, jak bardzo nieprzyjemny byłby upadek – zakończony sturlaniem się w dół, co prawda do celu, ale w stanie bolesnego poobijania.
| rzucam sobie na utrzymanie równowagi; ST 50, do rzutu doliczam podwojoną zwinność - jeśli się wywrócę, to obijam sobie pupę i inne rzeczy
(na pogodę rzuciłam 3, więc robi się bardzo zimno)
- k10 na drogę do skarbca:
- 1 – Drogę zagradza nam troll górski. Śpiący – jak wyrzucimy po 30 na ukrywanie się, to uda nam się obok niego przejść. Jeśli któryś z nas nie rzuci, to będziemy mieć problem.
2 – Schodzimy wyślizganymi schodami, które niestety ktoś chyba zabezpieczył, bo w pewnym momencie zamieniają się w pochylnię. Zaczynamy zjeżdżać w dół – ST na uniknięcie niespodzianki to 60, do rzutu dolicza się podwojoną zwinność. Jeśli nie uda nam się utrzymać na nogach, wpadamy do podziemnego gniazda żmijoptaka, który nie jest zachwycony tym, że nas widzi.
3 – Wejście do groty okazuje się zabezpieczone diabelskimi sidłami, które próbują nas zabić.
4 – Docieramy do groty, niestety droga, którą tam dotarliśmy, zamyka się za nami. Przed nami jest tylko skała. I powoli kończy się nam powietrze.
5 – W korytarzu prowadzącym do skarbca na drodze staje nam bogin, tylko oczywiście nie wiemy, że to bogin. Musimy dodatkowo rzucić kością – jeśli wypadnie parzyście, to bogin przyjmuje formę strachu Percivala, jeśli nieparzyście, to Gabriela.
6 – Po drodze do skarbca napada na nas zgraja leśnych lich.
7 – Wejście do skarbca okazuje się zabezpieczone Zapachem Ailhotsy (opis według mechaniki pułapek).
8 – Skarbiec okazuje się zabezpieczony pułapką Aquamortem (zgodnie z opisem z mechaniki).
9 – Wchodzimy na obszar zmieniony przez anomalie, obrośnięty agresywną roślinnością; zarośla zagradzają nam drogę i wystrzeliwują w naszą stronę ostre kolce, które próbują nas zranić.
10 – Jesteśmy w czepku urodzeni i docieramy do skarbca bez problemów.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Wraz z każdym krokiem, z każdym kolejnym przebytych metrem, zimno stawało się coraz bardziej przejmujące. Przełknął ślinę i zapiął swoją mugolską kurtkę, którą pewnie uznawał za dużo bardziej praktyczną niż czarodziejską pelerynę. I chociaż zimno wbijało swoje mroźne igiełki w jego ciało, to wiatr pomógł mu się skupić. Zupełnie jakby wywiał wszystkie zbędne myśli z jego głowy. Musiał w końcu trzymać głowę na karku i skupić się w stu procentach na wyprawie.
Skupił się na otoczeniu, czujne spojrzenie szukało wskazówek, które mogłyby naprowadzić ich na miejsce ukrycia rzekomego skarbu, bo w końcu musieli założyć tez, że skarbu w ogóle nie ma a oni dali się wmanewrować w jakąś mistyfikację. Niemniej jednak, w końcu udało im się natrafić na jakąś poszlakę. Uśmiechnął się delikatnie. - To chyba to, czego szukamy - powiedział, patrząc na wyłom skalny, który zdaniem Gabriela mógł być przejściem do opuszczonego siedliska olbrzymów. Podążył w stronę wyłomu za Percivalem. Komentarz, który wyrzucił z siebie jego towarzysz mimowolnie wywołał na twarzy Gabriela uśmiech, który nie miał nic wspólnego z wesołością, ale szybko starał się go ściągnąć z ust. Oczywiście, że nie mogło być zbyt łatwo. Westchnął, zerkając w dół, na niezbyt przyjaźnie wyglądające zejście. Wziął głęboki wdech i przeniósł wzrok na Percivala. Nie był przekonany, że to dobry pomysł, ale chciał zdusić rosnący w piersi niepokój. - Dobra, zacznę schodzić jak dasz znać, że jest bezpiecznie - w końcu bezpieczeństwo przede wszystkim, prawda? Upewnił się, że jego różdżka trzymała się dobrze, podobnie jak reszta ekwipunku, ale nie spuścił wzroku z jego towarzysza, który jako pierwszy podjął trud zejścia. Tonks cierpliwie czekał na to, aż bezpieczna odległość zostanie zachowana.
Widząc jednak, że Percival radził sobie dobrze, Gabriel podążył jego śladem, powtarzając jego ruchy, starając się postawić się stopę w tym samym albo podobnym miejscu. Naprawdę nie miał zamiaru sturlać się na sam do celu, chociaż pewnie byłaby to najkrótsza droga.
ekwipunek; różdżka, para lusterek dwukierunkowych, Eliksir samoregeneracji (1 porcja, stat. 20), Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20), marynowana narośl ze szczuroszczeta (stat. 40, moc +10) - 1 porcje
niech się dzieje wola nieba, też rzucę na równowagę zwinność x2
Skupił się na otoczeniu, czujne spojrzenie szukało wskazówek, które mogłyby naprowadzić ich na miejsce ukrycia rzekomego skarbu, bo w końcu musieli założyć tez, że skarbu w ogóle nie ma a oni dali się wmanewrować w jakąś mistyfikację. Niemniej jednak, w końcu udało im się natrafić na jakąś poszlakę. Uśmiechnął się delikatnie. - To chyba to, czego szukamy - powiedział, patrząc na wyłom skalny, który zdaniem Gabriela mógł być przejściem do opuszczonego siedliska olbrzymów. Podążył w stronę wyłomu za Percivalem. Komentarz, który wyrzucił z siebie jego towarzysz mimowolnie wywołał na twarzy Gabriela uśmiech, który nie miał nic wspólnego z wesołością, ale szybko starał się go ściągnąć z ust. Oczywiście, że nie mogło być zbyt łatwo. Westchnął, zerkając w dół, na niezbyt przyjaźnie wyglądające zejście. Wziął głęboki wdech i przeniósł wzrok na Percivala. Nie był przekonany, że to dobry pomysł, ale chciał zdusić rosnący w piersi niepokój. - Dobra, zacznę schodzić jak dasz znać, że jest bezpiecznie - w końcu bezpieczeństwo przede wszystkim, prawda? Upewnił się, że jego różdżka trzymała się dobrze, podobnie jak reszta ekwipunku, ale nie spuścił wzroku z jego towarzysza, który jako pierwszy podjął trud zejścia. Tonks cierpliwie czekał na to, aż bezpieczna odległość zostanie zachowana.
Widząc jednak, że Percival radził sobie dobrze, Gabriel podążył jego śladem, powtarzając jego ruchy, starając się postawić się stopę w tym samym albo podobnym miejscu. Naprawdę nie miał zamiaru sturlać się na sam do celu, chociaż pewnie byłaby to najkrótsza droga.
ekwipunek; różdżka, para lusterek dwukierunkowych, Eliksir samoregeneracji (1 porcja, stat. 20), Eliksir znieczulający (1 porcja, stat. 20), marynowana narośl ze szczuroszczeta (stat. 40, moc +10) - 1 porcje
niech się dzieje wola nieba, też rzucę na równowagę zwinność x2
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Potwierdzenie padające z ust Gabriela dodało mu nieco pewności co do tego, że rzeczywiście nie miał przywidzeń, a za skalnym wyłomem mogli odnaleźć prowadzącą do opuszczonej wioski ścieżkę. Mogli – bo wcale nie musieli, te góry kryły w sobie mnóstwo tajemnic; podejrzewał, że niektórych z nich bardzo nie chciałby odkryć. – Czy cokolwiek w tym zejściu wygląda twoim zdaniem bezpiecznie? – zapytał rozbawiony, odpowiadając na słowa aurora, ale zaraz potem rzeczywiście zaczął schodzić. Ostrożnie i nieznośnie powoli – a przynajmniej tak mu się wydawało, gdy stawiał wyważony krok za wyważonym krokiem, starając się ominąć wszystkie luźne kamienie. Na kilka nadepnął, co najmniej dwukrotnie noga podjechała mu nagle do przodu, przywołując uczucie podobne do schodzenia ze schodów i przypadkowego ominięcia jednego stopnia, ale ostatecznie dotarł do szarej ściany; oparł się o nią jedną ręką, odwracając się i drugą układając w uniesiony do góry kciuk. Skoro jemu poszło całkiem nieźle, to Gabriel prawdopodobnie też miał zejść bez problemów.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Był zbyt daleko, by go złapać, kiedy więc zauważył, że stopa gwałtownie ucieka mu w bok, zsuwając się po niestabilnym kamieniu, zdołał tylko krzyknąć spóźnione: – Uważaj!, by później obserwować, jak auror podnosi się z ziemi, by kontynuować wędrówkę. Już pozbawioną przygód; wyciągnął do niego rękę, kiedy znalazł się tuż obok, chcąc pomóc mu w wejściu na skalną półkę, na której sam przystanął. – W porządku? – zapytał, przyglądając mu się przez krótką chwilę. – Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wracać tą samą drogą – dodał, rzucając ostatnie spojrzenie w górę, na zbocze, z którego właśnie zeszli. Pozostawało mu liczyć na to, że naprawdę mieli po co.
Zanim zagłębił się w kamienny korytarz, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni peleryny różdżkę; droga przed nimi wydawała się płaska, nie potrzebował więc wolnych rąk do ratowania się w razie upadku, a cokolwiek czekało na nich po drugiej stronie, nie miał zamiaru wejść tam bezbronny. Kiedy weszli w zacienioną wyrwę, ledwie powstrzymał się przed rozjaśnieniem sobie ścieżki przez lumos, nie chciał jednak zwracać na nich uwagi – jeżeli w istocie w mroku miałoby czaić się coś paskudnego.
Droga przez górskie przejście wydawała mu się jednocześnie dziwnie krótka i niemożliwie długa – gdy więc wreszcie zobaczył przed sobą jasną, prostokątną plamę światła, nie miał pojęcia, czy minęło pięć minut, czy dwie godziny. Ścieżka rozszerzyła się nagle, a on wyszedł na otwarty teren, mrużąc oczy od nagłej zmiany w oświetleniu. Teren, na którym się znaleźli, był właściwie owalną, ukrytą pomiędzy górami doliną, na dnie której rozpościerało się coś w rodzaju placu, z wielkim miejscem na ognisko na samym środku; boki siedliska pokryte były grotami, zarówno zupełnie otwartymi, jak i takimi z prowizorycznie zasłoniętymi przejściami. Dookoła panowała cisza, która wydawała mu się nienaturalna, bo – paradoksalnie – brakowało w niej dźwięków: brzęczenia owadów, śpiewu ptaków, pomrukiwań czającej się w poszyciu zwierzyny. Percival mógłby przysiąc, że w promieniu kilku kilometrów nie było żywego ducha – gdyby nie fakt, że to samo ognisko, które w pierwszej chwili zwróciło jego uwagę, wciąż lekko dymiło. – Czy ta okolica wygląda ci na opuszczoną? – zapytał Gabriela, ostrożnie ruszając dalej, przez cały czas rozglądając się dookoła; nie potrafił pozbyć się irracjonalnego wrażenia, że byli obserwowani. – Homenum Revelio – wypowiedział cicho, mając nadzieję, że jego towarzysz nie weźmie go za paranoika.
A przynajmniej tak mu się wydawało.
Był zbyt daleko, by go złapać, kiedy więc zauważył, że stopa gwałtownie ucieka mu w bok, zsuwając się po niestabilnym kamieniu, zdołał tylko krzyknąć spóźnione: – Uważaj!, by później obserwować, jak auror podnosi się z ziemi, by kontynuować wędrówkę. Już pozbawioną przygód; wyciągnął do niego rękę, kiedy znalazł się tuż obok, chcąc pomóc mu w wejściu na skalną półkę, na której sam przystanął. – W porządku? – zapytał, przyglądając mu się przez krótką chwilę. – Mam nadzieję, że nie będziemy musieli wracać tą samą drogą – dodał, rzucając ostatnie spojrzenie w górę, na zbocze, z którego właśnie zeszli. Pozostawało mu liczyć na to, że naprawdę mieli po co.
Zanim zagłębił się w kamienny korytarz, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni peleryny różdżkę; droga przed nimi wydawała się płaska, nie potrzebował więc wolnych rąk do ratowania się w razie upadku, a cokolwiek czekało na nich po drugiej stronie, nie miał zamiaru wejść tam bezbronny. Kiedy weszli w zacienioną wyrwę, ledwie powstrzymał się przed rozjaśnieniem sobie ścieżki przez lumos, nie chciał jednak zwracać na nich uwagi – jeżeli w istocie w mroku miałoby czaić się coś paskudnego.
Droga przez górskie przejście wydawała mu się jednocześnie dziwnie krótka i niemożliwie długa – gdy więc wreszcie zobaczył przed sobą jasną, prostokątną plamę światła, nie miał pojęcia, czy minęło pięć minut, czy dwie godziny. Ścieżka rozszerzyła się nagle, a on wyszedł na otwarty teren, mrużąc oczy od nagłej zmiany w oświetleniu. Teren, na którym się znaleźli, był właściwie owalną, ukrytą pomiędzy górami doliną, na dnie której rozpościerało się coś w rodzaju placu, z wielkim miejscem na ognisko na samym środku; boki siedliska pokryte były grotami, zarówno zupełnie otwartymi, jak i takimi z prowizorycznie zasłoniętymi przejściami. Dookoła panowała cisza, która wydawała mu się nienaturalna, bo – paradoksalnie – brakowało w niej dźwięków: brzęczenia owadów, śpiewu ptaków, pomrukiwań czającej się w poszyciu zwierzyny. Percival mógłby przysiąc, że w promieniu kilku kilometrów nie było żywego ducha – gdyby nie fakt, że to samo ognisko, które w pierwszej chwili zwróciło jego uwagę, wciąż lekko dymiło. – Czy ta okolica wygląda ci na opuszczoną? – zapytał Gabriela, ostrożnie ruszając dalej, przez cały czas rozglądając się dookoła; nie potrafił pozbyć się irracjonalnego wrażenia, że byli obserwowani. – Homenum Revelio – wypowiedział cicho, mając nadzieję, że jego towarzysz nie weźmie go za paranoika.
- k10 na drogę do skarbca:
- 1 – Drogę zagradza nam troll górski. Śpiący – jak wyrzucimy po 30 na ukrywanie się, to uda nam się obok niego przejść. Jeśli któryś z nas nie rzuci, to będziemy mieć problem.
2 – Schodzimy wyślizganymi schodami, które niestety ktoś chyba zabezpieczył, bo w pewnym momencie zamieniają się w pochylnię. Zaczynamy zjeżdżać w dół – ST na uniknięcie niespodzianki to 60, do rzutu dolicza się podwojoną zwinność. Jeśli nie uda nam się utrzymać na nogach, wpadamy do podziemnego gniazda żmijoptaka, który nie jest zachwycony tym, że nas widzi.
3 – Wejście do groty okazuje się zabezpieczone diabelskimi sidłami, które próbują nas zabić.
4 – Docieramy do groty, niestety droga, którą tam dotarliśmy, zamyka się za nami. Przed nami jest tylko skała. I powoli kończy się nam powietrze.
5 – W korytarzu prowadzącym do skarbca na drodze staje nam bogin, tylko oczywiście nie wiemy, że to bogin. Musimy dodatkowo rzucić kością – jeśli wypadnie parzyście, to bogin przyjmuje formę strachu Percivala, jeśli nieparzyście, to Gabriela.
6 – Po drodze do skarbca napada na nas zgraja leśnych lich.
7 – Wejście do skarbca okazuje się zabezpieczone Zapachem Ailhotsy (opis według mechaniki pułapek).
8 – Skarbiec okazuje się zabezpieczony pułapką Aquamortem (zgodnie z opisem z mechaniki).
9 – Wchodzimy na obszar zmieniony przez anomalie, obrośnięty agresywną roślinnością; zarośla zagradzają nam drogę i wystrzeliwują w naszą stronę ostre kolce, które próbują nas zranić.
10 – Jesteśmy w czepku urodzeni i docieramy do skarbca bez problemów.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Blake' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Właściwie to nie mógł nie zgodzić się z Percivalem, dlatego nie umiał powstrzymać rozbawionego uśmiechu, który wyłonił się spomiędzy gęstej brody. Cóż, ostatnimi czasy Gabriel naprawdę zaczął doceniać nieco wisielcze poczucie humoru. - Czyli jak wszystko co robimy - zauważył, unosząc jedną brew ku górze. Już chwilę później ten sam uśmiech miał zostać zmyty z tonksowej twarzy, kiedy stopa osunęła się niebezpiecznie, a Gabriel stracił równowagę. Naprawdę chciałby, aby jego zsunięcie się na samo dno wyglądało tak efektownie jakby chciał, ale raczej było to mocno nieporadne i z całą pewnością niepotrzebne. Ciche stęknięcie było reakcją na bolesny upadek. Przyjął wyciągniętą dłoń towarzysza i zaczął otrzepywać pobieżnie materiał swojego płaszcza i spodni. - Tak, po prostu znalazłem skrót - rzucił w odpowiedzi. Cokolwiek zostało mu zabrane podczas podróży na tamten świat i z powrotem, na pewno nie było to poczucie humoru. Nieco zmienione, ale nadal istniało, co jakiś czas dając o sobie znać. - Tez mam taką nadzieję. Okazuje się, że wspinaczka nie jest... moją mocną stroną - odparł, zadzierając jeszcze głowę do góry, żeby spojrzeń - miał nadzieję, że po raz ostatni - w miejsce, w którym jeszcze niedawno obydwaj się znajdowali. No cóż, teraz nie mieli już innej możliwości jak iść naprzód.
Teraz już ostrożniej stawiał kolejne kroki, wygrzebał także różdżkę z wewnętrznej kieszeni, aby być przygotowanym na wszelką ewentualność. Wszakże mogli tu spotkać innych czarodziejów, zainteresowanych tym samym przedmiotem, ale także pozostałości po anomaliach mogły okazać się bardziej niebezpiecznie niż wyglądało to na pierwszy rzut oka. Mimowolnie czuł, jak mięśnie pod materiałem zaczynają się napinać. Tunel ciągnął się dłużej niżby tego chciał, przez co Gabriel czuł się nieswojo. Było to dziwne i przede wszystkim nowe uczucie. Obiecał sobie, że cokolwiek stało się w niedalekiej przeszłości, zostawi to za zamkniętymi drzwiami swojej sypialni, kiedy wychodził na misję. Coś jednak próbowało go dorwać, rozpraszające myśli podsycone ciemnością. Z chwilową ulgą więc wyszedł z kamiennego korytarza, aby znaleźć się w dolinie, ukrytej wśród skał. Rozejrzał się dookoła, delikatnie mrużąc powieki. Ślady po bytności olbrzymów były teraz oczywiste. Palenisko, wejścia do ciemnych grot, które zapewne służyły jako schronienie dla członków plemienia. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że nic nie jest tym na co wygląda - rzucił w zamyśleniu, ostrożnie przechodząc wgłąb doliny. A im bliżej podchodził tym mniejszy się czuł, co oczywiście było dla niego dosyć nowym uczuciem, gdyż nigdy nie uważał się za niziołka. W każdym razie, nawet jeżeli okolica wyglądała na opuszczoną, to przezorności nigdy za wiele. Stała czujność, tylko ona mogła ich uratować. - Carpiene - wyszeptał formułę zaklęcia, chcąc upewnić się, że zaraz nie wpadną w sidła pułapek i zabezpieczeń nałożonych przez poprzednich osadników.
Teraz już ostrożniej stawiał kolejne kroki, wygrzebał także różdżkę z wewnętrznej kieszeni, aby być przygotowanym na wszelką ewentualność. Wszakże mogli tu spotkać innych czarodziejów, zainteresowanych tym samym przedmiotem, ale także pozostałości po anomaliach mogły okazać się bardziej niebezpiecznie niż wyglądało to na pierwszy rzut oka. Mimowolnie czuł, jak mięśnie pod materiałem zaczynają się napinać. Tunel ciągnął się dłużej niżby tego chciał, przez co Gabriel czuł się nieswojo. Było to dziwne i przede wszystkim nowe uczucie. Obiecał sobie, że cokolwiek stało się w niedalekiej przeszłości, zostawi to za zamkniętymi drzwiami swojej sypialni, kiedy wychodził na misję. Coś jednak próbowało go dorwać, rozpraszające myśli podsycone ciemnością. Z chwilową ulgą więc wyszedł z kamiennego korytarza, aby znaleźć się w dolinie, ukrytej wśród skał. Rozejrzał się dookoła, delikatnie mrużąc powieki. Ślady po bytności olbrzymów były teraz oczywiste. Palenisko, wejścia do ciemnych grot, które zapewne służyły jako schronienie dla członków plemienia. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że nic nie jest tym na co wygląda - rzucił w zamyśleniu, ostrożnie przechodząc wgłąb doliny. A im bliżej podchodził tym mniejszy się czuł, co oczywiście było dla niego dosyć nowym uczuciem, gdyż nigdy nie uważał się za niziołka. W każdym razie, nawet jeżeli okolica wyglądała na opuszczoną, to przezorności nigdy za wiele. Stała czujność, tylko ona mogła ich uratować. - Carpiene - wyszeptał formułę zaklęcia, chcąc upewnić się, że zaraz nie wpadną w sidła pułapek i zabezpieczeń nałożonych przez poprzednich osadników.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ben Nevis
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis