Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis
Nawiedzony kuter rybacki
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Nawiedzony kuter rybacki
Tuż przy brzegu górskiego jeziora leży stary rybacki kuter. Mocno zardzewiały, o zbutwiałych burtach, według mieszkańców pobliskiego miasteczka znajdował się tutaj od zawsze - a już na pewno odkąd cofnęły się wody polodowcowego jeziora, pozostawiając na lądzie osiadły na mieliźnie statek. Jeżeli kuter posiadał właściciela, to musiał on albo niespodziewanie umrzeć, albo zwyczajnie nie troszczył się zbytnio o swoją własność.
Aktualnie jedynym lokatorem, a jednocześnie samozwańczym właścicielem statku, jest duch mężczyzny w średnim wieku, z twarzą niemal całkowicie owiniętą grubym, przezroczystym szalikiem, który czasami widywany jest także na okolicznych, górskich szlakach. Wszędzie tam, dokąd się zbliży, robi się nieznośnie zimno - bardziej nawet, niż w przypadku reszty jego pobratymców; podobno wiele lat wcześniej był podróżnikiem, który zginął pod schodzącą ze szczytu lawiną, po czym, pozbawiony różdżki i pomocy, zamarzł na śmierć. Duch, podobnie jak górska pogoda, ma wyjątkowo kapryśną naturę, czasami zdarza mu się jednak wciągać innych czarodziejów w rozmowę, a nieliczni zostają nawet zaproszeni do wnętrza kutra, gdzie mogą rozegrać z nietypowym gospodarzem partyjkę kościanego pokera.
Chcąc spotkać ducha, należy wykonać rzut kością k3, a następnie zinterpretować wynik zgodnie z poniższą rozpiską:
1 - duch nie pojawia się, nawiedzając najprawdopodobniej inne miejsce;
2 - duch pojawia się na pokładzie kutra, widocznie nie ma jednak ochoty na rozmowę; zamiast tego zaczyna śpiewać, melodyjnym głosem opowiadając historię własnego życia;
3 - duch pojawia się i zagaduje do czarodziejów; jeżeli chcecie, możecie spróbować przekonać go, by wpuścił was do środka, wykonując rzut na retorykę (ST przekonania ducha równy jest 50). W przypadku powodzenia, będziecie mogli wejść na pokład, a duch zaproponuje wam rozegranie partii kościanego pokera. Do rozegrania partii możecie zaangażować innego gracza piszącego z konta Ain Eingarp lub wykonywać rzuty za ducha. W razie przegranej, do końca aktualnego miesiąca fabularnego będzie towarzyszył wam ciągły pech (-5 do wszystkich rzutów); z kolei jeżeli wygracie, do końca miesiąca będzie uśmiechało się do was szczęście (+5 do wszystkich rzutów).
Aktualnie jedynym lokatorem, a jednocześnie samozwańczym właścicielem statku, jest duch mężczyzny w średnim wieku, z twarzą niemal całkowicie owiniętą grubym, przezroczystym szalikiem, który czasami widywany jest także na okolicznych, górskich szlakach. Wszędzie tam, dokąd się zbliży, robi się nieznośnie zimno - bardziej nawet, niż w przypadku reszty jego pobratymców; podobno wiele lat wcześniej był podróżnikiem, który zginął pod schodzącą ze szczytu lawiną, po czym, pozbawiony różdżki i pomocy, zamarzł na śmierć. Duch, podobnie jak górska pogoda, ma wyjątkowo kapryśną naturę, czasami zdarza mu się jednak wciągać innych czarodziejów w rozmowę, a nieliczni zostają nawet zaproszeni do wnętrza kutra, gdzie mogą rozegrać z nietypowym gospodarzem partyjkę kościanego pokera.
Chcąc spotkać ducha, należy wykonać rzut kością k3, a następnie zinterpretować wynik zgodnie z poniższą rozpiską:
1 - duch nie pojawia się, nawiedzając najprawdopodobniej inne miejsce;
2 - duch pojawia się na pokładzie kutra, widocznie nie ma jednak ochoty na rozmowę; zamiast tego zaczyna śpiewać, melodyjnym głosem opowiadając historię własnego życia;
3 - duch pojawia się i zagaduje do czarodziejów; jeżeli chcecie, możecie spróbować przekonać go, by wpuścił was do środka, wykonując rzut na retorykę (ST przekonania ducha równy jest 50). W przypadku powodzenia, będziecie mogli wejść na pokład, a duch zaproponuje wam rozegranie partii kościanego pokera. Do rozegrania partii możecie zaangażować innego gracza piszącego z konta Ain Eingarp lub wykonywać rzuty za ducha. W razie przegranej, do końca aktualnego miesiąca fabularnego będzie towarzyszył wam ciągły pech (-5 do wszystkich rzutów); z kolei jeżeli wygracie, do końca miesiąca będzie uśmiechało się do was szczęście (+5 do wszystkich rzutów).
Lokacja zawiera kości.
| 3 grudnia, tuż przed świtem
Poranek, który rozciągnął się nad rozstawionym w pobliżu niewielkiego jeziora obozowiskiem, wstał ciemny i zimny: niebo, choć nie do końca zachmurzone, pokryte było szarą mgiełką, przyćmiewającą słoneczne promienie i sprawiającą, że płócienne namioty tonęły w szarówce, a po wyjściu na zewnątrz oddech zaczynał zamieniać się w parę. Według znajdujących się na terenie obozu termometrów, temperatura oscylowała na poziomie pięciu stopni powyżej zera, a trawę pokrywała rosa. Widoczność w dolinie była względnie dobra, a pogoda łagodna – wiał lekki wiatr, niosący ze sobą zapach porastającej zbocza roślinności. Temperatura spadała jednak wraz z wysokością, a wyższe partie gór niezmiennie ginęły w plątaninie gęstych chmur, zupełnie niewidoczne, wiszące groźnie nad szeroką doliną Glen Nevis, w której rozbito obozowisko. Od czasu do czasu w oddali rozlegał się głośny grzmot, a czarne obłoki rozjaśniała łuna błyskawicy – burza znajdowała się jednak daleko od chronionych zaklęciami namiotów, a biorąc pod uwagę, że trwała niezmiennie od przeszło miesiąca, nic nie zapowiadało, by miała przesunąć się dalej.
Obóz, przygotowany przez pracowników rezerwatu w Kent, został rozbity w tym miejscu kilka dni wcześniej, gdy do rezerwatu dotarła informacja o krążących po okolicy pogłoskach, według których nad szczytami zasnutych oparami gór, zaczęła pojawiać się sylwetka przelatującego smoka. Według niektórych była to jedna bestia, według innych – dwie różne, zmieniały się także opisy wyglądu stworzenia, jednak ilość zaufanych źródeł pozwalała na wykluczenie scenariusza, w którym smok stanowił jedynie przywidzenie. Nikt z pracowników podległego rodowi Rosierów rezerwatu nie wiedział o powozach, które rozbiły się niedawno w górach, słyszeliście jednak, że nie byliście jedyną grupą, która interesowała się tym miejscem. Nie wiedzieliście jednak, czy chodziło o wykwalifikowanych łowców, czy zwyczajnych amatorów przygód. Przekazano wam również, że od czasu do czasu nad górami można zaobserwować wybijające się ponad teren chmury dymu – miejsca te oznaczono jako prawdopodobne lokalizacje bytowania smoka.
Grupa składająca się ze smokologów, alchemików i magomedyka, znajdująca się pod dowództwem Tristana, pojawiła się na miejscu 2 grudnia, na dzień wyprawy wybrano jednak 3 grudnia. Krótkie spotkanie przed wyruszeniem i rozdzieleniem zadań miało odbyć się o świcie – ze względu na to, że poruszanie się po górskich szlakach nocą było szczególnie niebezpieczne, liczyła się każda minuta. Na miejsce zebrania wyznaczono namiot rozbity w pobliżu środka obozowiska, o magicznie powiększonym wnętrzu – tak, by przypominało przestronną salę z potężnym stołem w centralnym punkcie, otoczonym krzesłami skierowanymi w stronę tylnej ściany, na której rozwieszono mapy okolicy, szkice i notatki: wszystko, co udało się zebrać na temat panującej w Ben Nevis sytuacji. Dzięki ochronnej magii, wewnątrz namiotu było ciepło i sucho, ciemności rozganiały zawieszone pod sufitem świece, a na blacie na każdego czekał dymiący kubek rozgrzewającej herbaty. Póki co pomieszczenie pozostawało zupełnie puste.*
Witam wszystkich serdecznie na wydarzeniu i zapraszam do gromadzenia się w tym temacie. Na napisanie pierwszych postów macie 72 godziny, później proponuję, byśmy dali sobie tydzień na omówienie sytuacji i podzielenie zadań (powinny wyjść z tego jakieś 3 kolejki po 48 godzin, więc chyba wystarczająco). Ponieważ nie wszyscy potwierdzili mi ostatecznie udział w wyprawie, za potwierdzenie uznaję pojawienie się w wątku – później ewentualne dołączenie należy omówić ze mną (Percivalem). Jeżeli ktoś potrzebuje przed rozpoczęciem coś jeszcze ustalić (fabularnie czy tam organizacyjnie), to przez najbliższe dni będę cały czas do dyspozycji, piszcie śmiało.
Dodatkowe informacje odnośnie warunków oraz mapa zostały rozesłane dowódcom obu grup, powinni oni przedstawić je (według swojego uznania) w trakcie spotkania. Nim dobiegnie ono końca, chciałabym żeby nastąpił wyraźny podział na grupy (jeśli zdecydujecie się podzielić), cele wędrówki i opisy ekwipunku – będziecie mieć przy sobie tylko to, co zabierzecie z namiotów.
Fabularny czas wyprawy to 2-4 grudnia, a ten wątek ma miejsce 3 grudnia. Na potrzeby wydarzenia zarezerwowane są lokacje: Znikająca wieża, Nawiedzony kuter rybacki, Glen Nevis, Ben Nevis i Schron na szczycie; w Wiedźmiej Kryjówce, Old Inverlochy Castle i Steall Falls możecie swobodnie pisać prywatne wątki.
*Jeżeli chcecie dokonać zmian w kwestii wyglądu obozu lub okoliczności spotkania, dajcie mi śmiało znać.
W razie pytań – zapraszam. <3
Poranek, który rozciągnął się nad rozstawionym w pobliżu niewielkiego jeziora obozowiskiem, wstał ciemny i zimny: niebo, choć nie do końca zachmurzone, pokryte było szarą mgiełką, przyćmiewającą słoneczne promienie i sprawiającą, że płócienne namioty tonęły w szarówce, a po wyjściu na zewnątrz oddech zaczynał zamieniać się w parę. Według znajdujących się na terenie obozu termometrów, temperatura oscylowała na poziomie pięciu stopni powyżej zera, a trawę pokrywała rosa. Widoczność w dolinie była względnie dobra, a pogoda łagodna – wiał lekki wiatr, niosący ze sobą zapach porastającej zbocza roślinności. Temperatura spadała jednak wraz z wysokością, a wyższe partie gór niezmiennie ginęły w plątaninie gęstych chmur, zupełnie niewidoczne, wiszące groźnie nad szeroką doliną Glen Nevis, w której rozbito obozowisko. Od czasu do czasu w oddali rozlegał się głośny grzmot, a czarne obłoki rozjaśniała łuna błyskawicy – burza znajdowała się jednak daleko od chronionych zaklęciami namiotów, a biorąc pod uwagę, że trwała niezmiennie od przeszło miesiąca, nic nie zapowiadało, by miała przesunąć się dalej.
Obóz, przygotowany przez pracowników rezerwatu w Kent, został rozbity w tym miejscu kilka dni wcześniej, gdy do rezerwatu dotarła informacja o krążących po okolicy pogłoskach, według których nad szczytami zasnutych oparami gór, zaczęła pojawiać się sylwetka przelatującego smoka. Według niektórych była to jedna bestia, według innych – dwie różne, zmieniały się także opisy wyglądu stworzenia, jednak ilość zaufanych źródeł pozwalała na wykluczenie scenariusza, w którym smok stanowił jedynie przywidzenie. Nikt z pracowników podległego rodowi Rosierów rezerwatu nie wiedział o powozach, które rozbiły się niedawno w górach, słyszeliście jednak, że nie byliście jedyną grupą, która interesowała się tym miejscem. Nie wiedzieliście jednak, czy chodziło o wykwalifikowanych łowców, czy zwyczajnych amatorów przygód. Przekazano wam również, że od czasu do czasu nad górami można zaobserwować wybijające się ponad teren chmury dymu – miejsca te oznaczono jako prawdopodobne lokalizacje bytowania smoka.
Grupa składająca się ze smokologów, alchemików i magomedyka, znajdująca się pod dowództwem Tristana, pojawiła się na miejscu 2 grudnia, na dzień wyprawy wybrano jednak 3 grudnia. Krótkie spotkanie przed wyruszeniem i rozdzieleniem zadań miało odbyć się o świcie – ze względu na to, że poruszanie się po górskich szlakach nocą było szczególnie niebezpieczne, liczyła się każda minuta. Na miejsce zebrania wyznaczono namiot rozbity w pobliżu środka obozowiska, o magicznie powiększonym wnętrzu – tak, by przypominało przestronną salę z potężnym stołem w centralnym punkcie, otoczonym krzesłami skierowanymi w stronę tylnej ściany, na której rozwieszono mapy okolicy, szkice i notatki: wszystko, co udało się zebrać na temat panującej w Ben Nevis sytuacji. Dzięki ochronnej magii, wewnątrz namiotu było ciepło i sucho, ciemności rozganiały zawieszone pod sufitem świece, a na blacie na każdego czekał dymiący kubek rozgrzewającej herbaty. Póki co pomieszczenie pozostawało zupełnie puste.*
Witam wszystkich serdecznie na wydarzeniu i zapraszam do gromadzenia się w tym temacie. Na napisanie pierwszych postów macie 72 godziny, później proponuję, byśmy dali sobie tydzień na omówienie sytuacji i podzielenie zadań (powinny wyjść z tego jakieś 3 kolejki po 48 godzin, więc chyba wystarczająco). Ponieważ nie wszyscy potwierdzili mi ostatecznie udział w wyprawie, za potwierdzenie uznaję pojawienie się w wątku – później ewentualne dołączenie należy omówić ze mną (Percivalem). Jeżeli ktoś potrzebuje przed rozpoczęciem coś jeszcze ustalić (fabularnie czy tam organizacyjnie), to przez najbliższe dni będę cały czas do dyspozycji, piszcie śmiało.
Dodatkowe informacje odnośnie warunków oraz mapa zostały rozesłane dowódcom obu grup, powinni oni przedstawić je (według swojego uznania) w trakcie spotkania. Nim dobiegnie ono końca, chciałabym żeby nastąpił wyraźny podział na grupy (jeśli zdecydujecie się podzielić), cele wędrówki i opisy ekwipunku – będziecie mieć przy sobie tylko to, co zabierzecie z namiotów.
Fabularny czas wyprawy to 2-4 grudnia, a ten wątek ma miejsce 3 grudnia. Na potrzeby wydarzenia zarezerwowane są lokacje: Znikająca wieża, Nawiedzony kuter rybacki, Glen Nevis, Ben Nevis i Schron na szczycie; w Wiedźmiej Kryjówce, Old Inverlochy Castle i Steall Falls możecie swobodnie pisać prywatne wątki.
*Jeżeli chcecie dokonać zmian w kwestii wyglądu obozu lub okoliczności spotkania, dajcie mi śmiało znać.
W razie pytań – zapraszam. <3
I show not your face but your heart's desire
Podniósł oczy ku niebu, próbując dojrzeć na nim oznaki jakichkolwiek zmian lub nadchodzących meteorologicznych przywidzeń; nadchodzący dzień przywitał go minimalizmem i dystansem. Pochłaniająca wszystko dokoła szaruga nie zawiodła czarodzieja jednak w żaden sposób, bo czy i podobnie nie prezentowało się Cambridgeshire przez większość dni? Zanurzone i uśpione w oparach znad jeziora oraz tamtejszych bagien uciekało przed promieniami słońca, trzymając swoje sekrety za ścianą nieustających mgieł. Pogoda trawiąca Wielką Brytanię nie przeszkadzała więc komuś, kto był w jej niedogodnościach zrodzony. Morgoth nie czekał do wschodu słońca. Wyszedł ze swojego namiotu jako jeden z pierwszych i od razu mógł zaznać chłodu bijącego znad górskich wzgórz. Uderzenie tej fali trafiło go wprost w twarz, lecz nie było to nieprzyjemne uczucie — takie orzeźwienie momentalnie potrafiło odegnać demony nocy, gdy słabości uderzały najmocniej. Mimo wrodzonego osłabienia chorobą ciało czarodzieja przywykło do niedogodności, a rozrzedzone powietrze górskich szczytów sprawiało, że jego oddech stawał się głębszy i delikatniejszy. Spokojniejszy. Wiedział, że w ciągu tej wyprawy nie raz będzie stawał wraz ze swoimi słabymi cechami twarzą w twarz, dlatego ważne było, by zacząć odpowiednio przygotowanym. I nawet taka prosta rzecz jak odpowiednie nasycenie eteru, która dla niektórych mogła zdawać się nieistotna, przybierała na znaczeniu. Być może nawet przeważającym.
Kierując swoje kroki ku głównemu namiotowi, Morgoth musiał przejść przez całe obozowisko. Namiot młodszego nestora zaproszonego w geście dobrej woli znajdował się na końcowej granicy szatry zgodnie z życzeniem. Zjawił się zgodnie z informacją, która dotarła do niego z dawnego miejsca pracy. Kent wysunęło propozycję, a on nie potrafił odmówić. Ale czego można było się spodziewać? Rzucono wilkowi kawał świeżego mięsa i oczekiwano, że nie pochwyci go? Zrobiłby to nawet pomimo świadomości istnienia zagrożenia. Smoczy oddech był jednak wart ryzyka, dlatego też się go podjął. Jednak nie bez przygotowania. Lekki pancerz wykonany z grubej skóry idealnie wpasowywał się w preferencje Yaxleya, nieagresywnie, ale dobitnie zaznaczając swymi zdobieniami ród, do którego przynależał syn Leona Vasilasa. Poręczna pochwa na różdżkę tkwiła przy mocnym pasie na lewym biodrze, gdy na drugim znajdowała się daga — jedna, jak i druga broń zlewała się z czernią całego stroju, nie wyróżniając się barwami. Pomimo wyraźnych kolorów rodu z Fenland, jego młody nestor nigdy nie sięgał ku nim całkowicie, preferując górujący nad innymi odcień. Jak zawsze miał przy sobie magiczny kompas, który mógł się przydać, gdy zamierzał szukać schronienia i amulet wyciszenia. Oba przypominały mu o niechlubnej przeszłości, stając się równocześnie piętnami, które nosił, zbyt słaby, by się ich pozbyć. Wkroczył w końcu do namiotu spotkań, nie zastając w nim nikogo, lecz przygotowany stół wyraźnie wybrzmiewał. Morgoth zsunął z ramion gruby płaszcz mający chronić go przed chłodem i wiatrem i przewiesił go przez oparcie. Zajął jedno z krzeseł by, tradycyjnie, pozwolić sobie na zanurzenie się we własnych myślach między obłokami tytoniowego dymu. Czekał na przybycie pozostałych.
Kierując swoje kroki ku głównemu namiotowi, Morgoth musiał przejść przez całe obozowisko. Namiot młodszego nestora zaproszonego w geście dobrej woli znajdował się na końcowej granicy szatry zgodnie z życzeniem. Zjawił się zgodnie z informacją, która dotarła do niego z dawnego miejsca pracy. Kent wysunęło propozycję, a on nie potrafił odmówić. Ale czego można było się spodziewać? Rzucono wilkowi kawał świeżego mięsa i oczekiwano, że nie pochwyci go? Zrobiłby to nawet pomimo świadomości istnienia zagrożenia. Smoczy oddech był jednak wart ryzyka, dlatego też się go podjął. Jednak nie bez przygotowania. Lekki pancerz wykonany z grubej skóry idealnie wpasowywał się w preferencje Yaxleya, nieagresywnie, ale dobitnie zaznaczając swymi zdobieniami ród, do którego przynależał syn Leona Vasilasa. Poręczna pochwa na różdżkę tkwiła przy mocnym pasie na lewym biodrze, gdy na drugim znajdowała się daga — jedna, jak i druga broń zlewała się z czernią całego stroju, nie wyróżniając się barwami. Pomimo wyraźnych kolorów rodu z Fenland, jego młody nestor nigdy nie sięgał ku nim całkowicie, preferując górujący nad innymi odcień. Jak zawsze miał przy sobie magiczny kompas, który mógł się przydać, gdy zamierzał szukać schronienia i amulet wyciszenia. Oba przypominały mu o niechlubnej przeszłości, stając się równocześnie piętnami, które nosił, zbyt słaby, by się ich pozbyć. Wkroczył w końcu do namiotu spotkań, nie zastając w nim nikogo, lecz przygotowany stół wyraźnie wybrzmiewał. Morgoth zsunął z ramion gruby płaszcz mający chronić go przed chłodem i wiatrem i przewiesił go przez oparcie. Zajął jedno z krzeseł by, tradycyjnie, pozwolić sobie na zanurzenie się we własnych myślach między obłokami tytoniowego dymu. Czekał na przybycie pozostałych.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Grudniowy chłód smagał skórę Rosier, kiedy stawiał pierwsze kroki na otwartej przestrzeni. Nie mógł narzekać na złe warunki atmosferyczne, wszak w ostatnim miesiącach bywało z nimi różne. Promienie słońca przysłonięte niewielkim zachmurzeniem, umykały gdzieś, próbując dostać się do ziemi. Mathieu stał przed namiotem, wpatrując się w niebo przez długą chwilę, rozmyślając nad chwilą, nad miejscem, w którym właśnie się znaleźli. Wcisnął dłonie głęboko w kieszenie odzienia, próbując uchronić je przed chłodem. Wyczuł twardy materiał arganowej różdżki, którą dzierżył od tak wielu lat, porozumiewał się z nią bezbłędnie, mając świadomość, że potrafi zdziałać naprawdę wiele. Podstawą było, aby Czarodziej i dzierżona przez niego różdżka, byli dopasowani. Zaczerpnął powietrza w płuca, analizując zapachy niesione przez wiatr. Nie było tu nic, co znałby dokładniej.
Mówiło się o jednym smoku, inni zaś powiadali o dwóch. Nie mieli pewności, a kolejne pogłoski i szepty nasilały się, im bliżej wyprawy. Jedno było pewne, smok nie był jedynie mrzonką, wymyśloną historią, opowieścią… Był tu naprawdę, a ich zadaniem było odnalezienie go. Ekscytował się. Nic tak nie wpływało na jego emocje jak kwestie związane ze smokami, a wyrwanie się z Rezerwatu w Kent i bezpiecznego Chateau Rose… Było czymś, co wywoływało ten dreszcz emocji, którego tak bardzo pragnął. Matka wypominała, że zmienia się w ojca i zamiast myśli o ustatkowaniu się, w głowie mu tylko kolejne ekscytacje. Nie chciał tego zmieniać.
Nadchodził czas spotkania, które wyznaczono wcześniej. Rosier ruszył w kierunku namiotu, w którym miało się odbyć. Nie zauważył szczególnego poruszenia, ani tym bardziej wielu osób podążających w kierunku danego miejsca. Nie sądził, aby ktoś nieodpowiedzialnie podchodził do kwestii tego zadania, ani tym bardziej, że zechce się spóźnić i pojawić na miejscu zbyt późno. W końcu sam Mathieu znalazł się we wnętrzu namiotu i rozejrzał po nim. Na pierwszy rzut oka widać było, że wnętrze zostało poszerzone magią. Zauważył też, że nie jest tu sam. Yaxley, z którym z pewnością się znał, choć ich relacje najpewniej nie były zażyłe. Skinął mu głową, na powitanie. Rosier nigdy nie należał do nazbyt rozmownych osób, a i w tej sytuacji pozostał powściągliwy. Zajął jedno z miejsc, przyglądając się mapom zawieszonym na ścianie za stołem.
Mówiło się o jednym smoku, inni zaś powiadali o dwóch. Nie mieli pewności, a kolejne pogłoski i szepty nasilały się, im bliżej wyprawy. Jedno było pewne, smok nie był jedynie mrzonką, wymyśloną historią, opowieścią… Był tu naprawdę, a ich zadaniem było odnalezienie go. Ekscytował się. Nic tak nie wpływało na jego emocje jak kwestie związane ze smokami, a wyrwanie się z Rezerwatu w Kent i bezpiecznego Chateau Rose… Było czymś, co wywoływało ten dreszcz emocji, którego tak bardzo pragnął. Matka wypominała, że zmienia się w ojca i zamiast myśli o ustatkowaniu się, w głowie mu tylko kolejne ekscytacje. Nie chciał tego zmieniać.
Nadchodził czas spotkania, które wyznaczono wcześniej. Rosier ruszył w kierunku namiotu, w którym miało się odbyć. Nie zauważył szczególnego poruszenia, ani tym bardziej wielu osób podążających w kierunku danego miejsca. Nie sądził, aby ktoś nieodpowiedzialnie podchodził do kwestii tego zadania, ani tym bardziej, że zechce się spóźnić i pojawić na miejscu zbyt późno. W końcu sam Mathieu znalazł się we wnętrzu namiotu i rozejrzał po nim. Na pierwszy rzut oka widać było, że wnętrze zostało poszerzone magią. Zauważył też, że nie jest tu sam. Yaxley, z którym z pewnością się znał, choć ich relacje najpewniej nie były zażyłe. Skinął mu głową, na powitanie. Rosier nigdy nie należał do nazbyt rozmownych osób, a i w tej sytuacji pozostał powściągliwy. Zajął jedno z miejsc, przyglądając się mapom zawieszonym na ścianie za stołem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Z niepokojem przyglądał się oddalonym burzowym chmurom, szacując, za jaki czas nawałnica podejdzie do obozowiska - i czy obozowisko nie zatonie pod wpływem żywiołu. Kataklizm pogodowy utrudniał działanie w terenie. Podejście pod obozowisko nie było trudne, choć świstoklik sprowadził ich kawałek drogi stąd - najmocniej martwiła go nieprzyzwyczajona do polowych warunków Fantine, ale jej pierwsza podróż odbyła się na jej własne życzenie. Być może była twardsza, mężniejsza i mniej przyzwyczajona do wygód, niż dotąd to pokazywała - a może chciała zrozumieć pasję Melisande, z której niegdyś kpiła; niezależnie od pobudek, zgodził się na jej obecność tutaj - i miał nadzieję, że tego nie pożałuje. Nie zostawiłby jej bez opieki, choć sądził, że alchemik, który weźmie ją pod swoje skrzydła przy podobnych osiągnięciach, jakie zaprezentował, starając się o udział w wyprawie, będzie nieco starszy wiekiem. Nie był. A sam Tristan - nie był pewien, co o nim sądził. Znał za to dobrze zdolności Morgotha oraz Mathieu i wiedział, że może liczyć na wiedzę Melisande. Był też pewien co do uzdrowicielskich talentów Zachary'ego, potomek Shafiqów był w tym fachu wybitnie utalentowany - i jeśli zdarzy się coś, co sprawi, że potrzebować będą jego pomocy, bez wątpienia zdoła zapanować nad sytuacją. Kiedy wszedł do środka, odnalazł jedynie Morgotha i Mathieu, których powitał skinięciem głowy, nim podszedł - zamyślony - bliżej mapy. Jego strój różnił się od tego, w którym bywał na wyprawach wcześniej, daleki od dworskich szat skórzany czarny kaftan gdzieniegdzie przetykany był złotymi i szkarłatnymi nićmi tkającymi zdobienia w kształcie kolczastych pędów róż; materiał był porządniejszy, a jego krój elegantszy, chroniący przed ulewnym deszczem płaszcz spięty był sprzączką kutą w kształt róży, dłonie zakrywały rękawice z barwionej na czarno smoczej skóry. Wysokie jeździeckie buty były wygodne i adekwatne do warunków, powinny chronić przed wodą. Przez jakiś czas.
Pośród map największa przedstawiała całość terenu. Rozbite przez ludzi z Kentu obozowisko oznaczone było dużym czerwonym kółkiem (cyfra 2).
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, zabrał głos:
- Smok, którego szukamy, błąka się w okolicy od dłuższego czasu. Doniesienia o nim są dwojakie - jedni mówią o okazie stosunkowo niewielkim, charakteryzującym się łuskami w kolorze miedzi i czarnym, przebiegającym przez środek grzbietu pasem, inni opisują smoka całkowicie czarnego, o nietoperzych skrzydłach i ogonie zakończonym szpikulcem, przypominającym grot strzały. Rozbieżności są duże - trudno stwierdzić, czy dostrzeżenie miedzianej barwy utrudniają burzowe chmury, czy przez deszcz trudniej jest dostrzec szczegóły, czy istnieje prawdopodobieństwo, że smoki są dwa. - Nie mogli wykluczać żadnej opcji, musieli przygotować się na obie. - Miejsca na mapie, na których zaznaczony jest dym, to prawdopodobne miejsca przebywania smoka. Jesteśmy blisko jednego z nich i to je powinniśmy sprawdzić w pierwszej kolejności. - Przeciągnął wzrokiem po mapie, wskazując oba miejsca - pierwsze z nich oznaczone było numerem 4, drugie numerem 5. - Droga jest jednak stroma i niebezpieczna - wskazał dłonią wykrzyknik, wyjaśniając kolejne oznaczenie - musimy zachować ostrożność, wszędzie będzie ślisko. Z wstępnego zwiadu wiemy, że anomalie odcisnęły na tym miejscu duże piętno. Szczyty skąpane są we mgle, najpewniej leży tam również śnieg. Obóz powinien być bezpieczny, ale tylko za dnia. Po zmroku nikt - bez pozwolenia - nie będzie go opuszczał - To mówiąc skierował wzrok głównie ku Fantine, Robinowi i Melisande. Dla doświadczonych smokologów zagrożenie było znacznie mniejsze, wiedzieli o tym. - Może to miejscowe legendy, a może anomalie, ale nie będziemy tego sprawdzać na własnej skórze - a przynajmniej na pewno nie wszyscy.
- Mgła otaczajaca szczyty zgodnie z podaniami tutejszych jest trująca. Da się przed nią zabezpieczyć przy pomocy antidotum bazującego na występującym w pobliżu akonicie. Co istotne, to musi być akonit zebrany tutaj - świeży i skażony tą samą anomalią. Z naszych informacji wynika, że jego zbiory znajdują się na północ stąd, we wciąż bezpiecznych rejonach doliny - i drugie, na południu. Potrzebujemy fiolek tej mikstury - im więcej, tym lepiej. To pierwsze, czym powinniśmy się zająć. - Przemknięcie na szczyt dla Morgotha będzie banalnie proste. Nie był pewien, co do pozostałych.
- Droga do zbiorów znajdujących się na północ stąd, tam i z powrotem nie zajmie więcej, niż trzy godziny. Droga prowadząca do skupiska na południe - nie więcej, niż pięć. Robin, Zachary - zajmiecie się tym, najlepiej będziecie potrafili rozpoznać, które liście będą użyteczne. Mathieu, pójdziesz z nimi, na wypadek, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Fantine, zostaniesz w obozie - pomożesz w warzeniu antidotów później. Zajmiesz się pierwszą partą, gdy powrócą do obozu w pół drogi. Melisande, dotrzymasz towarzystwa siostrze. Rozejrzyj się po okolicy, ale nie odchodź daleko. Zostanie z wami Glenn - wyłapał spojrzeniem smokologa od lat służącego w rezerwacie - nie zostawiłby sióstr samych w miejscu takim jak to. - Ja i Morgoth - odnalazł w tym czasie smokologa, którego zdolności dawały mu niezwykłą przewagę w górskiej wspinaczce - sprawdzimy w tym czasie pobliskie podejście i udamy się tak wysoko, jak wysoko nie sięga mgła. Dalszą drogę obierzemy nazajutrz razem - powrócił wzrokiem do Mathieu, nie wyobrażał sobie udać się w tajemniczą mgłę bez jego wsparcia. - Niezależnie od tego, jaką drogę obierzemy, nie zdążymy wrócić do obozowiska przed zmrokiem. Na szczycie ponoć znajduje się schronisko - tam przenocujemy. - Przeniósł spojrzenie na pozostałych, po części pytające, po części spokojne, szukając u nich reakcji, pytań, propozycji, wątpliwości.
- Uważajcie na siebie - wiemy, że w pobliżu znajduje się jeszcze jedna grupa. Nie wiemy, kim są, mogą być kłusownikami - dodał jedynie krótko.
Pośród map największa przedstawiała całość terenu. Rozbite przez ludzi z Kentu obozowisko oznaczone było dużym czerwonym kółkiem (cyfra 2).
Kiedy wszyscy zajęli miejsca, zabrał głos:
- Smok, którego szukamy, błąka się w okolicy od dłuższego czasu. Doniesienia o nim są dwojakie - jedni mówią o okazie stosunkowo niewielkim, charakteryzującym się łuskami w kolorze miedzi i czarnym, przebiegającym przez środek grzbietu pasem, inni opisują smoka całkowicie czarnego, o nietoperzych skrzydłach i ogonie zakończonym szpikulcem, przypominającym grot strzały. Rozbieżności są duże - trudno stwierdzić, czy dostrzeżenie miedzianej barwy utrudniają burzowe chmury, czy przez deszcz trudniej jest dostrzec szczegóły, czy istnieje prawdopodobieństwo, że smoki są dwa. - Nie mogli wykluczać żadnej opcji, musieli przygotować się na obie. - Miejsca na mapie, na których zaznaczony jest dym, to prawdopodobne miejsca przebywania smoka. Jesteśmy blisko jednego z nich i to je powinniśmy sprawdzić w pierwszej kolejności. - Przeciągnął wzrokiem po mapie, wskazując oba miejsca - pierwsze z nich oznaczone było numerem 4, drugie numerem 5. - Droga jest jednak stroma i niebezpieczna - wskazał dłonią wykrzyknik, wyjaśniając kolejne oznaczenie - musimy zachować ostrożność, wszędzie będzie ślisko. Z wstępnego zwiadu wiemy, że anomalie odcisnęły na tym miejscu duże piętno. Szczyty skąpane są we mgle, najpewniej leży tam również śnieg. Obóz powinien być bezpieczny, ale tylko za dnia. Po zmroku nikt - bez pozwolenia - nie będzie go opuszczał - To mówiąc skierował wzrok głównie ku Fantine, Robinowi i Melisande. Dla doświadczonych smokologów zagrożenie było znacznie mniejsze, wiedzieli o tym. - Może to miejscowe legendy, a może anomalie, ale nie będziemy tego sprawdzać na własnej skórze - a przynajmniej na pewno nie wszyscy.
- Mgła otaczajaca szczyty zgodnie z podaniami tutejszych jest trująca. Da się przed nią zabezpieczyć przy pomocy antidotum bazującego na występującym w pobliżu akonicie. Co istotne, to musi być akonit zebrany tutaj - świeży i skażony tą samą anomalią. Z naszych informacji wynika, że jego zbiory znajdują się na północ stąd, we wciąż bezpiecznych rejonach doliny - i drugie, na południu. Potrzebujemy fiolek tej mikstury - im więcej, tym lepiej. To pierwsze, czym powinniśmy się zająć. - Przemknięcie na szczyt dla Morgotha będzie banalnie proste. Nie był pewien, co do pozostałych.
- Droga do zbiorów znajdujących się na północ stąd, tam i z powrotem nie zajmie więcej, niż trzy godziny. Droga prowadząca do skupiska na południe - nie więcej, niż pięć. Robin, Zachary - zajmiecie się tym, najlepiej będziecie potrafili rozpoznać, które liście będą użyteczne. Mathieu, pójdziesz z nimi, na wypadek, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Fantine, zostaniesz w obozie - pomożesz w warzeniu antidotów później. Zajmiesz się pierwszą partą, gdy powrócą do obozu w pół drogi. Melisande, dotrzymasz towarzystwa siostrze. Rozejrzyj się po okolicy, ale nie odchodź daleko. Zostanie z wami Glenn - wyłapał spojrzeniem smokologa od lat służącego w rezerwacie - nie zostawiłby sióstr samych w miejscu takim jak to. - Ja i Morgoth - odnalazł w tym czasie smokologa, którego zdolności dawały mu niezwykłą przewagę w górskiej wspinaczce - sprawdzimy w tym czasie pobliskie podejście i udamy się tak wysoko, jak wysoko nie sięga mgła. Dalszą drogę obierzemy nazajutrz razem - powrócił wzrokiem do Mathieu, nie wyobrażał sobie udać się w tajemniczą mgłę bez jego wsparcia. - Niezależnie od tego, jaką drogę obierzemy, nie zdążymy wrócić do obozowiska przed zmrokiem. Na szczycie ponoć znajduje się schronisko - tam przenocujemy. - Przeniósł spojrzenie na pozostałych, po części pytające, po części spokojne, szukając u nich reakcji, pytań, propozycji, wątpliwości.
- Uważajcie na siebie - wiemy, że w pobliżu znajduje się jeszcze jedna grupa. Nie wiemy, kim są, mogą być kłusownikami - dodał jedynie krótko.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
W teorii wszystko jej uczestnictwo w wyprawie na daleką północ, do samej Szkocji, wydawała się Fantine doskonałym pomysłem. Pan Ackerley, wybitny alchemik, pracujący w rezerwacie od długich lat, zaniemógł i było wykluczone, by wyruszył w północne góry wraz ze smokolami - ale była przecież ona, jego uczennica, od długich miesięcy pomagająca w rezerwacie. Śmiało mogła powiedzieć, że przez ten czas nauczyła się więcej, niż w Beauxbatons - i chciała tego dowieść, że przekuła karę, w coś naprawdę dobrego. W jej myślach wszystko wydawało się proste - miała wyruszyć z nimi, zostać w bezpiecznym obozowisku i zająć się jedynie tym, na czym się znała: na eliksirach. Zdołała przekonać brata, aby udzielił zgody na obecność siostry podczas wyprawy - trudno rzecz kto był tym wszystkim bardziej zdziwiony on sam, czy też matka - im bliżej było jednak chwili wyjazdu, tym mniejszą pewność, że to był naprawdę taki doskonały pomysł czuła. Ostatniej nocy w głowie Fantine błąkały się myśli o wycofaniu, ale odwiodła ją od tego wizja zawiedzionej miny brata, który nabrałby przekonania, że nie może na niej polegać - a przecież mógł. Chciała, żeby to wiedział.
Rzadko kiedy czuła się niepewna. Urodziła się Rosierem, nigdy nie traciła rezonu, ale kiedy drugiego grudnia przybyli do Ben Nevis w Szkocji, wydawała się milcząca. Obozowisko rozbito wcześniej, na wielu byłoby wzorem wygód w takich warunkach, kładąc się jednak do łóżka dusza Fantine łkała za własnym łożem z baldachimem i podanym doń śniadaniem o poranku. Jako poranek definiowała godzinę mniej więcej dziesiątą, trzeciego grudnia zaś musiała zerwać się z posłania bladym świtem - nie wiedziała sama już co było gorsze. Okropne warunki, niewygodne posłanie, czy nieludzka pora o której miało odbyć się zebranie. Wszystkie te myśli więziła we własnej głowie, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek mogłoby być nie tak, uśmiechała się blado i starała zachować spokojny, niewzruszony wyraz twarzy - choć było to trudne, gdy wyglądała na zewnątrz i dostrzegała burzowe chmury i pajęczynę błyskawic. Pogoda zdawała się jeszcze gwałtowniejsza na tej wysokości.
Obleczona w podszytą futrem z norek suknię, czarną i elegancką, ze skórzanymi elementami, mającymi chronić ją przed zimnem oraz szalem owiniętym wokół twarzy, pojawiła się przy stole krótko po najstarszym bracie, witając się uprzejmie z lordem Yaxleyem i Mathieu, ukochanym kuzynem. Uśmiechnęła się do nich ciepło, szukając spojrzeniem filiżanki z herbatą, ale odnalazła jedynie nieforemny kubek - ujęła go w dłonie, na których miała skórzane rękawiczki, zachowując dla siebie myśli, że wystarczył jeden dzień, by zatęskniła za swą porcelanową filiżanką ze starej, rodowej zastawy.
Skupiła spojrzenie na Tristanie, kiedy zaczął przemawiać, wsłuchując się w jego słowa uważnie.
- Miedziana barwa może być jedynie odbiciem światła - wyrzekła cicho w odpowiednim momencie, nie chcąc nieuprzejmie wejść w słowo Tristanowi, a zasugerować, że miedziany kolor mógł być jedynie złudzeniem. Powiodła spojrzeniem na mapie, skupiając je na miejscu, o którym mówił brat. Mogli być tak blisko smoka? Nie to jednak wzbudziło w Fantine obawy. - Oczywiście, Tristanie - przytaknęła, gdy zwrócił się do niej, Melisande i niejakiego Robina. Poruszyła się, zaniepokojona słowami o trujących mgłach, nie uwarzyła antidotum, te legendy do niej nie dotarły, może nie zdążyły, następne słowa rozwiały jednak wątpliwości - jej standardowe antidotum na nic by się tu zdało.
Przez kilka upiornych chwil Fantine wydawało się, że to ona będzie musiała opuścić ciepły, suchy i bezpieczny obóz, aby odnaleźć akonit. Znieruchomiała, czując, że szybciej bije jej serce - spodziewała się, że rola alchemika ograniczy się do uwarzenia antidotum. Na całe szczęście tak miało pozostać. Nie wyobrażała sobie siebie wspinającej się po górach. Jej eleganckie buty były co prawda pozbawione wysokiego obcasika - czuła się z tym wyjątkowo, wyjątkowo dziwacznie - ale...
Pokiwała głowa, przyjmując od brata polecenie, na znak, że zrozumiała co do niej należy. Jeśli przyniosą akonit, zrobi wszystko co w jej mocy, aby uwarzyć antidotum poprawnie. Czuła ulgę na myśl, że będzie miała Melisande i Glenna blisko. Powtarzać, by nie ryzykowała Fantine nie trzeba było powtarzać - własne dobro ceniła wszak najmocniej.
Rzadko kiedy czuła się niepewna. Urodziła się Rosierem, nigdy nie traciła rezonu, ale kiedy drugiego grudnia przybyli do Ben Nevis w Szkocji, wydawała się milcząca. Obozowisko rozbito wcześniej, na wielu byłoby wzorem wygód w takich warunkach, kładąc się jednak do łóżka dusza Fantine łkała za własnym łożem z baldachimem i podanym doń śniadaniem o poranku. Jako poranek definiowała godzinę mniej więcej dziesiątą, trzeciego grudnia zaś musiała zerwać się z posłania bladym świtem - nie wiedziała sama już co było gorsze. Okropne warunki, niewygodne posłanie, czy nieludzka pora o której miało odbyć się zebranie. Wszystkie te myśli więziła we własnej głowie, nie dając po sobie poznać, że cokolwiek mogłoby być nie tak, uśmiechała się blado i starała zachować spokojny, niewzruszony wyraz twarzy - choć było to trudne, gdy wyglądała na zewnątrz i dostrzegała burzowe chmury i pajęczynę błyskawic. Pogoda zdawała się jeszcze gwałtowniejsza na tej wysokości.
Obleczona w podszytą futrem z norek suknię, czarną i elegancką, ze skórzanymi elementami, mającymi chronić ją przed zimnem oraz szalem owiniętym wokół twarzy, pojawiła się przy stole krótko po najstarszym bracie, witając się uprzejmie z lordem Yaxleyem i Mathieu, ukochanym kuzynem. Uśmiechnęła się do nich ciepło, szukając spojrzeniem filiżanki z herbatą, ale odnalazła jedynie nieforemny kubek - ujęła go w dłonie, na których miała skórzane rękawiczki, zachowując dla siebie myśli, że wystarczył jeden dzień, by zatęskniła za swą porcelanową filiżanką ze starej, rodowej zastawy.
Skupiła spojrzenie na Tristanie, kiedy zaczął przemawiać, wsłuchując się w jego słowa uważnie.
- Miedziana barwa może być jedynie odbiciem światła - wyrzekła cicho w odpowiednim momencie, nie chcąc nieuprzejmie wejść w słowo Tristanowi, a zasugerować, że miedziany kolor mógł być jedynie złudzeniem. Powiodła spojrzeniem na mapie, skupiając je na miejscu, o którym mówił brat. Mogli być tak blisko smoka? Nie to jednak wzbudziło w Fantine obawy. - Oczywiście, Tristanie - przytaknęła, gdy zwrócił się do niej, Melisande i niejakiego Robina. Poruszyła się, zaniepokojona słowami o trujących mgłach, nie uwarzyła antidotum, te legendy do niej nie dotarły, może nie zdążyły, następne słowa rozwiały jednak wątpliwości - jej standardowe antidotum na nic by się tu zdało.
Przez kilka upiornych chwil Fantine wydawało się, że to ona będzie musiała opuścić ciepły, suchy i bezpieczny obóz, aby odnaleźć akonit. Znieruchomiała, czując, że szybciej bije jej serce - spodziewała się, że rola alchemika ograniczy się do uwarzenia antidotum. Na całe szczęście tak miało pozostać. Nie wyobrażała sobie siebie wspinającej się po górach. Jej eleganckie buty były co prawda pozbawione wysokiego obcasika - czuła się z tym wyjątkowo, wyjątkowo dziwacznie - ale...
Pokiwała głowa, przyjmując od brata polecenie, na znak, że zrozumiała co do niej należy. Jeśli przyniosą akonit, zrobi wszystko co w jej mocy, aby uwarzyć antidotum poprawnie. Czuła ulgę na myśl, że będzie miała Melisande i Glenna blisko. Powtarzać, by nie ryzykowała Fantine nie trzeba było powtarzać - własne dobro ceniła wszak najmocniej.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie dziwiło jej to, że Tristan pokładał w niej wiarę. Doskonale znał wszystkie jej cechy - zarówno wady, jak i zalety. Rozległa wiedza na temat smoczego behawioryzmu pogłębiała się jedynie z każdym dniem, a sprawnie operowanie słowem, mogło pozwolić na równie swobodne prowadzenie rozmów. Nie była mistrzem uroków, czy obrony przed czarną magią. Ledwie odrobinę znała się na transmutacji - jednak mimo to, ta odrobina była wszystkim tym, czego potrzebowali.
Może rozsądniej było zostawić ją w rezerwacie, ale tutaj w przypadku spotkania smoka mogła od razu wyciągnąć wnioski z ich słów i opisów, zaoszczędzając czas i znajdując rozwiązanie. Obecność Fantine była niespodziewana, ale nie kwestionowała jej. Mimo ognistego charakteru znała dobrze swoją siostrę i wierzyła w postanowienia swojego brata.
Przesunęła spojrzeniem po reszcie osób znajdujących się w pomieszczeniu spojrzała na mapy i zmarszczyła lekko brwi. W końcu unosząc spojrzenie na brata. Gdy zaczął mówić zawiesiła na nim spojrzenie i splotła dłonie na klatce piersiowej przed sobą słuchając uważnie słów padających z jego ust. Nie musiała się odzywać, przynajmniej na razie, kiedy Tristan przekazał większość istotnych informacji. W istocie, z jego słów wynikało wiele rozbieżności, co mogło wskazywać na istnienie więcej, niż jednego osobnika. Zerknęła na mapę, przesuwając po niej spojrzeniem odszukując zaznaczonych miejsc. Nie uniosła na krótką chwilę wzrok i bez wydobywania słów przytaknęła bratu. Nie zamierzała być ciężarem. Pałętanie się po nocach w lasach też nie należało do zajęć odpowiadających jej zainteresowaniem. Kolejne słowa uniosła lekko brwi ku górze. Trująca mgła zmieniona anomaliami nie mogła być niczym dobrym. Zabezpieczenie się przed nią musiało być jedną z czynności które podejmą. Popierała decyzje Tristana. Spojrzała na niego, gdy rozdawał zadania i spojrzała w kierunku Fantine, a później Glenna. Uniosła dłoń, żeby poprawić kosmyk włosów i włożyć go za ucho.
- Będziecie w stanie poinformować nas, że udało wam się dotrzeć na szczyt? - zapytała, nie kwestionując jego wytycznych. Pozostanie w obozie było jej na rękę, przynajmniej na razie. Chciała jeszcze sprawdzić pewną tezę, która błysnęła w jej myślach, ale na razie pozostawiała ją dla siebie. Dopiero pewna, będzie mogła wypowiedzieć ją na głos.
| przepraszam 3
Może rozsądniej było zostawić ją w rezerwacie, ale tutaj w przypadku spotkania smoka mogła od razu wyciągnąć wnioski z ich słów i opisów, zaoszczędzając czas i znajdując rozwiązanie. Obecność Fantine była niespodziewana, ale nie kwestionowała jej. Mimo ognistego charakteru znała dobrze swoją siostrę i wierzyła w postanowienia swojego brata.
Przesunęła spojrzeniem po reszcie osób znajdujących się w pomieszczeniu spojrzała na mapy i zmarszczyła lekko brwi. W końcu unosząc spojrzenie na brata. Gdy zaczął mówić zawiesiła na nim spojrzenie i splotła dłonie na klatce piersiowej przed sobą słuchając uważnie słów padających z jego ust. Nie musiała się odzywać, przynajmniej na razie, kiedy Tristan przekazał większość istotnych informacji. W istocie, z jego słów wynikało wiele rozbieżności, co mogło wskazywać na istnienie więcej, niż jednego osobnika. Zerknęła na mapę, przesuwając po niej spojrzeniem odszukując zaznaczonych miejsc. Nie uniosła na krótką chwilę wzrok i bez wydobywania słów przytaknęła bratu. Nie zamierzała być ciężarem. Pałętanie się po nocach w lasach też nie należało do zajęć odpowiadających jej zainteresowaniem. Kolejne słowa uniosła lekko brwi ku górze. Trująca mgła zmieniona anomaliami nie mogła być niczym dobrym. Zabezpieczenie się przed nią musiało być jedną z czynności które podejmą. Popierała decyzje Tristana. Spojrzała na niego, gdy rozdawał zadania i spojrzała w kierunku Fantine, a później Glenna. Uniosła dłoń, żeby poprawić kosmyk włosów i włożyć go za ucho.
- Będziecie w stanie poinformować nas, że udało wam się dotrzeć na szczyt? - zapytała, nie kwestionując jego wytycznych. Pozostanie w obozie było jej na rękę, przynajmniej na razie. Chciała jeszcze sprawdzić pewną tezę, która błysnęła w jej myślach, ale na razie pozostawiała ją dla siebie. Dopiero pewna, będzie mogła wypowiedzieć ją na głos.
| przepraszam 3
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie przypuszczał, by ktokolwiek przed nim zbudził się w obozie. Nie słyszał nic. Nie otwierał oczu. Czuł jedynie zimno przeszywające go na wskroś, choć miał na sobie znacznie więcej szat niż w Anglii. Szkocja była dlań jeszcze zimniejszym terytorium. Zadbał o zabranie najgrubszego odzienia, jakie posiadał, lecz wciąż uważał je za niewystarczające. Nadal było okryciem godnym szlacheckiego stanu – całkowicie angielskim, nie licząc abai z grubej wełny oraz szala. Dwa niezbędne okrycia, z którymi nie rozstawał się od momentu przybycia do obozu.
Gdy tylko opuścił przydzielony namiot, zrobił kilka kroków po obozie. Musiał rozruszać się, rozgrzać mięśni, nakłonić własny organizm do szybszego pływu krwi, do wzmożonego wydzielania ciepła tak potrzebnego w tej pochmurnej grudniowej pogodzie. Ledwie sam początek, a atmosfera wydawała mu się, jakby nadciągał koniec świata. Mylne złudzenie, które odegnał od siebie, nim skierował swe kroki do głównego namiotu, by wziąć udział w spotkaniu. Z obecnymi przywitał się jedynie skinieniem głowy. Nie potrzeba było słów, gdy miały paść jedynie te zawiązujące plan działania. Gdy zaczęły się pojawiać, zajął jedynie miejsce obok Mathieu i z uwagą spoglądał na mapę, kolejno odnajdując na niej wskazywane punkty. Nie oczekiwał, że miał zajmować się czymś więcej niż udzieleniem ewentualnej pomocy, gdyby zaszła taka konieczność, lecz powierzone mu zadanie zaakceptował pojedynczym skinieniem głowy, zapamiętując w międzyczasie oba miejsce, do których mieli się udać wspólnie z alchemikiem. Liczył, że wysokie buty – z których korzystał, jeżdżąc konno – będą wystarczające, jeśli przyjdzie zmagać im się z trudami natury. Nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy czy zranienia mające utrudnić wykonanie zleconej misji. Uznawał za wielkie wyróżnienie możliwość wzięcia udziału w wyprawie organizowanej przez lorda Rosiera, będąc do tej pory jedynie uzdrowicielem dbającym o zdrowie jego małżonki oraz pomyślne narodziny pierworodnego dziedzica. Nie śmiał tym samym kwestionować poleceń. Przyjmował je z pokorą, nie będąc przekonanym, czy powinien oferować swe dodatkowe umiejętności. Ostatecznie mogłyby okazać się nieocenione lub bezużyteczne; znał płochliwość ptaków. Z drugiej strony istniały inne, magiczne sposoby.
— Zaklęcie Periculum mogłoby być użyteczne — zasugerował, gdy tylko znalazło się na to właściwe miejsce. — Oczywiście, jeśli chcemy podejmować ryzyko ujawnienia naszego położenia — dodał, choć rozważał wykorzystanie prostego zaklęcia posyłającego iskry tylko wtedy, gdyby zaszła taka konieczność. Nie mogli przecież posyłać sobie listów, choć niewątpliwie ptaki pocztowe posłuszne jego woli stanowiłyby jakieś rozwiązanie.
|wybaczcie spóźnienie
Gdy tylko opuścił przydzielony namiot, zrobił kilka kroków po obozie. Musiał rozruszać się, rozgrzać mięśni, nakłonić własny organizm do szybszego pływu krwi, do wzmożonego wydzielania ciepła tak potrzebnego w tej pochmurnej grudniowej pogodzie. Ledwie sam początek, a atmosfera wydawała mu się, jakby nadciągał koniec świata. Mylne złudzenie, które odegnał od siebie, nim skierował swe kroki do głównego namiotu, by wziąć udział w spotkaniu. Z obecnymi przywitał się jedynie skinieniem głowy. Nie potrzeba było słów, gdy miały paść jedynie te zawiązujące plan działania. Gdy zaczęły się pojawiać, zajął jedynie miejsce obok Mathieu i z uwagą spoglądał na mapę, kolejno odnajdując na niej wskazywane punkty. Nie oczekiwał, że miał zajmować się czymś więcej niż udzieleniem ewentualnej pomocy, gdyby zaszła taka konieczność, lecz powierzone mu zadanie zaakceptował pojedynczym skinieniem głowy, zapamiętując w międzyczasie oba miejsce, do których mieli się udać wspólnie z alchemikiem. Liczył, że wysokie buty – z których korzystał, jeżdżąc konno – będą wystarczające, jeśli przyjdzie zmagać im się z trudami natury. Nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy czy zranienia mające utrudnić wykonanie zleconej misji. Uznawał za wielkie wyróżnienie możliwość wzięcia udziału w wyprawie organizowanej przez lorda Rosiera, będąc do tej pory jedynie uzdrowicielem dbającym o zdrowie jego małżonki oraz pomyślne narodziny pierworodnego dziedzica. Nie śmiał tym samym kwestionować poleceń. Przyjmował je z pokorą, nie będąc przekonanym, czy powinien oferować swe dodatkowe umiejętności. Ostatecznie mogłyby okazać się nieocenione lub bezużyteczne; znał płochliwość ptaków. Z drugiej strony istniały inne, magiczne sposoby.
— Zaklęcie Periculum mogłoby być użyteczne — zasugerował, gdy tylko znalazło się na to właściwe miejsce. — Oczywiście, jeśli chcemy podejmować ryzyko ujawnienia naszego położenia — dodał, choć rozważał wykorzystanie prostego zaklęcia posyłającego iskry tylko wtedy, gdyby zaszła taka konieczność. Nie mogli przecież posyłać sobie listów, choć niewątpliwie ptaki pocztowe posłuszne jego woli stanowiłyby jakieś rozwiązanie.
|wybaczcie spóźnienie
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyszedł z namiotu siąkając nosem - paskudna pogoda szybko odbiła się na jego zdrowiu. Przyzwyczajony do siedzenia w domu, wśród buchających gorącem kociołków i wilgotnej pary źle znosił przebywanie na powietrzu. Świeżym, do nokturnowego był nastawiony względnie neutralnie, a to wprost z górskich szczytów okazało się zupełnie inne. Obce, co sprawiało, że jeżyły mu się włosy na głowie, jakby rześka aura zapowiadała dalsze kłopoty z adaptacją. Musiał zacisnąć zęby: wiedział, w co się pakował, kiedy starał się o udział w tej wyprawie. Nabycie doświadczenia, możliwość obcowania z pradawną, magiczną istotą, wykazanie się, sprawdzenie własnych umiejętności w warunkach innych niż domowe, udowodnienie swej alchemicznej wartości po stokroć wynagradzało Robinowi dyskomfort psychiczny. Udawało mu się unikać tych ludzi - wszystkich, prócz zarządzającego wyprawą lorda Rosiera, więc póki co narzekać nie miał prawa. W namiocie spał sam, a mimo warunków polowych, było mu nawet wygodniej niż we własnym, skrzypiącym łóżku z przewilgłym materacem. Mógł skarżyć się tylko na przeklęty katar, lecz nie sądził, by kogokolwiek to obchodziło, więc siedział cicho, chłonąc nastroje w obozowisku i obserwując, z kim przyszło mu pracować. Trzymał dystans, stosowny ze swego punktu widzenia oraz podyktowany tą całą etykietą, która nagle zabrzmiała Robinowi jak idealna wymówka. Nie musiał się odzywać, udzielać, prawo głosu właściwie mu nie przysługiwało; skrzętnie korzystał z tego przywileju milczenia, świadom, że w końcu i te lody ulegną złamaniu. Raczej bezpośrednio pod nim, racząc go lodowatą kąpielą i otrzeźwieniem: dziewczyna, z którą miał zajmować się zaopatrzeniem kompanii w eliksiry nie wyglądała na najmilszą na świecie, ani, co ważniejsze, chętną do współpracy z nim.
Wytarł nos chustką, po czym wcisnął ją do kieszeni spodni. Patrząc na pogodę - jeszcze się mu przyda. Na niebie kłębiły się chmury, z których lada chwila mógł spaść rzęsisty deszcz, jeśli teraz wyruszą, Hawthorne nie był pewny, czy będzie w ogóle dokąd wracać. Powłócząc nogami pomaszerował do największego z namiotów, zniechęcony bardziej towarzystwem, niż wczesną porą. Wyspał się, normalnie zrywał się z łóżka niewiele wcześniej, więc pierwszy brzask nie wywarł na nim dużego wrażenia. Zajął miejsce najdalej od szczytu stołu, świadomie separując się od reszty badaczy. Obecnym skinął głową, po czym upchnął dłonie w kieszeniach wytartej kurtki. Powyciągane rękawiczki bez palców nie chroniły przed zimnem tak, jak się tego spodziewał, wysokość przyniosła ze sobą ziąb przenikający do szpiku kości. Gdy Rosier zaczął przemawiać, wykazał umiarkowane zainteresowanie i wychylił się na krześle, aby zerknąć na prezentowaną przezeń mapę. Dostał konkrety, a oprócz nich niewerbalną przestrogę. Przybył tu w charakterze pomagiera, od epicentrum przygody planował trzymać się z daleka. Nie robić kłopotów, ewentualnie wspomóc w ich rozwiązaniu. Kiwnął głową, wskazując, że zrozumiał wszystkie dyspozycje. Eskorta dwóch szlachciców brzmiała jak marzenie, liczył, że tak długo, jak będzie potrzebny nie zepchną go ze skały.
-Przywiozłem ze sobą skromny zapas eliksirów. Trochę leczniczych, trochę bojowych. Mogą być przydatne podczas wędrówki. Jeśli czegoś potrzebuje, niech mówi - odezwał się chrapliwie, podnosząc wzrok z drewnianego blatu i wbijając rozbiegane spojrzenie wodnistych oczu wprost w Tristana.
|mam ze sobą wszystkie ingrediencje + wszystkie uwarzone wcześniej eliksiry
Wytarł nos chustką, po czym wcisnął ją do kieszeni spodni. Patrząc na pogodę - jeszcze się mu przyda. Na niebie kłębiły się chmury, z których lada chwila mógł spaść rzęsisty deszcz, jeśli teraz wyruszą, Hawthorne nie był pewny, czy będzie w ogóle dokąd wracać. Powłócząc nogami pomaszerował do największego z namiotów, zniechęcony bardziej towarzystwem, niż wczesną porą. Wyspał się, normalnie zrywał się z łóżka niewiele wcześniej, więc pierwszy brzask nie wywarł na nim dużego wrażenia. Zajął miejsce najdalej od szczytu stołu, świadomie separując się od reszty badaczy. Obecnym skinął głową, po czym upchnął dłonie w kieszeniach wytartej kurtki. Powyciągane rękawiczki bez palców nie chroniły przed zimnem tak, jak się tego spodziewał, wysokość przyniosła ze sobą ziąb przenikający do szpiku kości. Gdy Rosier zaczął przemawiać, wykazał umiarkowane zainteresowanie i wychylił się na krześle, aby zerknąć na prezentowaną przezeń mapę. Dostał konkrety, a oprócz nich niewerbalną przestrogę. Przybył tu w charakterze pomagiera, od epicentrum przygody planował trzymać się z daleka. Nie robić kłopotów, ewentualnie wspomóc w ich rozwiązaniu. Kiwnął głową, wskazując, że zrozumiał wszystkie dyspozycje. Eskorta dwóch szlachciców brzmiała jak marzenie, liczył, że tak długo, jak będzie potrzebny nie zepchną go ze skały.
-Przywiozłem ze sobą skromny zapas eliksirów. Trochę leczniczych, trochę bojowych. Mogą być przydatne podczas wędrówki. Jeśli czegoś potrzebuje, niech mówi - odezwał się chrapliwie, podnosząc wzrok z drewnianego blatu i wbijając rozbiegane spojrzenie wodnistych oczu wprost w Tristana.
|mam ze sobą wszystkie ingrediencje + wszystkie uwarzone wcześniej eliksiry
Robin Hawthorne
Zawód : Alchemik z powołania
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I have seen the moment of my greatness flicker,
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
And I have seen the eternal Footman hold my coat, and snicker
And in short, I was afraid.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywistym było już od jakiegoś czasu, że to nie umiejętności Morgotha w pracy ze smokami plasowały go w oczach pana Kent tak wysoko. Nie posiadał aż tak rozległej wiedzy na temat magicznych stworzeń, wciąż sięgając po więcej i ucząc się każdego dnia. Młody wiek był jednym; czas, który mógł temu poświęcić drugim. Aktualnie, czy tego chciał, czy nie, musiał odsunąć się od spraw związanych z panami przestworzy na dobre z niemałym żalem, przenosząc swoje skupienie w inne terytoria. Rozszerzanie spektrum kolejnych spraw było jakby zaczynaniem od nowa, jednak żeby dobrze zacząć, trzeba było mieć solidne podstawy i Yaxley doskonale sobie z tego zdawał sprawę. Poświęcanie się kolejnym filarom, budowania ich nie było marnowaniem czasu w żadnym wypadku. Z chęcią jednak pojawił się w Szkocji, chcąc odetchnąć górskim powietrzem i przemierzyć okolice w nieco bardziej dzikim sposobie w poszukiwaniu potężnych gadów. Ostatnie poszukiwania, chociaż zakończone sukcesem, wciąż odbijały się w jego pamięci dość zgryźliwie, jednak nie oznaczało to, że miał się zaszywać w ciemnicy i nie wychodzić już nigdy ku światłu. Kątem oka dostrzegł ruch przy wejściu do namiotu, a gdy młodszy z Rosierów skinął mu głową, Morgoth zrobił to samo, jedynie lekko obracając ku niemu twarz. Nie spojrzał jednak na mężczyznę, lustrując zawieszone przed nimi mapy i próbując przeniknąć plan, który z pewnością miał Tristan. Gdy weszły obie lady Rosier, młody nestor wstał z miejsca, żeby wyrazić szacunek wobec przedstawicielek przeciwnej płci i tylko przez moment zastanawiając się, kiedy usłyszy o ich zamążpójściu lub chociażby narzeczeństwie. Z samym Tristanem przywitał się skinieniem głowy. Później nadeszli inni. Dopóki głównodowodzący grupą nie zabrał głosu, ciężko było powiedzieć czy zamierzali się dzielić, czy pozostać w jednej sile. Druga opcja wydawała się zdecydowanie mniej rozważna, dlatego Yaxley nie miał wątpliwości, że wyłonią się z ich kilkuosobowej kompanii, mniejsze podzespoły. Słuchał uważnie omówienia mapy, lecz również i powierzonych zadań. Gdy spojrzenie jego i Tristana się skrzyżowało, Morgoth spokojnie je oddał. Obaj wiedzieli. Jeszcze zanim znaleźli się w namiocie — że animagia miała być tutaj bardzo pomocna. I to nie tylko w tropieniu smoka, ale wyczuwania potencjalnych zagrożeń. Wzmianka o drugiej grupie, z którą mogli się w ogóle nie spotkać, nie oznaczała jednak braku konfliktu. Zmysł węchu i ukrycie się w wilczej skórze niosło zdecydowanie więcej sposobności do wybadania potencjalnego zagrożenia, gdyby znalazło się zbyt blisko nich. Zerknął na alchemika, gdy ten wspominał o eliksirach. - Będę zobowiązany - odezwał się na jego propozycję, skinąwszy mężczyźnie głową. Nawet dla wilka pokonywanie śliskich skał było niebezpieczne, a mając w zapasie coś łagodzącego skutki, dostawał przewagę. - Kiedy wyruszamy? - spytał, przenosząc uwagę ku Tristanowi. Obaj doskonale zdawali sobie sprawę, że im wcześniej wyjdą na szlak, tym lepiej. Słońce już wyłaniało się zza horyzontu.
|poproszę wywar ze szczuroszczeta
|poproszę wywar ze szczuroszczeta
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Namiot powoli się zapełniał. Najpierw pojawił się jego szanowny kuzyn, którego powitał skinieniem głowy. To on był tu dowódcą i wiedział co robi. Tristan nigdy go nie zawiódł, nigdy nie wpakował w tarapaty, był dla niego niczym brat. To Mathieu miał tendencję do pakowania ich w kłopoty, zdecydowanie zbyt często to robił. To właśnie udowadniało różnice w jego wychowanie, młodszy mężczyzna miał więcej luzu, wszak to nie on był przygotowywany do roli Nestora rodu. Najwyraźniej takie było ich przeznaczenie. Chwilę po Tristanie pojawiła się jego droga kuzynka, Fantine. Mathieu miał tego pecha, że był jedynakiem. Szczęście polegało na tym, że wychował się w Chateau Rose, w otoczeniu najbliższej rodziny i kuzynostwa, które traktował jak swoje własne rodzeństwo. Przeniósł z wolna wzrok na wejście, w którym pojawiła się Melisande, ją również powitał, a zaraz za nią zjawił się Zachary Shafiq. Był jego przyjacielem. Zasiadł zaraz obok niego, chwilę wcześniej Rosier przywitał go w swój oszczędny sposób.
Skupił się na słowach kuzyna, pragnąc przysposobić wszelkie przekazywane przez niego informacje. Czekała ich trudna wyprawa, najpewniej wyczerpująca. Nie mogli mieć pewności jaki obrót przybiorą sprawy, kiedy wyjdą już na szlak. Trudne warunki spowodowane pogodą i Anomaliami, były czymś, z czym Mathieu od początku się liczył. Sądził jednak, że są odpowiednio przygotowani do działania. To nie była ich pierwsza taka „wycieczka”. Zarządzenie Tristana było proste. Zachary i Robin mieli iść zebrać potrzebne składniki, a Mathieu miał pójść z nimi i zabezpieczać, jeśli wystąpiłyby jakieś komplikacje.
- Oczywiście. – odparł. Nie zamierzał kwestionować jego zdania, tym bardziej, że Shafiq i Hawthorne mogli znaleźć się w trudnej sytuacji, zależnej od ogromnej ilości czynników. Tristan z Yaxleyem pójdą na zwiady. Mathieu przeniósł spojrzenie najpierw na Zachary’ego, siedzącego zaraz obok niego, a później na Robina. – Sadzę, że powinniśmy wyruszać jak najszybciej. – skierował te słowa w ich stronę, kiedy już Tristan skończył przemawiać. Sądził, że to właśnie on powinien przejąć małe dowodzenie nad tą grupą. Nie był jednak pewien, czy panowie są gotowi ruszyć od razu, czy zachodzi konieczność odpowiedniego przygotowania się z ich strony. Sam Mathieu zamierzał wziąć kilka fiolek z eliksirami, które podarowała mu najdroższa kuzynka, przezorny zawsze ubezpieczony. Czekał jednak na ich reakcję, aby mogli zacząć realizację powierzonego im zadania.
Skupił się na słowach kuzyna, pragnąc przysposobić wszelkie przekazywane przez niego informacje. Czekała ich trudna wyprawa, najpewniej wyczerpująca. Nie mogli mieć pewności jaki obrót przybiorą sprawy, kiedy wyjdą już na szlak. Trudne warunki spowodowane pogodą i Anomaliami, były czymś, z czym Mathieu od początku się liczył. Sądził jednak, że są odpowiednio przygotowani do działania. To nie była ich pierwsza taka „wycieczka”. Zarządzenie Tristana było proste. Zachary i Robin mieli iść zebrać potrzebne składniki, a Mathieu miał pójść z nimi i zabezpieczać, jeśli wystąpiłyby jakieś komplikacje.
- Oczywiście. – odparł. Nie zamierzał kwestionować jego zdania, tym bardziej, że Shafiq i Hawthorne mogli znaleźć się w trudnej sytuacji, zależnej od ogromnej ilości czynników. Tristan z Yaxleyem pójdą na zwiady. Mathieu przeniósł spojrzenie najpierw na Zachary’ego, siedzącego zaraz obok niego, a później na Robina. – Sadzę, że powinniśmy wyruszać jak najszybciej. – skierował te słowa w ich stronę, kiedy już Tristan skończył przemawiać. Sądził, że to właśnie on powinien przejąć małe dowodzenie nad tą grupą. Nie był jednak pewien, czy panowie są gotowi ruszyć od razu, czy zachodzi konieczność odpowiedniego przygotowania się z ich strony. Sam Mathieu zamierzał wziąć kilka fiolek z eliksirami, które podarowała mu najdroższa kuzynka, przezorny zawsze ubezpieczony. Czekał jednak na ich reakcję, aby mogli zacząć realizację powierzonego im zadania.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Na zewnątrz namiotu z każdą chwilą robiło się jaśniej - nad Ben Nevis wstawał dzień, a co za tym idzie, rozpoczęło się odliczanie do ponownego zapadnięcia zmroku, niosącego ze sobą nieznane jeszcze zagrożenia. Jeżeli członkowie wyprawy nie chcieli stracić cennych minut, powinni wyruszyć lada moment.
Informacyjnie:
Wkrótce zaczniemy właściwą część zabawy, jeżeli pozostały Wam więc jeszcze do dokonania jakieś ustalenia, postarajcie się je zmieścić w ciągu następnych 72 godzin. Do tego czasu wszyscy, którzy decydują się na opuszczenie obozu, powinni napisać w tym temacie post kończący, określając (najlepiej poza główną treścią posta): skład grupy, w jakiej wychodzą; kierunek, w którym podążają; ekwipunek, który ze sobą zabierają. W momencie, w którym wszystkie postacie z danej grupy dodadzą posty, w których opuszczają temat, otrzymają pw z linkiem do posta Ain Eingarp w nowej lokacji i ewentualnymi wskazówkami/mechaniką. Postacie pozostające w obozie nie muszą dodawać postów kończących, swoje wytyczne otrzymają po upływie obecnie trwającej kolejki.
W razie pytań, problemów z terminem (wiem, że walczycie teraz z pracami i sesją) lub czymkolwiek innym - proszę o info bezpośrednio do Percivala.
Informacyjnie:
Wkrótce zaczniemy właściwą część zabawy, jeżeli pozostały Wam więc jeszcze do dokonania jakieś ustalenia, postarajcie się je zmieścić w ciągu następnych 72 godzin. Do tego czasu wszyscy, którzy decydują się na opuszczenie obozu, powinni napisać w tym temacie post kończący, określając (najlepiej poza główną treścią posta): skład grupy, w jakiej wychodzą; kierunek, w którym podążają; ekwipunek, który ze sobą zabierają. W momencie, w którym wszystkie postacie z danej grupy dodadzą posty, w których opuszczają temat, otrzymają pw z linkiem do posta Ain Eingarp w nowej lokacji i ewentualnymi wskazówkami/mechaniką. Postacie pozostające w obozie nie muszą dodawać postów kończących, swoje wytyczne otrzymają po upływie obecnie trwającej kolejki.
W razie pytań, problemów z terminem (wiem, że walczycie teraz z pracami i sesją) lub czymkolwiek innym - proszę o info bezpośrednio do Percivala.
I show not your face but your heart's desire
Skinął lekko głową na słowa Fantine, żadne przypuszczenie nie było jeszcze potwierdzone, tak samo jak żadnemu nie można było jednoznacznie zaprzeczyć - rzeczywistość miała zostać zweryfikowana wkrótce, podobnie jak gatunek smoka i ewentualna liczebność osobników. Snucie domysłów mogło im pomóc przygotować się na każdą ewentualność, nic ponadto. Założywszy ramiona na piersi przyjął z ust najmłodszej siostry zapewnienie, że nie zamierzała się ruszać z obozowiska - po czym przesunął wzrok na starszą, kiwając przecząco jej słowom:
- Prawdopodobnie nie - przyznał wprost, mroczny znak malujący się wężem na jego przedramieniu odebrał mu moc wyczarowania patronusa, dla sowy warunki na szczycie były zbyt niebezpieczne, nie przedostałaby się przez gęstą mgłę. Ale tak on, jak Morgoth, mogli się z tą mgłą spleść własnym ciałem, kontrastującą czernią, co minimalizowało ryzyko niebezpieczeństwa. Pomocna mogła zdać się różdżka kuzyna - jeśli nie zostanie osłabiony do wieczora, mógł być w stanie wysłać wiadomość - ale nie mogli tego obiecać. Zatrzymał wzrok na Zacharym, jego uwaga była słuszna.
- Jeśli ktokolwiek napotka kłopoty - pamiętajcie o tym - wierzył, że Mathieu poprowadzi ich bezpiecznie, ale nieoczekiwane okoliczności mogły ich zgubić lub rozdzielić. Sygnał ostrzegawczy pomoże im się odnaleźć. - Gemino - wymamrotał inkantację, następnie dotykając dłonią mapy dwukrotnie - ofiarowując jedną kopię na ręce Mathieu, drugą - zabierając samemu. - Nie schodźcie z wytyczonego szlaku, anomalia czyni w tym miejscu dramatyczne spustoszenie. O zmroku musimy być w bezpiecznym schronieniu.
Skinął też głową Robinowi, podczas kolejnego zejścia z pewnością przyłoży do jego słów większej wagi - teraz przeniósł wzrok na Mathieu.
- Weź ze sobą eliksir byka, może pomóc we wspinaczce - jeśli nie w tym momencie, to w późniejszym. - Przydadzą się wam też eliksiry uzdrawiające. Zachary z pewnością będzie potrafił je podać, nie narażając was na skutki anomalii. Burze w górach, nawet na ich niskich i bezpiecznych rejonach, będą szczególnie niebezpieczne. Nie możemy ich lekkomyślnie prowokować, mamy tu dość problemów.
Nie zdążył odpowiedzieć na pytanie Morgotha, kiedy głos zabrał Mathieu - ponownie skinął głową.
- Natychmiast, nim zajaśnieje dzień - oznajmił, i, upewniwszy się, że nikt więcej nie ma pytań, skierował się ku wyjściu z namiotu - musiał zabrać ze swojego namiotu kilka drobiazgów. - Spotkamy się przy północnym zejściu. Pierwszą część drogi pokonamy wszyscy razem, rozdzielimy się dopiero, gdy ścieżka się rozwidli.
Tam też się zjawił po krótkiej wizycie w swoim namiocie - zabrawszy ze sobą sakwę z eliksirami, w której schował także skopiowaną mapę i przygotowany przez skrzatkę posiłek na całodniową drogę - kanapki z pleśniowym serem, łososiem i porzeczkami - i ruszamy w kierunku stromego zbocza Cumhann, tą samą drogą, która wiedzie ku zbiorom akonitu na północy od obozu, pod Steall.
mam przy sobie: eliksiry, posiłek, kopię mapy, brzękadło, rękawice ze smoczej skóry, czarną perłę i różdżkę.
- Prawdopodobnie nie - przyznał wprost, mroczny znak malujący się wężem na jego przedramieniu odebrał mu moc wyczarowania patronusa, dla sowy warunki na szczycie były zbyt niebezpieczne, nie przedostałaby się przez gęstą mgłę. Ale tak on, jak Morgoth, mogli się z tą mgłą spleść własnym ciałem, kontrastującą czernią, co minimalizowało ryzyko niebezpieczeństwa. Pomocna mogła zdać się różdżka kuzyna - jeśli nie zostanie osłabiony do wieczora, mógł być w stanie wysłać wiadomość - ale nie mogli tego obiecać. Zatrzymał wzrok na Zacharym, jego uwaga była słuszna.
- Jeśli ktokolwiek napotka kłopoty - pamiętajcie o tym - wierzył, że Mathieu poprowadzi ich bezpiecznie, ale nieoczekiwane okoliczności mogły ich zgubić lub rozdzielić. Sygnał ostrzegawczy pomoże im się odnaleźć. - Gemino - wymamrotał inkantację, następnie dotykając dłonią mapy dwukrotnie - ofiarowując jedną kopię na ręce Mathieu, drugą - zabierając samemu. - Nie schodźcie z wytyczonego szlaku, anomalia czyni w tym miejscu dramatyczne spustoszenie. O zmroku musimy być w bezpiecznym schronieniu.
Skinął też głową Robinowi, podczas kolejnego zejścia z pewnością przyłoży do jego słów większej wagi - teraz przeniósł wzrok na Mathieu.
- Weź ze sobą eliksir byka, może pomóc we wspinaczce - jeśli nie w tym momencie, to w późniejszym. - Przydadzą się wam też eliksiry uzdrawiające. Zachary z pewnością będzie potrafił je podać, nie narażając was na skutki anomalii. Burze w górach, nawet na ich niskich i bezpiecznych rejonach, będą szczególnie niebezpieczne. Nie możemy ich lekkomyślnie prowokować, mamy tu dość problemów.
Nie zdążył odpowiedzieć na pytanie Morgotha, kiedy głos zabrał Mathieu - ponownie skinął głową.
- Natychmiast, nim zajaśnieje dzień - oznajmił, i, upewniwszy się, że nikt więcej nie ma pytań, skierował się ku wyjściu z namiotu - musiał zabrać ze swojego namiotu kilka drobiazgów. - Spotkamy się przy północnym zejściu. Pierwszą część drogi pokonamy wszyscy razem, rozdzielimy się dopiero, gdy ścieżka się rozwidli.
Tam też się zjawił po krótkiej wizycie w swoim namiocie - zabrawszy ze sobą sakwę z eliksirami, w której schował także skopiowaną mapę i przygotowany przez skrzatkę posiłek na całodniową drogę - kanapki z pleśniowym serem, łososiem i porzeczkami - i ruszamy w kierunku stromego zbocza Cumhann, tą samą drogą, która wiedzie ku zbiorom akonitu na północy od obozu, pod Steall.
mam przy sobie: eliksiry, posiłek, kopię mapy, brzękadło, rękawice ze smoczej skóry, czarną perłę i różdżkę.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Zamierzał dopełnić swego obowiązku i poprowadzić grupę tak, jak życzył sobie tego Tristan. Los bywał okrutny i mógł wiele zmienić, bywał zawrotny, szokujący i przede wszystkim niesprawiedliwy. Miał odbyć małą podróż z dwoma osobnikami, którzy na leczeniu i eliksirach znali się wyjątkowo dobrze. W przeciwieństwie do niego, on wolał inwestować w obronę przed czarną magią i samą czarną magię. To były priorytetowe jego zdaniem dziedziny i rozwijał się właśnie w nich. Sięgnął po mapę, która powielił dla niego Tristan. Najważniejsze to wiedzieć gdzie się znajdują oraz w którym kierunku powinni zmierzać.
Burze mogły być niebezpieczne, bez względu w którym miejscu się znajdą. Te w wyższych partiach gór będą bardziej niebezpieczne, ze względów oczywistych. To chwilowo nie był ich problem, bo Tristan i Margoth udawali się na zwiad w tamte miejsca. Mathieu, Zachary i Robin mieli czysto teoretycznie łatwiejsza zadanie, zakładając oczywiście, że wszystko pójdzie zgodnie z planem – a jak wiadomo, z reguły tak nie było. Jego drogi kuzyn miał rację, powinni wyruszać jak najszybciej. Dzień o tej porze roku nie należał do najdłuższych, dlatego ograniczała ich nikła ilość godzin.
- Zbierajcie się. – powiedział do swoich kompanów i sam wyszedł z głównego namiotu, kierując się do własnego. Chciał się odpowiednio przygotować do tej wyprawy. Nie zamierzał popełniać błędu i iść całkiem bezbronny, a raczej pozbawiony opcji awaryjnych. To nie było jasne działanie, nie było tu planu, bo teren nie był im znany, nie istniała opcja awaryjna, ani inne wyjścia. To ekscytujące… Nigdy nie mogli wiedzieć, co spotka ich tuż za rogiem.
Zjawił się na miejscu zbiórki. Mapę miał schowaną pod pazuchą, różdżkę ukrytą w dogodnym miejscu. Zabrał również kilka eliksirów, wkładając je uprzednio do małej torby. Dobrze, że jego najdroższa kuzynka Fantine postanowiła go poratować w ten sposób. Nie był najzdolniejszy w tej kwestii, spędzenie czasu nad kociołkiem niespecjalnie było jego marzeniem. Był gotów do drogi, mogli ruszać.
| Ekwipunek: Różdżka, kopia mapy, posiłek, eliksiry (pasta na odmrożenia, pasta na oparzenia, wywar ze szczuroszczeta], odpowiednie odzienie.
Burze mogły być niebezpieczne, bez względu w którym miejscu się znajdą. Te w wyższych partiach gór będą bardziej niebezpieczne, ze względów oczywistych. To chwilowo nie był ich problem, bo Tristan i Margoth udawali się na zwiad w tamte miejsca. Mathieu, Zachary i Robin mieli czysto teoretycznie łatwiejsza zadanie, zakładając oczywiście, że wszystko pójdzie zgodnie z planem – a jak wiadomo, z reguły tak nie było. Jego drogi kuzyn miał rację, powinni wyruszać jak najszybciej. Dzień o tej porze roku nie należał do najdłuższych, dlatego ograniczała ich nikła ilość godzin.
- Zbierajcie się. – powiedział do swoich kompanów i sam wyszedł z głównego namiotu, kierując się do własnego. Chciał się odpowiednio przygotować do tej wyprawy. Nie zamierzał popełniać błędu i iść całkiem bezbronny, a raczej pozbawiony opcji awaryjnych. To nie było jasne działanie, nie było tu planu, bo teren nie był im znany, nie istniała opcja awaryjna, ani inne wyjścia. To ekscytujące… Nigdy nie mogli wiedzieć, co spotka ich tuż za rogiem.
Zjawił się na miejscu zbiórki. Mapę miał schowaną pod pazuchą, różdżkę ukrytą w dogodnym miejscu. Zabrał również kilka eliksirów, wkładając je uprzednio do małej torby. Dobrze, że jego najdroższa kuzynka Fantine postanowiła go poratować w ten sposób. Nie był najzdolniejszy w tej kwestii, spędzenie czasu nad kociołkiem niespecjalnie było jego marzeniem. Był gotów do drogi, mogli ruszać.
| Ekwipunek: Różdżka, kopia mapy, posiłek, eliksiry (pasta na odmrożenia, pasta na oparzenia, wywar ze szczuroszczeta], odpowiednie odzienie.
Słuchał ostatniej wymiany zdań, a gdy padły słowa odpowiedzi, co do jego pytania, bez słowa wstał. Odprawa zakończyła się, dlatego mieli być gotowi do wymarszu właśnie teraz — marnowanie wolnej chwili było błędnym postępowaniem. Szczególnie że niedaleko miała kręcić się jeszcze druga grupa. Morgoth zastanawiał się, czy mieli natknąć się na kogoś z Peak District, bo czy przegapiliby podobną okazję? Szczerze wątpił, lecz wolał się mylić. Ostatnie czego potrzebowali to towarzystwa w jakiejkolwiek formie. Wciąż odczuwał pewien niedosyt związany z odejściem z dwóch rezerwatów podniebnych panów, jedna wiedział, że ta pasja musiała zostać zepchnięta na dalszy plan. Nie był już dzieckiem, które mogło podejmować decyzje zgodnie z własną wolą — ród był na pierwszym miejscu, a on go reprezentował, będąc jego głową i równocześnie najważniejszym organem. Porzucił więc przywileje przebywanie między smokami i zamienił je na spędzanie czasu wśród ludzi. Ludzi, którzy mieli wspomóc go w budowaniu czegoś swojego. Czegoś, czego jeszcze nie było. Nie mógł się nie pokusić jednak o chwilę dla połechtania wewnętrznych przyjemności, dlatego zjawił się na szkockich ziemiach. Idąc do swojego namiotu, obejrzał się, by dostrzec wstające powoli słońce, które przebijało się przez chmury i chciało dać znać o swoim istnieniu. Czy i zagubione stworzenia miały im przypominać o bytowaniu? Jeśli tam były — jeden czy dwa smoki — weszli na ich terytorium i musieli się mierzyć z wyzwaniami wykraczającymi poza błahe wydarzenia. Na szczęście nie zapomniał jeszcze wszystkiego, a zapach siarki wciąż pozostawał na ubraniach, w które się odziewał, idąc do pracy. Tym razem było inaczej, bo patrząc po samej naturze i tego, co im prezentowała, nie miało być łatwo. Nie przejmował się tym, chociaż znajdował się daleko od domu. Spojrzał na Tristana, stając u jego boku. Czekało ich kilka godzin drogi, chociaż Morgotha wcale to nie przerażało. Wręcz przeciwnie — można było dostrzec w zielonych oczach łaknienie wyruszenia i eksploracji nowych terenów. Nowych zapachów, nowych obrazów, nowych dźwięków. Był gotowy.
|ekwipunek: jedzonko, eliksiry, różdżka, magiczny kompas, amulet wyciszenia, turmalin czarny |idę z Tristanem
|ekwipunek: jedzonko, eliksiry, różdżka, magiczny kompas, amulet wyciszenia, turmalin czarny |idę z Tristanem
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Nawiedzony kuter rybacki
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis