Nazwisko matki: Catwright
Miejsce zamieszkania: obrzeża miasta
Czystość krwi: Półkrwi
Status majątkowy: Średniozamożny
Zawód: pracownik urzędu łączności z mugolami, poeta
Wzrost: 180
Waga: 73
Kolor włosów: jasny brąz
Kolor oczu: błękit nieba
Znaki szczególne: spojrzenie spowite mgłą, rosząca dłonie sieć drobnych blizn, ponadprzeciętny wzrost, "ciepła aura"
12 cali | dosyć sztywna| jarzębina | kieł chropianka
Hogwart | Ravenclaw
Podróżniczek
serpentyny pełzających pod nogami węży
mieszanka zapachu starych ksiąg oraz naparu z werbeny i piołunu
stosy książek piętrzące się wieżyczkami przy nogach łóżka, promienie słoneczne przybierające kształty narzucone przez wymyślny wzór wykrochmalonej firanki, susząca się lawenda
nagrywanie ich śpiewu oraz identyfikacja ptactwa, transmutacja, pisanie poezji i literatura romantyczna
Strzałom z Appleby
piszę poezję, czytam, spaceruję, pielęgnuje płomień ambicji zawodowych
klasyczna; jazz (od święta))
Pilou Asbæk
I’ve never done anything but dream.
This, and this alone, has been the meaning of my life.
My only real concern has been my inner life.- Fernando Pessoa, The Book of Disquiet
Był mroźny poranek, gdy drobne niemowlę pierwszy raz otworzyło oczy na ten świat. Zamrugało niepewnie, ciemnymi niczym węgielki tęczówkami starając się złapać ostrość. Dopiero wyskoczyło z matki, a już doświadczało przytłaczającego zmęczenia. Ciemność w roziskrzonym spojrzeniu już za parę miesięcy zacznie się przerzedzać; a zza zasłony gęstych mgieł wyjrzą dwie, błękitne kule. Zamyślone i nieobecne. Przypominające wyglądem spochmurniałe po burzy niebo.
Po kilkukrotnym zatrzepotaniu jasnymi rzęsami dziecko zwróciło wzrok ku rodzicielce. Przynajmniej tak wydawało się dumnym, rozradowanym rodzicom. W rzeczywistości, maleństwo zerknęło na widok ponad matczynym ramieniem; skąd liście zwisające z dębowej gałęzi przyglądały się zawiniątku z nieskrywanym zaciekawieniem. Wiatr dzielił się z nimi szczęśliwą nowiną: oto narodził się Coriander S. Lovegood. Na listowie runął deszcz. Natura zapłakała z radości.
Chłopiec żył w labiryncie zawieszanych na ścianach makram. W ogrodzie botanicznym roślin doniczkowych. Dżungli wypełnionej stworzeniami, nigdy nie pozostającymi na dłużej niż parę tygodni. W pokoju na szczycie lewego skrzydła – najbliżej serca domu. A było to najspokojniejsze serce na ziemi. Biło wypracowanym, leniwym rytmem; maszerując pod chaotyczne dyktando głośnych wspólnych obiadów oraz milczących wieczorów, uczących Cory'ego jak dzielić ciszę z najbliższymi. Wynalazł również pięćdziesiąt osiem sposobów na ułożenie w czasie czytania kolejnej lektury.
Książki regularnie podbierał z ojcowskich półek – wijących się niczym żmije od samej podłogi, aż pod zawieszony wysoko sufit (ubranego w błękity oraz brązy) biura. Po udowodnieniu, iż jest godny owego zaszczytu – przyszły krukon otrzymał dostęp do nieco mniejszej biblioteczki, trzymanej przez Lovegooda Seniora pod kluczem. Szafki uginały się w niej od wyjątkowo rzadkich egzemplarzy ksiąg traktujących o alchemii, astronomii i niezwykłych legendach. Zakurzone kroniki rodzinne, w skórzanych objęciach popękanych okładek, strzegły skrzętnie skrywanych tajemnic. Widok wyblakłych map zadziałał na wyobraźnię nastolatka jak katalizator. Aspirujący zielarz zdecydował się na złożenie życia na ołtarzu wyobraźni. Rozpoczął spisywanie ojcowskich relacji z wypraw, podbarwianie niektórych fragmentów i spinanie owych opowiadań w krótsze bądź dłuższe nowele, które wyda dopiero za dekadę.
Oprócz magicznego, dostał również solidne mugolskie wychowanie; jako jedyny z rodzeństwa wykazując zaintrygowanie światem z którego pochodziła jego mama. Szczere zaciekawienie Cory'ego niezwykle cieszyło dziadków chłopaka. Państwo Catwright podchodzili do magii bardzo ostrożnie. Chociaż nigdy nie dał im ku temu powodu, w pewnym stopniu obawiali się zięcia. Na szczęście ich relacja z wnukiem była zupełnie inna. Kochali go bezwarunkowo - bez względu na to czy chłopiec miał wykazać magiczne zdolności czy nie. Byli żywym przykładem ludzi darzących wnuczęta większym uczuciem niż własne potomstwo. Po cichu liczyli, iż Coriander pozostanie "normalny".
Chłopak często odwiedzał dziadków w ich murowanym domku w Inverness. Zwykle na parę dni, w letnie miesiące nieco dłużej. Od malucha, od podszewki poznawał realia niemagicznych. Prychając na przyjęty przez "magików" system edukacyjny babcia - nauczycielka zapoznała go z podstawami matematyki oraz fizyki. Narastające napięcia pomiędzy teściami a ojcem Cory'ego poluzował ich bliskie kontakty, lecz wbrew zakazom młodzik nadal składał tam wizyty. W wieku szesnastu lat, po zafundowanym przez dziadka kursie, zdał prawo jazdy, zauroczył się w mugolskiej dziewczynie - maleńki domek w Szkocji na długo stał się jego drugim domem.
Pomimo sympatii względem mugoli - jako jedenastolatek mało nie posiadał się z radości po otrzymaniu swojego listu. Podobnie jak większość dzieciaków, nie mógł doczekać się września. Cenił spokój domowych realiów, acz nic nie równało się z podnieceniem towarzyszącym odkrywaniu tego co nowe. Został genetycznie napiętnowany uwielbieniem odsłaniania ukrytego. Nazywania zjawisk nieposiadających imion. I absolutnie nie chodziło o niechęć względem rodziny lub brak przywiązania do miejsca narodzin. Przebywanie w Hogwarcie wywoływało w chłopaku (nad)zwyczajną ekstazę. Doznawał otępienia zmysłów. Przez pierwszy rok nauki staczał regularne boje z nawracającymi problemami z koncentracją...
Przez pewien czas, pośród kolegów roztargnionego Cory'ego, istniała wątpliwość czy tiara przydziału nie popełniła błędu i w szeregi niebieskich nie trafił przypadkiem ubrany w krucze pióra borsuk. Żarty kolegów pozostawały wypełnione życzliwością. Z łatwością przychodziło zapałanie sympatią do tego oderwanego od świata, ponadprzeciętnie wysokiego i przysadzistego nastolatka od którego bił nimb świetlistego ciepła. Wprawdzie otaczał go krąg bliższych bądź dalszych znajomych a po pierwszym roku Coriander wyjrzał z głębin introwertycznej skorupki; niemniej ponad poruszanie się po szkolnych korytarzach zwartą gromadą wynosił ciche usypianie nad podręcznikami. Na piedestale stawiał woń starych, opasłych tomów – przywołującą reminiscencje godzin poświęconych na sczytywanie historii z kart domowych książek. Z reguły nie dzielił się swoimi przemyśleniami. W większości wypadków z uprzejmym uśmiechem wdawał się w płytkie rozmowy o mało interesujących trywialnościach lub konwersacje bazujące na wymianie wiedzy. Lubił dyskusje z ludźmi wymagającymi zaledwie szczątkowego zaangażowania. Tyle mu wystarczało. Tak czy owak, ulotną uwagę konsekwentnie ogniskował na nauce. Wystarczał mu jeden spowiednik. Półjawny przyjaciel, z upływającymi latami zbliżający się bliżej. O krok – jeden, drugi, trzeci... siódmy.
O dziwo, niezrozumienie skąd wzięło się kosmiczne przywiązanie do wygadanego, długowłosego dziewczęcia nie mąciło nastolatkowi spokoju ducha. Zaakceptował ową jedną niewiadomą, jako enigmę niewymagającą logicznego wytłumaczenia. Kto wie jak jego życie wyglądałoby dziś, gdyby wtedy zauważyła? Że gdy się pojawiała – pojawiał się i on. Wychodził z nęcących kontemplacji i niewidocznych grot własnego jestestwa. Że nigdy nie podważał jej słów. Nawyk zabawnego marszczenia brwi, kiedy wdawała się w słowotok, był świadectwem skrajnego rozczulenia. Że gdy wyrośli z dziecięcego wieku Coriander utrzymywał niewzruszony wyraz twarzy i nie komentował sugestywnych zaczepek matki. Cierpliwie czekał.
Po ukończeniu Hogwartu coraz częściej tracił kontakt z rzeczywistością. Coraz rzadziej i ciszej mówił, równocześnie wyrażając myśli słowami przesyconymi ogromem namiętności. Każde zdanie, cudem uwolnione z zaciśniętego gardła, jawiło się niczym nowe zaklęcie. Zamknięty w podupadającym (a mieszczącym jego samotnię) skrzydle spisywał na pergaminach długie poematy ku chwale wieczności. Zakochał się. Rozkoszował życiem. Pod zamkniętymi powiekami pani Lovegood, na wzór neonów, zapalały się lampki bieli. Oczyma wyobraźni widziała bukiet malinowych lilii w ciasnym bukiecie, długi tył przerysowanej sukienki oraz szeroki łuk weselny; rozkładający ramiona wysoko-wysoko, bliżej nieba niż ziemi. Zamiast bieli, nadeszła czerń - wąskie treny niosące na ogonach łzy. Nadeszła Śmierć.
Było parne przedpołudnie. Zapukała w półprzymknięte drzwi. Nie wystukała żadnej melodii - stukot smętnie odbił się echem po bezdźwięcznym domu. Nigdy wcześniej nie pragnął zostać w sypialni równie mocno. Czekał na niego ocean kondolencji, których wolałby nie usłyszeć. Sznur gości, którzy przyszli złożyć kwiaty przy pustej trumnie. Na ceremonii pożegnalnej brakowało ciała bądź prochów, lecz wszyscy zdawali się zgodzić: odszedł i nie wróci. Znawca magicznych istot, odkrywca, kronikarz. Szanowany przez środowiska inteligenckie badacz... Kochający tata i mąż po prostu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Słowo umarł nie mogło przejść Cory'emu przez gardło.
Cory również począł znikać. Zdawał się unikać reszty rodziny. Zaszyty w bezpiecznej przystani czterech ścian prywatnego sanktuarium przekopywał się przez kolejne tomiska. Tym razem nieprzypadkowe. Odnalezienie ojcowskiego dziennika z dokładnym planem jego nadchodzących wypraw zapaliło w chłopaku płomyczek nadziei. Nie dając porwać się spontanicznym impulsom dokładnie zaplanował każde nadchodzące wydarzenie, każdy krok i decyzję. Na ścianach rozrysowywał olbrzymie drzewo możliwości. Każda gałązka jako kolejna opcja, każdy listek potencjalną konsekwencją. Zabrakło miejsca, więc zbudował Komnatę Wewnętrzną, tym samym nieświadomie re-lokalizując serce domostwa. Wydawało mu się, iż budynek zaczyna do niego mówić. Skarżyć się na niespodziewane zmiany. Szaleństwo? Czy ekspansja podświadomości? Coriander czuł jak grunt osuwa mu się pod nogami.
Patrzył na rzeczywistość przez otwarte wrota międzyświatów. Balansował na granicy znajomych realiów a nieistniejącej przestrzeni - czyniąc ją niemalże fizyczną. Urzeczywistniał fantasmagorie zrozpaczonej jaźni.
Co czyniło owe wyobrażenia zaledwie fanaberią? Produktem samotności umysłu skłonnego do kreowania tworów spoza namacalności dnia codziennego? To samo czyniło je prawdziwymi. Ta sama siła, od setek lat łącząca dłonie kochanków oraz spajająca umysły bliźniąt. Wiara, myśl. Intencja.
Wielu w złamanym sercu Lovegooda dostrzegało narastający obłęd. Ale czy mieli rację? Skoro uczucie jest ideą, a człowiecza percepcja nie sięga dalej niż świat ludzkich miar, emocji oraz wizji – co czyniło go pomyleńcem? Pod koniec dnia, mógł być żałobnikiem zapatrzonym w niewyraźne odbicia ziemi w bieli obłoków. Pod koniec dnia, mógł przenieść się poza, zobaczyć coś więcej. Dotknąć niedotykalnego.
Nawet, gdyby spojrzał na sytuację obiektywnie; chłopak nie ujrzałby kiełkującego szaleństwa. Na tym etapie żałoba kompletnie przysłaniała mu percepcję. Odbierała zdolność racjonalnego podejścia do sprawy.
Wdowa Lovegood dwukrotnie starała się odnaleźć tajemniczy pokoik swojego dziecka. Wmawiała sobie, iż syn ma na myśli prawdziwe pomieszczenie. Nieuzbrojona w odpowiednią wiedzę trzymała się złudnych nadziei, że Coriander dzierżył moc zdolną do utworzenia komnaty. Przejrzała szafy. Otwierała i zamykała okna jakby od tego zależało jej życie. Chodziła w te i we wte czekając aż gdzieś na ścianie pojawią się niewidzialne drzwi. Bezskutecznie. Do tej pory woli twierdzić, iż nie jest przekonana co właściwie miał na myśli powtarzając niczym mantrę opowiastki o „wewnętrznym pokoju”. Żadna matka nie chce przyznać, że jej latorośl traci zmysły.
Po najdłuższej Zimie jaką widziała Ziemia, niesiony niewytłumaczalnym impulsem, Cory opuścił rodzinne gniazdo i pod koniec 1945 roku rozpoczął nowy etap swojego życia. Przez przeszło osiem miesięcy znajdował się w stałym ruchu. Dręczony pytaniami bez odpowiedzi sprawiał wrażenie zbyt przerażonego, by się zatrzymać; ustać w biegu. Jak gdyby nie przemierzał niezbadanych szlaków w poszukiwaniu rozwiązania, ale uciekał przed demonami pozostawionymi za plecami. Finalnie, zmęczony koczowniczą egzystencją, osiadł na szkockiej prerii. Na własne oczy ujrzał zniszczenie do którego doprowadziły ludzkie waśnie – przez parę sekund czując rwące poczucie winy. Na kilka tchnień bierność stała się przejawem grzechu. Celem odpokutowania za hibernację sumienia, blondyn zajął się niesieniem pomocy lokalnym społecznościom. Sporadycznie używając magii asystował przy odbudowywaniu zbombardowanego rynku, stawianiu nowej-starej katedry oraz klasztoru. Rozpaliwszy w trzewiach płomyk pasji względem angielskiego piśmiennictwa, rozpoczął prywatne studia nad angielską literaturą, koniec końców regularnie odwiedzając, oferujący otwarte wykłady, pobliski uniwersytet. Przewidywalna codzienność została remedium na wewnętrzne demony. Obsesja na punkcie "odnalezienia" nieżyjącego ojca zniknęła.
W tym dziwacznym okresie Coriander zamieszkiwał pokój w pensjonacie zwanym Płaczącą Wierzbą. Umiejscowione na poddaszu lokum posiadało oczy wpatrzone w tyły posesji – prosto na bujne ogrody ciągnące się na niemalże pół kilometra za budynkiem. Przystań zagubionej duszyczki nazywającej siebie Iio.
Cory zaprzyjaźnił się ze smutnym duchem wychodzącym z ukrycia wyłącznie późną nocą. Posągowa kobieca figura bała się przepłynąć ponad granicami znaczonymi przez różane krzewy pomarszczonej gospodyni przybytku, więc z przyjemnością słuchała opowieści Lovegooda. O tym co widział na żywo, a co po powiekami. O jarmarkach, uniwersyteckim życiu, poezji i prozie. O Hogwarcie, turniejach Quidditcha, niezwykłych żyjątkach; którymi niekiedy opiekował się ojciec. Raz na jakiś czas siedzieli w milczeniu, ramię w ramię przyglądając się wschodzącemu słońcu; pod którego blaskiem poświata tworząca Iio roztapiała się i niknęła.
Zakończywszy stawianie ostatnich cegieł na lśniącym nowością ratuszu i przeczytawszy niemalże wszystkie pozycje oferowane przez uniwersyteckie księgozbiory - po przeszło pięcioletniej rozłące - Coriander zatęsknił za domem. Ponownie marzenia okazały się przeciwieństwem prawdy. Świat magiczny nie przyjął syna pierworodnego nazbyt gorąco. Był bezwzględny, okrutny. W przeciągu uderzenia serca Coriander z cenionego przyjaciela i poety - Cordiana Lockwooda - zmienił się w odludka i odmieńca. W szalonego Lovegooda – równie zdziwaczałego co jego ojciec. Podczas nieobecności Cory’ego wiele się zmieniło. Pojawiły się teorie o rzekomej śmierci samobójczej Seniora. W nagłym wyjeździe blondyna doszukiwano się oznak genetycznego zwyrodnienia – objawów dziedziczonej manii. W duszę czarodzieja ponownie wkradł się niepokój. Blondyn przycichł. Wróciła skłonność do stronienia od towarzystwa, do ucieczek pomiędzy strony opasłych tomów. Mieszkanie w wynajmowanym mieszkaniu w centrum popularnej, londyńskiej dzielnicy wykańczało psychicznie. Organizm mężczyzny bronił się przed agresją świata zewnętrznego poprzez regularnie odłączanie. Przejrzyście czyste ślepia na powrót zasnuły szare kłęby.
W Ministerstwie Magii wylądował z przymusu, celem rozpoczęcia stażu w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Czarów. Kompletnie porzucił pomysł otrzymania tytułu podróżnika, wynalazcy, zielarza lub alchemika. Pragnął czegoś, co cienką, niewidzialną linią na stałe połączy go z utraconym życiem w podmiejskiej, szkockiej wsi. Ostatecznie, ze względu na doświadczenie i olbrzymią wiedzę zarówno praktyczną jak i teoretyczną - prędko zaproponowano mu przeniesienie oraz pozycję w Urzędzie Łączności z Mugolami. Praca biurowa wysysała z niego resztki energii – zdecydował więc o wyprowadzce z wielkiego miasta, prosto w centrum przyleśnego przylądka. Wokół domu zasadził półksiężyc drzew owocowych i różanych krzewów. Żywe pomniki przeszłych wcieleń.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 13 | +3 (różdżka) | |
Zaklęcia i uroki: | 0 | - | |
Czarna magia: | 0 | - | |
Magia lecznicza: | 0 | - | |
Transmutacja: | 22 | +2 (różdżka) | |
Eliksiry: | 0 | - | |
Sprawność: | 6 | - | |
Zwinność: | 2 | - | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
angielski | II | 0 | |
łacina | I | 1 | |
francuski | I | 1 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Historia Magii | I | 2 | |
ONMS | II | 10 | |
Retoryka | I | 2 | |
Spostrzegawczość | I | 2 | |
Zielarstwo | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Mugoloznawstwo | III | 35 | |
Wytrzymałość Fizyczna | I | 2 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Neutralny | Neutralny | ||
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Literatura (tworzenie poezja) | II | 7 | |
Literatura (wiedza) | I | 0,5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 5,5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Coriander Lovegood dnia 12.05.19 13:42, w całości zmieniany 36 razy