[SEN] diamonds don’t shatter
AutorWiadomość
Wiatr uderzający prosto w twarz, zapierający dech w piersiach, smagający kolejnymi porywami… Wolność, swoboda i uczucie bycia panem świata. Mathieu dosiadający największego z Albionów, lecącego na nim ponad chmurami, nad Kredowymi Klifami w Dover, nad dachem Chateau Rose, które było mu tak drogie, niemal tak bardzo jak smoki, które kochał całym sobą. Jego jasna skóra odznaczała się na śnieżnobiałych łuskach Albiona, czuł swoiste połączenie z potężną istotą, na której grzbiecie właśnie się znajdował. Mathieu często miewał takie sny, to było jego marzenie, pragnienie, ale dane mu było jedynie wzlatywanie na miotle. Smok unosił się, opadał, lawirował zgrabnie i pięknie. Każdy kto mógł obserwować ten widok z pewnością wpadał w zachwyt, nie tylko nad smokiem, ale również na jeźdźca. Widział jak zbliżają się do Rezerwatu, drzewa ogrodu pojawiły się na horyzoncie, a smok obniżył pułap, aż zaczął zbliżać się do miejsca, gdzie swobodnie mógł osiąść. Mathieu żałował, że lot był tak krótki. Smok niebywale piękny, niesamowity, dał się nawet pogładzić po pysku, niczym najwierniejszy psiak. Połączenie godne podziwu, a on się czuł tak, jakby był z tym smokiem jednością.
Smok się spłoszył, zauważając nową osobę. Szybki ruch, a Mathieu poczuł jak rana pojawia się na jego dłoni. Niewielka, ale zawsze rana. Smoki nie przepadały za niespodziewanymi wizytami, podobnie jak on. Słońce prażyło, robiło się coraz bardziej gorąco. Lecąc nie czuło się wysokiej temperatury. Mathieu odwrócił z wolna głowę w stronę intruza, gotów posłać go na drugą stronę, za przeszkodzenie jemu i smokowi… ale wtedy jego spojrzenie padło na piękną kobietę, odzianą w jasną suknię, bardzo zwiewną, niezbyt długą… Rozpuszczone włosy rozwiewał lekki wiatr. Wydawała się lśnić w słońcu, niczym najpiękniejsza zjawa. Mathieu przesunął powoli wzrokiem po jej sylwetce, zgrabna, pełna powabu, piękna, zachwycająca. Zrobił krok w jej stronę, ale zdał sobie sprawę z faktu, że jego ręka krwawi. Zacisnął ją mocniej. Nie chciał przecież pobrudzić białej sukni Lady.
Smok się spłoszył, zauważając nową osobę. Szybki ruch, a Mathieu poczuł jak rana pojawia się na jego dłoni. Niewielka, ale zawsze rana. Smoki nie przepadały za niespodziewanymi wizytami, podobnie jak on. Słońce prażyło, robiło się coraz bardziej gorąco. Lecąc nie czuło się wysokiej temperatury. Mathieu odwrócił z wolna głowę w stronę intruza, gotów posłać go na drugą stronę, za przeszkodzenie jemu i smokowi… ale wtedy jego spojrzenie padło na piękną kobietę, odzianą w jasną suknię, bardzo zwiewną, niezbyt długą… Rozpuszczone włosy rozwiewał lekki wiatr. Wydawała się lśnić w słońcu, niczym najpiękniejsza zjawa. Mathieu przesunął powoli wzrokiem po jej sylwetce, zgrabna, pełna powabu, piękna, zachwycająca. Zrobił krok w jej stronę, ale zdał sobie sprawę z faktu, że jego ręka krwawi. Zacisnął ją mocniej. Nie chciał przecież pobrudzić białej sukni Lady.
Krople słońca malowały jej blade policzki, kiedy go obserwowała. Wiatr zaczepiał delikatność białej koronki i próbował nią ku niemu popchnąć. Stała, nie drgnęła. Podziwiała, jak odważnie przecinał powietrze, jak przeobrażał bestię w łagodność. Skrzydlaty potwór płynął prowadzony przez najmilszego żeglarza, jakiego kiedykolwiek ujrzały jej oczy. Chciałaby znaleźć się tam, wspiąć się na niewidzialnych obłokach i pofrunąć razem z nim. Próbowała go zawołać, ale głos umierał, nim zdołał przestać być tylko niewypowiedzianą myślą. Czy mógł widzieć, kim jest? Czy mógł rozpoznać jej skrytą w bladozłotych lokach twarz? Okręcała głową, podglądając go natrętnie, ale wiedziała, że nie będzie zły. Nie mógł być zły. Przyszła tutaj dla Mathieu. Potrzebował jej, ale nie dane jej było odkryć, czy równie mocno jak ona potrzebowała jego. Kucnęła i zanurzyła dłoń w fioletowych macierzankach. Jedną z nich wsunęła we włosy. Potem znów poszukała swego Rycerza. Jego smok wtulał ciężkie łapy w gęstej trawie. Gdyby tylko Lord zdołał się odwrócić, to ujrzałby ją. Z każdym krokiem mu bliższą i zarazem mniej pewną. Jej bose stopy przydeptywały kwiaty, a wiatr przeciął ostro rumiany policzek. Zaledwie parę kroków i mogłaby go dotknąć.
Pieszczotliwie gładził smoczą duszę. Te rozjuszone czarne oczy ujrzały białą sukienkę zbyt szybko. Patrzyła, jak wzdryga się potężne łuskowe ciało zwierzęcia i jak rani ono w lęku swego najwierniejszego przyjaciela. Chciała krzyknąć, powstrzymać, wyciągnąć dłoń i zagarnąć Rycerza dla siebie. Tymczasem stała jak pomnik, któremu odebrano ruch. Poryw wiatru otulił szczelnie blade uda jedwabiem, a dziewczęca twarz zamarła, nie wyłapując momentu, w którym zdołał ją nakryć. Miała być tylko nimfą, podglądać w tajemnicy, nigdy nie urzeczywistniać własnej fantazji. Tymczasem stała tak blisko i nie mogła już teraz ukryć tak głośno dudniącego serca. Opuściła spojrzenie, lecz gdy znów je podniosła czerwone krople ciekły znaczyły zielony dom świerszczy. Mój Lordzie… Delikatna dłoń otuliła jego palce i wzniosła je ku własnym tak suchym i przejętym ustom. Złożyła na skrawku jego ciała motyli pocałunek, a potem zamknęła w swoich dłoniach jego dłoń. Trzymała ją blisko. Patrzyła mu w oczy, nie mogąc przez chwilę nic powiedzieć, ani nic zrobić. Rany goiły się i wcale nie za sprawą dotyku iskrzącego słońca.
Pieszczotliwie gładził smoczą duszę. Te rozjuszone czarne oczy ujrzały białą sukienkę zbyt szybko. Patrzyła, jak wzdryga się potężne łuskowe ciało zwierzęcia i jak rani ono w lęku swego najwierniejszego przyjaciela. Chciała krzyknąć, powstrzymać, wyciągnąć dłoń i zagarnąć Rycerza dla siebie. Tymczasem stała jak pomnik, któremu odebrano ruch. Poryw wiatru otulił szczelnie blade uda jedwabiem, a dziewczęca twarz zamarła, nie wyłapując momentu, w którym zdołał ją nakryć. Miała być tylko nimfą, podglądać w tajemnicy, nigdy nie urzeczywistniać własnej fantazji. Tymczasem stała tak blisko i nie mogła już teraz ukryć tak głośno dudniącego serca. Opuściła spojrzenie, lecz gdy znów je podniosła czerwone krople ciekły znaczyły zielony dom świerszczy. Mój Lordzie… Delikatna dłoń otuliła jego palce i wzniosła je ku własnym tak suchym i przejętym ustom. Złożyła na skrawku jego ciała motyli pocałunek, a potem zamknęła w swoich dłoniach jego dłoń. Trzymała ją blisko. Patrzyła mu w oczy, nie mogąc przez chwilę nic powiedzieć, ani nic zrobić. Rany goiły się i wcale nie za sprawą dotyku iskrzącego słońca.
Lady Selwyn była niebywale piękna, otoczona promieniami słońca i bajkowym ogrodem, sennym marzeniem, które pojawiło się w głowie Mathieu. Wyglądała jak nimfa, kusząca swoją osobą, mamiąca niewinnego mężczyznę. Spoglądał na nią, tak delikatną i kruchą, miał wrażenie, że zaraz rozpadnie się na kawałki, niczym parcelowana lalka. Damy były delikatne, niczym kwiaty róż. Piękna, pełna powabu, intrygująca. Rosier uwielbiał róże, ich zapach, kolor czerwieni. Ogród w Chateau zawsze przyprawiał o zawrót głowy, kiedy rozkwitał niewątpliwym pięknem tego kwiatu. Teraz miał przed sobą inne kwiat. Delikatny, odziany w biel, kontrastujący na tle zieleni ogrodu.
Albion czający się za jego plecami wycofał się, wzbijając w powietrze, poruszając włosami Lady Selwyn. Kwiat, który wcześniej umieściła w jasnych kosmykach opadł swobodnie na trawę. Mathieu przyglądał się jej poczynaniom dokładnie, a każdy jej drobny gest, muśnięcie skóry i ten pocałunek w dłoń. Byli tu samo, a Isabella tak troskliwie zajęła się jego raną, aż ta finalnie zniknęła. Wcześniej jednak kilka kropel szkarłatnej krwi Rosier ubrudziło jej piękną suknię. Ciemne tęczówki Mathieu zatrzymały się na krwistych plamach. Kolor był bardziej intensywny niż powinien, a dopiero po chwili wrócił wzrokiem do intensywnie zielonych oczu pięknej kobiety, która milcząco stała przed nim.
- Wyglądasz nadzwyczajnie, Lady. – jego głos był niski, przytłumiony, nieco gardłowy. Brzmiał na pewno lepiej niż w rzeczywistości. Czekoladowe oczy przesuwały się po każdym fragmencie jej ciała, subtelnie zapoznając się z nawet najmniejszym kawałkiem jej skóry, którą tak bardzo chciał dotknąć. Cóż go przed tym powstrzymywało? W końcu byli samo. Żadnych przyzwoitek, ciotek, służek… Byli sami, stojący w niewysokiej trawie, przysłuchujący się śpiewom ptaków i szumowi fal, które słychać było aż tu. Kredowe klify miały dostęp do morza. – Czy zgodzisz się dotrzymać mi towarzystwa, Lady? – wysunął rękę w jej stronę, zachęcając do tego, aby objęła ją i ruszyła na spacer ku plaży. Z jakiegoś powodu krew na jej białej sukni nie raziła go. Prezentowała się pięknie, układając w małe rozety, przypominające kwiaty. Z pewnością czerwień była kolorem Isabelle. Spoglądając na nią był pewien, że w zwiewnej, czerwonej sukni prezentowałaby się równie niesamowicie, jak w tej bieli.
Ujęła go pod rękę i razem ruszyli w kierunku ścieżki, prowadzącej na Uroczysko. Znał to miejsce doskonale, znał każdy fragment tej ziemi, należącej do nich, do Rosierów. Szum fal wzmagał się z każdą chwilą, kiedy ich kroki zbliżały się do otwartej wody. Specyficzny zapach, za którym tak przepadał unosił się w powietrzu.
Albion czający się za jego plecami wycofał się, wzbijając w powietrze, poruszając włosami Lady Selwyn. Kwiat, który wcześniej umieściła w jasnych kosmykach opadł swobodnie na trawę. Mathieu przyglądał się jej poczynaniom dokładnie, a każdy jej drobny gest, muśnięcie skóry i ten pocałunek w dłoń. Byli tu samo, a Isabella tak troskliwie zajęła się jego raną, aż ta finalnie zniknęła. Wcześniej jednak kilka kropel szkarłatnej krwi Rosier ubrudziło jej piękną suknię. Ciemne tęczówki Mathieu zatrzymały się na krwistych plamach. Kolor był bardziej intensywny niż powinien, a dopiero po chwili wrócił wzrokiem do intensywnie zielonych oczu pięknej kobiety, która milcząco stała przed nim.
- Wyglądasz nadzwyczajnie, Lady. – jego głos był niski, przytłumiony, nieco gardłowy. Brzmiał na pewno lepiej niż w rzeczywistości. Czekoladowe oczy przesuwały się po każdym fragmencie jej ciała, subtelnie zapoznając się z nawet najmniejszym kawałkiem jej skóry, którą tak bardzo chciał dotknąć. Cóż go przed tym powstrzymywało? W końcu byli samo. Żadnych przyzwoitek, ciotek, służek… Byli sami, stojący w niewysokiej trawie, przysłuchujący się śpiewom ptaków i szumowi fal, które słychać było aż tu. Kredowe klify miały dostęp do morza. – Czy zgodzisz się dotrzymać mi towarzystwa, Lady? – wysunął rękę w jej stronę, zachęcając do tego, aby objęła ją i ruszyła na spacer ku plaży. Z jakiegoś powodu krew na jej białej sukni nie raziła go. Prezentowała się pięknie, układając w małe rozety, przypominające kwiaty. Z pewnością czerwień była kolorem Isabelle. Spoglądając na nią był pewien, że w zwiewnej, czerwonej sukni prezentowałaby się równie niesamowicie, jak w tej bieli.
Ujęła go pod rękę i razem ruszyli w kierunku ścieżki, prowadzącej na Uroczysko. Znał to miejsce doskonale, znał każdy fragment tej ziemi, należącej do nich, do Rosierów. Szum fal wzmagał się z każdą chwilą, kiedy ich kroki zbliżały się do otwartej wody. Specyficzny zapach, za którym tak przepadał unosił się w powietrzu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Dziewczęce oczy nie umiały przestać spoglądać na młodego lorda. Z każdą chwilą wydawał się jej wyraźniejszy, bliższy. Chciałaby mu towarzyszyć, połaskotać jego szyję swoimi włosami, a potem przymknąć powieki i połknąć jego zapach. W pewnym lęku jednak ściskała się w samej sobie. Jej spojrzenie było tęskne, pełne uwielbienia, ale przy tym niebywale łagodne. Rany goiły się, bestia podarowała Isabelli swego pana i opuściła ich, choć zapewne i tak podglądać będzie parę młodych z miękkiej wieży obłoków.
Nie dostrzegła skazy na sukience. Jego krew przywoływała w jej duszy namiastkę smutku, ale nie mogłaby wzgardzić nią. Tak jak nie mogła i pozwolić, aby gasł jego żywy blask. Pragnęła być strażniczką jego ran, żadnej z nich nie pozwolić na zbytnią przykrość. Jego troski były jej troskami. Czy mógł o tym wiedzieć? Komplement sprawił, że niewidzialne skrzydła oplotły jej plecy, a pięty wzniosy się nieznacznie w trawie. Zadrżała, ale jej uśmiech mógł mu zdradzić, jak miłe to były dla niej słowa. Chciała się podobać, chciała być jego małym cudem. Był na to gotowy? Mógł pragnąć tego samego dla siebie?
Nie mogła wciąż uwolnić słowa. Przecież nigdy nie sprawiało jej to trudu. Tymczasem teraz jej blade usta wydawały się zaklęte, łapały gęsto powietrze, ale wydawały się niezdolne do melodii. Czy potrafił je odczarować?
Skinęła głową i oplotła swą rączkę wokół jego twardego ramienia. Być może nawet nie poczuł lekkości jej uścisku. Wiatr zaczepiał jego bok jej sukienką. Gdy szli, biel wchłonęła czerwone plamy. Nie zniknęły jednak zupełnie. Rozkwitły na jej twarzy. Były jak malutkie, ciepłe iskierki, ale to chyba za ich sprawą wstydziła się na niego teraz spojrzeć. Byli tak blisko, ten dotyk czuła całą sobą. Jego głos pieścił jej uszy, jego głosu pragnęła coraz bardziej. Fale rozbijały się w tańcu, wiatr zderzał się z nimi. Czy natura była im przychylna? Przed oczami Belli nieznany owad lawirował w locie. Kręcił się wariacko tak jak buzująca w niej krew. Stawiała drobne kroki, była mniejsza, mogłaby bez trudu skryć głowę w jego piersi, a wtedy żadna mgła i żaden wiatr nie zdołałby ich rozdzielić. Morska woń dodała jej odwagi, z rozmarzeniem spoglądała na kołyszące się wody. Wędrujące po jego ramieniu kobiece palce przesunęły się do jego dłoni i objęły ją. Popatrzyła na niego rozanielona. Mogli zrobić wszystko, mogli utonąć w szaleństwie strumieni. Mogli pofrunąć, albo zanurzyć swe ciała w kolorowych łąkach.
Co tylko chciał. Najbardziej jednak marzyła o tym, aby uwolnił jej głos, by zburzył ten ostatni mur. Być może dlatego jej spojrzenie miało w sobie ślad tęsknoty, bladą barwę niepewności.
Nie dostrzegła skazy na sukience. Jego krew przywoływała w jej duszy namiastkę smutku, ale nie mogłaby wzgardzić nią. Tak jak nie mogła i pozwolić, aby gasł jego żywy blask. Pragnęła być strażniczką jego ran, żadnej z nich nie pozwolić na zbytnią przykrość. Jego troski były jej troskami. Czy mógł o tym wiedzieć? Komplement sprawił, że niewidzialne skrzydła oplotły jej plecy, a pięty wzniosy się nieznacznie w trawie. Zadrżała, ale jej uśmiech mógł mu zdradzić, jak miłe to były dla niej słowa. Chciała się podobać, chciała być jego małym cudem. Był na to gotowy? Mógł pragnąć tego samego dla siebie?
Nie mogła wciąż uwolnić słowa. Przecież nigdy nie sprawiało jej to trudu. Tymczasem teraz jej blade usta wydawały się zaklęte, łapały gęsto powietrze, ale wydawały się niezdolne do melodii. Czy potrafił je odczarować?
Skinęła głową i oplotła swą rączkę wokół jego twardego ramienia. Być może nawet nie poczuł lekkości jej uścisku. Wiatr zaczepiał jego bok jej sukienką. Gdy szli, biel wchłonęła czerwone plamy. Nie zniknęły jednak zupełnie. Rozkwitły na jej twarzy. Były jak malutkie, ciepłe iskierki, ale to chyba za ich sprawą wstydziła się na niego teraz spojrzeć. Byli tak blisko, ten dotyk czuła całą sobą. Jego głos pieścił jej uszy, jego głosu pragnęła coraz bardziej. Fale rozbijały się w tańcu, wiatr zderzał się z nimi. Czy natura była im przychylna? Przed oczami Belli nieznany owad lawirował w locie. Kręcił się wariacko tak jak buzująca w niej krew. Stawiała drobne kroki, była mniejsza, mogłaby bez trudu skryć głowę w jego piersi, a wtedy żadna mgła i żaden wiatr nie zdołałby ich rozdzielić. Morska woń dodała jej odwagi, z rozmarzeniem spoglądała na kołyszące się wody. Wędrujące po jego ramieniu kobiece palce przesunęły się do jego dłoni i objęły ją. Popatrzyła na niego rozanielona. Mogli zrobić wszystko, mogli utonąć w szaleństwie strumieni. Mogli pofrunąć, albo zanurzyć swe ciała w kolorowych łąkach.
Co tylko chciał. Najbardziej jednak marzyła o tym, aby uwolnił jej głos, by zburzył ten ostatni mur. Być może dlatego jej spojrzenie miało w sobie ślad tęsknoty, bladą barwę niepewności.
Milcząca Lady, z powodzeniem w ten sposób mógłby określić niewiastę znajdującą się tuż obok niego. Isabella nie odzywała się, choć jej oczy wyrażały więcej, niż mogłyby jakiekolwiek słowa. Widział w nich zachwyt, zauroczenie własną osobą, co schlebiało mu, być może bardziej niż powinno. Piękna kobieta, dobrze urodzona, zainteresowana nim… Sam powinien zachwycać się nią. Jego oczy przebiegały po jej delikatnym ciele, odzianym w zwiewną suknię, a wyobraźnia pędziła w nieznanych, niebezpiecznych kierunkach. Zapragnął zobaczyć więcej, poznać więcej, dotknąć jej delikatnej, alabastrowej skóry, zanurzyć palce w jasnych kosmykach okalających jej głowę, poczuć zapach jej ciała. Lordowi nie wypadało, nie przystało zachowywać się w ten sposób, a jednak pokusa była zbyt ogromna. Miał ją tuż obok, na wyciągnięcie ręki, tak piękną, delikatną i tylko jego. Nikt ich nie kontrolował, nikt nie przyglądał się tym scenom z bliska, karcąc nachalnym spojrzeniem, przypominając o sobie chrząknięciem. Czy w takiej sytuacji istniało coś co wypadało bardziej, a co mniej? Byli tu sami, kroczący barwnymi, krętymi ścieżkami, prosto na Uroczysko.
Chciał usłyszeć jej zachwyt, jej słodki głos, ale uparcie milczała. Wyglądała jak zaklęcie, kiedy w ten piękny sposób rozchylała różowe usta, z których do tej pory nie wydobył się żaden dźwięk. Mathieu zatrzymał się na tym pięknym kawałku ziemi, które wprawiało w zachwyt rozpieszczając urokiem i pięknem. Stanął przed nią, a jego lewa dłoń bezwiednie spoczęła na jej boku. Zupełnie tak, jakby wcięcie w talii idealnie pasowało do jego silnej ręki. Przesunął wzrokiem po jej ciele. Uniósł prawą dłoń i założył kosmyk jasnych włosów, za jej ucho.
- Czemu milczysz, moja Lady? – spytał, miękko i cicho, zastanawiając się, któż mógł w ten niepoprawny sposób zamknąć tak słodkie usta. Jego palce zetknęły się ze skórą na jej policzku, przesuwając powoli, badając kawałek po kawałku, zapoznając się ze strukturą jej skóry. Zrobił krok w jej stronę, prowadzony odwagą i pewnością swych czynów. Stał tak blisko, do jego nosa dotarł zapach jej słodkich perfum, z jakiegoś powodu poczuł wiśnię i różę. Nachylił się i delikatnie złączył ich usta w subtelnym pocałunku, skrycie licząc na to, że Lady Selwyn w końcu zaszczyci go swym słodkim głosem.
Chciał usłyszeć jej zachwyt, jej słodki głos, ale uparcie milczała. Wyglądała jak zaklęcie, kiedy w ten piękny sposób rozchylała różowe usta, z których do tej pory nie wydobył się żaden dźwięk. Mathieu zatrzymał się na tym pięknym kawałku ziemi, które wprawiało w zachwyt rozpieszczając urokiem i pięknem. Stanął przed nią, a jego lewa dłoń bezwiednie spoczęła na jej boku. Zupełnie tak, jakby wcięcie w talii idealnie pasowało do jego silnej ręki. Przesunął wzrokiem po jej ciele. Uniósł prawą dłoń i założył kosmyk jasnych włosów, za jej ucho.
- Czemu milczysz, moja Lady? – spytał, miękko i cicho, zastanawiając się, któż mógł w ten niepoprawny sposób zamknąć tak słodkie usta. Jego palce zetknęły się ze skórą na jej policzku, przesuwając powoli, badając kawałek po kawałku, zapoznając się ze strukturą jej skóry. Zrobił krok w jej stronę, prowadzony odwagą i pewnością swych czynów. Stał tak blisko, do jego nosa dotarł zapach jej słodkich perfum, z jakiegoś powodu poczuł wiśnię i różę. Nachylił się i delikatnie złączył ich usta w subtelnym pocałunku, skrycie licząc na to, że Lady Selwyn w końcu zaszczyci go swym słodkim głosem.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Błyszczące w słońcu oczy Isabelli próbowały mu podpowiedzieć, próbowały dostać pragnienia. Chciała, aby upadł ostatni istniejący między nimi mur. By przeniknęły się nierozsądnie i w pełni ich uczucia. Była jego nimfą, jego lady – po prostu jego. Czy mógł wiedzieć, jak bardzo rwała się dusza pod osłonę tych czułych ramion? I nawet łapane w oddechy kawałki morza nie mogły być jej radością, kiedy wciąż nie dane im było istnieć razem.
Wreszcie stanął przed nią, a swą tulącą dłonią zapowiedział bliskość o jakiej skrycie marzyła. Gdzieś za jego plecami ptaki poderwały się dziko do lotu. Nigdzie nie było widać czarującego, silnego smoka. Nigdzie. A jednak Isabella Selwyn go widziała. Patrzyła w oczy Rosiera, doszukując się w ich głębi płomienia, który chowała i w sobie, odkąd tylko po raz pierwszy ośmieliła się podejrzeć ten świat. To był ich krótki, przelotny skrawek baśni, w której mogło wydarzyć się wszystko. To był jego sen, ale jej wydawało się, że to ona śni. To nie był czas burzy, wojny i mgły, w którym żyli. Nad nimi rozlewało się słońce. Tak bardzo chciała szeptać jego imię, poczuć przy uchu mocne bicie jego serca i usnąć. Być może tylko tak mogliby sprawić, że ten senny świat przeniknie do rzeczywistości. Czego mógł pragnąć Mathieu, kiedy nie śnił? Podarowywał jej milion dreszczy, gdy zderzał swoją miłą dłoń z jej okrytym cienkim materiałem ciałem. Przymykała z rozkoszą powieki i gdyby tylko mogła wypuścić dźwięk, zamruczałaby. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. W jednej niemal chwili, jakby czytali sobie w myślach, ich stopy postawiły krok ku sobie. W jego objęciu na moment przestała się bać. Przecież była odważna, przecież sięgała po swoje pragnienia – i takie też same odnajdywała w nim. W chwili, gdy poczuła jego oddech przy swoich wargach, jej dłoń wsunęła się zmyślnie między ich ciała. Ułożyła ją na jego piersi. W tym miejscu naznaczonym herbacianą plamą. Jakby chciała zmazać wspomnienie o tym lub też, co pewniejsze, nadać temu zdarzeniu znaczenie jakże inne.
Lekko zacisnęły się jej palce na jego materiałach. Lekko też uniosły się jej pięty w górę, kiedy dotknął jej ust. Gdyby mogła czuć, gdyby mogła krzyknąć i gdyby tylko mogła wyzwolić swą energię, to byłaby teraz wulkanem. W tym pocałunku zamknęli się w sobie, on istniał tylko dla nich. On wprowadzał radość do najmniejszej cząstki dziewczęcego ciała. Objęła go mocno, jakby bała się, że zniknie lub przemieni się w niedotykalną masę powietrza. To czułość tak piękna, nigdy dotąd przez Belle niepoznana. Nie potrzebowała się z nią oswajać, po prostu ją czuła. – Mój Lord… - szepnęła w jego usta, gdy z niechęcią rozdzielili się. Trochę przestraszona, trochę rozpalona spoglądała w jego oczy. Był najpiękniejszy.
Wreszcie stanął przed nią, a swą tulącą dłonią zapowiedział bliskość o jakiej skrycie marzyła. Gdzieś za jego plecami ptaki poderwały się dziko do lotu. Nigdzie nie było widać czarującego, silnego smoka. Nigdzie. A jednak Isabella Selwyn go widziała. Patrzyła w oczy Rosiera, doszukując się w ich głębi płomienia, który chowała i w sobie, odkąd tylko po raz pierwszy ośmieliła się podejrzeć ten świat. To był ich krótki, przelotny skrawek baśni, w której mogło wydarzyć się wszystko. To był jego sen, ale jej wydawało się, że to ona śni. To nie był czas burzy, wojny i mgły, w którym żyli. Nad nimi rozlewało się słońce. Tak bardzo chciała szeptać jego imię, poczuć przy uchu mocne bicie jego serca i usnąć. Być może tylko tak mogliby sprawić, że ten senny świat przeniknie do rzeczywistości. Czego mógł pragnąć Mathieu, kiedy nie śnił? Podarowywał jej milion dreszczy, gdy zderzał swoją miłą dłoń z jej okrytym cienkim materiałem ciałem. Przymykała z rozkoszą powieki i gdyby tylko mogła wypuścić dźwięk, zamruczałaby. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. W jednej niemal chwili, jakby czytali sobie w myślach, ich stopy postawiły krok ku sobie. W jego objęciu na moment przestała się bać. Przecież była odważna, przecież sięgała po swoje pragnienia – i takie też same odnajdywała w nim. W chwili, gdy poczuła jego oddech przy swoich wargach, jej dłoń wsunęła się zmyślnie między ich ciała. Ułożyła ją na jego piersi. W tym miejscu naznaczonym herbacianą plamą. Jakby chciała zmazać wspomnienie o tym lub też, co pewniejsze, nadać temu zdarzeniu znaczenie jakże inne.
Lekko zacisnęły się jej palce na jego materiałach. Lekko też uniosły się jej pięty w górę, kiedy dotknął jej ust. Gdyby mogła czuć, gdyby mogła krzyknąć i gdyby tylko mogła wyzwolić swą energię, to byłaby teraz wulkanem. W tym pocałunku zamknęli się w sobie, on istniał tylko dla nich. On wprowadzał radość do najmniejszej cząstki dziewczęcego ciała. Objęła go mocno, jakby bała się, że zniknie lub przemieni się w niedotykalną masę powietrza. To czułość tak piękna, nigdy dotąd przez Belle niepoznana. Nie potrzebowała się z nią oswajać, po prostu ją czuła. – Mój Lord… - szepnęła w jego usta, gdy z niechęcią rozdzielili się. Trochę przestraszona, trochę rozpalona spoglądała w jego oczy. Był najpiękniejszy.
Na pierwszy rzut oka widać było, że Lady Selwyn odziedziczyła najwspanialsze geny, dzięki czemu Mathieu mógł zachwycać się jej urodą. Nie mógł oderwać od niej spragnionego wzroku, a dłonie same wędrowały w kierunku jej drobnego ciała, chcąc poczuć dotyk aksamitnej skóry. Była tak blisko, mógł zrobić dosłownie wszystko, skoro byli tutaj sami. A on niechętnie reagował, nie stawiał niepoprawnych kroków, sprzecznie ze swoimi pragnieniami. Z jednej strony chciał więcej, a z drugiej poprawność wyuczona latami nie pozwalała mu na działanie, nawet jeśli był we śnie.
Jej nieme przyzwolenie, pragnienie w oczach i ta tajemniczość… Sprawiły, że nie wytrzymał i złączył ich usta w pocałunku. Słodki dotyk jej usta wyzwolił w nim sprzeczne emocje. Z jednej strony pragnął jej, chciał zaczerpnąć więcej, pełnymi garściami korzystać z tego, co ofiarował mu los. Miał ją obok. W końcu jej usta otwarły się, a ona wypowiedziała słowa, tak jednoznaczne. Zaoferowała się, że należy do niego. Na jego twarzy pojawił się subtelny uśmiech, trwający ledwie kilka sekund, a dłoń spoczywająca na jej biodrze docisnęła mocniej jej drobne ciało do niego. Piękne usta, których pragnęłoby się zaznać więcej. Dotyk, którego chciałoby się mieć więcej. Wiatr delikatnie rozwiewał jej sukienkę, tak niepokorną jak jej dusza, odsłaniając zgrabne nogi, na które siłą rzeczy zerknąć nie mógł. Wpatrywał się za to w jej oczy, iskrzące się od nadmiaru emocji. Na jej rumiane policzki, które zapłonęły delikatną czerwienią. Tak niesamowita i kusząca. Za sprawą jednego pocałunku pobudziła się do życia, stała tutaj, chciała być jego.
- Lady… – szepnął, a jego miękki głos zniknął w szumie fal. Nabrał powietrza w piersi, wpatrując się w jej tęczówki. – Czego pragniesz? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok, wyraźnie zaintrygowany, zawładnięty jej osoba. Tak szalenie piękną… Chciał znać jej pragnienia, chciał wiedzieć więcej o swej pięknej nimfie, która tak bezwstydnie wkradła się do jego umysłu.
Jej nieme przyzwolenie, pragnienie w oczach i ta tajemniczość… Sprawiły, że nie wytrzymał i złączył ich usta w pocałunku. Słodki dotyk jej usta wyzwolił w nim sprzeczne emocje. Z jednej strony pragnął jej, chciał zaczerpnąć więcej, pełnymi garściami korzystać z tego, co ofiarował mu los. Miał ją obok. W końcu jej usta otwarły się, a ona wypowiedziała słowa, tak jednoznaczne. Zaoferowała się, że należy do niego. Na jego twarzy pojawił się subtelny uśmiech, trwający ledwie kilka sekund, a dłoń spoczywająca na jej biodrze docisnęła mocniej jej drobne ciało do niego. Piękne usta, których pragnęłoby się zaznać więcej. Dotyk, którego chciałoby się mieć więcej. Wiatr delikatnie rozwiewał jej sukienkę, tak niepokorną jak jej dusza, odsłaniając zgrabne nogi, na które siłą rzeczy zerknąć nie mógł. Wpatrywał się za to w jej oczy, iskrzące się od nadmiaru emocji. Na jej rumiane policzki, które zapłonęły delikatną czerwienią. Tak niesamowita i kusząca. Za sprawą jednego pocałunku pobudziła się do życia, stała tutaj, chciała być jego.
- Lady… – szepnął, a jego miękki głos zniknął w szumie fal. Nabrał powietrza w piersi, wpatrując się w jej tęczówki. – Czego pragniesz? – spytał, przekręcając lekko głowę w bok, wyraźnie zaintrygowany, zawładnięty jej osoba. Tak szalenie piękną… Chciał znać jej pragnienia, chciał wiedzieć więcej o swej pięknej nimfie, która tak bezwstydnie wkradła się do jego umysłu.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
To przestrzeń jego snu. Jego skrawki fantazji, jego podświadome pragnienia mogły się urzeczywistnić, jeśli tylko zechciał. Zresztą – była tu, a to już wyraźnie o czymś świadczyło. Sama Bella pod postacią sennego marzenia nie mogła składać śmiałych interpretacji, nie mogła też przekazać ich swej rzeczywistej, ziemskiej odpowiedniczce, ale mogła bardzo mocno działać na niego. O czym myślał? Co chowało się w głębokich zakamarkach jego oczu? Kochany… Natura z każdą przełamaną barierą bliskości wydawała się bardziej im przychylna. Kolory traw i łąk nabierały intensywności a wiatr nie wadził. Jego dotyk oboje odczuwali jak słodką pieszczotę.
Pocałunek mógł być pieczęcią, wskazówką, objawieniem. Jednocześnie też mógł stać się jedyną formą wyjętej z jego marzeń wizji tej bliskości. Pragnęła się nim nasycić. Mathieu czarował każdym gestem, pachniał jej tak miło. Jak białe kwiaty. Lekko wilgotne usta nie mogły nie pragnąć więcej tak miłych gestów. A jednak trwali teraz, wzajemnie połykali się spojrzeniami. Jakby tylko tak można było nakarmić te dusze. Przymknęła powieki i uśmiechała się ostrożnie. Słuchała go.
Nie miała jednak odwagi powiedzieć mu, jak wiele myśli i sekretnych nadziei chowa się między jasnymi pasmami jej poskręcanych kosmyków. Mogłaby trwać przy nim przez długie wieki, mogłaby budzić jego delikatne powieki pocałunkiem. Lecz teraz to tylko sen, to tylko ten piękny i trwający w niebycie sen… A mimo to przenikająca ją moc uczucia była potężna. Nim mogła odpowiedzieć, wtuliła się mocno w jego pierś i zaciągnęła tym zapachem. Mógł poczuć, jak jej drobne ciało drży. Nad nimi zebrały się ciemne chmury. Nadchodziła burza, a przestraszone słońce zaczęło szukać kryjówki. Odsunęła się od niego.
Wiedziała, czego pragnie. Wiedziała również, że musi odejść.
- Przyjdź do mnie, Mathieu – szepnęła, muskając jego policzek dłonią. Zrobiła krok w tył, a zaraz za nim kolejny. Udręczona i stęskniona nie spuszczała z niego wzroku. – Czekam na Ciebie… - dodała, walcząc z coraz mniej przyjaznym podmuchem wiatru. – Proszę… - szepnęła ostatni raz. Nie chciała trwać bez niego, nie odkąd zdołała poznać jego serce. Senny świat próbował ich właśnie rozdzielić. Wyciągnęła ku niemu rozpaczliwą dłoń.
Pocałunek mógł być pieczęcią, wskazówką, objawieniem. Jednocześnie też mógł stać się jedyną formą wyjętej z jego marzeń wizji tej bliskości. Pragnęła się nim nasycić. Mathieu czarował każdym gestem, pachniał jej tak miło. Jak białe kwiaty. Lekko wilgotne usta nie mogły nie pragnąć więcej tak miłych gestów. A jednak trwali teraz, wzajemnie połykali się spojrzeniami. Jakby tylko tak można było nakarmić te dusze. Przymknęła powieki i uśmiechała się ostrożnie. Słuchała go.
Nie miała jednak odwagi powiedzieć mu, jak wiele myśli i sekretnych nadziei chowa się między jasnymi pasmami jej poskręcanych kosmyków. Mogłaby trwać przy nim przez długie wieki, mogłaby budzić jego delikatne powieki pocałunkiem. Lecz teraz to tylko sen, to tylko ten piękny i trwający w niebycie sen… A mimo to przenikająca ją moc uczucia była potężna. Nim mogła odpowiedzieć, wtuliła się mocno w jego pierś i zaciągnęła tym zapachem. Mógł poczuć, jak jej drobne ciało drży. Nad nimi zebrały się ciemne chmury. Nadchodziła burza, a przestraszone słońce zaczęło szukać kryjówki. Odsunęła się od niego.
Wiedziała, czego pragnie. Wiedziała również, że musi odejść.
- Przyjdź do mnie, Mathieu – szepnęła, muskając jego policzek dłonią. Zrobiła krok w tył, a zaraz za nim kolejny. Udręczona i stęskniona nie spuszczała z niego wzroku. – Czekam na Ciebie… - dodała, walcząc z coraz mniej przyjaznym podmuchem wiatru. – Proszę… - szepnęła ostatni raz. Nie chciała trwać bez niego, nie odkąd zdołała poznać jego serce. Senny świat próbował ich właśnie rozdzielić. Wyciągnęła ku niemu rozpaczliwą dłoń.
Powiadało się, że osoba, o której śnimy myśli o nas. Czy Isabella myślała o Mathieu? On odciągał przyziemne myśli od siebie, jednak nie był w stanie zwieść własnej osoby. Gdzieś w nim pojawiło się pragnienie poznania jej bliżej, a jedyną możliwością… była jego własna wyobraźnia. Chciał ją dotknąć, pocałował, zasmakować jej bliskości. Chłodny dotyk jej dłoni zmienił się w fantazję, która kreowała w jego głowie dziwne obrazy. Najpierw milczenie, teraz bliskość, jej słowa, ginące w kolejnych podmuchach wzmagającego się wiatru.
Mathieu od zawsze otoczony był ciemnością. Pojawienie się Lady Selwyn we śnie, wprowadziło w niego bajową magię, urok i piękno. Miał krótką chwilę na to, aby jego imaginacje przybrały barwniejszych kolorów, ale nie mógł ochronić samego siebie przed rzeczywistością. Ciemny chmury nadciągały niebezpiecznie, w ponury wiatr targał jasnymi kosmykami Isabelli, unosił jej białą suknię, targając na wszystkie stron świata. Odsunęła się, a on poczuł… ten dziwny rodzaj strachu. Nie chciał, by mrok wciągnął go w swe bezlitosne objęcia, a wraz z każdym krokiem oddalającej się Lady… czuł się tak, jakby ze wszech stron ogarniała go nieprzenikniona ciemność. Nawet jego podświadomość płatała mu figle. Nie był w stanie nad tym zapanować i zrobił krok wprzód, próbując złamać niewidzialną barierę. Miał wrażenie, że jego ciało staje się ociężałe, bezsilne… słabe wręcz. Piękna Lady oddalała się od niego, krok za krokiem, niknąc mu coraz bardziej, a on z ledwością stawiał krok wprzód. Miał wrażenie, że każdy z jego małych kroków, był setką jej kroków.
Udało mu się do niej dotrzeć, choć zmagania z wiatrem i deszczem, którzy się pojawił były ciężką batalia. Zachmurzone niebo przeszywały kolejne błyskawice, a on próbował chaotycznie dosięgnąć jej wyciągniętej dłoni. Wiedział, że Isabella chciałaby, aby ją złapał, a ich opuszki palców niemal się zetknęły. To były milimetry, zanim znów mógłby ją objąć, pozwalając sobie na spokój ducha, który przegnałby ciemność z jego serca. Nie chciał tej ciemności.
- Nie… – krzyknął, choć jego głos całkowicie zagłuszył świszczący wicher. Niewidzialna siła ciągnęła jego ciało do tyłu, a on po prostu nie mógł dłużej z tym walczyć. Czuł jak drży każdy mięsień jego ciała, kiedy próbował się wyrwać i ująć jej dłoń. Było już tak blisko, czy Isabella wybaczy mu, jeśli się podda?
Mathieu od zawsze otoczony był ciemnością. Pojawienie się Lady Selwyn we śnie, wprowadziło w niego bajową magię, urok i piękno. Miał krótką chwilę na to, aby jego imaginacje przybrały barwniejszych kolorów, ale nie mógł ochronić samego siebie przed rzeczywistością. Ciemny chmury nadciągały niebezpiecznie, w ponury wiatr targał jasnymi kosmykami Isabelli, unosił jej białą suknię, targając na wszystkie stron świata. Odsunęła się, a on poczuł… ten dziwny rodzaj strachu. Nie chciał, by mrok wciągnął go w swe bezlitosne objęcia, a wraz z każdym krokiem oddalającej się Lady… czuł się tak, jakby ze wszech stron ogarniała go nieprzenikniona ciemność. Nawet jego podświadomość płatała mu figle. Nie był w stanie nad tym zapanować i zrobił krok wprzód, próbując złamać niewidzialną barierę. Miał wrażenie, że jego ciało staje się ociężałe, bezsilne… słabe wręcz. Piękna Lady oddalała się od niego, krok za krokiem, niknąc mu coraz bardziej, a on z ledwością stawiał krok wprzód. Miał wrażenie, że każdy z jego małych kroków, był setką jej kroków.
Udało mu się do niej dotrzeć, choć zmagania z wiatrem i deszczem, którzy się pojawił były ciężką batalia. Zachmurzone niebo przeszywały kolejne błyskawice, a on próbował chaotycznie dosięgnąć jej wyciągniętej dłoni. Wiedział, że Isabella chciałaby, aby ją złapał, a ich opuszki palców niemal się zetknęły. To były milimetry, zanim znów mógłby ją objąć, pozwalając sobie na spokój ducha, który przegnałby ciemność z jego serca. Nie chciał tej ciemności.
- Nie… – krzyknął, choć jego głos całkowicie zagłuszył świszczący wicher. Niewidzialna siła ciągnęła jego ciało do tyłu, a on po prostu nie mógł dłużej z tym walczyć. Czuł jak drży każdy mięsień jego ciała, kiedy próbował się wyrwać i ująć jej dłoń. Było już tak blisko, czy Isabella wybaczy mu, jeśli się podda?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Odejście było jej wielką misją, której właściwie sama do końca nie potrafiła pojąć. Przecież obydwoje pragnęli siebie. Dlaczego więc stopy cofały się z taką łatwością, gdy jej dusza rwała się do tego mężczyzny? Nie pamiętała skrawków z ich życia poza snem, nie wiedziała, dokąd miało zaprowadzić ich to zdarzenie. Jakże złośliwy był los, skoro podarował im siebie, a teraz tak dramatycznie budował między nimi mur.
Mat wydawał się być uosobieniem tego, czego Bella nigdy nie miała. Był jej pierwszym pocałunkiem i pierwszym tak szczerym rumieńcem. Nawet jeśli działo się to w krainie snów, to jej uczucia były prawdziwe. Prawdziwie też wiedziała, że tamta żyjąca w namacalnej rzeczywistości wersja Isabelli tęskni za nim, choć mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że chodziło o Lorda Rosiera.
Wyciągnięta dramatyczna dłoń, jej słowa szeptane w języku tajemnicy i ból wyrywający się ze spojrzenia jego pięknych oczu. Próbował z tym walczyć, nie chciał pozwolić na rozłąkę. Jej biel tak potulnie, tak czule łączyła się z jego mrokiem. Byli dwoma sprzecznymi cząstkami, które niespodziewanie odnalazły się pośród smoczych krain. Dla niego ją tu zesłano. Miała go obudzić. Przerwać sen, rozedrzeć spokojne, czarne serce i wydobyć z niego ostatnią nitkę bieli. Trawy wydawały się takie lodowate, kaleczyły jej stopy, wiatr przecinał delikatny strój, zdobiąc sukienkę plamami czerwieni. Taka była cena każdego kroku w tył. Oni nie mogli się od siebie oddalać, oni mieli być razem. Choć cała wizja pozostawała nierzeczywistym snem, to jednak miał ją zapamiętać. Miał obudzić się z wyobrażeniem Lady Selwyn naznaczonej dramatyczną plamą krwi. Ziemia pod nią zaczęła się zapadać. Jego wołanie ginęło, jej palce w odłamku sekundy przetarły jego skórę, ale to już był koniec. Ostatni akt. Teraz musiał się poddać, bo cóż mógł zrobić, kiedy ginęła w otchłani ciemności, kiedy turlała się do niej po zapadającej się ziemi. Jednak w świetle poranka, gdzie ból nie jest tylko czystą imaginacja, a serce drży najprawdziwiej, czekała na niego ta prawdziwa Bella. Ciepła, roześmiana i mogąca wzniecić iskrę w jego otulonym chłodem sercu.
zt x2
Mat wydawał się być uosobieniem tego, czego Bella nigdy nie miała. Był jej pierwszym pocałunkiem i pierwszym tak szczerym rumieńcem. Nawet jeśli działo się to w krainie snów, to jej uczucia były prawdziwe. Prawdziwie też wiedziała, że tamta żyjąca w namacalnej rzeczywistości wersja Isabelli tęskni za nim, choć mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, że chodziło o Lorda Rosiera.
Wyciągnięta dramatyczna dłoń, jej słowa szeptane w języku tajemnicy i ból wyrywający się ze spojrzenia jego pięknych oczu. Próbował z tym walczyć, nie chciał pozwolić na rozłąkę. Jej biel tak potulnie, tak czule łączyła się z jego mrokiem. Byli dwoma sprzecznymi cząstkami, które niespodziewanie odnalazły się pośród smoczych krain. Dla niego ją tu zesłano. Miała go obudzić. Przerwać sen, rozedrzeć spokojne, czarne serce i wydobyć z niego ostatnią nitkę bieli. Trawy wydawały się takie lodowate, kaleczyły jej stopy, wiatr przecinał delikatny strój, zdobiąc sukienkę plamami czerwieni. Taka była cena każdego kroku w tył. Oni nie mogli się od siebie oddalać, oni mieli być razem. Choć cała wizja pozostawała nierzeczywistym snem, to jednak miał ją zapamiętać. Miał obudzić się z wyobrażeniem Lady Selwyn naznaczonej dramatyczną plamą krwi. Ziemia pod nią zaczęła się zapadać. Jego wołanie ginęło, jej palce w odłamku sekundy przetarły jego skórę, ale to już był koniec. Ostatni akt. Teraz musiał się poddać, bo cóż mógł zrobić, kiedy ginęła w otchłani ciemności, kiedy turlała się do niej po zapadającej się ziemi. Jednak w świetle poranka, gdzie ból nie jest tylko czystą imaginacja, a serce drży najprawdziwiej, czekała na niego ta prawdziwa Bella. Ciepła, roześmiana i mogąca wzniecić iskrę w jego otulonym chłodem sercu.
zt x2
[SEN] diamonds don’t shatter
Szybka odpowiedź