Sypialnia
AutorWiadomość
Kolejny pokój w nieładzie
Sypialnia pana Cattermole to (poza ukochaną kanciapą) najmniejsze pomieszczenie w mieszkaniu. Właściciel domu czuje się bardzo dobrze we małych i zamkniętych przestrzeniach, więc właśnie taka jest dla niego najlepsza do wypoczynku. Znaleźć tu można jedynie dwuosobowe łóżko, zajmujące tyle miejsca, że szafę trzeba było umieścić w przedpokoju. Dodatkowo jedynie oko rozpieszcza mała szafka nocna stojąca tuż obok prawej strony łóżka. Całe pomieszczenie utrzymane jest raczej w kolorach stonowanych - chłodnym brązie i zgaszonej zieleni. Pewne nawyki mężczyzny są tutaj bardzo widoczne. Łóżko nigdy nie jest pościelone, bo przecież po co, jak i ciemne zasłony niemal nigdy nie zostają rozsunięte. Bo przecież po co.
Trzynaście jabłek, dokładnie tyle kupiła na mugolskim straganie na przedmieściach Londynu. Ostatnimi czasy coraz rzadziej odwiedzała niemagiczne dzielnice stolicy Wielkiej Brytanii, głównie przez wzgląd na ogromny ciężar obowiązków, jaki spoczywał na wątłych barkach szkolnej pielęgniarki, lecz trzynastego listopada wydarła kilka wolnych chwil dla samej siebie. O poranku pojawiła się w banku Gringotta, aby wybrać trochę złota ze skrytki i wymieniła niewielką kwotę na mugolskie monety - i z szerokim parasolem w dłoni przemierzyła Pokątną, przeszła przez Dziurawy Kocioł i wezwała Błędnego Rycerza, aby przewiózł ją na skraje miasta. Znała pewne, niemal magiczne miejsce, gdzie zjeżdżali się handlarze z odleglejszych miejscowości, aby sprzedać swoje plony. O tej porze niewiele już tego było, ale ciepła jesień obrodziła w jabłka. Nakupiła ich trochę, przy okazji nieco jarzyn, miała przejść na inną część jarmarku - wybrała drogę na skróty, przez niewielki park, co miało okazać się bardzo brzemienne w przykre konsekwencje. Przez ostatnie kilka miesięcy niemal każdy trzynasty dzień miesiąca stawał się dla Poppy wyjątkowo pechowy...
Nie wiedziała jak to się stało, że siatka, w której niosła zakupy, pękła nagle, a jabłka rozsypały się po żwirowej ścieżce. Przykucnęła, aby je pozbierać, wzdychając przy tym ciężko; uważanie, aby nie pobrudzić błotem długiej, czarnej spódnicy, trzymać jednocześnie parasol i zbierać jabłka, wcale nie było takim prostym zadaniem.
Coś trzasnęło.
Zamrugała kilkukrotnie, zaskoczona, dawno nie słyszała już tego dźwięku, zawsze towarzyszącego teleportacji, a wtedy, ni stąd, ni zowąd, tuż przed nią pojawił się dirkrak - magiczne stworzenie, które dotychczas znała jedynie z książek traktujących o opiece nad magicznymi stworzeniami. Nie wiedziała nawet, ze żyją w Wielkeij Brytanii! Wszystko działo się tak szybko, wyciągała jednocześnie rękę po jedno z jabłek, kiedy kilka piór dotknęło bladej skóry Poppy.
Jabłka wciąż toczyły się po żwirowej ściezce, ale uzdrowicielki próżno było nań szukać wzrokiem. Zniknęła - tak po prostu. Poczuła się, jakby ktoś przecisnął ją przez bardzo wąską rurę...
Gdy otworzyła oczy ptaka nigdzie już nie było, bo znów rozległ się trzask, tyle że ona pozostała na swoim miejscu. Nie miała trawy pod butami, nie padał na nią deszcz, zorientowała się, że znalazła się w... sypialni.
O, Merlinie.
Ostatnio zmieniony przez Poppy Pomfrey dnia 09.07.19 13:24, w całości zmieniany 1 raz
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zanim się obejrzał, światło. Znowu. Jego nocny tryb życia miał czasami zgubny wpływ na jego samopoczucie, jednak zauważył, że ze zmęczeniem pracowało mu się za pan brat, kiedy tonął w pergaminach lub jakichś niewielkich zleceniach na czarownie ksiąg. Wszystko wydawało się działać jakoś lepiej. Może to tylko w jego głowie, jednak to tylko motywowało go dalej do tej sowiej pracy po nocach, kiedy nikt mu nie przeszkadzał. Położył się bardzo późno, pewny, że nie zapomniał zrobić nic, co miał zrobić. Tylko wtedy tak naprawdę mógł zmorzyć go sen, ponieważ nie cierpiał tego uczucia, gdy wiedział, że w jego głowie rodził się pomysł, najczęściej kiedy głowa leżała już na poduszce, a rankiem doskonale zdawał sobie sprawę, że wpadł na coś genialnego. Problem w tym, że po kilku godzinach snu już tego nie pamiętał.
Nie sądził, że kiedyś będzie dziękował za to, że położył się spać tak zmęczony, że nie miał nawet siły przebierać się w jakieś bardziej sypialne ubrania. Tak więc tajemniczy trzask zastał mężczyznę śpiącego w pozycji rozłożonej na całe niemal łóżko, z poduszką leżącą gdzieś na podłodze, kołdrą wykopaną na sam kraniec mebla, w dodatku ubranego całkiem wyjściowo. Choć dla Willa było to ubranie codzienne. Biała koszula z podkasanymi rękawami oraz czarne spodnie, które powinny raczej być na kant, ale jemu nie chciało się ich zaprasowywać. Nawet miał skarpetki! Dźwięk jednak szybko go obudził. Nie był mistrzem mocnego snu, zazwyczaj spał dosyć płytko i nawet krzyczące pod oknem dzieciaki albo te uparte gołębie z balkonu sąsiadki potrafiły doprowadzić go na skraj wytrzymałości do tego stopnia, że rezygnował ze snu kompletnie. Czasami nawet gdy zamknął okno było to słychać.
Uniósł powieki, zupełnie zdezorientowany. Nie spał długo, może ze trzy godziny? I było to widać po jego stanie, po opuchniętych, zasinionych nieco oczach. Włosy miał w kompletnym nieładzie. Gdy uniósł głowę w końcu spojrzenie zatrzymało się na sylwetce kobiety.
Chwila, co?
- Co jest? - spytał, nie zatrzymując nawet myśli, które przyszły mu do głowy. Czemu jakaś kobieta stała po środku jego pokoju? Nie znał jej. Jednak no... Nadal była to kobieta o bardzo łagodnej aparycji. Nie wyglądała na włamywaczkę, ale kto wie. Może zaraz wyciągnie na niego różdżkę i co wtedy? Takie potrafiły być naprawdę zabójcze. Wykaraskał się w końcu ze swojej zupełnie rozchłestanej pozycji i usiadł na łóżku, przeczesując palcami grzywkę. Wydawał się zastraszająco spokojny jak na osobę, która właśnie odkryła obecność kogoś obcego w swoim domu, ale trzeba zaznaczyć, że ten mężczyzna widział już niesamowite cuda. Jak na przykład kulturalne spożywanie napojów alkoholowych przez bandę jego kumpli w jego piwnicy i bez jego wiedzy.
Mimo to zrobiło mu się jakoś dziwnie głupio za jego stan. - Znowu mam halucynacje? - spytał sam siebie. - Ktoś ty?
Nie sądził, że kiedyś będzie dziękował za to, że położył się spać tak zmęczony, że nie miał nawet siły przebierać się w jakieś bardziej sypialne ubrania. Tak więc tajemniczy trzask zastał mężczyznę śpiącego w pozycji rozłożonej na całe niemal łóżko, z poduszką leżącą gdzieś na podłodze, kołdrą wykopaną na sam kraniec mebla, w dodatku ubranego całkiem wyjściowo. Choć dla Willa było to ubranie codzienne. Biała koszula z podkasanymi rękawami oraz czarne spodnie, które powinny raczej być na kant, ale jemu nie chciało się ich zaprasowywać. Nawet miał skarpetki! Dźwięk jednak szybko go obudził. Nie był mistrzem mocnego snu, zazwyczaj spał dosyć płytko i nawet krzyczące pod oknem dzieciaki albo te uparte gołębie z balkonu sąsiadki potrafiły doprowadzić go na skraj wytrzymałości do tego stopnia, że rezygnował ze snu kompletnie. Czasami nawet gdy zamknął okno było to słychać.
Uniósł powieki, zupełnie zdezorientowany. Nie spał długo, może ze trzy godziny? I było to widać po jego stanie, po opuchniętych, zasinionych nieco oczach. Włosy miał w kompletnym nieładzie. Gdy uniósł głowę w końcu spojrzenie zatrzymało się na sylwetce kobiety.
Chwila, co?
- Co jest? - spytał, nie zatrzymując nawet myśli, które przyszły mu do głowy. Czemu jakaś kobieta stała po środku jego pokoju? Nie znał jej. Jednak no... Nadal była to kobieta o bardzo łagodnej aparycji. Nie wyglądała na włamywaczkę, ale kto wie. Może zaraz wyciągnie na niego różdżkę i co wtedy? Takie potrafiły być naprawdę zabójcze. Wykaraskał się w końcu ze swojej zupełnie rozchłestanej pozycji i usiadł na łóżku, przeczesując palcami grzywkę. Wydawał się zastraszająco spokojny jak na osobę, która właśnie odkryła obecność kogoś obcego w swoim domu, ale trzeba zaznaczyć, że ten mężczyzna widział już niesamowite cuda. Jak na przykład kulturalne spożywanie napojów alkoholowych przez bandę jego kumpli w jego piwnicy i bez jego wiedzy.
Mimo to zrobiło mu się jakoś dziwnie głupio za jego stan. - Znowu mam halucynacje? - spytał sam siebie. - Ktoś ty?
Wyraźnie zdezorientowana rozejrzała się po komnacie, do której przeniósł ją dirkrak. Ani po ptaku, którego mugole nazywali dodo, ani po jego piórach, mogących teleportować ją po raz wtóry, nie było ani śladu. Była za to skromna, niewielka sypialnia, gdzie większość przestrzeni zajmowało łóżko. Skromna i nieco zabałaganiona. Obróciła się wokół własnej osi, a spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na mężczyźnie, leżącym na łóżku. Uniosła ręce do ust, dusząc okrzyk przerażenia i zdziwienia, wypuściła nieświadomie z rąk parasol, który opadł za nią; jego trzonek zahaczył o ramię Poppy, a szerokie rondo strąciło coś z kredensu. W pierwszej chwili nie wiedziała, czy mężczyzna śpi (albo nie żyje, na Merlina...), ale zaraz zerwał się zaspany z posłania - które przypominało raczej gniazdo niż łóżko - i zmierzył ją zdziwionym spojrzeniem.
Nie wiadomo kto był całą sytuacją bardziej zaskoczony. Właściciel posłania, czy sama Poppy.
Blade, piegowate policzki natychmiast pokryły się krwawym rumieńcem. Co miała powiedzieć? Prawdę? Przecież to brzmiało niedorzecznie. Nastał jeden z nielicznych momentów w życiu Poppy, gdy zapomniała języka w gębie i nie wiedziała co powiedzieć.
- Ja... ja... - zaczęła się jakąś, próbując ułożyć sobie w głowie to, co powinna powiedzieć. Złapała za parasol i złożyła go, by nie wyrządził większych szkód. Wzięła głębszy oddech, próbując się uspokoić. - Bardzo pana proszę o wybaczenie... Ja naprawdę nie wiem co się stało i jak tu się znalazłam... Proszę nie myśleć, że... że ja się wła-włamałam, to naprawdę nie tak... Och, przepraszam, powinnam się przedstawić. Nazywam się Poppy Pomfrey. Byłam w Londynie, w parku, robiłam zakupy, gdy... Nie uwierzy mi pan, ale naprawdę pojawił się dirkrak... Wie pan czym są dirkraki? To magiczne ptaki, potrafiące się teleportować, żyją na Mauritiusie, ja naprawdę nie wiem jak jeden z nich znalazł się w Londynie... - mówiła Poppy, bo gdy mówić już zaczęła, to wyrzucała z siebie te wszystkie słowa z niebywałym przejęciem. Z każdym rumieniła się coraz bardziej z zawstydzenia.
Naprawdę, Merlinie? Naprawdę trzynastego dnia miesiąca musiała przenieść się przypadkiem do sypialni obcego mężczyzny? Cóż on sobie o niej pomyśli? Czuła uścisk w żołądku ze wstydu, który czuła.
- Naprawdę bardzo pana przepraszam za to całe zajście... - spojrzała na swoje stopy. Szła parkiem, żwirową ścieżką, w paskudną pogodę - a nagle znalazłszy się w sypialni nie miała okazji, by butów wytrzeć, przez co pobrudziła mu posadzkę i zrobiło się jej jeszcze bardziej głupio.
Nie wiadomo kto był całą sytuacją bardziej zaskoczony. Właściciel posłania, czy sama Poppy.
Blade, piegowate policzki natychmiast pokryły się krwawym rumieńcem. Co miała powiedzieć? Prawdę? Przecież to brzmiało niedorzecznie. Nastał jeden z nielicznych momentów w życiu Poppy, gdy zapomniała języka w gębie i nie wiedziała co powiedzieć.
- Ja... ja... - zaczęła się jakąś, próbując ułożyć sobie w głowie to, co powinna powiedzieć. Złapała za parasol i złożyła go, by nie wyrządził większych szkód. Wzięła głębszy oddech, próbując się uspokoić. - Bardzo pana proszę o wybaczenie... Ja naprawdę nie wiem co się stało i jak tu się znalazłam... Proszę nie myśleć, że... że ja się wła-włamałam, to naprawdę nie tak... Och, przepraszam, powinnam się przedstawić. Nazywam się Poppy Pomfrey. Byłam w Londynie, w parku, robiłam zakupy, gdy... Nie uwierzy mi pan, ale naprawdę pojawił się dirkrak... Wie pan czym są dirkraki? To magiczne ptaki, potrafiące się teleportować, żyją na Mauritiusie, ja naprawdę nie wiem jak jeden z nich znalazł się w Londynie... - mówiła Poppy, bo gdy mówić już zaczęła, to wyrzucała z siebie te wszystkie słowa z niebywałym przejęciem. Z każdym rumieniła się coraz bardziej z zawstydzenia.
Naprawdę, Merlinie? Naprawdę trzynastego dnia miesiąca musiała przenieść się przypadkiem do sypialni obcego mężczyzny? Cóż on sobie o niej pomyśli? Czuła uścisk w żołądku ze wstydu, który czuła.
- Naprawdę bardzo pana przepraszam za to całe zajście... - spojrzała na swoje stopy. Szła parkiem, żwirową ścieżką, w paskudną pogodę - a nagle znalazłszy się w sypialni nie miała okazji, by butów wytrzeć, przez co pobrudziła mu posadzkę i zrobiło się jej jeszcze bardziej głupio.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaraz po podniesieniu się z łóżka zawsze czuł ból głowy. Nie można powiedzieć, że historia kobiety sprawiła, że bolała go mniej. Wsłuchiwał się w jej historię, coraz wyżej unosząc brew, gdy opowiadała rzeczy, które można było spokojnie uznać za niedorzeczne. On również uważał to za niedorzeczność, ale ta historia była zbyt szczegółowa i przedziwna, by kobieta wymyśliła ją na poczekaniu. Nie mówiąc już o tym, że jeśli byłaby włamywaczką nie przeszłaby do sypialni. Był to pokój znajdujący się za salonem, należało przejść cały korytarz i każdy natknąłby się wcześniej na pracownię, w której mógłby znaleźć całe masy kamieni szlachetnych, na których mężczyzna na co dzień pracował. Było to najbardziej wartościowe co w tym domu miał, po co więc miałaby zachodzić aż tutaj?
- Wariatka... - powiedział, wpatrzony w nią zupełnie jak dziecko. Jakby była co najmniej z innej planety, ale podchodził do tego bardziej z zaciekawieniem i fascynacją niżeli z jakimś strachem. Ze stoliczka na biurku podniósł paczkę magicznych papierosów, których zapach przypominał mocną miętę pieprzową. Wyciągnął jednego, złapał między wargi końcówkę z filtrem do ust i zapalił papierosa. Zaciągnał się najpierw i dopiero po chwili kontynuował swoją myśl. - Ale Ci wierzę. To zbyt głupie, żebyś mogła wymyślić to na poczekaniu. - powiedział po czym zaciągnął się znów i ponownie wypuścił chmurkę szarego dymu. - Naprawdę spotkałaś dirkaka? Musisz mi o tym koniecznie opowiedzieć. Zawsze chciałem zobaczyć te zwierzęta, ale wycieczka na Mauritius trochę kosztuje. Czasu i pieniędzy. - Wyjaśnił zupełnie tak jakby rozmawiał z dawnym, dobrym znajomym. Bez zbędnych oporów. Sytuacja była dziwna, ale no cóż, co mógł powiedzieć. Nie była pierwszą kobietą tutaj! A nie miał zamiaru rzucać prostackimi odzywkami, kiedy była naprawdę cudowna okazja do poznania jednego z najbardziej tajemniczych stworzeń, które nawet tutaj, w świecie anomalii, nadal potrafiły się teleportować, co zatracili czarodzieje. Naprawdę niesamowicie interesujące!
- Will Cattermole, amulety i usługi numerologiczne. - przedstawił się formułką i szybko uśmiechnął się do siebie, bo brzmiało to zupełnie tak, jakby mówił to do potencjalnego klienta. Cóż, zazwyczaj nie pojawiali się nagle u niego w sypialni... - Nie musisz się denerwować, naprawdę. Do mojego domu wita wielu przedziwnych ludzi. Chcesz herbaty? Chociaż nie mam mleka...
- Wariatka... - powiedział, wpatrzony w nią zupełnie jak dziecko. Jakby była co najmniej z innej planety, ale podchodził do tego bardziej z zaciekawieniem i fascynacją niżeli z jakimś strachem. Ze stoliczka na biurku podniósł paczkę magicznych papierosów, których zapach przypominał mocną miętę pieprzową. Wyciągnął jednego, złapał między wargi końcówkę z filtrem do ust i zapalił papierosa. Zaciągnał się najpierw i dopiero po chwili kontynuował swoją myśl. - Ale Ci wierzę. To zbyt głupie, żebyś mogła wymyślić to na poczekaniu. - powiedział po czym zaciągnął się znów i ponownie wypuścił chmurkę szarego dymu. - Naprawdę spotkałaś dirkaka? Musisz mi o tym koniecznie opowiedzieć. Zawsze chciałem zobaczyć te zwierzęta, ale wycieczka na Mauritius trochę kosztuje. Czasu i pieniędzy. - Wyjaśnił zupełnie tak jakby rozmawiał z dawnym, dobrym znajomym. Bez zbędnych oporów. Sytuacja była dziwna, ale no cóż, co mógł powiedzieć. Nie była pierwszą kobietą tutaj! A nie miał zamiaru rzucać prostackimi odzywkami, kiedy była naprawdę cudowna okazja do poznania jednego z najbardziej tajemniczych stworzeń, które nawet tutaj, w świecie anomalii, nadal potrafiły się teleportować, co zatracili czarodzieje. Naprawdę niesamowicie interesujące!
- Will Cattermole, amulety i usługi numerologiczne. - przedstawił się formułką i szybko uśmiechnął się do siebie, bo brzmiało to zupełnie tak, jakby mówił to do potencjalnego klienta. Cóż, zazwyczaj nie pojawiali się nagle u niego w sypialni... - Nie musisz się denerwować, naprawdę. Do mojego domu wita wielu przedziwnych ludzi. Chcesz herbaty? Chociaż nie mam mleka...
Zawsze trzymała się z daleka od osób i przedmiotów, które mogłyby wpakować ją w sytuację niezręczną, uznawaną nawet przez ogół czarodziejów jako nietypową, wyjątkowo niechętnie odnosiła się do wszelkich dziwactw. Stroniła od nich, kurczowo trzymając się tego co normalnie i powszechnie społecznie akceptowalne. Została wychowana w sposób staromodny tak bardzo, że niektórzy po kątach szeptali, że panna Pomfrey zwykła nosić w pewnej części ciała kijek od miotły. Nie chciała być z dziwactwami kojarzona, dlatego słowo wariatka padające z ust nieznajomego mężczyzny wprawiło pielęgniarkę w drżenie. Dziwić się temu nie mogła, cóż innego pomyślałaby sama w takiej sytuacji, gdyby obcy mężczyzna pojawił się znikąd w jej sypialni i zaczął opowiadać, ze przeniósł go tutaj rzadki ptak żyjący wyłącznie na wyspie na drugim końcu świata? Najpewniej zaczęłaby wrzeszczeć ze strachu i wykrzykiwać podobne słowa.
Tylko, że w tym przypadku to była święta prawda, a słowa twórcy amuletów ubodły Poppy do żywego. Ale jak to... wariatka?
- Nie jestem wariatką, naprawdę, przysięgam panu... - zaczęła drżącym głosem znów się tłumaczyć, próbując jednocześnie się wziąć w garść, nie mogła się teraz rozkleić. Wzięła głęboki oddech, starając się pozbierać myśli i wyciszyć emocje, by znów nie się rozpaplać. Emocjonalny, pełen przejęcia monolog nie brzmiał szczególnie wiarygodnie.
A mimo to Cattermole stwierdził, że jej wierzy. Nie wiedziała, czy odetchnąć z ulgą, czy może zacząć wątpić w jego trzeźwą ocenę sytuacji, skoro tak łatwo dał wiarę w podobnie nieprawdopodobną historię. Z drugiej jednak strony spał w ubraniu. To już świadczyło o pewnym odchyleniu.
- Tak, naprawdę, ale wie pan... to wszystko działo się tak szybko. Pojawił się znikąd i... i... nie miałam czasu, by zareagować, co dopiero by się nad jego obecnością w Londynie zastanawiać... a właśnie. Gdzie ja jestem? Czy to wciąż Londyn? Anglia chociaż? - spytała Poppy, zerkając w stronę okna. Nie rozpoznawała żadnego z budynków, lecz w tej mgle i szalejącej wichurze trudno było dojrzeć szczegóły.
- Powiedziałabym, że miło pana poznać pana Cattermole, ale naprawdę żałuję, że doszło do tego w tak przykrych okolicznościach - bąknęła Poppy, nieśmiało czyniąc kilka kroków w kierunku drzwi. Stanie w sypialni obcego mężczyzny było dla niej naprawdę bardzo, ale to bardzo niezręczne. W pewnym sensie zaczęła żałować, że się przedstawiła. Co jeśli pan Cattermole zdecyduje się o tym komuś opowiedzieć? Poppy słabo się robiło na myśl, że takie plotki mogłyby dotrzeć do jej przyjaciół.
Albo co gorsza - do sąsiadek.
- Mnóstwo przedziwnych ludzi? - niemal pisnęła z przestrachem. To nie zwiastowało niczego dobrego. - Tak, herbata brzmi w porządku, choć to ja ją jestem panu winna za to zajście... Może być bez mleka... - pokiwała głową w wyrazie zgody, mając nadzieję, że szybko opuszczą sypialnię i sytuacja stanie się odrobinę mniej niezręczna.
Chociaż było to wątpliwe.
Tylko, że w tym przypadku to była święta prawda, a słowa twórcy amuletów ubodły Poppy do żywego. Ale jak to... wariatka?
- Nie jestem wariatką, naprawdę, przysięgam panu... - zaczęła drżącym głosem znów się tłumaczyć, próbując jednocześnie się wziąć w garść, nie mogła się teraz rozkleić. Wzięła głęboki oddech, starając się pozbierać myśli i wyciszyć emocje, by znów nie się rozpaplać. Emocjonalny, pełen przejęcia monolog nie brzmiał szczególnie wiarygodnie.
A mimo to Cattermole stwierdził, że jej wierzy. Nie wiedziała, czy odetchnąć z ulgą, czy może zacząć wątpić w jego trzeźwą ocenę sytuacji, skoro tak łatwo dał wiarę w podobnie nieprawdopodobną historię. Z drugiej jednak strony spał w ubraniu. To już świadczyło o pewnym odchyleniu.
- Tak, naprawdę, ale wie pan... to wszystko działo się tak szybko. Pojawił się znikąd i... i... nie miałam czasu, by zareagować, co dopiero by się nad jego obecnością w Londynie zastanawiać... a właśnie. Gdzie ja jestem? Czy to wciąż Londyn? Anglia chociaż? - spytała Poppy, zerkając w stronę okna. Nie rozpoznawała żadnego z budynków, lecz w tej mgle i szalejącej wichurze trudno było dojrzeć szczegóły.
- Powiedziałabym, że miło pana poznać pana Cattermole, ale naprawdę żałuję, że doszło do tego w tak przykrych okolicznościach - bąknęła Poppy, nieśmiało czyniąc kilka kroków w kierunku drzwi. Stanie w sypialni obcego mężczyzny było dla niej naprawdę bardzo, ale to bardzo niezręczne. W pewnym sensie zaczęła żałować, że się przedstawiła. Co jeśli pan Cattermole zdecyduje się o tym komuś opowiedzieć? Poppy słabo się robiło na myśl, że takie plotki mogłyby dotrzeć do jej przyjaciół.
Albo co gorsza - do sąsiadek.
- Mnóstwo przedziwnych ludzi? - niemal pisnęła z przestrachem. To nie zwiastowało niczego dobrego. - Tak, herbata brzmi w porządku, choć to ja ją jestem panu winna za to zajście... Może być bez mleka... - pokiwała głową w wyrazie zgody, mając nadzieję, że szybko opuszczą sypialnię i sytuacja stanie się odrobinę mniej niezręczna.
Chociaż było to wątpliwe.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
On również trzymał się z daleka od rzeczy, które wprawiały go w zakłopotanie! Problem w tym, że były to zupełnie inne rzeczy niż te, które mogłaby brać pod uwagę panna, która wpadła do jego domu zupełnie nieoczekiwanie. W zakłopotanie wprawiała go po pierwsze - biurokracja, to jest prawdziwa tragedia. To, jak ktoś mu mówił, że ma poprasować koszulę, a jemu się zwyczajnie nie chciało nawet zaklęcia na to rzucać. I ogólnie ludzie z kijkiem od miotły w pewnej części ciała wprawiali do w dosyć nieprzyjemne zakłopotanie. Zdecydowanie wolał tych, z którymi miał na tyle dobry kontakt, by mógł odrzucić wszelkie konwenanse i usiąść po prostu na kanapie z papierosem i kubkiem czarnej kawy bez bawienia się w dobre wychowanie. To z góry odrzucało niemal wszystkie kobiety, bo przy nich próbował choć trochę trzymać fason, jednak tak wypadało. Wolał, żeby płeć piękna miała o nim choć nieznacznie dobre zdanie, to się przydawało w życiu. Znał naprawdę wiele wartościowych kobiet, które miały ogromny wachlarz umiejętności. Czasami mu się bardzo przydawały.
Uniósł brew oglądając się na kobietę. Zaciągnął się przy tym papierosem, zastanawiając się tak naprawdę nad jej słowami. Przejęła się bardzo mocno. Zupełnie jakby to naprawdę miało dla niej ogromne znaczenie. W sumie większość ludzi chyba nie lubiła być nazywana wariatami no nie.
- Coś jest w tym złego? - spytał zupełnie szczerze. - Wariaci to nie tylko... Klienci magipsychiatrów. Wariaci to też Ci, którzy widzą więcej, pokazują więcej i przedstawiają to, co dla innych może wydawać się zupełnie odległe od rzeczywistości, a jednak... Dzięki temu, że mieli odwagę o tym mówić, odkrywali coś przełomowego, coś co zmieniło nasze życie. Jestem pewien, że kiedyś czarodzieje nazywali wariatem tego, który wynalazł różdżkę. - Zupełnie nieoczekiwane przemyślenie, sam nie do końca planował, że jego myśli pójdą tymi torami, ale specjalnie się tym nie przejął. Zanim skierował się do drzwi uchylił okno w sypialni, żeby chociaż trochę się wywietrzyło. Zapach śpiącego człowieka potrafił być denerwujący, zwłaszcza w połączeniu z zapachem palonego tytoniu. Choć ten drugi akurat nie był dla niego żadnym problemem. Nawet go lubił.
- Tak, jesteśmy w Londynie. Mieszkam przy Griummuald Place sześć, mieszkania jeden. Na parterze. To trochę szczęście, że nie przeniosłaś się gdzieś poza Wielką Brytanię, mogło by być to naprawdę problematyczne.
Uśmiechnął się rozbawiony. Nie rozumiał czemu aż tak to przeżywała, sam uważał wręcz przeciwnie. Pewnie gdyby poznał ją w mniej wyjątkowych okolicznościach z nawet nie zamieniłby z nią słowa. Wyglądała raczej na osobę dosyć nudną.
- Nie musisz, naprawdę. Zrozumiałem. - Z jednej strony próbował ją trochę uspokoić, ale z drugiej już nieco w tonie głosu dało się usłyszeć nieznaczne zniecierpliwienie. No bo już ileż można, przecież wcale się nie gniewał, a zachowywała się tak, jakby chciała mu to gniewanie wmówić.
- Tak, jak najbardziej. Widzisz, prowadzę biznes w domu i w bardzo dużej części przypadków właśnie tutaj spotykam się z moimi klientami. - To akurat była prawda. Wprawdzie miał nawet opcję wykonania amuletu korespondencyjnie, ale często czarodzieje chcieli również wiedzieć w co pakują pieniądze, a Will brał sobie zaliczki za stworzenie amuletu.
Powoli trybiki w głowie zaczęły mu pracować. Zerknął w stronę kobiety i podszedł bliżej.
- Może wezmę Twój płaszcz? - Piwne oczy łagodnie spoglądały w stronę Poppy. Chciał, żeby poczuła się trochę swobodniej, bo na razie wyglądała na niesamowicie przerażoną.
Uniósł brew oglądając się na kobietę. Zaciągnął się przy tym papierosem, zastanawiając się tak naprawdę nad jej słowami. Przejęła się bardzo mocno. Zupełnie jakby to naprawdę miało dla niej ogromne znaczenie. W sumie większość ludzi chyba nie lubiła być nazywana wariatami no nie.
- Coś jest w tym złego? - spytał zupełnie szczerze. - Wariaci to nie tylko... Klienci magipsychiatrów. Wariaci to też Ci, którzy widzą więcej, pokazują więcej i przedstawiają to, co dla innych może wydawać się zupełnie odległe od rzeczywistości, a jednak... Dzięki temu, że mieli odwagę o tym mówić, odkrywali coś przełomowego, coś co zmieniło nasze życie. Jestem pewien, że kiedyś czarodzieje nazywali wariatem tego, który wynalazł różdżkę. - Zupełnie nieoczekiwane przemyślenie, sam nie do końca planował, że jego myśli pójdą tymi torami, ale specjalnie się tym nie przejął. Zanim skierował się do drzwi uchylił okno w sypialni, żeby chociaż trochę się wywietrzyło. Zapach śpiącego człowieka potrafił być denerwujący, zwłaszcza w połączeniu z zapachem palonego tytoniu. Choć ten drugi akurat nie był dla niego żadnym problemem. Nawet go lubił.
- Tak, jesteśmy w Londynie. Mieszkam przy Griummuald Place sześć, mieszkania jeden. Na parterze. To trochę szczęście, że nie przeniosłaś się gdzieś poza Wielką Brytanię, mogło by być to naprawdę problematyczne.
Uśmiechnął się rozbawiony. Nie rozumiał czemu aż tak to przeżywała, sam uważał wręcz przeciwnie. Pewnie gdyby poznał ją w mniej wyjątkowych okolicznościach z nawet nie zamieniłby z nią słowa. Wyglądała raczej na osobę dosyć nudną.
- Nie musisz, naprawdę. Zrozumiałem. - Z jednej strony próbował ją trochę uspokoić, ale z drugiej już nieco w tonie głosu dało się usłyszeć nieznaczne zniecierpliwienie. No bo już ileż można, przecież wcale się nie gniewał, a zachowywała się tak, jakby chciała mu to gniewanie wmówić.
- Tak, jak najbardziej. Widzisz, prowadzę biznes w domu i w bardzo dużej części przypadków właśnie tutaj spotykam się z moimi klientami. - To akurat była prawda. Wprawdzie miał nawet opcję wykonania amuletu korespondencyjnie, ale często czarodzieje chcieli również wiedzieć w co pakują pieniądze, a Will brał sobie zaliczki za stworzenie amuletu.
Powoli trybiki w głowie zaczęły mu pracować. Zerknął w stronę kobiety i podszedł bliżej.
- Może wezmę Twój płaszcz? - Piwne oczy łagodnie spoglądały w stronę Poppy. Chciał, żeby poczuła się trochę swobodniej, bo na razie wyglądała na niesamowicie przerażoną.
Wszystko podczas tego przedziwnego, trudnego do wyjaśnienia pierwszego spotkania panny Pomfrey i twórcy amuletów zasługiwało właściwie na miano festiwalu niezręczności. Nieporozumienia mnożyły się nieustannie, co wtrącało kobietę w jeszcze większe zakłopotanie i czerwieniło już i tak zarumienione policzki. Pod pojęciem wariata nie miała wszak na myśli pacjenta magipsychiatry, na Merlina! Była uzdrowicielką i nie myślała o chorych w ten sposób.
- Nie miałam na myśli pacjentów dotkniętych chorobą, panie Cattermole... - bąknęła Poppy, nawet nieco urażona tym, że mógł tak pomyśleć - chociaż właściwie miał ku temu prawo, bo wylądowała w jego sypialni przecież w skromnej, codziennej sukience, a nie limonkowym kitlu, czy szacie szkolnej pielęgniarki. - Myślałam raczej o kimś, kto wcale nie chce rozsądnie myśleć, a zresztą... Nieważne, proszę o tym zapomnieć. - Nie chciała wchodzić w dyskusję o wynalazcach, myślicielach i dziwakach. Poniekąd William miał rację, podziwiała tych, dzięki którym udało się dokonać wielkich czynów i odkryć, jednakże myśl o towarzyszących im dziwactwach wprawiała ją w lekki dyskomfort.
Ulżyło jej wyraźnie, gdy usłyszała, że wciąż znajduje się w Londynie, chociaż jednocześnie poczuła dziwny uścisk w żołądku. Nie słyszała zbyt wiele dobrego o tej okolicy. Grimmauld Place przywodziło Poppy na myśl nieprzyjemne skojarzenia, a duszna atmosfera w sypialni i ten dziwny mężczyzna jedynie podsycały niepokój.
- Na całe szczęście, Merlinie, nie wiem co wtedy bym zrobiła. Nie znam języka innego niż angielski, nigdy nie byłam poza Wielką Brytanią, nawet nie wiedziałabym gdzie szukać pomocy - odparła, wyraźnie przerażona możliwością niespodziewanej wycieczki poza granice kraju, przykładając przy tym dłoń do serca.
Szybkim krokiem i z ulgą opuściła progi dusznej, męskiej sypialni, modląc się w duchu, by nikt znajomy nie ujrzał jej wychodzącej z tego mieszkania, albo kamienicy. Ależ sąsiadki miałyby używanie! To straszne. Przejęłaby się tym ogromnie, taką już miała naturę, dla Williama z pewnością nudną i zaściankową, ale taka już była. Pokiwała głową, przyjmując jego zrozumienie do wiadomości i nie przepraszając już więcej, by nie zdenerwował się bardziej - choć tę wyczuwalną irytację w jego głosie odczytała jako złość na jej obecność tutaj. Mylnie, ale była bardzo przejęta.
Pobladła wyraźnie, kiedy Cattermole wspomniał o interesie i klientach przychodzących tu do niego. Na Grimmauld Place.
- Jaki biznes...? - spytała ostrożnie. Na galopujące gargulce, jeszcze okaże się, że ten przeklęty dirkrak przeniósł ją do leża jakiegoś przestępcy... Dlatego potrząsnęła głową, gdy zaproponował, że weźmie jej płaszcz. - Nie, nie trzeba, bardzo dziękuję. Napiję się herbaty i muszę wracać...
- Nie miałam na myśli pacjentów dotkniętych chorobą, panie Cattermole... - bąknęła Poppy, nawet nieco urażona tym, że mógł tak pomyśleć - chociaż właściwie miał ku temu prawo, bo wylądowała w jego sypialni przecież w skromnej, codziennej sukience, a nie limonkowym kitlu, czy szacie szkolnej pielęgniarki. - Myślałam raczej o kimś, kto wcale nie chce rozsądnie myśleć, a zresztą... Nieważne, proszę o tym zapomnieć. - Nie chciała wchodzić w dyskusję o wynalazcach, myślicielach i dziwakach. Poniekąd William miał rację, podziwiała tych, dzięki którym udało się dokonać wielkich czynów i odkryć, jednakże myśl o towarzyszących im dziwactwach wprawiała ją w lekki dyskomfort.
Ulżyło jej wyraźnie, gdy usłyszała, że wciąż znajduje się w Londynie, chociaż jednocześnie poczuła dziwny uścisk w żołądku. Nie słyszała zbyt wiele dobrego o tej okolicy. Grimmauld Place przywodziło Poppy na myśl nieprzyjemne skojarzenia, a duszna atmosfera w sypialni i ten dziwny mężczyzna jedynie podsycały niepokój.
- Na całe szczęście, Merlinie, nie wiem co wtedy bym zrobiła. Nie znam języka innego niż angielski, nigdy nie byłam poza Wielką Brytanią, nawet nie wiedziałabym gdzie szukać pomocy - odparła, wyraźnie przerażona możliwością niespodziewanej wycieczki poza granice kraju, przykładając przy tym dłoń do serca.
Szybkim krokiem i z ulgą opuściła progi dusznej, męskiej sypialni, modląc się w duchu, by nikt znajomy nie ujrzał jej wychodzącej z tego mieszkania, albo kamienicy. Ależ sąsiadki miałyby używanie! To straszne. Przejęłaby się tym ogromnie, taką już miała naturę, dla Williama z pewnością nudną i zaściankową, ale taka już była. Pokiwała głową, przyjmując jego zrozumienie do wiadomości i nie przepraszając już więcej, by nie zdenerwował się bardziej - choć tę wyczuwalną irytację w jego głosie odczytała jako złość na jej obecność tutaj. Mylnie, ale była bardzo przejęta.
Pobladła wyraźnie, kiedy Cattermole wspomniał o interesie i klientach przychodzących tu do niego. Na Grimmauld Place.
- Jaki biznes...? - spytała ostrożnie. Na galopujące gargulce, jeszcze okaże się, że ten przeklęty dirkrak przeniósł ją do leża jakiegoś przestępcy... Dlatego potrząsnęła głową, gdy zaproponował, że weźmie jej płaszcz. - Nie, nie trzeba, bardzo dziękuję. Napiję się herbaty i muszę wracać...
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dla niej był to festiwal niezręczności, natomiast mężczyzna podchodził do tego całkiem spokojnie. Raczej nie do końca rozumiał o co chodzi tej kobiecie. Mówiła zupełnie normalne w jego postrzeganiu rzeczy zupełnie jakby były strasznymi wypadkami. Zaciągnął się papierosem, a nikotyna momentalnie zaczynała pobudzać mu krążenie. Uśmiechnął się do kobiety, gdy jeszcze dym delikatnie ulatniał się z jego ust.
- Jeśli tak to rozumiesz, jestem kompletnym wariatem. - Przyznał zupełnie tak, jakby było to coś normalnego. I pewnie jego natura była tak przedziwna, że Poppy mogłaby chciec uciec gdzieś daleko, ale przecież nie można zarzucić mu, że zrobił cokolwiek złego. Właściwie to całkiem poczciwy facet z niego był tylko miał trochę inne pragnienia i standardy niż ci spokojni i zaściankowi ludzie. W sumie trochę czasami zazdrościł im, że potrafią czuć spełnienie i radość w tak prostych rzeczach zupełnie niedziwnych. A Will? On ledwo mógł usiedzieć, usnąć, usiąść na miejscu choć na chwilę, jeśli nie sprawdził jakiegoś kolejnego głupiego pomysłu, który urodził się w jego głowie. I podziwiano go? Ani trochę - był uznawany za dziwaka, tutaj jak i w swoim rodzinnym Framlingham. Niezliczone ilości razy ojciec wykręcał mu ucho za nieodpowiedzialne zachowanie, martwienie matki swoimi wybrykami. Matki, która miała myślenie podobne jak panna Pomfrey.
A okolica rzeczywiście była bardzo nietypowa można powiedzieć. Zwłaszcza dla czarodzieja, którego matka była mugolką, ale Will nie utrzymywał żadnych stosunków z rodziną Black. Jedynie to, że mieszkali kilka kamienic dalej... Nic więcej.
Zerknął na kobietę kątem oka, kiedy już przystanął na chwilę w kuchni, w której, oczywiście, na blacie stała już popielniczka, czekająca tylko aż mężczyzna ponownie wypełni ją popiołem. Strzepnął go ze swojego papierosa prosto do naczynia i przygotował herbatę. Zwykłą, czarną herbatę z odrobiną pachnącej kwieciście waleriany, bo wydawała się tak bardzo zestresowana, a przecież Will to umysł ścisły, na zapewnianiu komfortu słowami się nie znał, więc postawił na alchemię. Wyszedł dosłownie na kilka chwil, by schować się w kantorku i przyniósł kobiecie książkę wypełnioną rysunkami, szkicami, pełnymi detali i każdy z nich przedstawiał mały kamień na rzemyku, opisany dokładnie, z dokładnie przedstawionymi czarami, które zostaną na niego nałożone oraz z runami, które zostaną na nich wyrysowane. Zazwyczaj nie oznaczały więcej niż szczęście, bogactwo czy też bezpieczeństwo, więc nie mogły mieć wiele wspólnego z klątwami. Położył też przed kobietą zawieszony na brązowym rzemieniu kamień, przepięknie błękitny, choć fakturą przypominał bursztyn, zaś w środku miał miliony zastygniętych, złocistych drobinek. Wyglądało to zupełnie jakby na dziennym niebie odznaczyły się gwiazdy i ktoś zamknął całe sklepienie w jednym amulecie.
- Wyrabiam amulety. Jestem też numerologiem. - Słowa były skąpe - naprawdę wystarczyło, że zobaczyła.
- Jeśli tak to rozumiesz, jestem kompletnym wariatem. - Przyznał zupełnie tak, jakby było to coś normalnego. I pewnie jego natura była tak przedziwna, że Poppy mogłaby chciec uciec gdzieś daleko, ale przecież nie można zarzucić mu, że zrobił cokolwiek złego. Właściwie to całkiem poczciwy facet z niego był tylko miał trochę inne pragnienia i standardy niż ci spokojni i zaściankowi ludzie. W sumie trochę czasami zazdrościł im, że potrafią czuć spełnienie i radość w tak prostych rzeczach zupełnie niedziwnych. A Will? On ledwo mógł usiedzieć, usnąć, usiąść na miejscu choć na chwilę, jeśli nie sprawdził jakiegoś kolejnego głupiego pomysłu, który urodził się w jego głowie. I podziwiano go? Ani trochę - był uznawany za dziwaka, tutaj jak i w swoim rodzinnym Framlingham. Niezliczone ilości razy ojciec wykręcał mu ucho za nieodpowiedzialne zachowanie, martwienie matki swoimi wybrykami. Matki, która miała myślenie podobne jak panna Pomfrey.
A okolica rzeczywiście była bardzo nietypowa można powiedzieć. Zwłaszcza dla czarodzieja, którego matka była mugolką, ale Will nie utrzymywał żadnych stosunków z rodziną Black. Jedynie to, że mieszkali kilka kamienic dalej... Nic więcej.
Zerknął na kobietę kątem oka, kiedy już przystanął na chwilę w kuchni, w której, oczywiście, na blacie stała już popielniczka, czekająca tylko aż mężczyzna ponownie wypełni ją popiołem. Strzepnął go ze swojego papierosa prosto do naczynia i przygotował herbatę. Zwykłą, czarną herbatę z odrobiną pachnącej kwieciście waleriany, bo wydawała się tak bardzo zestresowana, a przecież Will to umysł ścisły, na zapewnianiu komfortu słowami się nie znał, więc postawił na alchemię. Wyszedł dosłownie na kilka chwil, by schować się w kantorku i przyniósł kobiecie książkę wypełnioną rysunkami, szkicami, pełnymi detali i każdy z nich przedstawiał mały kamień na rzemyku, opisany dokładnie, z dokładnie przedstawionymi czarami, które zostaną na niego nałożone oraz z runami, które zostaną na nich wyrysowane. Zazwyczaj nie oznaczały więcej niż szczęście, bogactwo czy też bezpieczeństwo, więc nie mogły mieć wiele wspólnego z klątwami. Położył też przed kobietą zawieszony na brązowym rzemieniu kamień, przepięknie błękitny, choć fakturą przypominał bursztyn, zaś w środku miał miliony zastygniętych, złocistych drobinek. Wyglądało to zupełnie jakby na dziennym niebie odznaczyły się gwiazdy i ktoś zamknął całe sklepienie w jednym amulecie.
- Wyrabiam amulety. Jestem też numerologiem. - Słowa były skąpe - naprawdę wystarczyło, że zobaczyła.
Oczywiście, że był to dla niej istny festiwal niezręczności. Straszny, niewytłumaczalny pech trzynastego dnia miesiąca znów ją dopadł - jak dotąd nie wierzyła w przesądy (no, może troszkę), polegając na rozumie i wiedzy, którą można było zweryfikować - niespodziewanie i brutalnie wtrącając w kuriozalną sytuację, wyjątkowo dla Poppy zawstydzającą. Do sypialni obcego mężczyzny, na litość Morgany! Co by powiedziały jej sąsiadki, znajome, gdyby tylko się dowiedziały? Co prawda był w pełni ubrany, nie zastała go w sytuacji intymnej, ale dla młodej uzdrowicielki liczył się fakt.
- No skoro tak pan mówi... - bąknęła Poppy, nie zamierzając wchodzić z nim w dalszą dysputę o wariactwie, rozsądku i chorobach psychicznych. Jeśli nie chciał kierować się w życiu rozsądkiem, to jego strata - nie zdecydowała się tego skomentować w żaden sposób. Nie znała tego człowieka, nie wiedziała czym się zajmuje i dlaczego, nie dawała sobie prawa do oceny. Przynajmniej werbalnej, bo co sobie w duchu pomyślała, to już było jej. Jeśli rzeczywiście był nierozsądnym wariatem, jak mówił, nie istniała duża szansa, by nawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia. Panna Pomfrey miała zbyt sztywne zasady, od których nie zwykła odstępować i czynić wyjątków. Do głupich wybryków podchodziła niezbyt wyrozumiale; zazwyczaj miała do czynienia z nimi jednak w samym Hogwarcie, popełniali je młodzi ludzie, dzieci jeszcze, nienauczeni życia. Po dorosłych czarodziejach i czarownicach spodziewała się więcej oleju w głowie.
Z ulgą przeszła do kuchni, zajęła miejsce przy stole, czekając, aż pan Cattermole zaparzy herbaty z walerianą. - Dziękuję panu bardzo - odezwała się, biorąc od niego filiżankę i upijając z niego trochę herbaty, przyjemnie rozgrzewającej. Robiąc zakupy zdążyła nieźle zmarznąć, wciąż miała policzki zarumienione od mrozu. Zdziwiła się, gdy Will na kilka chwil ją opuścił, a brwi uniosły się jeszcze wyżej, kiedy podał Poppy szkicownik. Odłożyła filiżankę, by wziąć go w dłonie i zacząć przeglądać.
- Och, rozumiem... To godne podziwu. Numerologia to bardzo trudna i złożona dziedzina - powiedziała Poppy, starając się zamaskować swoje zdziwienie, wciąż przyglądając się naszkicowanym na poszczególnych kartkach amuletom. Niewiele z tego, tak po prawdzie, rozumiała, bo i starożytnych run odczytywać nie potrafiła. - Mam nadzieję, że to amulety, które nosi się, by sprzyjały powodzeniu i szczęściu, prawda? - spytała ostrożnie; nie chciała go urazić, ale sam wspominał, że jest wariatem, że bywają u niego dziwni ludzie, w dodatku mieszkał na Grimmauld Place... Poczuła ukłucie niepokoju.
- Gdy będę potrzebować amuletu, to zwrócę się do pana, panie Cattermole. Dziękuję za herbatę. Jeszcze raz przepraszam za to najście, naprawdę nie chciałam sprawić kłopotu. Teraz uwalniam pana od swego towarzystwa, pora na mnie - odezwała się, gdy filiżanka od herbaty zrobiła się pusta. Ostrożnie oddała Willowi szkicownik. - Amulety są naprawdę piękne. Życzę panu wszystkiego dobrego. Czy mógłby pan odprowadzić mnie do drzwi?
Niezależnie od tego kim był - życzyła mu naprawdę dobrze. Być może jeszcze kiedyś los skrzyżuje ich ścieżki, któż mógł to wiedzieć? Opuściwszy kamienicę, w której mieszkał, wezwała Błędnego Rycerza, by tym razem odwiózł ją po prostu do domu.
| zt
- No skoro tak pan mówi... - bąknęła Poppy, nie zamierzając wchodzić z nim w dalszą dysputę o wariactwie, rozsądku i chorobach psychicznych. Jeśli nie chciał kierować się w życiu rozsądkiem, to jego strata - nie zdecydowała się tego skomentować w żaden sposób. Nie znała tego człowieka, nie wiedziała czym się zajmuje i dlaczego, nie dawała sobie prawa do oceny. Przynajmniej werbalnej, bo co sobie w duchu pomyślała, to już było jej. Jeśli rzeczywiście był nierozsądnym wariatem, jak mówił, nie istniała duża szansa, by nawiązała się pomiędzy nimi nić porozumienia. Panna Pomfrey miała zbyt sztywne zasady, od których nie zwykła odstępować i czynić wyjątków. Do głupich wybryków podchodziła niezbyt wyrozumiale; zazwyczaj miała do czynienia z nimi jednak w samym Hogwarcie, popełniali je młodzi ludzie, dzieci jeszcze, nienauczeni życia. Po dorosłych czarodziejach i czarownicach spodziewała się więcej oleju w głowie.
Z ulgą przeszła do kuchni, zajęła miejsce przy stole, czekając, aż pan Cattermole zaparzy herbaty z walerianą. - Dziękuję panu bardzo - odezwała się, biorąc od niego filiżankę i upijając z niego trochę herbaty, przyjemnie rozgrzewającej. Robiąc zakupy zdążyła nieźle zmarznąć, wciąż miała policzki zarumienione od mrozu. Zdziwiła się, gdy Will na kilka chwil ją opuścił, a brwi uniosły się jeszcze wyżej, kiedy podał Poppy szkicownik. Odłożyła filiżankę, by wziąć go w dłonie i zacząć przeglądać.
- Och, rozumiem... To godne podziwu. Numerologia to bardzo trudna i złożona dziedzina - powiedziała Poppy, starając się zamaskować swoje zdziwienie, wciąż przyglądając się naszkicowanym na poszczególnych kartkach amuletom. Niewiele z tego, tak po prawdzie, rozumiała, bo i starożytnych run odczytywać nie potrafiła. - Mam nadzieję, że to amulety, które nosi się, by sprzyjały powodzeniu i szczęściu, prawda? - spytała ostrożnie; nie chciała go urazić, ale sam wspominał, że jest wariatem, że bywają u niego dziwni ludzie, w dodatku mieszkał na Grimmauld Place... Poczuła ukłucie niepokoju.
- Gdy będę potrzebować amuletu, to zwrócę się do pana, panie Cattermole. Dziękuję za herbatę. Jeszcze raz przepraszam za to najście, naprawdę nie chciałam sprawić kłopotu. Teraz uwalniam pana od swego towarzystwa, pora na mnie - odezwała się, gdy filiżanka od herbaty zrobiła się pusta. Ostrożnie oddała Willowi szkicownik. - Amulety są naprawdę piękne. Życzę panu wszystkiego dobrego. Czy mógłby pan odprowadzić mnie do drzwi?
Niezależnie od tego kim był - życzyła mu naprawdę dobrze. Być może jeszcze kiedyś los skrzyżuje ich ścieżki, któż mógł to wiedzieć? Opuściwszy kamienicę, w której mieszkał, wezwała Błędnego Rycerza, by tym razem odwiózł ją po prostu do domu.
| zt
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sypialnia
Szybka odpowiedź