Elizabeth Suzanne Fawley
Nazwisko matki: Selwyn
Miejsce zamieszkania: Londyn, Anglia
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogata
Zawód: Auror
Wzrost: 175 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: Pukiel blond włosów
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Trzy pieprzyki ułożone w trójkąt na lewej łopatce
11 celi, giętka, palisander, szpon hipogryfa
Slytherin
Likaon
dementor
Zapach lasu po deszczu, gorzkiej czekolady i lawendy uprawianej przez jej babcie.
Widzi całą swoją rodzinę, wraz ze zmarłą matką.Wszyscy są z niej dumni i uśmiechają się, wydają się szczęśliwi.
Starożytne Runy, Zaklęcia, sztuka szeroko pojęta, polityka
Harpie z Holyhead
Bieganie, czytanie, ostre kibicowanie Harpiom, udawanie talentu malarskiego
Blues, rock&roll, poważna
Frida Gustavsson
Posiadłość tej gałęzi rodu Fawleyów mieściła się w centralnej części Wielkiej Brytanii, ciesząc swymi urokami następne pokolenia, zaczynając od jedno z pierwszych Fawley'ów, który wybudował ją w połowie XIX wieku. Przez te wszystkie lata była modernizowana i niszczona, lecz nadal stała jak przystało na ostoje rodziny. Okres świetności łączy się z złotymi latami rodziny, czyli urzędowaniem Hectora Fawley’a na stanowisku Ministra Magii. W tamtym okresie, tak innym od obecnego, najznakomitsi goście przekraczali jej próg, a ona sama była piękniejsza niż kiedykolwiek. Zanim rozpoczął się okres triumfu, majątek musiał przeżyć dzieciństwo późniejszego Ministra, co wcale nie było prostym zadaniem, gdyż Hector Fawley był rozpuszczonym dzieckiem, a zarazem buntownikiem - iście mefistofeliczna mieszanka. Sam budynek nieraz trząsł się od kłótni młodego kontestatora, który na szczęście z wiekiem zmądrzał albo dobrze udawał, że tak zrobił. Po osiągnięciu pełnoletniości przez Hectora i jego przeprowadzce do Londynu wszyscy domownicy odetchnęli z ulgą, a już na pewno jego rodzice. Posiadłość dobrze pamięta huczne wesele chłopaka i jego ukochanej małżonki Suzanne z domu Selwyn. Kochali się szczenięcą miłością, która była tylko dodatkiem do połączenia rodów. Hector rozpoczął wspinaczkę po szczeblach kariery, gdzie mógł rozwinąć pełnie swoich możliwości, a jego małżonka miała zająć się dziećmi, tak bardzo wymaganymi przez resztę rodziny. Właśnie dziećmi, których długo nie było. Suzanne zajęta była tłumaczeniem kolejnych starych ksiąg na język angielski, a jej mąż skupiał się w pełni na polityce. Wszystko zmieniło się, gdy Hector zaczął na poważnie myśleć o wystartowaniu w wyborach o fotel Ministra Magii. „Szczęśliwa” rodzina zawsze była w cenie w polityce, dawała cudowne plecy i pokazywała kandydata z jego ludzkiej strony. Ich pierwsze dziecko, syn, przyszło na świat, gdy Hector Falwey był już na szczycie, narodziny potomka Ministra Magii były jednym z najczęstszych tematów rozmów na salonach. Kolejna ciąża Lady Fawley była niespodziewana, ale bardzo wyczekiwana przez rody. Elizabeth urodziła się w majowe popołudnie w zaciszu domu. W tamtym okresie nie było już między małżonkami miłości, która wyparowała, a jej miejsce u Hectora przejęły liczne kochanki. Pani domu dobrze wiedziała, że jej mąż nie jest wierny i przymykała na to oko, dopóki robił to po cichu. Z powodu samotności, a może z chęci ratowania małżeństwa urodziła ich trzecie dziecko - Thalię. Niestety, niedane jej było długo nacieszyć się córką, gdyż sama zmarła na smoczą ospę rok później.
Elizabeth została wychowana przez guwernantki i dziadków ze strony ojca, którzy wpoili jej miłość do sztuki, literatury, dyscyplinę i arystokratyczną etykietę. Miała bardzo dobry kontakt z rodzeństwem, którzy do dzisiaj są najbliższymi dla niej ludźmi. Jednak czas mijał szybko i w nadchodzących, nieuchronnych kolejach życia trafili oni do Hogwartu. I tak Elizabeth została prawie że sama w londyńskim domu, z wiecznie zapracowanym ojcem i niańkami. W tamtym okresie Hector prowadził intensywne życie seksualne; nie raz spotkała jego coraz to nowsze kochanki, które chętnie zostałyby jej macochami. Pomimo to był dobrym Ministrem, lecz tylko na czas pokoju. Coraz bardziej zaostrzająca się sytuacja wśród mugoli i sama idea „większego dobra” u czarodziei odsłoniła wszelkie wady Fawley’a, a brak reakcji na działania Grindelwalda pozbawiły go posady. Wtedy ten choleryczny i żywiołowy człowiek zmienił się nie do poznania. Nie było już w nim tej iskry, buntu i pasji.
Dziewięcioletnia Elizabeth dostrzegła po raz pierwsze w ojcu człowieka, słabego i kruchego jak wszyscy. Chciała potrafić go pocieszyć, ale pozostało jej tylko obserwować, jak pogrąża się w depresji w swoim gabinecie, który najbardziej ze wszystkich miejsc w domu przypominał mu czasy triumfu. Do dziś Beth nie nauczyła się pocieszać ludzi, jedynie siada przy nich i milczy. Spędzała wtedy jeszcze więcej czasu z babcią i dziadkiem, którzy na każdą okazje mieli jakąś anegdotę z ich życia i byli skarbnicą wiedzy; zapewne ona sama nigdy nie będzie potrafiła tyle przekazać następnemu pokoleniu w tak krótkich opowiastkach. Było w nich doświadczenie siedemdziesięciu lat życia, porażek i zwycięstw. Została wychowana jako dziecko Imperium Brytyjskiego, ku jego kulcie i chwale. Na nieszczęście, okres jej dorastania przypadł na okres jego upadku, tak bolesnego dla niej wychowanej w uwielbieniu Królowej Wiktorii i Evangeliny Orpington.
Elizabeth po ojcu odziedziczyła buntowniczy charakter i nawet zakładanie tradycyjnych sukienek okraszone było codzienną wielką kłótnią. Nie potrafiła pogodzić się, że ktoś jej rozkazuje; szczególnie nielubiane guwernantki nie jeden raz odczuły jej mściwy charakter. Z wiekiem przyszła również arogancja, skutecznie pielęgnowana, przez co słodsze nauczycielki. Wystarczy powiedzieć, że często podkreślała swoje więzy z Morganą, a jest się z czego chwalić. Mimo swego buntowniczego charakteru, młoda Fawley została świetnie nauczona przez guwernantki uśmiechania się, kiedy trzeba i udawania najsłodszego aniołka wśród gości. Nadal miała znikome kontakty z ojcem, który zamykał się w swoim gabinecie, przez co widywała go tylko w czasie posiłku, gdy ciągle ją poprawiał i sztorcował. W jej oczach powstał wtedy mit matki, którą idealizowała na każdym kroku i wystawiała na piedestały.
Mając jedenaście lat poszła do Hogwartu, gdzie dostała się do Slytherinu. Czemu ten dom? Odpowiedź jest prosta - ambicja. Chęć udowodnienia, że jest lepsza niż jej załamany ojciec, i że ród Fawley coś znaczy. Dziadkowie wpajali jej miłość do rodziny i szacunek do nazwiska, tym bardziej było jej wstyd za ojca, który tak wiele zaprzepaścił. Uczyła się dobrze, lecz nie była, ku jej irytacji, najlepsza. Niektóre przedmioty nie sprawiały jej żadnego problemu jak transmutacja, ukochane zaklęcia, czy obrona przed czarną magią, lecz eliksiry i numerologia wprawiały Elizabeth w ciągłe bóle głowy. Musiała niejeden raz brać korepetycje od innych uczniów, szczególnie z warzenia różnorodnych wywarów. Jej wielką pasją okazały się Starożytne Runy, którym oddawała swój wolny czas w czasie wakacji, gdy poznawała co nowsze znaki runiczne i tłumaczyła stare księgi. Na trzecim roku początkowo uczyła się wróżbiarstwa, ale odkrywszy, że nie posiada żadnego talentu w tej dziedzinie, szybko zniechęciła się do tego przedmiotu i rozstała się z nim po SUM-ach. Dziadkowie uznali, że to przejaw buntu wieku nastoletniego.
Była popularną osobą, stałą bywalczynią szkolnych imprez, ale w porównaniu do niektórych potrafiła utrzymać nieskazitelną opinie wśród nauczycieli. Zgodnie z oczekiwaniem została stałą bywalczynią Klubu Ślimaka; Profesor Slughorne nie odpuściłby sobie córki byłego Ministra Magii.
Zawsze umiała odnaleźć się w towarzystwie; prawić komplementy, kiedy trzeba i siedzieć cicho, gdy jest to potrzebne. Wiedziała dużo o innych i nigdy się nie sięgała po nadmiar alkoholu, by inni nie wiedzieli o niej zbyt wiele. Elizabeth już wtedy przejawiała niezwykłą cechę kontrolowania zarówno siebie, jak i najbliższych przyjaciół. Ze względu na płeć często czuła się lekceważona przez nastoletnich młodzieńców, lecz gdy pojawiał się alkohol potrafili jej wyjawić wszystko, od najgorętszych faktów o ich przyjaciołach z dormitoriów, po rodzinne problemy doskonale przez wszystkich maskowane. Informacje te często wykorzystywała do osiągnięcia swoich celów tak błahych (wtedy to było najważniejsze!), jak napisanie pracy z eliksirów, a także tych poważniejszych, jak wspomożenie w jej karierze aurora. Gdy chciała, potrafiła być uroczą osobą. Dobrego aktorstwa nauczyła się w domu rodzinnym, a doskonaliła wśród jej ślizgońskich kompanów. Ten dom stawiał przed nimi wymagania, każdy świetnie maskował swoje prawdziwe ja, inaczej nie przetrwałby w otoczeniu osób odmiennych od siebie. Elizabeth od zawsze była asertywna, co pozwoliło jej oprzeć się wpływom jej współdomowników, wśród których sztuka perswazji została opanowana do perfekcji. Może nie powinno ją dziwić, że to właśnie jej przyjaciele najczęściej próbowali nią manipulować. Wtedy zrozumiała, że przyjaciel to ktoś, kto pozwala się wykorzystywać, w zamian oczekując tego samego. Gdy ktoś został jej przyjacielem, potrafiła walczyć o niego jak lwica (o ironio!) i okazywać tak dla niej nietypową troskę, którą szybko maskowała zgryźliwym komentarzem.
Skończyła Hogwart z dobrymi wynikami, które pozwoliły jej rozpocząć kurs aurorski, ku zgrozie jej rodziny. W tamtym roku wydarzyła się również inna wielka rzecz - drugi ślub jej ojca z zaledwie osiemnastoletnią Glorią Bulstrode. To właśnie ona najbardziej krytykowała wybór Elizabeth, nic więc dziwnego, że panie nie przypadły sobie do gustu. Gloria rozkochała w sobie Hectora, który był wstanie zrobić dla niej wszystko, co chętnie wykorzystywała. Nie można było jej odmówić na pewno urody jak i sprytu, a także arogancji. Kobiety na każdym kroku sobie dogryzały, choć Elizabeth musiała przyznać, że Gloria wzbudziła jej ojca z tego okropnego marazmu, w który popadł lata temu.
Samo szkolenie było najtrudniejszym okresem dla Beth, która dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak ciężkie zadanie sama sobie wyznaczyła. Mimo swojego pragmatyzmu liczyła, że będzie łatwiej. Nie poddała się, tylko zaciskała zęby i starała się bardziej. To ile potu, krwi i przekleństw upuściło jej ciało zapewne nikt nie zdołałby policzyć - auror musiał umieć wszystko, inaczej byłby martwy. Pracowała nad kondycją fizyczną i umiejętnościami walki wręcz, jej ulubioną bronią obok różdżki był sztylet. Wymagano od nich aby byli twardzi, świecili przykładem i narażali swoje życie, aby inni mogli przeżywać własne bezpiecznie.
Poznała więcej zaklęć niż uważała, że w ogóle istnieję: ofensywne, defensywne, transmutacyjne i tak w kółko. Z czasem rzucała je nawet nie zastanawiając się co robi, po prostu robiła to z przyzwyczajenia; w ciągu tych trzech lat używała ich prawie codziennie. Największym problem okazały się po raz kolejny eliksiry, nad którymi spędziła więcej godzin niż kiedykolwiek w Hogwarcie. Miała już dość oparów, które notorycznie wywoływały u niej bóle głowy, zapachów, które drażniły jej nos. Trucizną mogło być wszystko, podane w odpowiedniej dawce; Widziała także i skutki zbyt późnego podania antidotum. Wtedy też korepetycji zaczął udzielać jej Florence, którego polubiła od razu. Mieli ze sobą świetny kontakt, który przekładał się na poprawę jej umiejętności w warzeniu eliksirów. Oczywiście, nadal traktowała go jak nauczyciela; w tamtym czasie ich relacja nigdy nie wyszła po za ramy stosunków mentor-uczeń. Za to osobą, którą nie potrafiła znieść, była jego małżonka - prawdziwa harpia, choć to krzywdzące dla jej ukochanego zespołu Quidditcha, aby nadawać jej taki przydomek. Elizabeth nienawidziła jej szczerze i soczyście; tego jak traktowała ją, otoczenie, ale przede wszystkim swojego męża. Najgorsze w tym wszystkim było to, że on ją naprawdę kochał, jak głupiec znosił wszystko - przyjmowało to czasem kolory szaleństwa, gdyż jak można było wytrzymać z taką kobietą. Gdy młoda Fawley'ówna została aurorem stało się... To. Od zawsze wiedziała, że to był przypadek; Florence zbyt mocno ją kochał aby zabić, choć zapewne pogratulowałaby mu tego czynu. Pomogła mu. Wszystko wyglądało jak samobójstwo: pełna rozpaczy kobieta postanawia umrzeć, zażywając jeden z eliksirów ukochanego męża. Czyż nie było to prawdopodobne? Nigdy nikomu o tym nie powiedziała, nawet swojemu rodzeństwu. Uniemożliwiała jej to Przysięga Wieczysta, której sama była orędowniczką. Gdyby świat dowiedział się co zrobiła, miałaby problemy, które nawet jej nazwisko nie mogłoby zamieść pod dywan. Po tym wydarzeniu jej relacja z Florencem zacieśniła się, a ich wspólny sekret połączył ich zapewne na zawsze.
Co jakiś czas poznawała coraz to nowszych kandydatów na małżonka, oczywiście zaproponowanych przez jej cudowną macochę; na szczęście dość szybko nauczyła się zbywać ich awanse. Elizabeth jest w pełni świadoma, że pewnego dnia nie będzie miała wyboru i któryś będzie musiał być „odpowiedni”, ale unika tego tematu jak tylko może. Czuje wewnętrzny opór, aby podążyć ścieżką jej znajomych, którzy wchodzili w związek małżeński z obowiązku. Zawsze wtedy wyobraża sobie swoje życie, które będzie przerażająco monotonne i złożone z codziennych rytuałów.
Na drugim roku kursu aurorskiego nawiązała romans z siostrą jednego z kandydatów na jej męża. Odbywało się wtedy przyjęcie u Greengrassów, nadęte i sztuczne jakich wiele. Od dwóch godzin wysłuchiwała swojego adoratora, który prowadził monolog zupełnie niestrapiony brakiem zainteresowania partnerki. I wtedy ją usłyszała. Była tak zupełnie inna od swojego brata, od razu przykuwała uwagę, choć wyglądała zwyczajnie, normalnie. Ale głos! Fawley’owie zawsze umieli rozpoznać talent, wyłapać perłę wśród odpadów. Clementine. Nie zakochała się w niej, przynajmniej nie od razu. Początkowo jej emocje ograniczały tylko i wyłącznie do czystego zaintrygowana. Jeszcze na tym samym przyjęciu nawiązała z nią kontakt. Pomimo pięknego uśmiechu, którym czarowała panna Greengrass, nie dosięgał on oczu przepełnionych smutkiem. Młódki prowadziły dość długą rozmowę przepełnioną sztucznym śmiechem, aż w końcu zobaczyła na jej ustach szczery wyraz. Już wtedy wiedziała, że zdobędzie Clementine. Do dziś nie wie, czy dziewczyna była świadoma jej poczynań, czy może uznawała to tylko za miłe zainteresowanie przyszłej bratowej. Być może zrozumiała to dopiero w dwa miesiące po ich pierwszym spotkaniu, gdy Elizabeth ją pocałowała. Widząc szok na jej twarzy uśmiechnęła się szeroko i pożegnała, jakby nic się nie stało. Od tamtego czasu spotykały się regularnie. Fawley lubiła ją obserwować, lubiła widzieć ją tak zdemoralizowaną, a zarazem wciąż niewinną. Co najważniejsze ufała jej. Mogła powiedzieć jej dużo, lecz nie wszystko – te informacje pozostawały tylko dla uszów jej rodzeństwa. Przywiązała się do Clementine, żyjąc w tak niepewnym okresie, bała się jej utraty. Elizabeth ciągle czuje strach, że jej bliscy od niej odejdą, umrą lub po prostu zrezygnują z niej.
Na przyjęciach, czy też po prostu dla oczu publiki były dobrymi znajomymi, lecz za kurtyną dymu papierosowego wydobywającego się z jej ust, tak do niej niepasującego, i alkoholu spijanego w za dużych ilościach, były sobie bliższe niż ktokolwiek by przypuszczał. Clemie służyła ich relacja; Elizabeth lubi myśleć, że dzięki temu ją naprawiła. Dosyć szybko drogi brata dziewczyny i Fawley’ówny rozeszły się, a one nadal trwały w tej dziwnej, pokręconej relacji, która nie miała prawa bytu. To nie była pierwsza kobieta w życiu aurorki, jednak pierwsza, na której zależało jej do tego stopnia. To było niebezpieczne. Ciągle odczuwała strach, że ktoś je nakryje, że Clementine odkryje nagle swój heteroseksualizm. Jakby biseksualizm był czymś złym… Był dla społeczeństwa, dla ich rodzin, pracodawców, którzy za takie anomalie z chęcią oddaliby je pod opiekę uzdrowicieli z urazów magipsychiatrycznych.
Ich „związek” wytrwał rok. Potem została im tylko ta wybrakowana przyjaźń, ale tak było łatwiej, bezpieczniej. Długo nie potrafiła sobie wyobrazić ich relacji jako czysto platonicznej. Nie są już sobie tak bliskie, a cień napięcia seksualnego ciągle można odczuć, gdy ze sobą przebywają. Elizabeth nigdy już nie związała się z żadną kobietą, wciąż pamięta o Clementine i wie, że nigdy, całkowicie nie uzna jej tylko za swoją przyjaciółkę; na to już jest za późno, lecz zrobi wszystko, aby jej nie stracić przez zbytnio wywieraną presję.
Skończyła mordercze szkolenie i rozpoczęła pracę jako auror. Nadal uświadczała krytyki ze strony rodziny, głównie przez wzgląd na swój upór. Bała się. Myśli, że jest to błąd nachodziły ją każdego dnia. A ona bała się popełniać błędy. Miała to już od dzieciństwa, gdy była ciągle krytykowana przez ojca. Stała się perfekcjonistką, swoim wewnętrznym i najostrzejszym krytykiem. Jakkolwiek by czegoś nie wykonała, zawsze odczuwała, że zrobiła tego wystarczająco dobrze. Połączenie z wiarą w swoje wysokie umiejętności, prowadziło do ciągłego samodoskonalenia. Źle znosiła dezaprobatę innych, gdyż wystarczająco surowo oceniała sama siebie. Chciała zawsze być najlepsza.
Co zadziwiające, pokochała tą pracę od razu, a chęć naprawienia błędów ojca popychała ją do intensywniejszego wykonywania swoich obowiązków. Jej małą, prywatną obsesją stał się Grindelwald, przez co była zdolna zrobić prawie wszystko, aby w jakikolwiek sposób przyczynić się do jego przegranej. Miała swoich informatorów na Nokturnie, którzy regularnie powiadamiali ją o ruchach czarnoksiężnika, jak i innych interesujących wieściach. Elizabeth korzystała z tych informacji, dyskretnie przekazując je osobom wyżej. Normą było prowadzenie własnego śledztwa na temat Grindewalda; starała się dojść do osób, które znały go i mogły opowiedzieć cokolwiek o nim. W pracy nigdy nie była typem odpowiadającym honorowemu Gryfonowi, aby pojmać winnych często naginała zasady honoru, używała nieczystych sztuczek, siły perswazji, a w ostateczności nawet siły fizycznej. Jej chłodne opanowanie niejeden raz pomogło jej przeżyć, ktoś musiał zachować spokój pracując z bandą Puchonów i Gryfonów. Wraz z nabywaniem przez nią doświadczenia, magiczna Brytania zaczęła odczuwać coraz większy strach. Elizabeth dorosła, albo przestała być tak denerwującym dzieciakiem, który stwarzał problemy na każdym kroku. Jako pełnoprawny auror ograniczyła alkohol tylko do weekendów i szklanki tequili wieczorem; mogła być w każdej chwili wezwana, przecież nie mogłaby pojawić się przed szefem w stanie nietrzeźwym! Za to gdy nadchodziła sobota... Powiedzmy, że czasami ciągle była głupim bachorem.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 16 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 13 | +3 (różdżka) |
Czarna magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 2 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 3 |
Język obcy: hindi | I | 1 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | I | 2 |
Historia magii | II | 5 |
Kłamstwo | II | 5 |
ONMS | I | 2 |
Retoryka | II | 5 |
Silna wola | II | 5 |
Spostrzegawczość | IV | 20 |
Starożytne runy | I | 2 |
Ukrywanie się | III | 10 |
Zielarstwo | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Zakon Feniksa | - | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | II | 7 |
Malarstwo (wiedza) | I | 1 |
Malarstwo (tworzenie) | I | 1 |
Muzyka (wiedza) | I | 1 |
Muzyka (gitara) | I | 1 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Taniec balowy | I | 1 |
Jazda konna | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Reszta: 4 |
różdżka, sowa, teleportacja, nóż, zaklęcie Muffliato, 8 punktów do statystyk
Ostatnio zmieniony przez Elizabeth Fawley dnia 09.08.16 20:02, w całości zmieniany 5 razy
Witamy wśród Morsów
[16.10.15] Katakumby +70 pkt
[16.11.15] Wsiąkiewka +90 pkt
[29.11.15] Udział w Festiwalu Lata +40 pkt
[11.12.15] Mecz +60 pkt
[25.12.15] Klub Pojedynków +35 pkt
[25.03.16] Udział w pokojach halloween +50 pkt
12.06.16 Udział w misji aurorów +50 pkt
[12.06.16] Wątek z Czary Ognia + 10 pkt
[22.07.16] Sabat +10 pkt
[26.11.16] Czara ognia, +10 pkt
[25.12.16] Spotkanie Zakonu Feniksa, +10 pkt
[08.04.17] Zwrot PD: +2 do OPCM, +1 do zaklęć, +30 PD; zwrot za sowę (50 PD) + zwrot za różdżkę (80 PD)
[24.04.17] 4 PB: -200 pkt
[02.06.17] +5 punktów do statystyk
[13.06.17] Aktualizacja postaci: +4 punkty OPCM, -200 PD
[28.08.17] Zdobycie osiągnięć (Obieżyświat, Weteran + Weteran (2)), +230 PD