Wydarzenia


Ekipa forum
Główna izba
AutorWiadomość
Główna izba [odnośnik]20.05.19 19:17

Główna izba chałupy

Największe pomieszczenie w domu Coriandera; łączące w sobie jadalnię, kuchnię, pokój gościnny oraz czytelnię. Frontowe drzwi chałupy prowadzą bezpośrednio do sporej wielkości, otwartego pomieszczenia, w chaotyczny sposób podzielonego na wyżej wspomniane, mniejsze lokacje.

Pierwszy w oczy rzuca się dosyć ubogi aneks kuchenny. Nad jego półkami wiszą stare garnki i przywiązane do gałązek, suszące się zioła. Centralny punkt parteru zajmuje stół nakryty śnieżnobiałą serwetką (ręcznie wydzierganą przez mugolską babcię Lovegooda) przyciśniętą do blatu przy pomocy sporej wielkości kwarcu górskiego. Po przeciwnych stronach kryształu palą się stożkowe kadzidełka uwalniające zapach drzewa sandałowego oraz paczuli.

Nieco na tyłach Cory zorganizował sobie przytulny kącik do czytania. Na tle złożonym z wypełnionych książkami półek ustawił mocno wysłużony, wykupiony z antykwariatu fotel obity w materiał w królewskim błękicie. Większość lamp przysłaniają rzucone (pozornie) od niechcenia lekkie materiały - (w rzeczywistości) mają one praktyczne zadanie blokować nadmiar światła oraz nadawać pomieszczeniu magicznego charakteru.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główna izba [odnośnik]20.05.19 19:40
| 3 grudnia

Świat przyzwyczajał powoli wszystkich do nieustannego deszczu i coraz to bardziej pogłębiającego się mrozu. Pogoda utrudniała wszystkim żywot, ale przecież nie dało się siedzieć w domu przez kilka miesięcy. Szczególnie, jeśli w takowym niedawno zamieszkał puchaty szczeniak, który – mimo dość zrównoważonego charakteru – potrzebował ruchu i wyraźnie dawał o tym znać swojej właścicielce, jeśli ta zbyt długo odkładała dłuższy spacer.
Korzystając więc z tego, że deszcz chwilowo ustał, Gwen wzięła Betty na smycz i wybrała się na spacer. W centrum Londynu nie było zbyt wiele miejsca, aby swobodnie pospacerować z psem, dlatego wsiadła w pierwszy lepszy autobus, lądując gdzieś na przedmieściach, w okolicy lasu. Ubrana w długi płaszcz dziewczyna mimo wszelkich starań już po chwili trzęsła się z zimna, ale przynajmniej Betty była zadowolona, wchodząc w każdą mijaną kałużę i obszczekując „dziwne” kamienie i pniaki, które mijały po drodze. Szczeniak był tak pocieszny, że malarka nie potrafiła zachować pełnej powagi, mimo zimna uśmiechając się od ucha do ucha.
Szły przed siebie, nie zwracając uwagi ani na czas, ani na chmury, które ponownie sugerowały deszcz; piesek pochłaniał za dużo energii i uwagi Gwen, aby ta pomyślała o tym, że pogoda mogła znów się zepsuć. W końcu padało już tak długo! W końcu musiało przecież przestać, Londyn już zalewało.
Zbliżały się powoli do niewielkiego domku pod lasem. Gwen przeszło przez myśl, że musi być uroczo mieszkać w takim miejscu: przyroda, cisza i spokój były czymś, co zdecydowanie pomagało w tworzeniu. Mimo wszystko rudowłosa uznała, że chyba nie chciałaby mieszkać tu samotnie. Mieszkająca z dala od ludzi, samotna kobieta, mogła przyciągać pecha, a tego dziewczyna zdecydowanie nie chciała.
Nie myśląc nad tym więcej, szła dalej, gdy smycz napięła się; Betty skupiła się na wąchaniu trawy. Gwen pociągnęła więc delikatnie smycz.
Betty, no chodź, idziemy – powiedziała do pieska. Ten jednak tylko zamerdał ogonem, dając znać, że słyszy właścicielkę, jednak nie mając zamiaru ruszać się z miejsca. – No Betty!
I właśnie w tej chwili lunęło.
Ciężkie krople deszczu prędko dotarły do głowy Gwen. Dziewczyna, reagując wręcz odruchowo po tylu tygodniach deszczu, założyła kaptur i podążyła prędko do najbliższego schronienia: lekko zadaszonego ganku domku. Liczyła, że chatka jest albo opuszczona, albo że właściciel nie obrazi się, że dziewczyna wykorzystuje jego posiadłość. Lepszego wyboru raczej nie miała: i tak podejrzewała, że wkrótce będzie chora.
Betty, również czując na swym karczku deszcz, ruszyła za właścicielką. W przeciwieństwie do niej wydawała się być jednak zadowolona z obrotu sytuacji. Ganianie się w deszczu jest przecież cudowną zabawą i piesek zdawał się przeżywać jedne z najlepszych chwil w swoim życiu. Te skończyły się jednak, gdy tylko dotarły pod dach. Zdyszana Gwen zatrzymała się, a Betty, próbując pędzić dalej, pociągnęła za smycz.
Nie, Bet, zostajemy tutaj – powiedziała malarka, wciąż próbując uspokoić oddech. – Tam za bardzo pada.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Główna izba [odnośnik]21.05.19 0:30
Przesadek wściekle stukał o szybę. Dopóty zawzięcie jeździł po niej pazurami dopóki skryty pod kocem Cory nie raczył leniwie unieść głowy nad poduszkę. Czupryna luźno poskręcała się w masę skołtunionych loków. Podczas czterdziestopięciominutowej drzemki mięśnie poety stężały od niewygodnej pozycji ułożenia ciała. Jeden z dwóch koców zdołał ześlizgnąć się na podłogę, co wyjaśniało dlaczego tuż po przebudzeniu blondyna ogarnęło odczucie wyziębienia.
Przez dłuższy moment wydawało mu się, że przespał cały ponury dzień, a deszczem wita go jeszcze bardziej spochmurniała noc. Oczy za sprawą siedzących na nosie okularów ostrość złapały znacznie prędzej niż zwykle. Z westchnieniem rozkosznego rozleniwienia Lovegood usiadł na sofie, nieśpiesznie rozglądając się po przestrzeni. Dał sobie dwie sekundy na zwycięską walkę z pragnieniem opadnięcia na jaśki i powrotu w objęcia Morfeusza.
Ostatecznie ruszył z miejsca, celem otworzenia okiennicy przemokniętemu przyjacielowi. Uprzednio wymownie dziobnąwszy właściciela w palec, sówka natychmiastowo przeleciała przez izbę i tyłem usiadła na szczycie jednej z kuchennych szafek. Pohukując nerwowo, pomimo rzekomego braku zainteresowania w regularnych interwałach nerwowo poruszała główką (nie)cierpliwie czekając na przeprosiny.
- Wybacz, że musiałeś czekać. Kompletnie...komplee...tnie... - wypowiedź ucięło gwałtowne ziewnięcie. Coriander rozłożył ramiona, naraz powtórnie wtulając się w trzymany na ramionach kraciasty koc. - Przysnęło mi się. – po pokonaniu dystansu dzielącego go od zwierza wykonał pierwszą próbę pojednania. Dosłownie wyciągnął w kierunku sowy rękę, nie spodziewając się niczego poza kolejnym skubnięciem. I skubnięcie otrzymał. Tym razem znacznie łagodniejsze.
Deszcz zacinał coraz zacieklej. Złośliwy w swej nieregularności, wchodził w batalię z płynącą po pomieszczeniu nostalgiczną melodią Erika Satie. Na stole wciąż leżał talerz wypełniony nietkniętym obiadem. Raz na jakiś czas, rzucająca na ściany słabe, miodowe światło lampka migotała grożąc rychłym przepaleniem. Nachyliwszy się nieco przy oknie, Cory odsunął bielutką zasłonkę z zamiarem sprawdzenia czy niebo dekoruje już sieć błyskawic. Jak na zawołanie – w niedużym oddaleniu od domostwa huknęło.
...ale nawet nie usłyszał owego hałasu. Coriandera za bardzo zaintrygowała stojąca na ganku sylwetkę. Nie spodziewał się gości. Szczególnie w taką pogodę. Z minuty na minutę na dworze robiło się coraz ciemniej. Choć w rzeczywistości wcale nie było nazbyt późno; zdawać by się mogło, iż nastaje zmierzch. Nieboskłon rozdarł piorun. Wiatr zmienił kierunek i grube krople poczęły bębnić prosto w front. Co za tym idzie - tajemnica istota właśnie otrzymała od Matki Natury darmowy, lodowaty prysznic.
W świetle ostatnich wydarzeń, zapraszanie obcych do domu nie wpisywało się w poczet najrozsądniejszych decyzji. Jednocześnie w swej dobroduszności Lovegood nie umiał zostawić nieznajomego na pastwę losu (oraz potencjalnego choróbska). Dlatego szczelnie owinięty pledem przeskoczył do drzwi i od razu otworzył je nieco szerzej. Na zewnątrz było znacznie głośniej i zimniej niż przewidywał.
Nie zamierzając przekrzykiwać się z siłami przyrody delikatnie złapał, zagadkową postać, za łokieć. W mrokach dostrzegł kobiecą twarz. Zalśniły czyjeś oczy. Otworzył usta, aby coś powiedzieć; ale słowa ugrzęzły mu w gardle, więc poprzestał na zachęcającym kiwnięciu na stojące otworem (stosunkowo) ciepłe wnętrze.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główna izba [odnośnik]21.05.19 10:17
Piesek zaszczekał radośnie, gdy deszcz zmienił kierunek, mocząc zarówno jego, jak i Gwen. Dziewczyna odwróciła się odruchowo, powstrzymując się przed niezbyt godnym kobiety skomentowaniu sytuacji. Ta pogoda! Nie mogła przecież stać zbyt długo pod cudzym dachem. Właściwie zupełnie nie powinna. To jednak było jedyne schronienie w tej chwili.
Może udałoby jej się wezwać Błednego Rycerza? Gwen wprawdzie nie wiedziała, czy magiczny autobus zapuszcza się na takie pustkowia, ale to chyba nie byłby taki głupi pomysł w tej sytuacji. Szczególnie, jeśli za chwilę nie przestanie padać… a na prędki koniec deszczu wcale się nie zapowiadało.
Że też była taka głupia! Mogła przecież ruszyć głową i dojść do jakże oczywistych wniosków: to, że nie padało przez chwilę, nie oznaczało, że zaraz nie lunie. A ponieważ grudzień przyniósł zimne prądy, dziewczyna zaczęła coraz bardziej trząść się z zimna i tylko jej wodolubny, puchaty szczeniak dobrze się bawił, nic sobie nie robiąc z nienajlepszej pogody. Przeciwnie, Gwen miała wrażenie, że Bettie w deszczu ożywa i dostaje dodatkowej energii.  W końcu prezent od Johnatana nie mógł być w pełni zwyczajny, musiał żyć wbrew ogólnie przyjętym zasadom.
Deszcz tworzył taki hałas, że malarka nie usłyszała otwierających się drzwi domku. Nie zwróciła też uwagi na Bettie, która spojrzała w stronę Lovegooda, machając ogonem. Była zbyt zajęta wpatrywaniem się w przestrzeń, ze zmarszczonymi brwiami i zmartwionym spojrzeniem, aby zwrócić uwagę, co robi jej podopieczna. Dlatego też gdy została złapana za łokieć, odruchowo wzięła głęboki oddech, odwracając się od Coriander i robiąc krok do tyłu. W jasnych oczach malarki błysnęły iskierki strachu. Jednocześnie Bettie zaczęła wyrywać się w stronę mężczyzny, z wyjątkowo dużym entuzjazmem lgnąc do niego, jakby chciała mu wyjaśnić, że choć jeszcze się nie znają to ona już doskonale wie, że lada moment będą najlepszymi przyjaciółmi. Cóż… szczenięta.
Ojej – wyrwało się z gardła dziewczyny. Jej głos był nieco chropowaty, zdradzając, że niedawno przebiegła kawałek. – Oj, pan… tu mieszka? Bardzo przepraszam, nie chciałam przeszkadzać, ale spotkał nas deszcz… zaraz wezwę Błędnego Rycerza, tylko niech choć trochę zelży ten deszcz – tłumaczyła nerwowo, jednocześnie przyglądając się nieznajomemu. Mężczyzna był od niej zdecydowanie starszy i choć z jednej strony wyraz jego twarzy wydawał się całkiem sympatyczny, to z drugiej różnica wieku oraz jego nagłe złapanie ją za łokieć sprawiały, że dziewczyna nie czuła się w tej chwili szczególnie pewnie. W końcu dziewczęta w jej wieku raczej powinny unikać tak bliskiego kontaktu z starszymi mężczyznami. Zarówno przez wzgląd na swoje bezpieczeństwo, jak i dobre imię. Tak przynajmniej tłumaczyła niegdyś jej matka, a po ostatnim spotkaniu z Michaelem Gwen zaczęła zbyt mocno przypominać sobie jej słowa dotyczące tego, co młoda panienka powinna, a czego nie powinna robić w związku z kontaktami z płcią przeciwną.
Widziała zaproszenie w spojrzeniu nieznajomego, ale czuła się zbyt skrępowana, aby z niego w tej chwili skorzystać.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Główna izba [odnośnik]21.05.19 20:48
Coriander nie zdawał sobie sprawy z tego, jak jego gościnność oraz zatroskanie mogą prezentować się z perspektywy nieznajomej. Patrzył na okoliczności zza szyby. Ze strony mężczyzny, który zerknąwszy przez okno spostrzegł stojącą na ganku swego przyleśnego domu ciemną postać. Biorąc pod uwagę sytuację polityczną w magicznym świecie, to on powinien obawiać się jakie zamiary ma tajemnicza kobieta. Wyciągając pomocną rękę narażał się na ewentualność w postaci utraty kończyny.
Mimo istnienia autentycznego zagrożenia - w Lovegoodzie nie zagorzał żaden nienazwany lęk. Kiedyś owa deformacja rzeczywistości oraz przemieszanie priorytetów okażą się finalnym gwoździem do trumny poety. Jeszcze w przyszłości ktoś wbije mu nóż w noszone na dłoni serce.
Deszcz zacinał tak mocno, iż do uszu blondyna dotarł zaledwie wycinek z wypowiedzi rudzielca. Przymarszczając brwi wyraził dezaprobatę względem prowadzenia dalszych dyskusji (vel „przekrzykiwania się z wyjącym wiatrem”) na zewnątrz. Jeżeli dziewczyna znajduje w sobie wewnętrzny ogień w postaci chęci do sprzeczek, prawdopodobniej lepiej byłoby sprzeczać się w cieple. Najlepiej z kubkiem rozgrzewającego, ziołowego naparu.
Kolejna błyskawica wreszcie rozjaśniła niebo na tyle, by ułatwić dostrzeżenie twarzy potencjalnego gościa. Młodziutkie dziewczę o delikatnym szkicu rysów wciąż pamiętająch dziecięcą niewinność. Łagodność jaka biła od rudowłosej zmyła z warg Coriandera grymas raczkującej irytacji.
Uwagę błękitnych tęczówek zogniskował na rozanielonym szczeniaku. Na widok psiaka, na ustach momentalnie wykwitł mu szerszy uśmiech. Po przykucnięciu pogładził zwierzaka po łepetynce, aby naraz instynktownie ściągnąć z ramion nieco zwilgotniały już koc i osłonić nim malucha.
Pies się przeziębi. – mruknął pod nosem, aczkolwiek na tyle głośno, by meritum wypowiedzi dotarło do uszu adresatki. – ...jeżeli chcesz tu stać, możesz stać. Ale niech młody decyduje sam za siebie, dobrze? – nawet wykonał krok w bok odsłaniając wejście do środka. Dodatkowo wykonał zachęcający gest. Z zaproszeniem zwracał się do psiny. I o ile Bettie zdecydowała się wejść – wzruszywszy ramieniem do Gwen, sam również wszedł do izby.
Przesadek powoli zaczynał stresować się całą sytuacją. Chyba zapomniał o tym jak bardzo był obrażony, ponieważ podczas tych paru chwil zdołał sfrunąć na parapet i rozpocząć nerwowe pohukiwanie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główna izba [odnośnik]21.05.19 23:44
Ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić Gwen, było wejście do domu obcego mężczyzny. Naprawdę. Nawet, jeśli ten nie był sam i w domu znajdowała się żona wraz z gromadką dzieci. To po prostu było nie na miejscu. Przecież wcale nie znała tego człowieka. Nie dość, że skorzystała z jego ganku to jeszcze miałaby chronić się pod jego dachem! Nie mogła być tak niedorzecznie niegrzeczna.
Mężczyzna jednak pochylił się ku Betty (czemu Gwen się wcale nie dziwiła, trudno było o bardziej urocze stworzenie, nawet jeśli suczka z dnia na dzień była coraz to większa) i skupił swoją uwagę bardziej na psie, niż na niej. Właściwie zachowanie Coriandera było całkiem sprytne: Gwen mogła nie troszczyć się o samą siebie, ale jednak zdrowie jej podopiecznej było dla niej całkiem istotne.
To ona – poprawiła mężczyznę odruchowo. W końcu tak długie rzęsy nie mogły należeć do przedstawiciela płci brzydkiej! – Myśli pan? – spytała niepewnie. Widać było, że dziewczyna toczy w sobie wewnętrzny bój: naprawdę nie chciała wchodzić do domu obcego człowieka. Kto wie, czy nie był jakimś strasznym dziwakiem z lasu, który chciałby skrzywdzić młodą dziewczynę? Wyglądał wprawdzie całkiem przyjacielsko, ale pozory potrafiły być mylące.
Betty zdecydowała jednak za swoją właścicielkę, z typową dla szczeniąt ciekawością ciągnąc do wnętrza domu. Trzymająca ją na smyczy Gwen nie miała szczególnego wyboru i podążyła za czarnym psem.
„Mam przecież różdżkę, mam przecież różdżkę” – powtarzała w myślach. Mężczyzna przecież pewnie był mugolem i nawet, jeśli chciałby zrobić jej krzywdę to nie miał przewagi w postaci magicznego patyka, prawda? Gwen bez większego problemu mogłaby tego dużo od niej wyższego nieznajomego rozbroić.
Gdy jednak tylko malarka przekroczyła próg domu mężczyzny nie miała zbyt wiele czasu na reakcję: Betty zaczęła szczekać na zwierzątko znajdujące się na parapecie. Gwen nie potrzebowała zaś dużo czasu, aby je rozpoznać.
Betty, ciszej – spróbowała uspokoić psa, po czym spojrzała zdziwionym spojrzeniem na mężczyznę: – Sowa… Jest pan leśniczym? – spytała. Z tego jednak co wiedziała, osoby opiekujące się lasem nie trzymały tak po prostu w domu sów. Czyżby trafiła na dom czarodzieja? Jaka jednak była na to szansa? Przecież po prostu spacerowała w okolicy lasu, to nie była szczególnie magiczna okolica. Nie sądziła jednak, aby zwykły mugol trzymał w domu tak specyficzne dla czarodziejskiego świata zwierzę.
Cały czas nieco zszokowana i zadziwiona sytuacją, nie do końca wiedząc, co powinna robić, zapomniała o tym, że była cała przemoczona i trzęsła się z zimna. Woda spływała z płaszcza i sierści Betty na podłogę, tworząc zarówno pod Gwen, jak i pod szczeniakiem, dość duże kałuże.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Główna izba [odnośnik]23.05.19 1:50
Z premedytacją brał ją pod włos. Grał na uczuciach, choć jakby nie patrzeć wyrzucony komentarz był ślepym strzałem. Jak się okazało – szczęśliwie celnym. Bądź co bądź, rudowłosa nie zostawiała Corianderowi zbyt wielkiego wyboru. Musiał coś zrobić, musiał namówić ją do przyjęcia zaproszenia. Nie chodziło przecież o to, żeby czuła się jak u siebie bądź odrzucała w kąt jakąkolwiek ostrożność. Zdecydowanie powinna słuchać głosu rozsądku! Jednocześnie z perspektywy gospodarza - trudno doznawać komfortu z ciężarem świadomości, iż na Twoim ganku marznie nie jedno, lecz dwa stworzenia. Nie sposób zgodzić się z tym, żeby ktoś dygotał na chłodzie, kiedy Ty siedzisz w wygodnym fotelu popijając ciepłą herbatkę. Dlatego niewidzialny ciężar spadł z serca blondyna, gdy szczenię podjęło słuszną decyzję.
Zamknąwszy drzwi wzdrygnął się; otrząsając głowę z grubych kropli, które zdążyły posklejać mu włosy i poprzyklejać niektóre z pukli do wilgotnego czoła. – Ciii, nie strasz go. – ostatni raz nachylił się do psa, by poklepać malucha po łepetynce. Następnie, z podobnym gestem wyrażającym  niewymuszoną czułość zwrócił się ku sówce. – Uciekaj, Sadku. Leć do pokoju. – najwyraźniej Przesadek nie był przekonany co do idei pozostawienia właściciela sam-na-sam z nieznajomymi. Nawet mimo swego tchórzliwego uosobienia nie śpieszył się do opuszczania czarodzieja. W czujnych oczętach ptaka to ruda i jej psina jawili się jako potencjalne niebezpieczeństwo. Intruzi, oto kim byli.
Sowa wydała z gardła niezadowolone huknięcie, wzniosła się w powietrze, lecz zamiast zniknąć na piętrze – zajęła miejsce na szczycie balustrady; skąd bystrymi ślepkami bezustannie obserwowała pannę Grey.
- Słucham? – wybity z pantałyku Lovegood zatrzymał się w połowie przeszukiwania podniszczonej komody. Na dziewczynę łypnął z nieukrywanym zaskoczeniem. Jak gdyby owe „oskarżenie” o sprawowanie roli leśniczego wydawało mu się kompletnie absurdalne. Po chwili zdziwienie minęło, a w tęczówkach mężczyzny zatańczył wyraz charakterystycznego zamyślenia. Umysł odpłynął mu w kierunku odpowiedzi na zestaw nad wyraz frapujących pytań: „Co właściwie robi leśniczy?”, „Jakie są cechy determinujące gajowego?”, „Eileen by wiedziała, prawda?, „Ciekawe co robi teraz Eileen?, „...może nadawałby się na takowego?”, „...może warto wreszcie rzucić robotę w ministerstwie?”, „Jaki dziś dzień tygodnia, czy nie powinienem być teraz w pracy...?”.
Z cichej kontemplacji Cory’ego wyrwał przytłumiony odgłos odległego grzmotu. Zatrzepotał rzęsami, starając się równocześnie zebrać myśli. – Nie, skąd ten pomysł? Leśniczy mieszkałby pewnie bliżej serca lasu. Oh, tutaj są! – z szafki wyciągnął dwa puchate ręczniki: jeden w kolorze liliowym, drugi w brzydkim odcieniu zgniłej oliwki. Przez uderzenie moment wahał się nie wiedząc jak należy się zachować. Ostatecznie odłożył je na blat stołu, krótkim zerknięciem niewerbalnie sugerując, iż zostały wyciągnięte specjalnie dla nich. Dla Gwen i Bettie. – Przygotuję panience coś na rozgrzanie, dobrze? Herbata z miodem gryczanym? Proszę siadać, ja... Nie gap się, to niemiłe. – ostatnie zdanie pomknęło do stróżującego Sadka. – Nie jest przyzwyczajony do obcych. Od dawna nie pojawiła się tu żadna nowa twarz. Szczególnie odkąd... – w porę uciął. Jeszcze sekunda a wyjawiłby tej mugolce kapkę zbyt wiele. - Ludzie unikają przedmieść.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główna izba [odnośnik]23.05.19 8:28
Po pierwszym zdziwieniu, jakim był dla Betty widok niewielkiej sówki, szczeniak uspokoił się, choć wciąż co chwilę spoglądał na pierzaste stworzonko. Co prawda Gwen także miała sowę, jednak zdecydowanie większą i mimo wszystko inaczej pachnącą, więc dziewczyna właściwie nie poczuła się zdziwiona zachowaniem swojej podopiecznej.
Malarka cały czas czuła się niepewnie. Rozglądała się wokół, nerwowym wzrokiem, nie wiedząc, czy ma zaufać nieznajomemu, czy może uciekać stąd jak najprędzej. Grzeczne wychowanie wręcz wymuszało, aby przyjęła gościnę, ale instynkt podpowiadał jej zgoła co innego, nawet jeśli Coriander sprawiał przyjazne wrażenie. Próbowała usłyszeć bądź zobaczyć krzątającą się wokół kobietę, czy gromadkę dzieci – w końcu większość ludzi w tym wieku nie mieszkała samotnie – jednak albo nikogo nie było w domu, albo wszyscy spali, albo właściciel domu faktycznie mieszkał w nim sam.
Gdy mężczyzna zaprzeczył, Gwen spojrzała na niego zdziwiona. Czyżby mężczyzna był czarodziejem? A może tylko lubił dziwne zwierzęta? W końcu dom wyglądał na pierwszy rzut oka całkiem… normlanie. Mugolsko. Po chwili jednak na twarzy dziewczyny pojawił się znów niepewny, lecz raczej obojętny na ewentualne magiczne zdolności Coriandera wyraz. W końcu czy to cokolwiek zmieniało? Tak czy owak lepiej było, aby nieznajomy nie wiedział o umiejętnościach Gwen, tak by w razie czego to po stronie malarki był efekt zaskoczenia. W końcu nikt nie powiedział, że miły człowiek nie może być jednocześnie psychopatycznym mordercą.
Skoro mężczyzna wyciągnął ręczniki, nie chcąca urazić gospodarza Gwen właściwie nie miała szczególnego wyboru. Ściągnęła płaszcz, pod którym miała typowo mugolski strój: proste spodnie z wysokim stanem i sweterek zdecydowanie nie przystawały do magicznego świata. Przewieszoną dotąd przez ramię torbę podstawiła na podłodze i sięgnęła po ręczniki, wycierając przede wszystkim mokrego psa oraz podłogę. Ona sama nie była szczególnie mokra: włosy miała wilgotne, ale płaszcz dobrze chronił ubranie znajdujące się pod spodem.
Gdy podkładała ręczniki, ponownie sięgnęła po swoją torbę, woląc ją mieć przy sobie: w końcu to w niej spoczywała różdżka.
Dziękuję – powiedziała tylko. – T… t… tak, niech będzie – odpowiedziała na pytanie mężczyzny, gryząc się w język. Znów chciała zapewnić nieznajomego o tym, że za chwilę wezwie Błędnego Rycerza, orientując się, że jeśli mężczyzna jest czarodziejem (a skoro miał sowę i nie zdziwił się na dźwięk tych słów to chyba jednak był) to już wie, z kim ma do czynienia. A może był na tyle zakręcony, by nie zwrócić na to uwagi? Przecież padało, mógł po prostu nie dosłyszeć.
Usiadła grzecznie przy stole, cały czas trzymając Betty na smyczy: wolała nie spuszczać wciąż wilgotnego i niesfornego szczeniaka luzem po cudzym domu. Piesek jednak chyba nie miał nic przeciwko, bo po chwili kręcenia się wokół położył się przy nogach właścicielki.
Nie dziw w taką pogodę – powiedziała cicho. – Dziękuję za gościnę, nie chce panu przeszkadzać. Niech tylko deszcz nieco zelżeje…


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Główna izba [odnośnik]02.06.19 23:48
Błędny Rycerz. Gdyby tylko wyłapał te dwa słowa z poprzecinanej hukami wiatru, wcześniejszej wypowiedzi dziewczyny przynajmniej nie czułby się w powinności względem ukrywania informacji dotyczących magicznego świata. Z drugiej strony, rzeczywiście niewiele by to zmieniło. Coriander z natury nie dzielił ludzi na mugoli oraz czarodziejów. Nawet jeżeli Gwen okazałaby się niemagiczną kobietą, nie zacząłby traktować jej protekcjonalnie czy z absurdalną pogardą. Dom Lovegooda sam w sobie był dostatecznie „mugolski”, aby blondyn nie obawiał się przyjmowania wszelkiego rodzaju gości. Jedynym elementem otoczenia zdolnym zdradzić pochodzenie gospodarza była mała fotografia stojąca na szafce przymocowanej do ściany. Zdjęcie, co prawda, nie poruszało się ani „nie żyło własnym życiem”, acz jego gładka powierzchnia przedstawiała uśmiechniętego, młodego mężczyznę ubranego w długą, czarną szatę. Wokół pamiątki po ojcu, leżały wiązanki kilku kwiatowych, zasuszonych bukiecików. Dwie, czuwające nad ołtarzykiem świeczki zdawały się nie wypalać; lecz płonąć wiecznym płomieniem.
Przygotowaną herbatę postawił na blacie. Brzdęk zastawy zagrał w unisonie z jękiem starego drewna, krzyczącego w dezaprobacie, gdy Cory zajmował miejsce na krześle naprzeciwko rudej.
W domu zapadła cisza. Wyłącznie odgłos tańczącego za oknami deszczu sprawiał, iż rzeczywistość nie traciła swej autentyczności. Chociaż w powietrzu wisiało coś surrealistycznego. Goszczenie nieznajomego dziewczęcia, agresja błyskawic, nadzwyczaj ostrożne zachowanie Przesadka...
Przez ułamki sekund Lovegood znowu począł tracić grunt pod nogami, nie będąc przekonanym czy naprawdę siedzi przy stole czy może nadal leży na kanapie w ciasnych objęciach Morfeusza...? Może gdyby się odwrócił ujrzałby samego siebie, skulonego pomiędzy kraciastymi kocami? Może znowu spotyka kogoś na we własnej głowie?
Iio miała podobne włosy. Burzę półprzeźroczystych loków. Gdyby zapragnęła, bez problemu zdolna byłaby uwić w nich gniazdo dla półprzeźroczystych ptaków.
- Jesteś prawdziwa? – wcale nie zabrzmiało mu to komicznie. Ani niepokojąco. A sam ton głosu blondyna wydawał się dosyć... smutny. Wchodzący w kontrast ze spokojnym, barwnym otoczeniem w którym przebywał na co dzień. Wreszcie, wiedziony zautomatyzowanym odruchem gwałtownie obrócił się na krześle, jak gdyby z obawą, iż przy niedostatecznej prędkości nieistniejące, śpiące ciało zniknie z kanapy. Kiwnąwszy łepetyną swoim myślom; posłał rudowłosej niemalże przepraszające spojrzenie. - Coraz trudniej odróżnić rzeczywistość od... Niedawno śniła mi się kobieta z blond włosami. Budowała bardzo skomplikowane, długie zdania. Cytowała Éluarda. Wydawała się żywa. - uwagę zwrócił na rozkosznego szczeniaka. - ...ale Ty masz psa, więc musisz być prawdziwa.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Główna izba [odnośnik]05.06.19 16:55
Malarka była zdecydowanie zbyt zestresowana całą tą sytuacją, żeby przyglądać się detalom domu Coriandera. Z resztą, nawet gdyby to zrobiła, pewnie szata fotografowanego nie zrobiłaby na niej najmniejszego wrażenia. Dwa światy, magiczny i niemagiczny, mieszały się jej często ze sobą, zlewając w jedno, a nawet jeśli byłoby inaczej, mugolom też zdarzało się takie stroje nosić. Gwen przecież nie znała gospodarza domu; nie zdziwiłaby się więc, gdyby okazało się, że człowiek z fotografii jest księdzem, być może przebywającym z dala od rodzinnego domu. Może to brat, może kuzyn, czy wuj. Ktoś bliski, kogo Coriander zawsze chciałby mieć przy sobie, mimo że dorosłe życie nie jest przecież takie proste. Chcieć nie zawsze znaczy móc, mimo że rudowłosa zdecydowanie wolałaby, by było inaczej.
Cisza irytowała Gwen. W normlanych okolicznościach cieszyłaby się dźwiękami deszczu, ale ten zbrzydł jej przez ostatnie tygodnie. Jakby tego było mało, znajdowała się w obcym domu, nie czując się szczególnie komfortowo. Miała wrażenie, że wprosiła się do mężczyzny, bez pozwolenia wchodząc z psem na jego werandę i naprawdę marzyła tylko o tym, aby ten deszcz już się uspokoił. Gdyby tylko mogła to zrobić w jakikolwiek zgrabny sposób, już dawno opuściłaby lokum Coriandera.
Skoro jednak na stole pojawiła się herbata, niegrzecznym byłoby jej odmówić (nawet ryzykując zatrucie przez szalonego pana z lasu), dlatego Gwen niezbyt pewnym ruchem sięgnęła po filiżankę. Postawiła ją przed sobą, chwilowo jednak nie podnosząc ciepłego naparu do ust. Woda była jeszcze zbyt gorąca, a choć malarce było zimno, wolała się nie poparzyć.
Utkwiła wzrok w tafli brązowego płynu akurat, gdy do jej uszu dobiegło pytanie Coriandera, którego absolutnie się nie spodziewała. Poderwała głowę i zmarszczyła brwi, zdzwiona takim obrotem sprawy. Nim zdołała dobyć głosu, gospodarz zaczął się tłumaczyć, choć dla malarki jego kolejne słowa wcale nie rozjaśniały powodu zadania tego pytania. Choć nieznajomy nie wydawał się groźny, jego zachowanie wcale nie wyglądało na zupełnie normalne.
Ja… sny… sny potrafią zaskakiwać, ale… przepraszam, proszę pana… wszystko z panem w porządku? – spytała; jej głos był nerwowy, ale dało się usłyszeć w nim odrobinę troski.


Ja chyba naprawdę powinnam iść... – powiedziała, wstając i biorąc psa. Deszcz powoli zaczynał ustawać, a Gwen nie chciała spędzać więcej czasu w obcym domu.

| zt[/b]


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Główna izba
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach