[SEN] Łaskoczące bąbelki i smok
AutorWiadomość
Chyba przysnęła. Gdy się zbudziła, woda w wielkiej wannie była już letnia, a jej ciało pokryło się gęsią skórką. Nie widziała swoich skrytych w falach nóg, bo przysłaniały je dryfujące płatki róż. Czerwonych. Nigdy w kąpieli nie używała czerwonych! Oderwała głowę od brzegu wanny i usiadła. Podciągnęła kolana do piersi i objęła je dłońmi. Rozejrzała się dookoła z nieco nieprzytomnym spojrzeniem. To nie była jej łazienka. Przez wielkie okna przeciskało się ciepłe słońce, jakby anomalie zniknęły. Pomieszczenie było bardzo wytworne, ale z pewnością nie znajdowało się w Beaulieu. Zrobiło jej się zimno, przecież… przecież tylko na chwilę zamknęła oczy. Gdzie więc była? Mimo to wszystko wydawało się takie jej, tak wcześniej dotknięte i oswojone. Zaczęła przecierać dłońmi wilgotne ramiona, a później wycisnęła z włosów wodę. Powinna zawołać Balbinę? Balbina nigdy nie przygotowałaby jej tego szlafroka, te nici były tak nieznajome. Z tego wszystkiego zakręciło się jej w głowie i na moment znów oparła głowę o wannę i nieco głębiej się zanurzyła. Może ten dziwny stan otępienia zniknie, jeśli znów na chwilę przymknie oczy? Pamiętała wiele niepokojących wydarzeń z ostatnich tygodni, które mogły sprawić, że to wszystko było tylko jej wspaniałym wyobrażeniem.
Chwyciła różdżkę ze stolika (której wcześniej tam nie było, ale jakimś cudem się tam nagle znalazła) i błysnęła zaklęciem, aby podgrzać wodę. Później ścisnęła w dłoni myjkę i zaczęła sunąć nim po swoim powoli ogrzewającym się ciele. Przymknęła oczy. Wierzyła, że to tylko jakieś kłamliwe mary i zaraz znów znajdzie się w swojej łazience. Ostatecznie wyziębiła się na tyle, że mogła doznać niepewnego, fałszywego wyobrażenia. Tak, właśnie w to teraz chciała uwierzyć. Podniosła jedną nogę wysoko w górę i zaśmiała się cicho. Woda spływała po niej, a piana rozpływała się. Wzięła garść tych białych bąbelków i dmuchnęła. Kolorowe kule wzbiły się w powietrze. Gdziekolwiek była – czuła się bardzo dobrze, a gdy znów otworzy oczy, powrócą znane ściany. Nie poczuła nawet, że słońce skryło się za ciemniejszą chmurą i słońce przestało przesuwać się łaskoczącym światłem po jej ciele.
Chwyciła różdżkę ze stolika (której wcześniej tam nie było, ale jakimś cudem się tam nagle znalazła) i błysnęła zaklęciem, aby podgrzać wodę. Później ścisnęła w dłoni myjkę i zaczęła sunąć nim po swoim powoli ogrzewającym się ciele. Przymknęła oczy. Wierzyła, że to tylko jakieś kłamliwe mary i zaraz znów znajdzie się w swojej łazience. Ostatecznie wyziębiła się na tyle, że mogła doznać niepewnego, fałszywego wyobrażenia. Tak, właśnie w to teraz chciała uwierzyć. Podniosła jedną nogę wysoko w górę i zaśmiała się cicho. Woda spływała po niej, a piana rozpływała się. Wzięła garść tych białych bąbelków i dmuchnęła. Kolorowe kule wzbiły się w powietrze. Gdziekolwiek była – czuła się bardzo dobrze, a gdy znów otworzy oczy, powrócą znane ściany. Nie poczuła nawet, że słońce skryło się za ciemniejszą chmurą i słońce przestało przesuwać się łaskoczącym światłem po jej ciele.
Spojrzenie czekoladowych oczu utkwiony było w lustrzanym odbiciu. Przystojny mężczyzna, z poważnym wyrazem twarzy spoglądał na niego. Nienagannie ułożone włosy, nieco przydługie, rozczesane grzebieniem. Kilkudniowy zarost, sumiennie pielęgnowany przez jego posiadacza. Zegar tykał cicho zaraz za jego plecami, a pomieszczenie rozgrzewały promienie słońca, wdzierające się przez pokaźnych rozmiarów okiennice. Stał przez chwilę, obserwując blizny zdobiącego jego tors, zdobyte przez tyle lat ciężkich doświadczeń. Sięgnął po śnieżnobiałą koszulę, przygotowaną specjalnie na tę okazję. Luźno zawisła na jego ramionach, kiedy podchodził do okien. Pogoda była piękna, idealna na kolejną wyprawę.
Zapinając z wolna srebrne guziki skierował się do łazienki, zapukał ostrzegawczo, jednak później nacisnął na klamkę, która uległa pod naciskiem jego dłoni. Znalazł się wewnątrz przestronnego pomieszczenia, utrzymanego w idealnym stanie. Spojrzenie padło na piękną kobietę, leżącą w wannie. Dopinał wolno guziki, bezwstydnie patrząc w jej stronę. Była w Chateau, była jego żoną, nie musiał się krępować, ani uciekać wzrokiem. Nie było nic bardziej wskazanego, niż pożądliwe spojrzenie małżonka, rzucane w stronę pięknej żony. Zrobił krok w jej stronę, dopinając ostatni guzik.
- Spóźnimy się, najdroższa. – powiedział miękkim, przyjemnym głosem. Nieco niższym niż miał w rzeczywistości. Zbliżył się do wanny, przesunął delikatnie palcami po jej nagim ramieniu. Obszedł wannę, stając na linii promieni słonecznych. Odwrócił się w jej kierunku. W jego wzroku było coś… dziwnego. Pragnienie, pożądanie, fascynacja. Isabella była piękna, jej ciało wyglądało niewinnie wśród tych mydlanych bąbelków. Nie była taka niewinna, mąż dostrzegał w niej ogień, który płonął żywo. Nie mogła go zmylić tym obrazem niewinności w żaden sposób. – A może zmieniłaś zdanie i wolisz zostać? – spytał, robiąc krok w jej kierunku. Pewny siebie mężczyzna, wiedzący doskonale czego chce. Wszystko zależało od jej odpowiedzi, choć oboje wiedzieli, że niegrzecznym było zawodzić gospodarzy spotkania. Kreacja Isabelli widziała w sypialni, przygotowana specjalnie na tą okazję. Cudowna, zwiewna, subtelnie podkreślająca jej urodę. Oczekiwał, że zjawią się na balu, a ona będzie najpiękniejszą z wszystkich dam.
Zapinając z wolna srebrne guziki skierował się do łazienki, zapukał ostrzegawczo, jednak później nacisnął na klamkę, która uległa pod naciskiem jego dłoni. Znalazł się wewnątrz przestronnego pomieszczenia, utrzymanego w idealnym stanie. Spojrzenie padło na piękną kobietę, leżącą w wannie. Dopinał wolno guziki, bezwstydnie patrząc w jej stronę. Była w Chateau, była jego żoną, nie musiał się krępować, ani uciekać wzrokiem. Nie było nic bardziej wskazanego, niż pożądliwe spojrzenie małżonka, rzucane w stronę pięknej żony. Zrobił krok w jej stronę, dopinając ostatni guzik.
- Spóźnimy się, najdroższa. – powiedział miękkim, przyjemnym głosem. Nieco niższym niż miał w rzeczywistości. Zbliżył się do wanny, przesunął delikatnie palcami po jej nagim ramieniu. Obszedł wannę, stając na linii promieni słonecznych. Odwrócił się w jej kierunku. W jego wzroku było coś… dziwnego. Pragnienie, pożądanie, fascynacja. Isabella była piękna, jej ciało wyglądało niewinnie wśród tych mydlanych bąbelków. Nie była taka niewinna, mąż dostrzegał w niej ogień, który płonął żywo. Nie mogła go zmylić tym obrazem niewinności w żaden sposób. – A może zmieniłaś zdanie i wolisz zostać? – spytał, robiąc krok w jej kierunku. Pewny siebie mężczyzna, wiedzący doskonale czego chce. Wszystko zależało od jej odpowiedzi, choć oboje wiedzieli, że niegrzecznym było zawodzić gospodarzy spotkania. Kreacja Isabelli widziała w sypialni, przygotowana specjalnie na tą okazję. Cudowna, zwiewna, subtelnie podkreślająca jej urodę. Oczekiwał, że zjawią się na balu, a ona będzie najpiękniejszą z wszystkich dam.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Czyjś głos rozbił jej niewinne rozmarzenie, kilka mydlanych baniek popękało. Isabella poruszyła się lekko przestraszna, kiedy do łazienki wszedł… Lord Rosier. Zamrugała, a potem szybko oderwała wzrok i w wyraźnym spłoszeniu głębiej, szczelniej otuliła swoje ciało pianą. Serce zbyt szybko zabiło, a głos zablokował się w gardle. Ojej, był tu, naprawdę tu był i mówił do niej, jakby było to tak naturalne. Momentalnie zaczęła sobie przypominać jakieś pomazane obrazy. Niestety nie mogły się ułożyć w konkretne rysy, ale mogły uświadomić ją, że to mąż. Inaczej przecież nigdy by nie wszedł i nie śmiał przerwać tak intymnej czynności. Mimo to zawstydziła się i oblała czerwienią, jakby to było coś wybitnie przejmującego. Dlaczego wspomnienia o nim były takie mgliste? Powiodła za Mathieu spojrzeniem, obserwowała, jak zapinał guziki koszuli, wzdrygnęła się, kiedy otoczył ją dotykiem. Ich spojrzenia przecinały się w dziwnym, przyjemnym napięciu, którego nie potrafiła pojąć, ale to było takie przyjemne uczucie. Ilość bąbelków malała, a on spoglądał na nią w oczekiwaniu na odpowiedź. Był chyba jakiś bal, na który powinni iść. Wyglądał tak przystojnie, czysto, był idealny. Czy jednak niezbyt się pospieszył z tymi guzikami, skoro ona dopiero była w wannie i czekał ją jeszcze długi rytuał pielęgnacyjny? Nie przystoi, aby pojawili się osobno, a i wyobrażała sobie jego nudne spojrzenie, kiedy Balbina będzie czesać jej włosy i ściskać mocno gorset. Niemniej jednak uśmiechnęła się do niego wciąż tak beztroska.
- Mathieu, z pewnością oczekują nas tam – powiedziała wreszcie i przekręciła się lekko w wannie. Oparła o jej brzeg łokcie, a jej broda zawisła lekko nad nimi. Patrzyła na niego zauroczona – zupełnie jakby widziała go po raz pierwszy. Wreszcie powoli wstała z wanny i lekko rozprostowała plecy. Woda i piana ściekały z jej ciała. Poderwała się chyba zbyt gwałtownie, bo pozbawione ciepła ciało zadrżało. Pomyślała przez chwilę, że nie powinna tak bezwstydnie przed nim stać, ale to przecież Mat. Jej Mat. – Podasz mi ręcznik? – zapytała niewinnie i nie spuszczała z niego wzroku. Powinna przyspieszyć trochę przygotowania do balu. Nie była jednak pewna, ile tak naprawdę zostało czasu. Nawet jeśli nie miała ochoty, to przecież nie mogła sobie pozwolić na tak śmiały i niegodny damy kaprys. Musieli iść.
– A Ty byś wolał… zostać? – spytała po chwili i lekko przegryzła wargę. Pytał trochę tak, jakby sam faktycznie nie miał ochoty na to przyjęcie. Mieli jednak zobowiązania. Czy jednak coś wielkiego stałoby się, gdyby troszkę się spóźnili? Nie, powinna wyrzucić z głowy te myśli. Przechyliła lekko głowę do swojego ramienia. Poczuła piękny zapach kwiatowych olejków.
- Mathieu, z pewnością oczekują nas tam – powiedziała wreszcie i przekręciła się lekko w wannie. Oparła o jej brzeg łokcie, a jej broda zawisła lekko nad nimi. Patrzyła na niego zauroczona – zupełnie jakby widziała go po raz pierwszy. Wreszcie powoli wstała z wanny i lekko rozprostowała plecy. Woda i piana ściekały z jej ciała. Poderwała się chyba zbyt gwałtownie, bo pozbawione ciepła ciało zadrżało. Pomyślała przez chwilę, że nie powinna tak bezwstydnie przed nim stać, ale to przecież Mat. Jej Mat. – Podasz mi ręcznik? – zapytała niewinnie i nie spuszczała z niego wzroku. Powinna przyspieszyć trochę przygotowania do balu. Nie była jednak pewna, ile tak naprawdę zostało czasu. Nawet jeśli nie miała ochoty, to przecież nie mogła sobie pozwolić na tak śmiały i niegodny damy kaprys. Musieli iść.
– A Ty byś wolał… zostać? – spytała po chwili i lekko przegryzła wargę. Pytał trochę tak, jakby sam faktycznie nie miał ochoty na to przyjęcie. Mieli jednak zobowiązania. Czy jednak coś wielkiego stałoby się, gdyby troszkę się spóźnili? Nie, powinna wyrzucić z głowy te myśli. Przechyliła lekko głowę do swojego ramienia. Poczuła piękny zapach kwiatowych olejków.
Obserwował dokładnie każdy jej ruch, nawet najmniejsze drgnięcie. Lord lubił obserwować, napawać się pięknym widokiem, zbliżaj. Nie przejął się tym spięciem, najwyraźniej jego żona jeszcze nie przywykła do nowej roli. Nie chciał jednak popełnić karygodnego błędu, wszak mógł przebywać w jej towarzystwie sam na sam, nie musząc liczyć się ze służbą czy dwórkami. Balbinę traktował oschle, sama myśl o jej dwórce przyprawiała go o dreszcze. Jego żona za nią przepadała, a on nie zamierzał jej tego zakazywać.
Wzorkiem przesunął po jej ciele, kiedy gorąca woda wzburzyła się pod wpływem jej ruchu. Isabella podniosła się powoli, a woda z wolna zaczęła spływać po jej nagim ciele. Bezwstydnie przesunął po nim wzrokiem, najwyraźniej jego Lady zrezygnowała z rumieńców, na rzecz odważniejszych czynów. Miała rację, była jego, teraz należała tylko do niego. Zwlekał, z podaniem jej ręcznika, jakby chcąc przedłużyć ten moment i rozkoszować się widokiem jej pięknego ciała. W końcu jednak podał jej przyjemny w dotyku materiał, czekając aż okryje się nim. Wyciągnął dłoń w jej kierunku, aby pomóc jej wyjść z wanny i uchronić od ewentualnego upadku, na który mogłaby być narażona. Dbanie o bezpieczeństwo swej żony było dla niego najważniejsze.
- Przecież mnie znasz… – odparł na jej słowa. Chateau opuszczał gdy kierował się do pracy lub na ważne spotkania. W wolnych chwilach zaczytywał się w literaturze lub rzeźbił. Czy żona zdołała poznać go na tyle, aby móc rozszyfrować jego pragnienia? Jej wilgotna dłoń spoczęła na jego własnej, kiedy pomagał jej wyjść z wanny. Asekurował, chroniąc przez upadkiem. Skrycie wierzył, że ręcznik przewiązany zaraz nad jej biustem, ześlizgnie się, pozwalając mu jeszcze chwilę napawać oczy tym przyjemnym widokiem. Najwyraźniej nie mylił się w pierwszej kwestii, bo kiedy Isabella stanęła na mokrych kaflach podłogowych poślizgnęła się, a on złapał ją mocno w silne ramiona, chroniąc przed upadkiem. – Ostrożnie, najdroższa… – szepnął, a jego śnieżnobiała koszulka nasiąknęła wodą. Na szczęście to nie jedyna jaką posiadał.
Wzorkiem przesunął po jej ciele, kiedy gorąca woda wzburzyła się pod wpływem jej ruchu. Isabella podniosła się powoli, a woda z wolna zaczęła spływać po jej nagim ciele. Bezwstydnie przesunął po nim wzrokiem, najwyraźniej jego Lady zrezygnowała z rumieńców, na rzecz odważniejszych czynów. Miała rację, była jego, teraz należała tylko do niego. Zwlekał, z podaniem jej ręcznika, jakby chcąc przedłużyć ten moment i rozkoszować się widokiem jej pięknego ciała. W końcu jednak podał jej przyjemny w dotyku materiał, czekając aż okryje się nim. Wyciągnął dłoń w jej kierunku, aby pomóc jej wyjść z wanny i uchronić od ewentualnego upadku, na który mogłaby być narażona. Dbanie o bezpieczeństwo swej żony było dla niego najważniejsze.
- Przecież mnie znasz… – odparł na jej słowa. Chateau opuszczał gdy kierował się do pracy lub na ważne spotkania. W wolnych chwilach zaczytywał się w literaturze lub rzeźbił. Czy żona zdołała poznać go na tyle, aby móc rozszyfrować jego pragnienia? Jej wilgotna dłoń spoczęła na jego własnej, kiedy pomagał jej wyjść z wanny. Asekurował, chroniąc przez upadkiem. Skrycie wierzył, że ręcznik przewiązany zaraz nad jej biustem, ześlizgnie się, pozwalając mu jeszcze chwilę napawać oczy tym przyjemnym widokiem. Najwyraźniej nie mylił się w pierwszej kwestii, bo kiedy Isabella stanęła na mokrych kaflach podłogowych poślizgnęła się, a on złapał ją mocno w silne ramiona, chroniąc przed upadkiem. – Ostrożnie, najdroższa… – szepnął, a jego śnieżnobiała koszulka nasiąknęła wodą. Na szczęście to nie jedyna jaką posiadał.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Nierozsądnym byłoby odsyłanie Balbiny. Liczyć się powinien z tym, że czasy były niepewne (o ile nie znaleźli się w jakiejś pokojowej przyszłości lub nie była to jakaś alternatywna rzeczywistość). Podróżowanie żony z towarzyszką powinno uspokajać go. Wiedział, że nie była sama. Zresztą chyba nie mógł w nią wątpić. Prędzej może w nierozsądek niż w brak oddania. To dusza nieco wariacka, którą niekiedy ciężko było poskromić, ale radził sobie, prawda? Zabójcza okazywała się dla niej ta dziwna amnezja. Zupełnie jakby nie była nawet pewna, jak wyglądały ich ostatnie dni. Jakby obudziła się w nowym świecie. Bała się tego uczucia, choć była w tym odrobina niezrozumiałego szaleństwa.
Czuła się obserwowana, ale chyba nie było w tym nic nietypowego, nic, czego powinna się obawiać. Czy uznawał ją za piękną? Dla niego chciała taką być. Dziwne myśli mieszały jej się w głowie, poczuła nawet ból, ale zignorowała to. Zamiast tego wciąż uśmiechała się do męża w tej naturalności. Niepamięć drażniła nieustannie. Otuliła ciało ręcznikiem i miała ochotę się skulić w sobie. Na moment zgasły iskry w jej oczach.
– Znam Ciebie, Mathieu – powtórzyła za nim z dziwną nostalgią, a potem objęła jego ciepłą, pewną dłoń. Ten dotyk wciąż nie był tak codzienny, jak mogłaby się tego spodziewać. Odnalazła w nim ognisko nowych odczuć. Jak wtedy, kiedy się wzdrygnęła. Spróbowała wyjść z wanny, ale nogi odmówiły posłuszeństwa, świat okręcił się niepostrzeżenie, a ona wylądowała w mocnym uścisku jego ramion. Pomyślała, że może to był ten zawrót głowy, a nie żadne nogi. Czuła się niepewnie. W dodatku wtulona w męża doświadczała przedziwnego uczucia. Jakby obejmowała go po raz pierwszy w życiu. Serce biło jej bardzo szybko, a ręcznik rozluźnił się nieco przez to wszystko. Przyległa jednak do niego mocno, jakby wrócił właśnie z bardzo długiej podróży, a ona tak bardzo tęskniła. Nowy był nawet jego zapach. Koszula totalnie mu przemokła w każdym miejscu, do którego się zdołała przysunąć. Przyklejony do klatki piersiowej materiał sprawiał, że mogła podglądać przez delikatną woalkę jego pierś. Przesunęła powolutku palcem w takim nasączonym, prześwitującym miejscu, a potem podniosła główkę i popatrzyła na niego. Za nic nie chciała się odsuwać, ale zrobiła to.
– Będziesz musiał się przebrać… - wyszeptała, sięgając do guzików koszuli, które jeszcze przed chwilą zapinał. Mat robił za mokrego lorda, a w takim odzieniu zdecydowanie nie mógł pokazać się światu. Rozpięła jego koszulę, a potem zdjęła ręcznik i zarzuciła na siebie szlafrok. Posłała mu jeszcze drobny, nieco zawadiacki uśmiech i udała się do sypialni.
Czuła się obserwowana, ale chyba nie było w tym nic nietypowego, nic, czego powinna się obawiać. Czy uznawał ją za piękną? Dla niego chciała taką być. Dziwne myśli mieszały jej się w głowie, poczuła nawet ból, ale zignorowała to. Zamiast tego wciąż uśmiechała się do męża w tej naturalności. Niepamięć drażniła nieustannie. Otuliła ciało ręcznikiem i miała ochotę się skulić w sobie. Na moment zgasły iskry w jej oczach.
– Znam Ciebie, Mathieu – powtórzyła za nim z dziwną nostalgią, a potem objęła jego ciepłą, pewną dłoń. Ten dotyk wciąż nie był tak codzienny, jak mogłaby się tego spodziewać. Odnalazła w nim ognisko nowych odczuć. Jak wtedy, kiedy się wzdrygnęła. Spróbowała wyjść z wanny, ale nogi odmówiły posłuszeństwa, świat okręcił się niepostrzeżenie, a ona wylądowała w mocnym uścisku jego ramion. Pomyślała, że może to był ten zawrót głowy, a nie żadne nogi. Czuła się niepewnie. W dodatku wtulona w męża doświadczała przedziwnego uczucia. Jakby obejmowała go po raz pierwszy w życiu. Serce biło jej bardzo szybko, a ręcznik rozluźnił się nieco przez to wszystko. Przyległa jednak do niego mocno, jakby wrócił właśnie z bardzo długiej podróży, a ona tak bardzo tęskniła. Nowy był nawet jego zapach. Koszula totalnie mu przemokła w każdym miejscu, do którego się zdołała przysunąć. Przyklejony do klatki piersiowej materiał sprawiał, że mogła podglądać przez delikatną woalkę jego pierś. Przesunęła powolutku palcem w takim nasączonym, prześwitującym miejscu, a potem podniosła główkę i popatrzyła na niego. Za nic nie chciała się odsuwać, ale zrobiła to.
– Będziesz musiał się przebrać… - wyszeptała, sięgając do guzików koszuli, które jeszcze przed chwilą zapinał. Mat robił za mokrego lorda, a w takim odzieniu zdecydowanie nie mógł pokazać się światu. Rozpięła jego koszulę, a potem zdjęła ręcznik i zarzuciła na siebie szlafrok. Posłała mu jeszcze drobny, nieco zawadiacki uśmiech i udała się do sypialni.
Naturalność jego ruchów była nadzwyczajna. Nie krępował się niczym, zachowując swobodę i pewność siebie. W jego oczach nie było widać skrępowania, kiedy tęczówki przesuwały się po każdym skrawku jej nagiego ciała. Przyjemny widok, cieszący oczy, a on miał ją tylko dla siebie. Przysięgała właśnie jemu, chciała trwać u jego boku, jako najpiękniejsza dama. Każdy jej ruch, delikatny gest, był dla niego niebywałą nagrodą, czerpał przyjemność z możliwości obserwowania jej delikatnego ciała, które należało w całości do niego.
Znała go, znała jego potrzeby, wiedziała co zrobić, aby jej mąż był zadowolony. Triumfalny uśmiech przemknął przez jego twarz. Był wobec niej sprawiedliwy, delikatny i troskliwy, przekazując to każdym, nawet najmniejszym gestem. Z czułością wspierał ją, kiedy stawiała krok, wychodząc z wanny, a później objął silnie, gdy wylądowała w jego objęciach. Trzymał drobne ciało, pasujące do niego tak perfekcyjnie, niecodzienny widok. Zupełnie tak, jakby byli dla siebie stworzeni. Był powściągliwy, nie wykorzystywał sytuacji, nie chcąc kusić losu. Nie wyglądał na przejętego przemokniętą koszulą, przez którą przebijał widok jego skóry. To nie miało znaczenia, wszak jego dama była w opresji, a on, dzielny rycerz musiał ją ratować. Trafił jej się prawdziwy Lord…
Zadziorność jej ruchów, kiedy zdejmowała z niego koszulę, a później całkowite pozbycie się ręcznika… Wpatrywał się w nią przez długą chwilę, obserwując jak zakłada szlafrok i kieruje się w stronę ich sypialni. Ruszył za nią. Jego Lady miała się przygotować do balu, on również musiał. Tamta koszula została na podłodze w łazience, nowa już znalazła się w jego rękach, a on powoli zarzucił ją na swoje ramiona.
- W tej kreacji będziesz najpiękniejsza. – rzucił, spoglądając w stronę sukni balowej przygotowanej specjalnie dla Isabelli na tą okazję. Widział przymiarki i mógł ocenić od razu. Stanął obok niej, obserwując Balbinę, która rozpoczęła przygotowania damy jego serca. – Długo to potrwa? – powiedział w stronę Balbiny. Ton jego głosu uległ znacznej zmianie, stał się chłodny, wyniosły, tak samo jak wyraz jego twarzy. Nie przepadał za jej służką i nie był w stanie zaakceptować jej obecności w pobliżu, wystarczył jedno spojrzenie, a Balbina na pewno zdawała sobie sprawę z tego, jakie podejście miał do niej szanowny Lord.
Znała go, znała jego potrzeby, wiedziała co zrobić, aby jej mąż był zadowolony. Triumfalny uśmiech przemknął przez jego twarz. Był wobec niej sprawiedliwy, delikatny i troskliwy, przekazując to każdym, nawet najmniejszym gestem. Z czułością wspierał ją, kiedy stawiała krok, wychodząc z wanny, a później objął silnie, gdy wylądowała w jego objęciach. Trzymał drobne ciało, pasujące do niego tak perfekcyjnie, niecodzienny widok. Zupełnie tak, jakby byli dla siebie stworzeni. Był powściągliwy, nie wykorzystywał sytuacji, nie chcąc kusić losu. Nie wyglądał na przejętego przemokniętą koszulą, przez którą przebijał widok jego skóry. To nie miało znaczenia, wszak jego dama była w opresji, a on, dzielny rycerz musiał ją ratować. Trafił jej się prawdziwy Lord…
Zadziorność jej ruchów, kiedy zdejmowała z niego koszulę, a później całkowite pozbycie się ręcznika… Wpatrywał się w nią przez długą chwilę, obserwując jak zakłada szlafrok i kieruje się w stronę ich sypialni. Ruszył za nią. Jego Lady miała się przygotować do balu, on również musiał. Tamta koszula została na podłodze w łazience, nowa już znalazła się w jego rękach, a on powoli zarzucił ją na swoje ramiona.
- W tej kreacji będziesz najpiękniejsza. – rzucił, spoglądając w stronę sukni balowej przygotowanej specjalnie dla Isabelli na tą okazję. Widział przymiarki i mógł ocenić od razu. Stanął obok niej, obserwując Balbinę, która rozpoczęła przygotowania damy jego serca. – Długo to potrwa? – powiedział w stronę Balbiny. Ton jego głosu uległ znacznej zmianie, stał się chłodny, wyniosły, tak samo jak wyraz jego twarzy. Nie przepadał za jej służką i nie był w stanie zaakceptować jej obecności w pobliżu, wystarczył jedno spojrzenie, a Balbina na pewno zdawała sobie sprawę z tego, jakie podejście miał do niej szanowny Lord.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Trafił jej się prawdziwy lord? Czy nie o takim właśnie przez ten cały czas marzyła? Od tej czułości, od bijącego od niego ciepła niemal kręciło jej się w głowie. Wciąż zastanawiała się, dlaczego tak niewiele pamięta, czy może się czymś zatruła, dopadły ją jakieś opary lub zasnęła na sto lat, a Mathieu nic jej nie powiedział. Stojąc w sypialni, patrząc na piękne, duże łoże, podglądając zdobne ściany i meble, wciąż nie potrafiła przywołać żadnego skrawka wspomnienia. Prócz tego, że znała go, ufała mu i odnajdywała swe odbicie w głębi tego kochanego serca. Dotknęła przygotowanej sukienki, wyobrażając sobie, że wyczuwana pod opuszkami palców miękkość pozwoli jej się odnaleźć w tym świecie. Tak się nie działo. Kobiety nie odnajdowały takich mężów. Byli pełną blasku fantazją, ale nigdy nie rzeczywistością. Odwróciła się w stronę Mathieu, a w jej oczach zakwitł promienień niepokoju. Podeszła znów do niego, kiedy zadał pytanie Balbinie. Wyczuła chłód tego głosu, szorstka była każda najmniejsza sylaba. Zatrzymała się przed nim i zerknęła najpierw na dwórkę. Znała ją i jej spojrzenia, wychowywały się przecież razem. Tymczasem teraz, przy nim wydawała się taka przyblokowana.
- Możesz odejść. Zawołam Cię – powiedziała nagle do Balbiny, zaskakując samą siebie. Później objęła w pasie swojego lorda i znów kurczowo, dość niespodziewanie przykleiła się do niego. Oparła policzek o jego pierś i słuchała, jak dźwięczy to Rosierowe serce. W tym uścisku czuła się tak niewielka. Tak, ociągała się we wszystkim, ale chyba popadła w jakaś niedyspozycję. Przesunęła dłonią po jego nie do końca zakrytym koszulą ciele, przez szyję, aż wreszcie otuliła palcami bok jego głowy. Patrzyła na niego tak z dołu, bo przecież był widocznie wyższy. Nie umiała wytłumaczyć swojego nagłego przypływu czułości. Być może to próba sprawdzenia reakcji. Nie jego, ale swoich. Wchłaniała zapachy, reagowała na dotyk.
– Jesteś prawdziwy? – zapytała, nie przejmując się wcale tym, jak dziwnie mogło to zabrzmieć. Jej spojrzenie mówiło, że wcale nie żartowała, ale była też Selwynem, więc całkiem dobrze radziła sobie z wchodzeniem w rolę. Wszystko wokół wyglądało tak naturalnie. Wszystko oprócz jej własnej głowy. Wyraźnie też zbladła, gubiąc gdzieś urokliwe rumieńce, które mógł obserwować jeszcze przed chwilą. – Czy dużo mamy jeszcze czasu? – zapytała, na nowo przykładając policzek do jego ciała. Chłód podłogi drażnił jej bose stopy, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Zupełnie nie umiała się zebrać do przygotowań, choć czuła to przejmujące czekanie tych ludzi. Och, nie wiedziała nawet, kim właściwie oni byli. Jego rodzina? A może jej? Wydawało jej się, że przez ten lęk nie może być sobą. Nie była pewna, czy właśnie tego w tym wszystkim nie obawia się najbardziej. Zaraz jednak pomyślała o tym, że gdyby coś było nie tak, to Mat by to zauważył.
- Możesz odejść. Zawołam Cię – powiedziała nagle do Balbiny, zaskakując samą siebie. Później objęła w pasie swojego lorda i znów kurczowo, dość niespodziewanie przykleiła się do niego. Oparła policzek o jego pierś i słuchała, jak dźwięczy to Rosierowe serce. W tym uścisku czuła się tak niewielka. Tak, ociągała się we wszystkim, ale chyba popadła w jakaś niedyspozycję. Przesunęła dłonią po jego nie do końca zakrytym koszulą ciele, przez szyję, aż wreszcie otuliła palcami bok jego głowy. Patrzyła na niego tak z dołu, bo przecież był widocznie wyższy. Nie umiała wytłumaczyć swojego nagłego przypływu czułości. Być może to próba sprawdzenia reakcji. Nie jego, ale swoich. Wchłaniała zapachy, reagowała na dotyk.
– Jesteś prawdziwy? – zapytała, nie przejmując się wcale tym, jak dziwnie mogło to zabrzmieć. Jej spojrzenie mówiło, że wcale nie żartowała, ale była też Selwynem, więc całkiem dobrze radziła sobie z wchodzeniem w rolę. Wszystko wokół wyglądało tak naturalnie. Wszystko oprócz jej własnej głowy. Wyraźnie też zbladła, gubiąc gdzieś urokliwe rumieńce, które mógł obserwować jeszcze przed chwilą. – Czy dużo mamy jeszcze czasu? – zapytała, na nowo przykładając policzek do jego ciała. Chłód podłogi drażnił jej bose stopy, ale nawet nie zwróciła na to uwagi. Zupełnie nie umiała się zebrać do przygotowań, choć czuła to przejmujące czekanie tych ludzi. Och, nie wiedziała nawet, kim właściwie oni byli. Jego rodzina? A może jej? Wydawało jej się, że przez ten lęk nie może być sobą. Nie była pewna, czy właśnie tego w tym wszystkim nie obawia się najbardziej. Zaraz jednak pomyślała o tym, że gdyby coś było nie tak, to Mat by to zauważył.
Fantazyjne wyobrażenia lordów zawsze potrafiło zmylić. Wiele kobiet uważało mężczyzn dobrze urodzonych za idealnych mężów, partnerów, to wszystko było mrzonką, a ich prawdziwe ja… często potrafiło zaskakiwać. Rosier był… nadzwyczajnie rozmowny, miał wiele do powiedzenia, uśmiechał się, był zadowolony. Wystarczyło jedno spojrzenie w stronę Lady, a ona już wiedziała, że jej małżonek nie miał zamiaru zachować się nieodpowiednio wobec niej. Ona to co innego, jej służka to inna kwestia. Nie akceptował Balbiny, widać było to po każdym geście skierowanym w jej stronę, każdym grymasie twarzy, niemiłym słowie. Spojrzał z triumfalnym uśmiechem na żonę, kiedy ta odprawiła służkę, każąc jej odejść.
Miękkość jej skóry rozpalała jego zmysły. Każdy najmniejszy dotyk pobudzał wyobraźnię, zapędzając ją w bardzo niebezpieczne rejony. Isabella była prawdziwą kusicielką. Wiedziała jak działać, choć może robiła to nie do końca świadomie, z pewnością jednak wiedziała, że jej zachowanie wprawia męża w dobre samopoczucie. Dobre, to za mało powiedziane.
- A jak myślisz, Ma Dame? – spytał w języku francuskim, uśmiechając się do niej tajemniczo. Objął ją w pasie delikatnym gestem, wpatrując się w nią z należytą uwagą. Na drugie pytanie nie zdążył odpowiedzieć, chwycił jej dłoń, tą, która pieściła jego twarz, obrócił ją tanecznym ruchem wokół własnej osi… I obraz wokół nich się zmienił.
Byli na Sali Balowej w nieznanym miejscu. Piękne, zmyślne dekoracje, przepych, bogactwo. To nie byle jaka impreza. Wokół nich wirowało mnóstwo par, w zachwycającym tańcu. Również i oni zachwycali. Isabella w pięknej sukni, Mathieu odziany w zmyślny garnitur, tak bardzo pasujący do jego osoby. Muzyka grana przez grajków sama zachęcała do tańca. Obrócił ją ponownie i chwycił ściślej w ramionach.
- Wszyscy zerkają w naszym kierunku. – szepnął jej do ucha, z szatańskim błyskiem w oczach. Rosier i bycie w centrum uwagi, to mogło zdarzyć się tylko we śnie. Z jakiegoś powodu jednak zadowolenie aż kipiało z niego. Może zazdrościli mu pięknej żony? Wiele dam chciałoby znaleźć się na jej miejscu, a to właśnie ona była tą wyjątkową.
Miękkość jej skóry rozpalała jego zmysły. Każdy najmniejszy dotyk pobudzał wyobraźnię, zapędzając ją w bardzo niebezpieczne rejony. Isabella była prawdziwą kusicielką. Wiedziała jak działać, choć może robiła to nie do końca świadomie, z pewnością jednak wiedziała, że jej zachowanie wprawia męża w dobre samopoczucie. Dobre, to za mało powiedziane.
- A jak myślisz, Ma Dame? – spytał w języku francuskim, uśmiechając się do niej tajemniczo. Objął ją w pasie delikatnym gestem, wpatrując się w nią z należytą uwagą. Na drugie pytanie nie zdążył odpowiedzieć, chwycił jej dłoń, tą, która pieściła jego twarz, obrócił ją tanecznym ruchem wokół własnej osi… I obraz wokół nich się zmienił.
Byli na Sali Balowej w nieznanym miejscu. Piękne, zmyślne dekoracje, przepych, bogactwo. To nie byle jaka impreza. Wokół nich wirowało mnóstwo par, w zachwycającym tańcu. Również i oni zachwycali. Isabella w pięknej sukni, Mathieu odziany w zmyślny garnitur, tak bardzo pasujący do jego osoby. Muzyka grana przez grajków sama zachęcała do tańca. Obrócił ją ponownie i chwycił ściślej w ramionach.
- Wszyscy zerkają w naszym kierunku. – szepnął jej do ucha, z szatańskim błyskiem w oczach. Rosier i bycie w centrum uwagi, to mogło zdarzyć się tylko we śnie. Z jakiegoś powodu jednak zadowolenie aż kipiało z niego. Może zazdrościli mu pięknej żony? Wiele dam chciałoby znaleźć się na jej miejscu, a to właśnie ona była tą wyjątkową.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Mathieu nie przyniósł odpowiedzi, której pragnęła. Czarował ją uśmiechem i otulał drogim dotykiem, ale wydawał się taki… daleki. Tak, poczuła właśnie niezrozumiałą odległość. Najpewniej nie chodziło w cale o to, że gdy zakręcił nią, świat zawirował i nagle znaleźli się w przystrojonej sali. Potrzebowała więcej słów i wyjaśnień, których z jakiegoś powodu nie mógł lub nie chciał jej podarować. Może była przewrażliwiona i źle interpretowała rzeczywistość? Oddalenie zmartwień pozwoliłoby jej ucieszyć się prawdziwie z tego dostojnego wydarzenia, z uśmiechów i spojrzeń podglądających szczęście młodego małżeństwa i wreszcie z ich własnej, prywatnej i tajemniczej idylli, o której nikt poza nimi nie mógł wiedzieć.
Pachniał szczęściem, jego dotyk pieścił jej skuszoną skórę i naprawdę ufała mu. Obejmowała w tańcu ciepłą dłoń. Lord Rosier był żywy i był jej. Nikt nie mógł jej go odebrać. Falująca w ich tańcu sukienka Belli łaskotała go i wirowała równie mocno jak skryte głęboko w niej myśli. Choć nie znała wielu wytwornych tańców balowych, to jednak była bardzo zwinna. Z łatwością wpadała w jego ramiona i poddawała się popychającej ją sile. Tak samo też odrywała się wytwornie od jego ciała, a złociste żyrandole nad ich głowami przeciskały się pomiędzy jej jasne kosmyki i odbijały się w lustrzanym blasku wpiętych we włosy spinek. Nie zwracała uwagi na innych. Trochę wyobrażała sobie, że to ich własny taniec, że każdy ruch jest darem dla ukochanego, a jednocześnie też przecież mocno kochała teatr i odgrywanie roli przynosiło jej wielkie spełnienie. Niemal machinalnie stawała na palcach, próbując sięgnąć bliżej twarzy męża, podkraść uwagę jego oczu. Jeśli ich bliskość była sztuką, to nikt nie mógł zaprzeczyć prawdziwości podglądanych emocji.
- Ja spoglądam jedynie na Ciebie… - Pozwoliła sobie na nieco uwodzicielski szept, którego nikt poza nim nie mógł usłyszeć. Mogli jedynie spekulować, co takiego mu przekazała – o ile ktokolwiek zdołał coś zauważyć. Wbrew pozorom wcale nie byli jedyną parą na wytwornym parkiecie. Wokół nich lawirowało wiele innych, a kiedy przyszedł czas na zmianę, oderwały się od siebie dwa ciała i te dwie rozkochane dusze. Poprowadził ją jakiś inny lord, tancerz dobry i dobrze prowadzący, choć nie tak czuły i upragniony jak Mathieu, którego w tamtym momencie już całkiem straciła z oczu. Kilka razy okręciła się wokół płynących par, wymieniła neutralne spojrzenia ze swym towarzyszem i kłaniała się, zgodnie z tradycyjnymi krokami. Gdy muzyka ucichła, spróbowała odnaleźć swego Rycerza. Przeciskała się przez poruszone, rozmowne towarzystwo i kiedy wreszcie ujrzała jego plecy, jej dłoń otuliła męskie ramię. Obróciła się cała ku niemu i pełna wdzięcznego uśmiechu…
Nie. Nie! Skryta pomiędzy skrzydłami marynarki elegancka biel koszuli nasiąkała morderczą czerwienią, a w tych kochanych oczach coś bezgłośnie krzyczało. Nie zapanowała nad krzykiem, niemal natychmiast objęła go. Czuła nienormalne drżenie własnych palców. Nie miała też tyle sił, aby utrzymać go, kiedy utracił stabilność i niemal osunął się na ziemię. Malutkie rączki obejmowały go. Gorączkowo oglądała jego pokaleczone ciało, odkrywając, że ran jest jeszcze więcej. Świdrowały jej w myślach wszystkie zaklęcia lecznicze, jakie znała, ale chyba nawet nie miała różdżki. Przecież… Nie mogła go stracić! Tuliła kochane ciało i krzyknęła do poruszonych gości, aby ktoś jej pomógł. Wtedy też przypomniała sobie, że gdzieś tutaj przecież był morderca.
Pachniał szczęściem, jego dotyk pieścił jej skuszoną skórę i naprawdę ufała mu. Obejmowała w tańcu ciepłą dłoń. Lord Rosier był żywy i był jej. Nikt nie mógł jej go odebrać. Falująca w ich tańcu sukienka Belli łaskotała go i wirowała równie mocno jak skryte głęboko w niej myśli. Choć nie znała wielu wytwornych tańców balowych, to jednak była bardzo zwinna. Z łatwością wpadała w jego ramiona i poddawała się popychającej ją sile. Tak samo też odrywała się wytwornie od jego ciała, a złociste żyrandole nad ich głowami przeciskały się pomiędzy jej jasne kosmyki i odbijały się w lustrzanym blasku wpiętych we włosy spinek. Nie zwracała uwagi na innych. Trochę wyobrażała sobie, że to ich własny taniec, że każdy ruch jest darem dla ukochanego, a jednocześnie też przecież mocno kochała teatr i odgrywanie roli przynosiło jej wielkie spełnienie. Niemal machinalnie stawała na palcach, próbując sięgnąć bliżej twarzy męża, podkraść uwagę jego oczu. Jeśli ich bliskość była sztuką, to nikt nie mógł zaprzeczyć prawdziwości podglądanych emocji.
- Ja spoglądam jedynie na Ciebie… - Pozwoliła sobie na nieco uwodzicielski szept, którego nikt poza nim nie mógł usłyszeć. Mogli jedynie spekulować, co takiego mu przekazała – o ile ktokolwiek zdołał coś zauważyć. Wbrew pozorom wcale nie byli jedyną parą na wytwornym parkiecie. Wokół nich lawirowało wiele innych, a kiedy przyszedł czas na zmianę, oderwały się od siebie dwa ciała i te dwie rozkochane dusze. Poprowadził ją jakiś inny lord, tancerz dobry i dobrze prowadzący, choć nie tak czuły i upragniony jak Mathieu, którego w tamtym momencie już całkiem straciła z oczu. Kilka razy okręciła się wokół płynących par, wymieniła neutralne spojrzenia ze swym towarzyszem i kłaniała się, zgodnie z tradycyjnymi krokami. Gdy muzyka ucichła, spróbowała odnaleźć swego Rycerza. Przeciskała się przez poruszone, rozmowne towarzystwo i kiedy wreszcie ujrzała jego plecy, jej dłoń otuliła męskie ramię. Obróciła się cała ku niemu i pełna wdzięcznego uśmiechu…
Nie. Nie! Skryta pomiędzy skrzydłami marynarki elegancka biel koszuli nasiąkała morderczą czerwienią, a w tych kochanych oczach coś bezgłośnie krzyczało. Nie zapanowała nad krzykiem, niemal natychmiast objęła go. Czuła nienormalne drżenie własnych palców. Nie miała też tyle sił, aby utrzymać go, kiedy utracił stabilność i niemal osunął się na ziemię. Malutkie rączki obejmowały go. Gorączkowo oglądała jego pokaleczone ciało, odkrywając, że ran jest jeszcze więcej. Świdrowały jej w myślach wszystkie zaklęcia lecznicze, jakie znała, ale chyba nawet nie miała różdżki. Przecież… Nie mogła go stracić! Tuliła kochane ciało i krzyknęła do poruszonych gości, aby ktoś jej pomógł. Wtedy też przypomniała sobie, że gdzieś tutaj przecież był morderca.
Będąc wśród tłumu łatwo było o odrobinę intymności, wbrew temu, co ogólnie pojęte. Słodkiego szeptu Isabelli nie słyszał nikt, poza nim, a jej melodyjny głos rozpieszczał go całkowicie. Każdy jej gest, nawet najdrobniejszy był skierowany tylko dla niego. Pokazywała mu, że oddała się w pełni swojemu mężowi, a każda czułość jest dedykowana jego osobie, tak jak w tym momencie. Najpiękniejsza kobieta, w pełni świadoma swej roli, znajdująca się w odpowiednim miejscu, u boku swego męża.
Muzyka zmieniła się, podobnie jak pary w tańcu. Niechętnie wypuszczał żonę z objęć, mając dziwne wrażenie, że dotyka jej delikatnego ciała po raz ostatni. Pierwsza para była dla niego łaskawa, kolejny niekoniecznie. Kobiety odziane w maski zakrywające połowy ich twarzy, zadawały kolejne ciosy, z uśmiechem na ustach, przekazywały z rąk do rąk, a on nie mógł drgnąć. Lordowi nie wypadało. A on nie mógł się ruszyć, czuł jak dziwna moc paraliżuje jego ciało, jakby właśnie dopełniało się przeznaczenie…
Aż w końcu znów znalazł się przed żoną. Jego śnieżnobiała koszula splamiona jego własną krwią, plamy narastały coraz bardziej. Paraliżujący strach, dziwne uczucie bezsilności i to nieme błaganie w jego oczach. Dziwny widok. Rosier opadł na kolana w tej całej bezradności, wbijając wzrok w żonę. Wokół nich lawirowały w tańcu inne pary, nie zwracając uwagi na dramat, rozgrywający się na złotym parkiecie. Isabella znalazła się tuż przy nim, nie chcąc opuścić go w tej kwestii. Jego szlachetna krew brudziła jej piękną suknię. Stróżka krwi spłynęła z kącika jego ust. Zbladł, wyraźnie było widać, że walczy o kolejne oddechy. Z trudem, z problemami. Chwycił jej dłoń, splatając ich palce ze sobą. Miał wrażenie, że każda komórka jego ciała wyłącza się raz za razem, a on traci zmysły.
- Najdroższa… – szepnął, próbując panować nad posoką toczącą się do jego ust. – Tak musiało być… – wyszeptał jeszcze, ostatnim tchnieniem. Opierając głowę o jej obojczyk, nie mając sił na dalszą walkę.
Muzyka zmieniła się, podobnie jak pary w tańcu. Niechętnie wypuszczał żonę z objęć, mając dziwne wrażenie, że dotyka jej delikatnego ciała po raz ostatni. Pierwsza para była dla niego łaskawa, kolejny niekoniecznie. Kobiety odziane w maski zakrywające połowy ich twarzy, zadawały kolejne ciosy, z uśmiechem na ustach, przekazywały z rąk do rąk, a on nie mógł drgnąć. Lordowi nie wypadało. A on nie mógł się ruszyć, czuł jak dziwna moc paraliżuje jego ciało, jakby właśnie dopełniało się przeznaczenie…
Aż w końcu znów znalazł się przed żoną. Jego śnieżnobiała koszula splamiona jego własną krwią, plamy narastały coraz bardziej. Paraliżujący strach, dziwne uczucie bezsilności i to nieme błaganie w jego oczach. Dziwny widok. Rosier opadł na kolana w tej całej bezradności, wbijając wzrok w żonę. Wokół nich lawirowały w tańcu inne pary, nie zwracając uwagi na dramat, rozgrywający się na złotym parkiecie. Isabella znalazła się tuż przy nim, nie chcąc opuścić go w tej kwestii. Jego szlachetna krew brudziła jej piękną suknię. Stróżka krwi spłynęła z kącika jego ust. Zbladł, wyraźnie było widać, że walczy o kolejne oddechy. Z trudem, z problemami. Chwycił jej dłoń, splatając ich palce ze sobą. Miał wrażenie, że każda komórka jego ciała wyłącza się raz za razem, a on traci zmysły.
- Najdroższa… – szepnął, próbując panować nad posoką toczącą się do jego ust. – Tak musiało być… – wyszeptał jeszcze, ostatnim tchnieniem. Opierając głowę o jej obojczyk, nie mając sił na dalszą walkę.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Przez ciało młodego lorda przemierzały delikatne dłonie. Gdzieś tam daleko na podłodze znalazły się jedwabne, nasączone krwią rękawiczki, a młoda żona już teraz swoje własne palce moczyła w jego krwi. Patrzyła przestraszona w resztki blasku chowające się w ukochanych oczach męża. Połykała łzy i panicznie błagała, aby jej nie opuszczał. Tuliła jego głowę do swojego ramienia, a drugą dłonią przyciskała do rany oderwany kawałek własnej sukni. Nawet nie wiedziała, kiedy to się stało. Wykwintny materiał tamował krew, ale z tego drogiego ciała ulatywało ciepło, a ona nic już nie mogła na to poradzić. Muzyka ucichła, przerwano każdy taniec, ktoś do niej podbiegł, ktoś próbował negocjować, aby go zostawiła. Jakież to były kłamliwe, pełne obłudy błagania. Trwała przy nim. Kiedy zaś dostała różdżkę, zaczęła rozrywać materiał koszuli, szukając źródła krwawienia. Na słowa Mata tylko zaprzeczała płaczliwym głosem. W duchu modliła się, aby gasnący w jej ramionach człowiek był tylko wytworem kapryśnej wyobraźni.
Czy istniał jednak jakikolwiek dowód na to, że zaraz obudzi się, a mącząca jej dłonie krew okaże się tylko wstrętnym koszmarem, o którym myśl natychmiast zdoła porzucić? Znała moc swojej fantazji, wiele rozmaitych wizji przewijało się niewidzialnie przed jej oczyma, ale ta teraz wydawała się wybitnie okrutna. W nią próbowała nie uwierzyć, ale aż zbyt namacalnie i prawdziwie odczuwała bezsilność i chłód ciała zanurzonego w jej objęciach.
- Nie pozwolę na to, Mathieu. Słyszysz? Nic Ci nie będzie. Obiecuję – mówiła, głęboko wierząc, że uda jej się powstrzymać torturujące jego ciało ciosy. Bo choć oprawca już nic więcej nie mógł zrobić, to te rany zbliżały męża nieuchronnie do śmierci. W tamtej chwili dziękowała nieznanym bogom za całą swoją wiedzę, za to, że spędzała długie godziny przy księgach i odwiedzała lordów uzdrowicieli, aby móc się od nich uczyć. Wbrew nieprzychylnemu spojrzeniu matki. Wbrew wszystkimi. – Kochanie… - szeptała, zastanawiając się, czy sama właśnie nie znalazła się na granicy własnego obłędu.
Płakała, wypowiadając słowa kolejnych zaklęć. Próbowała nie patrzeć na przygasającą twarz ukochanego. Choć przez moment musiała być w pełni skupiona. Blade, rozmyte błyski wydobywały się z końca różdżki. Krew zasychała na pociętym ciele, a rany zdawały się goić. Nie miała tu jednak takich możliwości, aby móc go wyleczyć w pełni. Potrzebował natychmiast znaleźć się w szpitalu. Odebrała mu ból, powstrzymała krew, próbowała wszystkich poznanych dotąd technik. Byleby tylko nie oddać go w łapczywe ramiona śmierci. Kochała go. Wierzyła, że uda jej się go uratować. Nie mógł odejść, nie mógł jej zostawić samej. Bez niego nie chciała już istnieć, bez niego umrze jej poszarpane serce i zgaśnie ten ostatni płomień. Byli silniejsi od tych wrogów. Po wszystkim, gdy zagoi się umęczone ciało Mata, odnajdą ich i pomszczą okrutną napaść. Teraz jednak nie mogła pozwolić, aby stracił oddech, aby wróciła wypływająca wcześniej z jego ust krew.
Obiecała sobie walczyć o niego i za niego. Do samego, przeklętego, końca.
Czy istniał jednak jakikolwiek dowód na to, że zaraz obudzi się, a mącząca jej dłonie krew okaże się tylko wstrętnym koszmarem, o którym myśl natychmiast zdoła porzucić? Znała moc swojej fantazji, wiele rozmaitych wizji przewijało się niewidzialnie przed jej oczyma, ale ta teraz wydawała się wybitnie okrutna. W nią próbowała nie uwierzyć, ale aż zbyt namacalnie i prawdziwie odczuwała bezsilność i chłód ciała zanurzonego w jej objęciach.
- Nie pozwolę na to, Mathieu. Słyszysz? Nic Ci nie będzie. Obiecuję – mówiła, głęboko wierząc, że uda jej się powstrzymać torturujące jego ciało ciosy. Bo choć oprawca już nic więcej nie mógł zrobić, to te rany zbliżały męża nieuchronnie do śmierci. W tamtej chwili dziękowała nieznanym bogom za całą swoją wiedzę, za to, że spędzała długie godziny przy księgach i odwiedzała lordów uzdrowicieli, aby móc się od nich uczyć. Wbrew nieprzychylnemu spojrzeniu matki. Wbrew wszystkimi. – Kochanie… - szeptała, zastanawiając się, czy sama właśnie nie znalazła się na granicy własnego obłędu.
Płakała, wypowiadając słowa kolejnych zaklęć. Próbowała nie patrzeć na przygasającą twarz ukochanego. Choć przez moment musiała być w pełni skupiona. Blade, rozmyte błyski wydobywały się z końca różdżki. Krew zasychała na pociętym ciele, a rany zdawały się goić. Nie miała tu jednak takich możliwości, aby móc go wyleczyć w pełni. Potrzebował natychmiast znaleźć się w szpitalu. Odebrała mu ból, powstrzymała krew, próbowała wszystkich poznanych dotąd technik. Byleby tylko nie oddać go w łapczywe ramiona śmierci. Kochała go. Wierzyła, że uda jej się go uratować. Nie mógł odejść, nie mógł jej zostawić samej. Bez niego nie chciała już istnieć, bez niego umrze jej poszarpane serce i zgaśnie ten ostatni płomień. Byli silniejsi od tych wrogów. Po wszystkim, gdy zagoi się umęczone ciało Mata, odnajdą ich i pomszczą okrutną napaść. Teraz jednak nie mogła pozwolić, aby stracił oddech, aby wróciła wypływająca wcześniej z jego ust krew.
Obiecała sobie walczyć o niego i za niego. Do samego, przeklętego, końca.
Sceneria się zmieniała. Śmiech radośnie tańczących par, na przemian z krzykami przerażenie. Ból wymalowany na twarzy pięknej Lady, trzymającej w ramionach udręczonego męża. On nie mógł zrobić nic, nie drgnął, kiedy zaczynała go leczyć, choć odczuwał ulgę. Wsparł się na jej ciele całkowicie jak to możliwe, chcąc odejść w jej ramionach, czując zapach jej ciała, delektując się rozkoszą jej dotyku. Był gotów, tak właśnie miało być. Ona nie chciała jednak oddać go posłusznie w ramiona śmierci, walcząco każdy kolejny oddech, o każde kolejne tchnienie. Lord wyglądał jakby zastygł w bezruchu, bezwiednie spoglądając w dół, jakby jego serce przestało już bić… Ona nie poddała się, walczył o to bicie, rzucając kolejne zaklęcia. Ktoś chodził wokół nich, a obraz zaczynał się powoli rozmywać…
Miękka pościel, charakterystyczny zapach róż w Chateau Rose, promienie słońca wdzierające się do pomieszczenia, bijące prosto w jego niespokojną twarz. Leżał półnagi, szczelnie przykryty satynowym materiałem. Przyjemnym i chłodnym w dotyku. Jego twarz wyglądała nienaturalnie blado. W przeciwieństwie do tamtej wykrzywionej grymasem bólu. Otworzył oczy, rażony promieniem słońca szybko je zamknął. Powoli wysunął się spod pościeli, siadając na brzegu łóżka. Pokój był pusty, cichy, zupełnie jakby był tu sam. Drzwi od łazienki były otwarte, a delikatny odgłos wody słyszał z oddali. Przyjemny zapach perfumowanego mydła rozkosznie pieścił zmysły. Z wolna skierował kroki właśnie tam. Czuł ból, a przynajmniej tyle mówiła jego twarz. Oparł się o framugę drzwi i ujrzał Isabellę w kąpieli. Najpiękniejszy widok.
- Witaj, najdroższa… – szepnął cicho, zachrypniętym głosem. Nie wiedział ile czasu minęło od poprzedniego wydarzenia, ale z pewnością sporo. Zaschnięte gardło, osłabienie, bladość… Nie był w najlepszej kondycji, a jednak przyszedł tutaj, aby ją ujrzeć w pełnej krasie. Najpiękniejszą, jaką tylko mógł sobie wyobrazić. Być może nie powinien wstawać, ale czy nie miał właśnie przed sobą swej wybawicielki? Czy to nie Isabella walczyła o niego, gdy ten już się poddał? Był tu dzięki niej i to właśnie ją chciał ujrzeć…
Miękka pościel, charakterystyczny zapach róż w Chateau Rose, promienie słońca wdzierające się do pomieszczenia, bijące prosto w jego niespokojną twarz. Leżał półnagi, szczelnie przykryty satynowym materiałem. Przyjemnym i chłodnym w dotyku. Jego twarz wyglądała nienaturalnie blado. W przeciwieństwie do tamtej wykrzywionej grymasem bólu. Otworzył oczy, rażony promieniem słońca szybko je zamknął. Powoli wysunął się spod pościeli, siadając na brzegu łóżka. Pokój był pusty, cichy, zupełnie jakby był tu sam. Drzwi od łazienki były otwarte, a delikatny odgłos wody słyszał z oddali. Przyjemny zapach perfumowanego mydła rozkosznie pieścił zmysły. Z wolna skierował kroki właśnie tam. Czuł ból, a przynajmniej tyle mówiła jego twarz. Oparł się o framugę drzwi i ujrzał Isabellę w kąpieli. Najpiękniejszy widok.
- Witaj, najdroższa… – szepnął cicho, zachrypniętym głosem. Nie wiedział ile czasu minęło od poprzedniego wydarzenia, ale z pewnością sporo. Zaschnięte gardło, osłabienie, bladość… Nie był w najlepszej kondycji, a jednak przyszedł tutaj, aby ją ujrzeć w pełnej krasie. Najpiękniejszą, jaką tylko mógł sobie wyobrazić. Być może nie powinien wstawać, ale czy nie miał właśnie przed sobą swej wybawicielki? Czy to nie Isabella walczyła o niego, gdy ten już się poddał? Był tu dzięki niej i to właśnie ją chciał ujrzeć…
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Porzucenie działania oznaczało ostateczną utratę nadziei. Tego pod żadnym pozorem nie dopuszczała nawet do myśli. To nie był heroizm, to była miłość, która nie godziła się na utratę, która nie wyobrażała sobie, aby Mathieu Rosier dziś zginął. Dlatego otulała leczniczym dotykiem każdą z ran, dlatego w histerii rozmazywała na licach łzy i mobilizowała każdego, kto mógłby pomóc. Nie oglądała teraz twarzy wrogów. Nie był to czas, w którym należało rozwodzić się na ten temat. Teraz gorączkowo sklejała jego porozpruwane ciało, wierząc, że to ukochane serce nie przestanie bić. Oglądała cieknące rany, pilnowała słabego oddechu. Utrata męża była koszmarem, na który nie była i przenigdy nie będzie gotowa…
Ucichł krzyk, wzburzone płomienie przestały tak chaotycznie kąsać wszystko wokoło. Drobne rączki nie były już wyrysowane smugami krwi, a pierś przestała się unosić w takt nerwów. Znów była mokra. Kąpała się w płatkach kolorowych kwiatów i zdobiła swoje ciało pachnącą pianą. Naga i czysta, pozbawiona jakiegokolwiek śladu minionego dramatu. Znów szczęśliwa, bo udało jej się wyprzedzić zaborczą kostuchę i wyszarpać z jej uścisku Mathieu. Już po wszystkim, już teraz mogła pilnować gojących się ran i nie wpuszczać go na żadne tajemnicze wojaże, kiedy mógł narazić niemądrze swe ciało. Musiał się oszczędzać i przez chwilę zaprzestać większego ruchu. Nawet taki obolały i blady wciąż był jej rycerzem. Nawet gdy nie był w stanie nosić jej na rękach. Chyba by mu nie pozwoliła. Wolałaby, aby przestał zanieczyszczać myśli zbyt wymagającymi sprawami, aby odetchnął i dał własnemu organizmowi powrócić do pełni sił. Wiedziała, że Rosierowie już zajmują się sprawą niegodziwców, którzy wbili ostrze w różę. Mat nie powinien teraz się zamartwiać. Co jednak nie znaczyło, że Bella w tych okolicznościach oddychała spokojnie i mogła wrócić do całkowicie beztroskiej codzienności. Może nie wypowiedziała tego nigdy na głos, ale zdawała sobie sprawę, że okaleczone ciało męża przypomni o tamtych ranach, nawet gdy będzie on już zdrowy. Ból mógł wrócić i odebrać mu sprawność w najmniej odpowiedniej chwili. Ach, jakże wolałaby teraz nie zaprzątać sobie tym głowy. To jednak niemożliwe. Myślała o nim prawie w każdej chwili.
- Nie powinieneś wstawać – szepnęła karcąco, a w woda w melodii poruszonego ciała zakołysała się w wannie. – Zaraz do Ciebie przyjdę – powiedziała, oczarowując go znów tym kochającym uśmiechem. Nic im nie groziło, nigdzie się już nie spieszyli. Czas stanął w miejscu i znów mogli otaczać się miłością i uwielbieniem. Była szczęśliwa, bo Mathieu wyglądał coraz lepiej i może już niedługo będzie mógł wyjść do swoich smoków. Opieka nad nim była dla Isabelli przyjemnym czasem, ale i wyzwaniem. Nigdy dotąd nie walczyła z tak ciężkim przypadkiem. I w duchu pękała z dumy, bo mąż zdrowiał w oczach.
Ucichł krzyk, wzburzone płomienie przestały tak chaotycznie kąsać wszystko wokoło. Drobne rączki nie były już wyrysowane smugami krwi, a pierś przestała się unosić w takt nerwów. Znów była mokra. Kąpała się w płatkach kolorowych kwiatów i zdobiła swoje ciało pachnącą pianą. Naga i czysta, pozbawiona jakiegokolwiek śladu minionego dramatu. Znów szczęśliwa, bo udało jej się wyprzedzić zaborczą kostuchę i wyszarpać z jej uścisku Mathieu. Już po wszystkim, już teraz mogła pilnować gojących się ran i nie wpuszczać go na żadne tajemnicze wojaże, kiedy mógł narazić niemądrze swe ciało. Musiał się oszczędzać i przez chwilę zaprzestać większego ruchu. Nawet taki obolały i blady wciąż był jej rycerzem. Nawet gdy nie był w stanie nosić jej na rękach. Chyba by mu nie pozwoliła. Wolałaby, aby przestał zanieczyszczać myśli zbyt wymagającymi sprawami, aby odetchnął i dał własnemu organizmowi powrócić do pełni sił. Wiedziała, że Rosierowie już zajmują się sprawą niegodziwców, którzy wbili ostrze w różę. Mat nie powinien teraz się zamartwiać. Co jednak nie znaczyło, że Bella w tych okolicznościach oddychała spokojnie i mogła wrócić do całkowicie beztroskiej codzienności. Może nie wypowiedziała tego nigdy na głos, ale zdawała sobie sprawę, że okaleczone ciało męża przypomni o tamtych ranach, nawet gdy będzie on już zdrowy. Ból mógł wrócić i odebrać mu sprawność w najmniej odpowiedniej chwili. Ach, jakże wolałaby teraz nie zaprzątać sobie tym głowy. To jednak niemożliwe. Myślała o nim prawie w każdej chwili.
- Nie powinieneś wstawać – szepnęła karcąco, a w woda w melodii poruszonego ciała zakołysała się w wannie. – Zaraz do Ciebie przyjdę – powiedziała, oczarowując go znów tym kochającym uśmiechem. Nic im nie groziło, nigdzie się już nie spieszyli. Czas stanął w miejscu i znów mogli otaczać się miłością i uwielbieniem. Była szczęśliwa, bo Mathieu wyglądał coraz lepiej i może już niedługo będzie mógł wyjść do swoich smoków. Opieka nad nim była dla Isabelli przyjemnym czasem, ale i wyzwaniem. Nigdy dotąd nie walczyła z tak ciężkim przypadkiem. I w duchu pękała z dumy, bo mąż zdrowiał w oczach.
Dziwny spokój gościł w jego sercu, wprowadzając nadzwyczaj błogi stan. Odczuwał ból, jednak był on niczym, w porównaniu z widokiem łez w oczach Isabelli. Poruszanie się było dla niego ciężkim zadaniem, jednak czynił kolejne kroki, zbliżając się do upragnionego celu. Widok żony zażywającej kąpieli, odprężonej, bez cienia strachu na twarzy był dostateczną nagrodą. Stąd tez ulga na jego twarzy. Byli w Chateau, zupełnie bezpieczni i ponownie, zupełni sami. Delikatna małżonka zawalczyła o niego, o jego serce i bezpieczeństwo, sprawiają, że stał tutaj teraz przed nią, uśmiechając się kącikiem ust. Zadziorność, karcący ton, Lady radziła sobie ze swą rolą wyjątkowo dobrze. Miała rację, Mathieu nie powinien wstawać, a każdy mięsień jego ciała błagał wręcz o powrót do łóżka, ułożenie się na wygodnym materacu i solidny odpoczynek. Kiwnął głową na znak, że akceptuje jej słowa. Nie śmiał kłócić się z Isabellą, mając świadomość, że ma pełną rację w swych słowach.
Odwrócił się, ruszając wolnym krokiem w stronę łoża. Piękna żona obiecała, że zaraz do niego dołączy, a nie śmiałaby skłamać w tak ważnej sprawie. Przysiadł na materacu, rozglądając się po pomieszczeniu, było inne, bardziej „żywe”, jakby natura Isabelli scalała się z wnętrzem ich sypialni. Więcej tu było jej energii i ognia, niż jego spokoju. Na komodzie przy ścianie, w pięknym wazonie stał bukiet świeżych, czerwonych róż. Najpiękniejszych ze wszystkich.
Układał się właśnie na pościeli, kiedy Isabella zjawiła się w sypialni, odziana jedynie w cienki szlafrok, satynowy najprawdopodobniej. Tak naturalna i piękna, w jej ruchach widział swobodę i rozluźnienie.
- Ma Dame… – szepnął, wyciągając dłoń w jej kierunku, chciał, aby ułożyła się zaraz obok niego, w końcu była jego żoną, mogła to robić w pełnej swobodzie. Ten pokój, ta sypialnia była ich prywatną kwaterą, do której nikt bez pozwolenia nie wchodził. To miejsce należało tylko i wyłącznie do nich, a wszystko co działo się w jego wnętrzu było ich prywatną tajemnicą, której nie pozna świat.
Odwrócił się, ruszając wolnym krokiem w stronę łoża. Piękna żona obiecała, że zaraz do niego dołączy, a nie śmiałaby skłamać w tak ważnej sprawie. Przysiadł na materacu, rozglądając się po pomieszczeniu, było inne, bardziej „żywe”, jakby natura Isabelli scalała się z wnętrzem ich sypialni. Więcej tu było jej energii i ognia, niż jego spokoju. Na komodzie przy ścianie, w pięknym wazonie stał bukiet świeżych, czerwonych róż. Najpiękniejszych ze wszystkich.
Układał się właśnie na pościeli, kiedy Isabella zjawiła się w sypialni, odziana jedynie w cienki szlafrok, satynowy najprawdopodobniej. Tak naturalna i piękna, w jej ruchach widział swobodę i rozluźnienie.
- Ma Dame… – szepnął, wyciągając dłoń w jej kierunku, chciał, aby ułożyła się zaraz obok niego, w końcu była jego żoną, mogła to robić w pełnej swobodzie. Ten pokój, ta sypialnia była ich prywatną kwaterą, do której nikt bez pozwolenia nie wchodził. To miejsce należało tylko i wyłącznie do nich, a wszystko co działo się w jego wnętrzu było ich prywatną tajemnicą, której nie pozna świat.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
I wtedy po raz drugi podniosła się z wanny, a woda spływała w dół po jej ciele, zdobiąc je błyszczącymi liniami wilgoci. Nakapała na dywanik, zostawiła tuzin tych mokrych śladów, zanim udało jej się owinąć w ręcznik. Wilgotne włosy przykrywały plecy, łączyły się w zakręcone sznury i przyjemnie chłodziły ciało. Choć… tak nagła zmiana temperatury sprowadziła na skórę Isabelli atak nieznośnych dreszczy. Szybko wytarła się, a później otuliła ciało dość skąpym szlafrokiem. Na boso pokonała te kilka kroków. W sypialni nie poczuła wcale zapach kwiatów. Sypialnia pachniała Mathieu. A właściwie to tu mieszały się razem ich dwa zapachy. Wciągała z rozmarzeniem powietrze, przypominając sobie na nowo każdą posmakowaną wspólnie chwilę.
- Jestem – wyszeptała lekko zamroczona. Przyjęła kochaną dłoń i uśmiechnęła się do męża. Szybko też przedostała się na wielkie łoże i objęła chłodem swojego lekko jeszcze wilgotnego ciała jego bok. Jej gesty pozostawały delikatne i ostrożne. Uważała, aby nie sprawić mu bólu, choć gdzieś w głębi duszy wiedziała, że nie pozwoliłby, aby to poczuła. Nie musiał nic mówić – po prostu czuła, jak bardzo jej pragnął. Dopiero leżąc teraz przy nim, odkrywała, jak bardzo tęskniła za jego silnym i jednocześnie czułym dotykiem. Długie tygodnie rekonwalescencji nie pozwały jej nawet o tym pomyśleć. Uwagę poświeciła całkowicie leczeniu go i pilnowaniu, aby pozwolił swemu ciału dojść do pełni sprawności.
W cieniu tych zdobnych ścian chowali się w swoich roziskrzonych spojrzeniach, a drobne dłonie żony gładziły pierś męża. Do niedawna te same dłonie próbowały zatrzymać drogę krwi. Tak bardzo cieszyła się, że to wszystko jest już za nimi. Czy mógł jej obiecać, że jej nie opuści? Czy mógł obiecać, że się nie będzie narażał? Nie chciała patrzeć w te oczy otumanione przez niewyobrażalne dawki bólu. Jednak nigdy nie poprosiłaby, aby rezygnował dla niej ze swojej natury. Jawił się jako dobry mąż, ale wiedziała, że gdzieś w głębi duszy był wojownikiem. Dla niego sama pragnęła przeobrazić się w wojownika. Walczyła o jego zdrowie, broniła ich miłości – obydwoje bronili. Niczego się już nie bała, gotowa była stanąć przeciwko każdemu obliczu okrutnego losu.
zt
- Jestem – wyszeptała lekko zamroczona. Przyjęła kochaną dłoń i uśmiechnęła się do męża. Szybko też przedostała się na wielkie łoże i objęła chłodem swojego lekko jeszcze wilgotnego ciała jego bok. Jej gesty pozostawały delikatne i ostrożne. Uważała, aby nie sprawić mu bólu, choć gdzieś w głębi duszy wiedziała, że nie pozwoliłby, aby to poczuła. Nie musiał nic mówić – po prostu czuła, jak bardzo jej pragnął. Dopiero leżąc teraz przy nim, odkrywała, jak bardzo tęskniła za jego silnym i jednocześnie czułym dotykiem. Długie tygodnie rekonwalescencji nie pozwały jej nawet o tym pomyśleć. Uwagę poświeciła całkowicie leczeniu go i pilnowaniu, aby pozwolił swemu ciału dojść do pełni sprawności.
W cieniu tych zdobnych ścian chowali się w swoich roziskrzonych spojrzeniach, a drobne dłonie żony gładziły pierś męża. Do niedawna te same dłonie próbowały zatrzymać drogę krwi. Tak bardzo cieszyła się, że to wszystko jest już za nimi. Czy mógł jej obiecać, że jej nie opuści? Czy mógł obiecać, że się nie będzie narażał? Nie chciała patrzeć w te oczy otumanione przez niewyobrażalne dawki bólu. Jednak nigdy nie poprosiłaby, aby rezygnował dla niej ze swojej natury. Jawił się jako dobry mąż, ale wiedziała, że gdzieś w głębi duszy był wojownikiem. Dla niego sama pragnęła przeobrazić się w wojownika. Walczyła o jego zdrowie, broniła ich miłości – obydwoje bronili. Niczego się już nie bała, gotowa była stanąć przeciwko każdemu obliczu okrutnego losu.
zt
[SEN] Łaskoczące bąbelki i smok
Szybka odpowiedź