Biblioteczka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Biblioteczka
Pokój nie jest zbyt duży, ale za to pojemny i może pochwalić się ciekawym kształtem półokrągłej komnatki. Wszystkie półki od góry do dołu zastawione są dziełami wszelakich twórców, zaczynając na literaturze naukowej, kończąc na wierszach i pieśniach. Światło zapala się tylko, gdy ktoś przekroczy próg pomieszczenia - zaczarowany, oranżowy ognik zalśni w miedzianej latarni pod sufitem. Pod regałami stoją dwa skórzane i bardzo stare fotele, idealne do zagłębiania się w wieczornej lekturze.
Jednak tego dnia nie było mu dane dotrzeć aż do portu. Najpierw pomylił drogę i źle skręcił trafiając na kapliczkę, a potem zajęty rozmyślaniem o swoim znalezisku wcale nie wybrał lepszej drogi. Ba, do tego prawie zgubił pierwszy znaleziony przez siebie kryształek. Powrót do… w zasadzie swojego nowego domu doszedł już bez większych przygód. Może dlatego, że jednak zdecydował się schować błękitne kamyczki głęboko do kieszeni swojego płaszczyka. Ciekawe, że gdy nie miał ich na widoku jakoś prościej było mu się skupić na drodze.
Wszedł, a w zasadzie wślizgnął się po cichu z powrotem do mieszkania. Wierzchnie okrycie i buty zostawił w przedsionku, a sam pomaszerował do biblioteki. Normalnie pewnie zahaczyłby o kuchnię, żeby zorganizować sobie jakieś śniadanie, bo trochę zaczynał być głodny, ale ciekawość była silniejsza. Wcześniej wyciągnął jeszcze kryształki z kieszeni i ściskając je w swojej drobnej dłoni zaniósł je na stolik przy oknie. Przez chwilę przyglądał im się jeszcze, aż w końcu obrócił się w stronę regałów z książkami. Może znalazłaby się jakaś książka na ich temat? Dobrą chwilę krążył wśród woluminów, od czasu do czasu sięgając po któryś, żeby sprawdzić dokładnie tytuł, ale chyba nie było niczym dziwnym, że nic sensownego nie znalazł. Nieco zrezygnowany przysiadł przy stoliku i w zamyśleniu szurał kamyczkami po stoliku. Może jednak Yana będzie wiedziała co to takiego? Już wstał i miał zamiar pójść do kuchni, bo brzuch zaczynał mu irytująco burczeć domagając się jednak śniadania, gdy dostrzegł coś na parapecie. Zaciekawiony otworzył okno i wychylił się lekko, żeby odgarnąć śnieg przy okazji uważając, żeby nie nasypać go do środka. Wiadomo, wilgoć i książki nie szły raczej w parze. Po odgarnięciu śniegu ze zdziwieniem stwierdził, że pod warstwą śniegu znalazł się kolejny kryształek - Chyba mam dzisiaj szczęście…- mruknął sam do siebie i sprawnym ruchem zgarnął drobne świecidełko, a potem dołączył je do pozostałych dwóch. Nie musiał ich chować, więc zostawił je tak jak leżały na stoliku i poszedł w końcu co zjeść. Na głodnego źle się myśli.
/ zt
| 04.04
Po dokonaniu rejestracji różdżki i naprostowaniu w ministerstwie spraw związanych ze swoim statusem krwi, Lyannę wypełniało poczucie wielkiego szczęścia. Całe życie tego pragnęła, zawsze chciała pewnego dnia odkryć, że jednak była czarownicą czystej krwi, ale... nie sądziła, że to marzenie kiedykolwiek się spełni. Jednak dzięki znalezionym dokumentom odkryła tajemnicę z przeszłości i dowiedziała się prawdy o pochodzeniu matki, której nigdy nie poznała, a która została jedynie adoptowana i wychowana przez rodzinę półkrwi, samej będąc czystą. Może to miał być moment, w którym miała zacząć przebaczać pogardzanej dotąd matce i jeszcze bardziej znienawidzić ojca za to, że nie drążył już wtedy, że nie chciał wysłuchać dokładnej historii Elaine, a od razu oskarżył ją o oszustwo i wypędził, a Lyannę wychował w poczuciu bycia gorszą od reszty rodziny?
Ale teraz, od dzisiaj, już nie musiała czuć się gorszą.
Po załatwieniu spraw osobistych mogła zająć się i innymi zobowiązaniami, których obiecała się podjąć, a które były powiązane ze sprawami rycerzy, dlatego też, nie ociągając się, udała się na Pokątną, skąd miała przejść na Nokturn.
Pokątna bardzo się zmieniła. Niczym nie przypominała ulicy, na której spędziła sporą część dzieciństwa. Ona też nie przypominała siebie z tamtych lat, tej ciekawej świata dziewczynki, która jeszcze nie poznała smaku trudnych doświadczeń, które stały się jej udziałem jako wzgardzonego przez rodzinę mieszańca ani zła, którym skalała się sama, sięgając po czarną magię. Nikt z dawnych sąsiadów sprzed lat, którzy by ją teraz zobaczyli, prawdopodobnie by jej nie rozpoznał. Ciekawskie dziecko zmieniło się w dość chłodną, piękną kobietę przemierzającą ulicę pewnym krokiem, pozbawionym lęku, który cechował tych nielicznych, jacy zdecydowali się opuścić dziś swoje domy i przyjść tu. Londyn nie był już bezpieczny, nie dla zwykłych czarodziejów o nieczystej krwi. Ale Lyanna nie musiała się bać, zresztą był to etap przejściowy, konieczny, by w mieście zapanował upragniony porządek i czystość.
Zboczyła na Nokturn, który wydawał się wciąż taki, jak przedtem. Zmiany dotknęły głównie inne części Londynu i tam były widoczne, zaś ta pozostawała niezmiennie mroczna i złowieszcza, jak dotychczas. W swojej czarnej sukni i płaszczu nie rzucała się w oczy, wtapiając się w tło. Ale choć Zabini ciągnęło do możliwości, jakie tu miała, raczej nie chciałaby mieszkać tu na stałe. Niemniej jednak wkroczyła do właściwej kamienicy i odnalazła mieszkanie Yany Dolohov, dopiero przed drzwiami zrzucając z głowy kaptur.
Nie wiedziała o niej zbyt wiele, jedynie pobieżnie kojarząc, że uczyły się w Hogwarcie w podobnym czasie. Ale Lyanna w latach szkolnych nie miała przyjaciół, była samotnicą, której nie udało się długo utrzymać w sekrecie półkrwistego (jak wtedy myślała) statusu i która musiała poszukiwać innych dróg do zyskania szacunku, więc skupiała się intensywnie na nauce, ignorując życie towarzyskie. Tak więc nigdy nie poznała Yany bliżej, zresztą od skończenia Hogwartu minęło tyle czasu, że prawie jej nie pamiętała i mijając ją na ulicy mogłaby jej nawet nie rozpoznać. Yana prawdopodobnie także mogłaby nie poznać jej, w końcu Zabini dość mocno się zmieniła.
Ale nie przyszła tu dla szkolnych sentymentów (których nie miała, w każdym razie nie wobec ludzi, bo sam Hogwart pełen tajemnic i wiekowych mądrości to inna historia), a dla konkretnej sprawy, której szczegóły chciała poznać. Yana zarysowała w liście wstęp, który ją zaintrygował, ale chętnie dowie się więcej.
- Opowiesz mi coś więcej o tych badaniach? – od razu po standardowych formułkach powitalnych przeszła do rzeczy. Cóż, nie należała do tych kobiet, które załatwianie spraw poprzedzały ciekawskimi pytaniami o życie, ploteczkami i pogaduchami. Lyanna była konkretna i czuła, że Yana również nie należy do kategorii gadatliwych trzpiotek lubiących strzępić sobie język na bzdety. Poza tym niespecjalnie interesowały ją prywatne sprawy obcych ludzi, choć z pewnością interesowały ją badania Yany i to o nich pragnęła posłuchać.
Po dokonaniu rejestracji różdżki i naprostowaniu w ministerstwie spraw związanych ze swoim statusem krwi, Lyannę wypełniało poczucie wielkiego szczęścia. Całe życie tego pragnęła, zawsze chciała pewnego dnia odkryć, że jednak była czarownicą czystej krwi, ale... nie sądziła, że to marzenie kiedykolwiek się spełni. Jednak dzięki znalezionym dokumentom odkryła tajemnicę z przeszłości i dowiedziała się prawdy o pochodzeniu matki, której nigdy nie poznała, a która została jedynie adoptowana i wychowana przez rodzinę półkrwi, samej będąc czystą. Może to miał być moment, w którym miała zacząć przebaczać pogardzanej dotąd matce i jeszcze bardziej znienawidzić ojca za to, że nie drążył już wtedy, że nie chciał wysłuchać dokładnej historii Elaine, a od razu oskarżył ją o oszustwo i wypędził, a Lyannę wychował w poczuciu bycia gorszą od reszty rodziny?
Ale teraz, od dzisiaj, już nie musiała czuć się gorszą.
Po załatwieniu spraw osobistych mogła zająć się i innymi zobowiązaniami, których obiecała się podjąć, a które były powiązane ze sprawami rycerzy, dlatego też, nie ociągając się, udała się na Pokątną, skąd miała przejść na Nokturn.
Pokątna bardzo się zmieniła. Niczym nie przypominała ulicy, na której spędziła sporą część dzieciństwa. Ona też nie przypominała siebie z tamtych lat, tej ciekawej świata dziewczynki, która jeszcze nie poznała smaku trudnych doświadczeń, które stały się jej udziałem jako wzgardzonego przez rodzinę mieszańca ani zła, którym skalała się sama, sięgając po czarną magię. Nikt z dawnych sąsiadów sprzed lat, którzy by ją teraz zobaczyli, prawdopodobnie by jej nie rozpoznał. Ciekawskie dziecko zmieniło się w dość chłodną, piękną kobietę przemierzającą ulicę pewnym krokiem, pozbawionym lęku, który cechował tych nielicznych, jacy zdecydowali się opuścić dziś swoje domy i przyjść tu. Londyn nie był już bezpieczny, nie dla zwykłych czarodziejów o nieczystej krwi. Ale Lyanna nie musiała się bać, zresztą był to etap przejściowy, konieczny, by w mieście zapanował upragniony porządek i czystość.
Zboczyła na Nokturn, który wydawał się wciąż taki, jak przedtem. Zmiany dotknęły głównie inne części Londynu i tam były widoczne, zaś ta pozostawała niezmiennie mroczna i złowieszcza, jak dotychczas. W swojej czarnej sukni i płaszczu nie rzucała się w oczy, wtapiając się w tło. Ale choć Zabini ciągnęło do możliwości, jakie tu miała, raczej nie chciałaby mieszkać tu na stałe. Niemniej jednak wkroczyła do właściwej kamienicy i odnalazła mieszkanie Yany Dolohov, dopiero przed drzwiami zrzucając z głowy kaptur.
Nie wiedziała o niej zbyt wiele, jedynie pobieżnie kojarząc, że uczyły się w Hogwarcie w podobnym czasie. Ale Lyanna w latach szkolnych nie miała przyjaciół, była samotnicą, której nie udało się długo utrzymać w sekrecie półkrwistego (jak wtedy myślała) statusu i która musiała poszukiwać innych dróg do zyskania szacunku, więc skupiała się intensywnie na nauce, ignorując życie towarzyskie. Tak więc nigdy nie poznała Yany bliżej, zresztą od skończenia Hogwartu minęło tyle czasu, że prawie jej nie pamiętała i mijając ją na ulicy mogłaby jej nawet nie rozpoznać. Yana prawdopodobnie także mogłaby nie poznać jej, w końcu Zabini dość mocno się zmieniła.
Ale nie przyszła tu dla szkolnych sentymentów (których nie miała, w każdym razie nie wobec ludzi, bo sam Hogwart pełen tajemnic i wiekowych mądrości to inna historia), a dla konkretnej sprawy, której szczegóły chciała poznać. Yana zarysowała w liście wstęp, który ją zaintrygował, ale chętnie dowie się więcej.
- Opowiesz mi coś więcej o tych badaniach? – od razu po standardowych formułkach powitalnych przeszła do rzeczy. Cóż, nie należała do tych kobiet, które załatwianie spraw poprzedzały ciekawskimi pytaniami o życie, ploteczkami i pogaduchami. Lyanna była konkretna i czuła, że Yana również nie należy do kategorii gadatliwych trzpiotek lubiących strzępić sobie język na bzdety. Poza tym niespecjalnie interesowały ją prywatne sprawy obcych ludzi, choć z pewnością interesowały ją badania Yany i to o nich pragnęła posłuchać.
Tuba, w której zamknięte zostały pergaminy z badaniami, była niesamowicie zwyczajna. Szara, zamknięta papierową zatyczką, najprostszym mechanizmem, jaki tylko istniał – złap i pociągnij, a otworzysz skarbiec pełen niezgłębionych tajemnic. Co może tam być? Yana, która siedziała przy stole, gładząc jasne, różowe usta opuszkami palców, doskonale wiedziała, co skrywa tajemniczy schowek. Aspen prawdopodobnie niczego nie dopisał, chociaż miał na to ogrom czasu. To, co znalazła ona, było dla niego istną enigmą, szyfrem nie do złamania – przejęła po nim projekt i dołożyła do niego znacznie więcej, niż on kiedykolwiek mógł dać od siebie. Pukanie rozkojarzyło ją na tyle, że potok myśli nagle zatrzymał się jak zmrożony magią wodospad. Zmarszczyła brwi, przez chwilę nie rozumiejąc, czego doświadczyła, ale zaraz wstała i skierowała swoje kroki w stronę drzwi wejściowych, przygładzając w trakcie drogi butelkowo zieloną suknię.
– Witaj – przywitała kobietę, rozglądając się uważnie na boki, czujnym wzrokiem usiłując dotknąć wszystkich kątów i cieni pod ścianami. – Nikt za tobą nie szedł?
Wpuściła ją do środka, różdżką zamykając wszystkie zamki. Odebrała od niej płaszcz w geście dobrego przyjęcia, wskazała drogę schodami na górę. Gdy razem znalazły się w biblioteczce, pośrodku której stał stolik i jedno krzesło (Yana zaraz odstawiła je na bok), pokazała jej zamkniętą tubę.
– To w niej znajdują się badania. Mogłam dotknąć samej skrytki, nic mi się nie stało, ale obawiam się, że to, co kryje w środku, jest już otoczone magią, która na pewno by mi zaszkodziła – splotła ze sobą palce, ściśle zamykając je we własnych objęciach. Wzięła głęboki wdech, odsunęła się o krok, o dwa. To Lyanna znacznie lepiej znała się na klątwach, ufała jej, chociaż jej twarz wywołała w jej myślach zaledwie przebłyski znajomości. Coś w jej rysach sprawiło, że ją znała. Jakieś szczegóły, drobnostki niezmienione przez tyle lat. – Pracuję nad lustrem teleportacyjnym, który dzięki magicznym przekaźnikom byłoby w stanie działać jak kominek Fiuu, ale byłoby znacznie szybsze i bezpieczniejsze. Widzisz, te badania zalęgły się u kogoś innego. Kogoś, kto nie chciał, by moja własność znalazła się z powrotem u mnie. Odebrałam je z powrotem. Gotowa? Zróbmy to szybko, czasy są niespokojne.
Mimo wcześniejszej decyzji przyglądania się wszystkiemu, co robi Zabini, zmieniła zdanie i podeszła do stolika, od razu odkorkowując tubę i wysypując na blat zwinięty mocno pergamin, pojedynczy, ale duży. Nie dotknęła go, nawet nie musnęła lejącym się materiałem sukni. Zacisnęła zęby. Na powierzchni szarego materiału delikatnie lśniły runy, mieniły się srebrzystą poświatą. Pobieżnie je obejrzała. Poznała tylko jedną z nich, Mannaz. Człowiek.
– Witaj – przywitała kobietę, rozglądając się uważnie na boki, czujnym wzrokiem usiłując dotknąć wszystkich kątów i cieni pod ścianami. – Nikt za tobą nie szedł?
Wpuściła ją do środka, różdżką zamykając wszystkie zamki. Odebrała od niej płaszcz w geście dobrego przyjęcia, wskazała drogę schodami na górę. Gdy razem znalazły się w biblioteczce, pośrodku której stał stolik i jedno krzesło (Yana zaraz odstawiła je na bok), pokazała jej zamkniętą tubę.
– To w niej znajdują się badania. Mogłam dotknąć samej skrytki, nic mi się nie stało, ale obawiam się, że to, co kryje w środku, jest już otoczone magią, która na pewno by mi zaszkodziła – splotła ze sobą palce, ściśle zamykając je we własnych objęciach. Wzięła głęboki wdech, odsunęła się o krok, o dwa. To Lyanna znacznie lepiej znała się na klątwach, ufała jej, chociaż jej twarz wywołała w jej myślach zaledwie przebłyski znajomości. Coś w jej rysach sprawiło, że ją znała. Jakieś szczegóły, drobnostki niezmienione przez tyle lat. – Pracuję nad lustrem teleportacyjnym, który dzięki magicznym przekaźnikom byłoby w stanie działać jak kominek Fiuu, ale byłoby znacznie szybsze i bezpieczniejsze. Widzisz, te badania zalęgły się u kogoś innego. Kogoś, kto nie chciał, by moja własność znalazła się z powrotem u mnie. Odebrałam je z powrotem. Gotowa? Zróbmy to szybko, czasy są niespokojne.
Mimo wcześniejszej decyzji przyglądania się wszystkiemu, co robi Zabini, zmieniła zdanie i podeszła do stolika, od razu odkorkowując tubę i wysypując na blat zwinięty mocno pergamin, pojedynczy, ale duży. Nie dotknęła go, nawet nie musnęła lejącym się materiałem sukni. Zacisnęła zęby. Na powierzchni szarego materiału delikatnie lśniły runy, mieniły się srebrzystą poświatą. Pobieżnie je obejrzała. Poznała tylko jedną z nich, Mannaz. Człowiek.
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Lyanna lubiła dowiadywać się nowych rzeczy. Sama może nie miała innowatorskiego zacięcia niezbędnego do badań, ale lubiła poszerzać horyzonty swojej wiedzy. Nie bez powodu Tiara Przydziału rozważała przez chwilę Ravenclaw, zanim umieściła ją w Domu Węża. A to, że przez całe życie myślała, że jest półkrwi, motywowało ją do tego, by szukać wiedzy, by się uczyć, rozwijać i stać się kimś. Wierzyła, że skoro nie może zostać kimś poprzez urodzenie i status krwi, to musi poszukać innej drogi do potęgi, i mogły ją jej dać jedynie wysokie umiejętności. Tylko one mogły kiedyś przyćmić gorszą krew.
Teraz już wiedziała, że żyła w nieprawdziwym przekonaniu o sobie i że jej krew była nie mniej czysta niż reszty Zabinich, ale nie zamierzała osiąść na laurach i zaprzestać dalszego rozwoju. Musiała być zdolna i silna, teraz już nie tylko dla własnego egoistycznego pragnienia, a także dla czegoś większego, czego stała się częścią, odkąd przystąpiła do Rycerzy Walpurgii.
Yana była najwyraźniej jednym ze świeżych nabytków, bo nie pamiętała jej z żadnego z poprzednich spotkań. Ale to dobrze, że jako organizacja rośli w siłę, że dołączali do nich kolejni zdolni czarodzieje gotowi zaoferować swe umiejętności walce o czystość czarodziejskiego świata, do której prowadził ich Czarny Pan. Przeszłość nie była dla niej zbyt istotna, zwłaszcza że tak naprawdę nigdy nie nawiązały w niej żadnych głębszych relacji. To teraźniejszość i przyszłość miały zweryfikować stosunek Zabini do nowej sojuszniczki. Była czystą kartą, która czekała na zapisanie.
- Chyba nie, w każdym razie nie widziałam nikogo bardziej podejrzanego niż zwykle ma to miejsce na Nokturnie – powiedziała. Na Nokturnie pełno było podejrzanych ludzi, ale że Zabini nie była tu pierwszy raz, nikt jej nie niepokoił. Była też dość spostrzegawcza, więc miałaby dużą szansę zauważyć śledzącą ją osobę, chyba że takowa miałaby wysokie umiejętności.
Weszła do środka, oddając swój płaszcz i pozostając w samej sukni, również czarnej. Ruszyła za Yaną do biblioteczki, gdzie zwróciła uwagę na zamkniętą tubę, zawierającą zapewne zapiski dotyczące badań.
- Chętnie się temu przyjrzę i sprawdzę, co to za klątwa – oznajmiła. – To, co mówisz, brzmi interesująco i może się okazać przydatne, zwłaszcza przy obecnej awaryjności sieci Fiuu. Jesteś numerologiem, prawda? – zapytała. Potrzebowali zdolnych naukowców, a numerologów wcale nie było aż tak wielu. Nawet samej Lyannie przydałoby się poznać najbardziej fundamentalne podstawy tej dziedziny, by umieć chociażby aktywować świstoklik.
Na dłoniach miała już skórzane rękawiczki, mające uchronić ją przed jakimkolwiek przypadkowym dotknięciem zaklętego przedmiotu gołą skórą. Zawsze dbała o niezbędne środki ostrożności, pamiętając, jak niebezpieczne mogło być muśnięcie czegoś takiego choćby skrawkiem skóry.
- Badania były już na zaawansowanym etapie, kiedy padły ofiarą klątwy? – zapytała, patrząc, jak Yana otwiera tubę, pozwalając by pergamin rozwinął się na stole. Na jego powierzchni połyskiwały runy. Ten, kto je nałożył, nawet nie starał się zbytnio ukryć swoich poczynań i nie musiała się wysilać, by odnaleźć i odczytać runiczne znaki.
Lyanna może nie opanowała jeszcze najtrudniejszych runicznych kombinacji, ale jej wiedza była zaawansowana. Na tyle, że bez problemu umiała odczytać znaki i przypisać im znaczenia, a także określić, jaką klątwę dawało takie, a nie inne połączenie run. Analizowała je jednak przez dłuższą chwilę, upewniając się w tym, że klątwa nie była jedna, a nawet dwie.
- Widzę tu runy dwóch klątw – zaczęła. – Klątwa Goliata... i tak, ta druga to Klątwa Niewidzącego Oka.
Były to klątwy dość proste do nałożenia, nie wymagające znajomości bardzo zaawansowanych kombinacji runicznych. Powinna zdjąć je bez większego problemu, już nie raz miała z nimi do czynienia.
| wypatruję runy i odkrywam klątwy, mam III poziom run
Teraz już wiedziała, że żyła w nieprawdziwym przekonaniu o sobie i że jej krew była nie mniej czysta niż reszty Zabinich, ale nie zamierzała osiąść na laurach i zaprzestać dalszego rozwoju. Musiała być zdolna i silna, teraz już nie tylko dla własnego egoistycznego pragnienia, a także dla czegoś większego, czego stała się częścią, odkąd przystąpiła do Rycerzy Walpurgii.
Yana była najwyraźniej jednym ze świeżych nabytków, bo nie pamiętała jej z żadnego z poprzednich spotkań. Ale to dobrze, że jako organizacja rośli w siłę, że dołączali do nich kolejni zdolni czarodzieje gotowi zaoferować swe umiejętności walce o czystość czarodziejskiego świata, do której prowadził ich Czarny Pan. Przeszłość nie była dla niej zbyt istotna, zwłaszcza że tak naprawdę nigdy nie nawiązały w niej żadnych głębszych relacji. To teraźniejszość i przyszłość miały zweryfikować stosunek Zabini do nowej sojuszniczki. Była czystą kartą, która czekała na zapisanie.
- Chyba nie, w każdym razie nie widziałam nikogo bardziej podejrzanego niż zwykle ma to miejsce na Nokturnie – powiedziała. Na Nokturnie pełno było podejrzanych ludzi, ale że Zabini nie była tu pierwszy raz, nikt jej nie niepokoił. Była też dość spostrzegawcza, więc miałaby dużą szansę zauważyć śledzącą ją osobę, chyba że takowa miałaby wysokie umiejętności.
Weszła do środka, oddając swój płaszcz i pozostając w samej sukni, również czarnej. Ruszyła za Yaną do biblioteczki, gdzie zwróciła uwagę na zamkniętą tubę, zawierającą zapewne zapiski dotyczące badań.
- Chętnie się temu przyjrzę i sprawdzę, co to za klątwa – oznajmiła. – To, co mówisz, brzmi interesująco i może się okazać przydatne, zwłaszcza przy obecnej awaryjności sieci Fiuu. Jesteś numerologiem, prawda? – zapytała. Potrzebowali zdolnych naukowców, a numerologów wcale nie było aż tak wielu. Nawet samej Lyannie przydałoby się poznać najbardziej fundamentalne podstawy tej dziedziny, by umieć chociażby aktywować świstoklik.
Na dłoniach miała już skórzane rękawiczki, mające uchronić ją przed jakimkolwiek przypadkowym dotknięciem zaklętego przedmiotu gołą skórą. Zawsze dbała o niezbędne środki ostrożności, pamiętając, jak niebezpieczne mogło być muśnięcie czegoś takiego choćby skrawkiem skóry.
- Badania były już na zaawansowanym etapie, kiedy padły ofiarą klątwy? – zapytała, patrząc, jak Yana otwiera tubę, pozwalając by pergamin rozwinął się na stole. Na jego powierzchni połyskiwały runy. Ten, kto je nałożył, nawet nie starał się zbytnio ukryć swoich poczynań i nie musiała się wysilać, by odnaleźć i odczytać runiczne znaki.
Lyanna może nie opanowała jeszcze najtrudniejszych runicznych kombinacji, ale jej wiedza była zaawansowana. Na tyle, że bez problemu umiała odczytać znaki i przypisać im znaczenia, a także określić, jaką klątwę dawało takie, a nie inne połączenie run. Analizowała je jednak przez dłuższą chwilę, upewniając się w tym, że klątwa nie była jedna, a nawet dwie.
- Widzę tu runy dwóch klątw – zaczęła. – Klątwa Goliata... i tak, ta druga to Klątwa Niewidzącego Oka.
Były to klątwy dość proste do nałożenia, nie wymagające znajomości bardzo zaawansowanych kombinacji runicznych. Powinna zdjąć je bez większego problemu, już nie raz miała z nimi do czynienia.
| wypatruję runy i odkrywam klątwy, mam III poziom run
Nie była spokojna jak zawsze. Nie miała w sobie dzisiaj wolnej, racjonalnej kalkulacji, która pozwalała na wyeliminowanie wszystkich nieprawidłowości myślenia, błędów analizy. Dłonie pociły się tak, że gdy wziąć je pod światło, skrzyły się drobnymi kryształkami diamentów, jakby ktoś z boku rzucił to infantylne zaklęcie i przez przypadek jego efekty spłynęły na Yanę. Serce niemiarodajnie uderzyło o żebra, czuła je jak ptaka ostatnimi podrygami życia tańczącego między chudymi drutami klatki. Przygryzała usta, wypatrując sama nie wiedziała czego, wyglądając przy tym jak przestraszone i ukryte w zaroślach zwierzę. To był początek badań – pokrętny, bo przecież była już przy tym projekcie, ukształtowała go własnymi dłońmi jak świeżą, mokrą glinę, ale porzuciła to dziecko, zostawiła je na rozgrzanym kole garncarskim. Teraz mogła jedynie żałować, że nie zachowała się w tamtym czasie inaczej, nie walczyła o swoje, tylko dała sobą pomiatać jak szmacianą lalką. Dzisiaj był zupełnie inny dzień, zupełnie inna pora.
Oglądała Lyannę niezbyt uważnie. Ufała jej pod względem powiązań z Rycerzami Walpurgii, ale na razie była zbyt zajęta myślami o Lustrze, żeby rozważać przyszłą przyjaźń czy cokolwiek, co wynikało z wniklejszych relacji. Może kiedyś, w drodze podzięki, zdoła poznać ją bliżej.
– To dobrze. Nie chciałabym, żeby ktoś nieproszony dowiedział się, gdzie mieszkam – odparła, bardziej do siebie niż do niej, wciąż jednak głosem na tyle słyszalnym, że Zabini mogła odebrać jej słowa. – Prawda – znów krótko, zwięźle, jakby gdzieś się spieszyła.
Głód wiedzy, co kryło się w środku pergaminu, był ogromny. Chciała już iść dalej, sygnalizować Ramseyowi przebieg badań, plany, dotknąć kamieni. Teraz mogła jedynie wziąć głęboki wdech, co zresztą zrobiła, i uzbroić się w cierpliwość. Skrzyżowała ramiona pod piersiami, palce lewej dłoni mocno zaciskając na szczupłej kończynie.
– Powiedzmy. Udało mi się wtedy stworzyć próbne zaklęcie, które miało być aktywatorem drogi, ale było ono jedynie atrapą. Powierzchnia lustra zaledwie drgnęła. Chcę iść dalej, naprawić błędy stworzone przez drugiego czarodzieja – powietrze wypuściła przez nos ostrym strumieniem, gdy kobieta powiedziała o dwóch klątwach. Zacisnęła zęby. – A jednak. Parszywy gnój – warknęła. – Daję ci wolną rekę, na łamaniu klątw nie znam się zupełnie, więc czuj się swobodnie. Zrobię herbatę. Czarna ci odpowiada?
Musiała zająć czymś ręce.
Oglądała Lyannę niezbyt uważnie. Ufała jej pod względem powiązań z Rycerzami Walpurgii, ale na razie była zbyt zajęta myślami o Lustrze, żeby rozważać przyszłą przyjaźń czy cokolwiek, co wynikało z wniklejszych relacji. Może kiedyś, w drodze podzięki, zdoła poznać ją bliżej.
– To dobrze. Nie chciałabym, żeby ktoś nieproszony dowiedział się, gdzie mieszkam – odparła, bardziej do siebie niż do niej, wciąż jednak głosem na tyle słyszalnym, że Zabini mogła odebrać jej słowa. – Prawda – znów krótko, zwięźle, jakby gdzieś się spieszyła.
Głód wiedzy, co kryło się w środku pergaminu, był ogromny. Chciała już iść dalej, sygnalizować Ramseyowi przebieg badań, plany, dotknąć kamieni. Teraz mogła jedynie wziąć głęboki wdech, co zresztą zrobiła, i uzbroić się w cierpliwość. Skrzyżowała ramiona pod piersiami, palce lewej dłoni mocno zaciskając na szczupłej kończynie.
– Powiedzmy. Udało mi się wtedy stworzyć próbne zaklęcie, które miało być aktywatorem drogi, ale było ono jedynie atrapą. Powierzchnia lustra zaledwie drgnęła. Chcę iść dalej, naprawić błędy stworzone przez drugiego czarodzieja – powietrze wypuściła przez nos ostrym strumieniem, gdy kobieta powiedziała o dwóch klątwach. Zacisnęła zęby. – A jednak. Parszywy gnój – warknęła. – Daję ci wolną rekę, na łamaniu klątw nie znam się zupełnie, więc czuj się swobodnie. Zrobię herbatę. Czarna ci odpowiada?
Musiała zająć czymś ręce.
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Przyglądając się Yanie, mogła zauważyć w niej pewną nerwowość, choć nie wiedziała, czym to jest spowodowane. Nieufnością wobec jej poczynań, czy może... bała się kogoś? Skoro jej badania zostały potraktowane klątwą, mogła mieć wrogów. Tu, na Nokturnie, wielu ich miało. Lyanna nie miała tak naprawdę pojęcia o jej życiu i relacjach z otoczeniem, ale sama również zachowywała wobec ludzi zdrowy dystans, ostrożnie szafując zaufaniem. Była otoczona swego rodzaju murem, za który nie wpuszczała nikogo. Nie miała przyjaciół, a tylko kontakty i znajomości. Naiwnością byłoby sądzić, że na Nokturnie mogłaby liczyć na coś innego. Odkrycie, że była czarownicą czystej krwi, prawdopodobnie niewiele tu zmieni, bo nie mogło nagle wymazać wspomnień całego życia i wszczepić w nią zupełnie innego charakteru. Ale sprawiało, że mogła zacząć myśleć o sobie w inny sposób.
- Bywam na Nokturnie na tyle regularnie, że nikt nie powinien powiązać mojej obecności z twoją osobą – rzekła. Mogła odwiedzać tu każdego, załatwiać każdą sprawę. Jako że do tej pory nie łączyło jej z Yaną żadne powiązanie poza tym, że kiedyś w przeszłości uczyły się w tym samym domu, nie sądziła, by ktokolwiek domyślił się, kogo odwiedzała.
Prawdę mówiąc, niezbyt znała się na numerologicznych zawiłościach, choć starała się nie dać po sobie poznać, że czegokolwiek nie do końca rozumie. A jako, że badania mogły przydać się rycerzom, zależało jej, by dobrze wykonać swoją część roboty i bezpiecznie rozpoznać i zdjąć klątwy, więc niezwłocznie zabrała się do pracy nad identyfikacją run i ich znaczeń. I odkryła, że na pergaminie nałożone były dwie klątwy.
- Te klątwy nie zabiłyby cię ani nie spowodowałyby trwałego uszczerbku na zdrowiu, ale mogłyby uprzykrzyć życie – powiedziała. Na szczęście nie miały do czynienia z niczym zabójczym, więc ten ktoś, kto je nałożył, prawdopodobnie chciał Yanie jedynie utrudnić życie i dalsze badania, nie pozbyć się jej ze świata. – Zdejmę najpierw jedną, a potem drugą. Choć to nie są bardzo skomplikowane klątwy, nigdy nie ma gwarancji, że coś nie pójdzie nie tak, zdejmowanie klątw to bardzo kapryśne zajęcie – uprzedziła. Nawet najlepszym łamaczom zdarzały się błędy w sztuce. Klątwy były nieobliczalne, nawet te stosunkowo proste. Nigdy nie miało się pewności, że wszystko pójdzie jak z płatka. Obcowanie z nimi uczyło pokory wobec potężnej magii.
- Tak, chętnie napiję się czarnej herbaty – potwierdziła. Może i lepiej, że Yana nie będzie stać tuż obok, gdyby tak coś poszło źle, dlatego Zabini nie miała jej za złe, gdy zaoferowała przygotowanie napoju. Za ten czas mogła zabrać się za zdejmowanie pierwszej klątwy, Klątwy Goliata. Skierowała różdżkę na pergamin i pomyślała niewerbalne „Finite Incantatem”, skupiając się intensywnie na swoim zamiarze przełamania klątwy.
| próbuję złamać Klątwę Goliata, ST 60
- Bywam na Nokturnie na tyle regularnie, że nikt nie powinien powiązać mojej obecności z twoją osobą – rzekła. Mogła odwiedzać tu każdego, załatwiać każdą sprawę. Jako że do tej pory nie łączyło jej z Yaną żadne powiązanie poza tym, że kiedyś w przeszłości uczyły się w tym samym domu, nie sądziła, by ktokolwiek domyślił się, kogo odwiedzała.
Prawdę mówiąc, niezbyt znała się na numerologicznych zawiłościach, choć starała się nie dać po sobie poznać, że czegokolwiek nie do końca rozumie. A jako, że badania mogły przydać się rycerzom, zależało jej, by dobrze wykonać swoją część roboty i bezpiecznie rozpoznać i zdjąć klątwy, więc niezwłocznie zabrała się do pracy nad identyfikacją run i ich znaczeń. I odkryła, że na pergaminie nałożone były dwie klątwy.
- Te klątwy nie zabiłyby cię ani nie spowodowałyby trwałego uszczerbku na zdrowiu, ale mogłyby uprzykrzyć życie – powiedziała. Na szczęście nie miały do czynienia z niczym zabójczym, więc ten ktoś, kto je nałożył, prawdopodobnie chciał Yanie jedynie utrudnić życie i dalsze badania, nie pozbyć się jej ze świata. – Zdejmę najpierw jedną, a potem drugą. Choć to nie są bardzo skomplikowane klątwy, nigdy nie ma gwarancji, że coś nie pójdzie nie tak, zdejmowanie klątw to bardzo kapryśne zajęcie – uprzedziła. Nawet najlepszym łamaczom zdarzały się błędy w sztuce. Klątwy były nieobliczalne, nawet te stosunkowo proste. Nigdy nie miało się pewności, że wszystko pójdzie jak z płatka. Obcowanie z nimi uczyło pokory wobec potężnej magii.
- Tak, chętnie napiję się czarnej herbaty – potwierdziła. Może i lepiej, że Yana nie będzie stać tuż obok, gdyby tak coś poszło źle, dlatego Zabini nie miała jej za złe, gdy zaoferowała przygotowanie napoju. Za ten czas mogła zabrać się za zdejmowanie pierwszej klątwy, Klątwy Goliata. Skierowała różdżkę na pergamin i pomyślała niewerbalne „Finite Incantatem”, skupiając się intensywnie na swoim zamiarze przełamania klątwy.
| próbuję złamać Klątwę Goliata, ST 60
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Zmarszczyła delikatnie brwi, wodząc po twarzy Lyanny, kiedy jeszcze miała dobry do tego kąt. Potem prześlizgnęła się wzrokiem po podłodze, frędzlach przypiętych do starego dywanu, książkach wtłoczonych ciasno między ścianki ciemnych szafek, aż w końcu spojrzenie srebrno szarych tęczówek spoczęło na oknie i widoku za nim. Pnącza wydawały się wciąż takie same, stara kamienica, którą szczelnie okryły, wcale się nie zmieniła, ale jednak coś wibrowało w powietrzu, sprawiając, że wszystko dookoła wyglądało inaczej. Wojna szeptała, delikatnie muskała skórę, jej obecność była niewymuszona, bo była zaproszona przez ludzi im podobnych. Z tym że wojna nigdy nie był jednostronna, zawsze potrzebowała wroga.
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jesteś całkowicie pozbawiona strachu? Strach to domena ludzi mądrych, Lyanno. Nie wypominam ci teraz niczego, zwłaszcza głupoty, bo jesteś kobietą inteligentną, pragnę jedynie wskazać palcem na to, co trawi nasz kraj. Zakon Feniksa jest niebezpieczny. Czarny Pan jest od nich znacznie potężniejszy, nie mogą się z nim równać, ale my powinniśmy mieć się na baczności. Jeszcze do ich głupich łbów przyjdzie pomysł, żeby zaatakować Nokturn. Po prostu uważaj – zadrgały mięśnie szczeki, zadrżały jak struny harfy pociągnięte jasnym palcem, które opuszek był już twardy i zgrabiały od ćwiczeń.
Trzymała się z dala od tego, co robiła, chociaż spojrzenie usilnie utrzymywała na stole i jego zawartości. Plany pozostawały zwinięte, zapewne zdradzą się ze swoim wnętrzem, kiedy klątwy zostaną zdjęte na dobre. Niecierpliwiła się, chciała już do nich zajrzeć, podjąć kolejne kroki, w łakomstwie wiedzy wydzierać kolejne fragmenty własnego tworu, ale oczywiście jej charakter po raz kolejny wystawiono na próbę. Nie spodziewała się ataku niewidzialnej siły, która nagle odepchnęła ją i wkleiła brutalnie w ścianę powodując piekący i pulsujący ból na całych plecach. Ciało opadło bezwładnie na podłogę, a razem z nim opadły zawieszone na maleńkich gwoździkach wyszywane obrazki, pamiątki.
– Cholera by to wzięła. Nie udało się? – głupio pytasz, Yano, to nie Lyanna cię zaatakowała, przecież zobaczyłabyś jej dłoń wymachującą różdżką i poczułabyś zagrożenie. – Próbuj dalej – odparła sucho, twardo, oklepując dłonie, gdy wstawała z ziemi. – Padalec, parszywy padalec.
Aspen już tego pożałował, gryząc ziemię od spodu, ale w tej chwili najchętniej zatłukłaby go raz jeszcze.
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jesteś całkowicie pozbawiona strachu? Strach to domena ludzi mądrych, Lyanno. Nie wypominam ci teraz niczego, zwłaszcza głupoty, bo jesteś kobietą inteligentną, pragnę jedynie wskazać palcem na to, co trawi nasz kraj. Zakon Feniksa jest niebezpieczny. Czarny Pan jest od nich znacznie potężniejszy, nie mogą się z nim równać, ale my powinniśmy mieć się na baczności. Jeszcze do ich głupich łbów przyjdzie pomysł, żeby zaatakować Nokturn. Po prostu uważaj – zadrgały mięśnie szczeki, zadrżały jak struny harfy pociągnięte jasnym palcem, które opuszek był już twardy i zgrabiały od ćwiczeń.
Trzymała się z dala od tego, co robiła, chociaż spojrzenie usilnie utrzymywała na stole i jego zawartości. Plany pozostawały zwinięte, zapewne zdradzą się ze swoim wnętrzem, kiedy klątwy zostaną zdjęte na dobre. Niecierpliwiła się, chciała już do nich zajrzeć, podjąć kolejne kroki, w łakomstwie wiedzy wydzierać kolejne fragmenty własnego tworu, ale oczywiście jej charakter po raz kolejny wystawiono na próbę. Nie spodziewała się ataku niewidzialnej siły, która nagle odepchnęła ją i wkleiła brutalnie w ścianę powodując piekący i pulsujący ból na całych plecach. Ciało opadło bezwładnie na podłogę, a razem z nim opadły zawieszone na maleńkich gwoździkach wyszywane obrazki, pamiątki.
– Cholera by to wzięła. Nie udało się? – głupio pytasz, Yano, to nie Lyanna cię zaatakowała, przecież zobaczyłabyś jej dłoń wymachującą różdżką i poczułabyś zagrożenie. – Próbuj dalej – odparła sucho, twardo, oklepując dłonie, gdy wstawała z ziemi. – Padalec, parszywy padalec.
Aspen już tego pożałował, gryząc ziemię od spodu, ale w tej chwili najchętniej zatłukłaby go raz jeszcze.
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Pokręciła głową.
- Oczywiście, że nie, tylko głupiec nie czuje tego zdrowego, racjonalnego strachu, który często chroni nas przed zagrożeniem – przyznała. Była w końcu dawną Ślizgonką, obca jej była tępa, bezmyślna brawura, ale nie uważała się też za bojącego się własnego cienia tchórza. Wiedziała też, że Nokturn wymagał rozsądku i głowy na karku. Nie można było zapominać, co to za miejsce, ale też nie można było okazywać lęku, bo wielu tutaj mogłoby to wykorzystać przeciw niej. Zresztą dzięki protekcji Czarnego Pana nie musiała się obawiać pospolitych opryszków, ale Yana miała rację – zdesperowane szlamoluby z Zakonu Feniksa mogły znaleźć sposób, by wedrzeć się tutaj i mącić. Jakkolwiek niskie miała mniemanie o ludziach, którzy stawiali szlamy i mugoli na równi z czarodziejami, to zdawała sobie sprawę z tego, że oni na pewno wiedzieli już, że rycerze chętnie bywali na Nokturnie. Ufała sile Czarnego Pana, a także wspólnej sprawie, jakiej była częścią, ale nie mogła lekceważyć wrogów.
- Miałam kilkukrotnie okazję stawać przeciwko Zakonowi Feniksa. To beznadziejni fanatycy zaślepieni mrzonkami o równości, ale niektórzy dysponują potężnymi mocami – dodała, wciąż mając w pamięci patronusy zdolne do bronienia przed atakami. – Mamy przewagę, ale nadal nie powiedzieli ostatniego słowa i na pewno będą próbowali dalej mącić.
Rzeczywiście kilkukrotnie walczyła z Zakonnikami, ale wolała przemilczeć fakt, że zbytnio się w owych starciach nie popisała. W ostatnim, mającym miejsce ledwie kilka dni temu, to Rosier wykonał główną część roboty, podczas gdy ona przez większość pojedynku najpierw nakładała klątwę, a później próbowała wspomóc go z ukrycia, z różnym skutkiem. Ale ostatecznie to oni zwyciężyli, a Zabini miała nadzieję, że jej Klątwa Eris dokończyła resztę i Zakonnicy, którzy próbowali pokrzyżować im plany, sami się dobili po tym, jak aktywowała przekleństwo. I choć do tej pory często myślała, że byli zbyt miękcy i dobrzy, by stanowić realne zagrożenie dla życia rycerzy, to, co spotkało Morgotha Yaxleya świadczyło o tym, że najwyraźniej i oni byli zdolni do przemocy, byle obronić swoje szkodliwe idee, nawet jeśli wzgardzali czarną magią.
Po zidentyfikowaniu klątw próbowała przełamać pierwszą z nich, jak to robiła już nie raz. Ale praca łamaczki klątw nauczyła ją, że żadnej, nawet prostej klątwy nie można lekceważyć. Błąd był bolesny dla dumy, ale wiedziała też, że nawet najzdolniejsi klątwołamacze je popełniali, bo natura klątw była nieobliczalna i nigdy nie wiadomo, kiedy zwrócą się przeciw czarodziejowi, który próbował je przełamać lub komuś, kto miał pecha być w ich zasięgu.
Choć w tym przypadku siła klątwy ugodziła nie ją, a Yanę, która została odrzucona na ścianę, co zapewne było dość bolesne. Miały szczęście, że to nie było gorsze przekleństwo, ale mimo to wolałaby nie uszkodzić sojuszniczki, która zleciła jej to zadanie. Zerknęła na nią kontrolnie wzrokiem, by upewnić się, że wstała.
- Klątwa walczy – powiedziała, zaciskając usta. – Spróbuję ponownie. – Znowu skierowała różdżkę na rulon, licząc na to, że tym razem to ona weźmie górę w starciu z przekleństwem. Skupiła się mocniej na swoim zamiarze, poruszając końcem różdżki i myśląc „Finite Incantatem”. W końcu musiało się przecież udać.
| próbuję złamać Klątwę Goliata, ST 60
- Oczywiście, że nie, tylko głupiec nie czuje tego zdrowego, racjonalnego strachu, który często chroni nas przed zagrożeniem – przyznała. Była w końcu dawną Ślizgonką, obca jej była tępa, bezmyślna brawura, ale nie uważała się też za bojącego się własnego cienia tchórza. Wiedziała też, że Nokturn wymagał rozsądku i głowy na karku. Nie można było zapominać, co to za miejsce, ale też nie można było okazywać lęku, bo wielu tutaj mogłoby to wykorzystać przeciw niej. Zresztą dzięki protekcji Czarnego Pana nie musiała się obawiać pospolitych opryszków, ale Yana miała rację – zdesperowane szlamoluby z Zakonu Feniksa mogły znaleźć sposób, by wedrzeć się tutaj i mącić. Jakkolwiek niskie miała mniemanie o ludziach, którzy stawiali szlamy i mugoli na równi z czarodziejami, to zdawała sobie sprawę z tego, że oni na pewno wiedzieli już, że rycerze chętnie bywali na Nokturnie. Ufała sile Czarnego Pana, a także wspólnej sprawie, jakiej była częścią, ale nie mogła lekceważyć wrogów.
- Miałam kilkukrotnie okazję stawać przeciwko Zakonowi Feniksa. To beznadziejni fanatycy zaślepieni mrzonkami o równości, ale niektórzy dysponują potężnymi mocami – dodała, wciąż mając w pamięci patronusy zdolne do bronienia przed atakami. – Mamy przewagę, ale nadal nie powiedzieli ostatniego słowa i na pewno będą próbowali dalej mącić.
Rzeczywiście kilkukrotnie walczyła z Zakonnikami, ale wolała przemilczeć fakt, że zbytnio się w owych starciach nie popisała. W ostatnim, mającym miejsce ledwie kilka dni temu, to Rosier wykonał główną część roboty, podczas gdy ona przez większość pojedynku najpierw nakładała klątwę, a później próbowała wspomóc go z ukrycia, z różnym skutkiem. Ale ostatecznie to oni zwyciężyli, a Zabini miała nadzieję, że jej Klątwa Eris dokończyła resztę i Zakonnicy, którzy próbowali pokrzyżować im plany, sami się dobili po tym, jak aktywowała przekleństwo. I choć do tej pory często myślała, że byli zbyt miękcy i dobrzy, by stanowić realne zagrożenie dla życia rycerzy, to, co spotkało Morgotha Yaxleya świadczyło o tym, że najwyraźniej i oni byli zdolni do przemocy, byle obronić swoje szkodliwe idee, nawet jeśli wzgardzali czarną magią.
Po zidentyfikowaniu klątw próbowała przełamać pierwszą z nich, jak to robiła już nie raz. Ale praca łamaczki klątw nauczyła ją, że żadnej, nawet prostej klątwy nie można lekceważyć. Błąd był bolesny dla dumy, ale wiedziała też, że nawet najzdolniejsi klątwołamacze je popełniali, bo natura klątw była nieobliczalna i nigdy nie wiadomo, kiedy zwrócą się przeciw czarodziejowi, który próbował je przełamać lub komuś, kto miał pecha być w ich zasięgu.
Choć w tym przypadku siła klątwy ugodziła nie ją, a Yanę, która została odrzucona na ścianę, co zapewne było dość bolesne. Miały szczęście, że to nie było gorsze przekleństwo, ale mimo to wolałaby nie uszkodzić sojuszniczki, która zleciła jej to zadanie. Zerknęła na nią kontrolnie wzrokiem, by upewnić się, że wstała.
- Klątwa walczy – powiedziała, zaciskając usta. – Spróbuję ponownie. – Znowu skierowała różdżkę na rulon, licząc na to, że tym razem to ona weźmie górę w starciu z przekleństwem. Skupiła się mocniej na swoim zamiarze, poruszając końcem różdżki i myśląc „Finite Incantatem”. W końcu musiało się przecież udać.
| próbuję złamać Klątwę Goliata, ST 60
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Niestety klątwa nadal stawiała jej silny opór. Choć teoretycznie powinno jej pójść jak z płatka, wcale nie szło. Może miała dziś zły dzień? Albo to umiejętności nakładającego klątwę były na tyle znaczące, że teraz miała problem ją zdjąć mimo posiadanego wykształcenia oraz doświadczenia w zakresie bycia klątwołamaczką? Nie wiedziała, kto nałożył tę klątwę, być może był to ktoś, kogo zdolności były potężniejsze niż jej własne.
- Wiesz, kto konkretnie nałożył te klątwy? – zapytała. Może Yana wiedziała, kto chciał jej zaszkodzić i czy był to ktoś potężny, kto postarał się, by klątw nie było tak łatwo złamać. Być może to, że klątwa uparcie zwracała się przeciwko Yanie, też było oznaką, że ten ktoś żywił wyjątkowo negatywne uczucia w jej kierunku. Tak czy inaczej Yana na pewno przekonała się teraz, że klątwy są niebezpieczne także wtedy, kiedy ktoś próbuje je łamać. Magia Lyanny póki co pobudzała klątwę zamiast ją ostatecznie złamać i pozbyć się jej.
Tak czy inaczej nie podobało się to, co się działo. Choć była osobą samotniczą, nie przykładającą większej wagi do tego, czy ktoś ją lubi, czy nie, to jednak wykonując swoją pracę lubiła wypadać dobrze, uchodzić za rzetelną, profesjonalną i przede wszystkim utalentowaną. Nie chciała, by Yana pomyślała sobie, że Zabini jest słabą czarownicą, nie potrafiącą złamać głupiej klątwy Goliata. To godziło w jej dumę, zwłaszcza że przecież jeszcze do niedawna żyła w przeświadczeniu, że jest półkrwi, i to umiejętnościami próbowała sobie zrekompensować niedoskonały status. Łatwiej było popełniać błędy w samotności, gdy osoba, która zleciła jej zadanie, nie zerkała przez ramię. Gdy była sama, nikt nie widział ewentualnych potknięć. Ale zdecydowanie chciała wykonać swoje zadanie dobrze i pozbyć się klątwy.
Kiedy fala magii znów przemknęła przez pomieszczenie, Lyanna zacisnęła usta. Tylko to zdradzało jej podenerwowanie, bo panowała nad swoim zachowaniem. Nie piekliła się, nie przeklinała, nie zaczęła nerwowo krążyć. Z pozoru wydawała się chłodna i opanowana, emocje przeżywając w środku. Miała coraz większą wprawę w ich ukrywaniu przed otoczeniem, świadoma tego, że emocje i słabości mogły zostać wykorzystane przeciw niej. Choć oczywiście bywały i takie momenty, kiedy celowo chciała uchodzić za słabą i niegroźną, by osiągnąć jakiś cel lub zamydlić komuś oczy. Ale tu, na Nokturnie, musiała być twarda, skupiona i skuteczna.
Zdecydowanie musiała być skuteczniejsza.
Znowu ścisnęła różdżkę, skupiając się i myśląc „Finite incantatem”. Do trzech razy sztuka, prawda?
| dalej próbuję złamać Klątwę Goliata, ST 60
- Wiesz, kto konkretnie nałożył te klątwy? – zapytała. Może Yana wiedziała, kto chciał jej zaszkodzić i czy był to ktoś potężny, kto postarał się, by klątw nie było tak łatwo złamać. Być może to, że klątwa uparcie zwracała się przeciwko Yanie, też było oznaką, że ten ktoś żywił wyjątkowo negatywne uczucia w jej kierunku. Tak czy inaczej Yana na pewno przekonała się teraz, że klątwy są niebezpieczne także wtedy, kiedy ktoś próbuje je łamać. Magia Lyanny póki co pobudzała klątwę zamiast ją ostatecznie złamać i pozbyć się jej.
Tak czy inaczej nie podobało się to, co się działo. Choć była osobą samotniczą, nie przykładającą większej wagi do tego, czy ktoś ją lubi, czy nie, to jednak wykonując swoją pracę lubiła wypadać dobrze, uchodzić za rzetelną, profesjonalną i przede wszystkim utalentowaną. Nie chciała, by Yana pomyślała sobie, że Zabini jest słabą czarownicą, nie potrafiącą złamać głupiej klątwy Goliata. To godziło w jej dumę, zwłaszcza że przecież jeszcze do niedawna żyła w przeświadczeniu, że jest półkrwi, i to umiejętnościami próbowała sobie zrekompensować niedoskonały status. Łatwiej było popełniać błędy w samotności, gdy osoba, która zleciła jej zadanie, nie zerkała przez ramię. Gdy była sama, nikt nie widział ewentualnych potknięć. Ale zdecydowanie chciała wykonać swoje zadanie dobrze i pozbyć się klątwy.
Kiedy fala magii znów przemknęła przez pomieszczenie, Lyanna zacisnęła usta. Tylko to zdradzało jej podenerwowanie, bo panowała nad swoim zachowaniem. Nie piekliła się, nie przeklinała, nie zaczęła nerwowo krążyć. Z pozoru wydawała się chłodna i opanowana, emocje przeżywając w środku. Miała coraz większą wprawę w ich ukrywaniu przed otoczeniem, świadoma tego, że emocje i słabości mogły zostać wykorzystane przeciw niej. Choć oczywiście bywały i takie momenty, kiedy celowo chciała uchodzić za słabą i niegroźną, by osiągnąć jakiś cel lub zamydlić komuś oczy. Ale tu, na Nokturnie, musiała być twarda, skupiona i skuteczna.
Zdecydowanie musiała być skuteczniejsza.
Znowu ścisnęła różdżkę, skupiając się i myśląc „Finite incantatem”. Do trzech razy sztuka, prawda?
| dalej próbuję złamać Klątwę Goliata, ST 60
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Nie znała się na klątwach zupełnie. Były dla niej czystym rozdziałem, którego nie chciała zapisywać, bo wydawał jej się nie tyle, co nie interesujący, co całkowicie oderwany od jej kręgu zainteresowań. Wolała liczby, wolała tworzyć z nich równania i znać rozwiązanie, nie doszukiwać się w nim kolejnej zagadki do rozwikłania. Runy, choć musnęła ten tajemny język nordycki, były zbyt niebezpieczne, kryły w sobie wiele słów i wierzyła, że niewiele osób było zdolnych do okiełznania ich mocy. Podobnie było z czarną magią. Gęsta mgła okalająca duszę była ciężarem, który nie każdy mógł nieść. Wierzyła Lyannie, ale najbardziej – wierzyła Ramseyowi, który był jej polecającym. To ona znała się na runach w stopniu wysoce zaawansowanym, znacznie wyższym niż ona sama. To zdanie zaczęło się kruszyć, kiedy po raz kolejny siła magii przygwoździła ją do ściany, by z kolejnym wyrzutem siły opadła na podłogę. Podniosła się z trudem, płuca wkleiły się w kręgosłup, przez co przez krótką chwilę nie mogła złapać oddechu, a to, co próbowała wybrać z wszechogarniającej ją wojnie, miało smak kurzu i zemsty. Aspen znalazł sposób na to, by się na niej zemścić, za to, co mu zrobiła. Może jako zagubiona dusza usiłowała teraz pokrzyżować jej plany i zrobić wszystko, by jej dłonie nie dotknęły planów badań i wszystkiego, co się w nich kryło. Dłoń znalazła oparcie na komodzie stojącej pod ścianą. Pochyliła się, próbowała zebrać trochę powietrza w płucach, nauczyć je znów, jak się oddycha. Zamknęła oczy, nie odpowiedziała, mając nadzieję, że Lyanna weźmie się w garść i sprawi, że coś przestanie rzucać nią po mieszkaniu. Spojrzała w jej kierunku i ruszyła powoli w stronę kuchni. Może nie zdąży zrobić tę przeklętą herbatę. Może cała sprawa rozwiąże się szybciej. Oby.
Sprawa Zakonu Feniksa interesowała ją mocno, ale w aktualnej sytuacji nie była dość silna, żeby drążyć. Usiadła ciężko na krześle w niewielkim pokoju posiadającym rolę kuchni i podparł czoło dłonią. Klątwa walczy.
Walczyła.
– On już nie żyje – odparła nieco głośniej, ale wciąż sucho, twardo. – Rzucił te klątwy, bo pergamin, na który teraz patrzysz, skrywa o wiele więcej wysokiej wagi informacji, niż jemu się zdawało – otworzyła nagle oczy, kiedy coś do niej dotarło. Nie, nie, to niemożliwe… przecież on nie był na tyle mądry, żeby zrobić kopie. Znała tę tubę. Ten papier. Pożółkły, stary, ale wciąż trwały. Zacisnęła zęby. Minęła chwila, kiedy w mieszkaniu zaległą cisza. Obróciła się w jej stronę powoli, ostrożnie, mrużąc powieki. Plecy i biodro bolały, były sztywne, obite. – Udało ci się?
Sprawa Zakonu Feniksa interesowała ją mocno, ale w aktualnej sytuacji nie była dość silna, żeby drążyć. Usiadła ciężko na krześle w niewielkim pokoju posiadającym rolę kuchni i podparł czoło dłonią. Klątwa walczy.
Walczyła.
– On już nie żyje – odparła nieco głośniej, ale wciąż sucho, twardo. – Rzucił te klątwy, bo pergamin, na który teraz patrzysz, skrywa o wiele więcej wysokiej wagi informacji, niż jemu się zdawało – otworzyła nagle oczy, kiedy coś do niej dotarło. Nie, nie, to niemożliwe… przecież on nie był na tyle mądry, żeby zrobić kopie. Znała tę tubę. Ten papier. Pożółkły, stary, ale wciąż trwały. Zacisnęła zęby. Minęła chwila, kiedy w mieszkaniu zaległą cisza. Obróciła się w jej stronę powoli, ostrożnie, mrużąc powieki. Plecy i biodro bolały, były sztywne, obite. – Udało ci się?
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Lyanna należała do tego wąskiego grona czarodziejów, którym udało się musnąć zarówno magię run, jak i czarnej magii. Z obiema dziedzinami radziła sobie coraz lepiej, lecz obie były bardzo wymagającymi kochankami, łatwo mszczącymi się za każdy, nawet najmniejszy błąd. Obie obiecywały siłę i potęgę, ale niosły także ryzyko i niebezpieczeństwo, i to nie tylko dla ewentualnych wrogów, ale i dla niej samej. Zabini była jednak czarownicą wysokich ambicji, nie chcącą zadowalać się najprostszą drogą ani życiem zwyczajnej czarownicy. Pragnęła okiełznać moc, jaką dawały zarówno runy, jak i sztuki czarnomagiczne.
W głębi duszy była ciekawa tego, jaką czarownicą była Yana. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że obie miały swój konkretny cel w życiu, rozwijały się w konkretnym kierunku, obie też poparły tę samą stronę. Ciekawe, czy w ich życiu było więcej podobieństw? Wśród rycerzy nie było wielu kobiet. Nie wszystkie nadawały się do walki o lepszy, czystszy świat. Może gdyby Lyanna od początku dorastała w przekonaniu o tym, że miała czystą krew, dziś też by się nie nadawała, bo nie miałaby nigdy potrzeby, by zrekompensować sobie swoje braki w inny sposób? Nie wiadomo, czy wtedy zależałoby jej na magicznym rozwoju równie mocno jak w sytuacji, kiedy była wybrakowana.
Za trzecim podejściem udało jej się w końcu sprawić, by to jej magia wzięła górę nad magią klątwy. Poczuła, jak przekleństwo ustępuje i zanika, i na pergaminie pozostała już tylko jedna klątwa, nie dwie. Dobrze. Połowa roboty za nią, nawet jeśli nie od razu udało się klątwę przełamać.
- Rozumiem – skinęła głową na słowa Yany. A więc zaklinacz nie żył, jednak wytwór jego magii dawał się we znaki nawet po jego śmierci. Bywało i tak, w końcu w starych grobowcach i tego typu miejscach klątwy trwały niekiedy i całe wieki po nałożeniu, stanowiąc czasem śmiertelną pułapkę dla mugoli i nieuważnych, lekkomyślnych czarodziejów. – Tak, złamałam ją, już nie stanowi żadnego zagrożenia. Ale jeszcze została druga. – Zabini miała nadzieję, że ta będzie stawiać mniejszy opór niż pierwsza z klątw. Znowu ścisnęła różdżkę, zdając sobie sprawę, że konsekwencje popełnionego błędu nie byłyby zbyt przyjemne, choć na szczęście nie trwałe.
Finite Incantatem, wypowiedziała w myślach.
| próbuję zdjąć Klątwę Niewidzącego Oka, ST 60
W głębi duszy była ciekawa tego, jaką czarownicą była Yana. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że obie miały swój konkretny cel w życiu, rozwijały się w konkretnym kierunku, obie też poparły tę samą stronę. Ciekawe, czy w ich życiu było więcej podobieństw? Wśród rycerzy nie było wielu kobiet. Nie wszystkie nadawały się do walki o lepszy, czystszy świat. Może gdyby Lyanna od początku dorastała w przekonaniu o tym, że miała czystą krew, dziś też by się nie nadawała, bo nie miałaby nigdy potrzeby, by zrekompensować sobie swoje braki w inny sposób? Nie wiadomo, czy wtedy zależałoby jej na magicznym rozwoju równie mocno jak w sytuacji, kiedy była wybrakowana.
Za trzecim podejściem udało jej się w końcu sprawić, by to jej magia wzięła górę nad magią klątwy. Poczuła, jak przekleństwo ustępuje i zanika, i na pergaminie pozostała już tylko jedna klątwa, nie dwie. Dobrze. Połowa roboty za nią, nawet jeśli nie od razu udało się klątwę przełamać.
- Rozumiem – skinęła głową na słowa Yany. A więc zaklinacz nie żył, jednak wytwór jego magii dawał się we znaki nawet po jego śmierci. Bywało i tak, w końcu w starych grobowcach i tego typu miejscach klątwy trwały niekiedy i całe wieki po nałożeniu, stanowiąc czasem śmiertelną pułapkę dla mugoli i nieuważnych, lekkomyślnych czarodziejów. – Tak, złamałam ją, już nie stanowi żadnego zagrożenia. Ale jeszcze została druga. – Zabini miała nadzieję, że ta będzie stawiać mniejszy opór niż pierwsza z klątw. Znowu ścisnęła różdżkę, zdając sobie sprawę, że konsekwencje popełnionego błędu nie byłyby zbyt przyjemne, choć na szczęście nie trwałe.
Finite Incantatem, wypowiedziała w myślach.
| próbuję zdjąć Klątwę Niewidzącego Oka, ST 60
Strona 1 z 2 • 1, 2
Biblioteczka
Szybka odpowiedź