Ganek
AutorWiadomość
Ganek
Prosty ganek. Tuż obok drzwi mieści się mała drewniana ławeczka, która co rusz zdaje się zapraszać strudzonego mieszkańca do wygrzania się w słońcu. Z daleka można dostrzec pnącza porastające przednie ściany budynku.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
❍ 3 stycznia, 1957 r. ❍
Mgła zdawała się otulać dom Thorne'ów niczym miękka pierzyna. Nadszedł mróz, a na ogródkowych roślinach iskrzyła lekko szadź. Clementine tego dnia miała wolne od pracy, żeby móc przygotować się na wizytę kuzynów z Rosji. Chociaż w sumie ona nie potrzebowała przygotowań, tylko dom i jedzenie na ich przybycie tego wymagało! Gdyby to od niej zależało, na pewno poradziłaby sobie bez całej tej uroczystej atmosfery. W końcu rodzina to rodzina, no nie?
Cały dom najwyraźniej stanął na głowie, od kiedy wszystko zaczęło być robione w największym pośpiechu. Nawet młodsi bracia Clementine byli niezwykle przejęci, choć jak to siostra wiedziała, że stanowczo woleliby się gdzieś wyrwać niż siedzieć w domu z rodziną. Niestety nie mieli takiej możliwości – sami też musieli od rana sprzątać, a mama bądź co bądź pozostawała nieugięta.
Po zakupach Clementine udała się natomiast do ogrodu, żeby trochę o niego zadbać. O tej porze roku wszystko raczej spało, ale mimo wszystko musiała sprawdzić, czy czasem coś gdzieś się nie ułamało i tak dalej. Po skończonej robocie (którą swoim skromnym zdaniem wykonała bardzo dobrze!) ubrała wreszcie prostą czerwoną sukienkę z kokardką na dekolcie i długimi rękawami i brązowe chodaki. To było jedyne, na co stać było jej rodzinę, na nic innego nie mogli sobie pozwolić.
Westchnęła, wynosząc zimną wodę ze zrujnowanej rynny na zewnątrz. Ostatnia ulewa była naprawdę kłopotliwa, dobrze że z czasem zaczynało być bardziej śnieżnie niż deszczowo. Poza tym przydałoby się naprawić tę rynnę. Gorzej jeżeli okaże się, że jest w jeszcze gorszym stanie niżeli przypuszczała... Co Clementine wtedy zrobi? Nie miała pieniędzy, żeby kogokolwiek wynająć.
Wylała zawartość wiadra na wolną ziemię, patrząc jak brudna ciecz wsiąka w glebę. Cóż... Miała jeszcze trochę czasu do przyjazdu zagranicznej rodziny. Wszystko było już gotowe, więc może powinna zająć się teraz czymś relaksującym? Pytanie tylko, co mogłaby porobić? Eliksiry, pianino... A może coś innego?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mgła zdawała się otulać dom Thorne'ów niczym miękka pierzyna. Nadszedł mróz, a na ogródkowych roślinach iskrzyła lekko szadź. Clementine tego dnia miała wolne od pracy, żeby móc przygotować się na wizytę kuzynów z Rosji. Chociaż w sumie ona nie potrzebowała przygotowań, tylko dom i jedzenie na ich przybycie tego wymagało! Gdyby to od niej zależało, na pewno poradziłaby sobie bez całej tej uroczystej atmosfery. W końcu rodzina to rodzina, no nie?
Cały dom najwyraźniej stanął na głowie, od kiedy wszystko zaczęło być robione w największym pośpiechu. Nawet młodsi bracia Clementine byli niezwykle przejęci, choć jak to siostra wiedziała, że stanowczo woleliby się gdzieś wyrwać niż siedzieć w domu z rodziną. Niestety nie mieli takiej możliwości – sami też musieli od rana sprzątać, a mama bądź co bądź pozostawała nieugięta.
Po zakupach Clementine udała się natomiast do ogrodu, żeby trochę o niego zadbać. O tej porze roku wszystko raczej spało, ale mimo wszystko musiała sprawdzić, czy czasem coś gdzieś się nie ułamało i tak dalej. Po skończonej robocie (którą swoim skromnym zdaniem wykonała bardzo dobrze!) ubrała wreszcie prostą czerwoną sukienkę z kokardką na dekolcie i długimi rękawami i brązowe chodaki. To było jedyne, na co stać było jej rodzinę, na nic innego nie mogli sobie pozwolić.
Westchnęła, wynosząc zimną wodę ze zrujnowanej rynny na zewnątrz. Ostatnia ulewa była naprawdę kłopotliwa, dobrze że z czasem zaczynało być bardziej śnieżnie niż deszczowo. Poza tym przydałoby się naprawić tę rynnę. Gorzej jeżeli okaże się, że jest w jeszcze gorszym stanie niżeli przypuszczała... Co Clementine wtedy zrobi? Nie miała pieniędzy, żeby kogokolwiek wynająć.
Wylała zawartość wiadra na wolną ziemię, patrząc jak brudna ciecz wsiąka w glebę. Cóż... Miała jeszcze trochę czasu do przyjazdu zagranicznej rodziny. Wszystko było już gotowe, więc może powinna zająć się teraz czymś relaksującym? Pytanie tylko, co mogłaby porobić? Eliksiry, pianino... A może coś innego?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
03.01.57.
Od czasu, kiedy Heath znalazł się przypadkiem w cudzym domu minęło trochę czasu. Dziwił się też jak to się stało, że nikt nie odwdzięczył się nieznajomej kobiecie (a może ktoś to zrobił, ale on o tym nic nie wiedział?). Powód był w końcu wielki – nie zrobiła mu krzywdy, ani nie zamierzała jej zrobić (tak przynajmniej wnioskował). To przy zmianie rządu było wielką zmianą.
Całe to zdarzenie ze zniknięciem Heatha było dla niego dziwne, choć dotychczas nie przyprawiało go o uczucie strachu. Nie rozumiał jak ojciec małego Macmillana mógł pozwolić na to, żeby ten tak po prostu zniknął. Owszem, był to efekt czkawki teleportacyjnej, ale… nadal nie potrafił zrozumieć tej nieodpowiedzialności związanej z brakiem natychmiastowej reakcji. Po tym, co stało się w październiku, Macmillanowie mogli być celem dla każdego czarnoksiężnika… a najłatwiej było zastraszyć całą rodzinę poprzez uprowadzenie dzieci. Ayden zwyczajnie go momentami zadziwiał swoją bezczynnością… ale może taka była po prostu część tej rodziny. Albo zwyczajnie łatwiej mu (Anthony’emu) było kogokolwiek krytykować, ale trudniej by było gdyby sam znalazł się na miejscu kuzyna.
Był wdzięczny nieznanej mu kobiecie za list. W pierwszym momencie, co prawda, pomyślał że to swego rodzaju zasadzka, stąd postawił całą rodzinę w gotowości. Później jednak uspokoił się, gdy Heath trafił tego samego dnia do domu, bez większych problemów. Nie obyło się też bez kłótni z kuzynostwem. Nowy Rok szybko minął, ale Anthony nie zamierzał odkładać podziękowań na później, jeszcze trzeciego stycznia postanowił zrealizować swój plan podziękowania. Powiedział o wszystkim Heathowi, dał mu zapakowane w ładny, niebiesko-złoty papier czekoladki i zaznaczył, że są one dla nieznajomej, która się nim zajęła a nie dla niego. Z piwnicy zabrał też domową whisky, którą także zamierzał wręczyć nieznajomej czarownicy.
– Pamiętaj, żeby być grzecznym – przypomniał młodemu Macmillanowi. – I żebyś nie nazywał mnie w mieście Anthonym. W Londynie musimy być ostrożni. Tam na każdym kroku są żmije… dlatego musimy podziękować tej pani za to, że nam pomogła i że nie jest jak większość Londynu. – Brzmiał może jak jakiś stary wujek, który przepełniony był jakąś nieznajomą obsesją, ale każda osoba, która nie zamierzała zrobić krzywdy jego rodzinie była dla niego na miarę złota. To, co się stało w Stonehenge sprawiło, że był wyjątkowo ostrożny, a może i paranoiczny.
Zaznaczył przy tym, żeby Heath nie ubierał niczego, co rzucałoby się w oczy i związane byłoby z rodem. Jakakolwiek broszka, którą nosili Macmillanowie mogłaby rzucić się w oczy… Choć w sumie sama obecność Anthony’ego mogła wywołać problemy. Sam założył zwykły prosty, czarny płaszcz z kapturem, a nie jak dotychczas coś, co przypominało by o barwach Macmillanów lub coś, co związane było z Quidditchem. Wolał być ostrożny, nigdy nie wiadomo było kogo mogli spotkać na drodze. Musiał też zadbać o to, żeby Heath ubrał się ciepło, bo pogoda wcale nie zachęcała do podróży.
Tak czy inaczej, dotarli do Londynu przed południem… może w południe. Anthony nie miał większych trudności z odnalezieniem odpowiedniego adresu, ale mimo wszystko dokuczała mu pogoda, a w szczególności śnieg. Starał też nie przemieszczać się głównymi ulicami. Cieszył się, że państwo Thorne mimo wszystko zadbali o odkopanie ganka, a on nie musiał przedzierać się przez hałdy. Przed domem zauważył też młodą kobietę, podejrzewając że była nią pewnie kobieta, która napisała do niego list. Natychmiast więc pochylił się nad Heathem, żeby przypomnieć mu o kilku rzeczach:
– Jeżeli to tak pani, to po powitaniu damy jej prezenty. Nie będziemy jej długo przeszkadzać, pewnie ma dużo obowiązków. Pamiętaj, żeby być grzecznym – przypomniał Heathowi, poprawiając jego szalik i czapkę, a przy tym sprawdzając czy czasem nie odpadł mu z zimna nos. Sam ostrożnie podszedł, jedną dłoń chowając w kieszeni, w której znajdowała się różdżka. – Panna Thorne? – Zapytał, zwracając się w stronę rudowłosej. Chciał być pewny, że znalazł się na odpowiednim ganku.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To nie tak, że tata Heatha nie przejmował się zniknięciami swojego pierworodnego, tylko po prostu nie panikował tak jak wtedy, gdy wydarzyło się to po raz pierwszy. No a do tego Anthony może nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, bo nikt go nie chciał dodatkowo denerwować, to mały Macmillan w ciągu ostatnich miesięcy znikał dość często. Musiał być naprawdę w czepku urodzony, skoro mimo to nic mu się nie stało. Ba, nawet przeżył coś w rodzaju przygody życia, lecąc na miotle razem z Brendanem, aż z Londynu do Puddlemere. To było coś.
Poza tym wcale nie było tak, że Ayden siedział bezczynnie i czekał, aż Heath jakimś cudem się objawi. Na pewno rozesłał wici pośród przyjaciół i znajomych, że dzieciaka mu gdzieś zniknęło i żeby mieli oczy i uszy otwarte, a poza tym tylko mógł czekać. W końcu Małego Macmillana mogło wyrzucić gdziekolwiek.
No ale wracając do dzisiejszego dnia, to gdy tylko Tony powiedział mu co zamierza Heath nie mógł się doczekać wizyty u Clementine. Co prawda spotkali się jak dotąd tylko raz, ale Młody Lord zdążył ją szczerze polubić.
Gdy Anthony dawał mu instruktaż, że ma być grzeczny i w ogóle, chłopiec na chwilę odpłynął. Walczył sam ze sobą, żeby nie zjeść czekoladek, które miał właśnie w rękach. Na pewno były pyszne. W końcu przełknął ślinę i spojrzał na wujka -No pewnie!- rzucił tylko nie bardzo wiedząc o czym Anthony wcześniej mówił, ale nie chciał się też przyznać, że go nie słuchał. Jeszcze nie pozwoliłby mu pójść ze sobą i dopiero byłoby beznadziejnie. Na szczęście chyba nie miał takiego zamiaru.
Jedna z guwernantek pomogła się przygotować chłopcu do wyjścia i zgodnie z życzeniem jego wuja przypilnowała, żeby Heath był ubrany w rzeczy, których nie można powiązać z Macmillanami. No a potem ruszyli w drogę. Mały Macmillan w przeciwieństwie do Anthony’ego cieszył się śniegiem. Gdyby nie miał w rękach pudełka z czekoladkami, to wujek na pewno musiałby go wyciągać na siłę z jakiś większych zasp, które mijali po drodze. Raz nawet Heath się prawie zapomniał i pobiegł w kierunku jednej z nich z okrzykiem -Patrz! Wygląda prawie jak igloo! - na szczęście nie wskoczył w sam środek śnieżnej zaspy.
Kiedy wreszcie dotarli na miejsce Heath tym razem uważnie słuchał co do niego mówi wujek. Gdy ten się od niego odwrócił i zagadał do Clementine, chłopiec wykorzystał ten moment by ściągnąć czapkę i rzucić ją gdzieś w śnieg. Nie znosił czapek. Zawsze go swędziała od nich głowa.
-Cześć!- rzucił wesoło w kierunku czarownicy gdy już pozbył się tego okropnego nakrycia głowy.
Thorne’owie żyli raczej z dala od wszelkiej polityki, wierząc, że świat można zawojować ciężką pracą. Bez względu na rejon, w jakim się osiedlali, zawsze starali się dawać wszystko i dbać o rodzinne tradycje i dobytek. Słynęli z bycia pracownikami gorliwymi i lojalnymi, nie sabotowali własnych pracodawców, preferowali raczej żywot skromny pozbawiony niebezpieczeństw. Zapewne gdyby Clementine nie była naocznym świadkiem, jak jej tatę morduje krwiożerczy wilkołak, sama by taka była. Rozumiała potrzeby swojej rodziny jak nikt inny, ale nie mogła już we wszelkich aspektach wieść życia w ten sposób. Zresztą, czy kiedy targają kimś sprzeczne, intensywne emocje, których dotąd się nie czuło, można zachować wcześniejszą niewinność? Zadawała sobie to pytanie raz za razem, ale nie potrafiła udzielić twierdzącej odpowiedzi.
Pomimo swoistej kobiecej intuicji nie miała pojęcia, kim był krewny Heatha ani czego dokonał. Zresztą, nie pytała. Dostała list i chłopiec wrócił do domu. Nie wdawała się w szczegóły, poza tym mama nie była za bardzo zadowolona, że dziewczyna sprasza do ich chatki obcych i to bez uprzedzenia. Ale co innego miała zrobić Clem? Przypominał jej obu braci z czasów, gdy byli jeszcze mali. Nie mogła go tak zostawić.
Wszystko dobrze się skończyło i niemal zapomniała o całym tym zajściu. Było – minęło. Nie było sensu się nad tym rozwodzić, grunt żeby Heath znowu nie wpadł w kłopoty! Inaczej może trafić na kogoś mniej przyjemnego niż panna Thorne’owa, no nie?
Nie spodziewała się odwiedzin dwóch Macmillanów, zwłaszcza w wirze przygotowań do przyjęcia kuzynów. Obowiązki od samego rana goniły ją tak bardzo, że kiedy wylewała wodę, nie zauważyła, jak ta powoli zamarza. Brudna woda wsiąkająca w ziemię zamieniła się w lodową rzeźbę sięgającą od wnętrza garnka do samej ziemi.
– No masz.
Clem wpadła na szybki pomysł. Kopnęła w strugę lodu i odłamki posypały się wkrótce na ziemię. Zero skaleczeń, więc nawet jeśli nie było to do końca bezpieczne, jakoś nie potrafiła się o to obwiniać.
To teraz co? Chyba trzeba pozbyć się lodu ze środka garnka. Inaczej mama znowu będzie narzekać, że Clementine sprawia niepotrzebne problemy. Była gryfonka puknęła więc z otwartej dłoni w spód garnka, trzymając naczynie przechylonym do dołu i energicznie nim potrząsając.
– No wyłaaaź.
Wreszcie zamrożona woda z wnętrza garnka wydostała się na ziemię. I po kłopocie!
Podniosła wzrok i dostrzegła dwie sylwetki w tle. Czyżby…?
– E-ee, to ja… – wyjąkała na zadane pytanie, otwierając szerzej oczy. – A o co chodzi?
Dopiero teraz zauważyła Heatha. No tak, to chyba ten wujek od Heatha! Jakby sto lat ich nie widziała!
– Cześć, Heath! – Wyściskała chłopca, niemal odrywając jego stopy od podłoża, nie czekając nawet na zgodę. Stęskniła się. No i był dla niej jak młodszy brat, choć ledwo się znali. – Ale czapkę to ty załóż, bo się jeszcze przeziębisz!
Odsunęła się lekko. Nie zamierzała mu niczego nakazywać ani nic w tym stylu. Ona sama strasznie się denerwowała za czasów bycia takim szkrabem jak Heath, gdy mama jej czegoś zabraniała albo próbowała ją do czegoś zmusić. To taki etap dorastania, najważniejsze to nie wywoływać dodatkowego buntu!
– Coś się stało? – spytała, wlepiając w starszego przybysza zaciekawione spojrzenie szarawozielonych oczu. Dom im się spalił czy coś? A może po prostu chcą nocować u Thorne’ów? Dla niej całkiem w porządku, ale co rodzicielka by na to powiedziała, huh!
Pomimo swoistej kobiecej intuicji nie miała pojęcia, kim był krewny Heatha ani czego dokonał. Zresztą, nie pytała. Dostała list i chłopiec wrócił do domu. Nie wdawała się w szczegóły, poza tym mama nie była za bardzo zadowolona, że dziewczyna sprasza do ich chatki obcych i to bez uprzedzenia. Ale co innego miała zrobić Clem? Przypominał jej obu braci z czasów, gdy byli jeszcze mali. Nie mogła go tak zostawić.
Wszystko dobrze się skończyło i niemal zapomniała o całym tym zajściu. Było – minęło. Nie było sensu się nad tym rozwodzić, grunt żeby Heath znowu nie wpadł w kłopoty! Inaczej może trafić na kogoś mniej przyjemnego niż panna Thorne’owa, no nie?
Nie spodziewała się odwiedzin dwóch Macmillanów, zwłaszcza w wirze przygotowań do przyjęcia kuzynów. Obowiązki od samego rana goniły ją tak bardzo, że kiedy wylewała wodę, nie zauważyła, jak ta powoli zamarza. Brudna woda wsiąkająca w ziemię zamieniła się w lodową rzeźbę sięgającą od wnętrza garnka do samej ziemi.
– No masz.
Clem wpadła na szybki pomysł. Kopnęła w strugę lodu i odłamki posypały się wkrótce na ziemię. Zero skaleczeń, więc nawet jeśli nie było to do końca bezpieczne, jakoś nie potrafiła się o to obwiniać.
To teraz co? Chyba trzeba pozbyć się lodu ze środka garnka. Inaczej mama znowu będzie narzekać, że Clementine sprawia niepotrzebne problemy. Była gryfonka puknęła więc z otwartej dłoni w spód garnka, trzymając naczynie przechylonym do dołu i energicznie nim potrząsając.
– No wyłaaaź.
Wreszcie zamrożona woda z wnętrza garnka wydostała się na ziemię. I po kłopocie!
Podniosła wzrok i dostrzegła dwie sylwetki w tle. Czyżby…?
– E-ee, to ja… – wyjąkała na zadane pytanie, otwierając szerzej oczy. – A o co chodzi?
Dopiero teraz zauważyła Heatha. No tak, to chyba ten wujek od Heatha! Jakby sto lat ich nie widziała!
– Cześć, Heath! – Wyściskała chłopca, niemal odrywając jego stopy od podłoża, nie czekając nawet na zgodę. Stęskniła się. No i był dla niej jak młodszy brat, choć ledwo się znali. – Ale czapkę to ty załóż, bo się jeszcze przeziębisz!
Odsunęła się lekko. Nie zamierzała mu niczego nakazywać ani nic w tym stylu. Ona sama strasznie się denerwowała za czasów bycia takim szkrabem jak Heath, gdy mama jej czegoś zabraniała albo próbowała ją do czegoś zmusić. To taki etap dorastania, najważniejsze to nie wywoływać dodatkowego buntu!
– Coś się stało? – spytała, wlepiając w starszego przybysza zaciekawione spojrzenie szarawozielonych oczu. Dom im się spalił czy coś? A może po prostu chcą nocować u Thorne’ów? Dla niej całkiem w porządku, ale co rodzicielka by na to powiedziała, huh!
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Może w przeszłości lub innym wymiarze, czasie byłby w stanie zrozumieć swego rodzaju „beztroskę” ojca Heatha. Kiedyś było spokojniej, bezpieczniej, a tak przynajmniej mu się wydawało. Problem polegał na tym, że obecnie trwała wojna, a Macmillanowie stanęli niemalże w centrum nieprzyjemności i to „dzięki” Anthony’emu właśnie. Gdyby nie wydarzenia z Wiltshire, może nie panikowałby aż tak bardzo. Nic dziwnego, że ten wariował za każdym razem kiedy jakiekolwiek z niepełnoletnich Macmillanów znikało i że postawiał całą posiadłość w stanie gotowości. Wróg zawsze atakować w najbardziej wrażliwy punkt. Czy ojciec Heatha robił jakieś kroki, gdy Mały znikał – zapewne tak, na pewno nie był głupi i na pewno nie był pozbawiony uczuć, ale o tym Anthony w panice i pod emocjami nawet nie rozmyślał racjonalnie. W czasie wojny należało brać szczególne miary ostrożności. Dzieci powinny być pod opieką dobrze wyszkolonych opiekunek i tyle, a Heath jako specyficzny młodzieniec młodego pokolenia, powinien być pod szczególną kontrolą.
I tego dnia musieli zachować szczególną ostrożność. Anthony nawet kilka razy w drodze do Londynu żałował, że mimo wszystko nie ograniczył się do listownego podziękowania i przesłania prezentów. Narażali się na wielkie niebezpieczeństwo, na to że ktoś może rozpoznać właśnie jego; że Heathowi może stać się krzywda, gdyby doszło do jakiegoś konfliktu. Mieli jednak szczęście, którego nie można było opisać słowami. Niewyobrażalne… szczególnie przy nieposkromionej dziecięcej energii, którą posiadał Młody.
– Heath! – krzyknął za dzieckiem, które pobiegło w stronę śnieżnej zaspy. Och, gdyby tylko wiedział on jak narażali swoje życie w tym momencie.
Dotarli bezpiecznie i szczęśliwie. Domostwo państwa Thorne mimo wszystko wywołało u niego mieszane uczucia. Był to teren, którego nie znał i nie wiedział czego oczekiwać po domownikach. Jego uwagę od razu przykuła kobieta, która krzątała się po ganku. Odetchnął z ulgą, gdy uzyskał od niej potwierdzenie, że była tą czarownicą, której szukał. Pierwsza rzecz, która przykuła jego uwagę to fakt, że kobieta przyjaźnie odezwała się w stronę Heatha – a to go uspokoiło. Uśmiechnął się skromnie, gdy wspomniała o czapce.
– Lord Macmillan – przedstawił się unikając podania imienia, żeby nie zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi. Wciąż jednak niepewny był reakcji kobiety na swoje nazwisko. – Przyszliśmy osobiście podziękować pani za pomoc, prawda Heath? W obecnych czasach dobroć każdego obywatela Anglii jest dla nas na wagę złota. – Po tych słowach wyciągnął swoją dłoń w jej stronę w ramach godnego przywitania.
I tego dnia musieli zachować szczególną ostrożność. Anthony nawet kilka razy w drodze do Londynu żałował, że mimo wszystko nie ograniczył się do listownego podziękowania i przesłania prezentów. Narażali się na wielkie niebezpieczeństwo, na to że ktoś może rozpoznać właśnie jego; że Heathowi może stać się krzywda, gdyby doszło do jakiegoś konfliktu. Mieli jednak szczęście, którego nie można było opisać słowami. Niewyobrażalne… szczególnie przy nieposkromionej dziecięcej energii, którą posiadał Młody.
– Heath! – krzyknął za dzieckiem, które pobiegło w stronę śnieżnej zaspy. Och, gdyby tylko wiedział on jak narażali swoje życie w tym momencie.
Dotarli bezpiecznie i szczęśliwie. Domostwo państwa Thorne mimo wszystko wywołało u niego mieszane uczucia. Był to teren, którego nie znał i nie wiedział czego oczekiwać po domownikach. Jego uwagę od razu przykuła kobieta, która krzątała się po ganku. Odetchnął z ulgą, gdy uzyskał od niej potwierdzenie, że była tą czarownicą, której szukał. Pierwsza rzecz, która przykuła jego uwagę to fakt, że kobieta przyjaźnie odezwała się w stronę Heatha – a to go uspokoiło. Uśmiechnął się skromnie, gdy wspomniała o czapce.
– Lord Macmillan – przedstawił się unikając podania imienia, żeby nie zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi. Wciąż jednak niepewny był reakcji kobiety na swoje nazwisko. – Przyszliśmy osobiście podziękować pani za pomoc, prawda Heath? W obecnych czasach dobroć każdego obywatela Anglii jest dla nas na wagę złota. – Po tych słowach wyciągnął swoją dłoń w jej stronę w ramach godnego przywitania.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na szczęście młody nie zwrócił uwagi na trochę dziwne zachowanie wujka. Tak jakby się bał, że zaraz coś wyskoczy i ich zje. Zresztą Coin chyba chciał, żeby Heath jak najdłużej żył w nieświadomości tego co dzieje się dookoła. Trochę to może było uciążliwe dla otaczających go dorosłych, ale nikt nie chciał niszczyć spokojnego dzieciństwa małego Macmillana.
Młody zaśmiał się głośno, gdy Clementine go prawie podniosła. -Co robisz?- zainteresował się garnkiem, który przed chwilą jeszcze miała w rękach i coś z niego wytrząsała. Ciekawe co tam było. Wiadomo chłopiec był małym lordem i różne takie „gospodarskie” zajęcia były dla niego istną zagadką. W przyszłości nie będzie musiał się nimi przejmować, więc też nikt go specjalnie tego nie uczył, bo po co tracić czas na coś co mu się nie przyda?
-Nie chcę!- odpowiedział szybko na temat czapki. Ani myślał po nią iść. Nie cierpiał czapek. Każda jedna go gryzła w głowę i wszystko go swędziało. Niech dorośli sami sobie je noszą, skoro byli tacy mądrzy, o. I tak dobrze, że dotarł w czapce aż tutaj a nie posiał jej gdzieś po drodze.
Anthony na szczęście przeszedł do wyjaśniania od razu kwestii po co się tutaj znaleźli. Kto wie, może mu się upiecze i nie wróci do tej nieszczęsnej czapki.
-Prawda- zawtórował energicznie wujkowi. Poczekał, aż dorośli się przywitają, a potem wyciągnął przed siebie czekoladki, które wcześniej przygotował Anthony.
- Patrz, mam coś dla Ciebie!- zawołał do Clementine - Dobrze, że są zapakowane, bo pewnie sam zjadłbym parę po drodze!- zaśmiał się jeszcze. Nie od dzisiaj było wiadomo, że Heath był łasuchem i na słodycze miał drugi żołądek, ale… który pięciolatek go nie miał?
W czasie tych różnych konwenansów chłopiec rozglądał się z ciekawością dookoła. Niby był tu wcześniej, kiedy Clementine go spotkała po niefortunnej teleportacji, ale wtedy jakoś było już ciemnawo i nie mógł dokładniej przyjrzeć się domkowi czarownicy. Nie mógł oprzeć się myśli, że dużo lepiej wyglądał latem, albo jesienią, na pewno bardziej przytulnie. Teraz trochę był ponury, a może to tylko takie wrażenie jakie odniósł przez zalegający śnieg?
Młody zaśmiał się głośno, gdy Clementine go prawie podniosła. -Co robisz?- zainteresował się garnkiem, który przed chwilą jeszcze miała w rękach i coś z niego wytrząsała. Ciekawe co tam było. Wiadomo chłopiec był małym lordem i różne takie „gospodarskie” zajęcia były dla niego istną zagadką. W przyszłości nie będzie musiał się nimi przejmować, więc też nikt go specjalnie tego nie uczył, bo po co tracić czas na coś co mu się nie przyda?
-Nie chcę!- odpowiedział szybko na temat czapki. Ani myślał po nią iść. Nie cierpiał czapek. Każda jedna go gryzła w głowę i wszystko go swędziało. Niech dorośli sami sobie je noszą, skoro byli tacy mądrzy, o. I tak dobrze, że dotarł w czapce aż tutaj a nie posiał jej gdzieś po drodze.
Anthony na szczęście przeszedł do wyjaśniania od razu kwestii po co się tutaj znaleźli. Kto wie, może mu się upiecze i nie wróci do tej nieszczęsnej czapki.
-Prawda- zawtórował energicznie wujkowi. Poczekał, aż dorośli się przywitają, a potem wyciągnął przed siebie czekoladki, które wcześniej przygotował Anthony.
- Patrz, mam coś dla Ciebie!- zawołał do Clementine - Dobrze, że są zapakowane, bo pewnie sam zjadłbym parę po drodze!- zaśmiał się jeszcze. Nie od dzisiaj było wiadomo, że Heath był łasuchem i na słodycze miał drugi żołądek, ale… który pięciolatek go nie miał?
W czasie tych różnych konwenansów chłopiec rozglądał się z ciekawością dookoła. Niby był tu wcześniej, kiedy Clementine go spotkała po niefortunnej teleportacji, ale wtedy jakoś było już ciemnawo i nie mógł dokładniej przyjrzeć się domkowi czarownicy. Nie mógł oprzeć się myśli, że dużo lepiej wyglądał latem, albo jesienią, na pewno bardziej przytulnie. Teraz trochę był ponury, a może to tylko takie wrażenie jakie odniósł przez zalegający śnieg?
Clementine nie miała pojęcia, kim są Macmillanowie. To znaczy… Coś tam niby słyszała, że byli sławni i chyba handlowali ognistą, w dodatku byli uważani za tych „lepszych” czarodziejów w wielu kręgach przez więzy rodzinne, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Jej rodzina od zarania dziejów była apolityczna, więc jej krewni nie zajmowali się szczególnie tym, czy ktoś był pro- lub antymugolski. Najważniejszą wartością zawsze była dla nich praca.
Ostatnimi czasy jednak Thorne zastanawiała się, czy naprawdę ta praca im się przysłużyła. Wysiłek nie uratował jej ojca – zginął w paszczy wilkołaka, broniąc swojej córki. Ona zaś pomimo bycia pracowitą od dziecka często nie zaznawała życzliwości ani wdzięczności. Na dodatek pracowała pod okiem kogoś, kogo szczerze nienawidziła, więc miała czasem mieszane uczucia względem całych tych starań. Nie wiedziała już, czy przestaje być jednym z Thorne’ów, czy to po prostu kwestia chwilowego załamania.
– Oj, Heath, chyba nie chcesz wciskać w siebie tysiąca eliksirów, co? Lepiej załóż tę czapkę, bo zachorujesz! – Dała małemu wesołego prztyczka w nos. Jej bracia też bywali czasem tacy niesforni.
Jej niechciane myśli na szczęście zostały przerwane. Nie warto się było teraz dodatkowo dołować – jesień i zima zrobiły już swoje.
– Ach, no tak! To pan jest wujkiem Heatha, zgadza się? – pokiwała głową, orientując się w sytuacji i podając mu pospiesznie rękę. – Dobrze pana widzieć. Ciebie też, Heath. Mam nadzieję, że tym razem nie skaczesz po różnych miejscach na świecie, hmm?
Zaśmiała się z własnego dowcipu. Heath przy tej czkawce teleportacyjnej mógł znaleźć się w zupełnie innym zakątku, ale nie! Pojawił się na grobie tuż obok niej – co za szczęśliwy traf, chciałoby się powiedzieć!
– I co pan, zrobiłabym to dla każdego, a już zwłaszcza dzieciaka. – odparła skromnie, machając niedbale ręką. – Zresztą, z Heatha taki uroczy dzieciak, że ciężko mu odmówić, kiedy prosi o pomoc.
Wzruszyła ramionami. Właściwie jak dobrze pamiętała to miała wtedy rozterki, czy zabierać ze sobą Heatha do domu, czy nie… Ale tak na nią spojrzał i wszystko jakoś samo się potoczyło.
– O, i swoją drogą to żadna „panna”. Na imię mi Clementine, choć wystarczy samo „Clem”. A panu? – Wlepiła w niego zupełnie niewinne spojrzenie stalowozielonych oczu. Nie lubiła zwrotów grzecznościowych nadających dystansu. Zresztą to krewny Heatha, więc niezbyt tego potrzebowali – przyjaciel przyjaciela wiśniowowłosej był także jej przyjacielem.
Potem nastąpiło coś, czego się nie spodziewała. Zostały wręczone jej czekoladki. Oczywiście, przyjęła je, bo bardzo to doceniała. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że wolałaby teraz poprosić o utraconą cukiernię zamiast słodyczy.
– Dziękuję, jesteś kochany. I nie wątpię w to, łasuchu. – Kolejny raz uściskała Heatha, tym razem z większym rozrzewnieniem. Przy okazji nagrodziła go całusem w policzek jak na dobrą ciocię przystało, po czym się podniosła. – Właściwie to ee, obaj chyba jesteście kochani. – Wzruszyła ramionami zażenowana. Jakoś jeszcze nie przyzwyczaiła się do obecności starszego Macmillana, cały czas patrząc w dół na młodszego.
Po chwili zastanowienia postanowiła ich ugościć. Co jej szkodziło? Najwyżej mama pokręci nosem i ostatecznie da za wygraną. A im więcej członków rodziny, tym przecież lepiej!
– Um, może wejdziecie? – spytała grzecznie, spoglądając w kierunku domu. – Poczęstuję was herbatą czy czymś…
Dla Heatha herbata z konfiturą, a dla jego wujka wódka od kuzynostwa Thorne z Rosji? Niby przy dzieciach nie wypada, ale... jak Heath dostanie też coś dobrego to chyba nie zauważy?
Ostatnimi czasy jednak Thorne zastanawiała się, czy naprawdę ta praca im się przysłużyła. Wysiłek nie uratował jej ojca – zginął w paszczy wilkołaka, broniąc swojej córki. Ona zaś pomimo bycia pracowitą od dziecka często nie zaznawała życzliwości ani wdzięczności. Na dodatek pracowała pod okiem kogoś, kogo szczerze nienawidziła, więc miała czasem mieszane uczucia względem całych tych starań. Nie wiedziała już, czy przestaje być jednym z Thorne’ów, czy to po prostu kwestia chwilowego załamania.
– Oj, Heath, chyba nie chcesz wciskać w siebie tysiąca eliksirów, co? Lepiej załóż tę czapkę, bo zachorujesz! – Dała małemu wesołego prztyczka w nos. Jej bracia też bywali czasem tacy niesforni.
Jej niechciane myśli na szczęście zostały przerwane. Nie warto się było teraz dodatkowo dołować – jesień i zima zrobiły już swoje.
– Ach, no tak! To pan jest wujkiem Heatha, zgadza się? – pokiwała głową, orientując się w sytuacji i podając mu pospiesznie rękę. – Dobrze pana widzieć. Ciebie też, Heath. Mam nadzieję, że tym razem nie skaczesz po różnych miejscach na świecie, hmm?
Zaśmiała się z własnego dowcipu. Heath przy tej czkawce teleportacyjnej mógł znaleźć się w zupełnie innym zakątku, ale nie! Pojawił się na grobie tuż obok niej – co za szczęśliwy traf, chciałoby się powiedzieć!
– I co pan, zrobiłabym to dla każdego, a już zwłaszcza dzieciaka. – odparła skromnie, machając niedbale ręką. – Zresztą, z Heatha taki uroczy dzieciak, że ciężko mu odmówić, kiedy prosi o pomoc.
Wzruszyła ramionami. Właściwie jak dobrze pamiętała to miała wtedy rozterki, czy zabierać ze sobą Heatha do domu, czy nie… Ale tak na nią spojrzał i wszystko jakoś samo się potoczyło.
– O, i swoją drogą to żadna „panna”. Na imię mi Clementine, choć wystarczy samo „Clem”. A panu? – Wlepiła w niego zupełnie niewinne spojrzenie stalowozielonych oczu. Nie lubiła zwrotów grzecznościowych nadających dystansu. Zresztą to krewny Heatha, więc niezbyt tego potrzebowali – przyjaciel przyjaciela wiśniowowłosej był także jej przyjacielem.
Potem nastąpiło coś, czego się nie spodziewała. Zostały wręczone jej czekoladki. Oczywiście, przyjęła je, bo bardzo to doceniała. Nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że wolałaby teraz poprosić o utraconą cukiernię zamiast słodyczy.
– Dziękuję, jesteś kochany. I nie wątpię w to, łasuchu. – Kolejny raz uściskała Heatha, tym razem z większym rozrzewnieniem. Przy okazji nagrodziła go całusem w policzek jak na dobrą ciocię przystało, po czym się podniosła. – Właściwie to ee, obaj chyba jesteście kochani. – Wzruszyła ramionami zażenowana. Jakoś jeszcze nie przyzwyczaiła się do obecności starszego Macmillana, cały czas patrząc w dół na młodszego.
Po chwili zastanowienia postanowiła ich ugościć. Co jej szkodziło? Najwyżej mama pokręci nosem i ostatecznie da za wygraną. A im więcej członków rodziny, tym przecież lepiej!
– Um, może wejdziecie? – spytała grzecznie, spoglądając w kierunku domu. – Poczęstuję was herbatą czy czymś…
Dla Heatha herbata z konfiturą, a dla jego wujka wódka od kuzynostwa Thorne z Rosji? Niby przy dzieciach nie wypada, ale... jak Heath dostanie też coś dobrego to chyba nie zauważy?
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pytanie Heatha, które skierowane zostało w stronę panny Thorne, a które jednocześnie brzmiało na trochę nieuprzejme, wyraźnie zaskoczyło Anthony’ego. Z drugiej strony, mały Macmillan był lordem, więc tego typu powitania przez innych mogłyby zostać uznane za „nieodpowiednie” przez szerokie grono szlachty, choć nie powinny przez większość Macmillanów. Anthony mimo wszystko przemilczał tę kwestię, ale nie mógł przemilczeć wykrzyczenia „Nie chcę!” przez Heatha. Natychmiast zwrócił mu uwagę na zachowanie. Wyrażanie swoich myśli i chęci to jedno, ale uprzejmość to drugie. Z kolei prztyczek w nos ze strony panny Thorne sprawił, że spojrzał zarówno na nią i swojego krewnego jeszcze bardziej zaskoczony, nie wiedząc jak na to zareagować i rozmyślając głęboko nad tym czy w ogóle powinien na to jakkolwiek reagować. Po krótkiej chwili doszedł jednak do wniosku, że lepiej nie komentować ani zachowania Heatha, ani czarownicy. W końcu byli jedynie gośćmi, nie mówiąc o tym, że nadal powinni być jej wdzięczni za pomoc przed Nowym Rokiem z teleportacyjnym problemem młodego Macmillana.
Pytanie panny Thorne sprawiło, że natychmiast otrząsnął się z chwilowego zamyślenia spowodowanego analizą zaistniałej sytuacji. Spojrzał na nią i natychmiast delikatnie się uśmiechnął.
– Tak, zgadza się – odpowiedział ostrożnie, nie wiedząc jakiej reakcji mógł oczekiwać z jej strony. Zdawało się jednak, że kobieta nie zamierzała ani krzyczeć, ani powodować paniki wśród całej ulicy z powodu jego obecności na terenie jej posiadłości. – I mi miło panią poznać. Wiele pani zawdzięczamy, panno Thorne – odpowiedział na jej powitanie. Zerknął ponownie na Heatha, uważnie obserwując jego zachowanie. – Cieszył się, że na tym świecie było jeszcze kilka porządnych osób, które nie zamierzały krzywdzić dzieci.
Uwaga kobiety dotycząca zwracania się do niej po imieniu sprawiła, że poczuł się trochę nieprzyjemnie. Choć nie spodziewał się negatywnej reakcji ze strony Clementine, to jednak bał się użyć swojego imienia w środku Londynu. Nie mógł być poza tym pewien jak o tym spotkaniu kobieta będzie mówić po ich odejściu. Inna sprawa, że zazwyczaj przechodził na „ty” z osobami, które znał trochę dłużej. Długo się wahał, a jednocześnie konfrontował przy tym swoje spojrzenie z jej.
– Dobrze, Celementine – odpowiedział po dość długiej pauzy, w której analizował ryzyko ujawnienia imienia. – Anthony – przedstawił się ponownie, używając przy tym swojego imienia. Miał nadzieję, że kobieta nie przypomni sobie niczego z Proroka Codziennego.
Uśmiechnął się, gdy Heath wręczył czekoladki i w ogóle o nich wspomniał. Sam wyciągnął whisky, którą postanowił wręczyć kobiecie jako drugi prezent. Gdy usłyszał propozycję ugoszczenia ich, spojrzał na Heatha. Sam nie chciałby zatrzymywać się na długo, ze względów bezpieczeństwa. Panna Thorne mogłaby mieć kłopoty ze względu na ich wizytę. Z drugiej strony, mały Macmillan musiał się choć trochę rozgrzać przed ponowną podróżą.
– Chętnie, jeżeli to nie jest problem dla p… dla ciebie – odpowiedział na jej pytanie. – Przed nami długa droga powrotna, więc chętnie się choć trochę ogrzejemy – wyjaśnił.
Pytanie panny Thorne sprawiło, że natychmiast otrząsnął się z chwilowego zamyślenia spowodowanego analizą zaistniałej sytuacji. Spojrzał na nią i natychmiast delikatnie się uśmiechnął.
– Tak, zgadza się – odpowiedział ostrożnie, nie wiedząc jakiej reakcji mógł oczekiwać z jej strony. Zdawało się jednak, że kobieta nie zamierzała ani krzyczeć, ani powodować paniki wśród całej ulicy z powodu jego obecności na terenie jej posiadłości. – I mi miło panią poznać. Wiele pani zawdzięczamy, panno Thorne – odpowiedział na jej powitanie. Zerknął ponownie na Heatha, uważnie obserwując jego zachowanie. – Cieszył się, że na tym świecie było jeszcze kilka porządnych osób, które nie zamierzały krzywdzić dzieci.
Uwaga kobiety dotycząca zwracania się do niej po imieniu sprawiła, że poczuł się trochę nieprzyjemnie. Choć nie spodziewał się negatywnej reakcji ze strony Clementine, to jednak bał się użyć swojego imienia w środku Londynu. Nie mógł być poza tym pewien jak o tym spotkaniu kobieta będzie mówić po ich odejściu. Inna sprawa, że zazwyczaj przechodził na „ty” z osobami, które znał trochę dłużej. Długo się wahał, a jednocześnie konfrontował przy tym swoje spojrzenie z jej.
– Dobrze, Celementine – odpowiedział po dość długiej pauzy, w której analizował ryzyko ujawnienia imienia. – Anthony – przedstawił się ponownie, używając przy tym swojego imienia. Miał nadzieję, że kobieta nie przypomni sobie niczego z Proroka Codziennego.
Uśmiechnął się, gdy Heath wręczył czekoladki i w ogóle o nich wspomniał. Sam wyciągnął whisky, którą postanowił wręczyć kobiecie jako drugi prezent. Gdy usłyszał propozycję ugoszczenia ich, spojrzał na Heatha. Sam nie chciałby zatrzymywać się na długo, ze względów bezpieczeństwa. Panna Thorne mogłaby mieć kłopoty ze względu na ich wizytę. Z drugiej strony, mały Macmillan musiał się choć trochę rozgrzać przed ponowną podróżą.
– Chętnie, jeżeli to nie jest problem dla p… dla ciebie – odpowiedział na jej pytanie. – Przed nami długa droga powrotna, więc chętnie się choć trochę ogrzejemy – wyjaśnił.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Nie… nie założę- trochę odburknął Clementine na temat czapki. Pod tym względem był uparty. Pozbył się jej i nie zamierza wydobywać jej z powrotem ze śniegu po to by założyć ją na głowę. Nie ma szans. W ogóle nie miał pojęcia jak ludzie mogli nosić czapki. Były niewygodne i gryzły w głowę. No, a przynajmniej jego wszystko swędziało od czapki, nawet jeśli była zrobiona z najdelikatniejszej wełny. Był uparty. [s]Pewnie po wujku[/s]
Mruknął coś niezrozumiale, gdy Clementine dała mu prztyczka w nos i jedną ręką odruchowo powędrował do swojego nochala. Odkąd anomalie mu kilka razy doprawiły świński ryjek, Heath często sprawdzał czy jego nos dalej jest na swoim miejscu i dalej jest w takiej samej formie jak wcześniej.
Jak łatwo się domyślić wcale za bardzo nie przejął się reprymendą wujka. Nie żeby go lekceważył czy nie szanował, po prostu miał własne zdanie na ten temat. No ale czekoladki zdążyły zmienić już właściciela i Clementine zaproponowała im wejście do środka. Gdy dorośli wymieniali uprzejmości, mały Macmillan stał trochę naburmuszony, w duchu poprzysięgając sobie, że za nic na świecie nie założy dzisiaj tej czapki. Nie bo nie. Nie protestował zbytnio gdy Clementine obdarowała go całusem, tak naprawdę to trochę się zamyślił nad zagadnieniem konieczności noszenia czapki.
Dopiero zdecydowanie się ożywił gdy czarownica wspomniała o wejściu do środka i herbacie. Był już raz u niej i dostał już kiedyś u Thorne’ów herbatę. I szczerze… strasznie mu posmakowała.
Dlatego przyjął propozycję Clementine z entuzjazmem. Miał już nawet zamiar przekonywać wujka, żeby koniecznie weszli do środka, ale na szczęście nie musiał tego robić, bo starszy z Macmillanów sam postanowił wpaść na krótkie odwiedziny.
-Clem…- zwrócił się do kobiety jej skróconą wersją imienia, bo po prostu było mu ją prościej wymówić - A dostanę znowu tę dobrą herbatę?- zapytał od razu patrząc swoimi wielkimi oczyskami na czarownicę. Może to nie było zachowanie godne lorda, ale z drugiej strony miał dopiero pięć lat. Nie ogarniał tego całego lordowania. Zresztą, nikt chyba tego od niego nie oczekiwał, prawda?
Mruknął coś niezrozumiale, gdy Clementine dała mu prztyczka w nos i jedną ręką odruchowo powędrował do swojego nochala. Odkąd anomalie mu kilka razy doprawiły świński ryjek, Heath często sprawdzał czy jego nos dalej jest na swoim miejscu i dalej jest w takiej samej formie jak wcześniej.
Jak łatwo się domyślić wcale za bardzo nie przejął się reprymendą wujka. Nie żeby go lekceważył czy nie szanował, po prostu miał własne zdanie na ten temat. No ale czekoladki zdążyły zmienić już właściciela i Clementine zaproponowała im wejście do środka. Gdy dorośli wymieniali uprzejmości, mały Macmillan stał trochę naburmuszony, w duchu poprzysięgając sobie, że za nic na świecie nie założy dzisiaj tej czapki. Nie bo nie. Nie protestował zbytnio gdy Clementine obdarowała go całusem, tak naprawdę to trochę się zamyślił nad zagadnieniem konieczności noszenia czapki.
Dopiero zdecydowanie się ożywił gdy czarownica wspomniała o wejściu do środka i herbacie. Był już raz u niej i dostał już kiedyś u Thorne’ów herbatę. I szczerze… strasznie mu posmakowała.
Dlatego przyjął propozycję Clementine z entuzjazmem. Miał już nawet zamiar przekonywać wujka, żeby koniecznie weszli do środka, ale na szczęście nie musiał tego robić, bo starszy z Macmillanów sam postanowił wpaść na krótkie odwiedziny.
-Clem…- zwrócił się do kobiety jej skróconą wersją imienia, bo po prostu było mu ją prościej wymówić - A dostanę znowu tę dobrą herbatę?- zapytał od razu patrząc swoimi wielkimi oczyskami na czarownicę. Może to nie było zachowanie godne lorda, ale z drugiej strony miał dopiero pięć lat. Nie ogarniał tego całego lordowania. Zresztą, nikt chyba tego od niego nie oczekiwał, prawda?
Wszyscy dorośli byli tacy oficjalni! Nie dziwiła się dzieciakom, że tak bardzo lubiły uciekać w nieznane. Sama mało którego dorosłego lubiła na tyle, ile uwielbiała świat czekoladek i wypieków. Oczywiście nie licząc rodziny – ją kochała ponad najlepsze ciasto, jakie kiedykolwiek istniało.
– To nic takiego, po prostu zrobiłam to, co należało. – Wzruszyła ramionami na wypowiedź starszego Macmillana. – Każdy by tak zrobił.
Nie rozumiała, co więcej w ogóle było tu do gadania. Sądziła, że – pomimo obecności tak bestialskich istnień jak wilkołaków – świat czarodziejów mimo wszystko był z natury dobry. W każdym była szczypta dobroci, nie wyobrażała sobie nikogo, kto nie byłby nim obdarzony. Dlatego była zdania, że wszyscy wiedzą, co robią i tylko dla własnej rozrywki czy zemsty mogą postąpić wbrew własnej naturze.
– I widzisz, Tony? Od razu lepiej, nie czuję się, jakbym rozmawiała z kimś młodszym od siebie, tylko z równolatkiem. – odparła Clem, śmiejąc się wesoło. Wyglądał chyba na kogoś w podobnym wieku co ona, ewentualnie był trochę starszy, ale mimo wszystko dziwnie byłoby jej mówić do kogoś takiego per „pan”. To takie… Dziwne. W Hogwarcie nikt nie mówił tak do siebie, nawet jeśli uczniów dzieliła spora różnica wieku.
A, właśnie. Pytanie Heatha. Była tak zaaferowana nowym Macmillanem przy domku, że nawet nie skojarzyła, o co chłopiec pytał. Powinna mu odpowiedzieć, w końcu jest pełnoprawnym obywatelem magicznego świata tak jak i dojrzali już czarodzieje!
– Odpowiadając na twoje pytanie: Sama nie wiem… – przyznała się z markotną miną. – Wtedy próbowałam chyba wycisnąć wodę z tego nieszczęsnego garnka. No wiesz, woda jak to woda w tej temperaturze zamarza. – Wzniosła bezradnie ręce ku niebu. Nie przejmowała się tym, że mówi do paroletniego chłopca. Wydawał się błyskotliwy, więc myślała, że da radę zrozumieć, o co jej chodzi. A jak nie, to stanie się bardziej ciekawy świata.
Aww, Heath był taki uroczy. Nie mogła powstrzymać się od zburzenia mu tej bujnej czupryny, słysząc o herbacie jej mamy. Szkoda że osoba, która tę herbatę zrobiła, nie będzie tak radosna, ale… Hej, mieli przecież Clem, prawda? Nie mogło być tak źle, jak się zapowiadało.
– No jasne, wchodźcie! – odpowiedziała obu, mierzwiąc dalej włosy Heathowi. Teraz będzie wyglądać, jakby miał bocianie gniazdo na głowie, aczkolwiek to niska cena za coś dobrego picia, no nie?
Otworzyła drzwi, prezentując je tak, jakby prezentowała je komuś szacownemu. Miało to zabieg czysto humorystyczny, ale to pierwszy raz, jak Anthony był w domu Thorne’ów – chciała, żeby wyniósł stąd jak najlepsze wspomnienia.
– Zapraszam. No dalej, nie będę czekać. – Mrugnęła do obu, uśmiechając się zachęcająco.
[z/t x3 do tego tematu]
– To nic takiego, po prostu zrobiłam to, co należało. – Wzruszyła ramionami na wypowiedź starszego Macmillana. – Każdy by tak zrobił.
Nie rozumiała, co więcej w ogóle było tu do gadania. Sądziła, że – pomimo obecności tak bestialskich istnień jak wilkołaków – świat czarodziejów mimo wszystko był z natury dobry. W każdym była szczypta dobroci, nie wyobrażała sobie nikogo, kto nie byłby nim obdarzony. Dlatego była zdania, że wszyscy wiedzą, co robią i tylko dla własnej rozrywki czy zemsty mogą postąpić wbrew własnej naturze.
– I widzisz, Tony? Od razu lepiej, nie czuję się, jakbym rozmawiała z kimś młodszym od siebie, tylko z równolatkiem. – odparła Clem, śmiejąc się wesoło. Wyglądał chyba na kogoś w podobnym wieku co ona, ewentualnie był trochę starszy, ale mimo wszystko dziwnie byłoby jej mówić do kogoś takiego per „pan”. To takie… Dziwne. W Hogwarcie nikt nie mówił tak do siebie, nawet jeśli uczniów dzieliła spora różnica wieku.
A, właśnie. Pytanie Heatha. Była tak zaaferowana nowym Macmillanem przy domku, że nawet nie skojarzyła, o co chłopiec pytał. Powinna mu odpowiedzieć, w końcu jest pełnoprawnym obywatelem magicznego świata tak jak i dojrzali już czarodzieje!
– Odpowiadając na twoje pytanie: Sama nie wiem… – przyznała się z markotną miną. – Wtedy próbowałam chyba wycisnąć wodę z tego nieszczęsnego garnka. No wiesz, woda jak to woda w tej temperaturze zamarza. – Wzniosła bezradnie ręce ku niebu. Nie przejmowała się tym, że mówi do paroletniego chłopca. Wydawał się błyskotliwy, więc myślała, że da radę zrozumieć, o co jej chodzi. A jak nie, to stanie się bardziej ciekawy świata.
Aww, Heath był taki uroczy. Nie mogła powstrzymać się od zburzenia mu tej bujnej czupryny, słysząc o herbacie jej mamy. Szkoda że osoba, która tę herbatę zrobiła, nie będzie tak radosna, ale… Hej, mieli przecież Clem, prawda? Nie mogło być tak źle, jak się zapowiadało.
– No jasne, wchodźcie! – odpowiedziała obu, mierzwiąc dalej włosy Heathowi. Teraz będzie wyglądać, jakby miał bocianie gniazdo na głowie, aczkolwiek to niska cena za coś dobrego picia, no nie?
Otworzyła drzwi, prezentując je tak, jakby prezentowała je komuś szacownemu. Miało to zabieg czysto humorystyczny, ale to pierwszy raz, jak Anthony był w domu Thorne’ów – chciała, żeby wyniósł stąd jak najlepsze wspomnienia.
– Zapraszam. No dalej, nie będę czekać. – Mrugnęła do obu, uśmiechając się zachęcająco.
[z/t x3 do tego tematu]
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ganek
Szybka odpowiedź