Stary Cmentarz
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stary Cmentarz
Najstarszy cmentarz w Londynie, na którym od 1567 roku spoczywają czarodzieje. Znajduje się na przedmieściach i dzieli na dwie części. Pierwsza, duża i zaniedbana połać terenu to stare, historyczne nagrobki oraz krypty należące do dawnych, bogatszych rodzin. Pomiędzy nimi rosną wiekowe drzewa, a całość porasta bluszcz, sprawiając, że cmentarz miejscami bardziej przypomina las, niż miejsce spoczynku czarodziejów. Aby wejść do tej części należy posiadać klucz do bramy, bądź po prostu ją przeskoczyć.
Druga część cmentarza to ta, w której do dziś grzebani są czarodzieje. Najstarszy znajdujący się w niej nagrobek pochodzi z 1901 roku i należy do nieznanego czarodzieja. Jego zwłoki znaleziono w Tamizie i nigdy nie odkryto tożsamości, mimo że delikwent miał przy sobie różdżkę. Od 1930 roku pojawia się tu jednak mało nowych mogił: większość czarodziejów decyduje się na chowanie swoich bliskich na cmentarzu znajdującego się bliżej centrum. Dlatego też ceny pochówku w tym miejscu zmalały i często ta wiekowa lokacja okazuje się miejscem ostatniego spoczynku dla osób o niższym statusie społecznym. Znajdujące się tu nagrobki często są więc dość skromne.
Cały kompleks chroni wysoki mur oraz zaklęcia, ukrywające miejsce przed wzrokiem niemagicznych.
Druga część cmentarza to ta, w której do dziś grzebani są czarodzieje. Najstarszy znajdujący się w niej nagrobek pochodzi z 1901 roku i należy do nieznanego czarodzieja. Jego zwłoki znaleziono w Tamizie i nigdy nie odkryto tożsamości, mimo że delikwent miał przy sobie różdżkę. Od 1930 roku pojawia się tu jednak mało nowych mogił: większość czarodziejów decyduje się na chowanie swoich bliskich na cmentarzu znajdującego się bliżej centrum. Dlatego też ceny pochówku w tym miejscu zmalały i często ta wiekowa lokacja okazuje się miejscem ostatniego spoczynku dla osób o niższym statusie społecznym. Znajdujące się tu nagrobki często są więc dość skromne.
Cały kompleks chroni wysoki mur oraz zaklęcia, ukrywające miejsce przed wzrokiem niemagicznych.
Nie wiedziałem czego się spodziewała. Uśmiechów? Żartów? Starej, dobrej swobody w rozmowie? Musiała przełknąć gorycz, wypić piwo jakie sama naważyła, co wymagało czasu, cennych godzin, których nie potrzebowała tylko egoistyczna część jej, ale i ja. Czasem też bywałem nad przepaścią, miewałem swoje bolączki, żale wszak za maską śmierciożercy krył się człowiek, nie wypruta ze wszelkich emocji marionetka. Coraz umiejętniej nad nimi panowałem, śmiałbym nawet powiedzieć, że miałbym je w pełni pod kontrolą, gdyby nie wydarzenia w Locus Nihil. Rozdzierające, wypychające na wierzch najgorsze z możliwych twarzy, działające poza mną, poza jakąkolwiek smyczą. Czy wydarzenia nas nie zmieniają? Pokrętnie nie drążą skały niczym rzekomo niewinne krople wijące się po chrapowatej teksturze?
-Śmierć brana jest za pewnik, podobnie jak błędy i odrzucenie. Czy chcesz, czy nie musisz się z tym pogodzić- odparłem, niby od niechcenia, czują coraz większe zmęczenie wymianą zdań. Takowa nie miała większego sensu, mimo że sięgała do niedalekiej przeszłości. Nie byliśmy jej jednak w stanie zmienić, a żadne słowa nie zetrą pozostawionej skazy.
Na co ja w ogóle marnowałem swój czas? Nawet nie wiedziałem, kiedy przyswoiłem tą kretyńską cechę dywagacji na podobne tematy. Wcześniej wystarczył tylko zapalnik, aby pozostał po mnie niedopity trunek, zaś wówczas bawiłem się w kontrofensywę niczym uczniak. Wykląłem sam siebie w głowie, po czym machnąłem ręką nie zamierzając więcej tracić ani sekundy. Dobrze, że mogłem skupić się na pracy, nowej codzienności, w którą musiałem wniknąć, a przede wszystkim w ogóle przetrawić.
Już miałem zmienić się w kłąb czarnego dymu, kiedy usłyszałem słowo Veritaserum. Przełknąłem gorzko ślinę zatrzymując się w miejscu, po czym obróciłem się przez ramię i zmierzyłem ją od stóp do głów. -Nawet jakbym ci go podał wątpiłbym w twoją prawdomówność- rzuciłem z wyraźnym przekąsem i udałem się tam, gdzie powinienem być już znacznie wcześniej.
Podążając wzdłuż zarośniętych alejek poczułem ulgę. Wciągnąłem w płuca haust świeżego powietrza i skupiłem swój wzrok na nadszarpnięte zębem czasu nagrobki. Odkąd na dobre przeniosłem się do Londynu rzadko bywałem w podobnych miejscach i chyba minąłbym się z prawdą twierdząc, że tu gościłem po raz pierwszy. Swoboda nie trwała jednak długo, gdyż mych uszu doszedł dźwięk kroków. Lekkich, acz niepróbujących zachować anonimowości. Nie byłem naiwny, czułem że mimo gorzkich słów poszła za mną, bo w końcu to zasugerowałem. Nie miałem jednak ochoty na dalsze sprzeczki, dlatego nim do mnie dotarła ulotniłem się z cmentarza mając nadzieję, że jak jutro powrócę to już jej nie zastanę.
/zt
-Śmierć brana jest za pewnik, podobnie jak błędy i odrzucenie. Czy chcesz, czy nie musisz się z tym pogodzić- odparłem, niby od niechcenia, czują coraz większe zmęczenie wymianą zdań. Takowa nie miała większego sensu, mimo że sięgała do niedalekiej przeszłości. Nie byliśmy jej jednak w stanie zmienić, a żadne słowa nie zetrą pozostawionej skazy.
Na co ja w ogóle marnowałem swój czas? Nawet nie wiedziałem, kiedy przyswoiłem tą kretyńską cechę dywagacji na podobne tematy. Wcześniej wystarczył tylko zapalnik, aby pozostał po mnie niedopity trunek, zaś wówczas bawiłem się w kontrofensywę niczym uczniak. Wykląłem sam siebie w głowie, po czym machnąłem ręką nie zamierzając więcej tracić ani sekundy. Dobrze, że mogłem skupić się na pracy, nowej codzienności, w którą musiałem wniknąć, a przede wszystkim w ogóle przetrawić.
Już miałem zmienić się w kłąb czarnego dymu, kiedy usłyszałem słowo Veritaserum. Przełknąłem gorzko ślinę zatrzymując się w miejscu, po czym obróciłem się przez ramię i zmierzyłem ją od stóp do głów. -Nawet jakbym ci go podał wątpiłbym w twoją prawdomówność- rzuciłem z wyraźnym przekąsem i udałem się tam, gdzie powinienem być już znacznie wcześniej.
Podążając wzdłuż zarośniętych alejek poczułem ulgę. Wciągnąłem w płuca haust świeżego powietrza i skupiłem swój wzrok na nadszarpnięte zębem czasu nagrobki. Odkąd na dobre przeniosłem się do Londynu rzadko bywałem w podobnych miejscach i chyba minąłbym się z prawdą twierdząc, że tu gościłem po raz pierwszy. Swoboda nie trwała jednak długo, gdyż mych uszu doszedł dźwięk kroków. Lekkich, acz niepróbujących zachować anonimowości. Nie byłem naiwny, czułem że mimo gorzkich słów poszła za mną, bo w końcu to zasugerowałem. Nie miałem jednak ochoty na dalsze sprzeczki, dlatego nim do mnie dotarła ulotniłem się z cmentarza mając nadzieję, że jak jutro powrócę to już jej nie zastanę.
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Niczego się nie spodziewała, nie mogła - w końcu ostatnią rzeczą, jaką wyobrażała sobie dzisiejszego dnia było natknięcie się na niego w cholernej kawiarni. Miała pewne wyobrażenia, wcześniej, wypierane przez wciąż silną dumę i szacunek do samej siebie. Myślała o tym, że napisze do niego, że odwiedzi go niespodziewanie, że najdzie go w Mantykorze lub w Warwick - przeprosi raz jeszcze, przebłaga, może nawet uroni łzy, choć przecież robiła to tak rzadko i zwykle z bezradnej frustracji, nie smutku. Za każdym razem jednak, gdy podobna myśl pojawiała się w jej głowie, brała głęboki oddech i wyobrażała sobie co powiedziałaby o podobnej kobiecie, gdyby patrzyła na nią z boku. Takiej słabej, łaknącej atencji, jak Belvina tamtego letniego, parnego dnia, gdy siedziały nad brzegiem Tamizy.
Któregoś dnia zakochasz się w kimś kto złamie ci serce.
Nie miała serca, które można byłoby złamać - jej własne było tylko zlepkiem komórek wrzecionowatych mięśni, gorącą krwią pompującą życie do tkanek. Nie miało uczuć, nie miało duszy, jedynie zadanie do wykonania. Ona też miała zadania, wiele zadań i nie mogła dać się rozproszyć czemuś tak trywialnemu jak ukochany mężczyzna.
Łatwo byłoby powiedzieć, że nie zasługiwał na jej miłość, gdy, cholera, zasługiwał. Sarkastyczny, złośliwy, zły, potężny, był wszystkim czego szukała. Ale był też dla niej zbyt złośliwy, zbyt zły. Zagapiła się w słońce aż oślepła.
Nazywał to odrzuceniem. Ona by powiedziała, że to pieprzona głupota. Jego czy jej, jakie to miało znaczenie?
Roześmiała się zanim zniknął, śmiechem zimnym i szorstkim jak kamienne mury. Uważał, że jest aż tak uzdolniona, by poradzić sobie z działaniem veritaserum? Chyba jej schlebiał, a może tylko chciał ją obrazić w sposób najbardziej nietrafiony; szczyciła się swoją umiejętnością kłamstwa, nawet jeśli przez to nie chciał jej uwierzyć wtedy, gdy mówiła prawdę.
Poszła za nim ten cmentarz, bo chciała, nie tylko dlatego, że uznawała to za obowiązek. Naiwnie lgnęła jak ćma do ognia, zastanawiając się, czy wspólne działanie, poszukiwanie, zaklinanie, może morderstwo nieco wygładzi tę ciężką, gorzką atmosferę.
Dlatego gdy zbliżyła się do niego, już prawie na krok, może dwa (zawsze potrafiła rozpoznać jego sylwetkę, nawet gdy stał do niej plecami), miała już na twarzy złośliwy półuśmiech.
A ten zniknął szybko, gdy Drew rozmył się w czarnej mgle.
Przez chwilę słyszała tylko własny oddech i pokrakiwanie wron na cmentarnych drzewach. Rozejrzała się dokładnie, nie dowierzając, że została tu sama, w tym dziwnym miejscu, do którego nie chciała trafić, ale poniosły ją tu zmarznięte nogi.
Czy chciał jej coś udowodnić? Coś zasugerować?
- Drew, przestań! - krzyknęła w eter, jakby spodziewała się, że robi sobie z niej żarty, ale słyszeli ją już tylko umarli. Po kolejnej minucie żachnęła się i roześmiała raz jeszcze, przykładając chłodne dłonie do czoła. Chyba będzie mieć gorączkę. - Ty żałosny, w dupę chędożony sukinsynie - dodała głośno, ale już nie krzykiem.
Odpowiedziały jej tylko wrony.
/zt
Któregoś dnia zakochasz się w kimś kto złamie ci serce.
Nie miała serca, które można byłoby złamać - jej własne było tylko zlepkiem komórek wrzecionowatych mięśni, gorącą krwią pompującą życie do tkanek. Nie miało uczuć, nie miało duszy, jedynie zadanie do wykonania. Ona też miała zadania, wiele zadań i nie mogła dać się rozproszyć czemuś tak trywialnemu jak ukochany mężczyzna.
Łatwo byłoby powiedzieć, że nie zasługiwał na jej miłość, gdy, cholera, zasługiwał. Sarkastyczny, złośliwy, zły, potężny, był wszystkim czego szukała. Ale był też dla niej zbyt złośliwy, zbyt zły. Zagapiła się w słońce aż oślepła.
Nazywał to odrzuceniem. Ona by powiedziała, że to pieprzona głupota. Jego czy jej, jakie to miało znaczenie?
Roześmiała się zanim zniknął, śmiechem zimnym i szorstkim jak kamienne mury. Uważał, że jest aż tak uzdolniona, by poradzić sobie z działaniem veritaserum? Chyba jej schlebiał, a może tylko chciał ją obrazić w sposób najbardziej nietrafiony; szczyciła się swoją umiejętnością kłamstwa, nawet jeśli przez to nie chciał jej uwierzyć wtedy, gdy mówiła prawdę.
Poszła za nim ten cmentarz, bo chciała, nie tylko dlatego, że uznawała to za obowiązek. Naiwnie lgnęła jak ćma do ognia, zastanawiając się, czy wspólne działanie, poszukiwanie, zaklinanie, może morderstwo nieco wygładzi tę ciężką, gorzką atmosferę.
Dlatego gdy zbliżyła się do niego, już prawie na krok, może dwa (zawsze potrafiła rozpoznać jego sylwetkę, nawet gdy stał do niej plecami), miała już na twarzy złośliwy półuśmiech.
A ten zniknął szybko, gdy Drew rozmył się w czarnej mgle.
Przez chwilę słyszała tylko własny oddech i pokrakiwanie wron na cmentarnych drzewach. Rozejrzała się dokładnie, nie dowierzając, że została tu sama, w tym dziwnym miejscu, do którego nie chciała trafić, ale poniosły ją tu zmarznięte nogi.
Czy chciał jej coś udowodnić? Coś zasugerować?
- Drew, przestań! - krzyknęła w eter, jakby spodziewała się, że robi sobie z niej żarty, ale słyszeli ją już tylko umarli. Po kolejnej minucie żachnęła się i roześmiała raz jeszcze, przykładając chłodne dłonie do czoła. Chyba będzie mieć gorączkę. - Ty żałosny, w dupę chędożony sukinsynie - dodała głośno, ale już nie krzykiem.
Odpowiedziały jej tylko wrony.
/zt
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Minęło już trochę czasu od upadku komety, ale miasto wciąż zdawało się pogrążone w chaosie, przynajmniej z perspektywy pospolitej ulicznicy. Yulia słyszała już o działaniach powziętych w centrum, słyszała o mobilizowanych siłach, ale znów – to wszystko tyczyło się tego “lepszego” świata. Lepszej części Londynu, lepszej części czarodziejskiej społeczności, lepszych dusz i lepszych nazwisk. Ci na obrzeżach, ci pochowani w ciemnych zaułkach, ci mieszkający na parszywym Crimson czy na Nokturnie, a nawet sama biedota portu i dziewczyny z Zapomnianych Córek – oni wszyscy byli niewidoczni. Nikt o nich nie dbał.
Przesadne podkreślenie dramatyzmu własnej pozycji nie napełniało jednak brzucha, zatem Yulia – wytrwały weteran ulicy i szeroko pojętej bezdomności – już działała. Dbała, głównie o siebie, w myśl smutnej maksymy, którą kiedyś podzielił się z nią wuj. Umiesz liczyć? – mawiał, wręczając jej skórzane ogłowie i puszkę tłustego konserwantu – Licz na siebie. Wtedy nie do końca wiedziała co ma na myśli, nie pojmowała przesłania w pełni, ale odkąd uciekła z domu, odkąd zamknięto ją w burdelu, pojęła to w pełni. Jedyną osobą, na której mogła w pełni polegać, była ona sama. A w razie porażki, w razie niedociągnięć, również to ona sama była osobą, którą należało winić.
Londyn nie był jednak smutnym rosyjskim portem, nie był czterema ścianami jej obskurnego pokoju na poddaszu. Miała tu paru znajomych, miała paczkę, miała przyjaciół o których się martwiła. Ale nawet oni nie potrafili przełamać wyrobionego w Rosji schematu, silnego nawyku, by w pierwszej kolejności zaspokoić własny głód i potrzebę schronienia. Wkurwiona, głodna i podarta i tak na nic by się nikomu nie przydała.
Miasto obfitowało w chaos, chaos z kolei sprzyjał wszelkim rabunkom i sprawom spod ciemnej gwiazdy; okoliczna bandyterka robiła się śmielsza, zwłaszcza, gdy magiczna policja rozrzedzała się, by zabezpieczyć także inne miejsca, wesprzeć inne działania. Yulia, choć z natury łasa na uwagę i potrafiąca sobie z tą uwagą radzić, tym razem rozsądnie wybrała działanie na uboczu, w cieniu. Nie rabowała zatem piekarza ani sklepu wielobranżowego, nie groziła dziewczynce z warzywniaka. Trzymała się cmentarzy, świeżych grobów, miejsc w których ziemia będzie wciąż pulchna po rozkopaniu łopatami i łatwa do wygarnięcia. Trupy czasami miały przy sobie błyskotkę. Ozdobę, która miała posłużyć za podarek, pamiątkę. Świecidełko, którego zadanie było dla Yulii niejasne, ale im więcej krótkich ceremonii przyszło jej oglądać, tym mocniej rozumiała. Podarek miał ulżyć wyrzutom sumienia i w cierpieniu. Budował przedziwne przeświadczenie, że gdziekolwiek zmarły się udał, być może prezent przejdzie wraz z nim na drugą stronę.
Dziwny to był zwyczaj. Ale jakże pomocny złodziejowi.
Zmierzchało, gdy wspięła się na bramę odgradzającą czarodziejską część – mugolskie groby były już zbyt stare by je plądrować, poza tym były chronione ciężkimi płytami nagrobków. Niby miała ze sobą różdżkę, ale nie chciałą ryzykować niepotrzebnego wykrycia, ani trafić czasu na rzucanie czarów. Musiała działać szybko, z rozmysłem. Wślizgnąć się pomiędzy ponure pnie drzew, rozkopać grób, przeszukać trupa i zakopać. Niedbale, byle szybciej, byle przejść do kolejnego i tym samym napełnić płócienną torbę świecidełkami.
Cmentarz wydawał się raczej pusty, ale Yulia wiedziała, że to tylko iluzja. Cicha, przeznaczona dla ludzi niezwiązanych z półświatkiem i jego brudnymi sprawkami. Hien cmentarnych było o wiele, wiele więcej, ale na szczęście – na szczęście? – ofiar było tak dużo, że bez problemu starczy dla wszystkich.
Yulia zakradła się do pierwszego obiecująco wyglądającego grobu. Przy kopcu leżał nieśmiały bukiecik, kwiaty wyglądały na wyższą półkę, jakby ktoś zakupił je od osoby mającej własne szklarnie, tuż obok leżał rodzinny portrecik. Nie zwróciła na niego większej uwagi, oba przedmioty odkopała na bok, rozejrzała się jeszcze i zamarła na moment. Żadnego podejrzanego odgłosu. Tylko szum drzew. Płynnym, zdecydowanym ruchem wbiła łopatę i zaczęła przerzucać ziemię, pilnując przy tym właściwego rytmu oddechów; nie mogła się za szybko zmęczyć, noc była jeszcze młoda, a zaplanowane przez nią łowy – długie. Tym razem los się do niej uśmiechnął, ciało było pochowane niedbale, w płytkim dole.
– No, no… – cmoknęła pod nosem, zeskakując do dołu i lądując na nieboszczyku. – Płytko cię zakopali, stary. Nie zdziwiłabym się, jeśli za parę dni wywleką cię stąd jakieś zdziczałe psy albo coś w tym stylu…
Ręce zgrabnie przepłynęły po sylwetce. Najpierw zbadała dłonie i z ukłuciem triumfu wymacała obrączkę na nieznacznie spuchniętym palcu. Najpierw spróbowała zdjąć ją za pomocą sztuczki z obwiązaniem palucha gładką wstążką, ale nie zadziałało, więc po krótkim rozważeniu wszystkich “za i przeciw” sięgnęła po nóż. Ostrze zalśniło blado w skąpym świetle księżyca, a paluch – razem z obrączką – po paru minutach trafił na dno torby. Yulia przeszukała jeszcze kieszenie czarodzieja, obejrzała szyję w poszukiwaniu łańcuszka, ale nic więcej ze sobą nie miał. Wydostała się zatem z grobu i zakopała go, poświęcając tej czynności jak najmniej czasu.
Kolejny grób znalazła przy płaczącej wierzbie. W zasadzie, było to kilka grobów położonych blisko siebie, a na jednym z nich dostrzegła wydzierganą na drutach przytulankę. Yulia powiodła spojrzeniem po pozostałych grobach, w milczeniu usiłując poskładać układankę do kupy. Wyglądało na to, że leży tu rodzina. Albo znaczna jej część.
Łopata weszła w miękką ziemię gładko, szybko odsłaniając sekret pierwszej – największej – mogiły. Znów znalazła w niej ciało mężczyzny, ale tym razem nie doszukała się na dłoniach obrączki, co podsumowała ponurym “ja pierdolę”. Nie poddała się od razu jednak, przeszukała jeszcze jego ubiór, ale i ten zdawał się pusty. Dopiero obok głowy, całkiem przypadkiem, wymacała coś twardego i zimnego. Jakby… metal?
Gdy złapała przedmiot i uniosła go do oczu, okazało się, że to piersiówka. Pospolite znalezisko, ale zawsze mogła zabrać ją dla siebie albo opchnąć za parę knutów komuś z ulicy. Potrzebujący zawsze się znajdą.
Kolejny grób, nieco mniejszy, skrywał ciało nastoletniej dziewczyny. Yulia przez chwilę analizowała jej ubiór, zastanawiając się bardzo poważnie, czy sukienka także wpisuje się w ramy rzeczy, które by się jej przydały, ale ostatecznie stanęło na tym, że była brzydkiego kroju i nie zmieściłaby się do torby. Dziewczyna po krótkim przeszukaniu zdradziła sekret w postaci wpiętych w uszy klipsów; miały kształt drobnych smoków, które wciąż ruszały się jak żywe pod badającymi fakturę przedmiotu palcami Yulii. Świetnie. Takie znalezisko to już coś, magiczne pierdółki zawsze schodziły lepiej niż te pospolite.
Z ostatnim grobem miała lekki problem. Rozkopanie mogiły dziecka – prócz oczywistych ubytków w kręgosłupie moralnym – stanowiło ryzyko. Co mógł mieć ze sobą taki dzieciak? Więcej maskotek? Z drugiej jednak strony, niektóre rodziny chowały do grobu jakieś ładne figurki ulubionych magicznych stworzeń lub inne bibeloty, a te z kolei potrafiły swoje kosztować. Ostatecznie jednak – odpuściła. Czas był ciężki, dotychczasowy połów był obiecujący, ale doskonale wiedziała, że nie każdy grób przyniesie łup. Ludzie sprzedawali co mieli i tylko część z nich decydowała się wyprawić zmarłemu pochówek zahaczający o ramy względnej normalności.
Gdy zakopała dwa przeszukane groby, zarzuciła łopatę na ramię i ruszyła dalej, wąską ścieżką w kierunku starych grobowców. Do nich też chętnie by się włamała, ale operacja wymagałaby większej ilości ludzi i speca od zabezpieczeń, może nawet klątwołamacza, a nie dysponowała teraz takimi znajomościami. Musiała skupić się na tym co powszechnie dostępne.
Kolejnym rozkopanym grobem był ten przy krzaku jałowca. Odnalazła w nim starszą czarownicę, która nie miała przy sobie nic prócz dwóch sykli ułożonych na powiekach. Yulia zgarnęła je bez namysłu, odkrywając, że pełniły tu bardzo istotną funkcję, bowiem twarz zmarłej zastygła w jakimś szoku, z szeroko otwartymi oczami. Spoglądała w nie chwile, w zastygłe w przerażeniu tęczówki, poszarzałe białka brudne od drobinek ziemi. A potem wrzuciła monety do torby, wygramoliła się z grobu, zasypała go. Schemat – wciąż ten sam, w kółko i w kółko – powtarzała aż do szarego świtu.
|zt
I wasn't born a freak
I was born who I am
I was born who I am
the circus came later
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I've got a million things that I can say to you
But that doesn't mean that I'm going to
But that doesn't mean that I'm going to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Stary Cmentarz
Szybka odpowiedź