Druella Nimfadora Black (Rosier)
Nazwisko matki: Crouch
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: tester mioteł w Zarządzie Nadzoru Miotlarskiego
Wzrost: 163 cm
Waga: 50kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: częste zmiany w wyglądzie, ciemny strój, lekki zapach środka do konserwacji mioteł, który wszędzie za nią chodzi
11 i 1/2 cala, bardzo sztywna, figowiec, włos z głowy wili
Beauxbatons (gryfy)
Baran
Córki zmuszone do rezygnacji z marzeń
Zapach morza, dymu i środka do konserwacji mioteł
Siebie w stroju Harpii z Holyhead z opaską kapitana na ramieniu
Quidditch, skrzypce, taniec, literatura, robienie na przekór rodzinie
Harpie z Holyhead
Lata na miotle, tańczy, gra na skrzypcach
Klasycznej, wariacji na skrzypcach, w tajemnicy przed wszystkimi Casha.
Anny Speckhart
Dwudziesty grudnia był dniem mroźnym. Na dworze sypał śnieg pokrywając białym puchem chodniki, drzewka i ozdoby świąteczne. Pogoda ta nie zachęcała, by w sobotę wieczorem wyjść na spacer. Ale to nie dlatego cała rodzina Rosierów siedziała w domu. Wreszcie ciszę panującą w domu rozdarł bardzo głośny krzyk protestu. I wtedy się zaczęło.
Druella była dzieckiem niepokornym. Podczas najmłodszych lat w całkowitym poważaniu miała dobre obyczaje. Szybko zaczęła chodzić i całe dnie spędzała na dworze, skąd wracała z podartą, ubłoconą sukienką. Kokardki, które uparcie wplatano w jej włosy, ginęły w tajemniczych okolicznościach. Paznokcie miała wiecznie obgryzione, a wszelkie ozdoby, w jakie czasem ją strojono, kończyły rozrzucone w krzakach. Próby zrobienia z niej damy spełzały zazwyczaj na niczym.
Długo zapuszczała włosy, zgodnie z zamysłem mamy. Piękne, grube, brązowe pukle sięgały jej już do pasa, kiedy wzięła nożyczki i obcięła cały warkocz, w który były splecione. Następnie udała się do pokoju Tristana, wyjęła mu z szafy ubrania i naciągnęła je na siebie. Różową sukienkę, którą miała na sobie pocięła tymi samymi nożyczkami, dzięki którym pozbyła się włosów. Akurat była pora kolacji. Brat wrócił tryumfując z polowania, Marianne, jak na prawdziwą damę przystało, właśnie gratulowała mu pierwszego sukcesu. Druella natomiast zeszła do salonu, wyglądając jak miniaturka Tristana, który wtedy też nie był jeszcze zbyt duży, i oświadczyła, że od dzisiaj jest chłopcem, nazywa się Robert i też chce jeździć na polowania. Jej rewelacje przyjęto wymownym milczeniem. Choć wydawało jej się przez chwilę, że ojciec się uśmiechną. Szybko jednak spoważniał. Matce za to nie było do śmiechu. Obdarzyła młodszą córkę zimnym, zrezygnowanym spojrzeniem. Wstała z miejsca, żeby zabrać nieposłuszną latorośl i prawdopodobnie przetrzepać jej skórę w miejscu, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę. Druella poczuła przemożną chęć schowania się. I właśnie wtedy jej nierówno przycięte włosy z brązowych stały się najpierw zielonkawe, a następnie blond. Pani Rosier zatrzymała się w pół kroku patrząc zdumiona na córkę. Ojciec za to uśmiechnął się. W ten sposób młoda czarownica po raz pierwszy użyła magii. I prawdopodobnie tylko to uratowało ją przed obolałym tyłkiem.
Druella buntowała się przeciwko wszystkiemu, co w społeczności czarodziejów uznawano za tradycyjne. Nie chciała być damą, nie chciała być delikatna i powabna. Było to powodem wielu krzyków i łez, kiedy to matka traciła cierpliwość. Dziewczynka w odwecie sabotowała wszystkie próby nauczenia ją śpiewu, tańca, wyszywania i innych typowo kobiecych czynności. Kiedy wydawało się, że ktoś wyjdzie z ciągłych kłótni z poważnym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym, do akcji wkroczył ojciec. Wziął córkę na wycieczkę, podczas której pokazał jej smoki. Wtedy dowiedziała się, że będzie miała jeszcze jedną siostrzyczkę albo braciszka i nie będzie już najmłodszym dzieckiem. Teraz nadejdzie jej kolej na bycie starszym rodzeństwem i powinna dawać dobry przykład. Smoki latały wokół, ziały ogniem, machały potężnymi skrzydłami.
- Widzisz, tego smoka, córeczko? - Zapytał się jej. Kiwnęła głową w odpowiedzi wpatrzona w piękne, zielone łuski lśniące w słońcu.
- Te smoki, te potężne istoty, boją się brzękadła, którym mogą posługiwać się ludzie. Wiesz, co to oznacza? Oznacza to, że jesteśmy silniejsi niż smoki. Jesteśmy od nich sprytniejsi. Kiedy trzeba potrafimy dostosować się do okoliczności.
Po tej wycieczce Druella dostała dziecięcą miotłę, na której mogła latać, a ojciec od czasu do czasu zabierał ją na wycieczki, podobne do tej do smoków. Mała czarownica za to grzecznie brała udział w lekcjach gry na skrzypcach, pozwalała się ubierać w sukienki. Kokard jednak dalej nie znosiła, a stroje preferowała w kolorach ciemnych, najlepiej czarne. Jednak był to już spory postęp względem tego, co działo się przedtem. Po raz pierwszy, w dość młodym wieku, zaznajomiła się ze sztuką kompromisu.
Z perspektywy czasu musiała przyznać, że nauka gry na skrzypcach i baletu była bardzo przyjemnym doświadczeniem. Z czasem polubiła obydwie czynności i lubiła uciekać w muzykę przed światem. Chować się w dźwiękach, budować z nich zbroję przed niechcianymi myślami i problemami. Nauczyło to ją również cierpliwości, z której nie słynęła jako małe dziecko. W ciekawy też sposób pozwalało jej kontrolować zdolności metamorfomagiczne. Przy odpowiednim wczuciu się w rytm i muzyką wydobywającą się ze skrzypiec, jej włosy zaczynały zmieniać się zgodnie z barwą melodii, tworząc nieraz ciekawy spektakl. Na co dzień zostawała przy swoim wyglądzie, który bardzo jej odpowiadał. Jej prawdziwą miłością stało się jednak latanie na mitle. Uczucie wolności, kiedy wiatr rozwiewał jej włosy było absolutnie nie do opisania. Matka nie była tym zachwycona, zwłaszcza, że Druella wyczyniała naprawdę przedziwne ewolucjie włączając w to latanie do góry nogami, a także zwisając z miotły, trzymając się jej jedynie prawą ręką, lewą zaś machając do publiczności obserwującej ją z ziemi. Zdarzało się czasem, że po takim przedstawieniu miała absolutny zakaz dotykania miotły przez tydzień, a nieraz nawet dłużej. Na zawsze też zapamiętała majestatyczne smoki. Jednego razu przyśniło jej się, że leci na grzbiecie jednego z wielkich gadów. Od tamtej pory stało się to jej marzeniem.
Kochała swoje rodzeństwo. Zarówno Marianne jak i Dracy, dla której starała się być dobrym przykładem, jak poprosił ja ojciec. Była ona wiekowo najbliżej Druelli, dlatego ta nieraz bawiła się z nią, a także uczyła różnych rzeczy. Z Marianne nigdy się zbyt dobrze nie dogadywały, za bardzo się różniły. Nie kłóciły się w prawdzie z tego powodu, jednak trudno im było znaleźć wspólny język, co zmieniło się dopiero, gdy obie dorosły i dojrzały. Bezwarunkowo za to Druella kochała i podziwiała swojego brata. Całe życie marzyła, żeby być taką jak on. Czytała poezję i pisała własną, tylko po to, by jak najbardziej przypominać Tristana. Uwielbiała go. Prowadziło to do licznych konfliktów, głównie z matką, które poprzez spokojne rozmowy starał się rozwiązywać ojciec, zazwyczaj z dobrym efektem. Przez lata dzieciństwa to Druella była tym najbardziej krnąbrnym dzieckiem, które zawsze musiało stawiać na swoim. Nigdy jednak nie udało jej się zostać chłopcem i pójść w ślady brata zostając łowcą smoków, czego bardzo żałowała.
Nadszedł taki czas, że starsze rodzeństwo zaczęło wyjeżdżać do szkoły. Jako, że w Anglii panowała wojna, a dzieci doskonale posługiwały się francuskim, wysłano je do Akademii Magii Beauxbatons. Druella ciężko zniosła wyjazd brata i jego bardzo długą nieobecność. Wtedy po raz pierwszy jej relacje z Marianne uległy poprawie. Połączyła je tęsknota za Tristanem, do którego pisywały listy. Potem ponownie uległy one ochłodzeniu, gdy obie znalazły się w szkole. Dom, w którym były niemalże same kobiety, był zupełnie innym miejscem. Ojciec często wyjeżdżał na polowania, tym razem samotnie, a matka całą swoją uwagę poświęcała córkom. Druelli niezbyt to odpowiadało. Coraz rzadziej mogła latać na miotle, coraz częściej czas spędzała na nauce języków, baletu, śpiewu, gry na skrzypcach i malowaniu. Ostatnie nie wychodziło jej w ogóle, dlatego też za zajęciem niespecjalnie przepadała. Kiedy do szkoły wyjechała również Marianne, Druella została najstarszym dzieckiem w domu. Nie wspomina tego okresu najlepiej. Nie mogła uciec przed czujnym wzrokiem rodziców, licząc, że skupią się na kimś innym. Skończyły się jej ewolucje na miotle. Wreszcie zaczęła marzyć o szkole. Kiedy przyszła na nią kolej był podekscytowana i szczęśliwa. Nie bała się wyjazdu daleko od domu, do obcego miejsca. Miała swoją różdżkę, kociołek, szatę, i starsze rodzeństwo, do którego mogła zwrócić się o pomoc. Czegóż więcej mogła chcieć?
Beauxbatons pozwoliło jej oddać się wszystkim pasjom. Artystyczne zajęcia z gry na skrzypcach zostawiały po sobie bolesne ślady na opuszkach palców. Druella jednak uparła się nie zwracać na nie uwagi. Musiała być najlepsza. W końcu miała na nazwisko Rosier. Dawała z siebie wszystko na lekcjach tańca, po których ledwo łapała oddech, a mięśnie protestowały przeciwko najmniejszemu ruchowi. I należała do elity. Ba! Ona nią była, klasą dla samej siebie, pewna swojej wartości, świadoma ponadprzeciętnych umiejętności, które zawdzięczała własnej, ciężkiej pracy. No i był oczywiście Quidditch. Reprezentowała Gryfy już od drugiej klasy, pobijając konkurencję na wymarzoną pozycję – środkowego ścigającego. Była drobna i bardzo niepozorna, ale piekielnie szybka, bardzo zwrotna i zawzięta jak mało kto. Nie bała się latać bok w bok z niemalże dorosłymi mężczyznami, ścierać się z nimi. Na boisku zawsze była tam, gdzie działo się najwięcej. Szczególnie lubiła grać ze smokami, gdzie na pozycji pałkarza występował Tristan. Choć za plecami czasem mówiono, że ją oszczędza, ona wiedziała, że tak nie jest. Na boisku Druella jak nigdzie indziej czuła, że może równać się ze swoim bratem. Szczególnie, kiedy jej drużyna wygrywała. Jej zawziętość na boisku nie zawsze była najszczęśliwsza. Często mecze kończyły się dla niej w skrzydle szpitalnym. Kiedyś po jednym ze starć pękła jej kość. Ale to nie przeszkodziło jej w zdobyciu pięćdziesięciu punktów dla drużyny, która ostatecznie wygrała mecz. Dopóki była na miotle, a adrenalina i radość związane z grą tłumiły ból, czuła się dobrze. Źle zrobiło się, kiedy spróbowała stanąć na uszkodzonej nodze, a ta się pod nią załamała. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Poczuła, że osuwa się w ciemność i spada. Obudziła się w białym skrzydle szpitalnym. Pielęgniarka stała z różdżką nad jej spuchniętą nogą i mamrotała zaklęcia. Kiedy ponownie otworzyła oczy koło jej łóżka stali Tristan, Marianne i Dracy. Wyglądali na zmartwionych i złych. Na następny dzień dostała list od ojca i wyjca od matki. W obu rodzice kazali jej natychmiast zrezygnować z Quidditcha i skupić się na zajęciach „odpowiednich dla jej płci i urodzenia”. Druella zupełnie się tym nie przejęła. Miesiąc później zdobywała dla drużyny punkty w kolejnym meczu.
Nauka nie szła jej tak dobrze. Nie lubiła siedzieć w bibliotece nad zakurzonymi stronnicami, zamiast mozolnego smarowania wybitnych esejów w jednym z licznych w szkole salonów wolała spędzać czas na dziedzińcu albo na miotle gdzieś wysoko, gdzie mogła lecieć tak szybko jak tylko pozwalał na to kawałek drewna, który miała między nogami. Pęd wyrywał z jej oczu łzy, ewolucje, które wymyślała tuż przed ich wykonaniem powodowały łzy w oczach nauczycieli, którzy, gdy tylko je widzieli, wyszarpywali różdżki zza pazuch, by zamortyzować upadek Rosierówny. Ale ona nigdy nie spadała. Popisy jednak kosztowały ją sporo wolnego czasu, który profesorowie zagospodarowali na szlabany. Paradoksalnie to dzięki nim zdawała kolejne egzaminy. Siedząc w gabinecie i przepisując ręcznie podręczniki nauczyła się wystarczająco, by nie musieć więcej się przygotowywać, czego i tak nie miała w zwyczaju. Jeśli chodziło o naukę, zawsze szła po najmniejszej linii oporu. Szczęście jej jednak sprzyjało. Zawsze jakoś się jej udało. Każdy problem, każdy kłopot, w jakim się znalazła spływały po niej. Nauczyła się z tego korzystać, a szkoła i kolejne zdane egzaminy podsycały w niej przekonanie, że cokolwiek by się nie stało, jest bezkarna, wszystko ujdzie jej płazem. Słabą naukę na szczęście równoważyły wybitne wyniki w działalności artystycznej i oczywiście Quidditchu. Wreszcie, w szóstej klasie została kapitanem drużyny. Z opaską nie rozstała się aż do ukończenia szkoły.
Nie można jednak powiedzieć, żeby Druelli brakowało zdolności czy inteligencji, by opanować wymagany materiał. Ona nie odczuwała potrzeby, aby to wszystko umieć. Nawet, kiedy lubiła jakiś przedmiot, zazwyczaj nie przekładało się to na jej oceny. Wykonanie skomplikowanego zaklęcia powodowało w niej radość i dumę, co nie oznaczało, że chciała na ten temat pisać eseje czy powtarzać swoje dokonania znowu i znowu, żeby nauczyciel wyeliminował najdrobniejsze błędy i wstawił jej ocenę za zaklęcie. Skoro raz się udało, to po co się nad tym rozwodzić, już to umie. Odmienne zdanie profesorów nie obchodziło jej w najmniejszym stopniu.
W Akademii z pewnością długo będą pamiętać rodzeństwo Rosierów, które swoją obecnością terroryzowało jej progi przez kilka lat. O ile Tristan mógł poszczycić się dobrymi wynikami w nauce, Marianne wręcz wybitnymi, podobnie jak Dracy, o tyle Druella była czarną owcą. W Quidditchu była wyborna, podobnie w tańcu i grze na skrzypcach, z przedmiotami magicznymi nie szło jej już tak dobrze. Nauczyciele zapamiętali ją raczej jako niegrzeczne, pałętające się wszędzie stworzenie, któremu dużo rzeczy uchodziło na sucho. Była metamorfomagiem, dzięki zmianie koloru włosów z pewnej odległości nie dało się powiedzieć, kto podkradł jedzenie albo zaczarował jedną z lodowych figur tak, żeby roztapiała się błyskawicznie za każdym razem, gdy się koło niej przejdzie, a następnie powracała do swojej pierwotnej formy. To były jednak drobnostki. Po wyrwaniu się z domu, Druella poczuła zew wolności. Ze swoją miotłą spędzała na dworze całe dnie, czasem zapominając o uczęszczaniu na zajęciach. Nie była też zbyt miła dla kolegów i koleżanek. Lubiła znajdować się w centrum uwagi, a jej pewność siebie przyciągały do niej ludzi, którzy ją podziwiali. Takim zachowaniem narażała się nieraz innym uczniom, jednak każdy wiedział, że Tristan, jeden z najlepszych członków klubu pojedynków w szkole jest jej bratem. Ta świadomość starczyła, by odstraszyć zarówno potencjalnych "naprzykrzaczy" jak i adoratrów. W końcu, była naprawdę ładną czarownicą. Sama z pojedynkami radziła sobie nieco gorzej. Dużo lepiej wychodziły jej zawsze zaklęcia długie i skomplikowane niż te rzucone szybko.
Rodzeństwo zawsze było dla niej wsparciem, co szczególnie widoczne było w szkole, gdy w pobliżu nie było rodziców. Tristan, jej kochany brat, którego zawsze chciała naśladować, chciała być jak on. We wszystkim, już od najmłodszych lat. Z oczywistych względów było to niemożliwe. Wiedziała, że może na niego liczyć. Kiedy pojawił się jakiś problem w każdej chwili mogła zwrócić się do niego o pomoc. Robiła to raczej rzadko, ale sama świadomość czasem wystarczyła, by poczuła się lepiej. Jego obecność też nieraz wystarczyła. Mało kto się jej naprzykrzał, gdy wiedział, z kim mógł mieć do czynienia. A wiedział z pewnością, nie było w Beauxbaton osoby, która mogłaby nie znać rodzeństwa Rosierów, które nawiedziło szkołę na całe dwanaście lat.
Marianne była jej przez większość okresu szkolnego zupełnie obojętna. Kiedy były młodsze, Druella widziała w niej rywalkę w zabieganiu o względy i miłość Tristana, a także osobę, jaką rodzice chcieli, by była. Wór, który jej postawili jedna tak bardzo odbiegał od wyobrażenia o sobie, że żal, niechęć i złość na matkę i ojca za stawanie przed nią wymagania przelała na starszą siostrę, która była idealna. Z czasem nie czuła do Marianne nic, a przynajmniej tak myślała, pomimo chwilowego poprawienia ich kontaktów, gdy łączyła je tęsknota za ukochanym bratem. W szkole nie utrzymywała z nią specjalnych kontaktów, rozmawiała z nią, kiedy musiała, wracały razem do domu i głównie na tym opierała się ich relacja. Choć, trzeba to przyznać, starsza siostra starała się ją naprawić, napotkała jednak milczącą ścianę oporu ze strony Druelli. Ich stosunki ulegały poprawie stopniowo. Im były starsze, tym stawało się to łatwiejsze. Miały coraz więcej tematów do wspólnych rozmów. Pierwszy sabat, opera, zamążpójście i związany z nim strach oraz niepewność. Wreszcie, gdy Tristian już opuścił szkołę, Druella doceniła starszą siostrę dając szansę na powstanie między nimi przyjaźni, która im dłużej trwała, tym stawała się silniejsza.
I była jeszcze Dracy. Młodsza siostrzyczka, którą kochali i rozpieszczali wszyscy. Druella czuła się w obowiązku bawić się z nią, wprowadzać w świat szkolny, była za nią odpowiedzialna tą rozczulającą dziecięcą odpowiedzialnością, która przekształciła się w bardzo silną siostrzaną miłość w późniejszych etapach życia. Dracy zawsze mogła liczyć na wsparcie ze strony siostry. Ta nigdy jej nie skrytykowała i gotowa była stawać w jej obronie. Chciała być dla niej kimś takim, jak Tristian dla niej. By osiągnąć ten cel gotowa była dla swojej siostrzyczki stanąć na rzęsach i zaklaskać uszami, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Na szczęście zmienianie koloru włosów albo brwi, by wywołać uśmiech na ustach Dracy w zupełności wystarczyło.
Kiedy miała szesnaście lat po raz pierwszy poznała Caesara Lestrange’a. Ich znajomość przebiegała dość burzliwie. Oboje uparci, gotowi zabić byle udowodnić, że mają rację, szybko przechodzący do krzyku, gdy ktoś się z nimi nie zgadzał. To nie prawda, że przyciągają się tylko przeciwieństwa. Ich połączyło podobieństwo. Związek, w który oboje się wpakowali nie mógł skończyć się dobrze i było to prawdopodobnie oczywiste dla nich obojga, choć milcząco zgodzili się pozostać na to ślepi. Ich relacja w pięćdziesięciu procentach opierała się na kłótniach, podczas których latało wszystko, co tylko było pod ręką, czasem nawet różdżki. Byli młodzi, on ledwo pełnoletni, ona zaledwie w siódmej klasie, on kochający się w co drugiej panience, jaką zobaczył, ona lubiąca okręcać sobie mężczyzn wokół palca. Ale ta niepokorność była tym, co Druella w Caesarze pokochała, a po każdej kłótni trzeba się było pogodzić i ponownie następowała wielka miłość pełna uniesień. Ich relacja jednak była szczeniacką miłością balansującą na granicy konwenansu. Ona był jeszcze dzieckiem, choć jak każdy w jej wieku, bardzo chciała udowodnić, że jest inaczej. W tamtym czasie najmniejsze nawet uczucie wzrastało do rangi życiowej miłości, szczególnie dla dziewczynki wychowywanej na księżniczkę otoczoną różami. A nagłe przerwanie związku, choć nieuniknione, pozostawiło po sobie nieprzyjemne uczucie zawodu. Zaś wyidealizowane wspomnienia pierwszej miłości wywołały u Druelli przekonanie, że wraz z Ceasarem utraciła szansę na szczęście i jedyną miłość. Przeświadczenie to nie opuściło Rosierówny przez długi czas, pozostając cierniem w jej boku.
Pierwszy sabat, pomimo że starała się udawać iż wcale tak nie jest, był wielkim przeżyciem. Wystroiła się na niego w czerwoną sukienkę ozdobioną różami. Długo upinała włosy, by wyglądały jak kwiat, któremu następnie dzięki swoim niezwykłym zdolnościom nadała odpowiednią barwę. Wyglądała przepięknie, wystarczająco, by zaprzeć dech w piersiach i zawrócić w głowie każdemu mężczyźnie. Teleportowała się z matką pod dom, w którym miało się odbyć spotkanie. Podekscytowana weszła do środka. Z satysfakcją stwierdziła, że wygląda najlepiej. Grała na skrzypcach, żartowała, czarowała towarzystwo. Spotkała tam uśmiechniętą Marianne. Kiedy jednak podeszła do siostry zauważyła w jej oczach coś dziwnego, wyraźnie chciała z nią porozmawiać. Matka jednak była tuż obok, nie odstępując młodszej córki na krok, skutecznie uniemożliwiając wymianę kliku zdań. W pewnym momencie wszyscy usiedli, a Adelaida Nott wyszła na środek gestem zapraszając co siebie Druellę, którą przedstawiła zebranemu towarzystwu. Nagle podniósł się jeden z chłopców. Crouch, jeden z jej kuzynów. Klęknął przed nią prosząc o rękę. Poczuła jak na policzki występuje jej rumieniec. To była sytuacja bez wyjścia, nie mogła odmówić, nie publicznie, nie tak bliskiemu krewnemu, by go nie ośmieszyć w oczach całej arystokracji. Sprytny plan matki miał doprowadzić do zaręczyn, którym Druella nie mogłaby odmówić. Tylko, że ta akurat Rosierówna nigdy nie przejmowała się tym, że czegoś jej nie wolno lub coś powinna. Stojąc pośrodku salonu, w czerwonej sukni i skrzywiła się jakby zjadła coś kwaśnego i przebiła bańkę obrzydliwej doskonałości matczynego planu jednym krótkim słowem – nie. A potem zostawiając wszystkich wbitych w krzesła i fotele wyszła. Tego wieczoru potłukło się kilka talerzy. Matka wyrzucała Druelli, że przynosi wstyd rodzinie, że tak nie może być, że właśnie pogrzebała swoje szanse na małżeństwo, że żaden arystokrata jej już nie zechce. Ta natomiast równie głośno odpowiedziała, że nie obchodzi jej wstyd rodzinny, kiedy stawia się ją w takiej sytuacji, że nic jej nie obchodzi małżeństwo, nigdy o nie nie prosiła i z chęcią zostanie zawodnikiem drużyny Quidditcha i wszyscy będą szczęśliwi. A potem tylko słychać było brzęk tłuczonego szkła i krzyki skrzatki błagającej by „oszczędzić chociaż ten skarbeniek”. Kłótnię zakończyła dopiero interwencja ojca. Matka jednak nie odzywała się do Druelli przez kolejne trzy miesiące.
Ślub Marianne nadszedł niespodziewanie. Druella miała zaplanowany występ skrzypcowy, gdy tuż przed nią zmaterializował się srebrzysty patronus matki, który spokojnym, rzeczowym głosem powiedział jedynie: „Marianne jutro się żeni. Jesteś druhną”. Patrzyła na miejsce, w którym zniknął przez długi czas zanim dotarło do niej, co się właśnie działo. Teleportowała się natychmiast do domu, gdzie oddelegowano ją na miejsce prób. Nie udało jej się dowiedzieć, kim jest pan młody, wszyscy latali jakby też dopiero przed godziną dowiedzieli się o ślubie. Najpierw ją odprowadzicie z Dracy i kimś od pana młodego , nie tak, równo, dobrze, w ten sposób. Zanim przybyła tajemnicza osoba od przyszłego męża Marianne, Druellę wysłano, by ćwiczyła utwory na skrzypcach, które ma zaprezentować gościom. Więc ćwiczyła patrząc na całe zamieszanie z rosnącym rozbawieniem. Rozbawienie jednak prysło następnego dnia, gdy po raz pierwszy ujrzała pana młodego. Caesar z uśmiechem rozmawiał z jakimś ludźmi, których Druella przez mgłę wściekłości, jaka nagle zalała ją całą, nie rozpoznała. Z miłym uśmiechem podeszła do niego, by po chwili, gdy udało im się na moment zostać sam na sam, w kilku słowach, których arystokratce mówić nie wypadało, wyjawiła mu, co o nim myśli. Cały dzień chodziła zła jak osa, gotowa wcisnąć łeb Lestrenge’a w tort weselny. Nic więcej ze ślubu nie zapamiętała. O dziwo jednak nikt niczego nie zauważył, Druella wspaniale odgrywała rolę młodszej siostry szczęśliwej z małżeństwa Marianne. Nawet jej gra na skrzypcach nie zdradziła jej parszywego nastroju przed zgromadzonymi gośćmi.
Cygnus pojawił się w jej życiu nagle, zupełnie nieproszony. Nie polubiła go. Jak każdego, w kim widziała zagrożenie dla swojej wolności. W dodatku był Blackiem. Rosierowie mieli wręcz obowiązek go nie lubić. A wydawało się, ze jedyną niechętną chłopakowi była Druella. Matka była zachwycona, ojciec i rodzeństwo, jeśli jej entuzjazmu nie podzielali, to przynajmniej nieźle się z tym kryli. Cygnus był zainteresowany małżeństwem z Druellą, choć ta zupełnie nie rozumiała dlaczego. Miała nadzieję, że publiczne odrzucenie zalotnika uczyni z niej starą pannę. Rozważała w prawdzie wydziedziczenie, jednak nie sądziła, by ojciec potrafił zrobić taką krzywdę swojemu dziecku. Szczególnie, że, choć Druella udawała, że o tym nie wie, stanął po jej stronie w kłótni z matką ze stoickim spokojem zauważając, iż każdy, kto odrobinę zna dziewczynę, która jako dziecko chciała być chłopcem, powinien przewidzieć jej zachowanie.
Tym razem Drella została poinformowana, kto i w jakim celu przychodzi do domu na obiad, i że niech nawet nie myśli o odrzucaniu zaręczyn. Ona jednak była gotowa po raz kolejny przeciwstawić się rodzicom. Nie mogła wiedzieć, że ten wybryk byłby prawdopodobnie jej ostatnim jako członkini dumnego rodu Rosierów. Cygnus jednak nie oświadczył się. Obiad przebiegał w ciężkiej do zniesienia atmosferze i ciszy, którą paradoksalnie pogłębiały pojedyncze uwagi dotyczące pogody. Po deserze i ostatnich dźwiękach sztućców uderzających o porcelanowe talerze Cygnus wstał od stołu, grzecznie podziękował za zaproszenie i wyszedł. Ojciec pożegnał go i obserwował odchodzącego, niedoszłego zięcia przez okno dopóki ten się nie teleportował. Potem rzucił pod nosem jedno niezrozumiałe słowo, które do złudzenia przypominało `Blackowie`. Druella po cichu świętowała triumf. Nie trwał on jednak długo. Zaledwie dwa dni później Cygnus pojawił się w domu Rosierów jako nieproszony gość. Zostawił jedynie bilet na mecz Quidditcha i krótki liścik do Druelli. Ułożony tak, by przeczytał go każdy. W liście zapraszał ją na mecz. Jako, że zanim dotarł do Druelli jego treść znał każdy domownik, nie miała wyboru, musiała iść .
Mecz nie był porywający, ale Druella jak zwykle była zachwycona. Widziała każdy zwód, każdy błąd. Nie mogła przestać wyobrażać sobie, że to ona lata między słupkami, łapie kafla, podaje, zdobywa punkty. Nie zwracała uwagi na Cygnusa, który siedział tuż obok niej i w milczeniu obserwował zmagania drużyn. Gdy jeden z szukających złapał znicz, podał ramię panience Rosier i spacerkiem odprowadził ją na miejsce, z którego mogli wrócić do jej domu. Po drodze rozmawiali. A raczej Druella mówiła, a on słuchał od czasu do czasu wtrącając się z pozornie błahą uwagą, która zachęcała dziewczynę do wyjawiania kolejnych swoich przemyśleń. Nawet nie zauważyła, kiedy umiejętnie sprowokowana wyjawiła Cygnusowi swój największy sekret. Po zakończeniu szkoły miała obiecane testy w jedynej żeńskiej drużynie Quidditcha. Kiedy zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo nie odezwała się już słowem. Na szczęście byli już przed jej domem, pod którym pożegnała się ozięble. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła było wzięcie swojej miotły i odbycie długiego, bardzo szybkiego lotu po okolicy. Nie chciała Cygnusa, nie kochała go, nawet specjalnie nie lubiła. Był tylko głupim Blackiem. Zadufanym w sobie dupkiem, jak każdy z jego rodu, choć dobrze się z tym ukrywał. Nie chciała mieć męża. Nigdy. Chciała zawodowo grać w Quidditcha. Zostać najlepszym ścigającym na świecie, kapitanem drużyny narodowej. To były jej plany na przyszłość, nie bycie żoną jakiegoś arystokraty, rodzenie mu dzieci i zajmowanie się domem. Dlatego po zakończeniu szkoły w tajemnicy przed wszystkimi pojechała na testy do drużyny Harpii z Holyhead.
Wydawało się, że wszystko poszło dobrze. Trzymała się na miotle perfekcyjnie, jej podania i strzały zawsze trafiały do celu. Nie było na jej drodze już niczego, co mogłoby jej przeszkodzić w spełnieniu marzenia. Takiego szczęścia, jakie wtedy poczuła nie zaznała nigdy wcześniej i rzadko kiedy potem. Aż poczuła, że kręci jej się w głowie, a przed oczami robi ciemno. Przez chwilę myślała, że to z powodu wielkiej radości. Że tak samo jak bohaterki licznych głupiutkich powieści mdleje ze szczęścia. Ale kiedy otworzyła oczy w Świętym Mungu zrozumiała, że wcale nie jest bohaterką jednej z tych ckliwych historii ze szczęśliwym zakończeniem. Jedna osoba, uzdrowiciel podcięła jej skrzydła i skreśliła wszystkie marzenia zdaniem, które później prześladowało ją w nocnych koszmarach. 'Cierpi pani na śmiertelną bladość'. I tyle. To, czego medyk mówił potem nie słyszała. Nie obchodziło jej, że ma szczęście, iż choroba ujawniła się tak późno. Że jej organizm i tak wyjątkowo dobrze znosił ciężkie treningi, które towarzyszyły jej całe życie. Że tak naprawdę to cud, że żyje. Ale to jej nie obchodziło, bo słyszała tylko głos, autentycznie przepełniony smutkiem, należący do trenera Harpii. 'Nie możemy ryzykować, że zginiesz na boisku. `Ja zaryzykuję'. `Nie możemy cię przyjąć, nie podołasz treningom. Naprawdę żałuję. Przyjdź na następny mecz, zostawię ci bilet. Trzymaj się`. Marzenia prysły jak bańka mydlana. Już nie pójdzie w ślady brata. Nie będzie robiła tego, na co na ochotę. Ot tak, wszystko się skończyło.
W domu nawet na nią nie krzyczano. Rodzina pozwoliła zamknąć się jej w pokoju i udawała, że nie słyszy jej szlochu. Druella była im za to wdzięczna, nie lubiła płakać przy kimś. Bo ona nie płakała, nigdy. Potrzebowała jednak kogoś, kto jej wysłucha. Wyszła z domu, na spacer, bez miotły, co zdarzało się rzadko. Chodziła bez celu, teleportowała się w losowe miejsca. Aż trafiła pod dom Cygnusa. I powiedziała mu o wszystkim, wypłakała się w jego ramię. A on słuchał i gładził ją po plecach.
Po zdiagnozowaniu choroby straciła zdolności metamorfomagiczne. Znalazła wtedy oparcie w rodzinie, całej. Nieopisana okazała się pomoc Marianne, która zdawała się wszystko rozumieć. I był Cygnus, który potrafił milczeć, kiedy ona płakała. Pewnie dlatego przyjęła jego zaręczyny, potrzebowała kogoś, z kim mogłaby po prostu rozmawiać, kogoś, kto umiałby słuchać. A przy nim nie czuła się skrępowana mówiąc o największych tajemnicach.
Na ślubie nie była równie uradowana, co matka, która po poprzednich zaręczynach pogodziła się z myślą, że średniej córki za mąż nie wyda. Druella miała 19 lat, Cygnus 22. Wesele momentami przypominało pogrzeb. Blackowie patrzyli na Rosierów z wyższością, ci odwdzięczali się nie ukrywaniem pogardy dla byłych lordów Buckinghamshire. Im więcej jednak lało się piwa, tym impreza coraz mniej wyglądała jak stypa. Niechęć udało się odłożyć, przynajmniej na kilka godzin.
Małżeństwo nie było czymś, o czym Druella marzyła. Na ślubie czuła przede wszystkim strach. Nie znała Cygnusa, nie wiedziała jak będzie ją traktował. Po wypowiedzeniu zaledwie kilku słów miała stać się Blackiem, nie Rosierem. I to było przerażające. Okazało się jednak nie być tak źle. Polubiła swojego męża, na którego zawsze mogła liczyć. Może nie było w ich związku wielkiego, romantycznego uczucia, ale była przyjaźń, a to więcej niż mogło o sobie powiedzieć wiele arystokrackich par. Cygnus pozwolił jej pracować jako tester mioteł najpierw w wytwórni Zmiataczy, potem pod presją rodziny w Ministerstwie Magii. Chodziła na mecze Harpii, którym zawzięcie kibicowała. Zawsze mogła liczyć na bilet. Co jakiś czas pojawiała się w szpitalu, żeby sprawdzić jak postępuje jej choroba. Niecały rok po ślubie na świat przyszło pierwsze dziecko Cygnusa i Druelli. Zgodnie z tradycją Blacków nazwane od ciał astronomicznych. Bellatrix Black. A wraz z nią do Druella odzyskała utracone zdolności metamorfomagii.
Śmierć ma to do siebie, że przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. I nie inaczej było tym razem. Druella miała asystować swoją grą na skrzypcach występowi Marianne. Występowi, który nigdy się nie odbył. Wilkołak zakończył dwa życia, zdmuchnął je niczym świeczki na urodzinowym torcie. Szok, niedowierzanie i zimne odrętwienie, które pozwoliło jej działać. Śmierć siostry, zdawało się, zupełnie jej nie poruszyła. Natychmiast zajęła się organizowaniem pogrzebu, zaopiekowała synami Caesara, pomogła mu posprzątać dom. Zajęła się niemalże wszystkim i nie miała czasu na żałobę. Nie była też na nią gotowa. Czuła się oderwana od ciała, otaczającego ją świata. Smutek dotarł do niej później. Uderzył w nią wtedy, kiedy inni zaczęli podnosić się po tragedii. Całą swoją uwagę poświęciła dziecku i nauce jak je obronić. Do tej pory była pewna, że Tristan i Cygnus zapewnią bezpieczeństwo jej córce. Ale Marianne też tak myślała. Też polegała na bracie, mężu. I nie żyła. Dojrzewanie to trudna sprawa. I bardzo niewdzięczna. Dorosłość potrafi dopaść na tysiące sposobów. A kiedy robi to nagle, wali nam cały świat.
Przed całkowitym załamaniem się uratowała ją Bella. Dopiero co się urodziła, jeszcze nie tak dawno wszyscy, cała rodzina uradowana przychodziła ją oglądać. Po śmierci Marianne córeczka była sposobem na ucieczkę Druelli. Poświęcała się jej całym sercem aż ból po stracie siostry nie osłabł na tyle, by mogła się z nim zmierzyć. A potem, po dwóch latach urodziła się Andromeda. Wyglądała jak Bellatrix, jakby była jej kopią. Były tak podobne jak Tristan i Druella w dzieciństwie. I tak jak w ich przypadku, miało okazać się, że różne charaktery ostatecznie poprowadzą je w zupełnie innych kierunkach. Ale to już inna historia.
Rycerze Walpurgii. Tajemnicza organizacja, która zdawała się być wszędzie. Druella musiała wiedzieć o niej coś więcej. Wątpiła, by ktoś z rodziny zechciał ją wtajemniczyć. Znalazła swój sposób. Jako metamorfomag zmieniła swój wygląd, znalazła kogoś, kto o Rycerzach wiedział więcej, był ich członkiem. I podając się za Francuzkę zaczęła wypytywać, okazywała zainteresowanie, wiedziała o nich coraz więcej. Chciała mieć pewność, że jej brat jest bezpieczny. Widziała, jak dotknęła go śmierć Marianne i bała się, że ból i smutek mogą zmusić go do robienia rzeczy, których by żałował. I chciała mu pomóc.
Choroba nie była uciążliwa. Czasem tylko czuła się gorzej, bywała w Mungu po eliksiry i na badania. Na ostatnim dowiedziała się, że znowu jest w ciąży. Powinna urodzić pod koniec sierpnia. Tym razem chce syna, chce go nazwać Tristan, chce, żeby jej córki miały brata, który zawsze się za nimi wstawi. Chce, żeby ich marzenia się spełniały, żeby nigdy z nich nie musieli rezygnować. Niezależnie od tego, jakie by były.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 9 | +2 (różdżka) |
Czarna Magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 4 | +2 (różdżka) |
Eliksiry: | 2 | +1 (różdżka) |
Sprawność: | 2 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 6 |
Historia magii | II | 3 |
Instrument (skrzypce) | III | 7 |
Kompozytorstwo | II | 3 |
Literatura | II | 3 |
Śpiew | II | 3 |
Balet | III | 7 |
Latanie na miotle | IV | 13 |
Kusznictwo | I | 1 |
Jeździectwo | II | 1 |
Łyżwy | I | 1 |
Szermierka | I | 1 |
Miotlarstwo | IV | 13 |
Retoryka | I | 1 |
Silna wola | III | 7 |
Zarządzanie | II | 3 |
0 |
Różdżka, sowa, miotła bardzo dobrej jakości, pasta fleetwooda, teleportacja, 6 pkt. statystyk
Ostatnio zmieniony przez Druella Black dnia 28.01.16 1:05, w całości zmieniany 1 raz
Witamy wśród Morsów
prządką