Dach
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Dach
Nad ziemię wystaje jedynie dach Rudery - dwuspadowy, w niektórych miejscach widać z resztą że ktoś już nie raz na niego wchodził. Tu dachówka lekko się rusza, tam jest wyraźnie zabrudzona - a nie dziw, że wchodzą, dach nie jest może zbyt wysoki, ale zarówno nad nim, jak i dookoła rozciągają się przyjemne, leśne widoki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
30 grudnia
To był dobry pomysł, żeby tu wejść. Już powoli robiło się sylwestrowo, ludzie powoli wczuwali się w nastrój. I Lotka w sumie też, w sumie to pierwszy raz czekała na nowy rok ze szczerą ciekawością, co ten przyniesie i z myślą o tym że ów coś może być całkiem wspaniałe. Ten rok był niezwykły.
Tak czy inaczej dała się prowadzić do wystającego nad ziemię dachu. Było już późno, prawie północ i trochę się bała, że gospodarz na nich wyskoczy, ale Titus prowadził ją pewnie, to i ona pewnie za nim szła.
Nie znała co prawda właściciela domu, jedynie słyszała o nim od brata, ale Titus mówił, że nie przegoni ich stąd nikt, więc mu wierzyła. A nawet, jeśli miałby ich przegonić to by uciekli, daleko nie mieli.
- Podobno te zespoły co mają się jutro pojawić są całkiem fajne. W końcu się wytańczymy, nie? - stwierdziła, bo przecież wiadomo, że tańczyć to będą do białego rana. W takim tłumie mogą i pewnie nikt się czepiał nie będzie, tyle tu ludzi że i szlachcic może sobie potańczyć z kimkolwiek. Przynajmniej taką miała nadzieję. Gdyby Titus miał porzucić wszystko dla bycia z nią, powinna to być jego decyzja. A nie była pewna jaką decyzję podjąłby teraz gdyby postawiono mu ultimatum. Minął w końcu niespełna rok, ile oznacza kilka miesięcy? W skali rodziny pewnie niewiele.
- W innej rzeczywistości w której świat działa jak powinien, byłabym damą i tańczylibyśmy jakiegoś nudnego walca jutro i kombinowali jak uciec od sztywnego towarzystwa. - rozsiadła się wygodniej. Śnieg nie przestawał sypać, ale nieszczególnie jej to przeszkadzało. Miała całkiem dobry płaszcz, szalik wyjęła ten sam który kilka miesięcy temu dał jej ten dziwny auror, do tego ciepła czapa. I może tak spędzić całą noc. Oparła się za siebie i spojrzała na niebo.
- W sumie teraz nie musimy uciekać. A tu nas nikt nie widzi. Świat wie jak powinien działać, co? - zaśmiała się pod nosem. - Swoją drogą czy ja Miętusa nie widziałam jak tu szliśmy?
Wiedziała, że Titus musiał gdzieś samochód dać, w posiadłości by się on nie spodobał, ale sądziła że znalazł sobie miejsce trochę bliżej, szczególnie teraz. - I chyba chodzącego bałwana. Też umiesz takie robić?
Dodała jeszcze, bo bałwan był całkiem fajny. Położyła się do reszty na tym dachu, bo w sumie było jej wygodnie. Bawiła się przy tym dłonią Titusa, przesuwając sobie jego palce to w jedną, to w drugą stronę. A co.
- Możemy jutro tu wleźć przed północą. Dobre miejsce do oglądania fajerwerków.
To był dobry pomysł, żeby tu wejść. Już powoli robiło się sylwestrowo, ludzie powoli wczuwali się w nastrój. I Lotka w sumie też, w sumie to pierwszy raz czekała na nowy rok ze szczerą ciekawością, co ten przyniesie i z myślą o tym że ów coś może być całkiem wspaniałe. Ten rok był niezwykły.
Tak czy inaczej dała się prowadzić do wystającego nad ziemię dachu. Było już późno, prawie północ i trochę się bała, że gospodarz na nich wyskoczy, ale Titus prowadził ją pewnie, to i ona pewnie za nim szła.
Nie znała co prawda właściciela domu, jedynie słyszała o nim od brata, ale Titus mówił, że nie przegoni ich stąd nikt, więc mu wierzyła. A nawet, jeśli miałby ich przegonić to by uciekli, daleko nie mieli.
- Podobno te zespoły co mają się jutro pojawić są całkiem fajne. W końcu się wytańczymy, nie? - stwierdziła, bo przecież wiadomo, że tańczyć to będą do białego rana. W takim tłumie mogą i pewnie nikt się czepiał nie będzie, tyle tu ludzi że i szlachcic może sobie potańczyć z kimkolwiek. Przynajmniej taką miała nadzieję. Gdyby Titus miał porzucić wszystko dla bycia z nią, powinna to być jego decyzja. A nie była pewna jaką decyzję podjąłby teraz gdyby postawiono mu ultimatum. Minął w końcu niespełna rok, ile oznacza kilka miesięcy? W skali rodziny pewnie niewiele.
- W innej rzeczywistości w której świat działa jak powinien, byłabym damą i tańczylibyśmy jakiegoś nudnego walca jutro i kombinowali jak uciec od sztywnego towarzystwa. - rozsiadła się wygodniej. Śnieg nie przestawał sypać, ale nieszczególnie jej to przeszkadzało. Miała całkiem dobry płaszcz, szalik wyjęła ten sam który kilka miesięcy temu dał jej ten dziwny auror, do tego ciepła czapa. I może tak spędzić całą noc. Oparła się za siebie i spojrzała na niebo.
- W sumie teraz nie musimy uciekać. A tu nas nikt nie widzi. Świat wie jak powinien działać, co? - zaśmiała się pod nosem. - Swoją drogą czy ja Miętusa nie widziałam jak tu szliśmy?
Wiedziała, że Titus musiał gdzieś samochód dać, w posiadłości by się on nie spodobał, ale sądziła że znalazł sobie miejsce trochę bliżej, szczególnie teraz. - I chyba chodzącego bałwana. Też umiesz takie robić?
Dodała jeszcze, bo bałwan był całkiem fajny. Położyła się do reszty na tym dachu, bo w sumie było jej wygodnie. Bawiła się przy tym dłonią Titusa, przesuwając sobie jego palce to w jedną, to w drugą stronę. A co.
- Możemy jutro tu wleźć przed północą. Dobre miejsce do oglądania fajerwerków.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Ostatnio zmieniony przez Charlotte Moore dnia 03.07.19 23:14, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
To był niezwykły rok, obfitujący w zmiany i dziwaczne wydarzenia, zarówno rzutujące na całe magiczne społeczeństwo, jak i na życie samego Titusa Ollivandera. Anomalie obróciły codzienną egzystencję Brytyjczyków do góry nogami wraz z początkiem maja, za to życie młodego adepta różdżkarstwa zostało znacznie skomplikowane już w połowie lutego, pewną miłosną anomalią, która nosiła urocze imię Charlotte. To niewiarygodne, że od ich pierwszego spotkania, od tamtego feralnego wydarzenia w Różdżkarnii minęło już tyle czasu! Przecież czuł się tak, jakby dopiero wczoraj spędzali razem jej urodziny, a przedwczoraj swoją półrocznicę! A ledwie tydzień temu jego własne święto! Teraz nieubłaganie zbliżali się do początku nowego roku i chyba każde z nich nosiło w swych młodych sercach nadzieję na to, że przyszły będzie spokojniejszy, że wszystko jakoś się ułoży. To było niezwykle ekscytujące, szczególnie kiedy wracał myślami do różnych wspólnych momentów, kiedy ponownie uświadamiał sobie, że ten związek jest całkowicie zakazanym owocem, słodkim sekretem, który nigdy nie powinien ujrzeć światła dziennego. Teraz siedzieli razem na dachu Rudery, ciepłe oddechy odznaczały się delikatną chmurką w mroźnym, grudniowym powietrzu; mieli sporo szczęścia, że wiatr ledwie poruszał nagimi koronami drzew, wokół panował względny spokój.
- Słyszałem, że to jakieś nowości? Fatalne Jędze, tak? Ciekawe, ciekawe - zmarszczył brwi, dumając chwilę nad tą, bądź co bądź, ciekawą nazwą - Chociaż ja osobiście najbardziej się cieszę na Ricka Charliego, jak o tym pomyślę, to nogi same mi chodzą! - roześmiał się, przewracając z siadu na plecy i faktycznie tymi swoimi patykowatymi nogami zamachał w powietrzu, żeby zaprezentować Lotcie jak się jutro będą wybornie bawić i jak szaleć na parkiecie - Ale hej, na weselu Ulka też się wytańczyliśmy, co? Byłaś normalnie jak jakaś królowa walca - kolejna salwa śmiechu wypadła spomiędzy jego warg; pamiętał doskonale jak sam już nie miał siły i marzył tylko o tym by wreszcie usiąść, a najlepiej to się jeszcze czegoś napić, zaś panna Moore wciąż wyciągała go na parkiet! Jak siadała to tylko na pięć sekund żeby poprawić rozwianą we wspólnych pląsach fryzurę - nie miał bladego pojęcia skąd tyle energii w jej drobnym ciele. Później wsparł się na łokciach, wbijając spojrzenie w profil Lotty i wyciągnął jedną rękę by odgarnąć kilka pokręconych kosmyków z jej rumianego policzka.
- Chciałabyś witać Nowy Rok w tłumie szlachciców? Wiesz, może by się jeszcze znalazło kilka kropel eliksiru wielosokowego w tej fiolce, a lady Selwyn może znowu by się zgodziła poświęcić swój włos w imię prawdziwej miłości? Tylko obawiam się, że gdybym na kolejnym wydarzeniu tak świetnie się z nią bawił to zostałbym skazany na ożenek - pokręcił z rozbawieniem głową, podnosząc się jeszcze wyżej, tym razem wspierając na chłodnych dachówkach całe dłonie; przysunął się także bliżej Lotty, wtulając się lekko w jej bok - Świat doskonale wie jak powinien działać - kiwnął łbem. Czapka, którą w zeszłym roku dostał od Poli, a która idealnie sprawdzała się także w tym, opadła mu lekko na oczy, więc uniósł ją jedną dłonią na czoło - A widziałaś, rzuciłem go Bertiemu wtedy jak zostałem skazany na wygnanie - przerwa na krótki chichot - i jakoś nie było okazji, żeby go odebrać. Nie bardzo wiem gdzie bym mógł go trzymać, a tutaj... no tutaj jest bezpieczny i nikt nie zwraca na niego uwagi - wzruszył lekko ramionami. Tęsknił za swoim autkiem, za chwilami spędzonymi za kierownicą i tymi, kiedy unosił się wysoko w przestworzach, ale tutaj, w garażu Botta, Miętus na pewno miał lepiej niż w jakiś krzakach przy zamku Lancaster.
- Umiem, owszem, tylko najpierw musielibyśmy takiego zrobić - ponownie skinął łepetyną. Kiedy Lotta wyłożyła się na dachu, to Titus zawisł nad nią, wspierając na dachówkach jeden łokieć. Na krótką chwilę zasłonił jej widok na szarawe, ciemno niebo, ale gdy z jej ust padły kolejne słowa, to sam walnął jak długi, spoglądając w chmury zasłaniające konstelacje gwiazd. Dał jej się bawić własnymi palcami, bo w gruncie rzeczy było to naprawdę przyjemne.
- No wiesz, teoretycznie możemy! Chyba, że Bert przyprowadzi tu swoją randkę. Albo któryś z mieszkańców Rudery zechce skorzystać z widoków, ostatnio kręci się tu sporo ludzi - troszkę posmutniał gdy pomyślał sobie o okolicznościach, które zagnały tutaj rodzeństwo Fortescue (przecież nie tak dawno temu jedli z Lottą lody na ogródku ich lodziarni!), ale szybko odepchnął od siebie te myśli - to nie był odpowiedni czas żeby się czymkolwiek zadręczać. Kątem oka zerknął na pannę Moore i w tym nikłym świetle dostrzegł, że coś wystaje z jej twarzy w miejscu ust.
- O nie! Znowu jesteś dziobakiem! - roześmiał się głośno, chociaż może nie powinien!
- Słyszałem, że to jakieś nowości? Fatalne Jędze, tak? Ciekawe, ciekawe - zmarszczył brwi, dumając chwilę nad tą, bądź co bądź, ciekawą nazwą - Chociaż ja osobiście najbardziej się cieszę na Ricka Charliego, jak o tym pomyślę, to nogi same mi chodzą! - roześmiał się, przewracając z siadu na plecy i faktycznie tymi swoimi patykowatymi nogami zamachał w powietrzu, żeby zaprezentować Lotcie jak się jutro będą wybornie bawić i jak szaleć na parkiecie - Ale hej, na weselu Ulka też się wytańczyliśmy, co? Byłaś normalnie jak jakaś królowa walca - kolejna salwa śmiechu wypadła spomiędzy jego warg; pamiętał doskonale jak sam już nie miał siły i marzył tylko o tym by wreszcie usiąść, a najlepiej to się jeszcze czegoś napić, zaś panna Moore wciąż wyciągała go na parkiet! Jak siadała to tylko na pięć sekund żeby poprawić rozwianą we wspólnych pląsach fryzurę - nie miał bladego pojęcia skąd tyle energii w jej drobnym ciele. Później wsparł się na łokciach, wbijając spojrzenie w profil Lotty i wyciągnął jedną rękę by odgarnąć kilka pokręconych kosmyków z jej rumianego policzka.
- Chciałabyś witać Nowy Rok w tłumie szlachciców? Wiesz, może by się jeszcze znalazło kilka kropel eliksiru wielosokowego w tej fiolce, a lady Selwyn może znowu by się zgodziła poświęcić swój włos w imię prawdziwej miłości? Tylko obawiam się, że gdybym na kolejnym wydarzeniu tak świetnie się z nią bawił to zostałbym skazany na ożenek - pokręcił z rozbawieniem głową, podnosząc się jeszcze wyżej, tym razem wspierając na chłodnych dachówkach całe dłonie; przysunął się także bliżej Lotty, wtulając się lekko w jej bok - Świat doskonale wie jak powinien działać - kiwnął łbem. Czapka, którą w zeszłym roku dostał od Poli, a która idealnie sprawdzała się także w tym, opadła mu lekko na oczy, więc uniósł ją jedną dłonią na czoło - A widziałaś, rzuciłem go Bertiemu wtedy jak zostałem skazany na wygnanie - przerwa na krótki chichot - i jakoś nie było okazji, żeby go odebrać. Nie bardzo wiem gdzie bym mógł go trzymać, a tutaj... no tutaj jest bezpieczny i nikt nie zwraca na niego uwagi - wzruszył lekko ramionami. Tęsknił za swoim autkiem, za chwilami spędzonymi za kierownicą i tymi, kiedy unosił się wysoko w przestworzach, ale tutaj, w garażu Botta, Miętus na pewno miał lepiej niż w jakiś krzakach przy zamku Lancaster.
- Umiem, owszem, tylko najpierw musielibyśmy takiego zrobić - ponownie skinął łepetyną. Kiedy Lotta wyłożyła się na dachu, to Titus zawisł nad nią, wspierając na dachówkach jeden łokieć. Na krótką chwilę zasłonił jej widok na szarawe, ciemno niebo, ale gdy z jej ust padły kolejne słowa, to sam walnął jak długi, spoglądając w chmury zasłaniające konstelacje gwiazd. Dał jej się bawić własnymi palcami, bo w gruncie rzeczy było to naprawdę przyjemne.
- No wiesz, teoretycznie możemy! Chyba, że Bert przyprowadzi tu swoją randkę. Albo któryś z mieszkańców Rudery zechce skorzystać z widoków, ostatnio kręci się tu sporo ludzi - troszkę posmutniał gdy pomyślał sobie o okolicznościach, które zagnały tutaj rodzeństwo Fortescue (przecież nie tak dawno temu jedli z Lottą lody na ogródku ich lodziarni!), ale szybko odepchnął od siebie te myśli - to nie był odpowiedni czas żeby się czymkolwiek zadręczać. Kątem oka zerknął na pannę Moore i w tym nikłym świetle dostrzegł, że coś wystaje z jej twarzy w miejscu ust.
- O nie! Znowu jesteś dziobakiem! - roześmiał się głośno, chociaż może nie powinien!
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
- Mhmm. Dopiero zaczynają ale już kilka razy słyszałam, że dobrzy są. Sami z resztą jutro ocenimy, hm? - uśmiechnęła się szerzej, bo czy może istnieć lepsza loża sędziowska niż ich dwójka? Absolutnie. Niechaj więc muzyka poniesie ich nogi do tańca i zachęca do swawoli.
- Umiesz śpiewać coś jego? - jak Titus zaczął machać nogami to uniosła swoje i dołączyła, bo z nim to tańczyć może zawsze. Poprawiła spódnicę zaraz i uniosła nogi bardziej, żeby sobie tańczyły w gwiazdach, ale jak poczuła że zsuwa się o kilka centymetrów z dachu, pisnęła, złapała się mocniej Titusa i opuściła nogi, trochę się na nich podpierając. Zaśmiała się zaraz i uniosła na miejsce. - Tyle z tańca z gwiazdami.
Stwierdziła, choć uśmiechnęła się przy tym jakoś tak wesoło, bo jakoś tak lekko jej na sercu było i duszy. Ludzie często mówią o motylach w brzuchu, ona nic takiego nie czuła i nie potrzebowała. Jak Titus był obok to czuła się lekko i wesoło, jakby nic co złe po prostu nie istniało, jakby żadnych problemów nigdy nie było. Chciała po prostu się śmiać i być najzwyklejszą w świecie nastolatką.
- Tak, tam też było super. Byłam damą jak się patrzy. Mam nadzieję, że nie narobiłam kuzynce Alexa za dużego wstydu między ludźmi, trudno to ocenić. Ale nasze tańce były najlepsze. - zaśmiała się wesoło. Im później tym lepiej, weselej, muzyka robiła się szybsza, a na parkiet wchodziło więcej osób które się na tańcu balowym nie znały i było coraz weselej, a w końcu Lotta chciała tylko tańczyć i tańczyć całą noc między tymi kwiatami i pięknymi ludźmi. Gdyby eliksir wielosokowy nie miał swoich ograniczeń, pewnie wyszliby z posiadłości jako absolutnie ostatni.
- I tak samo przy ognisku latem. Pamiętasz? Jak zaczęliśmy się unosić. To było na prawdę MAGICZNE i to w najlepszy możliwy sposób. - dodała z lekkim błyskiem w oku, bo to była chyba najbardziej romantyczna chwila jaką mieli razem, a pomiędzy śmiechami i wygłupami trochę w sumie tego romantyzmu było. Zerknęła na Tito, kiedy jej odgarnął włosy z twarzy i tylko znów się uśmiechnęła. Była szczęśliwa.
- Absolutnie. - zerknęła na Titusa. - To było piękne, ale między zwykłymi ludźmi jest swobodniej. Poza tym właśnie. - spojrzała w jego oczy. Może troszeczkę zazdrosna, a czemuby nie. - Żadnego ślubu z Selwynówną. No, w każdym razie z żadną niewydziedziczoną Selwynówną. - zaznaczyła jeszcze, bo prawie by się na minę władowała i zaśmiała się pod nosem, bo w sumie to prawie zabroniła Titusowi się ze sobą żenić. Ten świat to jednak dziwny jest i szalony.
Zadowolona przytuliła się do Titusa, kiedy się tak blisko przysunął i wtulił. Tak cieplej. I jakoś tak milej.
- Mhmm. W sumie to ma sens. Choć moglibyśmy jeszcze kiedyś spróbować gdzieś dalej nim pojechać. - zamarzyła sobie. - Może do Rosji. Poduczysz mnie troszkę języka jeszcze i będzie spoko.
Jeszcze troche to może być trochę mało, ale skoro Titus umie mówić po rosyjsku to by przecież starczyło! Tylko musiałby sobie najpierw wolne od pracy zorganizować oczywiście i jakoś wyjaśnić rodzinie swoją nieobecność, że znika i to całkiem sam, bo nie powie że z nią. Ale no, wszystko przecież da się zrobić!
- Nie ma problemu. Zrobimy jakiegoś super fajnego i będzie ganiał te co tam łażą. - stwierdziła zaraz. I spojrzała w oczy chłopaka, jak ten nad nią zawisł i nawet się uniosła żeby jego usta cmoknąć, a kiedy znów się położył to wzięła jego rękę żeby się nią bawić. Lubiła jego dłonie.
- Mhmm. Zobaczy się. Znajdziemy sobie miejsce. Ale tu mi się podoba. - przyznała. We własnym domu nie próbowała jeszcze wchodzić na dach, ale Alex i tak nie dałby jej przyprowadzić tam Titusa, przynajmniej póki co. Był bardzo ostrożny.
I znowu poczuła jak nos ją swędzi i wiedziała co się dzieje, a Titus to potwierdził. Westchnęła i się zaśmiała, choć ten dziób trochę zniekształcał dźwięki.
- Eh noooo. Romantyzm prysł jak nic. - pokręciła głową. - Jeszcze trochę i sprawię że kaczki będą ci się wydawały atrakcyjne i już nie tylko o inne dziewczyny będę musiała być zazdrosna.
- Umiesz śpiewać coś jego? - jak Titus zaczął machać nogami to uniosła swoje i dołączyła, bo z nim to tańczyć może zawsze. Poprawiła spódnicę zaraz i uniosła nogi bardziej, żeby sobie tańczyły w gwiazdach, ale jak poczuła że zsuwa się o kilka centymetrów z dachu, pisnęła, złapała się mocniej Titusa i opuściła nogi, trochę się na nich podpierając. Zaśmiała się zaraz i uniosła na miejsce. - Tyle z tańca z gwiazdami.
Stwierdziła, choć uśmiechnęła się przy tym jakoś tak wesoło, bo jakoś tak lekko jej na sercu było i duszy. Ludzie często mówią o motylach w brzuchu, ona nic takiego nie czuła i nie potrzebowała. Jak Titus był obok to czuła się lekko i wesoło, jakby nic co złe po prostu nie istniało, jakby żadnych problemów nigdy nie było. Chciała po prostu się śmiać i być najzwyklejszą w świecie nastolatką.
- Tak, tam też było super. Byłam damą jak się patrzy. Mam nadzieję, że nie narobiłam kuzynce Alexa za dużego wstydu między ludźmi, trudno to ocenić. Ale nasze tańce były najlepsze. - zaśmiała się wesoło. Im później tym lepiej, weselej, muzyka robiła się szybsza, a na parkiet wchodziło więcej osób które się na tańcu balowym nie znały i było coraz weselej, a w końcu Lotta chciała tylko tańczyć i tańczyć całą noc między tymi kwiatami i pięknymi ludźmi. Gdyby eliksir wielosokowy nie miał swoich ograniczeń, pewnie wyszliby z posiadłości jako absolutnie ostatni.
- I tak samo przy ognisku latem. Pamiętasz? Jak zaczęliśmy się unosić. To było na prawdę MAGICZNE i to w najlepszy możliwy sposób. - dodała z lekkim błyskiem w oku, bo to była chyba najbardziej romantyczna chwila jaką mieli razem, a pomiędzy śmiechami i wygłupami trochę w sumie tego romantyzmu było. Zerknęła na Tito, kiedy jej odgarnął włosy z twarzy i tylko znów się uśmiechnęła. Była szczęśliwa.
- Absolutnie. - zerknęła na Titusa. - To było piękne, ale między zwykłymi ludźmi jest swobodniej. Poza tym właśnie. - spojrzała w jego oczy. Może troszeczkę zazdrosna, a czemuby nie. - Żadnego ślubu z Selwynówną. No, w każdym razie z żadną niewydziedziczoną Selwynówną. - zaznaczyła jeszcze, bo prawie by się na minę władowała i zaśmiała się pod nosem, bo w sumie to prawie zabroniła Titusowi się ze sobą żenić. Ten świat to jednak dziwny jest i szalony.
Zadowolona przytuliła się do Titusa, kiedy się tak blisko przysunął i wtulił. Tak cieplej. I jakoś tak milej.
- Mhmm. W sumie to ma sens. Choć moglibyśmy jeszcze kiedyś spróbować gdzieś dalej nim pojechać. - zamarzyła sobie. - Może do Rosji. Poduczysz mnie troszkę języka jeszcze i będzie spoko.
Jeszcze troche to może być trochę mało, ale skoro Titus umie mówić po rosyjsku to by przecież starczyło! Tylko musiałby sobie najpierw wolne od pracy zorganizować oczywiście i jakoś wyjaśnić rodzinie swoją nieobecność, że znika i to całkiem sam, bo nie powie że z nią. Ale no, wszystko przecież da się zrobić!
- Nie ma problemu. Zrobimy jakiegoś super fajnego i będzie ganiał te co tam łażą. - stwierdziła zaraz. I spojrzała w oczy chłopaka, jak ten nad nią zawisł i nawet się uniosła żeby jego usta cmoknąć, a kiedy znów się położył to wzięła jego rękę żeby się nią bawić. Lubiła jego dłonie.
- Mhmm. Zobaczy się. Znajdziemy sobie miejsce. Ale tu mi się podoba. - przyznała. We własnym domu nie próbowała jeszcze wchodzić na dach, ale Alex i tak nie dałby jej przyprowadzić tam Titusa, przynajmniej póki co. Był bardzo ostrożny.
I znowu poczuła jak nos ją swędzi i wiedziała co się dzieje, a Titus to potwierdził. Westchnęła i się zaśmiała, choć ten dziób trochę zniekształcał dźwięki.
- Eh noooo. Romantyzm prysł jak nic. - pokręciła głową. - Jeszcze trochę i sprawię że kaczki będą ci się wydawały atrakcyjne i już nie tylko o inne dziewczyny będę musiała być zazdrosna.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
- No raczej! - pokiwał energicznie głową; już oni wystawią Fatalnym Jędzom odpowiednią recenzję, chociaż po samej nazwie zespołu Titus wierzył, że to będzie niezapomniane widowisko. Nawet magiczna scena muzyczna zmieniała się w zastraszającym tempie i chyba jako jedyna wśród czarodziejskich sztuk podążała w naprawdę świetnym kierunku. Wiadomo, że na salonach wciąż słuchało się na zmianę Mozarta i Bacha, ale kiedy nikt nie słyszał Ollivander bardzo chętnie sięgał po rock'n'rollowe winyle, skacząc po swojej komnacie jak jakaś przerośnięta małpa.
- Umiem - pokiwał głową i wystrzelił ręką w górę, żeby pstrykając palcami nadać rytm; już za moment powietrze przeciął titusowy śpiew, kiedy nucił chyba najbardziej znany utwór Zmiataczy, przerywany kolejnymi salwami śmiechu, jak sobie tak razem hasali prawie że wśród gwiazd i właściwie przestał dopiero w momencie, w którym usłyszał dziewczęcy pisk, a później poczuł jak mocniej zaciska palce na jego odzieniu; w pierwszej chwili nawet się wystraszył, ale w kolejnej śmiał się razem z nią, również opuszczając nogi i objął dziewczynę ramieniem, wzdychając głośno.
- Nadrobimy jutro - bo będą mieli caaaałą noc, żeby pobalować w Dolinie Godryka. Co prawda Ollivander dostał zaproszenie na Sabat, rodzice bardzo nalegali żeby się tam pojawił, ale szczerze powiedziawszy wcale nie miał ochoty brać w tym udziału - będzie sztywno, nudno i jeszcze pełno ludzi, których nie lubił i drugie tyle takich, którzy nie chcieli z nim rozmawiać. Coś tam mu się obiło o oczy podczas lektury listu, że to niby bal przebierańców i właściwie ciężko będzie zgadnąć z kim się ma do czynienia, ale i tak wolał się wykręcić, żeby tę magiczną noc spędzić z Lottą. Jeszcze nie wiedział co powie mamie i przede wszystkim jak się wytłumaczy lady Nott, ale... no cóż, najwyżej będzie improwizował.
- Na pewno nie! Byłaś najelegantszą damą jaką kiedykolwiek widziałem, serio, serio - pokiwał głową, zaś na wspomnienie o ognisku trochę się rozmarzył, przywołując w pamięci tamtą niesamowitą chwilę - To było naprawdę coś - znów skinął łepetyną. Nawet nie trzeba było nic dodawać, bo to była scena jak z jakiejś bajki, kiedy zagubiony książę wreszcie odnajduję damę swego serca i łączą się w miłosnym uścisku na wieki wieków. Niesamowite! Zazwyczaj anomalie bywały męczące, ale czasem potrafiły naprawdę zaskoczyć i dodać pewnym chwilom prawdziwego czaru - tamtej nie zapomni chyba do końca życia.
- To fakt, ci wszyscy szlachcice jak zwykle będą mieć kija w dupie, muszę się jakoś wykręcić z tego przeklętego Sabatu, Adela już mnie na niego zaprosiła i pisała, że zadba o towarzystwo żebym się nie nudził - wywrócił oczami - Wyobrażasz to sobie? Pewnie by mnie usadziła koło jakiejś debiutantki i musiałbym słuchać jej trajkotania przez całą noc, a o czym może trajkotać taka panna? O sukienkach, balach, pierdoletach, ble - albo, co gorsza, posadziłaby go koło ELISE i wtedy musiałby znosić jej kręcenie nosem. Chyba by się tam wolał zasztyletować, serio - Aha, czyli z taką wydziedziczoną mogę? - roześmiał się - Dzięki panno Charlotto, będę miał to na uwadze - pokiwał głową, unosząc jedną rękę by zrobić taki gest, że pstryknął palcami i wskazał na nią jednym. Siedzieli wtuleni w siebie, oglądając ciężkie chmury płynące powoli po nocnym niebie - czasem pojedyncze gwiazdy puszczały im oczko i znowu znikały za skłębioną zasłoną.
- Chciałabyś? Ciekawe czy by się udało tak daleko, w sensie czy Miętus by przetrwał taką podróż, trzeba by zapytać Berta, on się jakoś lepiej zna na autach, albo najlepiej Matta, on to już w ogóle ogarnia takie klimaty - ponownie skinął czerepem. To by było ekstra! Kolejne wspólne wakacje, nawet jeśli poprzednia podróż Miętusem skończyła się trochę... niezbyt fajnie. Ale Titus już nawet o tym nie pamiętał.
- Obawiam się, że najchętniej to on by jednak ganiał mieszkańców! - parsknął śmiechem, ale z drugiej strony, czemu nie? Powiększyliby trochę armię bałwanów, przynajmniej przeganiałyby każdego nieproszonego gościa. Noc była jeszcze młoda, być może zdążą się pobawić w śniegu, kiedy ten wreszcie przestał być ostry i nieprzyjemny. Przymknął oczy podczas tego krótkiego pocałunku, a kiedy znowu wyłożyli się na dachu, to wyciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Mi też - to było super miejsce, z dala od ciekawskich spojrzeń i w ogóle wszystkiego; w Ruderze czuł się bardzo swobodnie, właściwie swobodniej niż we własnym domu, tutaj nikt go nie oceniał, nie ograniczał, mógł trzymać łokcie na stole, bekać głośno po zupie i gibać się w rytmie rock'n'rolla i nikt nie glindził, że to nie wypada. Ech, ciężkie było życie szlachcica, szczególnie będąc wciąż ledwie młodzieńcem.
- Wiesz co? - uniósł się na łokciu by spojrzeć na dziewczynę i wyciągnął jedną dłoń, by przesunąć nią po gładkim, lottowym policzku, gdzieś ponad linią dzioba - Powiem ci w sekrecie, że nie musisz być zazdrosna o żadne inne dziewczyny, a tym bardziej o kaczki. Teraz chciałbym cię pocałować, ale pozwól, że zrobię to później - pokiwał łbem - To co? Chcesz polepić bałwany? - on to był normalnie rzeźbiarz początkujący, to tu zaraz odstawi jakąś śniegową rzeźbę jak ta lala.
- Umiem - pokiwał głową i wystrzelił ręką w górę, żeby pstrykając palcami nadać rytm; już za moment powietrze przeciął titusowy śpiew, kiedy nucił chyba najbardziej znany utwór Zmiataczy, przerywany kolejnymi salwami śmiechu, jak sobie tak razem hasali prawie że wśród gwiazd i właściwie przestał dopiero w momencie, w którym usłyszał dziewczęcy pisk, a później poczuł jak mocniej zaciska palce na jego odzieniu; w pierwszej chwili nawet się wystraszył, ale w kolejnej śmiał się razem z nią, również opuszczając nogi i objął dziewczynę ramieniem, wzdychając głośno.
- Nadrobimy jutro - bo będą mieli caaaałą noc, żeby pobalować w Dolinie Godryka. Co prawda Ollivander dostał zaproszenie na Sabat, rodzice bardzo nalegali żeby się tam pojawił, ale szczerze powiedziawszy wcale nie miał ochoty brać w tym udziału - będzie sztywno, nudno i jeszcze pełno ludzi, których nie lubił i drugie tyle takich, którzy nie chcieli z nim rozmawiać. Coś tam mu się obiło o oczy podczas lektury listu, że to niby bal przebierańców i właściwie ciężko będzie zgadnąć z kim się ma do czynienia, ale i tak wolał się wykręcić, żeby tę magiczną noc spędzić z Lottą. Jeszcze nie wiedział co powie mamie i przede wszystkim jak się wytłumaczy lady Nott, ale... no cóż, najwyżej będzie improwizował.
- Na pewno nie! Byłaś najelegantszą damą jaką kiedykolwiek widziałem, serio, serio - pokiwał głową, zaś na wspomnienie o ognisku trochę się rozmarzył, przywołując w pamięci tamtą niesamowitą chwilę - To było naprawdę coś - znów skinął łepetyną. Nawet nie trzeba było nic dodawać, bo to była scena jak z jakiejś bajki, kiedy zagubiony książę wreszcie odnajduję damę swego serca i łączą się w miłosnym uścisku na wieki wieków. Niesamowite! Zazwyczaj anomalie bywały męczące, ale czasem potrafiły naprawdę zaskoczyć i dodać pewnym chwilom prawdziwego czaru - tamtej nie zapomni chyba do końca życia.
- To fakt, ci wszyscy szlachcice jak zwykle będą mieć kija w dupie, muszę się jakoś wykręcić z tego przeklętego Sabatu, Adela już mnie na niego zaprosiła i pisała, że zadba o towarzystwo żebym się nie nudził - wywrócił oczami - Wyobrażasz to sobie? Pewnie by mnie usadziła koło jakiejś debiutantki i musiałbym słuchać jej trajkotania przez całą noc, a o czym może trajkotać taka panna? O sukienkach, balach, pierdoletach, ble - albo, co gorsza, posadziłaby go koło ELISE i wtedy musiałby znosić jej kręcenie nosem. Chyba by się tam wolał zasztyletować, serio - Aha, czyli z taką wydziedziczoną mogę? - roześmiał się - Dzięki panno Charlotto, będę miał to na uwadze - pokiwał głową, unosząc jedną rękę by zrobić taki gest, że pstryknął palcami i wskazał na nią jednym. Siedzieli wtuleni w siebie, oglądając ciężkie chmury płynące powoli po nocnym niebie - czasem pojedyncze gwiazdy puszczały im oczko i znowu znikały za skłębioną zasłoną.
- Chciałabyś? Ciekawe czy by się udało tak daleko, w sensie czy Miętus by przetrwał taką podróż, trzeba by zapytać Berta, on się jakoś lepiej zna na autach, albo najlepiej Matta, on to już w ogóle ogarnia takie klimaty - ponownie skinął czerepem. To by było ekstra! Kolejne wspólne wakacje, nawet jeśli poprzednia podróż Miętusem skończyła się trochę... niezbyt fajnie. Ale Titus już nawet o tym nie pamiętał.
- Obawiam się, że najchętniej to on by jednak ganiał mieszkańców! - parsknął śmiechem, ale z drugiej strony, czemu nie? Powiększyliby trochę armię bałwanów, przynajmniej przeganiałyby każdego nieproszonego gościa. Noc była jeszcze młoda, być może zdążą się pobawić w śniegu, kiedy ten wreszcie przestał być ostry i nieprzyjemny. Przymknął oczy podczas tego krótkiego pocałunku, a kiedy znowu wyłożyli się na dachu, to wyciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Mi też - to było super miejsce, z dala od ciekawskich spojrzeń i w ogóle wszystkiego; w Ruderze czuł się bardzo swobodnie, właściwie swobodniej niż we własnym domu, tutaj nikt go nie oceniał, nie ograniczał, mógł trzymać łokcie na stole, bekać głośno po zupie i gibać się w rytmie rock'n'rolla i nikt nie glindził, że to nie wypada. Ech, ciężkie było życie szlachcica, szczególnie będąc wciąż ledwie młodzieńcem.
- Wiesz co? - uniósł się na łokciu by spojrzeć na dziewczynę i wyciągnął jedną dłoń, by przesunąć nią po gładkim, lottowym policzku, gdzieś ponad linią dzioba - Powiem ci w sekrecie, że nie musisz być zazdrosna o żadne inne dziewczyny, a tym bardziej o kaczki. Teraz chciałbym cię pocałować, ale pozwól, że zrobię to później - pokiwał łbem - To co? Chcesz polepić bałwany? - on to był normalnie rzeźbiarz początkujący, to tu zaraz odstawi jakąś śniegową rzeźbę jak ta lala.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
1.01.57
Nie był pewien, która jest godzina, ale kręciło mu się trochę w głowie. Podtrzymywał też Clarę. Chyba już troszkę przed północą był spity, a teraz zaczynał już trzeźwieć. I nie był pewien, czy to dobrze czy nie. Na szczęście do domu nie mieli daleko, a bałwany pod domem zamiast polować na ludzi ze śnieżkami chyba smacznie spały. O ile bałwany śpią w ogóle, nie był pewien ale nie zamachiwały się na nich, a to doby znak. Z nieba lekko pruszyło śniegiem, a on mimo zaczynającego się kaca i wciąż trwającego stanu upojenia, mimo zmęczenia i zakręcenia był szczęśliwy i miał nadzieję, że nowy rok taki pozostanie. Tylko jednej rzeczy mu brakowało, a przy tym alkohol i zmęczenie chyba zatrzymywały jego myślenie. I po części język, bo jak się odezwał to czuł, że sepleni przez alkohol.
- Clara, ja nie chcę żebyś myślała, że jesteś nieważna. - podjął nagle, bo trzecia czy czwarta w noc sylwestrową to przecież idealny moment do takich rozważań. Widział już światełko jakie zawsze paliło się nad drzwiami Rudery by kto tylko chce, mógł odnaleźć ten gościnny dom. - Bo jesteś. Bardzo. I ja bardzo lubię kiedy jesteś obok.
Miał ochotę złapać jej dłoń, ale już ją obejmował i w sumie to z tym było mu dobrze. Czuł jej ciepło obok, choć noc przecież była mroźna. Chyba ją pocałował o północy. Wszystko mieszało mu się w głowie, szum alkoholu, jej zapach, miękkie usta i wybuchy nad głową. A potem noc jakby nigdy nic i dalsza zabawa i tańce bez pytań.
- Może nawet za bardzo. - dodał czując, że gdzieś teraz powinien wcisnąć hamulec, ale jakoś nie mógł. Choć nie rozkręcał się jeszcze bardziej. Wpatrywał się w to domowe światełko, tak blisko a jednak tak daleko i szedł przez śnieg, dążąc do domowego ciepła, do tej chwili kiedy będzie spokojnie. Nie zastanawiał się teraz nad tym, jak krępujące będzie jutro, ale on raczej nigdy za wiele nie myślał o przyszłości.
Nie był pewien, która jest godzina, ale kręciło mu się trochę w głowie. Podtrzymywał też Clarę. Chyba już troszkę przed północą był spity, a teraz zaczynał już trzeźwieć. I nie był pewien, czy to dobrze czy nie. Na szczęście do domu nie mieli daleko, a bałwany pod domem zamiast polować na ludzi ze śnieżkami chyba smacznie spały. O ile bałwany śpią w ogóle, nie był pewien ale nie zamachiwały się na nich, a to doby znak. Z nieba lekko pruszyło śniegiem, a on mimo zaczynającego się kaca i wciąż trwającego stanu upojenia, mimo zmęczenia i zakręcenia był szczęśliwy i miał nadzieję, że nowy rok taki pozostanie. Tylko jednej rzeczy mu brakowało, a przy tym alkohol i zmęczenie chyba zatrzymywały jego myślenie. I po części język, bo jak się odezwał to czuł, że sepleni przez alkohol.
- Clara, ja nie chcę żebyś myślała, że jesteś nieważna. - podjął nagle, bo trzecia czy czwarta w noc sylwestrową to przecież idealny moment do takich rozważań. Widział już światełko jakie zawsze paliło się nad drzwiami Rudery by kto tylko chce, mógł odnaleźć ten gościnny dom. - Bo jesteś. Bardzo. I ja bardzo lubię kiedy jesteś obok.
Miał ochotę złapać jej dłoń, ale już ją obejmował i w sumie to z tym było mu dobrze. Czuł jej ciepło obok, choć noc przecież była mroźna. Chyba ją pocałował o północy. Wszystko mieszało mu się w głowie, szum alkoholu, jej zapach, miękkie usta i wybuchy nad głową. A potem noc jakby nigdy nic i dalsza zabawa i tańce bez pytań.
- Może nawet za bardzo. - dodał czując, że gdzieś teraz powinien wcisnąć hamulec, ale jakoś nie mógł. Choć nie rozkręcał się jeszcze bardziej. Wpatrywał się w to domowe światełko, tak blisko a jednak tak daleko i szedł przez śnieg, dążąc do domowego ciepła, do tej chwili kiedy będzie spokojnie. Nie zastanawiał się teraz nad tym, jak krępujące będzie jutro, ale on raczej nigdy za wiele nie myślał o przyszłości.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To było istne szaleństwo. Najprawdopodobniej spytana, czy kiedykolwiek zrobiła coś bardziej szalonego niż ta konkretna, sylwestrowa noc, bez wahania odpowiedziałaby - nigdy w życiu. I że nie zrobiłaby tego znów za żadne skarby. Clara nie należała do najbardziej rozrywkowych dziewcząt, bała się też praktycznie każdej konsekwencji, aczkolwiek wystarczyło namówić ją do jednego kieliszka, żeby ruszyła cała lawina przedziwnych zdarzeń. Alkohol w połączeniu ze słabą, niedoświadczoną głową Waffling spowodował, że kobieta rozluźniła się jak nigdy dotąd. Nagle wszystko, co wcześniej, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie - to, co pomyślą o niej inni ludzie, wstyd skrywany głęboko pod żebrami, skutki podejmowanych działań. Odczuwała kuszącą lekkość, radość bąbelkującą na powierzchni, naznaczoną wielością doznań. Bodźce jakie docierały do szatynki zostały spotęgowane, zniekształcone oraz przedziwnie fascynujące; jakby dostrzegała pewne obrazy pierwszy raz w swoim krótkim życiu. Nie powstrzymywała się przed bezsensownym chichotaniem bądź uwieszaniem się na biednym Bertim, który stanowił dla niej główne źródło oparcia. Nie po raz pierwszy, jak zdążyła przyłapać się w myślach podczas wspólnej wędrówki do domu. To zawsze był on. To on wspierał ją we wszystkim co przeżywała w związku z rodzicami - nawet jeżeli o tym nie wiedział. To on zarażał uśmiechem, opiekował się, gdy miała złamane serce. Wreszcie to on przygarnął ją po długiej wędrówce i nie pytał czy powinien. Odrzucił wszelki ból jaki sprawiła mu swoim odejściem i… sprawił, że została. Na nowo zapragnęła żyć, wierzyć w marzenia, snuć jakieś plany, celować w stabilizację. Cały świat mógł ją nienawidzić lub zwyczajnie nie zauważać, acz to właśnie Bott wciąż przy niej był. Dawał kolejne szanse - i tylko to się liczyło.
Może to dlatego tak mocno bolało. Jego słowa w szpitalu, kiedy właśnie poczuła się nieważnym elementem. Oczywiście, że Clarence wiedziała, że to ona polega na nim dużo bardziej niż on na niej, że powinna być wdzięczna, że po prostu pozwolił jej zamieszkać w Ruderze - i że nie powinna oczekiwać od niego niczego więcej, ponieważ i tak otrzymała już dużo więcej niż zasługiwała. Niestety wbrew zdrowemu rozsądkowi pragnęła więcej, stąd pamiętała tylko, że następne dni spędzała na samobiczowaniu. Wewnętrznym. Wyrzucała sobie bezsensowność uczuć, przeklinała własną głupotę, usiłowała się zdystansować. Zresetować ich relację do zwykłej znajomości, gdzie spotykają się od czasu do czasu i żadne z nich nie przejmuje się tym drugim. Przecież tego właśnie chciał - żeby przestała się interesować, przestała wtrącać w nieswoje sprawy, martwić się i troszczyć. Musiała uszanować tę decyzję, bez względu na to jak mocno bolała. Teraz? Teraz te wszystkie zabiegi wydawały się idiotyczne. Pocałował ją, choć nie musiał i to nic, że powinna zrzucić winę na alkohol; osłabiony procentami umysł wierzył w to, w co sam chciał, nie pytając Clary o zgodę. Pozwoliła więc ponieść się tej fali, czerpiąc przyjemność z bliskości Bertiego, z jego śmiechu, słów nawet nieskładnych, każdej uwagi jaką jej poświęcał. Tak, chciała przez chwilę poczuć się ważna.
Zbaraniała na chwilę, jakby odczytał jej myśli, aczkolwiek wkrótce zaśmiała się - z radości, nie szyderstwa bądź kpiny. Stan upojenia także mógł mieć z tym coś wspólnego. - Ja też lubię być obok - wyrzuciła z siebie, może niedokładnie to, co powinna powiedzieć, ale nie miało to żadnego znaczenia. Skorzystała z tego, że szli obok, że trzymał ją w objęciach układając głowę na jego ramieniu. Poczuła jeszcze większy napływ ciepła emanującego z ciała Botta, przez co przyspieszył jej oddech. Była za blisko, on był za blisko, jego zapach mieszał się z nutą alkoholu, ale i tak wywracał zmysły Waffling do góry nogami oraz tył na przód. Gdyby chciała, mogłaby zbliżyć się do jego szyi. - Potrzebuję cię - wyszeptała na wydechu, nie precyzując o co dokładnie chodziło. Sama do końca nie wiedziała co właściwie miała na myśli. Pewne były jedynie emocje buchające z tego spontanicznego wyznania. Tak, to idealna pora na nie.
Może to dlatego tak mocno bolało. Jego słowa w szpitalu, kiedy właśnie poczuła się nieważnym elementem. Oczywiście, że Clarence wiedziała, że to ona polega na nim dużo bardziej niż on na niej, że powinna być wdzięczna, że po prostu pozwolił jej zamieszkać w Ruderze - i że nie powinna oczekiwać od niego niczego więcej, ponieważ i tak otrzymała już dużo więcej niż zasługiwała. Niestety wbrew zdrowemu rozsądkowi pragnęła więcej, stąd pamiętała tylko, że następne dni spędzała na samobiczowaniu. Wewnętrznym. Wyrzucała sobie bezsensowność uczuć, przeklinała własną głupotę, usiłowała się zdystansować. Zresetować ich relację do zwykłej znajomości, gdzie spotykają się od czasu do czasu i żadne z nich nie przejmuje się tym drugim. Przecież tego właśnie chciał - żeby przestała się interesować, przestała wtrącać w nieswoje sprawy, martwić się i troszczyć. Musiała uszanować tę decyzję, bez względu na to jak mocno bolała. Teraz? Teraz te wszystkie zabiegi wydawały się idiotyczne. Pocałował ją, choć nie musiał i to nic, że powinna zrzucić winę na alkohol; osłabiony procentami umysł wierzył w to, w co sam chciał, nie pytając Clary o zgodę. Pozwoliła więc ponieść się tej fali, czerpiąc przyjemność z bliskości Bertiego, z jego śmiechu, słów nawet nieskładnych, każdej uwagi jaką jej poświęcał. Tak, chciała przez chwilę poczuć się ważna.
Zbaraniała na chwilę, jakby odczytał jej myśli, aczkolwiek wkrótce zaśmiała się - z radości, nie szyderstwa bądź kpiny. Stan upojenia także mógł mieć z tym coś wspólnego. - Ja też lubię być obok - wyrzuciła z siebie, może niedokładnie to, co powinna powiedzieć, ale nie miało to żadnego znaczenia. Skorzystała z tego, że szli obok, że trzymał ją w objęciach układając głowę na jego ramieniu. Poczuła jeszcze większy napływ ciepła emanującego z ciała Botta, przez co przyspieszył jej oddech. Była za blisko, on był za blisko, jego zapach mieszał się z nutą alkoholu, ale i tak wywracał zmysły Waffling do góry nogami oraz tył na przód. Gdyby chciała, mogłaby zbliżyć się do jego szyi. - Potrzebuję cię - wyszeptała na wydechu, nie precyzując o co dokładnie chodziło. Sama do końca nie wiedziała co właściwie miała na myśli. Pewne były jedynie emocje buchające z tego spontanicznego wyznania. Tak, to idealna pora na nie.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Czuł, że powinien się zatrzymać. Gdzieś z tyłu głowy miał nadal Sama, którego zrozumiał po czasie - ba! - po roku od ich rozmowy, w której ten usiłował mu uświadomić, że cieplejsze uczucia czy związki kiepsko mieszają się z działaniem dla Zakonu. Te myśli były jednak odległe, pływały gdzieś za falami całego morza alkoholu jaki buzował w Bertiem, powodował czerwień na twarzy, prowokował uśmiech, którego nigdy za mocno prowokować z resztą nie trzeba. Czuł zapach jej perfum, co zabawne bo nie sądził wcześniej, że Clara ich używa. Były po prostu delikatne i subtelne, wyczuwalne kiedy była na prawdę blisko. I w nich też było coś pociągającego.
Kolejne słowa były jak dźwignia, która otwiera wszelkie bramy jakie w sobie miał. Pocałował delikatnie jej usta, lewą dłonią ujmując przy tym jej twarz. Miała gładki, miękki policzek i miękkie, przyjemne usta. Uśmiechnął się przy tym, jakby w tym pocałunku było coś zabawnego, głupio prostego, bo przecież powinien był nastąpić dużo wcześniej.
- Oh, Clarence Waffling, jesteś najbardziej niezależną kobietą jaką znam. - powiedział chwilę po pocałunku, by zaraz go ponowić. Brakowało mu tego typu bliskości. Prawda była taka, że Bertie nie do końca potrafił być sam, kiedy jeden związek kończył, zawsze szukał kogoś kolejnego. Lubił trzymać kobiece dłonie, lubił całować usta, lubił czuć się potrzebny, lubił mieć przy sobie towarzyszkę, kogoś innego niż przyjaciele, bliskiego w ten całkowicie inny sposób. I za tym potwornie przez cały ten czas tęsknił.
Nie zastanawiał się nad swoimi uczuciami. Nad tym co było lata temu, lub co powoduje obecne, ale obecność Clary bardzo utrudniała mu po prostu bycie ze sobą, jakkolwiek niełatwe było to już wcześniej. Zaraz złapał ją lekko za dłoń i ruszył dalej po prostu.
Bertie nie miał pojęcia, że w tej chwili na Placu Głównym trwała poważna akcja, że ktoś napadł na bezbronnych i postanowił wszystko zniszczyć. Być może i to szczęście przegnało ich z tamtej okolicy, a być może po prostu chcieli być sami, bo oboje poddali się jakiemuś niejasnemu magnetyzmowi i dzięki temu teraz słodko nieświadomi szli w kierunku Rudery? Ledwie fajerwerki wystrzeliły, już byli niedaleko.
- Jest i światełko nadziei. - odezwał się, bo między drzewami migotało już światło lampki, która wskazywała drogę zbłądzonym i pijanym, zapraszając w ciepłe miejsce. Trzymając jej rękę i przyciągając znów blisko siebie, ruszył dalej.
Kolejne słowa były jak dźwignia, która otwiera wszelkie bramy jakie w sobie miał. Pocałował delikatnie jej usta, lewą dłonią ujmując przy tym jej twarz. Miała gładki, miękki policzek i miękkie, przyjemne usta. Uśmiechnął się przy tym, jakby w tym pocałunku było coś zabawnego, głupio prostego, bo przecież powinien był nastąpić dużo wcześniej.
- Oh, Clarence Waffling, jesteś najbardziej niezależną kobietą jaką znam. - powiedział chwilę po pocałunku, by zaraz go ponowić. Brakowało mu tego typu bliskości. Prawda była taka, że Bertie nie do końca potrafił być sam, kiedy jeden związek kończył, zawsze szukał kogoś kolejnego. Lubił trzymać kobiece dłonie, lubił całować usta, lubił czuć się potrzebny, lubił mieć przy sobie towarzyszkę, kogoś innego niż przyjaciele, bliskiego w ten całkowicie inny sposób. I za tym potwornie przez cały ten czas tęsknił.
Nie zastanawiał się nad swoimi uczuciami. Nad tym co było lata temu, lub co powoduje obecne, ale obecność Clary bardzo utrudniała mu po prostu bycie ze sobą, jakkolwiek niełatwe było to już wcześniej. Zaraz złapał ją lekko za dłoń i ruszył dalej po prostu.
Bertie nie miał pojęcia, że w tej chwili na Placu Głównym trwała poważna akcja, że ktoś napadł na bezbronnych i postanowił wszystko zniszczyć. Być może i to szczęście przegnało ich z tamtej okolicy, a być może po prostu chcieli być sami, bo oboje poddali się jakiemuś niejasnemu magnetyzmowi i dzięki temu teraz słodko nieświadomi szli w kierunku Rudery? Ledwie fajerwerki wystrzeliły, już byli niedaleko.
- Jest i światełko nadziei. - odezwał się, bo między drzewami migotało już światło lampki, która wskazywała drogę zbłądzonym i pijanym, zapraszając w ciepłe miejsce. Trzymając jej rękę i przyciągając znów blisko siebie, ruszył dalej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oczywiście, że powinni się zatrzymać. Krzyknąć sobie wzajemnie krótkie, stanowcze nie, odejść od siebie. Na nowo odseparować, ponieważ zaczęli brnąć nie w tę stronę, w którą należało podążać. Clarence wiedziała, że ich relacja nie miała prawa bytu - to, wszystko już było. Przerabiali ten scenariusz i choć wtedy pozostawali ledwie uczniakami, to czy teraz tak naprawdę byli dużo starsi? Dojrzalsi? Bardziej odpowiedzialni, świadomi tego, co robią i w co się pakuję? Nie, tak naprawdę, to nie. Ona może jeszcze zachowywała się doroślej na tle rówieśniczek, aczkolwiek Bertie już zdecydowanie nie. Nadal pozostawał dużym dzieckiem, który rzadko myślał o konsekwencjach swoich działań. Znajdował się w tym pewien urok, acz także poważne zagrożenie dla kogoś tak rozsądnego jak Waffling. Przy nim puszczały jej hamulce, zapominała o granicach, odpychała lęki - więc skoro nie odczuwała strachu, jak miała opamiętać się w odpowiedniej chwili? Brakowało wtedy myślenia przyczynowo-skutkowego, wejścia w pewien tryb kierowania się rozumiem oraz logiką, nie zaś zwyczajnymi impulsami.
W tym konkretnym momencie do całej charyzmy Botta należało dodać dość wysokie stężenie alkoholu we krwi. Kolejny, cichy zabójca rozsądku, który sprowadzał Clarę na manowce. Poddała się tym bodźcom napierającym na nią dookoła, poddała się mijającym sekundom, tym, co ofiarowywał jej idący obok mężczyzna, poddała się całkowicie - bez większego pomyślunku, bez podjęcia racjonalnej decyzji. Unosiła się więc na wodzie płynąc z prądem, pozwalając nurtowi na targanie sobą jak jakąś lalką. Co dziwniejsze, nie czuła ani wstydu, ani obaw; jedynie ogromną radość budującą w trzewiach oraz promieniującą na każdy zakamarek ciała. Czy mogła to nazwać szczęściem?
Zachichotała po raz kolejny, gdy znów zatrzymali się w drodze do domu. Nie spodziewała się pocałunku, ale to było miłym zaskoczeniem. Odczuła przyjemne łaskotanie w brzuchu kiedy ich usta złączyły się; pachniał słodyczą i alkoholem, sobą. Serce przyspieszyło, rytmicznie uderzając o klatkę z żeber, jedna z dłoni powędrowała do męskiego policzka. Opuszki palców przez krótką chwilę badały fakturę zaczerwienionej twarzy oraz linii żuchwy, aż zatrzymały się na szyi.
Tymczasem Clarence prychnęła śmiechem. Nie mogąc oczywiście uwierzyć jak bardzo ironicznie Bertie wypowiedział te słowa. - To prawda. Niezależnie ode mnie samej ciągnie mnie do ciebie - wyrzuciła szybko, ledwie zrozumiale. Rzucona na wiatr odpowiedź nie miała większego sensu, choć mogła zostać odebrana jako żart, może nawet dość zmyślny. Zapewne to jedynie przypadek, ponieważ otumaniony procentami umysł czarownicy nie pracował na najwyższych obrotach. Całkowitą kontrolę nad ciałem kobiety przejęły instynkty. Jeden z nich nakazał pogłębienie kolejnego pocałunku oraz wsunięcie palców we włosy Botta. Coś podpowiadało jej, że powinna cieszyć się z tej chwili dopóki trwa, ponieważ później idylliczna bajka w jakiej tkwili mogła bezpowrotnie pęknąć - niczym mydlana bańka. Niestety, nawet w pięknych baśniach ostatecznie następował koniec, dlatego ponownie zaczęli poruszać się w stronę domu. Czy to nie brzmiało dziwnie w kontekście Clary? - Mhm, tak, chodźmy, umieram z zimna - mruknęła pod nosem, maszerując tak żwawo, jak pozwalał jej na to stan upojenia. - Nie mogę się doczekać aż się rozgrzejemy - dodała już całkiem energicznie, wesoło wręcz. Jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że teraz wszystko brzmiało… dwuznacznie.
W tym konkretnym momencie do całej charyzmy Botta należało dodać dość wysokie stężenie alkoholu we krwi. Kolejny, cichy zabójca rozsądku, który sprowadzał Clarę na manowce. Poddała się tym bodźcom napierającym na nią dookoła, poddała się mijającym sekundom, tym, co ofiarowywał jej idący obok mężczyzna, poddała się całkowicie - bez większego pomyślunku, bez podjęcia racjonalnej decyzji. Unosiła się więc na wodzie płynąc z prądem, pozwalając nurtowi na targanie sobą jak jakąś lalką. Co dziwniejsze, nie czuła ani wstydu, ani obaw; jedynie ogromną radość budującą w trzewiach oraz promieniującą na każdy zakamarek ciała. Czy mogła to nazwać szczęściem?
Zachichotała po raz kolejny, gdy znów zatrzymali się w drodze do domu. Nie spodziewała się pocałunku, ale to było miłym zaskoczeniem. Odczuła przyjemne łaskotanie w brzuchu kiedy ich usta złączyły się; pachniał słodyczą i alkoholem, sobą. Serce przyspieszyło, rytmicznie uderzając o klatkę z żeber, jedna z dłoni powędrowała do męskiego policzka. Opuszki palców przez krótką chwilę badały fakturę zaczerwienionej twarzy oraz linii żuchwy, aż zatrzymały się na szyi.
Tymczasem Clarence prychnęła śmiechem. Nie mogąc oczywiście uwierzyć jak bardzo ironicznie Bertie wypowiedział te słowa. - To prawda. Niezależnie ode mnie samej ciągnie mnie do ciebie - wyrzuciła szybko, ledwie zrozumiale. Rzucona na wiatr odpowiedź nie miała większego sensu, choć mogła zostać odebrana jako żart, może nawet dość zmyślny. Zapewne to jedynie przypadek, ponieważ otumaniony procentami umysł czarownicy nie pracował na najwyższych obrotach. Całkowitą kontrolę nad ciałem kobiety przejęły instynkty. Jeden z nich nakazał pogłębienie kolejnego pocałunku oraz wsunięcie palców we włosy Botta. Coś podpowiadało jej, że powinna cieszyć się z tej chwili dopóki trwa, ponieważ później idylliczna bajka w jakiej tkwili mogła bezpowrotnie pęknąć - niczym mydlana bańka. Niestety, nawet w pięknych baśniach ostatecznie następował koniec, dlatego ponownie zaczęli poruszać się w stronę domu. Czy to nie brzmiało dziwnie w kontekście Clary? - Mhm, tak, chodźmy, umieram z zimna - mruknęła pod nosem, maszerując tak żwawo, jak pozwalał jej na to stan upojenia. - Nie mogę się doczekać aż się rozgrzejemy - dodała już całkiem energicznie, wesoło wręcz. Jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że teraz wszystko brzmiało… dwuznacznie.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pozwolił, by wysunęła mu się z dłoni, a po jego twarzy błąkał się przy tym lekki, wesoły uśmieszek. Sam nie czuł zimna, niewątpliwie za sprawą alkoholu, który kierował nim do pewnego stopnia, nie pozwalając przy tym zbyt wiele myśleć. Choć prawda jest taka, że zrzucanie winy na alkohol nie byłoby najwłaściwsze, czy najbardziej szczere, Bott czuł gdzieś z tyłu głowy, że to właściwy moment żeby się zatrzymać, że może całą ich relację mocno skomplikować i być może wcale nie będzie to dobre, to przeczucie po prostu jednak przemilczał, zaraz ruszając w stronę światła jakie mieniło się w oddali. Niezawodna lampka u drzwi domu wzywała do siebie, kusiła obietnicą ciepła, podobnie jak dziewczyna która już oddaliła się od niego o kilka kroków. Po prostu ruszył dalej, trochę szybciej żeby nie tracić jej ze swojego zasięgu. W tym czasie dobrze było mieć kogoś przy sobie i choć Clara nie należała do najsilniejszych w świecie, taka bliskość sprawiała że czuł się jakby bezpieczniej, jakby wszystko w tym świecie było normalne i spokojne. Jakby nie było powodu dla którego mogliby nie być zwykłymi młodymi ludźmi mieszającymi we własnym życiu czasem trochę za bardzo.
Kiedy weszli do domu, był w sumie pewien, że jest pusto. Najpewniej nawet Lana jeszcze lata nad Doliną Godryka, skoro jeszcze nie wyleciała tutaj krzyczeć że tak późno się obijają. Bo faktycznie Bertie potknął się w progu, udało mu się jednak nie wywalić, a przy tym objął Clarę, pomagając jej zdjąć płaszcz i zaraz pozbywając się własnego.
- Mam wrażenie, że tak cicho tu jeszcze nie było. - uśmiechnął się lekko, pchnął lekko drzwi, choć wiatr sprawił że zamknęły się ze znacznie większym hukiem niż powinny. Nie przejmował się tym bardziej, objął Clarę i przygarnął ją bliżej, chcąc mieć ją blisko, przy sobie. Powoli ruszyli przy tym ku schodom prowadzącym na dół, gdzie znajdują się wszystkie pokoje. Zrozumiał jak zimne ma dłonie dopiero, kiedy wsunął je pod bluzkę dziewczyny i wyczuł przyjemne ciepło jej ciała.
Kiedy weszli do domu, był w sumie pewien, że jest pusto. Najpewniej nawet Lana jeszcze lata nad Doliną Godryka, skoro jeszcze nie wyleciała tutaj krzyczeć że tak późno się obijają. Bo faktycznie Bertie potknął się w progu, udało mu się jednak nie wywalić, a przy tym objął Clarę, pomagając jej zdjąć płaszcz i zaraz pozbywając się własnego.
- Mam wrażenie, że tak cicho tu jeszcze nie było. - uśmiechnął się lekko, pchnął lekko drzwi, choć wiatr sprawił że zamknęły się ze znacznie większym hukiem niż powinny. Nie przejmował się tym bardziej, objął Clarę i przygarnął ją bliżej, chcąc mieć ją blisko, przy sobie. Powoli ruszyli przy tym ku schodom prowadzącym na dół, gdzie znajdują się wszystkie pokoje. Zrozumiał jak zimne ma dłonie dopiero, kiedy wsunął je pod bluzkę dziewczyny i wyczuł przyjemne ciepło jej ciała.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrzebowała komplikacji. Przeżyła już zbyt wiele, choć przekroczyła ledwie dwudziesty rok życia - zamiast cieszyć się z szans jakie ofiarowywał jej los, czuła się tym wszystkim trochę zmęczona. Szukaniem własnego miejsca na ziemi, kogoś, kto zaakceptowałby ją taką, jaką była. Bez zmieniania na siłę, bez czczych obietnic oraz twardej ręki. Szukała oparcia nie potrafiąc odnaleźć go w sobie - błąkała się więc. Odnalazłszy dom materialny zaczęła rozglądać się za tym mentalnym, który mogłaby z kimś współdzielić. Dotąd nie myślała o Bertim w takich kategoriach, przecież nie miała mu nic do zaoferowania, a jednak… jednak odurzony alkoholem umysł zaczął snuć abstrakcyjne wizje. Wizje, w których Bott nie posiadał licznych, podejrzanych tajemnic, wokół nie szalała wojna, a świat po prostu czekał na dwoje młodych czarodziejów. W tym konkretnym momencie Clara poczuła się nieskończenie samotna - zrozumiawszy, że nie miała do kogo zwrócić się o potrzebną pomoc, napawało ją to lękiem. Naprawdę miała polegać na jednej, jedynej osobie? Taka wiara aż prosiła się o katastrofę; skarciłaby siebie w myślach, zaczęła szukać rozwiązań, aczkolwiek nie mogła. Nie, kiedy tak przyjemnie szumiało w uszach, nie, kiedy znajome ciało znajdowało się tak blisko. Ciepłe, przyjemne, wywołujące niespodziewaną falę ekscytacji oraz zwyczajnej radości. Dawno nie czuła tak lekkiej głowy - pozbawionej ciężaru kompleksów, niepewności o przyszłość, smutku z przeszłości. Liczyło się jedynie tu i teraz, w ramionach człowieka wywołującego w niej same pozytywne skojarzenia. Chciała do nich wracać, zatapiać się w miękkości bezpieczeństwa i… straciła głowę. Wystarczyła jedna noc, jeden sylwester, żeby misternie konstruowane mury rozstąpiły się na tę jedną, ulotną chwilę. Logika nie grała już pierwszych skrzypiec, to tylko emocje kręciły się w rytmie tango.
Wyrwała do przodu, ledwie stawiając nogi w linii prostej, ale parła niestrudzenie widząc, że światło oraz ciepło domu znajdowały się tak nęcąco blisko. Śnieg trzeszczał pod butami, a śmiech dwojga czarodziejów niósł się po lekko opustoszałej okolicy. Zabawa noworoczna toczyła się dużo dalej. Przynajmniej tak wydawało się zajętej najbliższym otoczeniem Waffling. Wkrótce atakującej drzwi do Rudery, która omal nie zabiła idącego za nią mężczyzny. Zaśmiała się jednak z tego potknięcia - sama sprytnie uwiesiła się na framudze chichocząc przy tym mało subtelnie.
Niechętnie pozbyła się płaszcza, w końcu odczuwała zimno, acz temperatura wnętrza miała ją przecież ogrzać. Szczególnie wspomagana opiekuńczymi ramionami Bertiego. Zgodziła się więc pociągnąć na dół, po schodach, choć zamarła w połowie drogi. - Eeek! - krzyknęła przerażona jak tylko odczuła chłód na nagim ciele. - Jesteś jedną, wielką, kostką lodu! - oburzyła się, ale nie tak naprawdę. Śmiała się podczas prób wywinięcia spod opresji zamrożonych dłoni, przez co poślizgnęła się na jednym schodku - kilka ostatnich stopni pokonała na siedząco, zjeżdżając po nich tyłkiem. - Wolałam nasze szusowanie z dachu - wymamrotała. Wszystko po to, żeby później wybuchnąć śmiechem. Ta sytuacja wydała się Clarence przekomiczna, jak wszystko w tym stanie.
Wyrwała do przodu, ledwie stawiając nogi w linii prostej, ale parła niestrudzenie widząc, że światło oraz ciepło domu znajdowały się tak nęcąco blisko. Śnieg trzeszczał pod butami, a śmiech dwojga czarodziejów niósł się po lekko opustoszałej okolicy. Zabawa noworoczna toczyła się dużo dalej. Przynajmniej tak wydawało się zajętej najbliższym otoczeniem Waffling. Wkrótce atakującej drzwi do Rudery, która omal nie zabiła idącego za nią mężczyzny. Zaśmiała się jednak z tego potknięcia - sama sprytnie uwiesiła się na framudze chichocząc przy tym mało subtelnie.
Niechętnie pozbyła się płaszcza, w końcu odczuwała zimno, acz temperatura wnętrza miała ją przecież ogrzać. Szczególnie wspomagana opiekuńczymi ramionami Bertiego. Zgodziła się więc pociągnąć na dół, po schodach, choć zamarła w połowie drogi. - Eeek! - krzyknęła przerażona jak tylko odczuła chłód na nagim ciele. - Jesteś jedną, wielką, kostką lodu! - oburzyła się, ale nie tak naprawdę. Śmiała się podczas prób wywinięcia spod opresji zamrożonych dłoni, przez co poślizgnęła się na jednym schodku - kilka ostatnich stopni pokonała na siedząco, zjeżdżając po nich tyłkiem. - Wolałam nasze szusowanie z dachu - wymamrotała. Wszystko po to, żeby później wybuchnąć śmiechem. Ta sytuacja wydała się Clarence przekomiczna, jak wszystko w tym stanie.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ta noc była taka inna. Taka... prosta. Nie mieli oczywiście pojęcia, co właśnie działo się na Placu Głównym nie mieli pojęcia, że dla wielu osób ta noc była w gruncie rzeczy taka jak cały ostatni czas i zagrożenie tak na prawdę nie znika nigdy. Że wciąż są zagrożeni, czegokolwiek nie zrobią, nawet jeśli w teorii jako czarodziejów półkrwi, ta cała wojna ich nie dotyczy. Mieli dzisiaj ten przywilej, by nie widzieć co się dzieje, nie być świadkami i przez chwilę funkcjonować w inny sposób, jakby wszystko na tym świecie było dobre. Buzujący we krwi alkohol pomagał przegnać lęki, złe myśli, pomagał wiele rzeczy ułatwić i sprawić, by myśli o spokojnym, zwyczajnym życiu stały się realne. Bertie, który przez ostatnie miesiące zastanawiał się, czy ma prawo w ogóle wciągać kogokolwiek w swoje życie podczas, gdy jest ono owiane tak dużą ilością sekretów i niebezpieczeństw, w tej chwili chwytał Clarę za rękę, pomagał jej zdjąć płaszcz, chętnie całował jej usta, nie myśląc o niczym. Nad ranem miał tego żałować, nie przez to jaka ona była - bo była wspaniała. Była osobą, przy której czuł się dobrze, przy której bawił się i kreował swój spokojny świat. Miał mieć wyrzuty sumienia przez to, jaki sam jest i przez to, co robi. Przez to, że w gruncie rzeczy dojrzał do myśli, że wojna i romanse nie działają zbyt spójnie, a drugą osobę można potwornie zranić swoim brakiem myślenia.
Teraz śmiał się, kiedy Clara przed nim uciekła. Choć może bardziej przed jego mroźnymi dłońmi, których mrozu sam w sumie już nie czuł do chwili w której dotknął jej ciepłej skóry. I zaraz Clara padła ofiarą tego koszmarnego schodka, czwarty od dołu to schodek-zdrajca w tym domu. Bertie chciał ją złapać i wyratować, ta jednak zleciała z kolejnych schodków, na szczęście raczej mało destrukcyjnie. Ruszył więc za nią za śmiechem i objął od tyłu, pomagając jej wstać, a może w sumie podnosząc.
- Jestem kostką lodu, ale najwspanialszą z możliwych. - puścił jej oczko, odwracając ją w swoją stronę. - Kto ci wmawiał, że schody nadają się do szusowania? Jeszcze z sankami miałoby sens.
Dodał zaraz, a była tak blisko i było to na tyle miłe, że znów pocałował jej usta.
Teraz śmiał się, kiedy Clara przed nim uciekła. Choć może bardziej przed jego mroźnymi dłońmi, których mrozu sam w sumie już nie czuł do chwili w której dotknął jej ciepłej skóry. I zaraz Clara padła ofiarą tego koszmarnego schodka, czwarty od dołu to schodek-zdrajca w tym domu. Bertie chciał ją złapać i wyratować, ta jednak zleciała z kolejnych schodków, na szczęście raczej mało destrukcyjnie. Ruszył więc za nią za śmiechem i objął od tyłu, pomagając jej wstać, a może w sumie podnosząc.
- Jestem kostką lodu, ale najwspanialszą z możliwych. - puścił jej oczko, odwracając ją w swoją stronę. - Kto ci wmawiał, że schody nadają się do szusowania? Jeszcze z sankami miałoby sens.
Dodał zaraz, a była tak blisko i było to na tyle miłe, że znów pocałował jej usta.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To nie mogłoby się udać - tak powiedziałaby, gdyby Bertie zechciałby powiedzieć jej cokolwiek o organizacji w jakiej dotąd działał. Nieustanne zagrożenie życia, wieczne mało pozytywne niespodzianki, strach oraz niepewność nie były tym, czego Clara oczekiwała w dotychczasowej egzystencji. Miała już trochę dość wybojów widniejących na każdym odcinku obranej drogi, zmartwień i tych wszystkich obaw o przyszłość. Potrzebowała wreszcie stabilizacji, choć nie w pojęciu czysto dosłownym: nie myślała o mężu, dzieciach oraz domu z ogródkiem. Wiedziała, że taki scenariusz nie był jej pisany, szczególnie w obecności aktualnej sytuacji w magicznym świecie. Nie, potajemnie marzyła o skrawku stałego lądu, czegoś, czego mogłaby się chwycić w trudnych chwilach. Szukała tego w złym miejscu, wiedziała o tym. Jednak nie przeszkadzało jej to w orbitowaniu dookoła pewnego bliskiego człowieka. Czerpała z jego uśmiechów, nieprzewidywalności oraz bycia jedyną znajomym punktem na rozległej mapie doświadczeń. Miała ledwie ponad dwadzieścia lat, a czuła ciążącą na barkach przeszłość; trudną, skomplikowaną, odbierającą dech w piersi. Paradoksalnie to właśnie wesoły cukiernik sprawiał, że zapominała o tamtych fragmentach własnej historii. Pachniał domem, którego nigdy nie miała i do którego pragnęła wracać - gorzej, że nie mogła. Sama sobie narzuciła dystans już od momentu, w którym Bott odepchnął troskę Clarence. Chciał dla niej dobrze, martwił się, ale ona nie widziała tego w ten sposób. Nie mogła, nie wiedząc w co tak właściwie znów się wpakował. Okłamywał ją, nie mówił niczego wprost, a ona udawała, że tego nie widzi. Tak było prościej.
Dlatego nigdy nie zbliżyłaby się do mężczyzny w ten sposób co dzisiejszej nocy. Miała w sobie wiele samozaparcia i rozsądku, którym zwykle kierowała się w życiowej podróży. Teraz zapragnęła wyrwać się ze swojej skorupy wiecznie ostrożnej, strachliwej Waffling. Zamierzała cisnąć logikę w najdalszy kąt, poczuć coś innego niż ograniczenia. Nie, nie był to najmądrzejszy ze sposobów, odciskający piętno na ich obojgu - od tej głupoty nie będzie odwrotu. Nie mniej pokaźna ilość wypitego alkoholu wygłuszała, zmieniając kobietę w kogoś, kim naprawdę nie była. Albo może była? Może tak naprawdę od zawsze pozostawała szaloną, lekkomyślną czarownicą, jedynie na co dzień trzymając tę stronę w stalowych ryzach? Nie miała głowy do podobnych rozmyślań. Do jakichkolwiek tak naprawdę - po prostu działała, bazowała wyłącznie na instynktach. Te nakazywały jej odsunięcie się od zimnych rąk, śmiania się z samej siebie. Mimo to z wdzięcznością przyjęła silną podporę jaką był Bertie; zadziwiające, że zdołał utrzymać się na nogach i jeszcze podniósł ją! Prawdziwy bohater. - Dziękuję - wymruczała, gdy stanęła z nim twarzą w twarz. - Mmm, jestem pewna, że to byłeś ty - dodała, odwzajemniając pocałunek z większą niż dotąd mocą. W efekcie impulsu przeniosła ślady ust na policzek czarodzieja, linię żuchwy, szyję… ręce natomiast wciskając pod jego bluzkę. Słodka zemsta. - O, tu jesteś ciepłą kostką lodu - zauważyła niesamowicie bystrze nim ostatecznie chwiejnym krokiem poprowadziła ich do jakiejś sypialni. Jej? Jego? Jakiejś zupełnie innej, przypadkowej? Nie wiedziała, skupiona na mężczyźnie po prostu zapragnęła być bliżej niego. Nie myślała o niczym innym. Właściwie w ogóle nie myślała, gdy ponownie złączyła ich wargi w kolejnym już pocałunku.
Dlatego nigdy nie zbliżyłaby się do mężczyzny w ten sposób co dzisiejszej nocy. Miała w sobie wiele samozaparcia i rozsądku, którym zwykle kierowała się w życiowej podróży. Teraz zapragnęła wyrwać się ze swojej skorupy wiecznie ostrożnej, strachliwej Waffling. Zamierzała cisnąć logikę w najdalszy kąt, poczuć coś innego niż ograniczenia. Nie, nie był to najmądrzejszy ze sposobów, odciskający piętno na ich obojgu - od tej głupoty nie będzie odwrotu. Nie mniej pokaźna ilość wypitego alkoholu wygłuszała, zmieniając kobietę w kogoś, kim naprawdę nie była. Albo może była? Może tak naprawdę od zawsze pozostawała szaloną, lekkomyślną czarownicą, jedynie na co dzień trzymając tę stronę w stalowych ryzach? Nie miała głowy do podobnych rozmyślań. Do jakichkolwiek tak naprawdę - po prostu działała, bazowała wyłącznie na instynktach. Te nakazywały jej odsunięcie się od zimnych rąk, śmiania się z samej siebie. Mimo to z wdzięcznością przyjęła silną podporę jaką był Bertie; zadziwiające, że zdołał utrzymać się na nogach i jeszcze podniósł ją! Prawdziwy bohater. - Dziękuję - wymruczała, gdy stanęła z nim twarzą w twarz. - Mmm, jestem pewna, że to byłeś ty - dodała, odwzajemniając pocałunek z większą niż dotąd mocą. W efekcie impulsu przeniosła ślady ust na policzek czarodzieja, linię żuchwy, szyję… ręce natomiast wciskając pod jego bluzkę. Słodka zemsta. - O, tu jesteś ciepłą kostką lodu - zauważyła niesamowicie bystrze nim ostatecznie chwiejnym krokiem poprowadziła ich do jakiejś sypialni. Jej? Jego? Jakiejś zupełnie innej, przypadkowej? Nie wiedziała, skupiona na mężczyźnie po prostu zapragnęła być bliżej niego. Nie myślała o niczym innym. Właściwie w ogóle nie myślała, gdy ponownie złączyła ich wargi w kolejnym już pocałunku.
Odpłynę wiotkim statkiem w szerokie ramiona horyzont pęknie jak szklana obroża pożegnają mnie ciszą gęstych drętwych zmierzchów iluminacje światła jak ostatni pożar.
Clarence Waffling
Zawód : numerolog, włóczęga, kelnerka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy…
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Dach
Szybka odpowiedź