Dach
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Dach
Nad ziemię wystaje jedynie dach Rudery - dwuspadowy, w niektórych miejscach widać z resztą że ktoś już nie raz na niego wchodził. Tu dachówka lekko się rusza, tam jest wyraźnie zabrudzona - a nie dziw, że wchodzą, dach nie jest może zbyt wysoki, ale zarówno nad nim, jak i dookoła rozciągają się przyjemne, leśne widoki.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
7 VIII 1958
Ta droga nie była krótka ani lekka. Pod paroma względami przypominała naukę teleportacji, lecz Sue zauważyła to dopiero po latach, błądząc niejednokrotnie na ścieżce do opanowania przemiany. Więź z naturą odzywała się w niej silnie już od dziecka, roziskrzonym spojrzeniem wodziła za każdym żywym stworzeniem - podziwiała błyszczącego żuka zakopanego w źdźbłach trawy, zagubioną owieczkę o przybrudzonej, gęstej wełnie, do której natychmiast pchała swoje malutkie dłonie, majestatycznego abraksana, ogromnego, sunącego po niebie na błękitnych skrzydłach. Z zapartym tchem słuchała opowieści i wyszukiwała ciekawostek, pragnąc przybliżyć się do świata zwierząt. Marzyła, by wtopić się w niego i móc na własnej skórze poczuć, jak to jest. Jak to jest latać, szczerzyć kły, wystawiać pazury, skakać energicznie, biec na drobnych nóżkach - jak to jest czuć w innej skórze. Zaczęło się od niewinnych historii, przez które nabiła sobie sporo guzów, bowiem usiłowała wcielić się w rolę już jako dwulatka, udając króliki i koty, do których zwinnością było jej daleko. Podrastając zmieniała swoje cele, z wiekiem do zestawu dołączała niezastąpiona wyobraźnia - nie korzystała już tylko ze zmysłu wzroku, pomagającego śledzić kocie ruchy i królicze susy. Im większa była, tym bardziej wykorzystywała wiedzę, szastając ciekawostkami na prawo i lewo, aż dorosłym kopary opadały. W rodzinnym domu miała miejsce na te zabawy, mama zachęcała ją do eksploracji, tata podsuwał nowe książki, czytane na kolanach dziadka, gdy w tle babcia dziergała poszewkę na poduszkę z podobizną rudzika, bo mała Lovegood uparła się, że musi takiego utulać do snu. Kochała wyprawy do ogrodu magizoologicznego, z dziadkami odwiedziła nawet taki mugolski, dzięki cierpliwości opiekunów mogąc śledzić poczynania zwierząt, ale w naturze były nieco inne i to tam najbardziej lubiła je podziwiać.
Upływający czas dawał jej ku temu coraz więcej możliwości, dlatego korzystała z nich chętnie. W Hogwarcie zainteresowanie tylko rosło, a kiedy do wiadomości panienki Lovegood trafiła pierwsza ciekawostka o animagii, nie było już odwrotu. Niektórzy potrafili porozumiewać się ze zwierzętami, jej ta wspaniała umiejętność nie była przeznaczona, co we wczesnych latach życia przyjmowała z obrażoną miną i rozpaczliwym buntem, ale kiedy na horyzoncie zajaśniała wizja przemiany w zwierzę, nic nie miało już znaczenia. Natychmiast zasięgnęła materiałów, drążąc i wyszukując najmniejszych wzmianek - przez co nie przebrnęłaby bez pomocy brata, gotowego przesiadywać z nią w bibliotece w każdej wolnej chwili. Oczywiście na starcie założyła, że świetnie sobie poradzi i przed końcem szkoły na pewno będzie już po sprawie. Zanim wsiąknęła w szczegóły, a właściwie - w podstawowe rozeznanie na temat umiejętności - zmieniała zdanie co do swojej przyszłej zwierzęcej formy średnio sześć razy dziennie, skacząc od królików do jastrzębi, w przypływie nagłej inspiracji chciała się nawet stać węgorzem. Z ciężkim westchnieniem opadła na strony książki, kiedy wyczytała, że nie chodziło tu o wybór, a charakter i naturę, zazębiającą się z danym gatunkiem oraz symboliką. Odchorowywała własne marzenia przez tydzień, nim z werwą powróciła do pracy, gotowa zdać się na przeznaczenie.
Niestety, szkolne lata nie były wystarczające, mimo drygu do transmutacji - którą Lovegood pokochała jeszcze mocniej, kiedy dowiedziała się o animagii - nie udało jej się opanować umiejętności w założonym czasie. Była tym faktem trochę rozczarowana, lecz marzenie nigdy nie zgasło, z wolna rosła też świadomość, jak ciężka jest to przeprawa. Gdyby nie determinacja i silne marzenie, mogłaby się poddać, lecz i to nie leżało w jej naturze. Czując wyzwanie, starała się mu sprostać. Po ukończeniu Hogwartu udało jej się dostać na projekt prowadzony przez Ministerstwo Magii, paromiesięczny cykl spotkań dla uzdolnionych w transmutacji. Tam też zasięgała rad doświadczonych czarownic i czarodziejów, korzystając z okazji - nieczęsto trafiało się dojście do osobistości, Sue nie obracała się w poważanych środowiskach i nie aspirowała do nich, nigdy nie planowała rozwijać kariery naukowej, lecz w trakcie kursu miała okazję trafić na zarejestrowanych animagów. Jednym z nich była charyzmatyczna Adriana, która prędko zaciekawiła białowłosą... nic by się nie wydało, gdyby nie przypadek i szczęście, uczepione Lovegoodówny. Któregoś dnia zdołała przyłapać czarownicę na przemianie w kota i w ekscytacji ubzdurała sobie zupełnie absurdalny sposób na zdobycie wiedzy o jej animagicznym życiu i przemianach. De Verley miała niezły ubaw, gdy młoda panna z kursu snuła się za nią w kapeluszu, przekonana o jego niezwykłej roli w dochodzeniach. Śledziła nieudolnie, czasem robiąc użytek ze zdolności transmutacyjnych - zmieniała kolor włosów, kryła się pod zaklęciem Kameleona - ale jej szpiegowskie umiejętności pozostawiały wiele do życzenia, nic więc dziwnego, że została w mig rozpoznana. Susanne koniecznie chciała dowiedzieć się więcej na żywo, pytanie już jej się znudziło, stąd całe zamieszanie. Na szczęście sytuacja nie eskalowała konfliktem ani pretensjami, a żywym rozbawieniem bardziej doświadczonej życiowo czarownicy. Złapały ze sobą świetny kontakt, miały okazję wymienić wiele listów i przeprowadzić ciekawe rozmowy, w których porównywały doświadczenia z nauki. To dało Sue zupełnie świeże spojrzenie na proces, mogła przemyśleć kilka kwestii na nowo, gruntując doświadczenie po swojemu, na bazie tego, jak przeżywali je inni.
Ćwiczyła z różną intensywnością, pracując nad odpowiednim ukierunkowaniem myśli, dzięki czemu stopniowo zaczynała odnosić wrażenie, że budził się w niej pewien rodzaj instynktu, jakby przebłyski, przeczucia, nietypowe oderwanie od własnego ciała - mimo tego, że ludzki kształt pozostawał niezmieniony, nie pojawiła się na nim żadna łuska, pióro ani kłębek sierści. Nie zniechęcała się, pozwalała instynktowi rosnąć, szukając inspiracji w naturze - układała się w prowizorycznie stworzonych norkach, wykopanych własnymi dłońmi, próbowała wyobrażać sobie zimowy sen, szukając porywu serca, poczucia przynależności. Zasiadała na gałęziach drzew, w milczącej medytacji odnajdując pierwszą wskazówkę - u góry, w locie, było jej naturalnie, dobrze i błogo. Wzmożona obserwacja ptaków tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że jest już blisko, z nimi czuła się najmocniej związana, ich lekki lot wyzwalał w niej silne emocje, natychmiast pragnęła do nich dołączyć i tańczyć w podniebnych przestrzeniach.
O dziwo, żałoba i rozpacz zamiast przeszkodzić w postępach - pomogły. Odcięta od bliskich pierwszy raz miała okazję skupić się stuprocentowo na sobie i swoich przeżyciach, powoli się z nimi oswajając. Nieraz rozmawiała o animagii z Bertim, teraz te rozmowy wracały, przypominając o wielu aspektach, które po drodze zagubiła. Gdy zorientowała się, że teleportacja również zależała od odpowiedniej koncentracji w wyzwalaniu magicznej zdolności, wszystkie kropki zostały połączone. Z niemałym zaskoczeniem przypomniała sobie uporczywie powtarzane przez instruktora CEL, WOLA, NAMYSŁ - niemałe logiczne puzzle, zważając na lata rozmów, poszukiwań, notatek, przemyśleń, lecz połączyła je w jedno, w lipcu czując, że jest już naprawdę blisko. Już wtedy domyślała się, w co się przemieni, a wizyta u cioci Primy okazała się punktem zwrotnym.
Kiedyś zajmowały się malusim wróblem, osłabionym, niezdolnym do lotu, związały się z nim emocjonalnie i razem oglądały, w dumie oraz radości, jak wzbija się w powietrze pierwszy raz. Od wtedy miała ze sobą małą zawieszkę, podarowaną przez ciocię, właśnie o wróblim kształcie. Nie wiedziała, czy to obecność krewnej pozwoliła jej nawiązać tak rodzinną więź z gatunkiem, którego symbolika nie była wcale skomplikowana - symbolizowały prostotę, ochronę, radość i wspólnotę. Trudno było zapomnieć wydarzenie, które tak podniośle zapisało się w pamięci, pielęgnowała je jako jedno z najpiękniejszych wspomnień.
Teraz, siedząc na dachu Rudery naprzeciw ufnego wróbla zwyczajnego, wyciągała ku niemu dłoń, łagodnie i niespiesznie, koncentrując się na tym, jaki był on, jaka była ona sama. Może w ostatnich miesiącach nieco się pogubiła, błądząc w świecie i własnej emocjonalności, ale tutaj, kiedy blada ręka malała powoli, a serce drżało z ekscytacji na myśl o pierwszym locie z nowym przyjacielem, czuła się na miejscu. Tu, na szczycie domu, o który zamierzała zadbać, roztoczyć opiekę nad każdą zamieszkującą go duszą oraz nad sobą samą. Drobne nóżki zadrapały ogromne dachówki, skrobiąc pazurkami, kiedy niezgrabnie ześlizgnęła się po udanej przemianie, próbując złapać równowagę w swoim drugim ciele. Nie nowym - czuła się w nim wspaniale, lekko, szybko łapiąc, co i jak. Podskoczyła parokrotnie, rozglądając wokół w ptasim popłochu, zerknęła na swojego zdumionego towarzysza i wzniosła się w niebo - pierwszy raz na własnych skrzydłach, w ciele zwyczajnego wróbelka.
| zt
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Dach
Szybka odpowiedź