Arabella Doreen Figg
Nazwisko matki: Morgan
Miejsce zamieszkania: Bargaly, Newton Steward, Szkocja
Status majątkowy: ubogi
Zawód: weterynarz niemagicznych zwierząt
Wzrost: 163 centymetry
Waga: 53 kilogramy
Kolor włosów: cynamonowe
Kolor oczu: ciemnoniebieskie
Znaki szczególne: szkocki akcent, niesamowity śnieżnobiały uśmiech, dopasowane ołówkowe sukienki, nienagannie ułożone włosy, liczne piegi na policzkach i wysoki, melodyjny głos
martwą siostrę-bliźniaczkę
miętowa pasta do zębów, zapach pergaminu i atramentu, świeżo upieczone, kruche ciasteczka i gorące kakao
siebie w mundurku Gryffindoru, z różdżką w dłoni
i podręcznikiem do ONMS w ręce
zwierzętami, mugolami, czarodziejami i życiem, które toczy się obok
pływam, jeżdżę na łyżwach, biegam i namiętnie piję wino w blasku świec
ponurego jazzu
Tina Sosna
Ostrze samotnej łyżwy wycinało krągłe wzory na zamarzniętym jeziorze, kiedy Arabella, dzierżąc w dłoni "Wichrowe Wzgórza", kreśliła ósemki na lodzie. Towarzyszył jej Peter, z którym zwykła siedzieć w ławce w ich niewielkiej, wiejskiej szkole. Przywykła już do mugolskiego życia - samochody nie były jej obce, dłonie przyzwyczaiły się do zmywania naczyń gąbką, a pisanie kredą po tabliczce zamiast zanurzonym w atramencie piórem po pergaminie miało w sobie więcej uroku i swobody - przede wszystkim unikała granatowych plam na swoich sukienkach. — Czasem masz wzrok jak czarownica — zaśmiał się Peter, a Arabella przerwała lekturę i posłała mu tajemniczy uśmiech. — Gdybym była czarownicą, skończyłbyś jako brzydka ropucha — odparła, odkładając książkę do płóciennej torebki i dając koledze kuksańca w bok. Wyminęła go i wyprzedziła, pędząc na starych łyżwach swojej kuzynki wzdłuż linii jeziora. Chciała ukryć swoje zbłąkane spojrzenie i czerwone rumieńce na policzkach, które wcale nie pojawiły się z powodu minusowej temperatury. Zawsze chciała być czarownicą, ale skąd mógł wiedzieć? Był tylko uroczym, naiwnym mugolem.
Peter nie mógł wiedzieć, że na samym początku było ich dwie - dwie małe czarownice, bawiące się w wymyślone dzikie przejażdżki po banku Gringotta albo hodowców jednorożców i smoków. Wyglądały prawie identycznie, ale ich charaktery różniły się jak ogień i woda. Arabella była zdecydowanie dokładniejsza i staranniejsza - nawet podczas narodzin ustąpiła swojej siostrze-bliźniaczce Marcelli i przyszła na świat pół godziny później. Całe dzieciństwo spędziły w Szkocji, w Newton Steward, na zachód od Bargaly, w małym, czarodziejskim domu pełnym dziwnych zegarów, gadających obrazów i mioteł, które same zamiatały podłogę. Już w wieku kilku lat nikt nie miał problemów z ich odróżnieniem - Arabella była kilka centymetrów wyższa i szczuplejsza, posiadała ostrzejsze rysy twarzy i w przeciwieństwie do siostry dużo biegała, skakała z kąta w kąt i wszędzie było jej pełno. Uwielbiała bawić się z kotami sąsiada i zawsze przynosiła do domu ranne ptaszki, aby je nakarmić i pomóc im wrócić do zdrowia, podczas gdy Marcella ucinała sobie poobiednie drzemki. Jednak mimo różnic, bliźniaczki były nierozłączne - to w swoim towarzystwie bawiły się najlepiej, czytając książki o magicznych zwierzętach, siedząc na drzewach w ogrodzie i wspominając matkę, którą znały tylko ze zdjęć, ponieważ zmarła niedługo po urodzeniu bliźniaczek. Na fotografii mama zwykle odgarniała z policzków cynamonowe włosy i przesyłała im promienne uśmiechy - ojciec zawsze powtarzał, że uśmiechała się jak Arabella.
Dziewczynki i liczne rodzeństwo wychowywała głównie macocha. Co dziwniejsze, ich opiekunka wcale nie przypominała macoch z baśni i legend - nie była stara, brzydka i nie miała wielkiej brodawki na nosie. Wręcz przeciwnie, była bardzo miła i troszczyła się o wszystkie dzieci jednakowo. Od najmłodszych lat pozwalała Arabelii i Marcelli pomagać w gotowaniu; począwszy od podania szklanki mąki do ciasta cynamonowego, przez przypilnowanie smażącego się bekonu, a na przygotowaniu pasztecików dyniowych skończywszy. Arabella uwielbiała przemycać do kuchni nieco kulinarnego szaleństwa - jeszcze bardziej kochała obrzucać mąką Cellę, która nigdy nie pozostawała jej dłużna. W rezultacie, nim zdążały się obejrzeć, od stóp do głów były pokryte białym proszkiem i właśnie w takim stanie zastawał je ojciec - poczciwy staruszek z sympatyczną brodą - który na ich widok kiwał groźnie palcem i uśmiechał się pobłażliwie.
Smukła dłoń prowadziła powoli kredę po tablicy, kreśląc skomplikowane dla Arabelli wzory. Nie rozumiała ułamków i bolała ją od nich głowa. Wszystkie dzieci śmiały się z niej, ponieważ najprostsze obliczenia sprawiały jej problem; unikała ich wścibskich spojrzeń i starała się utkwić wzrok w swojej gazecie. Z powodu wojny nikt nie dostarczył do ich maleńkiego miasteczka papieru - cud, że w szkolnej szafie zachowały się ołówki. Arabella nie rozumiała tej straszliwej wojny. Większość rodzin została pozbawiona ojców i starszych braci; w wielu domach nie wystarczało jedzenia. Jednak szkoła funkcjonowała i zawsze, przed rozpoczęciem zajęć, każde dziecko otrzymywało kubek ciepłego mleka w ramach śniadania. Arabella nigdy nie lubiła mleka, ale odkąd trafiła do kuzynki, nie wybrzydzała. Czasem w takich chwilach ściskało ją gardło i zastanawiała się, co by było, gdyby była "normalna". Pewnie siedziałaby teraz w Wielkiej Sali i zajadała się udkami pieczonymi w żurawinowym sosie, ziemniaczkami z koperkiem, ciastkami z lukrem, piłaby sok dyniowy i lizałaby olbrzymie lizaki. Przygryzła wargę i wyobraziła sobie Marcellę przy stole Hufflepuffu z pełnym talerzem słodkości; tak bardzo chciałaby być obok niej! Mogłyby wspólnie obgadywać tę wredną Mirandę ze Slytherinu, o której Cella pisała jej w listach; mogłyby wspólnie uczyć się zaklęć w bibliotece i biegać po zielonych błoniach... - Hej, czarownico - usłyszała nagle głos obok siebie i podskoczyła na swoim siedzeniu. - Pomogę ci z tymi ułamkami - rzekł Peter i usiadł obok niej. I siedział tak już do końca ich edukacji w tej maleńkiej wiejskiej szkole.
Przez jedenaście lat Arabella czekała na moment, w którym jej magia się objawi. Często doprowadzała do ryzykownych sytuacji, jakby chciała skłonić swój talent magiczny do uratowania jej; w ten sposób w wieku siedmiu lat złamała nogę, ponieważ skoczyła z wielkiego dębu rosnącego przed ich domem - rekonwalescencja trwała o wiele dłużej niż u zwykłego czarodzieja, ale wtedy nie uznała tego za zły omen. Regularnie wpadała do pobliskiej rzeki i długo nie wypływała na powierzchnię - zwykle Marcella ciągnęła ją za rękę, aby uparta Arabella mogła złapać rozpaczliwy oddech i po prostu się nie utopiła. Pewnie z tego powodu nadal nie nauczyła się pływać, w przeciwieństwie do Celli. Kiedy talent siostry-bliźniaczki się ujawnił, z jeszcze większym uporem próbowała skłonić samą siebie do najmniejszego, nieumyślnego czaru. U Celli magia objawiła się dzięki katarowi - jej nagłe kichnięcie wybiło wszystkie szyby w domu i powywracało regały. Wszyscy jej wtedy gratulowali, na czele z Arabellą, która uznała to wydarzenie za inspirację i przez okrągły rok starała się łapać różne infekcje. Niestety, bez skutku. Na początku ujawnienie się talentu magicznego Marcelli bardzo ją ucieszyło, ale z czasem przyszły obawy. W jej głowie ciągle pojawiała się uporczywa myśl, że Arabella nie jest magicznie utalentowana, że ktoś się pomylił, umieszczając ją w tej rodzinie... albo skradł jej talent. Jednak Marcella jest czarownicą, a przecież jesteśmy bliźniaczkami. Jesteśmy takie same. Z czasem Arabella przestała doprowadzać do dziwacznych i niebezpiecznych sytuacji, jednak ciągle miała nadzieję na to, że otrzyma list z Hogwartu, do którego tak bardzo pragnęła trafić. Nie chcąc ginąć w cieniu utalentowanej magicznie bliźniaczki, jeszcze bardziej przykładała się do porządków domowych, pomagała rodzicom i rodzeństwu bez żadnego ale, ponadto pochłaniała olbrzymie ilości książek i przeglądała stare podręczniki starszego brata, jakby już chciała się przygotować do nauki w Hogwarcie.
Wielkie krople deszczu bębniły o szybę już od początku tego marcowego poranka. Podekscytowana Arabella biegała po całym domu, mówiąc wszystkim, że to Ten Dzień; to dzisiaj razem z Marcellą miały otrzymać listy z Hogwartu. Razem z siostrą siedziała na parapecie w kuchni i palcem wskazywały sobie każdego przelatującego ptaka, nawet jeśli nie był wielką sową. Piski słodkiego oczekiwania były przerywane jedynie deszczem bębniącym o szybę; to właśnie ten deszcz Arabella zapamiętała najbardziej. Krople spływały powoli w kierunku parapetu, a promienie słońca nie przebijały się przez ciężkie, szare chmury. I właśnie z tych chmur wyłoniła się ciemna, olbrzymia sowa, z listem w dziobie. Jednym listem. Może za nią leci druga? Nie leci. Może na liście są dwa imiona? To niemożliwe. I wtedy wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko. Sowa stuknęła niecierpliwie w okno w salonie. Ktoś odebrał list. Ktoś inny krzyknął, że to list do Marcelli. Rozległy się głośne gratulacje. Ktoś przytulał, ktoś całował. Arabella stała w wejściu do salonu, pustym wzrokiem przyglądając się całej scence. Ona już wiedziała. Miała wrażenie, że ta cała sytuacja działa się obok niej; jakby była widzem, który oglądał film w sali kinowej. Dopiero po chwili gratulacje ucichły i nastała głucha cisza. - Kochanie, tak mi przykro - przerwał w końcu ciszę ojciec. On też wiedział. Zapewne od dawna, tak samo jak ona. Wyciągnął rękę w jej kierunku, ale ona odwróciła się, aby ukryć gromadzące się w jej oczach łzy. Nie była czarownicą. I nigdy nie będzie. A ciemne, ciężkie chmury płakały razem z nią.
Charłak. To słowo nawet nie chciało jej przejść przez gardło. Była zwykłym... mugolem; nigdy nie kupi sobie różdżki, sowy ani magicznego kota. Nigdy nie zobaczy Hogwartu na własne oczy i będzie mogła podziwiać go tylko na zdjęciach. Będzie musiała wtopić się w mugolskie życie; znaleźć mugolską pracę i mugolskich znajomych, ponieważ pośród czarodziei zawsze będzie czuć się nieszczęśliwa. Jednak od marca do końca sierpnia zachowywała się normalnie. Nadal pomagała w domu, nadal czytała książki, nadal przyrządzała posiłki wspólnie z Marcellą i macochą. Jednak przygasła. Nie biegała tyle co wcześniej, nie śmiała się do rozpuku. Przestała chodzić po drzewach i bawić się z psem sąsiada. Jedyne, co się nie zmieniło, to jej relacja z Cellą. Wspierała ją tak, jak nigdy wcześniej - wiedziała, że to nie była wina siostry; że siostrze też było ciężko. W końcu do tej pory cały wolny czas spędzały wspólnie, a teraz... a teraz to miało się zmienić. Cella miała udać się do Hogwartu, a Arabella miała wyjechać do kuzynki półkrwi, która poślubiła mugola i w codziennym życiu nie używała magii. Głupia - jak można było dobrowolnie zrezygnować z takiego daru? W ostatnim tygodniu sierpnia, gdy żegnała się z siostrą-bliźniaczką, nie mogła ukryć łez. Jednak jedynym pytaniem, jakie pojawiało się w jej głowie, było - czy Cella poradzi sobie beze mnie? Mimo że Marcella była starsza, Arabella odczuwała dziwny obowiązek opieki nad nią - jakby fakt, że była mniej roztrzepana i rozważniejsza, do czegokolwiek zobowiązywał. Nie myślała o tym, że na zawsze żegnała się ze światem magii. Nie myślała o tym, że czekała ją nauka w mugolskiej szkole i życie wśród mugoli. Chciała tylko, aby Cella przestała się tak bardzo bać, gdy już puściła jej dłoń i Arabella dotknęła starego, złotego puzderka, które zostało przemienione w świstoklik prosto do Aberlour nad rzeką Spey, gdzie mieszkała jej kuzynka. Nawet lądując jak łamaga na pustym wrzosowisku, ciągle widziała przerażone oczy Marcelli i czuła jej strach.
Wiatr smagał jej pąsowe od mrozu policzki, gdy stała na skraju rzeki, opatulona jedynie w sweter.
- Hej, czarownico.
- Nie nazywaj mnie tak.
- Ale zaczarowałaś mnie.
- Przestań - ostry ton Arabelli przebił się nawet przez szum lodowatej wody. Ciemnoniebieskimi, chmurnymi oczami przyjrzała się Peterowi. Po tylu latach nadal nie był w stanie zrozumieć, że nienawidziła tego słowa? Widząc jego zmieszaną minę, jej spojrzenie nieco złagodniało. - Nauczysz mnie prowadzić?
Bardzo długo zajęło jej zrozumienie mugolskiego świata. Na początku nie była w stanie przyzwyczaić się do sprzątania - była przyzwyczajona do tego, że zwykle macocha rzucała jedno zaklęcie i wszystkie miotły, gąbki, papugi i ściereczki same wprawiały się w ruch. Tutaj okazało się, że to ona, na zmianę z kuzynką, musiała sprzątać - zamiatać, wycierać kurze, zmywać naczynia. Przez długi czas wielką niewiadomą pozostawał dla niej telefon - że też mugole byli w stanie wymyślić coś tak cudownego! Wystarczyło wykręcić odpowiedni numer i telefonistka szybciutko łączyła nas z osobą po drugiej stronie. Zwykle telefonowała do Lisy z sąsiedniego miasteczka albo do Petera - to właśnie z nimi nawiązała najlepszy kontakt w szkole. Robiła postępy - algebra nie sprawiała jej już olbrzymiego kłopotu, ponadto dobrze radziła sobie z geografią oraz anatomią. Była też jedną z najlepszych uczennic, jeśli chodziło o literaturę; pochłaniała książki z prędkością światła. Oprócz tego pasjonowała się biologią i życiem; życiem, jakie znali mugole. Każdą nową rzecz przyjmowała z ogromnym entuzjazmem, a myśl, że to wszystko przez jej schorzenie, znikała gdzieś w głębi jej umysłu. Świetną odskocznią było również pomaganie w gospodarstwie pana Fowleya - miał kury, krowy, świnie, króliki, konie, a nawet owce. Często przychodziła do niego wieczorami, aby pomóc mu oporządzić jego ogromne gospodarstwo. Był to też jeden z pretekstów do kolejnych spotkań z Peterem, który zatrudnił się u pana Fowleya jako parobek, aby wspomóc swoją matkę, ponieważ jego ojciec zginął tuż przed zakończeniem wojny.
Kochana Marcello,
nigdy nie spodziewałam się, że to napiszę, ale coraz bardziej podoba mi się tutejsze życie. Mam tutaj znajomych i świat, do którego pasuję, mimo że cząstka mnie zawsze będzie należeć do magicznej rzeczywistości. Pamiętasz, jak biegałyśmy na łące za domem i szukałyśmy jednorożców? Tutaj bawimy się w poszukiwania motyli. A co u Ciebie, droga Celko? Tęsknię za Tobą bardzo i chciałabym przedstawić Ci Petera i Lisę - tak bardzo żałuję, że nie mogę im o Tobie opowiedzieć. A wiesz, co? Czasami czytają mi mugolskie bajki, które są niesamowicie zabawne! Jak zobaczymy się w wakacje i będziemy czekać na wyniki Twoich SUMów, chętnie Ci kilka przeczytam, ponieważ pożyczyłam książkę od Petera. A na razie życzę Ci powodzenia - nie mogę doczekać się, aż Cię uściskam!
Twoja na zawsze,
Arabella
Rzeczywistość Arabelli, jaką przedstawiała w listach, nieznacznie różniła się od tej, jaka była naprawdę. Jednak zwykle pomijała kilka istotnych faktów - na przykład to, że kolejny raz płakała nocą w poduszkę, że część osób w wiosce uważała, że Arabella jest dziwna i nie chcieli się nawet do niej zbliżać. Gdy była młodsza, często wplatała do rozmowy znane i dla niej normalne sytuacje; pytała inne dzieci, czy u nich też pocztę przynoszą sowy albo dlaczego dorośli nie latają na miotłach, skoro to taki komfortowy środek transportu. W późniejszych latach wszystkie te wpadki tłumaczyła dziecięcą wyobraźnią, ale łatka dziewczyny opowiadającej banialuki pozostała. Właśnie dlatego, korespondując z siostrą, wolała skupiać się na aspektach dotyczących jej życia i wolała przemilczeć fakty ze swojego życia, które uznawała za wstydliwe, rozczarowujące albo po prostu dziwne. Jednak miała szczęście - z biegiem lat stała się lubiana, była duszą towarzystwa i każdemu służyła radą. Dziewczęta przychodziły do niej, aby zaplotła im warkocze lub wspólnie poczytały jakąś nową książkę; zdobyła zaufane grono koleżanek i kolegów, nie była kłótliwa i nikogo nie dyskryminowała. Kiedy miała dziewiętnaście lat, pierwszy raz poszła na randkę z Peterem - pojechali wtedy samochodem do sąsiedniego miasteczka, gdzie znajdowało się kino. Była wtedy tak podekscytowana - w końcu pasowała do tej rzeczywistości. Nie żyła już na granicy dwóch różnych światów - miała szansę iść na studia, zostać weterynarzem, założyć rodzinę. Mogła być szczęśliwa. Wszyscy myśleli, że to tylko kwestia czasu, kiedy Peter jej się oświadczy; ale nigdy tego nie zrobił, ponieważ rok później oświadczył się Lisie.
Arabello?
Niski głos Petera przerwał ciszę. Siedzieli w niewielkim aucie Arabelli, które dostała na dwudzieste urodziny od kuzynki i jej męża. Potrafiła już całkiem nieźle prowadzić - Peter był świetnym nauczycielem. Powinien zostać instruktorem mugolskiej jazdy samochodem. Może mógłby nieźle na tym zarobić?
- Arabella...
- Hm? - mruknęła jedynie w odpowiedzi, wzrokiem lustrując taflę rzeki. Często tutaj przyjeżdżali, aby wspólnie pomilczeć, porozmawiać, pośmiać się... czasem pokłócić.
- ...dlatego poradzimy sobie. Arabella. Słuchałaś mnie w ogóle?
- Nie, przepraszam. Możesz powtórzyć? - odparła dziewczyna, odgarniając cynamonowe włosy z twarzy. Peter westchnął. Wyglądał na zrezygnowanego. Niestety, często jej się ostatnio zdarzało, że odpływała myślami i ignorowała całe otoczenie wokoło niej.
- Po prostu myślę, że... - urwał nagle Peter i odwrócił wzrok. - Już nieważne. Chciałem ci tylko powiedzieć, że oświadczę się Lisie. Możemy już wracać?
Arabellę zmroziło. Lisie? Jej przyjaciółce? Ale... jak to? Poczuła, jak jej serce pęka na maleńkie kawałeczki. Czuła się tak, jakby jej mugolska bajka się skończyła, a ktoś uparcie bił ją prosto w twarz. Zapaliła samochód i w milczeniu odwiozła Petera do domu. Od tamtej pory nie rozmawiali już więcej na ten temat.
Lata mijały, a ona ukończyła weterynarię na pobliskim uniwersytecie, zaczęła przyjmować zwierzęcych pacjentów na folwarku swojej siostry i patrzyła na rozkwitający związek Petera i Lisy. Nie przyszła na ich ślub - miała wrażenie, że byłoby to niepoprawne. Gdyby ktoś spytał, czy ktokolwiek ma coś przeciwko temu związkowi, zapewne wstałaby i na cały kościół wykrzyczała, że związek Petera i Lisy nie ma szansy na powodzenie. Nawet się nie domyślała, że swoją arogancją i ignorancją złamała serce Peterowi, a tamtego feralnego wieczoru chciał się jej oświadczyć i zabrać ze sobą do Londynu. Ciekawe, czy Marcella też miała złamane serce? Czy czuła dokładnie to, co czuła teraz Arabella?
Czas upływał jej bardzo monotonnie. W tygodniu pracowała, zajmując się chorymi zwierzętami, przyjmując porody i edukując farmerów, jak powinni dbać o swoją trzodę, a w weekendy grała w pokera z kolegami ze szkoły, którzy już dawno założyli rodziny; jeździła do barów, aby napić się whisky; ale najwięcej nocy spędzała nad rzeką, siedząc pod drzewem i rozmyślając o swoim beznadziejnym życiu. Wszyscy mówili, że młodej dziewczynie nie wypada grać w karty - zwłaszcza z mężczyznami. Jednak odkąd - jej zdaniem - Peter złamał jej serce, nie dbała o niczyje zdanie. Flirtowała z każdym, robiła wiele rzeczy, których wcześniej jej zabraniano. Jeździła na potańcówki i sama wracała nocą do domu, często idąc przez ciemny las i żałując, że nie ma przy sobie różdżki, aby pod nosem wymamrotać ciche Lumos. To był okres, gdy miała więcej szczęścia niż rozumu. Cudem nikt jej nie zgwałcił, nie porwał albo zwyczajnie nie zabił. Znowu stawiała wszystko na jedną kartę i ryzykowała w każdej możliwej sytuacji. Do dziś pamiętała tamtą noc, która wszystko zmieniła. Wracała wtedy z kolejnej nocnej gry w pokera w starym tartaku, z torbą wypchaną mugolskimi pieniędzmi, ponieważ znowu wszystkich ograła. Właśnie przekraczała most nad rzeką, kiedy nagle, zamiast drewnianych desek, pod nogami poczuła... coś miękkiego. Gdy spojrzała w dół, ujrzała dzikie pnącza zamiast mostu. Serce podeszło jej do gardła i gdy tylko postawiła kolejny krok, pnącza pękły, a ona wpadła z wielkim pluskiem do wody. Uratował ją wtedy Peter, który akurat wracał ze szpitala w sąsiednim mieście, ponieważ Lisa urodziła dziewczynkę. Dopiero po wyjeździe z Aberlour dowiedziała się, że nazwali ją Arabella.
Dziwne rzeczy dookoła niej działy się coraz częściej. Szklanki same się tłukły, zwierzęta były niespokojne, raz coś prawie wywołało pożar. Wtedy dowiedziała się o dziwnych anomaliach wśród charłaków i mugoli. Nie wiedziała, co o tym myśleć - jednak przede wszystkim była podekscytowana. Co jeśli ktoś w końcu naprawił świat? Co jeśli każdy miał prawo być czarodziejem, tylko najpierw musiał nauczyć się panować nad swoim darem? Co jeśli nie istniał podział na mugoli i czarodziei, tylko... u innych po prostu później objawiał się talent? A może Arabella wcale nie była charłakiem tylko czarownicą? Gorączkowe rozmyślania dziewczyny przerwał pożar stodoły; straciła wtedy dwie krowy i trzy konie. Wtedy ekscytację zastąpił strach. To był dla niej znak ostrzegawczy - powinna udać się tam, gdzie mogli jej pomóc. Do domu. Nie chciała zamordować połowy wioski, choć w zasadzie nie była odosobnionym przypadkiem.
Do domu postanowiła udać się pociągiem. Zapakowała walizkę, założyła beżową dopasowaną sukienkę, a cynamonowe włosy przed wyjazdem zakręciła na wałki. Całości dopełniały ciemnoniebieskie szpilki. I tak się prezentując, stanęła przed drzwiami rodzinnego domu pod koniec maja. Otworzyła jej siostra-bliźniaczka. Nie wyglądały już tak samo i nie były już takie same. Arabella nadal była wyższa i nieco smuklejsza, ale buty na obcasie potęgowały efekt. Marcella z kolei nadal miała na nosie śmieszne okulary, które zdaniem Arabelli dodawały jej uroku. Obie dużo przeszły. Obie miały przed sobą sekrety. Już nie były tymi samymi dziewczynkami, które czternaście lat temu żegnały się w tych samych drzwiach, w których teraz stanęły ze sobą oko w oko. Arabella już miała coś powiedzieć, kiedy wielki dąb, rosnący przy domu, stanął w płomieniach i cudem udało się Marcelli go ugasić. I od tamtej pory Arabella stała się tykającą bombą.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
Sprawność: | 5 | Brak |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Anatomia | II | 10 |
ONMS | II | 10 |
Zwinne ręce | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szczęście | I | 5 |
Mugoloznawstwo | II | - |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (tworzenie prozy) | I | ½ |
Literatura (tworzenie poezji) | I | ½ |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Gotowanie | I | ½ |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Łyżwiarstwo | I | 1 |
Reszta: 0 |
Śnieżnobiały kocur o dumnym imieniu Abrios.
Ostatnio zmieniony przez Arabella Figg dnia 08.07.19 14:12, w całości zmieniany 2 razy